Rozdział 9

To właśnie nasze pragnienie przygody kazało naszym przodkom brnąć tysiące mil przez ląd łączący Alaskę z Syberią w miejscu, gdzie dziś jest Cieśnina Beringa…


Mary postanowiła jeszcze przed wyjazdem zajrzeć na chwilę do uniwersyteckiej księgarni. Nie wzięła z domu żadnych książek, a przecież nie mogła liczyć na to, że na neandertalskim świecie znajdzie sobie coś do czytania.

Prawdę mówiąc, potrzebowała też kilku minut samotności, żeby spokojnie przetrawić to, co wydarzyło się w laboratorium. Dlatego zostawiła Pontera z Veronicą i ruszyła „torem kręglarskim” — długim, wąskim, przeszklonym korytarzem, który pełnił rolę łącznika między budynkami — do głównego gmachu uczelni. Z naprzeciwka szła atrakcyjna, młoda, ciemnoskóra dziewczyna. Mary nigdy nie była dobra w zapamiętywaniu ludzi, ale na twarzy drugiej kobiety na moment pojawił się cień rozpoznania, który równie szybko znikł.

Mary trochę się już do tego przyzwyczaiła. Odkąd na początku sierpnia potwierdziła, że mężczyzna, którego wyłowiono ze zbiornika obserwatorium neutrin, jest neandertalczykiem, wielokrotnie pojawiała się w mediach. Dlatego się nie zatrzymała. Dopiero po chwili dotarło do niej, kogo właśnie widziała…

— Keisha! — Obróciła się na pięcie, ponieważ ciemnoskóra kobieta już ją minęła.

Keisha odwróciła się z uśmiechem.

— Witaj, Mary.

— Ledwo cię poznałam.

Keisha sprawiała wrażenie lekko zakłopotanej.

— Ja ciebie zapamiętałam — powiedziała, po czym dodała nieco ciszej: — ale nie wolno nam inicjować kontaktu z osobami, które poznajemy w Centrum, chyba że one zwrócą się do nas pierwsze. Chodzi o zachowanie prywatności…

Mary skinęła głową. „Centrum”, o którym wspomniała Keisha, było ośrodkiem kryzysowym dla ofiar gwałtu, działającym na Laurentian Universiry. Mary odwiedziła je po tym, co wydarzyło się w Yorku.

— Jak sobie radzisz? — spytała Keisha.

W końcu korytarza Mary zauważyła niewielki bufet z kawą i pączkami.

— Masz chwilę? — spytała. — Chciałabym cię zaprosić na kawę.

Młoda kobieta spojrzała na zegarek.

— Oczywiście. Ale… może wolałabyś porozmawiać na górze, w Centrum?

— Nie, to nie będzie konieczne — zapewniła Mary. Mimo to kilkadziesiąt metrów, które dzieliły ją od stoiska, przeszła w milczeniu, zastanawiając się nad pytaniem Keishy No właśnie: jak sobie radziła?

Bufet należał do sieci Tima Hortona, w której Mary czasami mogła kupić swoją ulubioną kawę z czekoladowym mlekiem. Tym razem również dostała to, czego chciała. Keisha poprosiła o sok jabłkowy. Mary zapłaciła za siebie i za nią. Usiadły przy jednym z dwóch małych stolików w sąsiedztwie przeszklonej ściany korytarza. Ludzie rzadko się tu zatrzymywali, przeważnie brali kawę i pędzili do swoich zajęć.

— Chciałabym ci podziękować — powiedziała. — Okazałaś mi wtedy wiele życzliwości…

Keisha miała w nosie niewielki kolczyk. Kiedy pochyliła głowę, mały kamień rozbłysnął w słońcu.

— Właśnie po to tu jesteśmy.

Mary skinęła głową.

— Pytałaś, jak sobie radzę… Hm, w moim życiu pojawił się mężczyzna.

Keisha się uśmiechnęła.

— Wiem, Ponter Boddit. Czytałam o was w „People”.

Mary się zdumiała.

— Pisano o nas w „People”?

— W zeszłym tygodniu — przytaknęła młodsza kobieta. — Zamieścili ładne zdjęcie twoje i Ponter a z ONZ.

Dobry Boże — pomyślała Mary, a na głos powiedziała:

— Ponter bardzo mi pomógł.

— Nie wiesz, czy zgodzi się pozować dla „Playgirl”?

