Rozdział 40

Przedświt ery kenozoicznej, będący zarazem schyłkiem kredy, podczas której wyginęły dinozaury, na obu wersjach Ziemi zapisał się warstwą skał. Początek nowozoiku na naszym wszechświecie — zamieszkanym przez Homo sapiens — zapisze się w historii śladami pierwszych osadników na Marsie. Pierwsi przedstawiciele naszego gatunku opuszczą kolebkę tej Ziemi, by już nigdy na nią nie wrócić…


Ponter oraz troje arbitrów znajdowali się w największej sali projekcyjnej pawilonu archiwów alibi. Obserwowali to, co się działo, pod różnymi kątami. Oprócz objętego monitorowaniem Kompana Jocka Kriegera włączyli też obrazy przekazywane przez implanty Mary Vaughan, Louise Benoit i Reubena Montego. W powietrzu unosiły się czterometrowej średnicy holograficzne bańki. Każda pokazywała otoczenie jednego z obecnych na miejscu Kompanów.

Oczywiście Ponter i trójka arbitrów również byli narażeni na niebezpieczeństwo. Wprawdzie pawilon archiwów alibi znajdował się na peryferiach Centrum, ale i tak było to o wiele za blisko miejsca, w którym mogło dojść do skażenia.

— Ciemnowłosa Gliksinka ma rację, Uczony Boddicie — odezwała się Arbiter Mykalro, przysadzista przedstawicielka pokolenia 142. — Musisz jak najszybciej się stąd oddalić. Dotyczy to nas wszystkich.

— Wy troje możecie iść — powiedział Ponter, krzyżując ręce na piersi. — Ja zostaję.

W tej samej chwili zobaczył, jak Jock wyciąga pistolet. Poczuł, że cały drętwieje. Nie widział broni, odkąd został postrzelony przez zamachowca przed siedzibą Organizacji Narodów Zjednoczonych. Przypomniał mu się moment, w którym pocisk wdarł się w niego, gorący i ostry, i…

Nie mógł pozwolić, aby to samo spotkało Mare.

— Jaką mamy tu broń? — spytał.

Brew Mykalro powędrowała w górę.

— Tutaj? W pawilonie archiwum?

— Albo obok, w sali Rady.

— Żadnej. — Barastka pokręciła głową.

— A broń na pociski ze środkiem usypiającym, której używają egzekutorzy?

— Jest magazynowana na posterunku egzekutorów przy placu Dobronyal.

— Czy egzekutorzy noszą ją przy sobie?

— Zwykle nie — wtrącił drugi z arbitrów. — Nie ma takiej potrzeby. Rada Siwych miasta Saldak wydała pozwolenie na zakup jedynie sześciu takich urządzeń. Przypuszczam, że wszystkie znajdują się w tej chwili w magazynie.

— Czy jest jakiś sposób, aby go powstrzymać? — Ponter wskazał palcem jeden z unoszących się w powietrzu obrazów Jocka.

— Nie przychodzi mi do głowy żaden, któremu podołaliby tacy mizerni Gliksini — stwierdziła arbiter Mykalro.

Ponter skinął głową, pojmując, co miała na myśli.

— Muszę im jakoś pomóc. Jak daleko stąd się znajdują?

Drugi z arbitrów, mrużąc oczy, spojrzał na monitor.

— Około 7200 długości ramion.

Tyle mógł bez trudu przebiec.

— Hak, zarejestrowałeś ich dokładne położenie?

— Tak jest — potwierdził Kompan.

— W takim razie wy, arbitrzy, oddalcie się na bezpieczną odległość — oznajmił Ponter. — I życzcie mi szczęścia.


— Nie możesz nas tak po prostu zastrzelić — powiedziała Mary, starając się zapanować nad drżeniem głosu. Nie potrafiła oderwać oczu od pistoletu. — Wszystko zostanie zarejestrowane w archiwach alibi.

