IX

— Mówię wam, że zostaliśmy zaatakowani — oświadczył Thorald Magnor. Wstał ze stanowiska pilota i ruszył w kierunku galerii dla audytorium, gdzie rozsiadł się po prawej stronie Jaga.

— Jak na razie najwyraźniej mieliśmy farta, lecz pakowanie nowej gwiazdy do systemu może zniszczyć w nim wszelkie życie.

Jag poruszył dolnymi ramionami w waldahudeńskim geście protestu.

— Większość skrótów znajduje się w międzygwiezdnej przestrzeni — szczeknął. — Nawet ten, który nazywasz „skrótem Tau Ceti” jest oddalony o trzydzieści siedem miliardów kilometrów od tej gwiazdy. To dystans ponad sześć razy większy niż odległość Plutona od Słońca. Muszę przyznać, że w piętnastu na szesnaście przypadków pojawienie się dodatkowych gwiazd mogłaby wywołać pewne nieznaczne skutki w zamkniętych systemach. Lecz jeśli jest zaledwie kilka zamieszkałych światów, do tego bardzo od siebie oddalonych, prawdopodobieństwo całkowitego i natychmiastowego unicestwienia żyjącej planety są znikome.

— A czy te gwiazdy nie mogą być… no, na przykład bombami? — zagadnęła Lianna. — Sam mówiłeś, że zielona gwiazda to coś niezwykłego. Czy mogłaby eksplodować?

— Moje studia nad tym problemem dopiero się rozpoczęły — odparł Jag. — Mógłbym jednak założyć, że nasz nowy przybysz osiągnął wiek co najmniej dwóch miliardów lat. Ponadto pojedyncze karły klasy M, jak ten, który wynurzył się w Tau Ceti, nie transformują w nową.

— Mimo wszystko — włączyła się do rozmowy Rissa — czy tego typu obiekty nie naruszyłyby obłoków Oorta, otaczających systemy gwiezdne i powodując deszcz komet, który spadłby na krążące wewnątrz planety? Pamiętam dawną teorię, traktującą o tym, że brązowy karzeł, niewidzialny partner Słońca — nazwany Nemezis, o ile się nie mylę — przeszedł przez obłok Oorta za orbitą Plutona, powodując lawinę meteorytów pod koniec okresu kredowego.

— Cóż, Nemezis okazał się fikcją — przerwał Jag. — Lecz nawet gdyby obecnie rzeczywiście istniało takie zagrożenie, każda z ras Wspólnoty posiada dziś wystarczająco rozwiniętą technologię, by dać sobie radę z każdą umiarkowaną liczbą komet. Poza tym musiałyby minąć dziesiątki lat, a nawet wieki zanim te obiekty wdarłyby się do wnętrza systemu. Nie ma się czego obawiać.

— W takim razie po co to wszystko? — zapytał Thor. — Po co w ogóle ruszono te gwiazdy z miejsc? Czy nie powinniśmy tego powstrzymać?

— Powstrzymać?! — Keith wybuchnął sardonicznym śmiechem. — Ciekawe jak?

— Zniszczyć skróty — odparł Thor po prostu.

Keith zamrugał zdumiony.

— Nie byłbym taki pewien, że w ogóle można je zniszczyć — rzekł. — Co o tym sądzisz, Jag?

Długa sierść Waldahudena falowała gwałtownie gdy był pogrążony w krótkiej zadumie. Gdy się odezwał, jego poszczekiwanie zabrzmiało cicho i niepewnie.

— Tak, teoretycznie jest pewien sposób… — podniósł wzrok, lecz żadna z jego par oczu nie napotkała spojrzenia Keitha. — Gdy pierwszy kontakt z ludźmi wypadł tak fatalnie, nasi astrofizycy poczuli się zobowiązani, by znaleźć metodę na zamknięcie skrótu Tau Ceti w razie podobnej sytuacji.

— To skandal! — wpadła mu w słowo Lianna.

Jag z namysłem popatrzył na ludzi.

— Nie. To dowód troski rządu. Trzeba przewidywać każdą ewentualność.

— Z wyjątkiem zniszczenia naszego skrótu! — wrzasnęła Lianna z wściekłością.

— Nie zrobiliśmy tego — zaznaczył Jag.

— Ale, w razie czego, braliście to pod uwagę! Jeśli chcieliście zamknąć nam dostęp do Rehbollo, powinniście sobie niszczyć wasz skrót, a nie nasz.

Keith odwrócił się i posłał młodej kobiecie uspokajające spojrzenie.

— Lianno — szepnął łagodnie. Dziewczyna zerknęła na niego, a wtedy bezdźwięcznie wyartykułował „Daj spokój…” i stanął przodem do Waldahudena. — Znaleźliście sposób, aby to uczynić? Zniszczyć skrót?

Jag podniósł górne ręce na znak potwierdzenia.

