Tuż przed świtem wjechał na stołeczną obwodnicę. Na skutek szalejącej śnieżycy ruch był tak niewielki, że jechał szybciej niż zazwyczaj. Wydawało się, że puchowa śnieżna pokrywa tłumi wszystkie dźwięki, chociaż Quentin dobrze wiedział, że hałas wewnątrz samochodu był taki jak zawsze. Wyjechał zza zakrętu i ujrzał świątynię Mormonów, jak zawsze jasno oświetloną, ale teraz, w padającym śniegu, bardziej niż zwykle przypominającą fantastyczną budowlę ze snu. W miejscu, z którego świątynia wydawała się najbardziej podobna do zamku w Disneylandzie, ktoś ogromnymi literami napisał na moście ponad autostradą Poddaj się, Doroto! Widać było, że litery zostały przykryte tynkiem, ale kilka jaśniejszych plam znaczyło miejsce, gdzie zostały wypisane. Pomyślał o treści napisu i uśmiechnął się.
Ale zaraz potem przypomniał sobie, że są to słowa, które Zła Wiedźma z Zachodu wypisała na niebie nad Oz i śmiech zgasł mu na wargach. Jego wiedźmy nie używały mioteł do latania. Mimo to potrafiły latać. Któż mógł wiedzieć, ile wiedźm obserwuje go teraz, kiedy jedzie samochodem. Cześć, Rowena. Witam, pani Tyler. Przedstawiacie mnie innym uczestniczkom sabatu? “Patrzcie, to właśnie ten chłopak! Trzeba go było zobaczyć jak nadskakiwał sukubowi, którego mu posłałyśmy! Nawet się z nią ożenił, biedaczyna! Dałabyś wiarę?”$
Co za głupcy z tych śmiertelników.
Zjechał na płatną autostradę, która dopiero co została odśnieżona, ale jeszcze nikt nią nie jechał, w każdym razie nie w kierunku zachodnim. Był sam w otaczającej go zewsząd bieli. Przy wjeździe na autostradę tylko w jednej budce siedział ktoś z obsługi, ale Quentin wybrał przejazd z automatem na monety, gdyż nie miał ochoty na kontakt z żadnym człowiekiem, nawet w takiej szczątkowej postaci, jak przy płaceniu myta. Teraz, kiedy dom był już blisko, z trudem przychodziło mu opanować senność. Zaczął więc głośno recytować napisy na drogowskazach wskazujących kolejne zjazdy. Wolf Trap Farm Park. Hunter Mill. Wiehle. Reston Parkway. Zjechał przy Fairfax County Parkway, wrzucił następną ćwierćdolarówkę do automatu i wjechał na drogę; był już na niej jakiś ruch. Jeśli za ruch na drodze można uznać obecność samotnej furgonetki, której koła buksowały na oblodzonym skrzyżowaniu.
Zatrzymał wynajęty samochód na przykrytym śniegiem parkingu i przeszedł obok swojego własnego samochodu, zasypanego aż po szyby w oknach. Większość pozostałych samochodów również była zakopana w śniegu. Najwyraźniej nikt ich nie używał od początku śnieżycy. Nikomu, kto miał odrobinę oleju w głowie, nie przyszłoby to na myśl. Niebo trochę się rozjaśniło, kiedy wspinał się po schodach do drzwi. Gdzieś w dali za gęstą zasłoną śniegu i ciemnych chmur musiało wzejść słońce. Wszedł do mieszkania, zrzucił ubranie i padł na łóżko.
Obudził się, gdy minęło południe. Dzwonił telefon. Odebrał go przez sen.
— Obudź się, Quentinie! — jakiś głos krzyczał w słuchawce.
— Co? — spytał Quentin zaspanym głosem. — Kto mówi?
— To ja, Wayne Read, po raz dziewiąty. Quentin, czy teraz już się obudziłeś? Powiedz coś rozsądnego. To test.
— Cześć, Wayne.
— Czyżbyś przez całą noc jechał, walcząc z rekordową zamiecią? Czyś ty się czasem nie pozamieniał na głowy z karaluchem?
— Karaluchy zostały w domach na czas burzy.
— Łebskie stworzenia. Jeśli nie masz zamiaru się budzić, to nie odbieraj telefonu, Quentin. Pozwól zadziałać automatycznej sekretarce.
— Nie miałem pojęcia, że go odebrałem. Czego chcesz?
— Mam dla ciebie imię, nazwisko i adres, którego szukałeś. Ci ludzie naprawdę nazywają się Duncan, ale ich numer telefonu jest zastrzeżony, a rodzina nie jest właścicielem żadnego domu, więc ich odszukanie nie było wcale takie łatwe. Ray i Rowena Duncanowie. — Podał mu adres. — Nasz miejscowy detektyw mówi, że ten dom mieści się na osiedlu szeregowców w Sterling, na rogu Sugarland i Church. Ulica Sugarland przecina Dranesville Road na ostatnich światłach przed Drogą nr 7. Czy to wszystko jest dla ciebie jasne?
— Aha.
— Zapisałeś to, czy mam zadzwonić później?
— Właśnie zapisuję — Quentin zaczął szukać ołówka. Po chwili zdał sobie sprawę, że jeśli otworzy oczy, będzie mu znacznie łatwiej. — Jak jasno! Chyba świeci słońce!
— Tak, śnieżyca jak na razie ustała. Wszystkie dzienniki o tym mówią. W Kalifornii ludzie uwielbiają ględzić o śnieżycach na wschodzie. Czujemy się wtedy tacy mądrzy.
— Kalifornijczycy potrzebują tego od czasu do czasu — powiedział Quentin.
— Ty też jesteś stąd, więc pewnie to rozumiesz.
— Jak zdobyłeś adres?
— Skomplikowana detektywistyczna robota, Quentin. Nasz współpracownik z Manhattanu podjechał do tego domu spokojnej starości, wszedł do środka i spytał o adres najbliższego krewnego pani Anny Laurent Tyler. Dyrektorka — pewnie ją znasz…
— Sally Sannazzaro.
— Dzięki, sam chyba bym tego nie wymówił. Kiedy nasz człowiek powiedział, że działa w imieniu Quentina Fearsa, zgodziła się podać mu ten adres. Dała mu także wiadomość dla ciebie.
— Jeśli jest to coś w rodzaju “obyś sczezł w potwornych mękach”, to możesz sobie oszczędzić.
— Raczej coś w rodzaju przepraszam, że byłam taką suką i pani Tyler także przeprasza, i proszę wróć, bo ona chce z tobą porozmawiać.
— Sama nazwała się suką?
— To cytat.
— Czy nie dodała przymiotnika “żelazna”?
— Nie użyła żadnych innych określeń, ale myślę, że możesz sobie dowolnie dobrać jakikolwiek metal.
— Więc pewnie już nie jest na mnie wściekła.
