Najpierw poczuł jakiś występ, ostry kamień, który wbił się w plecy. Malcon leżał nieruchomo, nasłuchując uważnie. Wiedział już, że ma skrępowane ręce, nogi ściśnięte były rzemieniem w kolanach i kostkach. Domyślał się, że leży na plecach pod ścianą. Przez zamknięte powieki widział jasność z prawej strony i czuł ciepło na czole. Gdzieś za jego głową płonął ogień, zresztą słyszał trzask palącego się drewna. Odczekał chwilę i – nie słysząc żadnego ruchu – otworzył oczy i od razu je zamknął. Na wprost niego siedział jeden z napastników, ten, który dotychczas w ogóle się nie odzywał i patrzył mu prosto w oczy. Gdy Malcon, złoszcząc się w duchu na siebie, ponownie otworzył powieki, nieznajomy uśmiechnął się z wyższością, wstał i poszedł w kierunku ognia, znikając Malconowi z oczu. Dorn przekręcił głowę, ale widok zasłaniał mu leżący tuż obok głowy niewielki kamień. Po chwili nieznajomy wrócił, pochylił się nad Malconem i złapał go za bluzę na piersi. Podniósł i bez wysiłku przeniósł króla Laberi w pobliże ogniska. W drugim końcu jaskini, o wiele, wiele większej od tej, w której ich schwytano, siedział oparty plecami o ścianę Hok. Uśmiechnął się raźnie na widok Malcona i śmiał się, dopóki rzucony na ziemię Malcon nie dźwignął się i nie usiadł obok niego.
– Co cię tak cieszy? – szepnął przez zęby do Hoka.
– Nie będę miotał się i złorzeczył. Nie sprawię im tej radości – usłyszał syk.
Nie odwrócił się. Przyglądał się nieznajomemu, który podszedł teraz do ogniska płonącego na środku groty i dołożył doń trzy grube polana. Rzucił okiem na jeńców i zniknął w jednym z trzech korytarzy. Tunel z pewnością był wewnątrz oświetlony, podobnie jak pozostałe kanały, których wyloty, położone tuż obok siebie, Malcon zauważył po przeciwnej stronie jaskini. Usłyszeli kilka szurnięć stóp o podłogę, jakby idący potknął się i zaległa cisza.
– Rozumiesz ich język? – zapytał Hok wiercąc się niespokojnie.
– Uważaj, co mówisz – powiedział wolno Malcon. – Wydaje mi się, że nas podsłuchują. Ten karzeł specjalnie szurał nogami, abyśmy nabrali pewności że jesteśmy sami. Przedtem chodził bezszelestnie.
Hok ucichł na chwilę, a potem podkurczył nogi i wbił pięty w kamienną podłogę, zaczął kołysać się na boki, odpychając łopatkami od ściany. Po kilku takich ruchach podniósł się na nogi i skacząc odsunął się od ściany. Malcon po chwili dołączył do niego i stojąc obok siebie obejrzeli uważnie grotę.
– Tam – powiedział nagle Malcon, zadzierając głowę.
Dość wysoko na ścianie, tuż poza granicą światła rzucanego przez ognisko, widniała nieregularna dziura, w której wyraźnie bielały dwie twarze otoczone białymi włosami. Obserwujący ich zupełnie nie przejmowali się tym, że zostali odkryci, przyglądali się młodzieńcom dłuższą chwilę a potem jednocześnie zniknęli. Hok nachylił się do ucha Malcona.
– Zabrali ci Gaed? – tchnął.
Malcon przycisnął skrępowane ręce do brzucha, choć był pewien, że wyczuwa pod koszulą twardy kształt. Nie powiedział nic, a Hok, odetchnął cicho.
– Słyszałeś coś o mieszkańcach jaskiń w Yara? – pytał Malcon.
– Nie – pokręcił głową władca Enda – Nikt z mojego plemienia nie zetknął się z nimi. Widocznie nie za często wychodzą z pieczar. Najważniejsze… – pochylił się do Malcona i ściszył głos -… czy oni służą Magom.