— Gaf Kandaro em-Weel, mój pan, był twórcą tego projektu. Skróty są częścią hiperprzestrzennej konstrukcji, która styka się punktowo z normalną przestrzenią. W hiperprzestrzeni istnieje system nieskończonych współrzędnych Nie obowiązują tu ograniczenia Einsteina, ośrodek ten nie jest względny. Lecz normalna przestrzeń jest względna i wyjście — czyli to, co nazywamy portalem skrótu — musi mieć względny punkt zaczepienia w normalnej przestrzeni. Gdyby ktoś potrafił to zneutralizować, skrót przestałby być punktem zaczepienia dla wyjścia z hiperprzestrzeni, po prostu wyparowałby w obłoczku promieniowania Czerenkowa.

— A jak zamierzaliście zneutralizować połączenie? — parsknął Keith z nieskrywanym sceptycyzmem.

— Rzecz w tym, że skrót jest rzeczywiście nieskończenie małym punktem, dopóki nie rozszerzy się, by przepuścić to, co przez niego przechodzi. Sferyczny szyk generatorów sztucznej grawitacji, zgromadzony wokół drzemiącego skrótu, może być przeznaczony do lokalnego zakrzywienia czasoprzestrzeni. Nawet przyjmując, że większość skrótów znajduje się w międzygwiezdnej przestrzeni, nadal pozostają wewnątrz krzywizny, tworzonej przez naszą galaktykę. Lecz jeśli przesuniesz tę krzywiznę, skrót straci punkt zaczepienia i — puff! — powinien zniknąć. Dopóki skrót jest tak maleńki w stanie spoczynku, wystarczy obszar o średnicy jednego, dwóch metrów by dokonać tej sztuczki pod warunkiem, że zapewnimy wystarczającą ilość mocy.

— Czy Starplex zapewni potrzebną moc? — zapytał Rombus.

— Z łatwością.

— To niemożliwe — kategorycznie uciął Keith.

— Możliwe, w rzeczy samej — zaoponował Jag. — Grawitacja jest siłą, która zakrzywia czasoprzestrzeń. Sztuczna grawitacja jedynie modyfikuje te krzywizny. W moim rodzinnym systemie w krytycznych sytuacjach używaliśmy już boi grawitacyjnych do spłaszczania czasoprzestrzeni lokalnie, więc nadal mogliśmy przeprowadzać hiperskoki, mimo bliskości naszego słońca.

— Dlaczego żadna wzmianka o tym nie pojawiła się w Astrofizycznej Sieci Wspólnoty? — zaczepnie spytała Lianna.

— Hm, może dlatego, że nikt nigdy nas o to nie prosił? — wymruczał Jag niepewnie.

— Dlaczego więc nie zasugerowałeś wcześniej, że możemy to zrobić, aby umożliwić nam podejście do hiperskoku, zanim zielona gwiazda przedostanie się pierwsza? — zażądał odpowiedzi Keith.

— Sami nie możecie tego zrobić. Trzeba zastosować zewnętrzne źródło mocy. Uwierz mi, próbowaliśmy wszelkich możliwych metod, aby statki mogły samodzielnie tego dokonać, lecz żadna nie zdała egzaminu. Według ludzkiego przysłowia — to tak, jakby podnieść się samemu za włosy. To niewykonalne.

— Jednak nawet gdybyśmy byli w stanie to zrobić, tu i teraz — sprawić, by ten skrót wyparował — nie moglibyśmy wrócić do domu — zauważył dyrektor.

— To prawda — przyznał Waldahuden. — Lecz moglibyśmy wystrzelić boje antygrawitacyjne gdy wyjście się zamknie, tuż po naszym przejściu przez portal. — Lecz mamy dowody, że gwiazdy przenikają przez wiele skrótów — wtrąciła Rissa. — Jeśli unicestwimy skróty Tau Ceti, Rehbollo i Monotonii, musielibyśmy rozbić Wspólnotę, odcinając nasze światy jeden od drugiego.

— Aby ocalić każdą z osobna planetę Wspólnoty, tak — potwierdził Thor.

— Chryste — westchnął Keith. — Rozbicie Wspólnoty to ostatnia rzecz, jakiej byśmy pragnęli. — Jest jeszcze jedno wyjście — rzekł sternik. — O?

— Przesiedlić rasy Wspólnoty do sąsiednich systemów gwiezdnych z dala od wszelkich skrótów. Możemy znaleźć trzy lub cztery systemy w niewielkiej odległości od siebie z odpowiednią liczbą rozmaitych planet, stworzyć na nich warunki do zamieszkania i wszystkich tam przewieźć. Wciąż będziemy mogli utrzymywać komunikację międzygwiezdną, opartą na zwykłym hipernapędzie.

Keith wytrzeszczył oczy.

— Mówisz o przesiedleniu… ilu? Trzydziestu miliardów osób?!

— Wóz albo przewóz… — mruknął sentencjonalnie Thor.

— Ibowie nie opuszczą Monotonii — oznajmił Rombus ze swoją rozbrajającą szczerością.

