Starplex gnał przez międzygalaktyczną otchłań w kierunku skrótu. W trakcie podejścia statek — mikroskopijny wśród ogromu pustki — rozwijał coraz większą szybkość, Thor podtrzymywał silniki na pełnych obrotach. W chwili dotknięcia portalu liliowy pierścień przepuścił stację, która przemierzyła sześć miliardów lat świetlnych — 60 000 000 000 000 000 000 000 kilometrów — w mgnieniu oka. Zebrani na mostku urządzili spontaniczną owację, gdy na kulistym hologramie znów zamigotały niezliczone krocie gwiazd. Keitha zapiekły oczy jak wtedy, kiedy ostatnim razem powracał na Ziemię.
Thor bez zwłoki przystąpił do ręcznego nastawiania przyrządów. Nie monitorowali zielonej gwiazdy na tyle długo, by obliczyć trajektorię jej oddalania się od skrótu, więc orientacja pilota co do jej położenia była niezbyt dokładna. Jednak wkrótce naprowadził statek na paraboliczny kurs, opracowany przez Lansinga. Parabola zakreślała szerszy łuk niż poprzednio, wykluczając niebezpieczeństwo płynące z bliskiego sąsiedztwa szmaragdowego słońca, dominującego na firmamencie.
— Skan transpondera Rumowego Jeźdźca — polecił dyrektor.
— Rozkaz — Lianna dostroiła aparaturę. — Przykro mi, Keith — rzekła po chwili. — Tu nic nie ma.
Lansing zacisnął powieki. Przecież mogła się uratować, przekonywał sam siebie, mogła przedostać się do innego portalu… mogła…
— Impulsy tachionów! — zamigotał Rombus, co FANTOM przełożył jako okrzyk.
Keith okręcił się z fotelem, aby spojrzeć na skrót, który właśnie ogromniał w opływający purpurą kształt — klasyczny zarys poprzecznego przekroju statku Wspólnoty. — To Rumowy Jeździec! — ryknął Thor.
— Nadchodzi sygnał. — Lianna sięgnęła do przycisków i hologram uszczęśliwionej twarzy Rissy wypełnił przestrzeń w ruchomej ramce.
— Czołem, przyjaciele! — zawołała Rissa. — To dopiero spotkanie! — Rissa! — Keith zerwał się na równe nogi. — Cześć kochanie — jego żona uśmiechnęła się promiennie.
— Rombus! Czy mogą do nas przycumować na linii kursu, którym lecimy? — zapytał Lansing gorączkowo. — Mogą. Jeśli ich wezmę na hol promieniem traktorowym. Mężczyzna rozciągnął usta w uśmiechu. — Proszę, zrób to!
— W porządku, koledzy — przekazał Ib. — Szykujcie się na przyjęcie chwytaka. Szary pysk Butlonosa wyskoczył tuż za projekcją Rissy.
— My gotowi jesteśmy! — zakwilił delfin radośnie. — Do domu wracamy! — Chwyt zamknięty — oznajmił pilot. Dyrektor odzyskał spokój i przeszedł do następnej kwestii. — Thor — zagadnął — czy masz namiary na Kocie Oko?
— Tak. Jest około dziesięciu milionów klików przed nami. Po lewej stronie, mniej więcej na godzinie dziewiątej od zielonej gwiazdy.
— Zlokalizowałam wolną częstotliwość w paplaniu matmatów na wypadek, gdybyś chciał z nim mówić — podsunęła Lianna. — Ktoś musi mieć ostatnie słowo.
— Doskonale — zgodził się Keith. — Trzymaj połączenie. Gdy tylko Rissa wejdzie na pokład, będę chciał wznowić kontakt.
— Wprowadzimy Rumowego Jeźdźca do śluzy numer siedem w ciągu mniej więcej trzech minut — poinformował Ib.
Lansing prawie wyłaził ze skóry. Próbował zabić czas sprawdzając raporty o stanie prac, lecz jego umysł nie rejestrował sensu słów. Nadszedł wreszcie upragniony moment. Rozstąpił się holograficzny nieboskłon i w drzwiach stanęła Rissa, podświetlona blaskiem z korytarza. Keith podbiegł do żony, padli sobie w objęcia i ucałowali się. Reszta zespołu na mostku uczciła jej powrót gromką owacją. Chwilę później w jednym z dwu odkrytych basenów wynurzył się Butlonos. Rissa uklękła przy krawędzi zbiornika i poklepała jego wypukłe czoło.
— Dzięki, że przytargałeś nas całych i zdrowych do domu, stary — mruknęła. Keith przystanął obok nich i w kilku słowach nakreślił sytuację.
— Robimy szybką paraboliczną rundę. Nie podejrzewam, żeby matmaci tym razem zdołali nas dorwać, lecz chcę nawiązać z nimi łączność — dowiedzieć się, dlaczego, do wszystkich diabłów, nas zaatakowali.
Rissa w milczeniu skinęła głowa, wstała, pocałowała go jeszcze raz i podeszła do swojego stanowiska. Dotknęła kilku przycisków i uruchomiła program translacyjny. — Czy wciąż mamy wolną częstotliwość? — zapytał Keith. — Tak — odparła Lianna.