— Tak, tak. Muszę przyznać, że mają tutaj naprawdę niezwykły system. Czarna skrzynka dla każdego mężczyzny, kobiety i dziecka. Na pewno łatwo da się odnaleźć rejestry naszej czwórki, a kiedy wszyscy neandertalczycy zginą, bez kłopotów dostanę się do pawilonu i zniszczę te nagrania.

Kątem oka Mary zauważyła, że Reuben oddala się od niej cal po calu. Kilka metrów za nim rosło drzewo. Gdyby zdołał się za nie schować, Jock nie mógłby go trafić, nie zmieniając pozycji. Nie mogła winić lekarza o to, że próbował się ratować. Louise stała trochę bardziej z tyłu, po prawej stronie.

— Nie licz na to, że twój wirus rozprzestrzeni się na cały świat po pojedynczym ataku — stwierdziła Mary. — Gęstość zaludnienia na neandertalskiej Ziemi jest zbyt mała, aby mogło tu dojść do epidemii. Choroba nie wydostanie się poza Centrum Saldak.

— Och, o to bym się nie martwił — stwierdził Jock, podnosząc metalową skrzynkę. — Prawdę mówiąc, właśnie tobie powinienem być wdzięczny, bo dzięki twoim wcześniejszym badaniom mogłem zmienić rezerwuar dla tej wersji eboli z afrykańskich trzewikodziobów na gołębia wędrownego. Te ptaki rozniosą wirusa po całym kontynencie.

— Neandertalczycy są pokojowo nastawionymi ludźmi — odezwała się Louise.

— Owszem — zgodził się Jock. Przeniósł wzrok na młodszą kobietę i wycelował teraz w nią. — I to ich zgubi na tej Ziemi, tak samo jak zgubiło ich 27 tysięcy lat temu, kiedy pokonaliśmy ich na naszej planecie.

Mary przyszło do głowy, że powinna wykorzystać moment nieuwagi Kriegera i…

Zrobił to Reuben. Raptownie rzucił się w bok. Jock obrócił się w jego stronę i strzelił. Huk spłoszył stado ptaków. Mary zauważyła, że są to gołębie wędrowne. Krieger spudłował i Reuben zdołał się skryć za drzewem. Był bezpieczny przynajmniej przez chwilę.

Kiedy lekarz zerwał się do biegu po lewej stronie Mary, Louise jednocześnie rzuciła się w prawo. Teren w tym miejscu — podobnie jak w całym niemal Północnym Ontario na obu światach — był dość nierówny: nie brakowało głazów narzutowych, które pozostały tu po wycofaniu się lądolodu. Louise błyskawicznie pokonała niewielką odległość dzielącą ją od najbliższej, pokrytej porostami skały i zanurkowała za nią, ledwie mieszcząc się za jej zasłoną.

Mary została pośrodku. Zarówno drzewo po lewej stronie, jak i skała po prawej znajdowały się za daleko. Jock by ją zastrzelił, zanim zdążyłaby się schować.

— No cóż… — Krieger wzruszył ramionami na znak, że tymczasowe schronienia Louise i Reubena mogły dać im bezpieczeństwo tylko na chwilę. Wycelował broń w Mary. — Zacznij się modlić, Mary Vaughan.


Ponter jeszcze nigdy w życiu nie biegł tak szybko. Stopami dudnił o ziemię pokrytą śniegiem poprzecinanym wieloma wydeptanymi ścieżkami, dzięki którym błyskawicznie pokonywał dystans. Świadomie oddychał wyłącznie przez nos, aby chłodne powietrze zostało odpowiednio nawilżone i ogrzane, zanim trafi do płuc.

— Jak daleko jestem? — spytał.

— Jeśli wciąż znajdują się w tym samym miejscu — odparł Hak w implanty ślimakowe Pontera — zobaczysz ich już za tym wzniesieniem. — Takt pauzy. — Powinieneś poruszać się jak najciszej — dodał Kompan. — Nie chcesz przecież, aby Jock cię za wcześnie zauważył.