— Moim zdaniem właśnie taka jest główna myśl tej wiadomości. Ale mogę ci ją powtórzyć, jeśli chcesz.
Quentin sam nie wiedział dlaczego odczuł wielką ulgę, i omal nie zaczął skakać z radości.
— Świetnie. Naprawdę znakomicie.
— Czy ty czasem nie piłeś?
— Całą noc jechałem. Jeszcze się nie obudziłem.
— Mam dla ciebie radę. Nie jedź na spotkanie z tymi ludźmi, dopóki naprawdę się nie obudzisz.
— Jasne.
— Przejdź się do kina. Zalecałbym coś lekkiego i głupiego. Coś, co odwróci twoją uwagę od kłopotów. Nie idź na Amerykańskiego prezydenta, to jednak trochę za głupie. Sabriny też ci nie polecam, bo będziesz strasznie cierpiał, że nie jesteś zakochany. Przynajmniej ja naraziłem się na takie cierpienia. No chyba, że jesteś.
— Jestem co?
— Zakochany.
— Wayne, czy ja płacę trzy paczki za godzinę takich gadek?
— Trzy i pół. Dobre rady zawsze w cenie. Po Dwunastu małpach będziesz się zastanawiał, czy czasem nie jesteś wariatem, więc też lepiej na to nie chodź.
— Ty naprawdę oglądasz wszystkie te filmy?
— Muszę coś robić w czasie kiedy moja żona odwiedza country-bary. Nie jestem na tyle zakochany w pracy, żebym siedział w biurze po nocach. Chociaż muszę przyznać, że twoje ostatnie zlecenia dostarczają mi sporo roboty. Prowadzę tu coś w rodzaju centrum informacyjnego. Z wszystkich pięćdziesięciu stanów otrzymuję raporty o tym, że nigdy nie słyszano tam o żadnej Madeleine Cryer.
— Przepraszani cię. Możesz odwołać tę część poszukiwań. Nikt nie oskarży mnie o zabicie jej. To oni powinni bardziej obawiać się śledztwa w tej sprawie niż ja.
— Na odwołanie jest trochę za późno. Dostałem już wszystkie sprawozdania wraz z rachunkami. Dzięki faksom faktury przychodzą błyskawicznie.
— A więc zapłać wszystko. Mam ci przysłać następny czek?
— Nie, wciąż mam pełne konto. Quentin, wstawaj, weź prysznic, przejdź się na film. Najlepszy będzie jakiś idiotyczny sequel. Jeszcze bardziej zrzędliwy staruch albo Ojciec narzeczonej II. Nie, to ostatnie odwołuję. Ten też może cię wprawić w przygnębienie.
— Żegnam pana, panie Ebert.[9]
— Siskel! Na Boga, Quentin, ja biegam każdego dnia. Do widzenia.
Quentin wstał, uzbroił się w miotłę i ruszył odgarniać śnieg ze swojego samochodu. Nie miał odpowiedniej szufli, ale małe dłutko do lodu z wynajętego samochodu pomogło mu odkuć najbardziej zmrożone warstwy pokrywające karoserię. Większość pozostałych samochodów już została odśnieżona. Wiele miejsc na parkingu było pustych. Widocznie ludzie znowu zaczynali jeździć samochodami do pracy. Albo po prostu wychodzili z domów, nim całkiem w nich zwariują. Pługi musiały już wyjechać na trasy, gdyż ulice były przejezdne, a natężenie ruchu wróciło do normy.
Odniósł miotłę i postawił ją przy drzwiach, nie trudził się otwieraniem drzwi do domu i chowaniem jej wewnątrz. Nie wchodził także do środka po zapisany wcześniej adres Duncanów. Jeszcze nie był gotów do wizyty.
Zamiast tego posłuchał rady Wayne’a, przynajmniej w pewnym sensie. Podjechał do centrum rozrywkowego Reston Town Center, zostawił samochód na podziemnym parkingu i wszedł do kina. W oknie wisiała wielka tektura z odręcznym napisem “Tak!!!!! Kino jest otwarte!!!!!”. Quentin podszedł do kasy i spytał co warto obejrzeć, na co kasjer odpowiedział mu, że Dwanaście małp to najgenialniejszy film jaki kiedykolwiek nakręcono, więc Quentin kupił bilet i wszedł do środka.
Nie był to wcale najgenialniejszy film, jaki kiedykolwiek nakręcono, ale owszem, całkiem przyzwoity i zgodnie z zapowiedzią Wayne’a, bardzo niepokojący. Wydawało się, że ogólne przesłanie brzmi: nie możesz nic zmienić, a wcześniej czy później i tak musisz umrzeć, więc po co w ogóle próbować? Ale film był heroiczny i szlachetny niemal do samego końca. Zaś bohaterowie usilnie próbowali rozpoznać co jest prawdziwe, a co nie, wiec przedstawiona sytuacja była Quentinowi dość bliska. Po zakończeniu seansu zastanawiał się dlaczego zdecydowano, że Bruce Willis będzie miał trzy ujęcia z obnażonymi pośladkami, a nawet przez krótką chwilę, w scenie bitwy, stanie nagi przodem do kamery, podczas gdy Brad Pitt tylko raz pokazał tyłek, kiedy skakał po łóżkach w sali domu wariatów. Czy w Hollywood istniała jakaś hierarchia związana z rozbieranymi zdjęciami? Im więcej masz milionów na koncie, tym częściej świecisz publice w oczy gołym zadkiem?
Z takimi właśnie myślami opuszczał kino i w blasku słońca udawał się do Rio Grande, gdzie jak na godzinę czwartą trzydzieści po południu, panował całkiem spory ruch. Usiadł na wolnym miejscu studiując menu, podczas gdy przy stoliku obok jakieś małżeństwo rozmawiało o tym, jak to dobrze, że w końcu wyszli z domu, zamiast doczekać się aż policja znajdzie ich martwych, gdyż jeszcze chwila, a zatłukliby się nawzajem, a także o tym czy lepiej było zamówić dwie przystawki z wieprzowych tamali, czy też podzielić się jedną, a w ogóle gdzie są te chipsy, czy kelner nie słyszał jak prosili o dodatkowe chipsy? Quentin podniósł wzrok i spojrzał uważnie na ciemnowłosą kobietę o rumianych policzkach, na jej męża, łysiejącego blondyna i powiedział:
— Ja nie jem chipsów, może państwo się poczęstują?
Małżonkowie wyglądali na strasznie zmieszanych tym, że ktoś słyszał ich rozmowę, po czym odmówili dziękując i przepraszając jedno przez drugie. Ale Quentin mówił serio. Na chwilę zapomniał o panujących w restauracji zasadach, zgodnie z którymi każdy winien udawać, że jego stolik oddzielony jest od pozostałych murem dwu i półmetrowej grubości. Zasada ta nie dotyczyła, rzecz jasna, kelnerów, którzy z kolei winni udawać, że każdy ze stolików jest jedynym jaki obsługują. Restauracyjny bon ton przypominał reguły rządzące życiem w małym miasteczku. Zauważ mnie kiedy chcę być zauważonym, ale nie wtrącaj się kiedy chcę, żebyś zostawił mnie w spokoju.
