ROZDZIAŁ SIÓDMY

Pomimo utrudniającego rozmowę bezosobowego stylu i powolności obfitującej w długie przerwy między zdaniami nie było wątpliwości, że Khone’owi zależy na rozmowie. Co więcej, miał kilka pytań, tyle że trudno było mu je zwerbalizować. Nigdy jeszcze nikogo o nic podobnego nie pytał…

Conway znał wiele gatunków, których podejście do życia i wzory zachowań były dla Ziemianina całkiem obce albo wręcz odpychające, i to również wtedy, gdy Ziemianin ów był lekarzem z bogatym doświadczeniem. Potrafił wyobrazić sobie, ile wysiłku kosztuje Khone’a próba zrozumienia kogoś, kto pośród wielu osobliwości dopuszcza kontakt fizyczny z innym osobnikiem również poza czasem godów czy opieki nad dzieckiem. Gotów był wykazać maksimum cierpliwości, aby nie utrudniać dodatkowo zadania.

Podczas jednej z kolejnych przerw usiłował skierować rozmowę na nieco inne tory, wyrażając ubolewanie za tyle cierpień, które spowodował, ale Khone zbył przeprosiny, stwierdzając, że nawet gdyby przybysz się nie wtrącił, cokolwiek innego doprowadziłoby do identycznych zdarzeń. Przedstawił pokrótce listę zniszczeń, dodając, że wprawdzie wszystko zostanie odbudowane, a statek podniesiony i naprawiony, jednak nie zdziwi się, jeśli przed końcem wszystkich prac dojdzie do nowej katastrofy.

Ile razy zbieg okoliczności powodował połączenie, cofali się o krok w swoim skromnym postępie technologicznym. Stąd gdy cokolwiek udawało im się osiągnąć, zawsze było to narażone na zniszczenie. Według przekazywanych z pokolenia na pokolenie opowieści zawsze tak się działo. Tak też podawały nieliczne zapiski ocalałe z kolejnych aktów destrukcji.

— Gdyby dało się jakoś pomóc, czy przez wzbogacenie wiedzy, czy przez porady, czy fizyczne wsparcie, wystarczy przekazać, co trzeba zrobić, a zostanie wykonane — powiedział Conway nieco złożonym, ale nadal bezosobowym stylem.

— Pragnienie, aby cierpiąca rasa uwolniona została od swego brzemienia, jest silne i jednoznaczne — odparł Khone. — Na początek pożądane byłoby zwiększenie wiedzy.

— Możesz pytać mnie o wszystko. Żadnego pytania nie uznam za obraźliwe — stwierdził Conway, rezygnując z ceremonialnej formy wypowiedzi.

Khone poruszył nerwowo włosami, ale była to jedyna reakcja, co jasno dowodziło, jak wielką wagę przywiązuje do rozwiązania problemu.

— Chodzi o informacje o innych znanych ci rasach, które miały podobny problem jak ten na Goglesk. A przede wszystkim o wyjaśnienie, jak ten problem rozwiązały.

Uzdrawiacz też odezwał się odrobinę inaczej. Zapewne przełamanie albo chociaż nagięcie uwarunkowania całego życia musiało kosztować go sporo wysiłku. Niestety, Conway nie dysponował pożądanymi przez niego informacjami.

Aby dać sobie czas na zastanowienie, nie odpowiedział od razu, ale zaczął opisywać szczególnie rzadkie formy życia w Federacji, tyle że inaczej, niż czynił to wcześniej. Teraz sięgnął do swojego szpitalnego doświadczenia, przytaczając przykłady chirurgicznych i nieinwazyjnych interwencji koniecznych przy rozmaitych schorzeniach. Chciał dać Khone’owi nieco nadziei, chociaż wiedział, że w sumie odchodzi od tematu, i to w sposób niebezpieczny, bo opisuje lekarzowi, który nie ma szans dotknąć swoich pacjentów, działania wymagające takiego kontaktu. Nigdy nie okłamywał swoich pacjentów, nie chciał więc też robić tego i tym razem.

— Niemniej, o ile się orientuję, wasz problem jest wyjątkowy — dodał. — Gdyby napotkano kiedyś podobny przypadek, zostałby w pełni przebadany i istniałaby na ten temat bogata literatura, uznawana w każdym szpitalu za lekturę obowiązkową. Przykro mi zatem, ale jedyne, co mogę zaproponować, to jak najwnikliwsze zbadanie zagadnienia, czego podejmę się chętnie, licząc na twoją współpracę zarówno jako pacjenta, jak i lekarza.

Czekając na reakcję Khone’a, usłyszał, jak od tyłu podchodzi do nich Wainright. Porucznik jednak nie odezwał się ani słowem.

