Ludzie, których Rand poprowadził na dół, byli zupełnie pokonani. Żadne z nich nie chciało teraz rozmawiać ani z nim, ani między sobą. On też nie miał ochoty nic mówić.
Słońce stało już nisko na nieboskłonie, więc na tylnej klatce schodowej karczmy panował mrok, lecz lampy jeszcze nie zostały zapalone. Stopnie przecinały pasma światła i cienia. Twarz Perrina była równie zamknięta jak twarze innych, lecz o ile ich czoła zmarszczył frasunek, jego pozostało gładkie. Rand uznał, że na twarzy przyjaciela maluje się rezygnacja. Zastanawiał się, skąd się wzięła i miał ochotę o to zapytać, lecz gdy tylko Perrin wchodził w plamę głębszego cienia, jego oczy zdawały się wchłaniać wszelkie znajdujące się w niej światło i rozjarzały się miękko niczym wypolerowany bursztyn.
Rand zadrżał i usiłował się skoncentrować na swoim otoczeniu, na ścianach wyłożonych leszczynową boazerią i dębowych poręczach schodów, na przedmiotach mocno osadzonych w codzienności. Kilkakrotnie ocierał dłonie o płaszcz, lecz za każdym razem na nowo występował na nich pot.
„Teraz już wszystko będzie dobrze. Jesteśmy znowu razem i... Światłości, Mat.”
Zaprowadził ich do biblioteki boczną drogą prowadzącą przez kuchnię i unikając ogólnej sali. Niewielu podróżników korzystało z biblioteki; potrafiący czytać zatrzymywali się głównie w elegantszych karczmach w Wewnętrznym Mieście. Pan Gill miał ją bardziej dla własnej przyjemności niźli dla garstki bywalców, którzy co jakiś czas sięgali po lekturę. Rand nie miał ochoty się zastanawiać, dlaczego Moiraine chciała, by nie rzucali się w oczy, ciągle jednak pamiętał podoficera Białych Płaszczy, który zapowiedział, że jeszcze wróci i oczy Elaidy, gdy pytała, gdzie się zatrzymał. Były to dostateczne powody, niezależnie od tego, czego chciała Moiraine.
W bibliotece zrobił jeszcze pięć kroków, nim zauważył, że wszyscy pozostali się zatrzymali, stłoczeni w przejściu, z rozdziawionymi ustami i wytrzeszczonymi oczyma. Na kominku jaskrawa łuna ognia wydawała donośny trzask, a na długiej kanapie leżał zaczytany Loial. Na jego brzuchu drzemał mały czarny kot z podwiniętymi białymi łapkami. Gdy weszli, zamknął książkę, zaznaczając ogromnym palcem miejsce, w którym skończył czytać, delikatnie zestawił kota na podłogę i wstał, by złożyć ceremonialny ukłon.
Rand tak się przyzwyczaił do Ogira, że dopiero po chwili pojął, że to Loial jest obiektem tych zagapionych spojrzeń.
— To są ci przyjaciele, na których czekałem, Loial — powiedział. — To Nynaeve, Wiedząca z mojej wioski. To Perrin. A to Egwene.
— A tak — rozpromienił się Loial — Egwene. Rand bardzo dużo opowiadał o tobie. Tak. Ja jestem Loial.
— On jest Ogirem — wyjaśnił Rand i patrzył, jak zmienia się natura ich zdumienia. Mimo że na własne oczy widzieli trolloków i Pomory, spotkanie z legendą, która chodzi i oddycha, nadal szokowało. Uśmiechnął się ponuro na wspomnienie swej pierwszej reakcji na widok Loiala. Im to wyszło lepiej niż jemu.
Loial z łatwością poradził sobie z ich zagapionymi spojrzeniami. Rand przypuszczał, że po doświadczeniach z tłumem krzyczącym „trollok”, specjalnie ich nawet nie zauważył.
— A Aes Sedai, Rand? — spytał Loial.
— Jest na górze z Matem.
Ogir uniósł krzaczastą brew w zamyśleniu.
— A więc jest chory. Proponuję, byśmy wszyscy usiedli. Czy ona do nas dołączy? Tak. Zatem nie ma nic innego do roboty, jak tylko czekać.
Wydawało się, że akt siadania coś poluźnił w ludziach z Pola Emonda, jakby wyściełane krzesła, ogień płonący na. kominku i kot zwinięty w kłębek przed paleniskiem sprawiły, że poczuli się jak w domu. Usiedli i z miejsca zasypali Ogira pytaniami. Ku zdziwieniu Randa pierwszy przemówił Perrin.