– A jak myślisz?
Hok wciągnął powietrze do płuc i wypuścił wolno. Zacisnął wargi i rozejrzał się po pieczarze.
– Nie wiem, ale już nawet to mnie cieszy. Wydaje mi się, że Magowie nie podsłuchiwaliby nas. Chyba, że chcą się zabawić…
– Właśnie – mruknął Malcon. Przesunął się trochę i zobaczył cztery postacie stojące nieruchomo przed wejściami do korytarzy. Syknął przez zęby i zobaczył, że Hok szybko rozejrzał się, również dostrzegając gości.
Jeden z czwórki zrobił kilka kroków do przodu i podniósł jedno z polan ze stosu leżącego obok ognia. Bez słowa podniósł je nad głowę, a palec wskazujący drugiej ręki wycelował w jeńców. Powiedział coś głośno i w tej samej chwili z zamaskowanych pod sklepieniem okien trysnął deszcz strzał. Wszystkie wbiły się w górną część polana z soczystym stukiem, tworząc jakiś fantastyczny, groźny kwiat. Mężczyzna rzucił najeżone strzałami polano i wyjął zza pasa szeroki, krótki nóż, podszedł do Hoka i przeciął jego więzy, a następnie zupełnie nie przejmując się jego obecnością za plecami podsunął się do Malcona i pochylił, by przeciąć pęta na kostkach. Malcon mógł bez trudu, nawet związanymi rękami, uderzyć go w głowę, a być może nawet złamać kark. Stał jednak spokojnie, nie tyle wystraszony pokazem celności łuków, co mając nadzieję, że odnaleźli sprzymierzeńców, lub, przynajmniej, nie dostali się w ręce sług Magów. Mężczyzna wyprostował się i spojrzał Malconowi w oczy. Patrzyli na siebie chwilę, a potem Malcon wyciągnął skrępowane dłonie w kierunku mężczyzny i poczekał, aż pasma skóry opadną. Gdy mężczyzna odwrócił się i poszedł na drugą stronę ognia, jego towarzysze zrobili po kilka kroków w przód i przykucnęli półkolem przed ogniskiem. Malcon przesunął się za plecami nieruchomego Hoka i usiadł, krzyżując nogi – Ogień przygasł nieco i nie raził w oczy, oświetlając twarze uczestników milczącej narady. Ten, który uwolnił ich z więzów, powiedział coś w obcym języku. Hok spojrzał na Malcona i skrzywił się lekko. Malcon spojrzał na mężczyznę i pokiwał przecząco głową. Mężczyzna powiedział znowu coś. Malcon uznał, że jest to inny język, bo brzmiał zupełnie inaczej niż poprzednie zdanie.
– Laberi – powiedział, chciał przedstawić również Hoka, ale powstrzymał się.
Twarz pytającego drgnęła, zmarszczył lekko brwi i spojrzał w ogień. Siedział chwilę nieruchomo w zupełnej ciszy, potem podniósł głowę i wbił spojrzenie w Malcona. Król Laberi poczuł, że wzrok tamtego wwierca mu się pod czaszkę, włosy zjeżyły mu się na głowie i łzy wypłynęły z oczu. Usiłował przymknąć powieki i odciąć się od nieznajomego, ale nie mógł wykonać żadnego ruchu. Nagle oczy, grzebiące w mózgu Malcona, odwróciły się.
– Jak się nazywasz? – powiedział mężczyzna. Skąd przybywasz?
Nie był to czysty mork, język południa, nieznajomy przeciągał zbytnio niektóre głoski, ale mówił szybko, nie namyślając się.
– Malcon z Laberi – uznał, że tu może bez obaw podać swoje imię. Nie sądził, by ktoś wiedział tu, kim jest – A to Hok – wskazał ręką siedzącego obok Hoka. – A wy kim jesteście?
