Rozdział 33

Nas — gatunek człowieka, który określamy mianem Homo sapiens, a który nasi neandertalscy kuzyni nazywają Gliksinami — cechuje pewne dążenie unikalne wśród naczelnych, wyjątkowe wśród istot myślących…


— Cześć, Jock — powiedziała Mary, wchodząc do jego gabinetu w siedzibie Synergii.

— Mary! — zawołał. — Witaj z powrotem! — Wstał z fotela, wyszedł zza biurka i uścisnął jej rękę. — Witaj.

— Miło cię znowu widzieć. — Mary wskazała na drzwi, w których pojawili się jej towarzysze podróży. — Na pewno pamiętasz Pontera Boddita. A to jest Uczony Adikor Huld.

Siwe, krzaczaste brwi Jocka strzeliły w górę.

— No proszę! Co za niespodzianka!

— Nie wiedziałeś, że mamy przyjechać?

Jock pokręcił przecząco głową.

— Byłem zajęty… innymi sprawami. Dostaję raporty o wszystkich wyjazdach i przyjazdach neandertalczyków, ale nie jestem na bieżąco.

Mary przypomniał się stary dowcip: zła wiadomość to taka, że CIA czyta wszystkie twoje e-maile; dobra wiadomość to taka, że CIA czyta wszystkie twoje e-maile.

— Cieszę się z ponownego spotkania — powiedział Jock, potrząsając ręką Pontera. Potem uścisnął dłoń Adikora. — Witam w Stanach Zjednoczonych Ameryki, doktorze Huld.

— Dziękuję — odparł Adikor. — Wszystko tutaj jest takie… gwałtowne.

Jock zdobył się na blady uśmiech.

— Co prawda, to prawda.

Mary wskazała obu Barastów.

— Lonwis Trob poprosił Pontera o przyjazd i zasugerował, aby tym razem zabrał ze sobą Adikora.

— Przypuszczam, że dla Lonwisa jestem zbyt wielkim teoretykiem. — Ponter się uśmiechnął. — Za to Adikor naprawdę zna się na budowie różnych rzeczy.

— Skoro mowa o neandertalskim geniuszu — Mary wskazała na stół roboczy w kącie gabinetu — widzę, że pracowałeś nad kodonerem.

— Tak, rzeczywiście. To zdumiewające urządzenie — przyznał Jock.

— Bez dwóch zdań. — Mary spojrzała na niego, zastanawiając się, czy powinna mu to powiedzieć. W końcu jej entuzjazm zwyciężył. — Dzięki niemu Ponter i ja pomimo różnej liczby chromosomów będziemy mogli mieć dziecko.

Jock wyprężył się jak struna.

— Naprawdę? Nie-niewiarygodne. Nie sądziłem, że to możliwe.

— Okazuje się, że tak! — przyznała rozpromieniona Mary.

— W takim razie gratuluję. Oczywiście tobie też, Ponterze. Moje gratulacje!

— Dziękuję — odparł Ponter.

Nagle Jock ściągnął brwi, jakby właśnie uświadomił sobie coś ważnego.

— Mówimy o hybrydzie Homo sapiens i Homo neanderthalensis. Dziecko będzie miało dwadzieścia trzy pary chromosomów czy dwadzieścia cztery?

— Chodzi ci o to, czy według opracowanego przeze mnie testu będzie się zaliczało do Gliksinów, czy do Barastów? — upewniła się Mary.

Jock kiwnął głową.

— Pytam tylko… z ciekawości.

— No cóż, dużo na ten temat rozmawialiśmy. Ostatecznie postanowiliśmy dać dziecku dwadzieścia trzy pary chromosomów. Pod tym względem będzie jak Gliksin… Homo sapiens.

— Rozumiem. — Jock wydawał się lekko zaniepokojony całym tym pomysłem.

— Skoro embrion ma się rozwijać w moim organizmie — Mary poklepała się po brzuchu — wolimy uniknąć ewentualnych reakcji mojego układu immunologicznego.

Jock zerknął na nią.

— Ale jeszcze nie jesteś w ciąży?

— Nie, nie. Generacja 149 zostanie poczęta dopiero w następnym roku.

Jock zrobił wielkie oczy.

— Więc dziecko będzie dorastało na neandertalskim świecie? Czy to znaczy, że zamierzasz się tam przenieść na stałe?

Mary spojrzała na Pontera i Adikora. Nie spodziewała się, że ten temat wypłynie tak szybko.

— Prawdę mówiąc — powiedziała powoli — większość czasu będę spędzała na tym świecie…

— Mam wrażenie, że zaraz usłyszę jakieś „ale” — stwierdził Jock.

