26

Jechał aż do świtu. Droga była pusta, a samochód poruszał się jak uciekinier, bezszelestnie, zostawiając za sobą jedynie świst powietrza w oponach, kiedy na zakrętach zbliżał się do krawężników. Obok niego, na siedzeniu, świeżo pomalowany bąk przetaczał się w przód i w tył zależnie od ruchu samochodu. Dwie rzeczy były nie w porządku:

Po pierwsze, powinien był zatrzymać się przy domu Prestonów.

Po drugie, nie powinien był brać samochodu.

Oczywiście, obydwie te rzeczy to głupstwa. Złajał się w duchu za samo myślenie o nich i silniej nacisnął pedał gazu, aż świst opon przeszedł w wysoki, piszczący dźwięk rozlegający się na zakrętach.

Powinien był zatrzymać się przy domu Prestonów i wypróbować bąka. Tak to sobie właśnie zaplanował. Zastanawiał się, co właściwie skłoniło go do tego, ale nie potrafił znaleźć żadnej przyczyny. Bo jeśli bąk działa, będzie przecież działać gdziekolwiek. Jeśli działa, to działa i koniec. Nie miało znaczenia, gdzie go wypróbuje, chociaż jakiś wewnętrzny głos mówił mu, że jednak miejsce jest również ważne. W domu Prestonów było coś szczególnego. To kluczowe miejsce. Musiało być kluczowe dla całej afery z mutantami.

Nie będę mógł spokojnie działać, przekonywał siebie. Nie będę się mógł rozejrzeć. Nie mam czasu do stracenia. Przede wszystkim muszę wracać do Nowego Jorku, odnaleźć Ann i ukryć ją.

Bo Ann, wmawiał sobie, podobnie jak on musi być mutantką, chociaż jeszcze raz, tak jak w wypadku domu Prestonów, nie miał całkowitej pewności. Nie było żadnej przyczyny, żadnego namacalnego dowodu na to, że Ann Carter jest mutantką.

Przyczyna, myślał. Przyczyna i dowód. Czym one są? Zwykłą, staromodną logiką, na której człowiek zbudował swój świat. Czyżby życie ludzkie miało jakiś inny, ukryty sens, dla którego można żyć, odkładając na bok przyczyny i dowody jak dziecięce zabawki, które kiedyś były do przyjęcia, ale w końcu straciły swą wartość. Czy istniał jakiś sposób odróżnienia dobra od zła bez całego tego motywowania i przedstawiania odpowiednich dowodów? Intuicja? To nonsens tak chętnie hołubiony przez kobiety. Przeczucie? To z kolei przesąd.

Ale czy rzeczywiście to tylko nonsens i przesąd? Przez lata naukowcy badali spostrzeganie pozazmysłowe, szósty zmysł, który istota ludzka mogła posiadać, nie byli jednak w stanie udowodnić jego istnienia.

A jeśli spostrzeganie pozazmysłowe jest możliwe, wówczas zapewne możliwe są również inne umiejętności, psychokinetyczna kontrola przedmiotów za pomocą siły umysłu, zdolność spoglądania w przyszłość, postrzeganie czasu jako czegoś więcej niż samego tylko ruchu wskazówek zegara, znajomość i manipulowanie nieoczekiwanymi rozszerzeniami wymiarów w kontinuum czasoprzestrzeni.

Pięć zmysłów, pomyślał Vickers. Węch, wzrok, słuch, smak i dotyk. Pięć zmysłów, które człowiek znał od niepamiętnych czasów. Czy oznaczało to, że człowiek nie może mieć więcej zmysłów? Może jednak w jego umyśle kryją się inne możliwości, które tylko czekają na nadejście właściwej chwili, tak jak to miało miejsce w przypadku chwytnego kciuka, wyprostowanej postawy, logicznego myślenia i wielu innych rzeczy, które zostały osiągnięte przez człowieka w toku ewolucji. Człowiek rozwijał się powoli. Ewoluował ze strachliwej, chodzącej po drzewach istoty poprzez zwierzę noszące maczugę aż do zwierzęcia wzniecającego ogień. Najpierw odkrył najprostsze narzędzia, potem bardziej złożone, aż w końcu te najbardziej skomplikowane, zwane maszynami.

Wszystko to odbyło się dzięki rozwojowi inteligencji, ale możliwe przecież, że rozwój inteligencji i ludzkich zmysłów nie został jeszcze zakończony. A jeśli tak, to dlaczego nie miałby się pojawić szósty, siódmy, ósmy albo nawet więcej dodatkowych zmysłów, których rozwój byłby czymś zupełnie naturalnym w ewolucji rasy ludzkiej?

Czy tak właśnie stało się z mutantami? Nagle zaczęły rozwijać się u nich dodatkowe zmysły, których istnienia jedynie się domyślano? Czy mutacja nie była logicznym krokiem ewolucji, którego można się było prędzej czy później spodziewać?

Vickers przemykał przez nadal śpiące małe wioski, mijał farmy wyglądające jakoś dziwnie w poświacie wschodzącego słońca.

„Nie próbuj korzystać z samochodu”, napisał Crawford. Vickers nie widział najmniejszego powodu, dla którego nie miałby używać samochodu. Żadnego powodu oprócz zakazu Crawforda. A kim właściwie był Crawford? Wrogiem? Być może, chociaż czasami jego zachowanie zupełnie nie przypominało zachowania wroga. Był raczej człowiekiem, który bał się porażki, a wiedział, że zbliża się ona wielkimi krokami. Bardziej jednak obawiał się jej skutków niż porażki jako takiej.

Nie było więc powodu, dla którego Vickers nie miałby korzystać z samochodu. A jednak czuł się nieswojo za kierownicą.

Nie było również powodu, dla którego powinien był zatrzymać się w domu Prestonów, a mimo to w głębi swego serca wiedział, że źle zrobił nie zatrzymując się tam.

Nie miał powodu wierzyć, że Ann Carter jest mutantką, a mimo to był pewien, że tak właśnie jest.

Świtało już, a ze wszystkich małych strumyków, jakie mijał, wstawała mgła. Na wschodzie pojawiła się wstęga światła. Potem na polach ukazali się chłopcy i dziewczynki z nieodłącznymi psami pędzącymi bydło, i wreszcie pierwsze samochody na drodze.

Nagle zdał sobie sprawę, że jest głodny i chce mu się spać, ale nie mógł pozwolić sobie na drzemkę. Musiał jechać dalej. Kiedy dalsza jazda stanie się niebezpieczna, zatrzyma się, ale nie wcześniej.

Musiał jednak w końcu stanąć i coś zjeść. Zatrzyma się w następnym mieście, przez które będzie przejeżdżał, jeśli będzie ono wystarczająco duże, by znalazł w nim otwarty bar. Być może jedna lub dwie filiżanki kawy pomogą mu odegnać sen.

Загрузка...