Końcówka

Los nie jest mimo wszystko tak okrutny jak Will Szekspir. Wkraczając w okres personalnej kośby z góry pragnę uprzedzić, że przynajmniej część bohaterów opowieści pozostanie przy życiu – choćby na jakiś czas – i nasza historia nie skończy się jak owe dramaty krwistego Anglika, które przeżywają zazwyczaj jedynie sufler i inspicjent.

Miał rację ojciec Jana Pawłowskiego – stawiający przypadek wśród sprawczych demonów władających historią. Przecież gdyby Człowiek-Cytryna przeżył, Levecque się dodzwonił, a Ziegler nie zaskoczył w alkoholiczny ciąg, losy naszego globu potoczyłyby się najprawdopodobniej zupełnie inaczej.

Chociaż jeszcze teraz wszystko mogło się odwrócić, ciąg dalszy zależał od obrotów zdarzeń w ciasnych komorach Californii, na zaniedbanej florydzkiej farmie i wśród potarganych przez tsunami kokosowych palm Oceanii.


Najpierw pomyślał, że wszystko jest stracone, że od początku Rosę Higgins przejrzała ich grę. Śmieszne, cały czas obawiał się Patty… a tymczasem Rosę… Gdzie ona może być? Może w wahadłowcu odbija już od stacji. Może komunikuje się z NASA, żądając natychmiastowego zniszczenia obiektu. David ruszył ciężko w stronę kabiny nawigacyjnej, gdzie za kwadrans czekał go seans łączności z Ziemią.

Doktor Higgins wpadła na niego w korytarzu, uśmiechnięta, dobroduszna, nie podejrzewająca niczego.

– Gdzie byłaś? – rzucił, odrobinę zbyt napastliwie.

– Zwiedzałam tutejsze toalety. Komfort!

– Jeff i Patty są zajęci przy usterkach, mamy we dwójkę zająć się seansem łączności – powiedział poważnie.

– W porządku – uśmiechnęła się. Swoją drogą, tu w kosmosie wszystko niby jest takie same, a wydaje się inne.

– Na przykład?

– Przysięgłabym, że jesteś swoim własnym bratem bliźniakiem… i jakoś inaczej słyszę twój głos.

Nic nie odpowiedział. Po seansie trzeba będzie ją jakoś uciszyć. Okropne – stosować przemoc fizyczną wobec kobiet!


Farmę Denninghama zastali prawie nie pilnowaną. Gardiner zatrzymał chevroleta o sto metrów przed zabudowaniami i wypuścił Bongote w towarzystwie jednego oprycha na zwiad. Kapitan wrócił po kwadransie.

– W porządku – mówił wycierając starannie kordelas. – Był tylko jeden nieostrożny strażnik. Teraz droga stoi otworem.


– Mija trzecia godzina – powiedział Lenni Wilde spoglądając na zegarek. – Trzy czwarte roboty wykonane.

– A co potem? – zapytała Tamara.

Nasza kosmiczna ekipa przesiądzie się na wahadłowiec i wróci na Ziemię.

– Pozostawiając na Californii emitor…? dopytuje się dziewczyna.

– Nie, to by było związane ze zbyt dużym ryzykiem, ktoś niepowołany prędzej czy później mógłby chcieć dobrać się do niego i zlikwidować nasz pływający arsenał. Emitor zostanie automatycznie wyrzucony w przestrzeń kosmiczną i tam zdetonowany…

Denningham jest spokojny, zadowolony. Do tej chwili wszystko rozwija się wspaniale. Jeśli czegoś żałuje, to taktu, że nie znajduje się obecnie w kwaterze prezydenta USA czy na nadzwyczajnej naradzie członków Biura Politycznego w daczy pierwszego sekretarza.

Ciekawe, czy jest tam panika? Przecież na skutek makroawarii energetycznych amerykański i europejski system gospodarczy właściwie nie istnieje. Nagłe wyłączenie siłowni atomowych wywołało zawał przeciążonych łącz. W sumie szok najlepiej zniosły zapóźnione kraje Trzeciego Świata pozbawione energetyki jądrowej. Dodatkowe eksplozje, dokonywane tu i ówdzie przez bojowników Ziu Donga, wywołały powszechną panikę.