— Współpraca jest możliwa i pożądana, ale nie będzie to bliska współpraca — odpowiedział w końcu Gogleskanin.

Conway odetchnął z ulgą.

— Budowla za mną kryje pomieszczenie przeznaczone do bezpiecznego badania przejawów miejscowego życia. Dla ochrony obserwatorów jest ono oddzielone przezroczystą, ale bardzo wytrzymałą ścianą. Czy w takich warunkach dopuszczalne byłoby znaczne zmniejszenie dystansu dla przeprowadzenia szczegółowych badań?

— O ile dowiedzione zostanie, że przegroda jest dość wytrzymała.

Wainright odchrząknął, zwracając na siebie uwagę.

— Przepraszam, doktorze. Jak dotąd nie zdarzyło się, abyśmy musieli korzystać z tego pomieszczenia, i składujemy w nim ogniwa paliwowe. Proszę o dwadzieścia minut na zrobienie porządków.

Khone i Conway przeszli na tyły budynku, gdzie mieściło się zewnętrzne wejście do sali. Jak wyjaśnił Conway, pozwalało ono miejscowym formom życia wrócić po uwolnieniu do własnego środowiska. Wobec Khone’a nie miały być zastosowane żadne środki przymusu. Został zapewniony, że będzie mógł w każdej chwili przerwać badanie i wyjść.

Conway chciał określić podstawy zachowania tubylców przez wnikliwe przestudiowanie ich fizjologii, a szczególnie budowy i działania obszaru czaszki, który wykazywał całkiem nie znane mu cechy. Być może tam właśnie kryła się odpowiedź na najważniejsze pytania. Nie zamierzał jednak narażać Khone’a na jakiekolwiek cierpienie czy poważny stres.

— Rozumiem i akceptuję to, że badanie może nie być przyjemne — powiedział jednak FOKT.

Aby dodać mu jeszcze pewności, Conway pierwszy wszedł do środka. Uderzając rękami i nogami w przezroczystą przegrodę, udowodnił stojącemu w progu Khone’owi, jak jest wytrzymała. Potem wskazał na sufit i wyjaśnił zasady komunikowania się z pomieszczeniem, opisał emitery pól krępujących oraz przeznaczenie poszczególnych manipulatorów, które miały zostać uruchomione jedynie po uprzednim wyrażeniu zgody przez pacjenta. W końcu przeszedł przez małe, zaznaczone białym konturem drzwi w przezroczystej ścianie i zostawił FOKTa samego, aby mógł się nieco oswoić z wnętrzem.

Wainright uprzątnął już część obserwacyjną i wstawił tam trójwymiarowy projektor, podrzucił nagrania wykonane poprzedniego dnia oraz zestaw taśm używanych standardowo podczas pierwszego kontaktu. Nie zapomniał też o medycznym wyposażeniu Conwaya.

— Będę monitorować badania i nagrywać wszystko z centrum łączności, które jest zaraz obok — oświadczył porucznik, przystając w wewnętrznym wejściu. — Khone widział już taśmy z prezentacją, ale chyba nie zawadziłoby przebiec raz jeszcze pięciominutową sekwencję ze Szpitalem. Gdyby potrzebował pan czegoś, doktorze, proszę dać mi znać.

Zostali sami, w odległości ledwie trzech metrów. No i była jeszcze przezroczysta ściana.

Conway przycisnął do niej dłoń mniej więcej na wysokości pasa i powiedział:

— Proszę podejść tak blisko, jak tylko będzie to możliwe, i przysunąć kończynę do ściany w tym samym miejscu, w którym znajduje się moja. Bez pośpiechu. Chodzi o przyzwyczajenie się do najmniejszego możliwego dystansu osiągalnego bez fizycznego kontaktu.

Zachęcany nieustannie spokojną przemową, Khone zbliżał się coraz bardziej. Po paru zakończonych wycofaniem próbach dotknął wreszcie tworzywa dokładnie naprzeciw dłoni Conwaya. Teraz dzieliło ich tylko pół cala. Conway powoli sięgnął drugą ręką po skaner i przycisnął go do ściany na wysokości głowy Khone’a, ten zaś bez słowa oparł ją o przegrodę.