Pytanie pozostało bez odpowiedzi. Mężczyźni z naprzeciwka odwrócili się ku sobie i prawie jednocześnie rzucili po kilka niezrozumiałych słów. Jeden z nich kiwnął kilka razy głową i zapytał:
– Po co weszli tu?
Posługiwał się morkiem dużo gorzej niż jego poprzednik, ale pytanie było jasne.
– Wędrujemy po świecie… – wzruszył ramionami Malcon. – Chcemy zobaczyć ten kraj. Niewiele ludzi tu było, a…
– Dlaczego ukryliście się przed Ed-Rokiem? – przerwał pierwszy pytający.
– Nie wiem, co to jest Edrok – powiedział Malcon, potrząsając lekko głową. W tej samej chwili zrozumiał o co pytał nieznajomy. Musiało to odbić się na jego twarzy, bo tamten zacisnął wargi.
– Nie wiedzieliśmy co to jest, więc na wszelki wypadek schowaliśmy się.
Gospodarze wstali nagle i cofnęli się o krok, tylko ten, który władał swobodnie morkiem stał nieruchomo. Popatrzył na Hoka i przeniósł spojrzenie na Malcona.
– Tu nie sięga władza Magów. I nie sięgnie nigdy. Dopóki choć jeden Pia będzie żył. Wasi władcy wiedzą o tym i nie próbują tu wchodzić, a jeśli postanowili teraz rozpocząć z nami wojnę, to niech tak będzie. Wasze ciała zostaną oblane sklorą i wyrzucone z jaskiń. Magowie dobrze zrozumieją o co nam chodzi.
Mężczyzna odwrócił się i zrobił krok w kierunku korytarza Malcon podniósł rękę i zawołał:
– Nie jesteśmy sługami Magów! To nieprawda!
– Dlaczego kłamać? – powiedział nagle drugi z czwórki.
– Powiedzcie, kim wy jesteście, a wtedy – jeśli nie jesteście naszymi wrogami – powiemy wam całą prawdę. Jeśli uznamy was za wrogów nie powiemy nic, a wy za to będziecie mogli nas zabić. Przecież nawet jeśli jesteście sługami Magów to i tak nic wam nie możemy tu zrobić – powiedział Hok.
– Tego się nie boimy – powiedział przywódca nieznajomych. – Zbyt blisko jesteśmy serca podziemi, żeby bać się władzy Magów – zastanawiał się chwilę i nagle wrócił na swoje miejsce przed ogniem, ale nie siadał już.
– Kim jesteście? – zapytał szybko Malcon.
– Jesteśmy Pia. Ja nazywam się Pashut, jestem wodzem tej części podziemi – odpowiedział przywódca.
– Ale co tu robicie? Ukrywacie się przed Magami? – wtrącił Hok.
Pashut chwycił za rękojeść noża i pochylił się do przodu. Przez chwilę wyglądało, że rzuci się na Hoka, ale opanował się.
– Nikt jeszcze nie powiedział, że Pia chowają się przed Magami. Albo jesteście nieskończenie głupi, albo szukacie szybkiej śmierci. Albo… – przerwał nagle i rzucił spojrzenie na współplemieńców. – Pytaj!
– Walczycie z Magami? – wolno powiedział Malcon.
Pashut zdziwiony spojrzał na pytającego, potem przeniósł wzrok do góry, ku najeżonym dziwnymi łukami dziurom w skalnej ścianie.
– Nie możemy walczyć z Magami – odpowiedział drżącym głosem. – Jest nas za mało – wydusił z siebie i złość błysnęła w jego oczach.
– Ale nie jesteście ich sprzymierzeńcami? – podchwycił Hok.
– Nie! – prawie krzyknął Pashut. – Kończcie pytać!
Malcon spojrzał na Hoka i napotkał jego spojrzenie. Wydało mu się, że Hok zgadza się z jego postanowieniem. Popatrzył na Pashuta i powiedział:
– Przybyliśmy tu walczyć z Magami. Chcemy zniszczyć Yara. Jestem Malcon Dorn, następca tronu Laberi. A to jest król Enda, Hok Loffer.