Kelner przyniósł parze zamówione przez nich drinki a następnie podszedł do stolika, który zajmował Quentin. Kiedy składał zamówienie, zauważył jak sąsiedzi wznoszą swoje szklanki, pozdrawiając go wesołym toastem. Uśmiechnął się do nich. A więc czasami mury upadały.
Powrócił do siebie. Słońce właśnie zachodziło. Nie mógł odkładać wszystkiego w nieskończoność. Wziął karteczkę z adresem i ruszył w stronę domu, gdzie mieszkała wiedźma, która wybrała go na swoje narzędzie.
Spodziewał się płomieni buchających z komina lub rolet ozdobionych sylwetkami tańczących diabłów. Zamiast tego zobaczył zwyczajny domek, tak typowy dla północnej Wirginii, jeden z pięciu tworzących szereg. Każda z pięciu fasad różniła się od pozostałych — najwyraźniej mieszkańcy próbowali przydać każdemu z szeregowców indywidualnego charakteru i wdzięku. Domek bardzo przypominał ten, w którym mieszkał Quentin. Światło przy drzwiach frontowych było zapalone.
Wiem, że na mnie czekasz, powiedział cicho. Wiem, że mnie obserwujesz od dłuższego czasu, że czekałaś aż zbiorę się na odwagę i przyjdę tutaj. Więc dalej, otwórz drzwi i skończmy tę grę pozorów.
Ale drzwi pozostały zamknięte.
Wspiął się na schody i zadzwonił. Po chwili jakiś mężczyzna podszedł do drzwi.
— Słucham pana?
— Czy to pan Duncan? — spytał Quentin.
— Tak. Czy my się znamy?
— Nazywani się Quentin Fears.
— Przykro mi, ale nie oczekuję pańskiej wizyty. A powinienem?
— Czy pan mówi poważnie? — spytał Quentin. Ale najwyraźniej mężczyzna nie miał najmniejszego pojęcia kim jest Quentin i po co przyszedł. — Czy pan Ray Duncan?
— Tak — mężczyzna powoli zaczynał tracić cierpliwość.
— Pańska żona to Rowena Tyler Duncan?
— Tak, i co z tego?
— A jej matka to Anna Tyler Duncan?
— Tak. — Wydawało się, że twarz mężczyzny spoważniała. — Czy coś jej się stało?
— Chciałbym wejść, jeśli mogę i porozmawiać z panem i pańską żoną.
— Ale kimże pan jest? — nie ustępował Ray.
— Byłem wczoraj w domu spokojnej starości i rozmawiałem z Sally Sannazzaro. Ponieważ lotniska były pozamykane, jechałem tutaj samochodem całą drogę, żeby z państwem porozmawiać.
— Jeśli ma pan wiadomość od panny Sannazzaro, dlaczego pan po prostu nie zadzwonił?
Quentina męczyła już ta rozmowa. Nie obchodziło go co za grę prowadzą ci ludzie, miał wszystkiego serdecznie dosyć. Stał i czekał nic więcej nie mówiąc.
W końcu ciekawość wzięła w Duncanie górę nad podejrzliwością. Otworzył szerzej drzwi i zaprosił Quentina do środka.
Znalazł się w całkiem zwyczajnym salonie, pstrokatym od zbyt dużej ilości elementów dekoracyjnych, może zbytnio wzorowanym na zdjęciach z Architectural Digest, ale nie na tyle, by raziło to oczy, jeśli tylko stało się plecami do kominka. Quentin ustawił się właśnie w takiej pozycji, lecz bynajmniej nie ze względów estetycznych. Stojąc tak miał dobry widok na drzwi frontowe, korytarz prowadzący do kuchni i jadalni oraz na schody wiodące do pokojów na piętrze.
— Niech pan siada panie… Pierce, czy tak?
— Fears, panie Duncan. — Quentin usiadł na krześle z wzorzystym obiciem, zdejmując z niego białe poduszeczki i układając je na podłodze. — Czy pańska żona jest w domu?
— Właśnie robi obiad.
Quentin pomyślał sobie o śniadaniu, jakie jadł w domu Laurentów w Mixinack i nie wzruszył się tą informacją.
— Niech pan ją tu przyprowadzi.
— Proszę powiedzieć w jakiej sprawie pan przychodzi, panie Fears.
Quentin stracił cierpliwość.
— Przyszedłem tutaj raz i nie mam zamiaru przychodzić ponownie. Nie mam także zamiaru zostawać ani minuty dłużej, jeśli pańska żona nie przyjdzie tu natychmiast i nie stawi mi czoła.
— Nie stawi panu czoła? Niech pan się stąd natychmiast zabiera i rusza w stronę drzwi, bo jeśli nie, to…
W korytarzu oddzielającym kuchnię od jadalni pojawiła się kobieta.
— Co się dzieje, Ray?
— Nie przychodź tutaj, Ro. A najlepiej będzie jak wezwiesz policję. Mamy tu intruza, który…
Ale kobieta zignorowała jego polecenie i przez jadalnię przeszła do salonu.
Quentin nie mógł się oprzeć wrażeniu, że gdzieś już ją widział. Teraz, kiedy stanęła przy swoim mężu, oboje wydali mu się skądś znajomi. Ale szczególnie kobieta… musiał spotkać ją wcześniej. Czy rozmawiał z nią kiedyś? Niezależnie od tego przy jakiej okazji się spotkali, nie mógł sobie niczego przypomnieć. Być może po prostu była podobna do Madeleine. W końcu to Rowena stworzyła sukuba, który z pewnością miał jakieś cechy swojej stwórczyni.
Sukuba? Kogo próbował oszukać? Wciąż przecież myślał o Madeleine jak o prawdziwej kobiecie, jak o swojej żonie, mimo stale ponawianych wysiłków, by wyrzucić ją ze swego serca.
— Rowena Tyler Duncan — powiedział. — Nazywani się Quentin Fears.
Kiedy nie dostrzegł najmniejszej reakcji na jego imię, ciągnął dalej.
— Zeszłego wieczoru rozmawiałem z pani matką. Twarz Roweny pociemniała.
— Nic mnie to nie obchodzi. — Obróciła się, by wyjść z pokoju.
— I wróciłem do Mixinack z Mikem Boltem. Przystanęła i powoli obróciła się w jego stronę. Wyglądała na poruszoną.
— To nasz dawny ogrodnik.
— Obecnie jest komendantem policji w Mixinack — oznajmił Quentin.