Czy mogli już zorientować się, co się dzieje? W pierwszych dwóch godzinach zapewne panowało przekonanie o sabotażu w paru siłowniach, ponieważ wysiadła znaczna część telekomunikacji, trudno było nawet zbierać dane.

Tymczasem Lee Grant doniósł, że u schyłku trzeciej godziny zdano sobie wreszcie sprawę z uniwersalnego charakteru wydarzeń. Z rezydencji w Camp David wysyłano rozpaczliwe monity do naukowców. Pentagon szukał swych ekspertów, a CIA ścigało swego szefa, który nieświadom niczego ze swoją młodą sekretarką wybrał się na ryby. Tymczasem napływały niepokojące sygnały z baz – przestały działać reaktory lotniskowców i atomowych łodzi podwodnych.

Gorące linie między Moskwą, Pekinem. Waszyngtonem i Delhi rozgrzały się rzeczywiście do białości. Oskarżano się o sabotaż. Ale jaki? Równocześnie na takich obszarach? Przeciwko wszystkim naraz. Wzajemna nieufność kazała postawić w stan gotowości całą potęgę militarną świata. Nie zdawano sobie sprawy, że większość odbezpieczonych głowic zawiera już bezużyteczny szmelc. Sekretarz generalny zaklinał w imię Boga przewodniczącego KPCh. że to nie on. a szef administracji amerykańskiej błagał towarzysza sekretarza o zaufanie.

Jakoż wojna nie wybuchła.

Dopiero na początku czwartej godziny grupa naukowców z Houston stwierdziła możliwość ataku nowym rodzajem promieniowania neutralizującego ciała rozszczepialne. Po następnych dziesięciu minutach ustalono, że ich źródłem jest kosmos – tu niektórzy z jajogłowych wpadli w panikę, uważając, że rozpoczęła się inwazja obcej cywilizacji. Po kolejnych dziesięciu minutach stało się jasne, że promieniowanie, acz nie znane nauce, może pochodzić z pokładu któregoś z tysięcy okołoziemskich satelitów. Wreszcie pięć minut potem popłynęło żądanie natychmiastowej łączności z całą czteroosobową załogą Californii.

Nic uprzedzajmy jednak faktów.

Burt jeszcze raz nawiązał kontakt z grupą na Raronga.

– Już czas!


Ziegler odczuwał rosnącą duszność. Zwiedzanie łodzi podwodnej, nawet wynurzonej, ma w sobie coś z wizyty w kopalni. Komu innemu mogłoby się to kojarzyć z przymiarką do trumny. Bowling. niezwykle dumny ze swej jednostki, przedstawiał ją z miną matki prezentującej małoletnią pociechę na rodzinnej herbatce. Pokazywał zatem mostek kapitański, kabiny załogowe, rozwodził się nad elektroniką. W wędrówce zawinięto i do messy i do kambuza. A “panna Gray" zwiedziła również toalety… Tam pozbyła się paru pojemników uprzednio ciasno przybandażowanych do tułowia.

W tym samym czasie do zwiedzających dołączył kapitan Vogt. lekko wyniszczony przez zachłanne w swych chuciach tubylki. Ze sporą alektacją opowiadał o zaletach wyrzutni dalekiego i bliskiego zasięgu. O śmiercionośnych, wielogłowicowych Mai Maxad. zdolnych w półtorej godziny obrócić w perzynę Londyn. Berlin. Dżakartę i Sao Paulo i jeszcze pół setki światowych metropolii…

Ziegler kiwał głową robiąc miny specjalisty od skorupiaków, choć prawdę powiedziawszy nieprzypadkowo został przez Denninghama skierowany na ten odcinek. W swoim, dość przecież krótkim życiu naukowym, pracował również dla Marynarki, a nawet podczas pewnej serii doświadczeń dla Pentagonu spędził dwa miesiące na łodziach podobnych do Mątwy 16 odrobinę starszej generacji. Był i owszem na cyku, ale z uporem pijaka tłumaczył Wangowi, że mając dokumentację, a miał, jest w stanie nie tylko kierować Mątwą 16. ale również ostrzeliwać dowolne cele na Ziemi i w powietrzu.

