Kiedy Sally i Vickers przybyli, zebranie właśnie się rozpoczynało.
— George też przyjdzie? — zapytał Vickers.
Sally uśmiechnęła się.
— George, tutaj?
Vickers pokiwał głową.
— Rzeczywiście, to chyba nie w jego stylu.
— George to awanturnik — wyjaśniła Sally. — Napaleniec. Urodzony organizator. Nigdy nie pojmę, w jaki sposób udało mu się nie zostać komunistą.
— A ty? Tacy jak ty?
— Jesteśmy propagandystami — odparła Sally. — Zbieramy się na spotkaniach, rozmawiamy z ludźmi, staramy się ich zainteresować. Jesteśmy misjonarzami, którzy nawracają i przekonują ludzi do modlitwy. Kiedy już uda nam się kogoś nawrócić, przekazujemy go takim jak George.
Siedząca za stołem ubrana na czarno kobieta zastukała nożykiem do otwierania listów.
— Proszę o spokój. Rozpoczynamy zebranie — powiedziała smutnym głosem.
Vickers podsunął Sally krzesło, po czym sam zajął miejsce. Pozostali również sadowili się na krzesłach.
Jak zauważył Vickers, pomieszczenie składało się z dwóch pokoi połączonych ze sobą — jadalni i salonu. Ogromne drzwi, które teraz były otwarte na oścież, łączyły oba pokoje.
Nieźle sytuowana klasa średnia, pomyślał Vickers. Na tyle wywyższa się, by nie być wulgarna, ale nie posiada klasy tych naprawdę bogatych. Oryginalne malowidła na ścianach, prowansalski kominek i meble, które najwyraźniej pochodziły z epoki, chociaż Vickers nie byłby w stanie określić jakiej.
Vickers przyjrzał się twarzom otaczających go ludzi i starał się określić ich pozycję. Tu jakiś mężczyzna na kierowniczym stanowisku, pewnie przedstawiciel handlowy. A ten, który najwyraźniej dawno nie widział fryzjera, jest prawdopodobnie malarzem albo pisarzem, chociaż raczej niezbyt znanym. Opalona kobieta o stalowosiwych włosach najprawdopodobniej często jeździła konno.
Wszystko to jednak nie miało najmniejszego znaczenia. W domu tym, z ubranym w liberię lokajem stojącym przy drzwiach, gromadziła się klasa średnia, podczas gdy w drugim końcu miasta z pewnością odbywa się inne spotkanie w kamienicy czynszowej, która nigdy nie widziała nawet lokaja. W małych miasteczkach i wsiach odbywają się zebrania w domach takich bankierów albo fryzjerów i tam też ktoś stuka w stół, prosi o ciszę i otwiera zebranie. Prawdopodobnie na większości z nich jest ktoś taki jak Sally, kto czeka tylko na możliwość porozmawiania z ludźmi i „nawrócenia” ich.
Kobieta w czerni rzekła:
— Panna Stanhope jest dziś pierwsza na liście. — Po czym oparła się wygodnie w krześle, wyraźnie zadowolona, że udało jej się wreszcie uciszyć zebranych i rozpocząć spotkanie.
Panna Stanhope wstała. Jak zauważył Vickers, była ucieleśnieniem damskiej frustracji ciała i ducha. Miała około czterdziestki, była pewnie starą panną i miała pracę, która za piętnaście lat pozwoli jej na osiągnięcie niezależności finansowej. A mimo to chciała uciec przed jakimś widmem, szukając schronienia w sanktuarium innej osobowości.
Jej głos był czysty i silny, panna Stanhope miała jednak tendencje do głupiego uśmiechania się. Czytała z wysoko podniesioną brodą, niczym krasomówca, co sprawiało, że jej szyja wyglądała na jeszcze bardziej chudą, niż była w rzeczywistości.
— Jak zapewne państwo pamiętają, moim okresem jest Amerykańska Wojna Secesyjna widziana od strony Południa.
