Wedle wszystkich prawideł należało uderzyć w dzwony, ogłosić stan wyjątkowy, a może nawet powszechną mobilizację, ponieważ doszło do awarii systemu, będącego, w istocie rzeczy, jednym z filarów Ziemi i Peryferii.
Niczego takiego Maksym Kammerer nie zrobił.
Zamiast tego zjadł obfite śniadanie, na siłę wpychając w siebie każdy kęs, wypił ogromny kufel wielorybiego mleka i wrócił na swoje miejsce robocze.
Mniej więcej miesiąc wcześniej dała o sobie znać kolejna organizacja — Liga Nieingerencji.
Przewodniczący Ligi, niejaki Angieł Teofilowicz Kopiec, w ultymatywnej formie zażądał zlikwidowania instytutu progresorstwa jako instytucji, a zaoszczędzone środki skierować… Maksym zapomniał już, jakie zastosowanie zamierzał dla tych środków znaleźć Angieł Teofilowicz Kopiec, smagły i brodaty młody człowiek w lustrzanych okularach.
Zobaczmy, postanowił Maksym i zażądał od BPI informacji o Kopcu, o Lidze oraz zapisu ich jedynej rozmowy.
INFORMACJI BRAK — chętnie odpowiedział ekran.
Trzeba połączyć się z którymś z ludenów, pomyślał Maksym. Ługowienko, jak pamiętam, obiecał wszelką pomoc w przypadku zagrożenia…
Ale tak z marszu nie da się połączyć z ludenami — chyba że któryś z nich przypadkowo znajdzie się na Ziemi i, co jest jeszcze bardziej nieprawdopodobne, zechce pogawędzić z przedstawicielem KOMKON-u 2. Tylko że ludenowie nie potrzebujążadnego BPI, progresorstwo ich nie interesuje.
Stop. Tojwo Głumow. Tojwo Głumow dwa lata pracował jako Progresor właśnie na Gigandzie, jeszcze przed wojną. Zajmował dość skromne stanowisko w Imperatorskim Banku Karhonu. Zapobiegł, jeśli pamięć nie zawodzi, napadowi na ten bank, rozłożył całą bandę na podłodze. W takiej pozycji utrzymał ich do przyjazdu policji, za co został mianowany szefem ochrony i otrzymał medal Ofiarnego Bohaterstwa, dawało mu to prawo do działki ziemi i nie oddawania honorów szarżom poniżej generała brygady…
Na szczycie kariery Tojwo Głumow złożył podanie o rezygnację, nie podając przy tym żadnych ważkich argumentów. Lew Abałkin żadnych podań nie składał, porzucił Saraksz samowolnie i chyba nawet zabił przy tym kogoś.
Abałkin, jeden z „podrzutków”, zaczyna szukać detonatora, w wyniku czego ginie od kuli Rudolfa Sikorskiego. Tojwo Głumow zaczyna szukać Wędrowców, w wyniku czego staje się jednym z ludenów…
Maksym wywołał CV Tojwo Głumowa. Tak jak oczekiwał, według najnowszych danych BPI, Tojwo Głumow po ukończeniu Szkoły Progresorów na żadnej Gigandzie nie pracował, ponieważ nie istnieje taka we Wszechświecie, pracował natomiast — nie wiadomo, dlaczego jako uczeń zootechnika — na fermie „Wołga-Jedynoróg”, a następnie tego bezcennego zootechnika wziął do siebie do pracy niejaki Maksym Kammerer… KOMKON 2 w tych czasach bardzo potrzebował zootechników z progresorskim wykształceniem.
Dziwna myśl przyszła mu do głowy, ale w dzisiejszej sytuacji żadna myśl nie mogła być szczególnie dziwna.
Tojwo Głumow dowiedział się na Gigandzie o Wędrowcach tego, o czym albo nie chciał mówić, albo się bał. Dowiedział się czegoś określonego, tak określonego i strasznego, że całkowicie uwierzył w ich realne istnienie, i tą pewnością zaraził cały KOMKON 2. A potem, przekonawszy się, że jako człowiek jest zupełnie bezsilny, wolał zostać ludenem… Uciec do ludenów. Ukryć się pomiędzy ludenami. Podać się za ludena… A wszystkie nasze tłumaczenia Wielkiego Objawienia są błędne: to po prostu schronienie, emigracja wobec groźby agresji. Uratują się sprawiedliwi. Schronią się w swoim niezrozumiałym świecie na czas, kiedy Wędrowcy będę zwijali nasze niebo, jak dywanik… Ale najpierw zwiną BPI. Zresztą, w jakimś sensie, to jedno i to samo.
Maksym przypomniał sobie jakąś starożytną powieść, w której strasznego zbója skazali na demontaż osobowości. Najpierw w odbiorze bandyty zniknął Księżyc, potem gwiazdy, potem zaczęli ginąć ludzie, domy, przedmioty… Tu będzie tak samo, tyle że w przestrzeni informacyjnej.
Połączył się z KOMKON-em l. Jean-Claude Wołodarski również był bardzo zdenerwowany.
— Nie mogę połączyć się z Gigandą — powiedział.