Zwiedzali właśnie kubryk, czy jak kto woli, współcześniej świetlicę załogową, gdy rozległ się świdrujący dźwięk i Bowling popędził na mostek.

– Co się mogło stać? – zapytała Maggi.

– Alarm trzeciego stopnia – powiedział niedbałym tonem kapitan Vogt.

– Czyli?

– Albo nic, albo trzecia wojna światowa. Dowództwo lubi robić nam takie niespodzianki. Wracamy na górę.

Bowlinga zastali lekko wzburzonego.

– Będziecie musieli opuścić pokład – rzucił.

– Dlaczego?

– Nie wiem. Nikt nic nie wie. Doszło do serii awarii elektrowni atomowych i reaktorów doświadczalnych…

– Tutaj?

– Tutaj nie, wszędzie. Zaczęło się przed godziną, ale o nas przypomniano sobie dopiero teraz.

– Co robimy? – zapytał kapitan Vogt.

– A co możemy zrobić? Znajdujemy się w pułapce. Nie wypłyniemy stąd przed upływem ośmiu godzin. Cholera, tak niewiele brakuje nam do szczęścia. Rób swoje, Vogt, według instrukcji! Ja wyprowadzę państwa…

– Proszę się nami nie zajmować – zaoponowała Maggi. Nie będziemy przeszkadzać…

Jej wypowiedź przerwało zjawienie się kilku nowych oficerów.

– Cała załoga ma wrócić na pokład? – zapytał jeden z przybyłych.

Pionowa zmarszczka niczym kilwater przecięła czoło komandora.

– Nieee. Tylko ochrona, obsługa rakietowa i wachta! W najgorszym wypadku zatopimy jednostkę.

– Instrukcja mówi o zdetonowaniu – zaoponował tęgi oficer.

– Ale na pełnym morzu, a nie na gęsto zamieszkanym atolu, zresztą nie przypuszczam, żeby naprawdę coś nam groziło. Nikt nie wie, że tu jesteśmy.

– Wywiady wiedzą!

– Mamy stałą łączność z samolotami wczesnego ostrzegania i zwiadem kosmicznym, więc jakikolwiek ruch na Pacyfiku zostanie nam zasygnalizowany i będziemy mieli co najmniej kwadrans na podjęcie decyzji. Na razie proponuję jedynie uruchomić maszyny. I spokój, spokój. A my chodźmy – tu zwrócił się do gości – panno Barbaro, co pani jest?

Nim ktokolwiek zdążył zareagować, nogi ugięły się pod Maggi i osunęła się na podłogę.

– Zemdlała! – krzyknął Ziegler – i nerwowo sięgnął do piersiówki.

– Vogt, co się gapisz, lekarza! – zawołał komandor klękając przy zemdlonej, okropnie pobladłej dziewczynie. Szelma pomyślał Ziegler – świetnie to zrobiła – chociaż zatrzymanie oddechu i doprowadzenie do autoomdlenia jest elementem dywersanckiego “abc" dla naśladowczyń Maty Hari.

– Przenieście ją – komenderował Bowling – gdzie nosze?

– Zaraz będą – odkrzyknął ktoś z załogi.

– Proponuję – wtrącił się Roy – położyć ją gdzieś tutaj, nosze zablokują wam trap, a tam zdaje się okropny ruch.

– Racja – zgodził się komandor – wyniesiemy ją. jak się trochę uspokoi.

– Będę przy niej czuwał – zaofiarował się profesor.

