ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY

Przez następne cztery dni Gurronsevas regularnie zaopatrywał statek w świeże zioła i odtwarzał instrukcje Remratha, jak ich używać. Niezależnie od tego najwięcej czasu spędzał w kopalnianej kuchni. Miał po temu dwojakiego rodzaju powody.

Gdy tylko był na pokładzie medycznym, słyszał wyrażane głośno obiekcje Murchison, Danalty i Naydrad dotyczące etycznych implikacji zezwolenia, aby laik miał decydujący głos w kwestii sposobu leczenia pacjenta. I rozważania, jak to właściwie jest z odpowiedzialnością za leczenie Creethara. Nikt nie powiedział mu niczego wprost, ale dietetyk czuł się niezręcznie. Nie miał pojęcia, jak reagować na ten skrywany sceptycyzm, chociaż zwykle nie przejmował się tym, co inni mieli do powiedzenia na jego temat. Odkąd opuścił kuchnię hotelu Cromingan — Shesk, gdzie sprawował władzę absolutną, jego pewność siebie i samoocena nieustannie znajdowały się pod ostrzałem. Zwykle były to na dodatek udane ataki. Wcale nie czuł się z tym dobrze.

Prilicla, który chcąc nie chcąc, wyczuwał jego rozterki, wykorzystał w końcu chwilę, gdy reszta grupy miała wolne po pracy albo była zajęta, i odciągnął go na bok.

— Rozumiem twoją irytację i niepewność i współczuję — powiedział tak cicho, że melodyjne trele ledwie przebijały się przez głos tłumacza dolatujący z osadzonej w uchu Gurronsevasa słuchawki. — Jednak powinieneś spróbować zrozumieć odczucia zespołu medycznego. Mimo tego, co słyszałeś, krytykują nie tyle ciebie, ile siebie, a dokładniej dają wyraz swojej irytacji faktem, że to, czego oni nie zdołali zrobić, załatwił zwykły kucharz, który pomógł pacjentowi, kiedy im się nie udało. Nie są w stanie zapanować nad tym bardziej niż ty nad swoją irytacją, zasugeruję im jednak łagodnie, aby powstrzymali się od okazywania tych odczuć. Proszę, abyś i ty był dla nich tolerancyjny, przynajmniej do chwili, gdy wyjaśni się, co będzie z Creetharem. Nie zwróciłbym się z taką prośbą do naczelnego dietetyka, który kilka miesięcy temu zaczął pracować w Szpitalu. Ale zmieniłeś się, przyjacielu Gurronsevas. Myślę, że na lepsze.

Dietetyk zmieszał się, a jego rozmówca oczywiście natychmiast się o tym dowiedział.

— Na razie chyba lepiej będzie dla ciebie, jeśli postarasz się spędzać jak najwięcej czasu w kuchni Remratha.

Nie było to takie łatwe, jak by się mogło wydawać. Z jakiegoś powodu zachowanie Remratha i wszystkich w kuchni zmieniło się bardzo. Byli coraz mniej przyjaźnie nastawieni do Gurronsevasa. Prilicla znajdował się zbyt daleko, aby wyczuć subtelne zmiany w ich emocjach, i nie potrafił nic podpowiedzieć.

Szczęśliwie młodzi Wemaranie nie podzielali odczuć starszych i nadal traktowali dietetyka z szacunkiem, okazywali mu posłuszeństwo i byli niezmiennie ciekawi zarówno jego, jak i kolejnych kulinarnych cudów, których dokonywał. Nawet myśliwi sięgali po jego dania z coraz mniejszą niechęcią, chociaż jako zatwardziali tradycjonaliści upierali się, że tylko mięso jest naprawdę właściwym pożywieniem dla dorosłych i że nadal będą je jeść.

Biorąc jednak pod uwagę, jak mało go przynieśli z ostatniego polowania, nawet przy bardzo oszczędnym racjonowaniu nie było szans, aby wystarczyło ono do przygotowywania typowego stewu dłużej niż kilka tygodni. Wszelako ich duma była widać ciągle silniejsza niż głód. Gurronsevas nie próbował kwestionować otwarcie ich zdania. Zamiast tego starał się kształtować ich smak, podsuwając coraz ciekawsze dania, i z wolna zaczynał trafiać w ten sposób, niejako z flanki, przez ich żołądki do serca. Nawet jeśli czasem przegrał jakąś bitwę, wiedział, że wojnę raczej wygrywa.