— Stedding, Loial. Czy naprawdę można się w nich schronić, jak mówią opowieści? — Pytał z przejęciem, jakby miał jakiś szczególny powód, by o to pytać.
Loial z chęcią opowiedział o stedding, o tym, skąd się wziął w „Błogosławieństwie Królowej”, i co widział podczas swych podróży. Rand wkrótce rozsiadł się wygodniej, słuchając tylko częściowo. Słyszał to już wszystko, ze szczegółami. Loial lubił opowiadać i to jak najdłużej, jeśli tylko miał taką okazję. Zazwyczaj zdawał się uważać, że dana historia wymaga dwustu albo trzystuletniego tła, by mogła być zrozumiana. Jego wyczucie czasu było bardzo dziwne. Zawsze mówił o opuszczeniu stedding, jakby to się stało przed zaledwie kilku miesiącami, a na końcu okazywało się, że nie było go w nim od ponad trzech lat.
Myśli Randa odpłynęły w stronę Mata.
„Sztylet. Śmiercionośne ostrze, które mogło go zabić tylko dlatego, że nosił je przy sobie. Światłości, nie chcę już żadnych przygód. Jeśli ona go uzdrowi, to wszyscy powinniśmy pojechać... nie do domu. Nie możemy wracać do domu. Gdzie indziej. Wszyscy pojedziemy do jakiegoś miejsca, w którym nigdy nie słyszano o Aes Sedai albo o Czarnym. Dokądkolwiek.”
Otworzyły się drzwi i przez moment Rand myślał, że wciąż błądzi gdzieś w wyobraźni. Stał tam Mat, mrugał oczami, w zapiętym po szyję płaszczu i czarnym szaliku owiniętym wokół czoła. Potem zobaczył Moiraine, obejmującą Mata za ramię i stojącego za nimi Lana. Aes Sedai przyglądała się uważnie Matowi, tak jak się patrzy na kogoś, kto dopiero co wstał z łoża boleści. Natomiast Lan, jak zawsze, zlustrował wszystko wzrokiem, pozornie wydając się nie patrzyć na nic.
Mat wyglądał tak, jakby nie chorował ani dnia. Obdarzył wszystkich swoim pierwszym, pełnym wahania uśmiechem, jednakże na widok Loiala zagapił się z rozdziawionymi ustami, jakby widział Ogira po raz pierwszy. Wzruszył ramionami, pokręcił głową i przeniósł uwagę na swoich przyjaciół.
— Ja... tego... to znaczy... — Zrobił głęboki wdech. — Ja chyba... ja chyba... zachowywałem się... no... jakby dziwnie. Naprawdę niewiele pamiętam.
Rzucił niespokojne spojrzenie w stronę Moiraine. Uśmiechnęła się porozumiewawczo, więc mówił dalej.
— Od Białego Mostu wszystko jest zamglone. Thom i... — Zadrżał, ale mówił dalej. — Im dalej od Białego Mostu, tym wszystko jest bardziej mgliste. W ogóle nie pamiętam, jak przyjechaliśmy do Caemlyn. — Zerknął z ukosa na Loiala. — Niezupełnie. Moiraine Sedai twierdzi, że ja... na górze, ja... ach... — Uśmiechnął się szeroko i nagle naprawdę był znów dawnym Matem. — Nie można winić człowieka za to, co robi, kiedy jest szalony, prawda?
— Zawsze byłeś szalony — powiedział Perrin i przez chwilę on także wydawał się taki jak zawsze.
— Nie — powiedziała Nynaeve. Oczy jej pojaśniały od łez, ale była uśmiechnięta. — Nikt z nas cię nie wini.
Wówczas Rand i Egwene zaczęli mówić jedno przez drugie, przekonując Mata, jacy są szczęśliwi, że widzą go zdrowym, i że tak dobrze wygląda, dodali też kilka żartobliwych komentarzy, że liczą teraz na to, że on skończy ze swoimi sztuczkami, odkąd tak się zabawiono jego kosztem. Mat odpłacał kpiną za kpinę, gdy tylko znalazł oparcie w swojej dawnej buńczuczności. Kiedy usiadł, nadal szeroko się uśmiechając, machinalnie dotknął płaszcza, jakby się upewniał, że coś co miał zatknięte za pas, nadal tam jest. Randowi zaparło dech.
— Tak — powiedziała cicho Moiraine — wciąż ma przy sobie sztylet.