— To szaleństwo — żachnął się dyrektor. — Nie wolno nam zniszczyć skrótów.

— W obliczu zagrożenia naszych rodzinnych planet wolno, a nawet trzeba — Thor był nieprzejednany.

— Nie mamy dowodów, że przechodzące obiekty stanowią jakieś zagrożenie — upierał się Keith. — Nie mogę uwierzyć, że istoty zdolne ruszyć z posad gwiazdy mają krwiożercze instynkty.

— Może i nie mają. Może nie są bardziej krwiożerczy, niż pracownicy budowlani usuwający mrowiska. Może po prostu stoimy im na drodze — podsumował Thor.


* * *

Na razie nie były dostępne dalsze informacje i problem przenikających gwiazd utknął w martwym punkcie. Keith i Rissa wyszli, by coś przekąsić.

Na pokładzie Starplex znajdowało się osiem restauracji. Nazewnictwo części składowych bazy było celowe. Ludziom bardziej odpowiadała terminologia związana z flotą marynarki wojennej, np.: mesy, izolatki, kwatery zamiast: restauracje, szpitale, apartamenty. Lecz spośród czterech gatunków Wspólnoty tylko ludzie i Waldahudenowie posiadali wojskowe tradycje, a przedstawiciele pozostałych dwóch ras bardzo się irytowali, gdy o tym wspominano nawet podczas zdawkowej rozmowy.

Każda restauracja była niepowtarzalna zarówno co do wystroju jak i kuchni. Projektanci Starplex dołożyli wszelkich starań, by życie na pokładzie nie było monotonne. Keith i Rissa zdecydowali się na lunch w Kog Tahn, waidahudeńskiej restauracji na dwudziestym szóstym pokładzie. Hologramy, zastępujące szyby symulowanych okien, przedstawiały krajobraz Rehbollo: bezkresne wilgotne równiny purpurowoszarego mułu, poprzecinane siecią rzek i strumieni. Tu i ówdzie wynurzały się zwały stargów — odpowiedników drzew wyglądające jak powalone, prawie czterometrowe błękitne kłody. Grząski muł nie dawał stałego punktu oparcia, lecz przesycony był solami mineralnymi i produktami rozkładającej się materii organicznej. Każdy starg posiadał tysiące splątanych wypustek, spełniających albo rolę korzeni, albo rozpostartych jak parasol organów fotosyntetycznych — zależnie od tego, czy były pod spodem, czy na wierzchu. Wielkie rośliny obracając się nieustannie płynęły przez mokradła i spływały w dół strumieni, dopóki nie natrafiły na życiodajny szlam. Wtedy osiadały, zanurzając w nim jedną trzecią masywnego pnia.

Na tle holograficznego obrazu szarozielonego nieba jarzyły się gwiazdy, powiększone i czerwone. Keith uważał ten kolor za banalny aż do znudzenia, lecz serwowane potrawy były wyśmienite. Waldahudeni hołdowali tradycjom wegetariańskim, a ich ulubione soczyste warzywa miały niepowtarzalny smak. Lansing przyłapał się na tym, że zamawia pędy starga co najmniej trzy, cztery razy na miesiąc.

Oczywiście każda z ośmiu restauracji mogła gościć przedstawicieli wszystkich ras, zatem obowiązywał szeroki asortyment dań, odpowiedni dla klientów o różnych wymaganiach metabolicznych. Keith zamówił zapiekankę z serem i kilka korniszonów z nieodłączną sałatką ze starga. Kobiety Waldahudenów, podobnie jak ziemskie ssaki, karmiły swoje potomstwo odżywczą wydzieliną i uważały za obrzydliwe picie mleka zwierząt, lecz nie wiedziały, lub przynajmniej udawały, że nie wiedzą z czego zrobiony jest ser.

Rissa usiadła naprzeciwko męża. Stolik miał charakterystyczny dla waldahudeńskich standardów kształt podobny do ludzkiej nerki. Wypolerowana roślinna substancja, z której go wykonano, nie była drewnem, choć pięknie przeplatały się na jej powierzchni podobne do słojów jasne i ciemne smugi. Rissa zajęła fotel w zagłębieniu pośrodku blatu. Waldahudeński zwyczaj wymagał, by kobieta zawsze siedziała na honorowym miejscu. Na rodzinnej planecie Waldahudenów miejsce to zajmowała dama, natomiast jej pięciu konkurentów sadowiło się po przeciwnej, zaokrąglonej stronie stołu.

Żona Keitha wykazywała więcej fantazji w doborze dań. Lubiła na przykład gaz torad — „krwawe małże”, skorupiaki, żyjące w ilastych warstwach dennych wielu jezior na Rehbollo. Keith uważał ich purpurową barwę za odrażającą, podobnie zresztą jak większość Waldahudenów, którym wydawała się identyczna z kolorem ich własnej krwi. Jednak Rissa tak doskonale opanowała sztuczkę, polegającą na błyskawicznym podniesieniu małża do ust, otwarciu muszelki i połknięciu jej zawartości, że nikt, nawet ona sama, nie zauważał nic prócz pustej skorupki.