— Miło mi to słyszeć.
— Ma żonę i kilkoro dzieci.
Rowena kiwnęła głową. Ray Duncan wyglądał na lekko zakłopotanego.
— Co to za jeden ten Mike Bolt? O kim wy mówicie?
— To mój przyjaciel z dzieciństwa — powiedziała Rowena.
— O, niech pani nie będzie taka skromna! — zawołał Quentin. — Rzuciła na niego urok wiele lat temu. W kuchni domu swojej matki, z tego co słyszałem.
— Czego pan chce? — wyszeptała Rowena wściekle.
— Niech pani nie udaje niewiniątka — powiedział Quentin. — Nie jestem tutaj ze względu na to, czego ja chcę. To nie ja prowadzę dziwne gierki, Roweno. Jest dokładnie odwrotnie. Więc skończ już tę udawankę i powiedz mi czego chcesz, żebyśmy mogli razem podjąć jakieś decyzje.
Rowena i Ray spojrzeli na siebie. Cokolwiek to miało znaczyć, nie widać było, aby jego przemowa zachęciła ich do większej z nim współpracy.
— Drogi panie — odezwał się Ray — wydaje się pan wiedzieć o nas więcej niż byśmy sobie tego życzyli, ale zapewniam pana, że my dla odmiany nie mamy najmniejszego pojęcia o tym, kim pan właściwie jest.
Jego słowa zabrzmiały tak szczerze, że przez chwilę Quentin pomyślał czy przypadkiem to on cały czas nie oszukiwał samego siebie. Ale przecież Mike Bolt widział napisy na znakach i na drzwiach w domu Laurentów. A Madeleine zniknęła, nie zostawiając żadnych śladów. To wszystko zdarzyło się naprawdę, pani Tyler sama to przyznała, a Rowena naprawdę była wiedźmą.
— Wiem więcej niż myślicie — powiedział Quentin. — Wiem, że Rowena zajrzała w umysł swojej matki wiele lat temu i zobaczyła tam wspomnienie czegoś, co wyglądało jak straszna zbrodnia. I z tego co wiem, rzeczywiście była to zbrodnia. Potworny, niegodny czyn. Morderstwo popełnione na bracie Roweny o imieniu Paul, kiedy ten nie miał jeszcze dwóch lat.
Rowena zakryła twarz dłońmi.
— Ro, czy to prawda? — Ray wyglądał na szczerze zdumionego.
— Pańska żona, panie Duncan, dobrze wie, że jej matka sądziła, iż wcale nie zabija swojego synka tylko coś, co sama nazywa “bestią”. Pani Tyler szczerze wierzy, że ten stwór wziął w posiadanie ciało jej prawdziwego dziecka, którego już w tamtym ciele nie było i którego nie dało się już uratować. Jedyne co jej pozostało, to zabić bestię. Ale nie do końca jej się udało. Natomiast w jakiś sposób zdołała uwięzić bestię w szkatułce, która znajduje się w saloniku rodzinnego domu nad rzekę Hudson. Czy mam rację, Roweno?
Rowena, cały czas siedząca z twarzą ukrytą w dłoniach, kiwnęła głową.
— Lecz z niewiadomych powodów, panie Duncan, Rowena zdecydowała się otworzyć wspomnianą skrzynkę.
Rowena podniosła wzrok, przerażona.
— Och, nie. Proszę, tylko nie to.
Ray również był wzburzony.
— O co chodzi, Ro?
Rowena zerwała się na równe nogi i pędem ruszyła w stronę schodów. Ale potem zmieniła zamiar, równie szybko wróciła do swojego krzesła i usiadła, podwijając pod siebie długie poły koszuli.
— To nie pański interes! — zawołała. — Ani mojej matki!
— Zapewne podzielałbym twoje zdanie, gdybyś nie wciągnęła mnie w tę całą zabawę, która od ponad roku rujnuje moje życie.
— Zabawę? — dziwił się Ray.
— Dlaczego mu nie powiesz, Roweno? Pewnie wolałby to usłyszeć od ciebie.
Rowena wyglądała na zmieszaną, ale potem najwyraźniej podjęła jakąś decyzję.
— Niech pan to powie, panie Fears. Niech pan opowie wszystko nam obojgu.
— Chodzi o Madeleine — zaczął Quentin. — Moją żonę. Sukuba, którego ty stworzyłaś, Roweno. Czy naprawdę twój mąż nie ma pojęcia, że jesteś wiedźmą?
Ray zerwał się z krzesła i ruszył w stronę kuchni.
— Dzwonię na policję.
— Usiądź, Ray — powiedziała Rowena.
— Przecież to wariat, Ro.
— Nie, musimy go wysłuchać — powiedziała. — Musimy się dowiedzieć co zaszło.
Ray oparł się o ścianę. To nagłe weto ze strony żony najwyraźniej go rozwścieczyło.
— Naprawdę wierzy pan, że pańska żona Madeleine jest sukubem stworzonym przez wiedźmę? — spytała Rowena.
— Zabrała mnie do domu, w którym spędziłaś dzieciństwo. Za jej sprawą uwierzyłem, że jest zamieszkany. Spotkałem tam kilku twoich zmarłych krewnych i kilku niezupełnie zmarłych. Była tam twoja matka, jeśli nie ciałem, to na pewno duchem. A także twój brat Paul, chociaż Madeleine mówiła mu “wuju”. Podobnie do pani Tyler zwracała się per “Babciu”.
I wtedy Quentin przerwał. Bo chociaż jego słowa w sposób widoczny sprawiały Rowenie wielki ból, nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że opowieść tę słyszy po raz pierwszy. Jednocześnie Quentin zastanowił się, dlaczego Rowena tworząc Madeleine nie uczyniła jej kobietą w swoim wieku? Przecież miała mniej więcej tyle samo lat, co on. Poza tym Rowena mogła łatwo dostarczyć Madeleine wszelkich potrzebnych wspomnień, by sukub był w pełni przekonujący jako członek pokolenia przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, do którego należał także Quentin.
Tymczasem Madeleine nie znała wielu rzeczy, jakie powinna była znać. Ich nieznajomość tłumaczyła samotnym dzieciństwem spędzonym w izolacji, ale w rzeczywistości Madeleine nie mogła być tworem dorosłej kobiety. Szczególnie wtedy, w salonie, kiedy zmieniła się w nieznośnego, rozpuszczonego bachora, zachowującego się jak… dziesięcioletnia dziewczynka.
— To twoja córka — wyszeptał Quentin. — No jasne, ona też jest… jedną z was.
— Jest wiedźmą — powiedziała Rowena przybitym głosem. — Ray, idź obudź Roz.
— Ro, przecież wiesz jak ona nie cierpi kiedy budzimy ją z drzemki.
— Co wtedy robi? — spytał Quentin. — Lata gdzieś szpiegując ludzi?