Pozostali ludzie z Pola Emonda nie przestali się śmiać i rozmawiać, Aes Sedai zauważyła jednak jego raptowne nabranie oddechu i rozumiała, co jest przyczyną. Podeszła bliżej do jego krzesła, nie chcąc mówić zbyt głośno.
— Nie mogę mu zabrać sztyletu, bo inaczej go zabiję. Więź utrwalała się zbyt długo i stała się zbyt mocna. Rozwiązać ją będzie można dopiero w Tar Valon; ja tego nie dokonam, ani też żadna inna Aes Sedai w pojedynkę, nawet z pomocą angreal.
— Przecież on już nie wygląda na chorego. — Po chwili namysłu spojrzał na Moiraine. — Dopóki on będzie miał przy sobie sztylet, Pomory będą wiedziały, gdzie jesteśmy. Tak samo niektórzy Sprzymierzeńcy Ciemności. Sama tak powiedziałaś.
— Zapanowałam nad tym jako tako. Jeżeli podejdą tak blisko, że będą go mogli wyczuć, to i tak będą nad nami górą. Sczyściłam z niego skazę, Rand, i zrobiłam, co mogłam, by spowolnić jej nawrót, ale ona powróci za jakiś czas, dopóki Mat nie otrzyma pomocy w Tar Valon.
— Dobrze, że się tam wybieramy, prawda? — Pomyślał, że to pewnie ta rezygnacja w jego głosie, wbrew jej nadziejom na coś innego, kazały Moiraine obdarzyć go ostrym spojrzeniem, zanim się odwróciła.
Loial wstał, złożył jej ukłon.
— Jestem Loial, syn Arenta syna Halana, Aes Sedai. Stedding ofiarowuje azyl Sługom Światłości.
— Dziękuję ci, Loialu, synu Arenta — odparła sucho Moiraine — ale na twoim miejscu nie witałabym się tak swobodnie. W danym momencie w Caemlyn przebywa jakieś dwadzieścia Aes Sedai i wszystkie prócz mnie są Czerwonymi Ajah.
Loial przytaknął roztropnie, jakby rozumiał. Rand potrafił tylko pokręcić głową z powodu swojej niewiedzy; byłby Światłością Oślepiony, gdyby wiedział, o co jej chodzi.
— Dziwne, że cię tu spotykam — mówiła dalej Aes Sedai. — Niewielu Ogirów opuszcza stedding ostatnimi laty.
— Dawne opowieści mnie uwiodły, Aes Sedai. Dawne księgi napełniły mą nic nie wartą głowę obrazami. Pragnąłem zobaczyć gaje. I miasta, które zbudowaliśmy. Zdaje się, że niewiele jeszcze stoi i jednych i drugich, jednakże skoro budynki są nędzną namiastką drzew, to warto je oglądać. Starsi uważają mnie za dziwaka, że tak mnie ciągnie do podróży. Ja swoje, a oni swoje. Ich zdaniem poza granicami .stedding nie ma nic godnego oglądania. Być może kiedy powrócę i opowiem im, co widziałem, zmienią poglądy. Mam taką nadzieję. Że kiedyś tak się stanie.
— Może zmienią — powiedziała Moiraine głosem pełnym słodyczy. — No cóż, Loialu, musisz mi wybaczyć mą raptowność. To wada ludzkości, wiem. Moi towarzysze i ja musimy natychmiast opracować plan naszej wyprawy. Czy nam wybaczysz?
Teraz była kolej Loiala, żeby przybrać zmieszany wyraz twarzy. Na ratunek pospieszył mu Rand.
— On jedzie z nami. Obiecałem mu to.
Moiraine patrzyła na Ogira, jakby tego nie słyszała, wreszcie skinęła głową.
— Koło obraca się tak, jak chce — mruknęła. — Lan, dopilnuj, by nikt nas nie zaatakował z zaskoczenia. Strażnik zniknął z izby, prawie bezgłośnie, gdyby nie szczęk zamykających się za nim drzwi.
Zniknięcie Lana zadziałało jak sygnał; wszystkie rozmowy urwały się. Moiraine podeszła do kominka, a kiedy się odwróciła, oczy wszystkich skupiły się na niej. Mimo iż była drobnej budowy, swoją obecnością dominowała nad całą grupą.