Lansingowie jedli w milczeniu i Keith zastanawiał się czy to dobrze czy źle. Z pustymi pogaduszkami skończyli już przed laty. Rzecz jasna, gdy któreś z nich miało taki czy inny problem, mogli rozmawiać godzinami, lecz nieraz wystarczyło im do szczęścia własne towarzystwo nawet jeśli nie mówili ani słowa. Przynajmniej tak sądził Keith i wierzył, że Rissa podziela to zdanie.

Za pomocą katooka (waldahudeńskich sztućców podobnych do kaczego dzioba) chwycił szczyptę starga i właśnie podnosił go do ust, kiedy ze stołowego blatu wysunął się panel informacyjny, ukazując twarzy Waldahudena Heka, specjalisty od kontaktów z obcymi formami życia. — Rissa — zaszczekał, a brooklyński akcent w jego głosie był nieco silniejszy, niż u Jaga. Zakrzywienie panelu nie pozwalało mu widzieć Keitha. — Przeanalizowałem sygnały radiowe, które wychwyciliśmy w okolicy pasma dwudziestu jeden centymetrów i nie uwierzysz, co znalazłem. Wpadnij natychmiast do mojego biura.

Keith opuścił szczypce zjedzeniem i spojrzał ponad stołem na żonę.

— Pójdę z tobą — oświadczył.

Gdy przechodzili przez salę, zdał sobie sprawę, że były to jedyne słowa, jakie wypowiedział podczas całego posiłku.


* * *

Lansingowie weszli do windy. Ekran na ścianie kabiny tradycyjnie wskazywał aktualny poziom 26 — na tle schematu o kształcie długoramiennego krzyża. W miarę jak wjeżdżali na górę, cyfry były coraz niższe a ramiona krzyżu coraz krótsze. Z chwilą gdy zatrzymali się na pokładzie pierwszym, pozostał tylko kwadrat z numerem. Hek, niski Waldahuden o futrze nieco bardziej zrudziałym, niż sierść Jaga, pochylił się nad biurkiem w ukłonie.

— Risso, twoja obecność jest dla mnie zaszczytem — rzekł uniżenie, podkreślając tradycyjny szacunek należny kobiecie. — Witam, Lansing. — Niedbale kiwnął głową, okazując pogardliwe lekceważenie, zarezerwowane dla każdego mężczyzny, nawet jeśli był jego szefem. Witam, Hek — skinął na powitanie Keith. Waldahuden spojrzał na kobietę.

— Słyszałaś już, że zarejestrowaliśmy sygnały radiowe? — jego poszczekiwanie odbijało się echem w maleńkim pokoju. Rissa przytaknęła.

— Moje analizy wstępne nie wykazują w nich powtórzeń. — zwrócił na Keitha jedną z par oczu. — Gdy sygnały są nadawane celowo, zwykle zawierają sekwencję, powtarzającą się co kilka minut czy godzin. W tym przypadku podobne zjawisko nie występuje. W rzeczy samej, nie znalazłem ani śladu wtórnych sekwencji. Lecz gdy zacząłem analizować szum bardziej szczegółowo, ujawniły się impulsy trwające niecałą sekundę. Do tej pory sklasyfikowałem sześć tysięcy siedemnaście sekwencji. Niektóre powtarzają się jeden raz lub dwa, ale inne powracają wielokrotnie, a niektóre ponad dziesięć tysięcy razy. — O mój Boże — sapnęła Rissa. — Co? — wykrzyknął równocześnie Keith. Kobieta obróciła się w jego stronę.

— To oznacza, że ten szum może zawierać jakąś informację. To może być transmisja radiowa. Hek wzniósł nad głowę górną parę rąk.

— Właśnie. Każda z tych sekwencji może być oddzielnym słowem. Te, które występują najczęściej to, powiedzmy, wyrażenia ogólne, na przykład odpowiedniki zaimków czy przyimków. — Ale skąd jest nadawana ta transmisja? — zapytał Keith.

— Z wewnątrz lub tuż spoza skupiska ciemnej materii — odparł Hek.

— Czy jesteś pewien, że ten przekaz jest… inteligentny? — wyksztusił z bijącym sercem dyrektor. Tym razem Waldahuden wzruszył dolnymi ramionami.

