19

Brama prowadząca na farmę była zamknięta łańcuchem z wielką kłódką, więc zaparkował samochód przy szosie i poszedł piechotą pół kilometra do domu.

Droga prowadząca do domu była prawie cała zarośnięta trawą i wysokimi do kolan chwastami. Pola były nie zaorane, przy płotach rozrosły się bujnie jakieś krzaki i zielska, a w miejscach, gdzie lata uprawy pozbawiły ziemię płodności, pojawiły się chwasty.

Z szosy budynki wyglądały mniej więcej tak samo, jak je zapamiętał, schludnie skupione jeden przy drugim, dające poczucie domowego ogniska. Kiedy jednak podszedł bliżej, zauważył oznaki zaniedbania. Ogród wokół domu zarósł trawą i chwastami. Kępy kwiatów znikły, krzak róży w rogu usychał. Widniały na nim dwie lub trzy róże, podczas gdy niegdyś cały krzew uginał się pod ciężarem kwiecia. Śliwa stojąca w rogu pod płotem zdziczała, a sam płot w niektórych miejscach po prostu nie istniał. Większość okien w domu została wybita, prawdopodobnie przez dzieci, które nie miały w co rzucać kamieniami, a drzwi z tyłu domu były otwarte i skrzypiały na wietrze.

Przeszedł przez morze trawy, obchodząc dom dookoła, zastanawiając się, czy widać jeszcze ślady jego bytności. Na kominie, stojącym przy ścianie zewnętrznej, widniały jego dłonie dziesięciolatka odciśnięte głęboko w mokrym cemencie. Przez piwniczne okno nadal wystawały szczapy z porąbanych desek, które miały służyć do nakarmienia starego pieca opalanego drewnem. W rogu domu znalazł starą balię, w której jego matka każdej wiosny sadziła nasturcje. Metal ledwie było widać, powierzchnię balii pokryła rdza, a w środku pozostała jedynie gruda ziemi. Jesion górski nadal rósł przed domem. Vickers podszedł do niego i spojrzał w górę, w baldachim liści. Potem przesunął dłonią po gładkim pniu drzewa przypominając sobie, jak je sadził będąc jeszcze chłopcem, i jak bardzo był dumny z tego, że mają drzewo, jakim nie mógł poszczycić się nikt inny w okolicy.

Nie podszedł nawet do drzwi, bo chciał jedynie obejrzeć dom z zewnątrz. Wewnątrz musiało być zbyt dużo przedmiotów przywołujących wspomnienia, dziurki w ścianach po gwoździach, na których wisiały obrazki, ślady na podłodze po piecu, schody wyrobione przez drogie jego sercu stopy. Gdyby wszedł do środka, dom zapłakałby ciszą szaf i pustką pokoi.

Poszedł do innych zabudowań i stwierdził, że mimo ich ciszy i pustki nie łączy go z nimi tak wiele wspomnień jak z domem. Kurnik rozpadał się już całkowicie, a chlew był schronieniem dla wiatrów zimowych, które gwizdały między dziurawymi deskami. Za przepastną szopą na narzędzia znalazł stare, zużyte powrósło.

W stodole panował chłód i cień. Spośród wszystkich budynków ona najbardziej przypominała mu dom. Wszystkie przegrody były puste, ale siano nadal wystawało ze szczelin w ścianach i podłodze. Nadal roztaczał się tu taki zapach, jaki pamiętał z młodości. Na wpół stęchły, na wpół kwaśny zapach żyjących tu przyjaznych mu stworzeń.

Wdrapał się na pochylnię prowadzącą do spichlerza. Po podłodze uciekały popiskując myszy. Kilka worków z ziarnem stało przy ścianie, na której ponuro wisiała zniszczona uprząż. Na końcu spichlerza znalazł coś, co kazało mu się zatrzymać.

Był to bąk do zabawy, dość zdezelowany i wyblakły, niegdyś mieniący się wieloma kolorami. Kiedy się go dobrze nakręciło, obracał się szybko i gwizdał. Dostał go na Gwiazdkę i była to jego ulubiona zabawka.

Podniósł bąka i przygarnął do siebie jego zniszczony korpus z nagłą czułością, zastanawiając się, skąd zabawka mogła się tu wziąć. Była to część jego przeszłości, która teraz znów się odzywała, martwa i bezużyteczna rzecz, nie mająca najmniejszej wartości dla nikogo poza chłopcem, który niegdyś się nią bawił.

Bąk pomalowany był w paski, których kolory zlewały się zmieniając się co chwila, kiedy zabawka się obracała.

Można było siedzieć godzinami i przyglądać się to pojawiającym się, to znikającym kolorom, i zastanawiać się, dokąd poszły. Bo według wyobrażeń małego chłopca kolory musiały gdzieś odchodzić. Raz tam były, raz nie. Musiały gdzieś się podziewać.

I rzeczywiście, miały dokąd iść!

Przypomniał sobie.

Wszystko powróciło do niego, kiedy stał tak kurczowo przyciskając zabawkę. Przed jego oczyma przesuwały się dni, ukazując wreszcie ten jeden dzień z dzieciństwa.

Można było odejść wraz z kolorami tam, gdzie i one szły, jeśli się miało wystarczająco młody umysł i chciało go wytężyć.

Był to rodzaj baśniowej krainy, chociaż wyglądała bardziej realnie, niż przystało na krainę z baśni. Była tam promenada, która wyglądała jak wyłożona szkłem, były ptaki, kwiaty, drzewa, kilka motyli. Zerwał jeden z tych kwiatów i podążał promenadą. Zauważył mały domek ukryty w lasku, a kiedy go dostrzegł, nieco się przestraszył i zawrócił. Nagle zorientował się, że jest w domu, bąk przed nim leży nieruchomo, a w jego dłoni nadal tkwi kwiatek.

Poszedł i opowiedział historię matce, która zabrała kwiatek z taką miną, jakby się go bała. I rzeczywiście, może miała rację, bo akurat był środek zimy.

Tego wieczora ojciec długo wypytywał go, a kiedy chłopiec opowiedział mu o bąku, następnego dnia ojciec ukrył go. Po cichu chłopiec opłakiwał ulubioną zabawkę.

I oto znów go odnalazł, starego, zniszczonego bąka, który nie miał już tych samych, żywych kolorów. Niemniej Vickers był pewien, że to ten sam bąk.

Wyszedł ze spichlerza, zabierając ze sobą bąka, który uwolnił go od nieznośnej niepewności, w jakiej trwał od dawna. Słaba pamięć, powtarzał sobie, ale to było coś więcej. Blokada psychiczna, która kazała mu zapomnieć o zabawce i podróży do baśniowej krainy. Przez te wszystkie lata nie pamiętał o tym wydarzeniu, nie podejrzewał nawet, że w jego życiu zdarzyła się historia podobna do tej, ukrytej w głębi jego umysłu. Teraz jednak bąk był znowu z nim, tak jak w dniu, kiedy podążył za mieniącymi się kolorami wkraczając do świata baśni.

Загрузка...