Lekarz znajdował się na lądzie i zanim przybył upłynęło sporo czasu. Z kabiny łącznościowców dochodziły tymczasem sprzeczne meldunki, które uzupełniane nasłuchem cywilnych stacji radiowych, dawały obraz kompletnego chaosu opanowującego ościenne kontynenty. Ogłoszono wnet i alarm drugiego stopnia, co spowodowało automatyczne odblokowanie kluczy głowicowych, choć równocześnie poufne szyfrogramy uspokajały: “Szefostwa Mocarstw są w stałym kontakcie, to tylko zabezpieczenie. Wojny nie będzie". Potem mieli ciekawy telefon z dowództwa Pacyfiku. Sztab dopytywał się o funkcjonowanie pokładowego reaktora.

– A jak ma działać? W porządku! – odpowiedział Bowling.

Zjawił się lekarz, stwierdzając, że pasażerka odzyskała przytomność.

Jedynie mocny szok, wszystko będzie w porządku – padła diagnoza.

– Można już przenieść ją na ląd?

– Nie ma takiej potrzeby, za pół godziny zejdzie na własnych nogach.

Jednak nikomu z załogi nie dane było doczekać tej półgodziny. Bowling meldował właśnie po raz kolejny, że wszystko w porządku i bezskutecznie usiłował dowiedzieć się od swych szefów z Pearl Harbour czy istnieją jeszcze Stany Zjednoczone, gdy z wnętrza łodzi rozległ się pomruk detonacji. Zawył brzęczyk alarmowy. Z dolnych korytarzy zaczął dobywać się gęsty, bury dym. Jednocześnie zagrały jakieś gwizdki, zaiskrzyły lampki.

– Radioaktywny wyciek! – krzyknął oficer dyżurny – i pożar na dolnym pokładzie!

– Spokojnie – dyrygował Bowling – założyć maski, odzież ochronną, gasić!

Czy było tylko jedno źródło dymu – trudno orzec, dla patrzących z lądu cała łódź okryła się gęstą pierzyną brudnej mgły.

Bowling kaszląc wydał polecenie odpłynięcia jak najdalej od brzegu, ku nie zamieszkanej części laguny. W ogólnym zamieszaniu nikt nie zauważył pięciu postaci, które spod wody wgramoliły się na pokład. Wszystkie one niezwłocznie nałożyły maski przeciwgazowe…

Zarówno Maria Bernini, jak pastor Lindorf i Tardi. dotarli do Miami jeszcze przed alarmem. Zdążyli już jednak doświadczyć jego skutków. Nowego przewodniczącego Konwentu awaria energetyczna uwięziła w windzie między piętrami, co nie jest rzeczą najprzyjemniejszą dla chorego na klaustrofobię. Pannie Bernini odcięcie prądu zmazało całość referatu wpisywanego w pamięć komputera przed puszczeniem go na drukarkę.

– Dobrze, że chociaż wiem, co chciałam powiedzieć, mamrotała Włoszka, sięgając z niechęcią po długopis i notatnik. Tardi w dyżurującym banku dowiedział się, że powaga sytuacji zmusza giełdę do wstrzymania wszelkich manipulacji finansowych aż do wyjaśnienia. Poufnie mówiono o niewiarygodnie dużym skoku złota, przy spadku wszystkich walut z wyjątkiem dolara australijskiego – może giełdziarze przypuszczali, że kataklizm ominie ten kontynent?

Jakiś dziennikarz z “Washington Post" spędzający urlop na Florydzie, przelazł balkonem do pokoju Marii i nie zwracając uwagi na jej skąpy peniuar zasypał Włoszkę gradem pytań, sprowadzających się do jednego:

– Co będzie?

– Dlaczego zwraca się pan do mnie z tą kwestią? – zdziwiła się Pierwsza Dama Ekologii – nie jestem Sybillą.

– Czuję w tym waszą rękę! Zapowiadaliście Wielką Zmianę! I dziwię się, że ci durnie z Waszyngtonu i innych stolic niczego nie kojarzą. Gdyby ode mnie zależało, przymknąłbym was wszystkich i wycisnął… – Dzięki Bogu jesteśmy w wolnym kraju, a pańscy koledzy chętniej obalają prezydentów. niż mówią gorzkie prawdy swemu społeczeństwu zripostowała ekolożka.