— To naturalne — odpowiedział Maksym. — Skoro żadna Gigandą nie istnieje, to i łączności z nią nie może być… Bez paniki, lepiej podumaj, Jean-Claude, na temat: „Giganda-Wędrowcy”. Przecież wszystkie raporty przechodziły przez ciebie; przypomnij sobie dobrze. Co to, bez BPI już do niczego się nie nadajemy?
Jesteśmy wywiadowcami, Jean-Claude.
— Nie, to my jesteśmy wywiadowcami — zaprzeczył Wołodarski. — Wy jesteście kontrwywiadowcami. Na Gigandzie i dokoła niej, o ile pamiętam, żadnych śladów działalności Wędrowców nie zauważono, oprócz kawałka jantarynu w imperialnym muzeum…
— To już dużo — powiedział Maksym. — Przypominaj sobie, wspominaj. Obawiam sięże mamy teraz do dyspozycji tylko własne mózgi.
— Woldemar Mbonga meldował, że w legendach mieszkańców Archipelagu Tiuriu mówi się o pewnych nieokreślonych istotach, próbujących dokopać się do Serca Świata, za co zostały surowo ukarane przez miejscowe bóstwa…
— Tak… — Kammerer myślał głośno. — Przecież powinny być na ten temat książki, monografie..! Posłuchaj, Jean-Claude, zbierz no wszystkie wiadomości o Gigandzie w zwykłych, niewymyślnych bibliotekach i załaduj je do BPI na nowo! Nie będziemy przecież siedzieli z założonymi rękami.
— Nie mam czasu szwendać się po bibliotekach — smutno odpowiedział Wołodarski. — Na Gigandzie mam ludzi pozbawionych łączności. Nie wiem, ewakuować ich wszystkich?
— Nie rób niczego w pośpiechu — ostrzegł Maksym. — Wywiadowcy, zdarzało się, siedzieli latami bez łączności we wrogich państwach. Wytrzymają i twoi Progresorzy, przysięgali… Zresztą, co ma do tego Giganda?
— A co mają do tego Wędrowcy? — zapytał Wołodarski. — Może na Ziemi urodził się drugi Bromberg, zakręcił się na progresorstwie i zaczął świnić…
— Wyobrażasz sobie Bromberga świniącego w BPI? — zainteresował się Kammerer.
— Tak, urodził się Bromberg — powiedział JeanClaude. — I zakręcił się Bromberg. Ale nie na progresorstwie się zakręcił, tylko na Wędrowcach. Maksym Bromberg.
— Dzięki, oczywiście — odrzekł Kammerer. — Jest ci znany, sądzę, niejaki Angieł Kopiec?
— Jeszcze jak — powiedział Wołodarski. — Łysinę mi wyżarł ten Angieł, diabli by go wzięli. Wielki znawca gigandzkiej historii. Chce zostać chronicielem tej historii, tylko żeby ta historia była całkowicie nietykalna…
— Więc wyobraź sobie, że w BPI nie ma żadnego Angieła Kopca — powiedział Maksym. — Łysinę ci wyżarł informacyjny fantom Wędrowców. A my, znowu, jak zwykle, wszystko przegapiliśmy.
— Przestań, naprawdę — powiedział zniecierpliwiony Jean-Claude. — Powinno się was leczyć, cały KOMKON, a jeszcze lepiej wysłać na Pandorę łapać gołymi rękami tych… nooo, co ogony mają jadowite…
i zęby… Ani wy spokojnie nie śpicie, ani innym nie dajecie. Dawno temu, tacy jak wy pod łóżkami szukali żydomasonów. Chłopcy już na całego po BPI łażą, szukają przyczyny, i znajdą, nie ucieknie. Sam Morichira łazi, odłożył umieranie… Aleś wymyślił, informacyjny fantom! Ze sto razy swoich Wędrowców łapaliście i sto razy psi ogon zostawał wam w ręku. Massaraksz, smocze mleko! Ja ciebie tylko zapytałem, czy to nie wasza robota z Gigandą. Wyjaśniłeś, że nie wasza. I nie zawracaj mi głowy Wędrowcami, znowu się skompromitujecie.
— Kto u ciebie jest odpowiedzialny za Gigandę?
— Kto? Wiadomo, Korniej. I póki Korniej za nią odpowiada, jestem spokojny. Solidny facet, kromaniończyk. Do tego syn tam u niego pracuje…
— Gdzie jest teraz Korniej?
— Rano sprawdzałem, sekretarz odpowiada, że poleciał na Gigandę. Tam na całego zachodzą społeczne przekształcenia…
— Znam ja te wasze przekształcenia — zadrwił Kammerer. — Sam przekształcałem. Ludzi wybiłem, strach pomyśleć… Dobra, siedź u siebie, ja jeszcze kilka wersji sprawdzę.
— Sprawdzaj — przyzwolił Wołodarski i rozłączył się. Maksym kilka minut gapił się na wyłączony ekran i wyobrażał sobie, co to będzie, jeśli ten ekran już nigdy więcej nie ożyje.
— Będziemy chodzili do siebie w gości — powiedział głośno i wystukał numer Asi Głumowej.