— Ona nie rozumie jakie to wszystko niebezpieczne — powiedziała Rowena.
Ray był już u dołu schodów.
— O czym wy mówicie?
— Proszę cię, Ray. Przyprowadź ją tutaj.
Ray westchnął i wbiegł po schodach na górę. Rowena spojrzała na Quentina i odezwała się poważnym głosem.
— Moja córka to niezwykła dziewczyna, panie Fears. Niesamowicie utalentowana i… bardzo silna. Może gdybym pozwoliła mojej matce nauczyć mnie czegokolwiek, mogłabym ją kontrolować chociaż na tyle, na ile moja mama potrafiła kontrolować mnie, kiedy byłam mała. Dziecko, które posiadło taką moc, taką wiedzę, wymaga wyjątkowej opieki, żeby nie postradało zmysłów. Ale ja nie mogłam w niczym zaufać mojej matce, zwłaszcza po tym, co zrobiła z Paulem.
— Nigdy go pani nie poznała.
— Poznałam go i to dobrze — odparła Rowena. — Przychodził do mnie codziennie kiedy dorastałam.
Quentin od razu wszystko zrozumiał.
— To nie był Paul, Roweno. To była bestia.
Pokręciła głową, a potem zalała się łzami.
— Nie wiem — powiedziała. — Wiedziałam tylko, że nie chcę żeby mama… jeśli ona była w stanie zabić nieposłuszne dziecko, to jak mogłam powierzyć jej opiekę nad moją córką? Od lat nie jestem w stanie sprawować żadnej kontroli nad Roz. Obawiam się, że czasami to ona przejmuje kontrolę nade mną. Bada wszystko uważnie, kojarzy, a potem… znika na całe dnie, ja zaś nie mam pojęcia co się dzieje. Wiem, że całkowicie panuje nad swoim ojcem. Jest całkowicie zniewolony urokiem. Kiedy ja zrobiłam to samo Mike’owi, nie miałam pojęcia co robię. Zostawiłam go w spokoju od tamtego czasu, gdy…
— Więc kto posyła go, by zabił pani matkę? Rowena podniosła dłoń do ust.
— Och nie. Ona nie mogłaby…
— Oczywiście, że bym mogła, mamo — dobiegł ich z góry rozkapryszony, dziecięcy głosik.
Mała dziewczynka zeszła w dół schodami. Jej włosy sprawiały wrażenie lekko przyklapniętych po drzemce, ale poza tym były ułożone w schludną fryzurkę. Quentin mógł sobie wyobrazić jak dziewczynka wyglądała podczas takiej drzemki — ramiona ułożone wzdłuż boków z perfekcyjną symetrią, ciało w całkowitym bezruchu, w ten sam sposób, w jaki pani Tyler leżała w domu spokojnej starości, kiedy jej duch czuwał lub robił cokolwiek mu kazała. Na przykład zmieniał napisy na znakach drogowych.
Kiedy wreszcie dziewczynka dotarła na niższe schody i ukazała im swą twarz, Quentin wiedział już dlaczego państwo Duncan wydali mu się znajomi. Przypomniał sobie gdzie widział całą trójkę. W sklepie spożywczym sieci Giant na Eiden Street, tuż przed tym, jak Lizzy przywidziała mu się po raz pierwszy.
— Masz rację, Quentinie — odezwała się Roz. — O ile dobrze pamiętam, nie spodobałam ci się wtedy.
— Pomyślałem sobie, że jesteś nieznośną, rozpaskudzoną smarkulą.
Roz posłała mu swój najbardziej uwodzicielski uśmiech zalotnego kociaka.
— Ale ci wtedy pokazałam, co?
— Tak, pokazałaś mi, że wcale się nie myliłem.
— Pokazałam ci na czym polega prawdziwa moc! — Jej uśmiech zmienił się w złośliwy grymas. — W myślach przechowywałeś drogocenny skarb, jakim była twoja siostra. Porównywałeś ją ze mną. Dlatego sprawiłam, że ją ujrzałeś. Doprowadziłam cię tym do szaleństwa.
Quentin rzucił okiem na Rowenę, nadal skuloną na krześle i na Raya Duncana, który zszedł po schodach za swą córką, a teraz usadowił się na kanapie. Jak przyjmowali jej słowa?
Oboje siedzieli wpatrując się przed siebie tępym, pustyni wzrokiem.
— Wyłączyłam ich na chwilę — oświadczyła Roz. — Nie ma potrzeby, aby wiedzieli cokolwiek o naszych sprawach.
— Stworzyłaś Madeleine tylko po to, by mnie dręczyć dlatego, że śmiałem pomyśleć sobie to, co dla wszystkich, którzy cię widzieli i tak było oczywiste?
— Nie, głupcze. Wtedy pokazałam ci tylko twoją siostrę. Ale potem, kiedy siedziałeś sobie urzeczony wizją, którą dla ciebie stworzyłam, ni stąd ni zowąd pojawiła się ona sama!
— Kto?
— Lizzy — odparła Roz. — Twoja zmarła siostra. Jej duch. Ja jej nie wzywałam. Zresztą nawet mnie nie zauważyła. To ty ją wezwałeś. Tak ze mnie zakpić! Okazało się, że ty też masz moc! Któż mógł się tego spodziewać?
— Tobie i tak nie jestem w stanie dorównać.
— No cóż, ja jestem dość niezwykła. Podobnie jak kiedyś wuj Paul. Tyle, że moja mama nie zabiła mnie, tak jak zrobiła to Babcia ze swoim cudownym chłopczykiem. Nie każdemu zdarza się natknąć w historii rodzinnej na taką uroczą aferkę.
— Opierasz się tylko na wspomnieniu twojej matki, ze wszystkimi jego przekłamaniami.
— Pewnie udałoby mi się zdobyć te wspomnienia bezpośrednio od Babci, ale wiedziałam, że staruszka jest bardzo silna. Ona i Matka nieustannie ze sobą walczyły. W ten sposób zdobyłam połowę swojej wiedzy, obserwując jak obie usiłowały uniemożliwić sobie śledzenie się nawzajem. Potem bez trudu przejęłam kontrolę nad matką — była pozbawiona wszelkich osłon. A ojciec to przecież zwykły człowiek.
— W związku z tym nie warto się nim przejmować.
— Od czasu do czasu potrzebuję go do wykonania paru telefonów.
— Chyba nie powiesz mi, że ty to wszystko zaimprowizowałaś.
— A dlaczego nie? — zdziwiła się Roz. — Byłeś silniejszy niż większość ludzi. Zastanowiłam się nad tym przez kilka minut i zdałam sobie sprawę, że mogłabym cię wykorzystać do otwarcia dla mnie szkatułki ze skarbem.
— Tak właśnie nazywa ją twoja mama?