— Nie możemy zostać zbyt długo w Caemlyn, nie jesteśmy też bezpieczni w „Błogosławieństwie Królowej”. W mieście są już oczy Czarnego. Jeszcze nie znalazły tego, czego szukają, bo inaczej już przestałyby się rozglądać. To mamy na naszą przewagę. Rozmieściłam zabezpieczenia, aby ich nie dopuścić, a zanim Czarny się zorientuje, że jest taka część miasta, do której nawet szczury już się nie prześlizgną, nas już tu nie będzie. Jednakże każde zabezpieczenie, które zawróci stąd człowieka, jak ogień latarni morskiej przysłuży się Myrddraalowi, a poza tym w Caemlyn są Synowie Światłości, którzy szukają Perrina i Egwene.
Randowi wyrwał się jakiś dźwięk, a Moiraine uniosła ,brew w jego stronę.
— Myślałem, że oni szukają mnie i Mata — powiedział.
Słysząc to wyjaśnienie Aes Sedai uniosła obydwie brwi.
— Co każe ci myśleć, że Białe Płaszcze szukają właśnie was?
— Słyszałem jednego z nich, jak mówił, że szukają kogoś z Dwu Rzek. Sprzymierzeńca Ciemności, powiedział. Co innego miałem pomyśleć? Mam szczęście, że jeszcze w ogóle potrafię myśleć, pomimo tych wszystkich wydarzeń.
— Wiem, że trudno się w tym wszystkim połapać, Rand — wtrącił Loial — lecz przecież ty potrafisz myśleć znacznie jaśniej. Synowie Światłości nienawidzą Aes Sedai. Elaida nie...
— Elaida? — przerwała mu raptownie Moiraine. — Co ma z tym wszystkim wspólnego Elaida Sedai?
Patrzyła na Randa tak twardym wzrokiem, że miał ochotę uchylić się w tył.
— Chciała mnie wtrącić do więzienia — powiedział wolno. — Ja tylko chciałem popatrzeć na Logaina, ale ona nie wierzyła, że znalazłem się przypadkiem w ogrodach pałacowych, w towarzystwie Elayne i Gawyna.
Wszyscy zapatrzyli się na niego z takim zdumieniem, jakby mu nagle wyrosło trzecie oko, wszyscy z wyjątkiem Loiala.
— Królowa Morgase pozwoliła mi odejść. Powiedziała, że brak jakichkolwiek dowodów, że chciałem zrobić coś złego i że ona będzie przestrzegała prawa, niezależnie od tego, co podejrzewa Elaida.
Potrząsnął głową, wspomnienie Morgase w całym jej blasku sprawiło, że na moment zapomniał, że wszyscy na niego patrzą.
— Czy do was dociera, że ja się spotkałem z Królową? Ona jest taka piękna, zupełnie jak te Królowe z opowieści. Tak samo Elayne. I Gawyn... Polubiłbyś Gawyna, Perrin. Perrin? Mat? — Nadal wpatrywali się w niego. — Krew i popioły, ja tylko wspiąłem się na mur, żeby popatrzeć na fałszywego Smoka. Nie zrobiłem nic złego.
— To właśnie zawsze powtarzam — powiedział szyderczym tonem Mat, mimo że na jego twarzy pojawił się znienacka szeroki uśmiech.
— Kto to jest Elayne? — spytała Egwene ostentacyjnie neutralnym głosem.
Moiraine fuknęła gniewnie.
— Królowa — odparł Perrin, kręcąc głową. — Ty to naprawdę masz przygody. My spotkaliśmy tylko druciarzy i kilka Białych Płaszczy.
Unikał spojrzenia na Moiraine w sposób tak jawny, że to nie mogło umknąć uwadze Randa. Perrin dotknął swej posiniaczonej twarzy.
— W sumie śpiewanie z druciarzami było znacznie bardziej zabawne niż z Białymi Płaszczami.
— Lud Wędrowców żyje dla swych pieśni — powiedział Loial. — Właściwie dla wszystkich pieśni. A przynajmniej dla samego ich poszukiwania. Spotkałem kilku Tuatha’anów parę lat temu, pragnęli nauczyć się pieśni, które my śpiewamy drzewom. Prawdę powiedziawszy drzewa nie chcą już za bardzo słuchać i mało który Ogir uczy się pieśni. Posiadam pewien szczątek tego talentu, więc Starszy Arent nalegał, bym się uczył. Nauczyłem Tuatha’ anów tyle, ile byli w stanie się nauczyć, jednakże drzewa zupełnie nie słuchają ludzi. Dla Ludu Wędrowców były to tylko pieśni i tak też je odebrali, bowiem żadna z tych pieśni nie była tą, której poszukują. Dlatego też nazywają przywódcę każdej swej grupy Poszukującym. Czasami przyjeżdżają do Stedding Shangtai. Niewielu ludzi to robi.