– Wróćmy do tematu. Co będzie jutro? Co wyłoni się z tego chaosu?

– Nie wiem.

– Nie chce pani mówić przed czasem? Świetnie. Proszę przvnajmniej obiecać, że będę pierwszy, któremu udzieli pani wywiadu, kiedy już będzie można…

– To prędzej.

– Kiedy mam wpaść z magnetofonem. Jutro rano?

– Powiedzmy – za trzy godziny.


Do końca akcji pozostał zaledwie kwadrans – na neutralizację czekało kilka obiektów z południowego Pacyfiku i Australii. Północna półkula była już czysta, tak jakby nikt nigdy nie odkrył promieniotwórczości, kiedy Lee Grani nadal do Denninghama niepokojący meldunek:

– Chyba się już zorientowali – zażądali wyjaśnień i rozmowy z całą obsadą Californii.

– A nasi?

– Grają na zwłokę…

– Czy możliwe jest wykrycie promieni kappa?

– Aktualnie posiadanym sprzętem wykluczone, ale jest dostatecznie dużo danych, by California znalazła się na czele listy podejrzanych.

– Jakie przewidujesz działanie?

– Wiem. że uruchamia się programy zmierzające do zniszczenia obiektu. Nasz ośrodek jest cały czas w kontaktach z Camp David… Czekamy na decyzję prezydenta.

– Możesz dać nam bezpośrednią łączność z orbitą?

– Mogę, ale wówczas sam będę musiał się ewakuować. W kwadrans złamią moje szyfry i rozpracują nasze dekodery. A przede wszystkim dotrą do mnie.

– Konspiracja nie będzie już potrzebna. Dawaj mi ich.

Po minucie Denningham ma bezpośrednią łączność z SiUestrim.

– Kończycie? – brzmi zakodowane pytanie.

– Tak.

– Musicie przygotować się do ewakuacji. Kiedy postawią wam ultimatum, zejdziecie do promu, zapowiadając opuszczenie laboratorium orbitalnego.

– Nie zdążymy wyrzucić emitora.

– Zostawcie na pokładzie ładunek z nastawionym zapalnikiem. Kiedy prom odbije, zgadzajcie się na wszystkie żądania władz. Jeśli będziecie żywi, to nawet jeśli chwilowo was aresztują, wyciągniemy was.

– Dobra.

– Jeszcze jedno, Aldo.

– No?…

– Dziękuję. Dziękuję wam w imieniu ludzkości…

Kontakt urywa się. Silvestri idzie uruchomić zapalnik. Daud Dass przenosi nieprzytomne kosmonautki do promu. Na coraz natarczywsze pytania z Ziemi obaj udzielają wymijających odpowiedzi.


Dlaczego nie zaszczekały arcyczujne foksteriery Denninghama? Najprawdopodobniej dlatego, że dywersyjna grupa Gardinera spryskała się superpraktycznym preparatem produkowanym na użytek złodziejskiego podziemia o żargonowej nazwie “cieczka w sprayu" czyli “Crazy bitch". Lenni Wilde i Tamara zauważyli napastników dopiero wtedy, gdy z brzękiem wypadły szyby, a w oknach i drzwiach wyrosły lufy automatycznych pistoletów. Lenni przez ułamek sekundy zastanawiał się nad ewentualnością dobycia broni, ale instynkt samozachowawczy zgasił tę inicjatywę. Wszedł Gardiner. Elegancki i uśmiechnięty.

– Wybacz, Burt, te rekwizyty w stylu Bonnie and Clyde, ale podyktowała je konieczność. Konieczność – oraz upoważnienie kolegów.