Malcon wskazał ręką Hoka i opuścił dłoń. Cztery pary oczu wbiły się w jego twarz, po chwili przeniosły się na Hoka. Pashut wyciągnął rękę i sztywno wyprostowanymi palcami wycelował w twarz Malcona.
– Wiesz, że Magów nie można zabić? Jak chcesz z nimi walczyć?
– Ha! – Malcon pozwolił sobie na lekki uśmiech. – Jest jeden sposób na Magów. Podobno… – czuł, że stosunek Pia do nich zmienił się, że chyba im uwierzyli i teraz chciał ich zaskoczyć.
– Właśnie – Pashut zrobił krok w ich kierunku. – Jak chcesz to zrobić?
Dorn sięgnął ręką za koszulę i szybko ją wyjął, słysząc ostry świst. Strzała uderzyła w kamień tuż u jego stóp i – po wyłupaniu krótkiego rowka – poleciała pod ścianę. Pashut rozciągnął wargi w uśmiechu i – choć był o wiele niższy od Malcona – młodemu królowi nagle wydało się, że przerasta go.
– Chcę wam pokazać czym chcemy walczyć z Magami.
– Pokaż więc – powiedział Pashut wciąż z uśmiechem na twarzy.
Malcon sięgnął szybko w zanadrze i wyjął omotany skórzanym pasem Gaed. Odwinął pas i pokazał ułamek miecza. Błyszczący koniec klingi ściągnął spojrzenia wszystkich obecnych.
– Tawi! – szepnął jeden z milczących dotychczas Pia.
– Gaed – powiedział głośno Malcon.
Pashut zrobił ruch jakby chciał sięgnąć po Gaed, ale zatrzymał rękę w pół ruchu. Podniósł głowę i spojrzał na Malcona.
– Rzuć w ogień! – powiedział.
Malcon otworzył szeroko oczy. Poruszył wargami, ale nie zdążył niczego powiedzieć, bo Hok odwrócił się do niego i syknął:
– On ma rację. Zapomniałem o tym. Rzuć.
Dorn wyciągnął rękę i puścił rękojeść, która wpadła w ogień, łamiąc jedno z przepalonych polan. Stado iskier wyrwało się z ogniska i poszybowało chwiejnie w górę, ale nikt nie zwracał na nie uwagi. Spojrzenia utkwione były w zanurzonej w żarze rękojeści. Pashut przykucnął nawet i z bliska, przygryzając górną wargę, patrzył w ogień, po chwili sięgnął za siebie i ujął w dłoń jedno z polan. Wygrzebał nim Gaed z żaru i pchnął w kierunku Malcona. Król Laberi pochylił się i chwycił rękojeść. Zacisnął zęby oczekując bólu, ale od razu rozluźnił się i uśmiechnął szeroko. Wyciągnął rękę w kierunku Pashuta. Tamten odwrócił się do pozostałych Pia i powiedział:
– To przyjaciele i nasi goście. Nie istnieją życzenia, których nie mogliśmy spełnić.
Hok wytarł usta i wypił duszkiem kubek wina, spojrzał na Malcona i westchnął. Z żalem patrzył na misę, w której lśniły tłuszczem kawałki pieczonego taura i odchylił się do tyłu.
– Zapomniałem ci powiedzieć, że ogień nie ima się Gaeda. Co prawda nie wiem, czy każdy może go wziąć bezkarnie w dłoń i chyba nie będę próbował.
Malcon rzucił wilczycy ogryzioną kość, ale Ziga, otumaniona jeszcze resztkami usypiającego dymu obwąchała tylko gnat i odwróciła łeb. Patrzyła w wylot korytarza.
– Myślisz, że Pia nam pomogą? – zapytał Malcon i położył się na miękkiej skórze z ręką pod głową.