— Jeśli pozwolisz, Loialu — powiedziała Moiraine, lecz on chrząknął nagle i mówił dalej potoczystym łoskotem, jakby się bał, że ona go zatrzyma.
— Właśnie sobie coś przypomniałem, Aes Sedai, coś, o co zawsze chciałem zapytać jakąś Aes Sedai, jeśli taką spotkam, bo wy wiecie tyle rzeczy i macie w Tar Valon wielkie biblioteki, a teraz, skoro cię spotkałem i... czy mogę?
— Tylko się streszczaj — odparła szorstkim tonem.
— Streszczać — powtórzył, jakby się zastanawiał, co to znaczy. — Tak. Dobrze. Będę streszczać. Całkiem niedawno temu do Stedding Shangtai przybył pewien człowiek. To samo w sobie nie było aż tak niezwykłe, bowiem wielu uchodźców przybywa do Grzbietu Świata, uciekając przed tym, co wy ludzie nazywacie Wojną o Aiel.
Rand uśmiechnął się szeroko. Całkiem niedawno temu: prawie przed dwudziestoma laty.
— Był bliski śmierci, choć na jego ciele nie było ani śladu najmniejszej rany. Starsi uznali, że mogło to być coś, co zrobiły mu Aes Sedai — Loial spojrzał przepraszająco na Moiraine — bo natychmiast wydobrzał, jak tylko znalazł się w stedding. Po kilku miesiącach, którejś nocy, odszedł, nie mówiąc nikomu ani słowa, po prostu wymknął się, gdy księżyc zaszedł. — Spojrzał na twarz Moiraine i znowu chrząknął. — Tak. Już streszczam. Zanim odszedł, opowiedział pewną ciekawą historię, którą, jak przyznał, chciał zanieść do Tar Valon. Powiedział, że Czarny zamierza oślepić Oko Świata i zabić Wielkiego Węża, zabić sam czas. Starsi orzekli, że jest on tak samo zdrowy na umyśle. jak na ciele, ale tak właśnie powiedział. Ja zaś chciałem zapytać, czy Czarny może zrobić coś takiego? Zabić sam czas? I Oko Świata? Czy może oślepić oko Wielkiego Węża? Co to znaczy?
Rand spodziewał się nieomal wszystkiego po Moiraine, z wyjątkiem tego, co zobaczył. Zamiast udzielić Loialowi odpowiedzi, albo powiedzieć, że teraz nie ma na nią czasu, stała w miejscu, patrząc na Ogira, marszcząc w zamyśleniu czoło.
— To samo mówili nam druciarze — powiedział Perrin.
— Tak — dodała Egwene — opowieść o Aiel.
Moiraine wolno odwróciła głowę. Nie poruszyła żadną inną częścią ciała.
— Jaka opowieść?
Patrzyła na nich wzrokiem pozbawionym wszelkiego wyrazu, Perrin jednak był zmuszony wziąć głęboki oddech, choć kiedy się odezwał, mówił tak samo rozważnie jak zawsze.
— Druciarze, którzy przeprawiali się przez Pustkowie, twierdzą, że potrafią to zrobić bez żadnego uszczerbku dla siebie, znaleźli grupę Aiel umierających po bitwie z trollokami. Zanim umarła ostatnia, bo to najwyraźniej były same kobiety, powiedziała druciarzom to samo, co właśnie powiedział Loial. Czarny, nazywały go Tym Który Odbiera Wzrok, ma zamiar oślepić Oko Świata. To stało się zaledwie trzy lata temu, nie dwadzieścia. Czy to cośkolwiek oznacza?
— Być może wszystko — stwierdziła Moiraine. Jej twarz pozostała nieruchoma, lecz Rand miał uczucie, że jej mózg wręcz cwałuje za tymi ciemnymi oczami.
— Ba’alzamon — powiedział nagle Perrin. To imię sprawiło, że zamarły wszystkie dźwięki w izbie. Wydawało się, że wszyscy przestali oddychać. Perrin popatrzył na Randa, potem na Mata, oczyma dziwnie spokojnymi i jeszcze bardziej żółtymi niż dotąd.
— Zastanowiło mnie wtedy, gdzie wcześniej słyszałem tę nazwę... Oko Świata. Teraz sobie przypominam. A wy?