Ponter zmarszczył brew. Staremu łowcy nie trzeba było tłumaczyć, jak ma się podkraść do ofiary.


Kompan Mary odezwał się prosto w jej implanty ślimakowe.

— Ponter jest pięćdziesiąt metrów stąd. Jeśli możesz zająć Jocka rozmową jeszcze przez chwilę…

Nieznacznie kiwnęła głową, tak aby tylko Christine zarejestrowała ten ruch.

— Zaczekaj! — powiedziała głośno. — Zaczekaj! Jest coś, o czym nie wiesz!

Jock przez cały czas trzymał ją na muszce.

— Co?

Umysł Mary pracował na najwyższych obrotach.

— Chodzi o neandertalczyków… Oni… oni… mają zdolności parapsychologiczne!

— Och, daj spokój!

— To prawda! — zapewniła. Zza wzgórza za plecami Kriegera nagle wyłonił się Ponter. Jego sylwetka wyraźnie rysowała się na tle sunącego ku horyzontowi słońca. Mary z całych sił starała się nie zdradzić niczego swoim zachowaniem. — Właśnie dlatego my wierzymy w Boga, a oni nie. To kwestia unerwienia mózgu. Nasze mózgi stale próbują się połączyć z umysłami innych ludzi, ale nie są w stanie, bo jakiś element nie działa prawidłowo. Właśnie dlatego wydaje nam się, że istnieje jakaś nieuchwytna istota wyższa. U nich jednak ten mechanizm działa prawidłowo. Nie są w stanie wierzyć w Boga. — Chryste! Sama nie wierzyła w to, co mówi. Jak mogła się spodziewać, że nabierze jego? — Nie mogą wierzyć w Boga, ponieważ stale kontaktują się z innymi na poziomie myśli!

Ponter poruszał się z przesadną ostrożnością, delikatnie i jak najciszej stawiając stopy na śniegu. Szedł z wiatrem i gdyby Jock był neandertalczykiem, na pewno już wyczułby obecność intruza. Na szczęście Krieger był Gliksinem…

— Wyobraź tylko sobie, jaką rolę mogłaby pełnić telepatia w tajnych operacjach! — Mary nieznacznie podniosła głos, ale tak, aby nie stało się oczywiste, że próbuje zagłuszyć ciche odgłosy stąpania Pontera. — Jestem już o krok od odkrycia genetycznych podstaw tego zjawiska! Jeśli zabijesz mnie i Barastów, nigdy nie poznasz tej tajemnicy!

— Ależ doktor Vaughan! — wykrzyknął Jock. — Ćwiczenia w dezinformacji. Jestem pod wrażeniem. — Ponter znajdował się teraz tak blisko napastnika, że jeszcze krok, a Jock zauważyłby jego długi cień. Przeklęte zimowe słońce! Neandertalczyk złączył pięści, szykując się do ciosu w głowę Kriegera i…

Jock musiał coś usłyszeć. Zaczął się obracać ułamek sekundy zanim trafiły go kułaki neandertalczyka. Zamiast w czaszkę, uderzyły w lewe ramię. Mary usłyszała odgłos łamanych kości. Krieger zawył z bólu i upuścił skrzynkę z bombą. Nadal jednak ściskał w prawej dłoni pistolet. Wystrzelił. Na szczęście nie miał neandertalskiego wału nadoczodołowego i kiedy obrócił się w stronę słońca, na moment oślepił go blask. Spudłował.