— Nie, nie jestem pewien. Przede wszystkim impulsy są bardzo słabe. Nie udałoby się ich wyizolować z szumu w tle przy większej niż obecnie odległości. Lecz jeżeli, zgodnie z moimi przypuszczeniami, są to słowa — musi obowiązywać jakaś określona składnia. Żadne słowo nie powtarza się dwa razy pod rząd. Pewne formy występują tylko na początku i końcu transmisji. Są też takie, które pojawiają się tylko po konkretnych słowach. Możemy przyjąć, że są to rzeczowniki i odmieniane czasowniki, następujące po przymiotnikach i przysłówkach, lub na odwrót — Hek odetchnął. — Oczywiście nie przestudiowałem wszystkich sygnałów, aczkolwiek nagrałem je dla przyszłych badań. Cały czas trwa istne bombardowanie ponad dwustu sąsiadujących ze sobą częstotliwości… — Hek poczekał, aż sens tych słów dotrze do słuchaczy. — Według mnie istnieje spore prawdopodobieństwo, że na obszarze koncentracji ciemnej materii lub tuż za nim kryje się flota statków kosmicznych.

Keith już miał zamiar przemówić, gdy zadźwięczał interkom na biurku. — Keith, tu Lianna. — Tak. Słucham?

— Myślę, że chciałbyś być przy tym obecny. Musisz wrócić na mostek. Przybył watson z wiadomością o bumerangu, który powrócił ze skrótu Rehbollo 376A.

— Już biegnę. Wezwij także Jaga, proszę. Koniec odbioru. — Lansing z uznaniem spojrzał na Heka. — Dobra robota. Sprawdź, czy dasz radę dokładniej zlokalizować źródło emisji. Uprzedzę Thora, by poprowadził Starplex wokół skupiska ciemnej materii, zwracając szczególną uwagę na emisję tachionów, poziom radiacji, płomień dysz silnikowych i wszelkie inne ślady obecności obcych pojazdów.


* * *

Keith i Rissa wpadli na mostek i natychmiast zajęli swoje stanowiska.

— Włącz odtwarzanie watsona — rozkazał.

Lianna wcisnęła przycisk i na wydzielonym fragmencie sferycznego hologramu pojawiła się filmowa projekcja, zarejestrowana na wysłanym przekaźniku. Ekran wypełnił obraz Waldahudena o srebrno szarym futrze. Wydawane przez niego powarkiwania FANTOM przekładał na angielski bezpośrednio przez implant w uchu Keitha, co oczywiście nie odpowiadało grymasom waldahudeńskiego pyska.

„Pozdrawiam»Starplex«„. — W dolnej części ekranu ukazała się nota, przedstawiająca mówcę. Był to Kayd Pelendo em-Hooth z Centrum Astrofizyki Rehbollo. — „Bumerang, wysłany do skrótu oznaczonego Rehbollo 376A, powrócił. Podejrzewam, że chcecie pozostać tam, gdzie jesteście, prowadząc dalsze badania nad skrótem, dopóki jego pojawienie się w sieci nie zostanie do końca wyjaśnione. Mimo to sądzimy, że Jag i pozostali wykażą zainteresowanie nagranym materiałem, zarejestrowanym przez bumerang tuż przed powrotem do domu. Załączyliśmy film do przekazu. Myślę, że uznacie go za… interesujący”.

— W porządku — Keith zwrócił się do Iba. — Rombus, przetwórz projekcję danych z bumeranga na nasze sferyczne halo. Pokaż nam, co takiego zobaczył.

— Służę z przyjemnością — odparł Rombus. — Trwa rozładunek. Projekcja będzie gotowa za dwie minuty czterdzieści sekund.

Lianna splotła dłonie.

— To już nie deszcz, to ulewa — rzekła, odwracając się w fotelu i patrząc z uśmiechem na dyrektora. — Jeszcze jeden nowy sektor dostępny dla naszych badaczy!

Keith pokręcił głową.

— Nigdy nie przestanie mnie to zdumiewać. — Wstał, żeby choć trochę rozprostować kości, zanim hologram będzie gotowy.

— Wiecie… — zaczął nieobecnym tonem. — Mój prapradziadek prowadził pamiętnik. Tuż przed śmiercią wypisał wszystkie największe osiągnięcia postępu, jakich był świadkiem w ciągu całego życia: radio, automobil, komunikację powietrzną, loty kosmiczne, lasery, komputery, odkrycie DNA, i tak dalej, i tak dalej…

Lianna sprawiała wrażenie zachwyconej, choć Keith miał świadomość, że być może pozostałych to nudzi. Do diabła z nimi. Przy tych wszystkich przywilejach szef ma prawo od czasu do czasu pomarudzić.

— Gdy jako nastolatek czytałem te zapiski, wyobrażałem sobie, że nie będę miał czego spisać dla własnych potomków, gdy moje życie dobiegnie końca. Jednak kiedy wynaleźliśmy hipernapęd i AI oraz odkryliśmy sieć skrótów i pozaziemskie życie, gdy nauczyliśmy się porozumiewać z delfinami, wtedy zrozumiałem, że…

— Wybacz… — wtrącił Rombus, błyskając światełkami w ten szczególny sposób, jakim jego rasa sygnalizowała chęć przerwania czyjejś wypowiedzi — Hologram gotowy.

— Zaczynaj — polecił dyrektor.

