Z pokoju hotelowego zadzwonił do Ann. Telefon był oczywiście na jej rachunek, ponieważ po zjedzeniu kolacji pozostało mu jedynie dziewięćdziesiąt centów.
Ann sprawiała wrażenie, że się jej spieszy.
— Jay, gdzie jesteś? Gdzie ty się na Boga podziewasz? Opowiedział jej, gdzie jest.
— Ale dlaczego właśnie tam? — spytała. — Co się z tobą dzieje?
— Nic specjalnego — odparł Vickers. — No, przynajmniej na razie. Po prostu jestem uciekinierem. Musiałem zwiewać z Cliffwood.
— Co takiego?
— Przygotowywali dla mnie nowy, gustowny krawat ze sznura konopnego. Ktoś wbił im do głowy, że zabiłem człowieka.
— Chyba ci odbiło. Przecież ty byś nie zabił nawet muchy. — Oczywiście. Ale nie starczyło mi czasu, żeby im to wytłumaczyć. Nie miałem nawet takiej sposobności.
— No cóż — ciągnęła Ann — rozmawiałam z Ebem…
— Z kim?
— No wiesz, z tym facetem z warsztatu. Słyszałam, jak kiedyś o nim wspominałeś. Wszędzie cię szukałam. Przez bite dwa dni sprawdzałam każdy kąt. Dzwoniłam do ciebie do domu, ale nikt nie odpowiadał, więc przypomniałam sobie, że mówiłeś o Ebie, mechaniku samochodowym i poprosiłam na centrali, żeby mnie z nim połączyli, a potem…
— I co powiedział?
— Nic — odparła Ann. — Że nie widział cię już od jakiegoś czasu i nie wie, gdzie jesteś. Ale powiedział, żebym się nie martwiła.
— To Eb pomógł mi uciec — wyjaśnił Vickers. — Ostrzegł mnie, że szykuje się lincz, dał mi samochód, trochę pieniędzy i wygonił z miasta.
— A właściwie to kogo miałeś niby zabić?
— Hortona Flandersa. To ten starszy człowiek, który niedawno zaginął.
— Ty byś go przecież nie zabił. Mówiłeś, że to miły człowiek. Słyszałam na własne uszy.
— Słuchaj Ann, ja nikogo nie zabiłem. Ktoś po prostu podburzył ludzi.
— Ale nie możesz wracać do Cliffwood.
— Nie — zgodził się Vickers. — Nie mogę. — I co będziesz robił?
— Nie wiem. Chyba po prostu będę się ukrywać.
— Dlaczego od razu do mnie nie zadzwoniłeś? — denerwowała się Ann. — Dlaczego uciekałeś? Powinieneś był natychmiast przyjechać do Nowego Jorku. Nowy Jork, to najlepsze miejsce na świecie dla człowieka, który chce się ukryć. Mogłeś przynajmniej do mnie zatelefonować.
— Zaraz, przecież właśnie do ciebie dzwonię, nie?
— Pewnie, dzwonisz, bo nie masz forsy i chcesz, żebym ci trochę przesłała.
— Jeszcze nie prosiłem o pieniądze. — Ale zaraz to zrobisz.
— Tak — zgodził się Vickers. — Obawiam się, że masz rację. — Nie interesuje cię, dlaczego wszędzie cię szukałam?
— Niespecjalnie — odparł Vickers. — Ale pewnie dlatego, że nie chcesz, żebym ci się wywinął. Żaden agent nie chciałby, żeby jego najlepszy pisarz zwiał…
— Vickers — syknęła Ann — pewnego dnia ukrzyżuję cię przy głównej autostradzie jako ostrzeżenie dla innych.
— Byłbym najbardziej godnym pożałowania Jezusem, jakiego kiedykolwiek widziałaś. Nie mogłaś lepiej wybrać.
— Szukałam cię — wyjaśniła Ann — bo Crawford dosłownie oszalał. Cena nie gra dla niego żadnej roli. Wymieniłam mu pewną sumę kończącą się wieloma zerami, a on nawet nie mrugnął okiem.