Zaczęła czytać.
— „13 października 1862. Pani Hampton przysłała dziś po mnie karocę ze starym Nedem, jednym z kilku lokajów, którzy jej pozostali. Większość służby uciekła i pozostawiła ją zupełnie bezradną. W podobnej sytuacji znalazło się dziś tak wielu z nas…”
Ucieczka do wieku krynoliny i kawalerii, pomyślał Vickers. Do wojny, z której czas wymył już plugastwo, krew i cierpienie, a z jej żałosnych uczestników uczynił postaci romantycznej nostalgii.
Kobieta czytała:
— „…była tam Izabela. Ucieszyłam się na jej widok, gdyż minęło już wiele lat od czasu, kiedy spotkałyśmy się po raz ostatni. Wtedy w Alabamie…”
Oczywiście, ucieczka, pomyślał. Ale ta ucieczka jest platformą, z której ludzie głoszą ewangelię tamtego, innego świata. Świata spokojnego, który może stać się alternatywą dla steranej i wykrwawionej Ziemi.
Trzy tygodnie, pomyślał. Minęły zaledwie trzy tygodnie, a wszystko jest już zorganizowane. Ludzie tacy jak George biorą na siebie krzyk, ucieczkę i ewentualnie umieranie, a kobiety takie jak Sally zajmują się pracą w podziemiu.
A mimo to, mimo stojącego przed nimi otworem nowego świata i obietnicy nowego życia, nadal zachwyca ich nostalgiczny rytuał pachnącej magnoliami przeszłości. Na ich twarzach wyryte było piętno zwątpienia i desperacji; nie mogli pozwolić sobie na odrzucenie marzeń w obawie, że rzeczywistość, kiedy wyciągną rękę w jej stronę, rozwieje im się w palcach jak mgła.
Panna Stanhope czytała dalej:
— „Siedziałam przez godzinę przy łóżku pani Hampton, czytając Targowisko próżności, książkę, którą uwielbia. Czytywała ją wcześniej sama, a od czasu gdy leży obłożnie chora, czytano ją pani HIampton więcej razy, niż może spamiętać.”
Ale nawet jeśli niektórzy nadal trzymali się marzeń, pozostali, między innymi tacy jak George „aktywiści”, walczyli w imię obietnicy, którą odnaleźli w nowym świecie. Każdego dnia przybywało tych właśnie.
Będą oni siać propagandę i uciekać, kiedy w pobliżu zawyją syreny policyjne. Potem ukryją się w ciemnej piwnicy i poczekają do momentu, gdy policja odjedzie.
Panna Stanhope czytała dalej, a kobieta w żałobie siedząc za stołem kiwała spokojnie głową, a w silnej ręce nadal dzierżyła nożyk do listów. Pozostali także przysłuchiwali się opowieści, jedni z dobrego wychowania, inni z wielkim zainteresowaniem. Kiedy odczyt dobiegnie końca, zaczną zadawać pytania dotyczące przedmiotu badań i innych punktów wymagających wyjaśnienia. Potem zasugerują wprowadzenie do pamiętnika pewnych poprawek, a na końcu pogratulują pannie Stanhope wspaniałego dzieła. W końcu wstanie ktoś inny i zacznie czytać o swoim życiu w zupełnie innym miejscu i czasie, a pozostali będą słuchać.
Vickers czuł wyraźnie beznadziejność tych poczynań. Czuł wypełniający pokój zapach magnolii, zapach róż i korzenny aromat pokrytych kurzem lat.
Kiedy panna Stanhope skończyła, a wszyscy uczestnicy spotkania zaczęli zadawać pytania, Vickers po cichu wstał i wyszedł na ulicę.
Na niebie świeciły gwiazdy. To mu coś przypominało.
Jutro pójdzie spotkać się z Ann Carter.
Wiedział jednak, że nie powinien tego robić. Nie powinien spotykać się z Ann Carter.