Mostek ciemniał w miarę jak przygasał hologram przestrzeni, otaczającej Starplex. W końcu salę spowił nieprzenikniony mrok. Wtem nowy obraz zaczął wyłaniać się z ciemności, tworząc dookoła, linia po linii, nową panoramę nieba, dopóki znów nie powróciło wrażenie, jakby mostek unosił się swobodnie w kosmicznej przestrzeni — przestrzeni należącej do nowego sektora, dostępnego teraz dla ras Wspólnoty. Thor gwizdnął przeciągle. Jag z niedowierzaniem kłapnął zębowymi płytkami.

W przestworzach dominowała, odpływając powoli, inna zielona gwiazda, oddalona od wyjścia ze skrótu o jakieś dziesięć milionów kilometrów.

— O ile się nie przesłyszałem, twierdziłeś, że nasza gwiazda to wybryk natury — Keith zaczepnie zerknął na Jaga.

— To już nasze najmniejsze zmartwienie — mruknął Thor. Zdjął nogi z konsoli i odwrócił się twarzą do Lansinga. — Nasz bumerang nie uaktywnił skrótu, dopóki to nie przeszło przez portal. Keith obrzucił go nie widzącym spojrzeniem. — A ten obraz został zarejestrowany zanim to nastąpiło. Jag skoczył jak oparzony. — Kadarg! — wychrypiał. — To oznacza…

— To oznacza — dokończył za niego Keith, również zrywając się na nogi — że te gwiazdy potrafią forsować uśpione skróty. Chryste, mogą wystrzelić przez każdy z czterech miliardów portali, rozsianych po Drodze Mlecznej!

Tego wieczoru Keith musiał zjeść kolację samotnie. Uwielbiał gotować, ale też uwielbiał mieć kogoś, dla kogo mógłby to robić — a Rissa miała pracować do późna w nocy. Wspólnie z Drezynką przebrnęły wreszcie pewien etap badań nad stałą Hayflicka, przynajmniej na to wyglądało. Pozostawały jeszcze kłopoty z weryfikacją wyników, więc do laboratorium Rissa zabrała ze sobą tylko kanapki.

Keith nie raz zachodził w głowę, jakim cudem mianowano go pierwszym po Bogu na Starplex. Hm, oczywiście miało to swoje uzasadnienie. Zakładano, że socjolog sprawdzi się zarówno w kierowaniu miniaturową społecznością na pokładzie stacji, jak również da sobie radę z nawiązaniem kontaktu w razie ewentualnego spotkania z nową obcą cywilizacją.

I oto właśnie teraz, choć wokół aż wrzało, nie pozostało mu nic do roboty, oprócz kilku spraw administracyjnych. Jag mógł kontynuować badania nad ciemną materią albo, a jakże, podjąć próbę wyjaśnienia zagadkowej inwazji gwiazd. Hek mógł dalej łamać sobie głowę nad rozszyfrowaniem obcych sygnałów radiowych. Rissa uparcie drążyła swój projekt w pogoni za sposobem na długowieczność. A Keith? Keith żył nadzieją, że gdzieś jest wiatrak, z którym mógłby powalczyć — żył nadzieją, że przypadnie mu w udziale jakaś doniosła rola.

Postanowił posilić się w jednej z restauracji Ibów. Nie ze względu na atmosferę, oczywiście. Wyświetlane w holograficznych oknach lokalu krajobrazy Monotonii, ze swoją gładką jak bilardowa kula powierzchnią, przedstawiały jeszcze mniej pociągający widok, niż panorama Rehbollo. Niewątpliwie z geograficznego punktu widzenia Ziemia była najbardziej interesującą i najpiękniejszą z planet Wspólnoty. W dodatku jadłospis Ibów opierał się na prawoskrętnych aminokwasach i był kompletnie nieprzyswajalny dla przedstawicieli pozostałych trzech ras. Ta restauracja jednak oferowała szeroki asortyment dań, przeznaczonych dla ludzi — z pieczonym kurczakiem włącznie, a na to Keith miał właśnie największą ochotę.

W restauracji panował niemożliwy ścisk. Cztery lokale w dolnych modułach mieszkalnych wciąż nie nadawały się do użytku. Lecz jeden z obwarowanych rangą przywilejów gwarantował dowódcy wolny stolik w każdej chwili. Gładki, srebrzysty robot poprowadził Keitha do altany na końcu sali. Wielka, rozłożysta roślina tworzyła łukowate sklepienie, a jej pomarańczowe ośmiokątne liście pnących pędów zwieszały się nad stolikiem.

Lansing złożył zamówienie u kelnera i wydał wyświetlaczowi polecenie odtworzenia treści ostatniego „New Yorkera”. Robot kelner powrócił z kieliszkiem białego wina i odjechał. Mężczyzna pogrążył się w lekturze strony wirtualnej gazety, gdy…

Biiiip! — Karendaughter do Lansinga.

— Odbiór. Słucham, Lianno?

