Cztery dni przed akcją

W Wielką Środę w całej Europie utrzymywała się marna pogoda, restauratorzy i hotelarze zarabiający nieźle podczas długiego weekendu, tym razem posępnie spoglądali w chmurne niebo, nie oczekując niczego dobrego. W Genewie na przerwę świąteczną rozjechali się negocjatorzy pokojowi. Pokój Boży zapowiadano na Bliskim Wschodzie i w Azji Środkowej.

Jakiś samozwańczy prorok zatamował ruch na Champs Elysees, wieszcząc nadchodzącą zagładę. Zwinięto go szybko, ale po krótkim przesłuchaniu wypuszczono. Biedak utrzymywał, że w ciągu tygodnia, wyczytał to ponoć w gwiazdach, nasza cywilizacja przestanie istnieć. Jego poglądów nie podzielała giełda – od pewnego czasu kurs złota i dolara ustabilizował się na zrównoważonym poziomie – ani politycy, ani nawet artyści kabaretowi.

Levecque pozostał w Londynie, oczekując na rezultaty planu wykoncypowanego przez Gardinera. Bonnard, po długotrwałej naradzie ze Steinerem, też się nie śpieszył. Austriak miał wyrobione zdanie na temat profesora Levecque'a i jego mocodawców. Uważał jednak, że starsi panowie posiadają zbyt mało bezspornych dowodów, aby udać się na najwyższy szczebel. Na razie należało jedynie kontrolować poczynania, aby w odpowiednim momencie włączyć się do gry. Dla Austriaka wciąż nie było jasne, co knuł Levecque wespół z Gronerem. Wiele wskazywało na to, że w łonie Konwentu Ekologicznego kiełkowała gruba intryga. Na pewno chodziło o rozgrywkę z Denninghamem. Ale co to miało wspólnego z mobilizację Zielonych w okresie świąt Wielkiejnocy?… Czy planowana akcja stanowiła jakieś istotne zagrożenie dla sił militarnych Państw Stowarzyszonych? Dlaczego Denningham, dotąd ruchliwy, widoczny w szerokich kręgach bohemy i establishmen, przepadł…? Zginął?

Komisarz Bonnard, od czterdziestu lat przywykły do pracy tropiącego wyżła, odczuwał ogromną przyjemność depcząc po piętach przeciwnikowi, dziecinną wręcz radość sprawiał mu fakt, że jak dotąd nikt ze śledzących tego nie zauważył.

Tak więc nie spuszczając uwagi z ruchliwego Levecque'a trust staruszków krył ściśle pozostałych liderów ekologizmu i – czekał. Coś wisiało w powietrzu, choć Marcel nie miał rzecz jasna pojęcia, że tym czymś jest laboratorium kosmiczne California.

Tymczasem na murach miast w większości uprzemysłowionych krajów Zachodu poczęły się pojawiać afisze – “Dzień Zieleni – Dniem mobilizacji!" Większość polityków przypuszczała, że chodzi i tym razem o normalne wielkanocne marsze pokojowe i lekceważyła te apele, co najwyżej zalecając policji wyrozumiałość. Tymczasem trwała już mobilizacja małych, tajnych wspólnot. W Kolonii, w niewielkim stylowym hoteliku opodal katedry, Lion Groner spotkał się z szefami kilku bojówek Arkadyjczykow. Był enigmatyczny, oszczędny w informacjach, ale zalecał gotowość na wypadek prowokacji “sił prawicy". W dniu Wielkiego Protestu zbrojne oddziały miały znajdować się w pogotowiu, na wszelki wypadek. Oczywiście nie padło ani jedno słowo o Wielkim Planie.

Analogicznie na Nowym Kontynencie uwijał się Ziu Dong.

Oczywiście miejscowe policje otrzymały rozliczne sygnały od swoich informatorów, ale wszystkie ostrzeżenia zostały zlekceważone. Równocześnie panna Bernini i pastor Lindorf dwoili się i troili – udzielali wypowiedzi mass mediom, przemawiali na zaimprowizowanych wiecach. Ludzie słuchali ich, klaskali, po czym wracali wozami do swoich zautomatyzowanych mieszkań, z komputerami domowymi, robotami kuchennymi, telewizją kablową. Wysłuchiwali telewizyjnych wiadomości, śmiali się z głupawych programów, emocjonowali horrorami. Jak zwykle.

Tymczasem wśród informacyjnej papki świeża wiadomość obiegła światowe agencje, przeleciała atrakcyjnie przez wieczorne serwisy, aby rankiem pojawić się z metką “nowość" na czołowych kolumnach dzienników.

Oto dowódca kalaharyjskich separatystów zaproponował otwarcie handel ludźmi. W zamian za spore pieniądze proponował zwolnienie kilku białych przetrzymywanych od dłuższego czasu w niewoli. Ofertę złożono pod adresem Towarzystwa Obrony Praw Zakładników, wielkiej światowej organizacji od pewnego czasu parającej się pośredniczeniem i wykupywaniem ludzi z rąk ekstremistów. Kapitan Bongote, występując ze swoją propozycją nie podał wprawdzie nazwisk więźniów, przekazał jednak ich fotografie. Zdjęcie ostrzyżonej na zapałkę kobiety i niesłychanie wychudzonego mężczyzny zrobiło wrażenie nie tylko na masowej publiczności. Wstrząsnęło rodziną doktora Rode i zainteresowało poważnie co najmniej kilkanaście osób.

Wśród nich i Denninghama. David Dass przypuszczał, zresztą miał podstawy, że Burt należy do ludzi pozbawionych emocji. A jednak… Również Lenni Wilde dawno nie widział swego patrona równie poruszonego.

– Trzeba ich z tego wyciągnąć, Lenni zajmiesz się sprawą! – stwierdził szef.

– Teraz, na cztery dni przed akcją? – zaoponował Silvestn.

– Do cholery z akcją! – huknął Amerykanin. – Zresztą jedno nie przeszkadza drugiemu. Liczy się czas, a jeśli trafią w łapy policji RPA…

– Za pięć dni nie będzie najprawdopodobniej ani RPA, ani jej policji – zauważył logicznie cybernetyk.

– To nie będzie wielka operacja – ciągnął, wydający się nie słyszeć go, Denningham – Lenni skontaktuje się z Gardinerem. Red ma ogromne wpływy w rozmaitych organizacjach ekstremistycznych Czarnego Lądu.

– A akcja na Raronga? – zapytał Lenni.

– Bez zmian. Zresztą, jeśli okaże się, że Barbara jest w formie, bardzo może nam pomóc.

Silvestri nadal nie podzielał optymizmu szefa:

– Cała sprawa wyraźnie mi się nie podoba. Przez pół roku uważamy tego Polaka i pannę Gray za poległych, po czym odnajdują się, niby przypadkiem, tuż przed operacją. Czy nie uważasz, Burt, że ktoś chce w ten sposób żebyś się zdekonspirował? Nikt nie wie od tygodni gdzie przebywasz, a w ten sposób się zdekonspirujesz.

– Zachowamy ostrożność. Wykupieniem naszych przyjaciół zajmie się Lenni, nikt nie dowie się ani o naszych planach, ani o tej bazie.

Silvestri milczy rozgarniając mieszadełkiem lód w szklance z cocktailem.

Загрузка...