– Zobaczymy – Hok wzruszył ramionami i sięgnął do dzbana. Nalał wina do swojego kubka i sięgnął po kubek Malcona. Napełnił naczynie i podsunął przyjacielowi. – Skoro oni nie wychodzą nigdy ze swych jaskiń, to mogą nam pomóc tylko ukrywając w razie potrzeby.
– Ee, nie tylko. Mogą…
Ziga warknęła cicho i podniosła łeb. Malcon podniósł się i usiadł, wraz z Hokiem odwrócili się w stronę wylotu.
Do jaskini wszedł Pashut i mężczyzna, którego przedtem nie widzieli. Był bardzo wysoki, o trzy głowy wyższy od Pashuta, wyższy od obu młodych władców. Miał równie białą jak Pia twarz, ale ciemne włosy krótko ścięte, a długi haczykowaty nos zawisł nad górną wargą i prawie się z nią stykał. Pashut podszedł od razu do Malcona, a jego towarzysz zatrzymał się chwilkę w progu i dopiero potem zbliżył się do wyścielonego skórami kąta. Skłonił się, wysuwając zgięte w łokciach ręce do przodu.
– To jest Kaplan – powiedział Pashut. – Jedyny, prócz was, obcy w podziemiach Pia. Nasz najlepszy słuchacz – dodał z dumą.
– Nie rozumiecie tego – odezwał się Kaplan. I dodał: – Wysłuchuję mowy zwierząt. Dzięki nietoperzom wiedzieliśmy o was. Powiedziały mi to – uśmiechnął się. Nos zjechał jeszcze niżej i prawie zahaczał o odsłonięte zęby.
– Myślę, że z jego pomocą szybciej się dogadamy. Zna mork i obyczaje niemieszkańców Yara – powiedział Pashut. – Przybył już goniec od naszego króla – zmienił nagle temat. – Jest chory i nie może z wami się spotkać, ale kazał udzielić wszelkiej pomocy jakiej możecie od nas potrzebować… – zawiesił głos i Malcon zrozumiał, że powinien udzielić odpowiedzi na to niezadane pytanie. Wskazał ręką skóry, z których on i Hok przed chwilą się podnieśli i usiadł, odczekawszy aż Pashut i Kaplan usiądą. Skubnął wąs, zastanawiając się od czego zacząć.
– Chcemy zniszczyć Magów – powiedział cicho i popatrzył najpierw na Hoka, a potem na Pashuta. – Hok chce wrócić ze swoim narodem na ziemie, które zawsze były ziemiami Enda. A ja muszę przywrócić dawny blask i potęgę Laberi. Ale aby to się stało, muszą zginąć wszyscy trzej Magowie. Mam Gaed, widziałeś go – zwrócił się do Pashuta. Ten kiwnął głową. – Nie za bardzo wiem jak można tym ułomkiem zabić Mezara, ale będę próbował.
– Jak możemy ci pomóc? – zapytał Kaplan.
Malcon wzruszył ramionami. Od chwili, gdy Pia przestali uważać go za wroga zastanawiał się jak zmieniło to sytuację, jak wykorzystać niespodziewanych sprzymierzeńców i nic mądrego nie przychodziło mu do głowy. Westchnął głęboko i zmarszczył lekko brwi.
– Nie wiem. Nie spodziewałem się pomocy. Obecność Hoka też jest niespodzianką, a o was nie słyszeliśmy w ogóle. Może najpierw opowiedzcie coś o sobie.
Pashut pochylił się i sięgnął do kubków, nalał do dwóch i podał Malconowi i Hokowi, potem napełnił następne dwa, jeden złożył w dłoń Kaplana i łyknął ze swojego. Odstawił naczynie i przejechał zgiętym palcem po wargach.