Mary nie miała szans bezpiecznie dobiec do Pontera, więc wybrała rozwiązanie, które wydało jej się najrozsądniejsze: rzuciła się w lewo i skryła za drzewem razem z Reubenem. Ponter ryknął potężnie i raz jeszcze się zamachnął. Kolejny cios powalił Kriegera twarzą w śnieżną zaspę. Neandertalczyk błyskawicznie szarpnął prawe ramię Jocka do tyłu, ciągnąc je w kierunku, w jakim nie mogło się zgiąć. Powietrze przeszył jeszcze jeden okropny trzask! Krieger zawył z bólu, a Ponter migiem wyrwał mu broń. Odrzucił pistolet z taką siłą, że ze świstem przeciął zimne i suche powietrze, lądując daleko. Barast obrócił Jocka tak, by ten znalazł się twarzą do niego. Odciągnął prawą rękę do tyłu, zwijając palce w wielką pięść.

Jock przetoczył się w prawo i sprawnym ramieniem chwycił metalową skrzynkę, przyciągając ją do siebie. Wykonał jakiś manewr i ze środka zaczął się dobywać biały gaz. Ponter tylko chwilami był widoczny w wielkiej chmurze, ale Mary widziała, jak chwycił Jocka za szyję i podciągnął go w górę, jednocześnie mierząc drugą pięścią prosto w twarz przeciwnika.

— Ponterze, nie! — zawołała Louise, wybiegając zza głazu. — Musimy wiedzieć…

Ponter już się zamachnął, ale słysząc ją, zdążył trochę wyhamować uderzenie. Mimo to jego pięść trafiła w cel z takim dźwiękiem, jakby sto kilogramów skóry rąbnęło o podłogę. Głowa Jocka szarpnęła się gwałtownie do tyłu i mężczyzna nieprzytomny runął w śnieg.

Chmura robiła się coraz większa. Mary rzuciła się w stronę skrzynki, z której wciąż ulatniał się gaz, przesłaniając jej widoczność. Próbowała namacać jakiś zawór, którym mogłaby zamknąć wylot, ale nic takiego nie znalazła.

Reuben również ruszył w tę samą stronę co ona, ale zatrzymał się przy Jocku. Ukląkł przy nim i sprawdził puls.

— Jest nieprzytomny, ale żyje — oznajmił, patrząc na Pontera.

Mary zdjęła kurtkę i próbowała zawinąć w nią skrzynkę. Już sądziła, że jej się to udało, kiedy pakunek eksplodował, zmieniając kurtkę w strzępy i w kilku miejscach przecinając skórę kobiety. Gazowa chmura wciąż rosła. W środku człowiek czuł się jak w gęstej londyńskiej mgle. Mary nie widziała nic w odległości większej niż metr.

Louise pochyliła się nad Jockiem.

— Kiedy odzyska przytomność? — spytała.

Reuben wzruszył ramionami.

— Może za kilka godzin. Słyszałaś odgłos, z jakim trafiła w niego pięść Pontera? Jock na pewno doznał wstrząśnienia mózgu, a być może ma także pękniętą czaszkę.

— Ale my musimy wiedzieć! — wykrzyknęła Mary.

— Wiedzieć co? — spytał Reuben.

Serce Mary biło nierówno, żołądek wykonywał salta, a w ustach czuła kwaśny smak.

— Jakiej wersji wirusa użył!

Reuben zupełnie nie rozumiał, o co chodzi.

— Jak to? — spytał, prostując się.

— Wczoraj wieczorem Mary zmodyfikowała formułę wirusa — wyjaśniła Louise. — Jeśli Jock zrobił bombę dziś rano, to…

Mary nie słuchała dalej. Kręciło jej się w głowie. Chciała wyć. Jeśli Jock użył kodonera dopiero rano, to stworzył zmodyfikowanego Surfera Joe. Jeśli jednak przygotował bombę wcześniej, to chmura, w której w tej chwili stali, zawierała wersję Wipeout, a to oznaczało, że…

Oczy piekły ją niemiłosiernie i z trudem utrzymywała równowagę.

… to oznaczało, że ten przeklęty gliksiński łajdak, który leżał teraz w śniegu, właśnie zabił mężczyznę, którego kochała.

Загрузка...