— Rzeczywiście — przytaknęła Mary. — Zadanie, z powodu którego zatrudniłeś mnie w Synergii, wykonałam o wiele szybciej, niż się spodziewaliśmy. Myślę, że czas, abym poszukała sobie innego zajęcia. Zaproponowano mi pełen etat na wydziale genetyki na Laurentian.

— Laurentian? — zdziwił się Jock. — A gdzie to jest?

— W Sudbury… tam, gdzie znajduje się portal. To niewielki uniwersytet, ale ma wspaniały wydział genetyki i wykonuje badania z zakresu medycyny sądowej. — Przerwała na moment, po czym dodała: — Ta dziedzina ostatnio bardzo mnie interesuje.

Jock się uśmiechnął.

— Kto by pomyślał, że takie Sudbury stanie się kiedyś miejscem, które będzie przyciągało ludzi?


— Witaj, Mary.

Mary upuściła kubek, który trzymała w dłoni. Rozbił się na drobne kawałki, a kawa z czekoladowym mlekiem bryzgnęła na podłogę jej gabinetu.

— Będę krzyczeć — ostrzegła. — Zawołam Pontera.

Cornelius Ruskin zamknął za sobą drzwi.

— Nie ma takiej potrzeby.

Serce Mary waliło jak oszalałe. Rozejrzała się wokół, szukając czegoś, czego mogłaby użyć jako broni.

— Co ty tu, do diabła, robisz?

Cornelius uśmiechnął się blado.

— Pracuję. Mam zastąpić ciebie.

— Jeszcze zobaczymy. — Mary chwyciła słuchawkę stojącego na biurku telefonu.

Cornelius podszedł bliżej.

— Nie dotykaj mnie! Nawet nie próbuj! — ostrzegła go.

— Mary…

— Wynoś się! Wynocha!

— Daj mi dwie minuty, Mary… Tylko o to proszę.

— Wezwę policję!

— Wiesz, że nie możesz. Nie po tym, co zrobił mi Ponter i…

Cornelius umilkł nagle, bo dostrzegł coś w jej twarzy. Serce Mary biło wściekle.

— Ty nic nie wiesz! — stwierdził, robiąc wielkie oczy. — Nie wiesz, prawda? Nic ci nie powiedział!

— O czym?

Szczupłe ręce Corneliusa obwisły bezwładnie, tak jakby były jedynie luźno połączone z jego tułowiem.

— Nawet nie przyszło mi do głowy, że możesz nie mieć z tym nic wspólnego, że nie miałaś udziału w planowaniu wszystkiego, że nie wiedziałaś…

— Nie wiedziałam o czym? — spytała ostro.

Cofnął się.

— Nie zrobię ci krzywdy, Mary. Nie mogę cię skrzywdzić.

— O czym ty mówisz?

— Wiesz, że Ponter przyszedł do mojego mieszkania?

— Co? Kłamiesz.

— Nie kłamię.

— Kiedy?

— We wrześniu. Późno w nocy…

— Kłamiesz. On nigdy…

— Właśnie że tak.

— Powiedziałby mi o tym.

— Ja też tak myślałem — przyznał Cornelius, wzruszając ramionami. — Ale najwyraźniej tego nie zrobił.

— Nic mnie to nie obchodzi. Masz się stąd wynosić. Przeniosłam się tutaj, żeby być z dala od ciebie! Za chwilę zawiadomię policję.

— Lepiej tego nie rób.

— Zaraz się przekonamy. Jeśli się do mnie zbliżysz, zacznę krzyczeć.

— Mary…

— Nie zbliżaj się.

— Mary, Ponter mnie wykastrował.

Mary poczuła, jak opada jej szczęka.

— Kłamiesz. Zmyśliłeś to sobie.

— Pokażę ci, jeśli chcesz…

— Nie! — Mary niemal zwymiotowała na samą myśl o tym, że miałaby zobaczyć jego nagie ciało.

— To prawda. Przyszedł do mojego mieszkania około drugiej w nocy i…

— Ponter nigdy by tego nie zrobił. A już na pewno nie ukrywałby tego przede mną.

Cornelius zbliżył rękę do rozporka.

— Tak jak powiedziałem, mogę to udowodnić.

— Nie! — Mary z trudem chwytała powietrze.

— Qaiser mówiła mi, że na stałe przeniosłaś się na drugi świat. W przeciwnym razie nigdy bym tu nie przyjechał, ale… — Znowu wzruszył ramionami. — Potrzebuję tej pracy, Mary. York to była dla mnie ślepa uliczka, podobnie jak dla każdego białego mężczyzny z mojego pokolenia. Przecież wiesz.

