Zanim dotarł do domu Flandersa, już z daleka widział, że coś jest nie tak. Dom był rozświetlony od piwnicy aż po strych. Wokół domu chodzili mężczyźni z latarniami. Poza tym byli tam również inni ludzie; stali w grupkach i dyskutowali. Na całej długości ulicy w ogródkach stały kobiety i dzieci ubierając się pospiesznie.
Bramę okupowała grupa mężczyzn. Kiedy podszedł do nich. zauważył, że niektórych zna. Był tam Eb, mechanik samochodowy, Joe, zabójca myszy, i Vic, który prowadził sklep perfumeryjny.
— Cześć, Jay — rzekł na jego widok Eb. — Miło cię widzieć.
— Cześć, Jay — dodał Joe.
— Co tu się dzieje? — spytał Vickers.
— To ten staruszek, Flanders — wyjaśnił Vickers. — Po prostu znikł.
— Jego gospodyni wstała w nocy, żeby dać mu lekarstwo tłumaczył Eb — i stwierdziła, że go nie ma. Szukała go prze chwilę, a potem wezwała pomoc.
— Szukaliście go? — dopytywał się Vickers.
— W całym domu — odparł Eb. — Ale teraz się rozdzielamy i zaczynamy poszukiwania w okolicy. Musimy działać systematycznie.
Właściciel sklepu perfumeryjnego dodał:
— Myśleliśmy na początku, że może kręcił się nocą gdzieś po domu albo ogrodzie i dostał ataku epilepsji. Dlatego najpierw szukaliśmy w okolicy.
— Sprawdziliśmy cały dom, od góry do dołu — ciągnął dalej Joe. — Potem przeszukaliśmy ogród, ale nie ma po nim ani śladu.
— Może poszedł na spacer — podrzucił Vickers.
— Żaden zdrowo myślący człowiek nie wyszedłby na spacer po północy — stwierdził Joe.
— Według mnie to nie był zdrowo myślący człowiek — zaprzeczył Eb. — Nie chodzi o to, że go nie lubiłem. Nigdy nie spotkałem nikogo z lepsrymi manierami, ale on był jakiś dziwny.
Po wysypanej ceglanym miałem ścieżce podszedł do nich jakiś mężczyzna z latarnią.
— Jesteście gotowi? — spytał.
— Pewnie, szeryfie — odparł Eb. — Czekamy na pańskie rozkazy.
— Cóż — westchnął szeryf — niewiele możemy zrobić, zanim wzejdzie dzień. Ale myślę, że do tego czasu możemy trochę rozejrzeć się po okolicy. Paru ludzi wysłałem w kierunku miasteczka. Będą chodzić po ulicach i wypatrywać go. Może chcielibyście pójść wzdłuż rzeki?
— W porządku — zgodził się Eb. — Niech pan tylko powie, co mamy robić, a my dołożymy wszelkich starań.
Szeryf podniósł latarnię na wysokość ramienia i przyjrzał się im.
— Jay Vickers, prawda? Miło, że do nas dołączyłeś, Jay. Potrzebujemy wszystkich.
Vickers skłamał, nie wiedząc nawet dlaczego to robi:
— Usłyszałem jakiś ruch.
— Chyba dość dobrze znałeś staruszka? Lepiej niż większość z nas.
— Prawie codziennie przychodził do mnie na pogawędkę wyjaśnił Vickers.
— Wiem. Zauważyliśmy to. Nigdy nie rozmawiał z innymi ludźmi.
— Mieliśmy wspólne zainteresowania — rzekł Vickers. Poza tym czuł się chyba nieco samotny.
— Gospodyni powiedziała, że ostatniego wieczora też był u ciebie.
— Tak, był — potwierdził Vickers. — Wyszedł parę minut po północy.
— Zauważyłeś może coś niezwykłego? Coś dziwnego w tym, co mówił?
— Zaraz, szeryfie — wtrącił się Eb. — Chyba nie myśli pan, że Jay miał z tym coś wspólnego?
— Nie — odpowiedział szeryf. — Chyba nie. — Opuścił latarnię i dodał: — Idźcie ku rzece. Jak tam dojdziecie, rozdzielcie się. Część niech pójdzie w górę, część w dół rzeki. Nie wydaje mi się, żebyście cokolwiek znaleźli, ale lepiej sprawdzić. Wracajcie przed wschodem słońca. Wtedy zaczniemy poważne poszukiwania.
Szeryf odwrócił się i odszedł alejką z kołyszącą się latarnią.
— Chyba lepiej będzie, jak ruszymy — zaczął Eb. — Poprowadzę grupę w górę rzeki, a ty, Joe pójdziesz z resztą w dół. W porządku?
— Jasne — odpowiedział Joe.
Wyszli przez bramę i ruszyli ulicą aż do skrzyżowania, gdzie skręcili w stronę mostu. Tu się zatrzymali.
— Teraz się podzielimy — zarządził Eb. — Kto chce iść z Joe'em?
Zgłosiło się paru ochotników.
— Dobra — ciągnął Eb. — Reszta idzie ze mną. Rozdzielili się i ruszyli brzegiem rzeki spowitej mgłą. W ciemności słyszeli ciche szemranie wody. Nad brzegiem zaskrzeczał jakiś ptak. Patrząc na lustro wody, można było dostrzec gwiazdy rozsypane ponad nim na niebie.
— Myślisz, że go znajdziemy, Jay? — spytał Eb.
Vickers mówił powoli, jakby ważąc słowa:
— Wątpię. Nie wiem dlaczego, ale jestem pewien, że nie.