– Jeśli jesteś Enda, to powinieneś wiedzieć, że dawno temu nasze ludy sąsiadowały ze sobą, choć nie były zaprzyjaźnione. Nie były też wrogami. Po prostu – mieliśmy swoje życie, wy – swoje. Zamieszkiwaliśmy krainę jezior, na południowy zachód od waszej stolicy – patrzył cały czas na Hoka, który z coraz większym zdumieniem patrzył na Pashuta.
– Piogowie? – powiedział wolno Hok i wyciągnął palec w kierunku Pia.
– Tak nas nazywaliście – pokiwał głową Pashut. – Nie wchodziliśmy sobie w drogę i prawie zupełnie nie stykaliśmy się ze sobą.
– Nie potrzebowaliście nas – powiedział Hok, jakby się usprawiedliwiał ze spraw, w których nie brało udziału już kilkanaście pokoleń.
– I wy nas również – powiedział nieco ostrzej Pashut, ale zaraz uśmiechnął się, by zatrzeć wrażenie. – Zresztą to bardzo stare dzieje – machnął dłonią. – W każdym razie, gdy Enda wyszli z Yara, a pozostali nazwali się Tiurugami, gdy rozpanoszyli się tu Magowie, nasza ojczyzna przemieniła się w błotnistą równinę. Nie mogliśmy na niej mieszkać – wilgoć i trujące opary niszczyły nas, choć ani Magowie ani Tiurugowie nie interesowali się nami. Tylko my znamy kilka dróg prowadzących w głąb moczarów, ale przeprowadziliśmy się do pieczar. Tu teraz żyjemy, ale nie będę ukrywał, że z przyjemnością wrócilibyśmy nad jeziora. Dlatego pomożemy wam we wszystkim – zakończył i sięgnął po kubek.
– Magowie nie próbują was… – Malcon machnął ręką nie mogąc znaleźć odpowiedniego słowa.
– Wykurzyć? – zapytał Pashut i uśmiechnął się, niezbyt szczerze, bo oczy… Oczy zostały poważne i kłuły nieprzyjemnie. – Nie mogą. Mamy coś, czego się obawiają… – umilkł i niewidzące spojrzenie wbił w ścianę za Malconem, jakby szukał tam rady.
Nastała cisza. Jakiś kamyczek oderwał się od stropuj i spadł na podłogę obok wilczycy. Zerwała się, rozglądając niespokojnie wokół. Wszyscy, oprócz Pashuta, popatrzyli na nią. Ziga nie odkryła żadnego niebezpieczeństwa przeciągnęła się i podeszła do Malcona. Ułożyła się z nosem tuż obok kolana króla. Hok chrząknął.
– Niewiele jest rzeczy, których obawiają się Magowie – powiedział z namysłem.
Pashut spojrzał na niego, a potem na Kaplana. Malcon domyślił się, że oni trzej wiedzą coś, czego on nie wie i otworzył usta, by spytać o czym mówią, ale nie wydał z siebie dźwięku. Coś w oczach Kaplana zastanowiło go i zaciekawiło. Starając się, aby nikt tego nie zauważył, zaczął przyglądać się twarzy „słuchacza” z nosem jak hak abordażowy.
– Właściwie są tyko dwie takie rzeczy – powiedział Hok cicho i pochylił się w kierunku Pashuta.
– Tak – powiedział tamten i podniósł jedną z kłód. Chwilę ją oglądał i włożył w ogień. Poruszył drewnem i odwrócił się do Malcona. – Musimy przynosić drewno z bagien. Suszymy je w ciepłych jaskiniach, to jest bardzo kłopotliwe. I uciążliwe – dodał z całą powagą, jakby nie widział napięcia w twarzy Hoka i niecierpliwego gestu jego dłoni.
– Macie Ma-Na! – krzyknął Hok.
– Tak – znowu powiedział Pashut.
Hok zerwał się na równe nogi, Ziga poderwała się również. Pozostali nie poruszyli się.
– Znaleźliście Ma-Na – wycedził przez zęby Hok. – Jest nasz. Nasz! – krzyknął.