— Wspaniale! — powiedział Conway, nastawiając ostrość. — Wprawdzie w fizjologii Gogleskan jest wiele rzeczy całkiem dla mnie nowych, jednak z grubsza są oni podobni do innych ciepłokrwistych tlenodysznych. Większość różnic dotyczy obszaru czaszki i to ona wymaga najdokładniejszego zbadania i analizy, nie tylko czysto medycznej. Krótko mówiąc, badamy całkiem normalną formę życia, która jednak zachowuje się czasem bardzo nietypowo. Jeśli uznamy, że wzorce owego zachowania ukształtowane zostały przez czynniki ewolucyjne lub środowiskowe, będziemy musieli zgłębić również przeszłość waszego gatunku. — Dał Khone’owi chwilę na zastanowienie i podjął temat: — Porucznik Wainright, który jest całkiem dobrym archeologiem amatorem, wspomniał mi, że od czasu pojawienia się waszych nierozumnych przodków ten świat zmienił się w zdumiewająco małym stopniu. Nie było żadnych wahań orbity, znaczących zaburzeń sejsmicznych, epok lodowcowych ani nawet istotnych przesunięć stref klimatycznych. To wskazywałoby, że wasze szczególne zachowanie, które tak fatalnie hamuje rozwój cywilizacyjny, wykształciło się na bardzo wczesnym etapie rozwoju jako sposób obrony przed wrogami. Co to byli albo są za wrogowie?

— Nie mamy tu naturalnych wrogów — odparł Khone. — Nic nie zagraża nam na Goglesk oprócz nas samych.

Conwayowi trudno było w to uwierzyć. Przesunął skaner na jeden z tych fragmentów głowy, gdzie żądła kryły się częściowo pod włosami, i prześledził ich połączenia z torebkami jadowymi. Powiększony obraz pokazał Khone’owi na ekranie.

— To potężna naturalna broń, która może być wykorzystywana tak do ataku, jak i do obrony. Nie rozwinęłaby się bez potrzeby. Czy istnieją jakiekolwiek przekazy, pisemne relacje albo skamieliny tych groźnych stworzeń, przeciwko którym była stosowana?

Khone ponownie zaprzeczył i Conway musiał poprosić Wainrighta, aby wyjaśnił, czym są skamieliny. Gogleskanin przyznał wówczas, że owszem, widywał takie obiekty, ale nie sądził, aby były warte zainteresowania. To samo dotyczyło wszystkich jego pobratymców, którzy w ogóle nie rozwinęli archeologii. Niemniej teraz, gdy wiadomo już było, że dziwne odciski i obiekty znajdowane w skałach mogą powiedzieć wiele o rozwoju życia, Khone gotów był stać się ojcem nowej gałęzi nauki.

— Czy zdarzały ci się koszmarne sny, w których widziałeś atakujące cię bestie? — spytał Conway, nie odrywając wzroku od skanera.

— Tylko w dzieciństwie — rzucił szybko Khone. Wyraźnie wolałby zmienić temat. — Dorosłym rzadko śnią się takie rzeczy.

— Ale skoro w ogóle się zdarzały, dałoby się opisać taką bestię ze snu?

Trwało prawie minutę, zanim Gogleskanin odpowiedział, skaner zaś pokazywał w tym czasie wzmożoną aktywność grupy mięśni otaczających torebkę jadową i innych, znajdujących się u podstawy żądeł. Bez wątpienia chodziło o bardzo wrażliwą okolicę.

Conway czekał w napięciu, ale rozczarował się. Uzyskał jedynie kolejne zagadki.

— Nie jest to stworzenie mające określony kształt — powiedział FOKT. — W snach pojawia się jako coś groźnego, porusza się bardzo szybko, kąsa, rozszarpuje i porywa ofiarę. To tylko zmora dzieciństwa, dorośli zaś nie lubią wracać do tych wspomnień. Wystraszone snem młode osobniki mogą się połączyć, żeby poczuć się bezpieczniej, gdyż nie są dość silne, by spowodować zniszczenia w otoczeniu. Dorośli nie mają takiej możliwości.

— Chcesz powiedzieć, że młodociani mogą się łączyć do woli, a dorośli powinni tego unikać?

Trudno ich powstrzymać. Jednak gdy tylko możemy, zniechęcamy dzieci do takich zachowań, aby nie przyzwyczaiły się do czegoś, co w dorosłości byłoby groźne. Rozumiem, że bardzo pragniesz poczynić obserwacje procesu łączenia się i nie chciałbyś wywołać przy tym zniszczeń, więc muszę uprzedzić, że próba podejścia do dorosłego mającego kontakt z dzieckiem wywoła u tego pierwszego naturalną reakcję obronną. Conway westchnął. Khone wyprzedzał jego myśli. Rzeczywiście, zamierzał spytać o taką możliwość.

— Czy wygląd mojej rasy ma cokolwiek wspólnego z bestią z dziecięcych koszmarów?

— Nie, ale twoje wczorajsze podejście do jednego z naszych, a szczególnie fizyczny kontakt, skojarzyły się z zagrożeniem i wywołały nieracjonalną, choć w pełni uzasadnioną instynktem reakcję.

— Gdybyśmy wiedzieli, co było pierwotnym źródłem tej panicznej, gatunkowej reakcji, moglibyśmy spróbować ją zneutralizować — powiedział Conway z rezygnacją. — Jednak jak to ustalić?