— Nie chcę niczego pamiętać — odparł nienaturalnym głosem Mat.
— Musimy jej powiedzieć — ciągnął dalej Perrin. — Teraz to ważne. Dłużej już nie możemy trzymać tego w tajemnicy. Rozumiesz to, prawda, Rand?
— Gadajcie, o co chodzi? — Głos Moiraine brzmiał szorstko i wydawała się przygotowywać na cios. Jej wzrok był utkwiony w Randa.
Nie chciał odpowiedzieć. Nie chciał niczego pamiętać, podobnie jak Mat, niemniej jednak pamiętał — i wiedział, że Perrin ma rację.
— Ja...
Popatrzył na swych przyjaciół. Mat skinął głową z niechęcią a Perrin zdecydowanie, lecz ostatecznie obydwaj dali znak. Nie musiał stawiać jej czoła samotnie.
— Mieliśmy... sny.
Potarł miejsce na palcu, w które ukłuł go cierń, przypominając sobie krew po przebudzeniu. Przypominając sobie z uczuciem mdłości opaleniznę na twarzy innym razem.
— Tylko, że być może nie były to całkiem sny. Był w nich Ba’alzamon.
Wiedział, dlaczego Perrin tak go nazwał; tak było łatwiej, niż powiedzieć, że w jego własnych snach, w jego własnej głowie był Czarny.
— Mówił... mówił różne rzeczy, ale raz powiedział, że Oko Świata nie będzie mi nigdy służyć. — Przez chwilę wnętrze jego ust było suche jak piach.
— Mnie powiedział to samo — powiedział Perrin, a Mat westchnął ciężko i pokiwał głową. Rand stwierdził, że na powrót ma ślinę w ustach.
— Nie gniewasz się na nas? — spytał Perrin wyraźnie zdziwiony, a Rand stwierdził, że Moiraine nie wygląda na zagniewaną. Przypatrywała im się, lecz jej oczy pozostały czyste i spokojne, nawet jeśli pełne niepokoju.
— Bardziej na siebie niż na was. Ale ja przecież was pytałam, czy macie dziwne sny. Pytałam na samym początku. Mimo iż jej głos pozostał beznamiętny, w oczach pojawił się błysk gniewu, który natychmiast zniknął.
— Gdybym się od razu dowiedziała, to mogłabym... Nie było Chodzącej Po Snach w Tar Valon od blisko tysiąca lat, ale mogłam spróbować. Teraz jest za późno. Za każdym razem, kiedy Czarny was dotyka, ułatwia sobie następne dotknięcie. Być może moja obecność może nadal was przed czymś osłonić, ale i tak... Pamiętacie te historie o Przeklętych, którzy przywiązywali do siebie ludzi? Silnych ludzi, ludzi, którzy od samego początku walczyli z Czarnym. Te historie są prawdziwe, a żaden z Przeklętych nie ma dziesiątej siły swego pana, ani Aginor czy Lanfear, Balthamel czy Demandred, nawet sam Ishmael, Zdrajca Nadziei.
Rand widział, że Nynaeve i Egwene patrzą na niego, na wszystkich trzech, na niego, Mata i Perrina. Na obliczach obu kobiet, obliczach, z których odpłynęła wszelka krew, malowała się mieszanina strachu i zgrozy.
„Czy one boją się o nas czy nas?”
— Co możemy zrobić? — spytał. — Coś na pewno można.
— Trzymajcie się blisko mnie — odparła Moiraine — to pomoże. Odrobinę. Pamiętajcie, że zabezpieczenie uzyskane dzięki dotykaniu Prawdziwego Źródła rozciąga się trochę dookoła mnie. Ale nie zawsze możecie być blisko. Możecie się bronić, jeśli macie na to siłę, lecz tej siły i woli musicie szukać w samych sobie. Tego dać wam nie mogę.
— Sądzę, że ja już znalazłem swoje zabezpieczenie powiedział Perrin, bardziej z rezygnacją niż zadowoleniem.
— Tak — powiedziała Moiraine — myślę, że znalazłeś.
Wpatrywała się w niego długo, aż w końcu spuścił wzrok, lecz jeszcze wtedy stała i zastanawiała się. W końcu zwróciła uwagę na pozostałych.