Uśmiechnęła się. Prawie o tym zapomniała. Taka propozycja pojawiła się w trakcie pierwszego pobytu Pontera na tym świecie, kiedy razem przechodzili kwarantannę. W zasadzie chętnie pokazałaby swojego mężczyznę wszystkim lalkom, które w liceum umawiały się z futbolistami. Przy Ponterze każdy z nich wyglądałby mizernie. Poza tym podobała jej się myśl, że Colm prawdopodobnie nie mógłby się oprzeć pokusie i przekartkowałby magazyn w kiosku, zastanawiając się, jaką przewagę ma nad nim taki neandertalczyk…

— Nie mam pojęcia — odparła. — Ponter się śmiał, kiedy przyszło zaproszenie, i od tamtej pory o tym nie wspomniał.

— Jeśli się na to zdecyduje, proszę o egzemplarz z autografem.

— Nie ma problemu — stwierdziła Mary i naprawdę tak myślała. Wiedziała, że nigdy nie zapomni o gwałcie, podobnie jak Keisha nie mogła wyrzucić z pamięci tego, co sama przeżyła. Jednak fakt, że potrafiły żartować na temat mężczyzny pozującego nago dla rozrywki kobiet, świadczył, iż przebyły już długą drogę.

— Pytałaś, jak sobie radzę — zaczęła Mary i umilkła. — Coraz lepiej — dodała po chwili z uśmiechem. Dotknęła dłoni Kelshy — Z każdym dniem coraz lepiej.


Po kawie Mary popędziła do księgarni, błyskawicznie wybrała cztery książki i wróciła do pracowni C002B po Pontera. Potem razem weszli schodami na parter i wyszli na parking. Był rześki jesienny dzień. W Sudbury — czterysta kilometrów na północ od Toronto — niemal wszystkie liście zmieniły już barwę.

Drań! — wykrzyknął Ponter.

— Zadziwiające! — przetłumaczył Hak.

— Co takiego?

— Co to jest? — Neandertalczyk wskazał palcem to, co go tak zdumiało.

Mary spojrzała w tamtą stronę i wybuchła śmiechem.

— To pies — wyjaśniła.

— Moja Pabo jest psem! — oświadczył Ponter. — Widziałem już tutaj inne, podobne do psów stworzenia. Ale to! Pierwszy raz widzę takie coś. — Pies i jego właścicielka zmierzali w ich stronę. Ponter pochylił się, opierając dłonie na kolanach, żeby z bliska przyjrzeć się małemu zwierzęciu na skórzanej smyczy, której drugi koniec trzymała atrakcyjna młoda kobieta. — Wygląda jak kiełbasa! — stwierdził.

— To jamnik — wyjaśniła właścicielka urażonym tonem. Na pewno domyślała się, kim jest Ponter, ale bynajmniej nie straciła z tego powodu głowy.

— Czy to… — zająknął się Ponter. — Proszę mi wybaczyć, ale czy to jakaś wada rozwojowa?

Kobieta poczuła się jeszcze bardziej dotknięta.

— Nie. Jest dokładnie taki, jak powinien.

— Ale jego łapy! Jego uszy! I tułów! — Ponter wyprostował się i pokręcił głową. — Pies powinien polować — stwierdził, przyglądając się zwierzęciu tak, jakby było zniewagą dla swojego gatunku.

— Ależ jamniki są psami myśliwskimi — oznajmiła młoda kobieta ostrym tonem. — Zostały wyhodowane w Niemczech do polowań na borsuki. Po niemiecku nazywają się „dachshund”, a „dachs” to właśnie „borsuk”. Rozumie pan? Dzięki swojej budowie mieszczą się w borsuczych norach.

— Ach tak. W takim razie proszę mi wybaczyć — powiedział Ponter.

Kobieta wyglądała na udobruchaną.

— Pudle — prychnęła pogardliwie — to dopiero głupio wyglądające psy.


Cornelius Ruskin musiał przyznać, że z czasem jego samopoczucie zaczęło się zmieniać — i następowało to znacznie szybciej, niż się spodziewał. Siedział przed komputerem w swoim apartamencie w slumsach i wstukiwał hasła w wyszukiwarkę Google. Na bardziej konkretne rezultaty zaczął trafiać dopiero po tym, jak przypadkiem w jednym z artykułów wyczytał, że kastrację zwierząt nazywa się „trzebieniem”, i wybrał celowe pominięcie wyników zawierających to słowo oraz dotyczących „psa”, „kota” lub „konia”.

Dość szybko trafił na stronę University of Plymouth z tabelą „Wpływ kastracji i terapii zastępczej testosteronem na zachowanie seksualne”. Pokazywała natychmiastowe ograniczenie aktywności w tej sferze u wykastrowanych świnek morskich…

Ale on przecież był człowiekiem, nie zwierzęciem! To, co dotyczyło gryzoni, nie mogło chyba…

Obracając kółkiem myszy, wyświetlił dalszą część strony. Zawierała wyniki pracy Heima i Hurscha, których badania wskazywały, iż ponad 50 procent gwałcicieli poddanych kastracji „zaprzestało aktywności seksualnej wkrótce po kastracji — podobnie, jak miało to miejsce u szczurów”.