— W porządku. Zaczynajmy pogaduszki. Lianna, otwórz kanał od mojej konsoli z przekładem automatycznym, ale każde wypowiedziane przeze mnie zdanie nadawaj z pięciosekundowym opóźnieniem. — Popatrzył na żonę. — Będę mówił bezpośrednio do Kociego Oka, lecz jeśli cokolwiek powiem źle lub uznasz, że nie zostanie to właściwie przetłumaczone, natychmiast przerwij i wycofamy wiadomość przed transmisją. Rissa przytaknęła. — Gotowe — oznajmiła Lianna.
— „»Starplex«do Kociego Oka” — rozpoczął Lansing. — „»Starplex«do Kociego Oka. Jesteśmy przyjaciółmi. Jesteśmy przyjaciółmi.” — Zerknął na licznik. Przy prędkości światła powinno upłynąć trzydzieści pięć sekund, nim przekaz dotrze do Kociego Oka i drugie tyle, zanim nadejdzie ewentualna odpowiedź.
Lecz odpowiedź nie nadeszła. Keith przeczekał dodatkową minutę, i następną. Wdusił przycisk i spróbował jeszcze raz. — „»Starplex«do Kociego Oka”…
Wtedy, z czterdziestosekundowym opóźnieniem w stosunku do pełnego obiegu sygnału, usłyszeli odpowiedź. Były to tylko dwa słowa, wymówione ze starannym francuskim akcentem: „Przyjaciele nie”. — Tak. Jesteśmy przyjaciółmi — powtórzył Keith.
— Przyjaciele nie ranią — nadał matmat, bez opóźnienia wymaganego na dojście transmisji.
Lansing był kompletnie zaskoczony. Czy jakoś zranili matmatów? To wprost nie do pomyślenia, by potrafili mogli uszkodzić tak olbrzymie istoty. Chociaż… może sondy pobierające próbki spowodowały ból. Keith zachodził w głowę, jak ma wyrazić przeprosiny. Słownik opracowany przez Rissę nie obejmował tego typu pojęć. — Nie mieliśmy zamiaru was zranić — powiedział w końcu. — Nie bezpośrednio — odparł Kocie Oko. Keith rozłożył ręce i potoczył wokół zdumionym spojrzeniem. — Czy ktokolwiek coś z tego rozumie?
— Według mnie on chce powiedzieć, że wszelkie wyrządzone przez nas szkody nie były dla matmatów „bezpośrednim zranieniem” — rzekła Lianna z zadumą. — Nie zraniliśmy ich samych, lecz naruszyliśmy — lub zamierzaliśmy naruszyć — coś bardzo dla nich ważnego… Lansing trącił przełącznik transmisyjny.
— Nie mieliśmy zamiaru niczego uszkodzić. A wy… Wy rozmyślnie próbowaliście nas zabić. — Ścigaliśmy was. Nie ścigaliśmy was. Dyrektor wyłączył mikrofon.
— „Ścigaliśmy was. Nie ścigaliśmy was”… — powtórzył i bezradnie wzruszył ramionami. — Są jakieś propozycje? Lianna podniosła ręce do góry. Jag poruszył czterema chwytnymi kończynami. Płaszcz sensoryczny Rombusa zgasł. Keith odblokował nadajnik. — Chcemy znów być przyjaciółmi.
Oczekiwanie na przekaz trwało coraz krócej w miarę, jak paraboliczny kurs przybliżał Starplex do Kociego Oka. — My też znów chcemy być przyjaciółmi — odparł matmat. Lansing namyślał się przez chwilę.
— Powiedziałeś, że w jakiś sposób was zraniliśmy. Nie chcieliśmy wyrządzić żadnej szkody. Aby taka sytuacja więcej nie zaistniała, czy moglibyście wytłumaczyć, na czym polegał nasz błąd? Długa cisza w eterze szarpała nerwy. — Walczyliście ze sobą — odrzekł w końcu matmat. — Zaniepokoiła was bitwa? — podchwycił Keith. — Tak. — Obawialiście się, że wybuchy mogą was zranić? — Nie. — Więc dlaczego cisnęliście te statki prosto w słońce? — Ze strachu. — Przed czym?
— Przed tym, że wasze działania mogłyby zniszczyć… punkt, który nie jest punktem. — Czyli skrót? Baliście się, że zniszczymy skrót? — Tak.
— Żadna eksplozja nie zdoła unicestwić skrótu. Jest wytrzymały. — Nie wiedzieliśmy.
— Zapytaj, dlaczego ich to obchodzi — szczeknął z cicha Jag. Dowódca kiwnął głową.
— Dlaczego w ogóle troszczycie się o skrót? Czy sami z niego korzystacie? — Korzystamy? Nie. Nie korzystamy. — Więc jaki macie powód? — Potomstwo.
— Skróty spełniają ważną rolę w waszych praktykach rozrodczych?
— Nie. Jeden z naszych potomków — przemówił głośnik słowami obcego.