— Moja matka nie ma najmniejszego pojęcia, co to jest i jak to wykorzystać. To niewiarygodna moc. Babcia naopowiadała jej straszliwych historii o tej skrzynce, ale to dlatego, że żadna z nich nie ma w sobie ani krzty kreatywności. Mnie natomiast przychodzą do głowy rzeczy, o których jeszcze nikt nigdy nie myślał. Nawet smok! Smoka można zabić, co tylko daje mu wolną rękę do zawładnięcia inną osobą. Można go także schwytać, co udało się Babci. Ale ja przeprowadziłam badania, o których nie pomyślała ani Babcia, ani tym bardziej moja matka. W pewnych książkach można dokopać się do cennej wiedzy, jeśli oczywiście potrafi się oddzielić nonsensy od prawdy. Ja mam tylko jedenaście lat, ale — jak to określić w miarę skromnie? — w szkole o takich jak ja mówi się “dzieci szczególnie uzdolnione”.
Quentin miał ochotę zdzielić ją w tę małą, zarozumiałą buźkę.
— A mówiłeś, że nigdy na nikogo nie podniósłbyś ręki, czy nie tak, Quentin?
Złościło go również to, że zwracała się do niego po imieniu.
— A jak miałabym się zwracać? — spytała. — Może powinnam mówić ci “Tin”?
W tej samej chwili przestała być małą dziewczynką. W mgnieniu oka zmieniła się w Madeleine, Serce Quentina zabiło mocno, mimo tego, co wiedział.
W chwilę potem Madeleine była już całkiem naga i pląsała dookoła pokoju jak striptizerka z jakiegoś taniego filmiku.
Ale to już przerabiali, więc wiedział co ma robić. Zmusił się do myślenia, że jego ukochana nie istnieje.
Ale Madeleine nie znikała.
— Trudniej się mnie pozbyć — odezwała się Madeleine, siadając Ray’owi na kolanach i okręcając sobie kosmyk jego włosów wokół palca — kiedy w środku jest prawdziwa osoba.
Rzeczywiście trudniej, ale nie było to całkiem niemożliwe. Quentin przypomniał sobie kapryśną dziewczynkę i po chwili iluzja rozpłynęła się, a na jej miejscu ujrzał Roz, siedzącą na kolanach ojca i bawiącą się jego włosami.
— Wiesz, Quentinie, jesteś fatalnym kochankiem. Każda kobieta, która zdecyduje się na spędzenie z tobą nocy będzie musiała udawać orgazm.
W ustach małego dziecka, jakim była, słowa te brzmiały szczególnie nieprzyzwoicie.
— To twoja wina, Quentinie — powiedziała. — Wcale nie interesowałam się tymi rzeczami, dopóki ty sam nie zacząłeś obmacywać Madeleine w swoim salonie. Jasne, że na początku wszystko spaprałam, więc musiałam się sporo naczytać, a także podglądać rodziców, żeby domyślić się, o co właściwie chodzi w tym całym seksie. Ale w końcu dałam sobie radę, co nie? Spełniłam wszystkie twoje fantazje!
Quentin odwrócił wzrok, zawstydzony.
— Och proszę, daj spokój, spójrz na mnie, tutaj jestem, sam chciałeś stawić mi czoło, nieprawdaż? Więc staw mi czoło. Bądź mężczyzną! Rozchmurz się.
— Ty wcale nie chcesz żebym był mężczyzną — powiedział Quentin. — Chcesz żebym był twoim narzędziem.
— Ale przecież dobrze się bawiliśmy, prawda? Trochę pomieszaliśmy w polityce. Była z nas niezła para, kiedy za pomocą twojej forsy zmienialiśmy oblicze amerykańskiej klasy politycznej. Kto rządzi Stanami, rządzi całym światem. Gdybyś tylko miał do tego odpowiedni zapał, mogłabym dać sobie spokój z tą całą szkatułką i zabrać się za wielką rozgrywkę. Do dziewięćdziesiątego szóstego nie dalibyśmy rady, ale w dwutysięcznym bylibyśmy gotowi. Obu kandydatów na prezydenta mielibyśmy w kieszeni. Ale ty się nie nadawałeś. Nie potrafiłbyś pociągnąć tego do końca. Już wtedy wiedziałam, że będziesz mi sprawiał same kłopoty. A więc… musiałam przejść do planu B.
— Do szkatułki.
— Prawdę mówiąc, zawsze był to plan A, dobrze o tym wiedziałam — oświadczyła Roz. — Wiedziałam, że nawalisz, bo ty właśnie taki jesteś, masz miękki kręgosłup, tak samo jak matka. Po prostu brak ci serca do prawdziwie wielkich dzieł. Spójrz tylko na moją matkę — gdyby miała w sobie choć odrobinę ikry, nigdy nie mogłabym utrzymać jej w takim stanie. To. w końcu wiedźma! Mogłaby strząsnąć z siebie mój urok, gdyby tylko chciała. Gdyby tylko wiedziała, co z nią wyprawiam. Ale ona wciąż myśli, że mnie kocha i dlatego właśnie tak łatwo poddaje się mojej kontroli. W taki sam sposób sprawowałam kontrolę nad tobą, dopóki byłeś zakochany w Madeleine.
— Ale nie udało ci się zmusić mnie do otworzenia szkatułki.
— Wszystko przez Babcię. Oczywiście nie wiedziała, że to ja, ponieważ przez cały czas zasłaniam się duchem matki. Wykorzystuję tylko jego część, która służy mi jako maska.
— A więc to ty kierujesz Mike’em Boltem. Za pośrednictwem matki. I wciąż uniemożliwiasz pani Tyler obserwowanie twoich poczynań.
— Spokojnie, spokojnie.
— Ale nie jesteś w stanie robić tego wszystkiego naraz.
— Nie ma takiej potrzeby. Po prostu trzymam się ludzi, którzy mają jakiekolwiek znaczenie. Ludzi, którzy się liczą.
— Ale mimo to, boisz się — powiedział Quentin. — Inaczej nie próbowałabyś zabić swojej Babki.
— Jasne, że się boję, tępaku. Mamy do czynienia z czymś wyjątkowo potężnym. Smok to nie przelewki! A Babcia może przeszkadzać. Chcę ją usunąć z drogi. Już i tak błąka się po ziemi co najmniej o dziesięć lat za długo.
— Dokładnie o całe twoje życie. Co za zbieg okoliczności.
— To dzieciobójczyni. Zasługuje na śmierć. — Roz zachichotała. — Spróbuj wczuć się w ten pomysł.
Quentin pokręcił głową.
— Przyszedłem tutaj z myślą, że być może ubijemy interes. Tak, żebyś mogła dostać to, czego chcesz i żebyśmy mogli skończyć z tym raz na zawsze. Ale myślę, że się nie uda.
— Nie jestem tego warta? — spytała drwiąco udając żal.