Oczywiście pamiętał, jak w czasach, kiedy sam był studentem, feministki twierdziły, że gwałt jest aktem przemocy i nie ma nic wspólnego z seksem. Myliły się. Cornelius od dawna interesował się tym tematem. Przeczytał A Natural History of Rape: Biological Bases of Sexual Coercion[6] Thornhilla i Palmera zaraz po ukazaniu się tej książki w 2000 roku. Jej autorzy, opierając się na psychologii ewolucyjnej, twierdzili, Ze gwałt jest w rzeczywistości strategią rozrodczą — strategią seksualną — stosowaną przez…

Niechętnie zaliczał siebie do tej kategorii, ale taka była prawda. Chodziło o mężczyzn pozbawionych statusu i możliwości płodzenia potomstwa w normalny sposób. I nie miało znaczenia to, że niesprawiedliwie odmówiono mu szansy osiągnięcia takiego statusu. Liczyło się tylko to, że go nie miał i nie mógł zdobyć — nie w środowisku akademickim.

Nienawidził niekorzystnych dla niego zasad uczelnianej polityki. Był równie dobrym ekspertem w zakresie kopalnego DNA co Mary Vaughan — nie na darmo studiował w Oksfordzie w Ancient Biomolecules Centrę.

Uważał swoją sytuację za absolutnie niesprawiedliwą — tak samo jak te cholerne zadośćuczynienia dla niewolników. Ludzie, którzy nigdy nie zrobili nic złego, musieli bulić wielkie sumy na rzecz tych, których dawno zmarli przodkowie byli źle traktowani. Dlaczego on miał cierpieć z powodu stosowanej przez minione generacje seksistowskiej polityki zatrudniania pracowników?

Przez wiele lat ta myśl doprowadzała go do pasji.

Ale teraz…

Teraz…

Teraz był już tylko zły i po raz pierwszy, odkąd pamiętał, potrafił nad tym gniewem zapanować.

Niby wiedział, dlaczego czuje mniejszą złość. Ale czy na pewno? Przecież nie minęło jeszcze tak wiele czasu, odkąd Ponter pozbawił go jaj. Czy możliwa była tak szybka odmiana?

Najwyraźniej tak.

Kontynuując poszukiwania w Internecie, natrafił na artykuł z gazety „New Times”, ukazującej się w San Luis Obispo. Był to wywiad z Bruceem Clotfelterem, który za molestowanie dzieci spędził w więzieniu dwie dekady, zanim przeszedł zabieg kastracji. „To było jak cud”, mówił Clotfelter. „Następnego ranka uświadomiłem sobie, że po raz pierwszy od lat nie miałem tych potwornych seksualnych snów!”.

Następnego ranka…

Chryste! Tak szybko? To jaki był okres połowicznego zaniku testosteronu? Po kilku kliknięciach myszą Cornelius znał odpowiedź: „Czas połowicznego rozpadu testosteronu naturalnie występującego we krwi wynosi zaledwie kilka minut”, wyjaśniał jeden z artykułów. Drugi, bardziej konkretny, mówił o dziesięciu minutach.

Dalsze poszukiwania zawiodły Corneliusa na stronę Geocities, założoną przez człowieka, który urodził się jako mężczyzna, po czym przeszedł kastrację bez leczenia hormonalnego. Pisał on: „Cztery dni po zabiegu… okazało się, że potrafię spokojnie czekać, aż światło zmieni się na zielone, a drobne niedogodności przestały mnie tak bardzo złościć… „.

„Sześć dni po zabiegu wróciłem do pracy. Dzień był wyjątkowo napięty… a mimo to do końca zachowałem spokój. Wyraźnie odczuwałem skutki kastracji. Bez testosteronu przez cały czas czułem się lepiej”.

„Dziesięć dni po zabiegu miałem wrażenie, że jestem lekki jak piórko. Moje samopoczucie stale się poprawiało. Według mnie najsilniejszym efektem kastracji była zdolność zachowania spokoju, a zaraz potem spadek popędu płciowego”.

Natychmiastowa odmiana.

Po nocy.

Po kilku dniach.

Cornelius wiedział — wiedział! — że powinien być wściekły z powodu tego, co zrobił mu Ponter.

Ale już nie potrafił się wściekać…

Загрузка...