– Jeśli tak wam na nim zależało, to dlaczego zostawiliście go Magom? – skrzywił się Pashut lekceważąco.
Nieprawda! Straciliśmy go w walce. Tiurugów było całe morze, a nas tylko kilkuset. – Hok głośno przełknął linę. – Za ten łańcuch oddało życie prawie dwustu Enda…
– Ale teraz jest nasz – przerwał Pashut. – Usiądź – okrągłym gestem wskazał Hokowi skóry, z których tamten przed chwilą się zerwał.
Malconowi wydało się, że Pia chce coś ważnego powiedzieć, pochylił się i dotknął kolana Hoka, a gdy tamten obejrzał się, kiwnął kilka razy głową. Hok Loffer rozejrzał się wokoło i usiadł.
– Może i ja bym się dowiedział, o co się kłócicie – powiedział Malcon. Miał nadzieję, że najkrótsze nawet wyjaśnienie uspokoi antagonistów, a poza tym rzeczywiście nie rozumiał, o co im chodzi.
– Zacznij ty – powiedział Pashut do Hoka. – Wiesz lepiej, jaki był początek.
Hok duszkiem wypił swoje wino i zagryzł wargi. Chwilę milczał.
– Ma-Na to Magiczny Łańcuch Pętający Zło. Nie wiemy skąd pochodzi, tak samo jak nie wiemy skąd wziął się w ręku Cergolusa Gaed. Kto wie, może Gaed i Ma-Na nie pochodzą z tego samego źródła. Na pewno Cergolus chciał mieć ten łańcuch, ale nie próbował zabrać go siłą plemieniu Enda. Potem zło zalało naszą ojczyznę jak lawa wulkanu i Ma-Na został tutaj. Byłem pewien, że mają go Magowie – wzruszył ramionami i zamilkł.
– Stoczyliśmy z Tiurugami tylko kilka walk i w jednej z nich niespodziewanie zdobyliśmy Ma-Na powiedział Pashut. – Było to szczęśliwe wydarzenie, bo zdobyliśmy potężną broń, ale jednocześnie oczy Magów skierowały się na nas. Nie atakowali nas w podziemiach, ale od tej chwili Yara jest dla nas zamknięta. Tylko błota nam pozostały.
– Odstąpcie nam Ma-Na – powiedział Hok. – Wy nie walczycie z Magami.
– Ale dzięki niemu możemy tu żyć – wtrącił się do rozmowy Kaplan.
– Jeśli wam się nie uda i Ma-Na przejdzie do rąk Magów, będziemy zgubieni – dodał Pashut. – Musicie nas zrozumieć – zakończył z naciskiem.
– Ech… – machnął ręką Hok. – Wolicie żyć jak szczury…
Tym razem poderwał się Pashut. Prawą ręką chwycił rękojeść noża, ale nie wyciągnął go zza pasa.
– A wy? – wrzasnął. – Dlaczego tu nie przyjdziecie wszyscy?
– Nas jest pół tysiąca! – Hok zacisnął zęby. Słowa wypadały spomiędzy nich jak kamyki.
– A nas, jak myślisz, ilu tu jest? – krzyknął Pashut.
Kaplan podniósł dłoń uspokajającym gestem, równocześnie Ziga, która zerwała się wraz z Pashutem, warknęła cicho. Malcon szarpnął połę bluzy Hoka. – Zdaje się, że mieliśmy o czymś innym mówić. Usiądź – powiedział do Pashuta – tak nigdy nie dojdziemy do celu – odwrócił się do Hoka.
– Nie wiedziałem, że istnieje Magiczny Łańcuch, ty też na niego nie liczyłeś, możemy uznać, że nie było o nim mowy. Lepiej zastanówmy się nad czym innym – uśmiechnął się Pia. – Jak dotrzeć do zamku Mezara?
– Do zamku? – zdziwił się. – To wy nie wiecie? – obejrzał się na Kaplana.
