Siedzący na krześle człowiek nie miał długich włosów ani opaski na oku. Nie miał też brody, a raczej nie planował mieć brody. Nie golił się od kilku dni.
Stęknął.
— Ach, panie Gilt… — Vetinari spojrzał znad planszy. — Obudził się pan, jak widzę. Przepraszam za sposób doprowadzenia pana tutaj, ale pewni dość kosztowni ludzie chcieliby widzieć pana martwego. Pomyślałem, że lepiej będzie się z panem spotkać przed nimi.
— Nie wiem, o kim pan mówi — odparł człowiek. — Nazywam się Randolph Stippler, mam dokumenty, które to potwierdzą…
— I to naprawdę wspaniałe dokumenty, panie Gilt. Ale dość już o tym. Nie, w tej chwili chciałbym porozmawiać z panem o aniołach.
Reacher Gilt krzywił się czasem, kiedy dawały o sobie znać bóle, zwyczajne po trzech dniach podróży na ramieniu golema, i słuchał z narastającym zdumieniem anielskich teorii lorda Vetinariego.
— …co prowadzi mnie do sedna, panie Gilt. Królewska Mennica wymaga zupełnie nowego podejścia. Prawdę mówiąc, jest w stanie tragicznym, całkiem nie takim, jakiego potrzebujemy w Wieku Anchois. Istnieje jednak oczywista droga. W ostatnich miesiącach te słynne znaczki pana Lipwiga stały się w mieście niemal drugą walutą. Lekkie, łatwe do noszenia, można nawet wysłać je pocztą! Fascynujące, panie Gilt. Ludzie zaczynają odzwyczajać się od myśli, że pieniądze muszą błyszczeć. Czy wie pan, że przeciętny pensowy znaczek często do dwunastu razy przechodzi z rąk do rąk, zanim będzie umieszczony na kopercie i zużyty? Mennica, by przetrwać, potrzebuje człowieka, który rozumie, jak działa marzenie o walucie. Wiąże się z tym pensja i jeśli się nie mylę, także czapka.
— Oferuje mi pan pracę?
— Tak, panie Stippler. I aby przekonać pana, że jestem całkiem szczery, pozwolę sobie wskazać te drzwi za panem. Jeśli w dowolnym punkcie naszej rozmowy zechce pan ją przerwać, wystarczy, że wyjdzie pan przez nie, a już nigdy więcej nic pan ode mnie nie usłyszy…
Jakiś czas później do pokoju wszedł Drumknott. Lord Vetinari czytał raport z wczorajszej nocy, z tajnego spotkania wewnętrznego kręgu wewnętrznej rady Gildii Złodziei.
Bezgłośnie opróżnił tace z dokumentami, po czym stanął obok Patrycjusza.
— Mamy dziesięć nocnych wiadomości z sekarów, panie — rzekł. — Dobrze mieć je znowu w ruchu.
— W samej rzeczy — zgodził się Vetinari, nie podnosząc głowy. — Inaczej w jaki sposób ludzie mogliby odkryć, co chcemy, żeby myśleli? Jakaś zagraniczna poczta?
— Zwykłe pakiety, wasza lordowska mość. Ten z Überwaldu był bardzo zręcznie otwierany.
— Ach, droga lady Margolotta… — Vetinari się uśmiechnął.
— Pozwoliłem sobie wziąć znaczki dla mojego siostrzeńca, panie — dodał Drumknott.
— Oczywiście. — Patrycjusz machnął ręką.
Drumknott rozejrzał się po gabinecie. Popatrzył z uwagą na kamienny blok, gdzie małe kamienne armie toczyły nieskończoną walkę.
— Widzę, że wygrałeś, panie — zauważył.
— Tak. Muszę zapamiętać ten gambit.
— Ale pana Gilta, jak zauważyłem, tutaj nie ma…
Vetinari westchnął.
— Trzeba szczerze podziwiać człowieka, który naprawdę wierzy w wolność wyboru — powiedział, spoglądając na otwarte drzwi. — Smutne jednak, że nie wierzył w anioły.