Mary brakowało tchu.

— Nie mogę z tobą pracować. Nie mogę nawet być w tym samym pomieszczeniu co ty.

— Będę się trzymał z dala od ciebie, obiecuję. — Jego ton złagodniał. — Do cholery, Mary, myślisz, że mnie jest łatwo ciebie spotykać? Przypominasz mi… — jego głos załamał się tylko odrobinę — … kim byłem.

— Nienawidzę cię — wysyczała Mary.

— Wiem. — Cornelius nieznacznie uniósł ramiona. — I… i nie dziwię się tobie. Ale jeśli powiesz o mnie Kriegerowi lub komukolwiek innemu, pogrążysz także Pontera Boddita. Trafi do więzienia za to, co mi zrobił.

— Niech cię szlag trafi.

Cornelius pokiwał głową.

— Pewnie tak się stanie.


— Ponter! — Mary wpadła do pokoju, w którym Ponter pracował z Adikorem i Lonwisem. — Chodź ze mną!

— Hej, Mare. Coś się stało? — spytał ją.

— Natychmiast! — ucięła. — W tej chwili!

Ponter odwrócił się w stronę dwóch neandertalczyków, choć Christine nie skończyła jeszcze tłumaczyć.

— Wybaczcie nam na chwilę…

Lonwis skinął głową i zażartował, że to musi być Ostatnie Pięć. Mary wymaszerowała z pokoju, a Ponter podążył za nią.

— Na zewnątrz! — zarządziła i nie oglądając się za siebie ruszyła głównym holem ku frontowym drzwiom. Po drodze wzięła z wieszaka płaszcz.

Ponter wyszedł bez wierzchniego okrycia. Mary przemierzyła zbrązowiały trawnik i przeszła przez ulicę. Zatrzymała się dopiero na promenadzie opustoszałej przystani. Gwałtownie obróciła się do Pontera.

— Jest tutaj Cornelius Ruskin — wypaliła.

— Niemożliwe — stwierdził. — Na pewno wyczułbym jego zapach, gdyby…

— Może zmienił się po tym, jak obciąłeś mu jaja — warknęła Mary.

— Och — wyrwało się Ponterowi.

— Tylko tyle? — spytała z irytacją. — Tylko tyle masz mi do powiedzenia?

— No cóż…

— Dlaczego, do diabła, mnie nie uprzedziłeś?

— Bobyś się nie zgodziła — przyznał, wpatrując się w chodnik w połowie zasłany opadłymi liśćmi.

— Jasne, do cholery, że nie! Ponterze, jak mogłeś zrobić coś takiego? Chryste.

— Chryste — powtórzył cicho Ponter. — Chrystus nauczał, że przebaczenie jest najwspanialszą z cnót. Ale…

— Ale co? — warknęła Mary.

— Ale ja nie jestem Chrystusem — odparł głosem pełnym smutku. — Nie potrafiłem wybaczyć.

— Obiecałeś mi, że go nie skrzywdzisz.

Mewa zatoczyła krąg nad ich głowami.

— Obiecałem ci, że go nie zabiję — sprostował. — I nie zrobiłem tego… — Wzruszył potężnymi ramionami. — Miałem szczery zamiar tylko go ostrzec, że wiem, iż to on jest gwałcicielem, żeby już nigdy nie próbował popełnić kolejnej zbrodni. Ale kiedy go zobaczyłem, kiedy poczułem jego zapach… jego smród, ten sam, jaki zostawił na ubraniu swojej ostatniej ofiary, nie potrafiłem się powstrzymać…

— Jezu, Ponterze. Wiesz, co to znaczy? Teraz to on ma przewagę. Jeśli zechce, może w każdej chwili na ciebie donieść. Podejrzewam, że to, czy w ogóle był winny gwałtu, nawet nie wypłynęłoby podczas twojego procesu.

— Ale przecież jest winny! Nie mogłem znieść myśli o tym, że nie zapłaci za popełnioną zbrodnię — powiedział Ponter, a po chwili, tak jakby chciał się jeszcze bardziej usprawiedliwić, powtórzył ostatnie słowo w liczbie mnogiej: — zbrodnie — przypominając Mary, że nie była jedyną ofiarą Ruskina i że do drugiego gwałtu doszło, ponieważ nie zgłosiła się na policję.

— Jego rodzina! — Mary nagle coś sobie uświadomiła. — Jego rodzeństwo. Rodzice. Mój Boże, im chyba nic nie zrobiłeś?

