8

Następnego rana przyszedłem do biura o ósmej trzydzieści, a Haig Mardikian zadzwonił punktualnie o dziewiątej. — Naprawdę dostajesz pięćdziesiąt za godzinę? — zapytał.

— Staram się jak mogę.

— Mam dla ciebie ciekawą robotę, ale osoba, o którą chodzi, nie może zapłacić pięćdziesięciu.

— Kto to jest i co to za robota?

— Paul Quinn. Potrzebny mu szef biura danych i strateg kampanii wyborczej.

— Quinn startuje w wyborach na burmistrza?

— Uważa, że łatwo będzie mu utrącić DiLaurenzio w wyborach wstępnych, a ponieważ republikanie nie mają kandydata, więc nadszedł właściwy moment, żeby wykonać pierwsze posunięcie.

— Z całą pewnością — powiedziałem. — Praca w pełnym wymiarze godzin?

— Przez większą część roku raczej na pół etatu, na pełnym etacie dopiero od jesieni 1996 do dnia wyborów w 1997. Mógłbyś dostosować swoje długofalowe plany do naszych potrzeb?

— To nie jest tylko praca konsultanta, Haig. Musiałbym zająć się polityką.

— No i co z tego?

— Po co mi to potrzebne?

— Ludzie nie potrzebują niczego z wyjątkiem odrobiny wody i żywności od czasu do czasu. Reszta to jedynie kwestia upodobań.

— Nie znoszę polityki, Haig, szczególnie lokalnej. Dość się na to napatrzyłem, kiedy robiłem prognozy jako wolny strzelec. Trzeba wysłuchiwać tylu bzdur, trzeba iść na tyle obrzydliwych kompromisów, trzeba wystawić się na tyle…

— Nie prosimy, żebyś został kandydatem, chłopie. Masz nam tylko pomóc zaplanować kampanie wyborczą.

— Tylko. Chcesz, żebym wam poświęcił rok życia i…

— Dlaczego myślisz, że Quinnowi wystarczy tylko jeden rok?

— Zaczynasz mnie strasznie kusić.

— Kryją się w tej sprawie niebywałe możliwości — odpowiedział po chwili Haig.

— Być może.

— Nie „być może”. Na pewno.

— Wiem o co ci chodzi. Ale władza to nie wszystko.

— Jesteś do dyspozycji, Lew?

Trzymałem go przez moment w niepewności. A może on mnie.

— Jak dla was — cena wynosi czterdzieści — powiedziałem w końcu.

— Quinn może zapłacić teraz dwadzieścia pięć, trzydzieści pięć — kiedy zaczną spływać pieniądze od sponsorów.

— A potem wyrównacie mi wstecznie stawkę do trzydziestu pięciu?

— Dwadzieścia pięć teraz, trzydzieści pięć, kiedy będziemy sobie mogli na to pozwolić — powiedział Mardikian. — Żadnych wstecznych wyrównań.

— Niby dlaczego miałbym się zgodzić na obniżkę zarobków? Mniej pieniędzy za brudniejszą pracę?

— Dla Quinna. Dla tego przeklętego miasta, Lew. To jedyny człowiek, który potrafi…

— Jasne. Ale czy j a jestem jedynym człowiekiem, który może mu w tym pomóc?

— Nie mamy nikogo lepszego. Nie, to źle brzmi. Jesteś najlepszy, Lew, i kropka. Bez żadnej lipy.

— Jaki będzie zespół?

— Wszystko będzie pod kontrolą pięciu osób. Ja będę jedną z nich, ty drugą.

— Jako szef kampanii wyborczej?

— Tak. Missakian koordynuje kontakty z centralami informacyjnymi i środkami przekazu. Ephrikian jest szefem łączności na dzielnicę.

— Co to znaczy?

— Załatwia protektorów i sponsorów. Za finanse odpowiada niejaki Bob Lombroso, ostatnio bardzo ważna postać na Wall Street…

— Lombroso? Włoch? Nie. Czekaj. Cóż za genialny pomysł! Udało się wam znaleźć Portorykańczyka z Wall Street na stanowisko kierownika finansowego.

— Jest Żydem — powiedział Mardikian z cichym, suchym śmiechem. — Twierdzi, że Lombroso to stare żydowskie nazwisko. Mamy wspaniały zespół: Lombroso, Ephrikian, Missakian, Mardikian i Nichols. Jesteś naszym pokazowym WASP-em[17].

— Skąd wiesz, że wchodzę w tę sprawę, Haig?

— Nigdy nie wątpiłem, że się zgodzisz.

— Skąd wiesz?

— Myślisz, że tylko ty widzisz przyszłość?

Загрузка...