— Macie w sobie bariery, które zagradzają drogę mocy Czarnego. Ugnijcie się choć na chwilę, a przywiąże powróz do waszych serc, powróz, którego być może nigdy nie będziecie mogli przeciąć. Poddacie się i już należycie do niego. Stawicie mu opór i jego moc nic nie zdziała. Nie jest to łatwe, kiedy on dotyka waszych snów, ale to się da zrobić. Nadal może posyłać Półludzi, trolloków, draghkarów i inne stworzenia przeciwko wam, ale nie może was posiąść, dopóki mu na to nie pozwolicie.
— Już same Pomory wystarczą — powiedział Perrin.
— Nie chcę, by znowu wszedł mi do głowy — warknął Mat. — Czy nie ma sposobu, aby go odpędzić?
Moiraine potrząsnęła głową.
— Loial nie ma się czego obawiać, podobnie Egwene i Nynaeve. Z całej masy ludzkości Czarny może dotknąć człowieka tylko przypadkiem, chyba że ta osoba tego chce. Jednakże przynajmniej przez jakiś czas wy trzej jesteście najważniejsi dla Wzoru. Przędzie się Splot Przeznaczenia i każde jego pasmo wiedzie prosto do was. Co jeszcze powiedział wam Czarny?
— Nie pamiętam wszystkiego dokładnie — powiedział Perrin. — Coś o tym, że jeden z nas został wybrany, coś właśnie takiego. Pamiętam, jak się śmiał — zakończył niewesołym głosem — z tych, przez których zostaliśmy wybrani. Powiedział, że ja... że my będziemy mu służyć albo zginiemy. A potem i tak będziemy mu służyć.
— Powiedział, że zasiadająca na Tronie Amyrlin będzie się starała nas wykorzystać — dodał Mat, a jego głos ścichł, kiedy sobie przypomniał, komu to mówi. Przełknął z trudem ślinę i mówił dalej. — Opowiadał, jak Tar Valon wykorzystuje, podał jakieś imiona. Davian, zdaje mi się. Ale też nie najlepiej pamiętam.
— Raolin Darksbane — podpowiedział Perrin.
— Tak — powiedział Rand, marszcząc brew. Usiłował całkowicie zapomnieć te sny. Nieprzyjemnie je było teraz wspominać. — Innym był Yurian Stonebow i Guaire Amalasan. — Urwał nagle, mając nadzieję, że Moiraine nie zauważy tego. — Żadnego z nich nie znam.
Rozpoznał jednak jednego z nich, teraz kiedy wyłowił ich z głębin pamięci. Imię, od wypowiedzenia którego powstrzymał się w ostatniej chwili. Logain. Fałszywy Smok.
„Światłości! Thom powiedział, że to niebezpieczne imiona. Czy o to chodziło Ba’alzamonowi? Że Moiraine chce wykorzystać jednego z nas jako fałszywego Smoka? Aes Sedai polują na fałszywych Smoków, nie wykorzystują ich. Czyżby? Światłości dopomóż, naprawdę?”
Moiraine patrzyła na niego, ale nie potrafił nic wyczytać z jej twarzy.
— Czy ich znasz? — spytał. — Czy te imiona cokolwiek oznaczają?
— Ojciec Kłamstw to dobre imię dla Czarnego — odparła Moiraine. — On zawsze zaszczepiał robaka wątpliwości, gdziekolwiek mógł. Ten robak wyżera ludziom mózg jak rak. Ten, kto wierzy Ojcu Kłamstw, stawia pierwszy krok ku poddaniu się. Pamiętajcie, kiedy poddacie się Czarnemu, on was posiądzie.
„Aes Sedai nie kłamią, jednakże ich prawda nie zawsze jest tym, czym się wydaje.” Tak powiedział Tam, a poza tym ona właściwie nie odpowiedziała na pytanie. Nie zmieniał wyrazu twarzy i trzymał ręce nieruchomo na kolanach, starając się nie ocierać spoconych dłoni o spodnie.
Egwene płakała cicho. Nynaeve objęła ją ramionami, ale sama wyglądała na bliską płaczu. Rand nieomal żałował, że tego nie potrafi.
— Oni są wszyscy ta’veren — powiedział nagle Loial.
Cały promieniał, że otwiera się przed nim taka perspektywa, że z tak bliska będzie mógł obserwować, jak oplata ich Wzór. Rand popatrzył na niego z niedowierzaniem i nieco speszony Ogir wzruszył ramionami, ale to nie wystarczyło, by przytłumić jego niecierpliwość.