— Właśnie skończyłam badania inżynieryjne nad problemem napromieniowania dolnych pokładów. Czy znalazłbyś dla mnie chwilę czasu, żebym mogła przekazać ci raport?

Keith przełknął ślinę. Oczywiście raport musi być zdany natychmiast, przepełnienie górnych modułów stanowiło problem nie cierpiący zwłoki. Lecz gdzie umówić się z Lianną? Mostek zajmowała teraz zmiana Gamma, nie należy przeszkadzać im w pracy. Najbardziej odpowiednim miejscem wydawało się biuro Keitha ale… ale… czy naprawdę chciałby z nią być sam na sam? Chryste, co za idiotyzm.

— Jestem w „Przelocie” na obiedzie. Czy mogłabyś przynieść raport tutaj?

— Jasne. Już lecę. Bez odbioru.

Lansing pociągnął łyk wina. Może to był błąd. Może ludzie mylnie zinterpretują to spotkanie i powiedzą Clarissie, że miał randkę z Lianną? Może…

Lianna podeszła do stolika eskortowana przez robota. Ha, przybyła tak szybko — zupełnie jakby z góry wiedziała, gdzie go szukać, jakby celowo chciała go zastać samego przy obiedzie… Potrząsnął głową. Zejdź na ziemię, stary…

— Witaj Lianno. A więc masz dla mnie raport? — zagadnął.

— Otóż to.

Była ubrana w prosty, stalowoszary kombinezon roboczy. Lecz na lśniące platynowe włosy włożyła elegancką replikę staromodnej czapeczki, noszonej kiedyś przez inżynierów lotniczych. Keith już widział ją w tym nakryciu głowy: cudacznym, wytwornym i seksownym zarazem.

— To są techniki — powiedziała — które pomogą usunąć zniszczenia, dokonane przez promieniowanie. Niestety, wszystkie są czasochłonne i… Podjechał robot z zamówionym daniem.

— Kurczak na wolnym ogniu — zauważyła rozbawiona Lianna. — Mam o tym jako takie pojęcie. Pozwól, że kiedyś przyrządzę go dla ciebie.

Keith sięgnął po wino, chociaż… lepiej nie. Chwycił serwetkę, zrzucając widelec na podłogę. Schylił się, by go podnieść — podziwiając przy okazji pod stołem kształtne nogi Lianny.

— Hm, dziękuję — mruknął, już wyprostowany. — To miło z twojej strony. — Postawił na środku parującą tacę. — Może… może się poczęstujesz?

— O, nie, dziękuję — ze śmiechem poklepała dłonią płaski brzuch, a przyciśnięty materiał kombinezonu podkreślił zarys jej piersi — Zjem później jakąś sałatkę. Muszę dbać o figurę.

Nie ma potrzeby — pomyślał Keith. — Chętnie bym cię wyręczył… — Więc problem z radiacją? — rzekł głośno.

Skinęła głową.

— Właśnie. Cóż, tak jak mówiłam, można ją zneutralizować, lecz trochę to potrwa i nie obejdzie się bez kilku tygodni pobytu w oczyszczalni.

— Tygodni! — parsknął Lansing. — Nie możemy sobie na to pozwolić. — Oczywiście. Lecz to nasunęło mi pewne rozwiązanie. — Którym jest…? — „Starplex2”.

Dyrektor zmarszczył brwi. Starplex został zbudowany w orbitalnych stoczniach Rehbollo, a jego bliźniak — roboczo nazwany prozaicznie: „Starplex 2”, choć z chwilą ukończenia miał otrzymać oficjalną nazwę — obecnie montowany, miał być gotów do końca roku. Budowano go na Flatland. Naturalnie, jedna planeta nie mogłaby zrealizować dwóch równie pilnych kontraktów. — Na jakim jest etapie?

— Nie jest jeszcze gotów do wystrzelenia, lub prościej: jeszcze nie został złożony. Lecz budowany jest z identycznych elementów, jak „Starplex 1”. Zgodnie z ostatnim raportem, który otrzymałam, pięć z ośmiu modułów mieszkalnych jest ukończonych. Możemy przeskoczyć transferem do stoczni Flatland, odłączyć dolną część stacji i zamienić ją na już zmontowany zespół czteromodułowy, przygotowany dla „Starplex 2”. Pozostawione przez nas moduły zostaną poddane sterylizacji. Dysk Centralny „Starplex 2” nie będzie gotów do użytku jeszcze przez co najmniej dwa miesiące — cztery generatory hipernapędu trzeba dokładnie przetestować, zanim będzie można zbudować wokół nich torus inżynieryjny. To wystarczająco dużo czasu na oczyszczenie napromieniowanych elementów. Kiedy nadejdzie pora, nasze stare dobre moduły zostaną wkomponowane w nowy statek. Oczywiście pozostawione w apartamentach wyposażenie i wszystkie nasze prywatne zbiory należy również odkazić, lecz przynajmniej będziemy mieli więcej miejsca dla przeniesionych w kwaterach i laboratoriach.