— Wydawało mi się, że pozbyliśmy się pana Crawforda zdziwił się Vickers.
— Crawforda nie można się pozbyć — odparła Ann, po czym umilkła.
— Ann — spytał Vickers. — Ann, co się stało?
— Crawford strasznie się boi. — Jej głos był spokojny, ale wyraźnie słychać w nim było napięcie. — Nigdy jeszcze nie widziałam, żeby ktoś tak się bał. Przyszedł do mnie. Wyobrażasz sobie?! To nie ja do niego poszłam. Wpadł do mojego biura zdyszany i zasapany. Obawiałam się, że nie znajdę odpowiednio solidnego krzesła, które mogłoby go utrzymać. Ale pamiętasz to krzesło dębowe stojące w rogu? Jeden z pierwszych mebli, które kupiłam do biura. Trzymałam je tylko z sentymentu. W każdym razie nadawało się.
— Do czego?
— Do utrzymania go — zaśmiała się Ann. — Wszystko inne rozpadłoby się pod nim jak nic. Pamiętasz, jaki z niego kawał chłopa?
— Grubas — podpowiedział Vickers. — Chyba tego słowa szukałaś.
— Rzucił tylko: „Gdzie Vickers?”, a ja mu na to: „A skąd ja miałabym to wiedzieć. Nie jestem przecież jego niańką.” Wtedy on: „Jest pani chyba jego agentem, prawda?” „Jeszcze do niedawna byłam, ale Vickers to bardzo zmienny człowiek, nigdy z nim nic nie wiadomo.” On na to: „Muszę się z nim widzieć.” Więc mu odpowiedziałam: „Proszę bardzo, niech pan szuka, na pewno jest gdzieś w okolicy.” Wtedy Crawford powiedział: „Nie stawiam żadnych ograniczeń, niech pani poda stawkę i określi wszystkie warunki.”
— On chyba zwariował — zauważył Vickers.
— W każdym razie stawka na pewno jest zwariowana. — Skąd wiesz, że ma pieniądze?
— Cóż, tego nie wiem. To znaczy nie mogę być pewna. Ale podejrzewam, że ma.
— A wracając do pieniędzy… — przypomniał sobie Vickers. — Masz może jakąś niepotrzebną stówę? Może pięćdziesiątkę?
— Mogę mieć.
— To prześlij mi szybko. Oddam ci później.
— W porządku, zaraz prześlę. To już nie pierwszy raz stawiam na ciebie, i jestem pewna, że nie ostatni. Ale powiesz mi jedną rzecz?
— Co takiego?
— Co zamierzasz zrobić?
— Przeprowadzam eksperyment — wyjaśnił Vickers. — Eksperyment?
— Ćwiczenia z okultyzmu.
— O czym ty mówisz? Przecież ty nic nie wiesz o okultyzmie. Jesteś równie tajemniczy jak zwykła deska.
— Wiem — przyznał Vickers.
— Proszę, powiedz mi, co zamierzasz zrobić — nalegała.
— Jak tylko skończę z tobą rozmawiać, zacznę malować.
— Dom?
— Nie, bąka.
— Jakiego bąka?
— Zwykłego. Taką zabawkę dla dzieci, która kręci się na podłodze.
— Słuchaj no — zdenerwowała się Ann. — Skończ te zabawy i wracaj do domu.
— Po eksperymencie — zawziął się Vickers.
— Jakim znowu eksperymencie?
— Zamierzam spróbować przedostać się do baśniowej krainy.
— Przestań się wygłupiać.
— Już mi się raz udało. Nawet dwa razy.
— Słuchaj, to poważna sprawa. Crawford ma stracha i ja też. Poza tym mamy jeszcze wspaniały interes do ubicia.
— Prześlij mi forsę — przypomniał Vickers.
— Dobra.
— Zobaczymy się jutro albo pojutrze.
— Zadzwoń — powiedziała Ann. — Najlepiej jutro.
— Zadzwonię.
— I, Jay… bądź ostrożny. Nie wiem, co zamierzasz, ale bądź ostrożny.
— Postaram się — obiecał Vickers.