Ponter spuścił głowę i Mary pomyślała, że za chwilę przyzna się do kolejnych ataków. Nie to jednak było powodem jego wstydu.

— Nie — powiedział. — Nic nie zrobiłem z innymi kopiami genów, które sprawiły, że się taki stał. Chciałem ukarać jego. Chciałem go zranić za to, że skrzywdził ciebie.

— A teraz on może zaszkodzić tobie — stwierdziła.

— Tym się nie przejmuj. On nigdy nikomu nie wyjawi, co mu zrobiłem.

— Skąd masz tę pewność?

— Oskarżenie mnie oznaczałoby, że wyszłyby na jaw zbrodnie, które sam popełnił. Może nie podczas mojego procesu, ale w osobnym dochodzeniu. Mam rację? Przecież tutejsi egzekutorzy nie mogliby tak po prostu zostawić tej sprawy.

— Może i tak — przyznała Mary, wciąż gotując się ze złości. — Ale sędzia być może stwierdziłby, że Ruskina spotkała już dostateczna kara, wymierzona przez ciebie. Przecież kanadyjskie prawo uważa kastrację za sankcję zbyt surową nawet gdy chodzi o gwałt. Dlatego sędzia mógłby uznać za bezsensowne skazywanie Ruskina na mniej drastyczną, dopuszczoną przez prawo karę więzienia. Gdyby tak się stało, Ruskin nie miałby nic do stracenia i na pewno dopilnowałby, abyś trafił za kratki za to, co zrobiłeś jemu.

— Ale jednak wszyscy dowiedzieliby się, że jest gwałcicielem. Na pewno miałoby to konsekwencje społeczne, na jakie wolałby się nie narażać.

— Powinieneś był najpierw ze mną porozmawiać!

— Przecież powiedziałem już, że nie miałem zamiaru…

— Zemścić się — stwierdziła Mary, ale powiedziała to zwykłym tonem, tak jakby zwyczajnie podpowiadała Ponterowi właściwe słowo. Powoli pokręciła głową. — Nie powinieneś był tego robić.

— Wiem.

— Ani, co gorsza, trzymać tego w tajemnicy przede mną! Do diaska, Ponterze, nie powinniśmy nic przed sobą ukrywać! Dlaczego nic mi nie powiedziałeś?

Ponter spojrzał na przystań, na chłodną, szarą wodę.

— Jestem pewien, że na tym świecie nie spotkają mnie żadne reperkusje, bo jak powiedziałem, Ruskin nigdy nie wyjawi tego, co mu zrobiłem. Ale na moim świecie…

— Wykrztuś to wreszcie! — zdenerwowała się Mary.

— Nie rozumiesz? Gdyby na moim świecie dowiedziano się o czynie, jakiego się dopuściłem, zostałbym uznany za nadmiernie agresywnego.

— Ufasz, że Ruskin utrzyma wszystko w tajemnicy, ale nie wierzysz, że ja to zrobię?

— Nie o to chodzi. Zupełnie nie o to. Rzecz w tym, że wszystko jest rejestrowane. W moim archiwum alibi znalazłby się zapis tego, co ci powiedziałem, podobnie jak w twoim. Nawet gdyby żadne z nas nie puściło pary z ust, zawsze istniałoby ryzyko, że arbitrzy zażądają dostępu do mojego lub twojego archiwum, a wtedy…

— Co wtedy?

— Wtedy nie tylko ja zostałbym ukarany, ale także Mega i Jasmel.

„Chryste” — pomyślała Mary. — „I znowu wracamy do punktu wyjścia”.

— Przykro mi — zapewnił Ponter. — Naprawdę mi przykro z powodu tego, co zrobiłem Ruskinowi i z powodu tego, że ci nic nie powiedziałem. — Wzrokiem odszukał jej oczy. — Wierz mi, nie był to łatwy ciężar do dźwigania.

Nagle Mary wszystko zrozumiała.

— Rzeźbiarz osobowości!

— Tak, właśnie dlatego spotykałem się z Jurardem Selganem.

— Nie dlatego, że zostałam zgwałcona… — powiedziała wolno.

— Nie, nie bezpośrednio.

— … ale z powodu tego, co sam zrobiłeś po tym, co mnie spotkało.

— Właśnie.

Mary westchnęła przeciągle. Złość i wszystkie negatywne emocje opuściły ją zupełnie. Ponter nie uważał jej za gorszą z powodu gwałtu…

— Ponterze — powiedziała cicho. — Ponterze…

— Ja naprawdę cię kocham, Mare.

Powoli pokiwała głową, zastanawiając się, co dalej robić.

Загрузка...