Keith z entuzjazmem skinął głową.

— Genialne! Ile trzeba na to czasu?

— Specjaliści od sieci zasilania, kierującej odłączaniem i przyłączaniem fragmentów bazy, zgłoszą się za trzy dni, ale wpadłam na lepszy sposób, nie wymagający redukcji zasilania. Potrzeba mi piętnastu godzin, o ile wtedy na dolnych poziomach nie będą akurat potrzebne kombinezony przeciw promienne. W tym przypadku osiemnastogodzinny limit powinien wystarczyć.

— Wspaniale. A co z dolną częścią głównego rdzenia i naszym dyskiem centralnym?

— Oczyściliśmy już trzy czwarte rdzenia. „Oczyściliśmy” to złe słowo, nie potrafiliśmy całkowicie unieszkodliwić radiacji. Dzięki Bogu mam nanotechy, neutralizujące dodatkowe pola siłowe systemów wewnętrznych. A propos dysku centralnego — musimy całkowicie wymienić wodę na pokładzie oceanicznym.

W dodatku zwykła woda nie wchodzi w grę. Aby zachować ekosystem, woda morska musi zawierać sole mineralne, kolonie planktonu i, o ile to możliwe, ławice ryb. Poza tym chciałabym wymienić powietrze w całej bazie ze względu na nasze bezpieczeństwo. Śluzy nie stanowią problemu — są dostatecznie opancerzone. Co do ciągu inżynieryjnego: zawsze jest chroniony od nadmiaru promieniowania.

Keith znów musiał przyznać jej rację.

— Jak długo jeszcze możemy bezpiecznie przechodzić przez skróty?

— Do jutra, po południu… a może wcześniej. Weź pod uwagę tunel, otwarty znienacka pomiędzy skrótem a zieloną gwiazdą. Jeżeli stać nas na ryzyko i utratę co najmniej sześciu watsonów ot, tak sobie, na próbę — powinniśmy rzucić słówko o naszych zamiarach współbraciom z Flatland, którzy w każdej chwili są gotowi do naszego następnego odlotu.

— Dobra robota, Lianno — zerknął na nią spod oka.

Odpowiedziała uśmiechem. Pięknym, ciepłym, mądrym uśmiechem…

Keith w duchu dałby sobie w pysk za to, że zapomina o taktycznych powodach, które uzasadniały jej obecność na pokładzie Starplex. Lianna Karendaughter była najlepszym inżynierem pokładowym, jaki tylko mógł się trafić…


* * *

Thor przeprowadził Starplex przez skrót. Wyskoczyli na peryferiach systemu Monotonii. Na nieboskłonie dominowały Obłoki Magellana. Żużelek — słońce systemu, było gwiazdą klasy F, a sama Monotonia — gładką kulką, obracającą się w bieli obłoków.

Ibowie nie mogli pracować przy 0-g. Keith obserwował przez okna tysiące Ibów, okrążających Starplex jak drużyna hokejowa w roboczych uniformach, całkiem przejrzystych, jeśli nie liczyć umieszczonych po stronie brzusznej płytek atygrawu. Podczas pracy Ibów ani jedna sekunda nie mogła pójść na marne. Zamontowano nowe moduły mieszkalne, od czterdziestego pierwszego do siedemdziesiątego pokładu. Keith mógł teraz bezpiecznie wypuścić jajowatą kapsułę, z której Lianna miała dyrygować pracami wewnętrznymi. Jedyny zgrzyt miał miejsce, gdy napełniany pokład oceaniczny zatkał się, a słona woda strzeliła w przestrzeń kosmiczną i zamarzła, tworząc drobne, podobne do diamentów kryształki, lśniące w rażących promieniach słońca Monotonii.

Gdyby wszystko poszło zgodnie z planem Starplex — teraz hybryda „Starplexu” 1 i 2 — powrócił przez skrót na dawne miejsce.

Keitha bardziej cieszyła sama naprawa, niż z fakt, że górne pokłady nie będą już zatłoczone. Przedstawiono plan przedsięwzięcia członkom wszystkich ras. Może teraz, gdy miejsca jest w bród, pokój znów zagości na pokładzie Starplex. Podczas pobytu w stoczniach Rehbollo przybyło pięciu nowych członków załogi: jeden Ib, dwóch Waldahudenów — specjalistów od ciemnej materii, oraz delfin i człowiek — eksperci od gwiezdnej ewolucji. Wszyscy zapoznali się ze streszczeniem raportów Starplex i natychmiast ruszyli przez skrót na spotkanie stacji do Monotonii. Lianna dotrzymała słowa. Zakończyła renowację w niecałe osiemnaście godzin. Thor przeprowadził bazę przez portal i z powrotem wynurzyli się w sąsiedztwie skupiska ciemnej materii i zagadkowej zielonej gwiazdy.

Загрузка...