— Komu na tym świecie potrzebna jest bestia w parze z tobą? Najwyraźniej te słowa wcale jej nie ubodły.
— Wszyscy tylko krytykują. No proszę. Więc Quentin Fears nie ma zamiaru wracać do domu Babci, żeby otworzyć dla mnie moją szkatułkę? Co za przykrość! Biedna Roz nie postawi na swoim! Bu-hu-hu! Bu-hu-hu!
Dalej mała, okropna wiedźmo, przejdź wreszcie do rzeczy.
— Niecierpliwy, co? Jak już mówiłam, trzymam się tylko tych, którzy coś znaczą. Na przykład detektywa, którego twój prawnik wynajął tu, w stolicy. Kiedy ty rozmawiałeś z grandę dame, ja znalazłam się w jego samochodzie i rzuciłam na niego urok. Jest mój, Quentinie. To on przekazał ci adres tego domu. Oczywiście kiedy już byłam gotowa.
— Gotowa? Właśnie sobie drzemałaś.
— Poszedłeś do kina i na kolację. Ja tymczasem miałam kilka spraw do załatwienia. Rzecz w tym — pamiętasz, miałam przejść do rzeczy — rzecz w tym, że twój detektyw, wykonywał również pewne zadanie dla mnie.
Quentinowi zrobiło się niedobrze, chociaż nie miał pojęcia co takiego mogła zażądać od tamtego faceta.
— Kazałam mu pojechać na cmentarz w Kaliforni na małe wykopki — powiedziała Roz. — Przywiózł mi mały kawałek ciała twojej siostry. A ponieważ znałam również jej imię — nie wiedziałeś, że to było mi potrzebne, prawda? — ponieważ znałam jej imię, mogłam ją przyzwać. Detektyw wrócił z jej szczątkiem właśnie dziś rano. Teraz mam twoją siostrę w zamknięciu. Jest uwięziona tak samo jak smok. Tylko, że ona nie ma żadnej mocy. Nie może wyjść na zewnątrz, nawet w części. Może istnieć tylko wewnątrz swojego… nazwijmy to po prostu jej domem, czemu nie.
— Bestia już tobą zawładnęła.
— Jestem silniejsza niż smok. Tego właśnie ani moja matka, ani Babcia nigdy nie wzięły pod uwagę. Co będzie, jeśli znajdzie się ktoś, kto jest na tyle silny, że nie potrzebuje zabijać bestii, ani jej więzić? To ja, właśnie ja, zamierzam poskromić smoka, ujeździć go, a następnie udać się na nim tam, gdzie będę chciała.
— Jak kowboj na rodeo — powiedział Quentin.
— A ty mi pomożesz, Quentinie. To w twoim ciele będzie mieszkał smok, kiedy będę go dosiadać. Myślę, że proponuję uczciwy układ. Mnie zawdzięczasz najlepszy rok w swoim życiu. Może nie cały rok, ale prawie. Kiedy już nabrałam wprawy, zapewniłam ci tyle wspaniałego seksu, ile nie miał żaden inny mężczyzna na świecie, i to noc po nocy. Byłam także wspaniałą towarzyszką. Idealną żoną. Zapłaciłam z góry za możliwość użycia twojego ciała. Nie będziesz stratny. Pozy tym ty i Lizzy znowu będziecie razem. Oczywiście, kiedy twoje ciało umrze. Nic nie trwa wiecznie, prawda? Daję ci słowo, że kiedy smok wejdzie w twoje ciało, Lizzy zostanie wypuszczona z… miejsca, w którym obecnie przebywa. Odzyska wolność. Więc znowu otrzymasz zapłatę. Pomyśl, Quentinie, to uczciwa transakcja. Twoja siostra za smoka. I do tego najszczęśliwszy rok w twoim życiu. Nie możesz mówić, że zostałeś oszukany.
Quentin czuł się tak, jakby już nie żył.
— Możesz także i później mieć niezłą frajdę, patrząc na to, jak smok i ja wykorzystujemy twoje ciaîo. Wiem, ty myślisz, że ja jestem wcielonym złem, ale się mylisz. Cała ta moc potrzebna mi jest do czynienia dobra. Zjednoczę cały świat pod jednym silnym władcą. Zapewnię pokój na ziemi. I dobro dla wszystkich ludzi. Hitler byî już takim, jakim go znamy, zanim bestia weszła w jego ciało. Kaligula dużo wcześniej stał się pyszałkowatym skurczybykiem. A ty kim jesteś?
— Mowa-trawa, Quentinie. Zawsze pragnęłam władzy tylko po to, by czynić dobro. Więc wszystko obróci się na dobre. Powinieneś się cieszyć, że zostałeś wybrany. A kiedy będę starsza i osiągnę dojrzałość, najprawdopodobniej zajdę z tobą w ciążę, tak więc twoje potomstwo odziedziczy panowanie nad całą ziemią. Tak jak to obiecuje Księga Apokalipsy — zapanuje tysiącletni pokój.
— Księga obiecuje także wielkie zniszczenie.
— To wszystko zależy od tego, jaki opór stawią mi uparci ludzie. Nie da się zrobić omletu bez rozbicia jajek. Nie krzyw się na te banały. Owo powiedzenie stało się banalne tylko dlatego, że jest prawdziwe.
Quentin wstał i podszedł do drzwi. Nogi miał jak z ołowiu.
— Nie licz na moją pomoc — powiedział.
— Och, Lizzy będzie strasznie przykro to usłyszeć.
— Ona mnie zrozumie.
— Ale ty nic nie rozumiesz, Quentinie. To nie jest żadne tymczasowe więzienie. Jeśli ty mi nie pomożesz, ja nigdy, przenigdy jej nie wypuszczę.
Quentin zatrzymał się w drzwiach.
— Czas twojego życia, i czas jaki obejmuje słowo “nigdy”, to dwa okresy znacznie różniące się długością, dziewczynko. Tobie tylko się wydaje, że jesteś nieśmiertelna.
— Nie muszę żyć wiecznie. Wystarczy, że zakopię obecne miejsce przebywania twojej siostry na podwórku za domem, a wtedy — powiedz mi, Quentinie — kto ją stamtąd wykopie? Ile tysięcy lat będzie musiało minąć, zanim erozja wydobędzie jej zamkniecie na powierzchnię? A wtedy co? Ty nie wiesz, w czym ona jest zamknięta. Ale powiem ci jedno. To coś nie ulega biologicznemu rozkładowi.
Quentin był tak przepełniony bezsilnym gniewem, że z trudem oddychał.
Roz wstała z kolan ojca i w podskokach podbiegła w kierunku schodów.
— Jestem tylko małą dziewczynką — powiedziała. — Nie powinieneś się na mnie tak złościć.
— Najchętniej widziałbym cię martwą — powiedział Quentin.