Dyskusja utknęła w martwym punkcie. Poczucie zawodu ogarnęło zarówno matmata, jak i Keitha. Kocie Oko funkcjonował jako nieodłączną część społeczności, której członkowie prowadzili ze sobą rozmowy przez tysiąclecia. Orientowali się w kontekście swych wzajemnych spostrzeżeń, znali przeszłość. Szczegółowe wyjaśnianie myśli było dla nich nienormalne — może nawet obraźliwe…
— Jeden z waszych potomków? — podjął Lansing tonem zachęty. — Tak. Dotknął punktu, który nie jest punktem.
— Mój Boże… Chcesz powiedzieć, że jedno z twoich dzieci przeszło przez skrót?! — Tak. Zaginęło.
— Chryste… — Thor odwrócił się do Keitha. — Już wiemy, co uaktywniło ten portal. Przelazło przez niego małe matmatów! Dyrektor z powrotem opadł na fotel.
— Więc gdyby nasza walka przypadkiem zniszczyła skrót, wasze dziecko już nigdy nie odnalazło by drogi do domu?
— Całkowita racja. Gdy zjawiliście się po raz pierwszy, myśleliśmy, że przybyliście, aby sprowadzić naszego potomka do domu. — Nigdy o to nie prosiliście. — Źle prosić.
— Według matmatów to w złym guście — Rissa uniosła brwi. Jej mąż rozłożył ręce.
— Nie wiedzieliśmy o wypadku waszego dziecka. Jak dawno temu wpadło do skrótu?
— Czas od waszego pierwszego przybycia, pomnożony przez dwa. Keith zerknął w lewo, na Jaga.
— Mały nie powinien zbytnio się oddalić od punktu wyjściowego. Jest jakiś sposób żeby ustalić, którym portalem wyszedł?
— Cóż… — mruknął Waldahuden. — Młode musiało opuścić już aktywne wyjście. Lecz jak sami mogliśmy się przekonać, przechodząc przez ten skrót, istnieje o wiele więcej aktywnych wyjść, niż przypuszczaliśmy. Być może są ich tryliony, skoro przenikają międzygalaktyczną przestrzeń i inne galaktyki. Ponadto skrót wiruje, więc bez uzgodnienia co do sekundy kiedy potomek matmatów dokonał transferu, nawet podejście pod tym samym kątem nie będzie w stanie nam pomóc. Ten mały może być gdziekolwiek.
— Lecz jeżeli zdołalibyśmy znaleźć małego i bezpiecznie przyprowadzić do domu… — rzekł Keith z namysłem. — Hm… Byłby to nie tylko dobry uczynek. Zrobimy także pierwszy krok, by ugruntować dobre stosunki z matmatami. — Rozejrzał się z zadowoleniem. — Wszyscy za?… — włączył mikrofon. — Czy dziecko ma jakieś imię? Wyjątkowe słowo określające tożsamość?
— Tak. Nazywa się… — głos komputera wyjaśnił syntezowany dźwięk z głośnika: „…” — Pojęcie nieprzetłumaczalne. Lansing machnął ręką w stronę kamer FANTOMA. — Nazwij go… nazwij go Junior — zdecydował. — Przyjąłem.
Mężczyzna poszukał wzrokiem Iba, który oczywiście nawet nie musiał się odwracać, by odwzajemnić spojrzenie. — Rombus, co myślisz o takiej misji? — zagadnął Keith. — Czarno to widzę. Możemy trafić z deszczu pod rynnę… — wyznał Rombus. — Ale, jak już wspomniałeś, umacnianie braterskich stosunków to główne zadanie Starplex. Moja rada — przynajmniej spróbujmy.
— Może poprosimy jednego z nich, by nam towarzyszył? — zaproponowała Lianna.
— Nie ma mowy żebyśmy wspólnie zdołali dokonać transferu. — Thor odwrócił się twarzą do dziewczyny. — Nie zapominaj, że nawet najmniejsza z tych istot dorównuje masą Jowiszowi. Bez precyzyjnego wyliczenia kąta wejścia, nasz wielki kolega może wylądować w zupełnie innym punkcie, czyli będziemy mieć na głowie dwóch zaginionych matmatów, zamiast jednego. Lansing odblokował mikrofon.
— Spróbujemy odnaleźć waszego potomka — oznajmił. — Czy bylibyście uprzejmi go zawołać? Nagramy to i odtworzymy w każdym miejscu, gdzie mógłby przebywać. Zawołajcie go i przekonajcie, żeby nam towarzyszył. Powiedzcie, że nie zrobimy mu krzywdy i chcemy tylko odprowadzić go do domu. — Nagracie?
— To coś w rodzaju ustnego przekazu. Wy mówcie — my powtórzymy.
— Zaczynamy — uprzedził głos z megafonu. Keith rejestrował w pamięci FANTOMa błagalne nawoływania.
— Gotowe. Wszystko nagraliśmy — zawiadomił Keith gdy Kocie Oko zakończył transmisję.
— Znajdź nasze dziecko — rzekł Kocie Oko. — Ja… słowa niedostępne.
Program ćwiczeń translacyjnych nie obejmował tego tematu. Lecz Keith zrozumiał. Skinął głową.