— To prawda — powiedziała Moiraine. — I to aż trzech, mimo że spodziewałam się jednego. Wydarzyło się mnóstwo rzeczy, których się nie spodziewałam. Te wieści dotyczące Oka Świata wiele zmieniają. — Umilkła i zmarszczyła brwi. — Od jakiegoś czasu Wzór rzeczywiście zdaje się wirować wokół was trzech, tak jak mówi Loial, a ten wir będzie rozpędzał się coraz szybciej, zanim ustanie. Bycie ta’veren oznacza czasami, że Wzór jest zmuszony nagiąć się do was, a czasami to on narzuca tę drogę, którą macie podążyć. Splot wciąż może się tkać na wiele sposobów, a niektóre z jego układów mogą być katastrofalne. Dla was, dla świata.
— Nie możemy zostać w Caemlyn, ale niezależnie od tego, którą drogę wybierzemy, Myrddraale i trolloki dopadną nas, zanim ujedziemy dziesięć mil. I właśnie w tym momencie słyszymy o zagrożeniu dla Oka Świata, nie z jednego źródła, ale z trzech, przy czym każde wydaje się być niezależne od pozostałych. Wzór wymusza naszą drogę. Wzór wciąż się tka wokół was trzech, tylko jaka dłoń ustawia osnowę, a jaka kontroluje wątek? Czyżby mury więzienia Czarnego aż tak osłabły, że może wywierać taki wpływ?
— To niepotrzebne gadanie! — wtrąciła ostro Nynaeve. — Tylko ich nastraszysz.
— Ale nie ciebie? — spytała Moiraine. — Mnie to przeraża. Cóż, być może masz rację. Nie należy dopuszczać, by strach wpływał na nasze postępowanie. Czy jest to pułapka, czy też ostrzeżenie, które przyszło w samą porę, trzeba zrobić to, co trzeba, a to oznacza szybkie dotarcie do Oka Świata. Zielony Człowiek musi się dowiedzieć o tej groźbie.
Rand wzdrygnął się. „Zielony człowiek?” Pozostali też spojrzeli zdziwieni, wszyscy prócz Loiala, na którego szerokiej twarzy pojawiło się zmartwienie.
— Nie mogę ryzykować i zatrzymać się w Tar Valon po pomoc — kontynuowała Moiraine. — Czas nas niewoli. Nawet jeśli uda nam się niepostrzeżenie wymknąć z miasta, upłynie wiele tygodni, zanim dotrzemy do Ugoru, a obawiam się, że nie mamy już tygodni.
— Ugór! — Rand usłyszał chóralne echo swego głosu, lecz Moiraine zignorowała ich wszystkich.
— Wzór zawiera w sobie kryzys i jednocześnie sposób na jego przezwyciężenie. Gdybym nie wiedziała, że to niemożliwe, nieomal bym uwierzyła, że sam Stwórca bierze w tym udział. Jest pewien sposób. — Uśmiechnęła się, jakby to był tylko dla niej zrozumiały żart i zwróciła się do Loiala. — Tu w Caemlyn był kiedyś gaj Ogira i Nowe Miasto wyrasta teraz na jego miejscu, więc Brama musi być wewnątrz murów. Wiem, że obecnie niewielu Ogirów zna Drogi, ale taki, który ma talent i zna stare Pieśni Sadzenia powinien posiadać taką wiedzę, nawet jeśli uważa, że ona nigdy nie zostanie wykorzystana. Czy znasz Drogi, Ogirze?
— Znam, Aes Sedai, ale... — odparł Ogir przestępując nerwowo z nogi na nogę.
— Czy potrafisz w Drogach odszukać szlak wiodący do Fal Dara?
— Nigdy nie słyszałem o Fal Dara — odparł Loial z wyraźną ulgą.
— Za czasów Wojen z Trollokami to miasto było znane jako Mafal Dadaranell. Czy znasz tę nazwę?
— Znam ją — odparł z niechęcią Loial — ale...
— A zatem znajdziesz dla nas drogę — oświadczyła Moiraine. — Ciekawy obrót spraw, doprawdy. Nie możemy ani zostać, ani wyjechać normalnym sposobem, dowiaduję się o groźbie dla Oka, i jednocześnie znajduję kogoś, kto może nas tam zabrać w ciągu kilku dni. Czy jest to Stwórca, czy los, czy nawet Czarny, Wzór wybrał dla nas drogę.
— Nie! — zadudnił Loial głosem jak grom. Wszyscy spojrzeli na niego, a on zamrugał, gdy poczuł, ile uwagi jest na nim skupione, ale w jego słowach nie słychać było wahania. — Jeśli wejdziemy do Dróg, to wszyscy umrzemy... albo połknie nas Cień.