— Kiedyś na pewno nią będę. A teraz pożegnaj się z moimi rodzicami.
Wbiegła po schodach do góry.
Niemal w tej samej chwili państwo Duncan ocknęli się. Ray wyglądał na zaskoczonego.
— Musiałem przysnąć, do licha! O czym to ja myślałem? Rowena zaś popatrzyła na Quentina z wyrazem niewymownego smutku na twarzy.
— Nie mogę dłużej niczemu zaprzeczać — powiedziała. — Jak sam pan widzi, moja córka ma nade mną całkowitą kontrolę.
— Tylko dlatego, że ją kochasz — powiedział Quentin. — Ale jak i dlaczego, nie jestem w stanie odgadnąć.
Łzy popłynęły po policzkach Roweny.
— Bo ona jest moim dzieckiem. Bo nie jestem taka jak moja matka. Ja kocham swoje dzieci.
— Twoja matka też kochała swoje dzieci — powiedział Quentin. — Ale zaufaj swojej matce przynajmniej w jednej rzeczy: to bestia ukradła jej dziecko. A ona nie wychowywała go po to, by stał się potworem.
— Więc ośmiela się pan mnie osądzać? Quentin pokręcił głową.
— Nie osądzam cię za to, co zrobiłaś, czy za to, czego nie zrobiłaś. Ale jeśli pozwolisz swojej córce zrealizować to, co planuje, wtedy, owszem, widzę twoją winę.
— Nie obchodzi mnie w czym widzisz moją winę — odparła Rowena. — Ja nie jestem taka jak moja matka!
— Tym gorzej dla wszystkich ludzi — powiedział Quentin. — Tym gorzej dla twojej córki. Ona myśli, że jest w stanie panować nad bestią.
Wtedy Rowena i Ray znowu opadli bezwładnie na swoje krzesła. Na szczycie schodów pojawiła się Roz.
— Wystarczy, Quentinie — powiedziała wesoło. — Nawet mała wiedza mogłaby im zaszkodzić.
— A absolutna władza absolutnie niszczy — odpowiedział Quentin.
— Och, strasznie się boję. — zakpiła. Następnie machnęła ręką. — Otwórz drzwi i znikaj, chłopcze.
Chciał powiedzieć coś, co mogłoby porazić ją brutalną trafnością. Ale nic nie przychodziło mu do głowy. Dalsza rozmowa z Rowena i Ray’em również nie miała najmniejszego sensu, przynajmniej dopóki byli w takim stanie.
— Roz — odezwał się wreszcie.
— Słucham cię, Tin, mój pieseczku? — W jej czułości było tyle ironii, że aż poczuł ukłucie w sercu. Niedługo naprawdę stanie się jej pieseczkiem, o ile ona zwycięży w tej grze. Jeśli przegra, on i tak pozostanie wierzchowcem smoka, ogierem bestii, zaś Lizzy nigdy nie wydostanie się ze swego więzienia.
— Może ci pomogę — powiedział.
— Lizzy bardzo się z tego ucieszy.
— Musisz przynieść Lizzy ze sobą. W czymkolwiek ją masz, przynieś ze sobą.
— Ani mi się śni — powiedziała Roz. — Myślisz, że jestem głupia. Mała dziedźma-śmalkula? — jej dziecięca paplanina tak go rozzłościła, że znów miał ochotę stłuc ją na kwaśne jabïko. — Ojojoj! Nie ciemy siecieś, zięby jakiś niedobly chopcik żłobił mnie w bambuko?
— Mówisz tak, jakbym rzeczywiście miał jakieś możliwości.
— Mówię to na wypadek, gdybyś miał podobnie szalone pomysły — powiedziała. — Pamiętaj, że ja nie jestem złudzeniem, tak jak Madeleine. Jeśli między nami dojdzie do walki, ja ją wygram. Nie jesteś w stanie zwyciężyć z wiedźmą, Quentinie. Masz zbyt mało siły.
— Jeśli zdecyduję się pomóc ci, jak mam cię o tym zawiadomić?
— Sama się o tym dowiem, wielki, naiwny matołku. — Znowu wydała z siebie chichot zalotnego kociaka.
— Dlaczego sądzisz, że tym razem ci się powiedzie, skoro ostatnio nic z tego nie wyszło.
— Teraz mam lepszy plan.
— To znaczy?
— Tym razem zjawię się tam osobiście. Nie będzie też tylu osób, które mogłyby mi przeszkadzać.
— Nie jesteś w stanie dorównać swojej Babce, jeśli o to ci chodzi.
— Jestem w stanie dorównać każdemu — powiedziała. — Jestem młodsza od Aleksandra Wielkiego, kiedy ten odziedziczył królestwo po swoim ojcu.
— Ale nie jesteś tak bystra, jak ci się wydaje.
— Ty zaś nie jesteś wystarczająco bystry, żeby móc to ocenić. Teraz proszę się wynosić, panie Fears. Moim rodzicom wszystko cierpnie i dostają odleżyn, kiedy zbyt długo trzymam ich w takim stanie na siedząco.
Quentin otworzył drzwi i wyszedł, zostawiając je uchylone. Był już w połowie schodów prowadzących na dół, kiedy ponownie usłyszał jej głos:
— Co za dziecinada, Quentinie! To całe zostawianie otwartych drzwi. Ale z ciebie wielki dzieciak!
Zignorował ją i wrócił do swojego samochodu.
Musiał być jakiś sposób na powstrzymanie tej dziewczyny. Kłopot w tym, że zbyt mało wiedział, aby żywić jakąkolwiek nadzieję na znalezienie takiego sposobu. Ale jeszcze nie było potrzeby się martwić. Pani Tyler ponownie chciała się z nim zobaczyć. Ona na pewno pomoże mu coś wymyślić, żeby mógł uwolnić Lizzy bez konieczności wypuszczania bestii na świat.
Wiedział jednak, że jeśli przyjdzie mu wybierać pomiędzy wolnością dla Lizzy, a ocaleniem własnego życia, czy nawet ocaleniem świata, nie będzie musiał się zastanawiać. Obecnie jego życie wydawało mu się całkowicie bezwartościowe. A świat? Świat niech sam się zatroszczy o siebie. Smok nieraz już grasował po świecie, a świat jakoś to przeżył. Poza tym nawet smoki nie żyją wiecznie. Peter, Paul and Mary nie wiedzieli o czym mówią w swojej piosence.
Smoki umierają, to fakt. Czy nie mógłby spłatać wspaniałego figla Roz i bestii? Gdyby tak tuż przed otwarciem szkatułki zażył sporą dawkę trucizny. Niech smok zawładnie jego ciałem, a potem niech pada martwy.
Ale w ten sposób nie uwolni Lizzy. Musi ułożyć jakiś lepszy plan. Pani Tyler będzie wiedziała, co powinien zrobić. Musi do niej wrócić.