– Kłamiesz – odpowiedział spokojnie Denningham. – Komitet Doradczy chciał jedynie wiedzieć więcej o moich planach, pragnął kontroli, nie zamachu stanu…

– Toteż mnie chodzi wyłącznie o kontrolę – błysnął białkami oczu Murzyn – nikomu włos z głowy nie spadnie… Tyle że poczekamy tutaj aż do zakończenia operacji.

– Chyba zapominasz Red, że nie ty prowadzisz tę defiladę. Moja załoga w kosmosie właśnie skończyła wykonywać zadanie, również moi ludzie opanowali właśnie pewien obiekt…

– Mqtwę 16 w lagunie Raronga? – zaśmiał się Gardiner – cóż to za przejaw dobrego samopoczucia? Owszem, łódź prawdopodobnie zdobyta, ale przez moich! Dowodzi zaś nią nie doceniony przez ciebie Lion Gronner.

– Blefujesz, Red! Sytuację kontroluje nie tylko grupa moich najlepszych ludzi, ale nad całością czuwa Barbara, którą tak niefrasobliwie uwolniłeś…

– Barbara? Przykro mi, Burt. Barbara Gray prawdopodobnie już nie żyje, natomiast jej rolę przejęła nasza dzielna Maggi, pamiętasz chyba Maggi Black, drogi przyjacielu?


Gardiner nie mylił się. W pewnym sensie prawdę powiedział również Denningham. Operacja w lagunie Raronga miała dwie fazy. W pierwszej, pod osłoną dymów, ludzie Wanga wdarli się na pokład. W zabezpier czających maskach bez trudu poradzili sobie z załogą. Tym łatwiej, że przygotowani działali przeciw zaskoczonym. Wiedzieli, że wybuch był niegroźny, pożar pozorowany, a wyciek promieniotwórczej substancji sfingowany. Komandor Bowling w ostatniej chwili zorientował się w ataku, skoczył ku systemowi zaminowania, ale Ziegler podstawił mu nogę. A cieniutki sztylecik Maggi przeciął stos pacierzowy.

– Dlaczego go zabiłaś, to było niepotrzebne! – zaoponował profesor.

Wzruszenie ramionami.

Tymczasem w drzwiach kabiny pojawił się półprzytomny Vogt, prowadzony przez Wanga.

– Daj sygnał na brzeg, że opanowaliśmy sytuację – rzuciła dziewczyna.

– Nie!

– Daj sygnał, albo pierwszą rakietę odpalimy w twoje rodzinne San Francisco – huknął Ziegler, który dawno poznał dane osobowe dowódców.

– Nie zdążycie, nie potraficie…

– Nie potrafimy? Blokady zostały zdjęte przez alarm drugiego stopnia, a ja przypadkowo znam się na tych wyrzutniach… Wykonaj polecenie panno Gray! Nie mamy żadnych złych zamiarów!

– Po co wam ta łódź?

– Chodzi tylko o pieniądze. O ładny okup – kłamie według ustalonego scenariusza Wang.

Vogt ze sztyletem przy szyi spełnia polecenie. Tymczasem do kabiny zagląda jakiś Chińczyk.

– Szefie – woła do Wanga – ponton z lewej burty. Dziesięciu uzbrojonych…

– To ludzie Denninghama – odpowiada Maggi – nasze wsparcie.

– Nic o tym nie słyszałem – zastanawia się Wang – a pan, profesorze?

Ale Ziegler zajęty jest myszkowaniem w szafce komandora. Tam gdzieś powinna być butelczyna.

– Naturalnie, naturalnie – nie zastanawiając się odpowiada na pytanie.

– Niech przybijają – mówi niechętnie Wang.

W kilka minut później, po pokazowe krótkiej rzezi na pokładzie, poza Vogtem, nie ma już nikogo żywego z dawnej załogi i z chińskiej grupy Wanga. Wang sam zaskoczony, zginął z rąk Maggi. Lion Groner, w mundurze jakiegoś dryblasowego oficerka, przejął dowództwo.

Ziegler nagle otrzeźwiał. Nic nie rozumiał, choć w olśnieniu pojął wszystko.

Загрузка...