Tamten nie odwzajemnił spojrzenia i Malcon znowu wbił spojrzenie w jego źrenice.
– Mezar nie ma zamku – powiedział Pashut. – On mieszka w wydrążonej górze. Z zewnątrz nie ma do niej dostępu. Mezar bardzo rzadko opuszcza swoją górę, wtedy zjeżdża po gładkim, pionowym stoku góry na małej platformie. Nigdy tam się nie dostaniecie.
– Poczekaj – Malcon podniósł rękę i chwilę się zastanawiał. – Zostawmy to na później, na razie chcemy tam się dostać. Czy da się tam dojechać konno? Ciągle coś lata, jakieś dziwne stwory…
– To dusze jego jeńców pełnią straż – odezwał się Kaplan. Miał dar zaskakiwania rozmówców – odzywał się i milkł na dłuższy czas, by znowu odezwać się niespodziewanie. Prawie codziennie jedno Latające Oko śledzi każde poruszenie w Yara. – Nie dotrzecie nawet do połowy drogi, a już was odkryją.
– A w nocy? – zapytał Hok.
Pashut prychnął głośno, a Kaplan poruszył się gwałtownie. Jego prawa ręka zatrzepotała i legła z powrotem na kolanie…
– W nocy nawet Magowie nie wychodzą ze swych nor. Wyzwolili siły, nad którymi sami już nie panują. Nikt z nas nie ośmieli się wyjść z jaskiń po zapadnięciu zmroku – wzdrygnął się i szybko dorzucił jeszcze jedno polano do ogniska.
– Spaliśmy w lesie i właściwie nic się nie stało – powiedział bez przekonania Hok.
– No to macie szczęście. Następnej nocy moglibyście nie przeżyć – Pashut plasnął dłonią o udo i oblizał wargi. – Jest inna możliwość… – dodał cicho.
– Jaka? – jednocześnie zapytali Malcon i Hok. Pashut westchnął i przyjrzał im się, jakby przedtem mieli inne twarze.
– Można tam chyba dojść korytarzami jaskiń – rzucił.
– Można? Chyba? – szybko zapytał Hok.
– Właśnie tak. Jeden z nas być może zna tę drogę. Ten właśnie człowiek to jedyny znany nam mężczyzna, który uciekł z rąk Magów. Nie jest Pia, ale ufamy mu bezgranicznie. Spędził noc w lesie… – dodał bez związku z poprzednimi słowami.
– I dlatego stracił wzrok? – Malcon zmrużył oczy i spojrzał na Pashuta.
Tamten przyglądał się uważnie Malconowi i w końcu kiwnął kilka razy głową.
– Tak. To Kaplan. Jeśli zgodzi się, będzie waszym przewodnikiem i wtedy być może dotrzecie pod samą górę Mezara podziemnym przejściem.
Kaplan podniósł obie ręce i przejechał dłońmi po włosach, opuścił głowę, tak że nikt nie widział jego oczu, i trwał tak chwilę. Potem podniósł głowę i spojrzał prosto w oczy Malcona. Od tego pustego, martwego spojrzenia zimny dreszcz przebiegł po plecach Dorna.
– Zaprowadzę was. Jeżeli chcecie – powiedział Kaplan.
– Trafisz? – odwrócił się do niego Pashut. – Nigdy tam później nie chodziłeś, a do nas przyszedłeś w gorączce…
– Będę miał pomocników – krzywy hak spomiędzy oczu Kaplana zwisł jeszcze niżej i dotknął górnej wargi.
– Aa… – kiwnął głową Pashut. – Jego zwierzęta – wyjaśnił Malconowi i Hokowi. Wstał i podniósł rękę w pożegnalnym geście. – Wypocznijcie teraz, wyruszycie, kiedy będziecie chcieli. Konie zostawcie u nas, nie przejdą korytarzami. Zresztą porozmawiamy jutro – pochylił głowę i wyszedł pierwszy. Kaplan pożegnał się w ten sam sposób.