Zapadła dłuższa chwila ciszy przerwana dopiero przez chrząknięcie Wainrighta.

— Biorąc pod uwagę opis, powiadający, że mamy do czynienia z napastnikiem, który zjawia się nagle, a potem szybko zabija i porywa zdobycz, czy nie może chodzić o wielkiego latającego drapieżnika?

Conway zastanawiał się nad tym, sprawdzając połączenia nerwowe między jaśniejszymi pasmami włosów i małym, silnie zmineralizowanym ośrodkiem skrytym w głębi mózgu.

— Czy są jakieś skamieliny świadczące o istnieniu takiego drapieżnika? Bo możliwe, że jeśli wspomnienia te sięgają czasów, gdy przodkowie FOKTów żyli w morzu, naprawdę chodziło o jakieś wodne zwierzę.

Nie znalazłem takich śladów, doktorze. Przynajmniej w tych niewielu miejscach, które zbadałem. Jeśli jednak cofniemy się aż do okresu, gdy życie kwitło głównie w oceanach, wówczas owszem, było tam kilka naprawdę dużych bestii. Jakieś dwadzieścia mil na południe stąd znajduje się rozległy fragment dna morskiego, który został stosunkowo niedawno wypiętrzony, oczywiście niedawno w geologicznej skali. Zbadałem tam sondami okolicę niegdysiejszej podmorskiej doliny, która jest szczególnie bogata w skamieliny. Zamierzałem zająć się komputerową rekonstrukcją znalezisk, ale dotąd nie miałem na to czasu. Niemniej wiem, że będzie to frapujące zajęcie, gdyż większość szczątków jest bez dwóch zdań niekompletna.

— Wskutek przemieszczeń sejsmicznych, które przemieszały osady? — spytał Conway.

— Może, ale niekoniecznie. Przypuszczam, że chodzi raczej o jakiś czynnik z czasów powstania tych kości. Ale mam w pokoju taśmy. Przynieść je? Wprawdzie nie są łatwe do interpretacji, ale może odświeżą naszemu przyjacielowi pamięć gatunkową.

Tak, poproszę — powiedział Conway i spojrzał na Khone’a. — Jeśli nie jest to dla ciebie zbyt przykre, czy mógłbyś mi powiedzieć, ile razy zdarzyło ci się łączyć w podobny, odruchowy sposób z innymi dorosłymi?

I gdybyś mógł opisać jeszcze stany fizyczne oraz odczucia pojawiające się przed, w trakcie oraz po połączeniu? Nie chcę sprawiać ci przykrości, ale możliwie pełne poznanie tego zjawiska może się okazać warunkiem znalezienia sposobu, aby zaradzić problemowi. Podobne wspomnienia nie były dla Khone’a przyjemne, ale nade wszystko pragnął przyczynić się do powodzenia badań. Oznajmił więc, że przed wczorajszym zdarzyło się to trzy razy. Kolejność była zawsze taka sama. Najpierw wypadek albo poczucie nagłego zagrożenia, które powodowało, że przestraszona jednostka wydawała odgłos wzywający innych na pomoc i równocześnie wywołujący u nich dokładnie te same uczucia. Pojawiał się przymus połączenia, aby wspólnie stawić czoło zagrożeniu. Khone pokazał organ odpowiedzialny za wydawanie wspomnianego dźwięku. Była to membrana, której nie wzbudzał układ oddechowy.

Conway pomyślał, że pod wodą taki narząd byłby jeszcze efektywniejszy, ale nie wspomniał o tym głośno. Był zbyt pochłonięty relacją, aby ją przerywać.

Khone opisał z kolei, że spleceniu włosów z inną istotą towarzyszyło rosnące poczucie bezpieczeństwa i pobudzenie związane z odczuwanym zwiększeniem potencjału połączonych umysłów. Jednak gdy więcej osobników nawiązywało kontakt, pierwotne odczucia zanikały zastępowane z wolna przemożnym pragnieniem ochrony grupy przed enigmatycznym zagrożeniem. Na tym poziomie spójne, gromadne myślenie było już niemożliwe.

— Po zażegnaniu niebezpieczeństwa albo ustaniu czynników, które wywołały przypadkowe połączenie, pojawiało się jednak w tym zbiorowym umyśle niejasne z początku uczucie, że dalsze trwanie grupy nie jest konieczne. Rozpadała się więc ona z wolna na poszczególne jednostki. Przez jakiś czas były one jeszcze nieco zagubione, czuły się zmęczone, a także zawstydzone spowodowanymi zniszczeniami. Aby przetrwać jako inteligentna rasa, Gogleskanie muszą żyć z osobna i w samotności.

Conway nie odpowiedział. Z trudem docierało do niego, że Gogleskanie są telepatami.

Загрузка...