Niemniej ostatnio wydawało się, że łowcy także obracają się przeciwko niemu. Nie wiedział, co mogło być tego powodem. W odróżnieniu od Remratha i innych nauczycieli nigdy nie traktowali go po przyjacielsku, zawsze byli trochę sztywni w jego obecności, ale zdumiewająco łatwo zaakceptowali go w swoim gronie. Potem nagle odkrył, że zaczynają odnosić się do niego niemalże wrogo. Nie chcieli przy nim rozmawiać, a jeśli już próbował przerwać coraz dłuższą ciszę, otrzymywał odpowiedź zdawkową i wygłoszoną tak lodowatym tonem, że woda w kuchni mogłaby od tego zamarznąć. Nie potrafił znaleźć żadnego powodu zmiany ich zachowania i zaczynało go to już złościć. Uznał ostatecznie, że w tych okolicznościach najlepiej będzie zapomnieć o dobrych manierach i przy pierwszej okazji spytać o to wprost.

— Remrath, dlaczego się na mnie gniewacie?

Gdy cisza trwała już kilka minut, Gurronsevas doszedł do wniosku, że jego pytanie zostało zignorowane, i ponownie zajął się przygotowywaniem głównego dania, które chociaż nazywane przez Wemaran „obcą opcją”, było jedną z kilku potraw skomponowanych wyłącznie z miejscowych korzeni i naci warzyw z dodatkiem sosu zawierającego tutejsze zioło shuslish. Sos był na tyle ostry, że lekko palił w język, dając miłe wrażenie ciepła. Z doświadczenia Gurronsevas wiedział, że sięgną po nie prawie wszyscy dorośli i wszystkie dzieci, a tylko paru najbardziej upartych myśliwych pozostanie przy tradycyjnym stewie o posmaku bulionu. Ale i to było dobre, bo jak powiedział Remrath w czasach, gdy jeszcze rozmawiali, w chłodni został już tylko mały kawałek dziczyzny, nie więcej niż dwa funty. W tej sytuacji mógł wystarczyć na dłużej.

Danie było gotowe. Gurronsevas odsunął się, aby przepuścić czterech kuchcików, którzy sprawnie zaczęli odtwarzać jego układ na sąsiednich talerzach. Talerze stały na podgrzewanej półce, jednym z jego nowszych wynalazków. Któryś z kuchcików, zapewne Evemth, chociaż dietetyk miał ciągle problemy z odróżnianiem młodych Wemaran, wprowadził własną modyfikację polegającą na wzbogaceniu przybrania o kilka drobnych gałązek drissu ułożonych na powierzchni sosu shuslish. Nie mogło to wpłynąć na smak, ale poprawiało nieco wygląd dania. Zrobił to tylko na jednym talerzu, zapewne własnym.

Kiedyś Gurronsevas zrugałby kuchcika za coś takiego, chociażby po to tylko, aby pokazać, kto tu rządzi. Jednak ten młody Wemaranin przejawił inicjatywę i wyobraźnię kulinarną, zaczynał eksperymentować na własną rękę. Evemth, jeśli to był właśnie on, mógł się okazać obiecującym materiałem na prawdziwego kucharza.

— Nie gniewam się na ciebie — powiedział nagle Remrath.

A czarne jest białe, pomyślał dietetyk. Jednak nie należało wszczynać kłótni. Wydawało mu się, że przyjaciel ma coś jeszcze do powiedzenia, postanowił więc milczeć i czekać.

— Wszyscy byliśmy zdumieni tym, jak szybko poczuliśmy się z tobą dobrze, mimo twojego niesłychanego wręcz wyglądu — rzekł Remrath. — Zyskałeś nasz szacunek i, w jednym przynajmniej przypadku, również przyjaźń. Ale jesteśmy bardzo rozczarowani, nawet źli na uzdrawiaczy z twojego statku. Ty zaś, skoro należysz do tamtej grupy, stałeś się obiektem podobnych uczuć.

— Rozumiem — stwierdził Gurronsevas. Wiedział, że cała rozmowa jest nagrywana na Rhabwarze i Tremaarze, chociaż już od wielu dni nie otrzymywał stamtąd nieprzerwanego potoku instrukcji, o co powinien spytać czy co odpowiedzieć. Bywały wszakże takie chwile jak obecna, kiedy chętnie usłyszałby wyraźne polecenie, które zwolniłoby go z odpowiedzialności.

— Jednak ci uzdrawiacze pragną tylko pomóc Wemaranom. Tak samo jak ja. Musicie to wiedzieć i na pewno im wierzycie. Skąd zatem gniew? I co powinienem zrobić, aby odzyskać twoją przyjaźń?

— Ciągle odbierają nam Creethara — stwierdził Remrath takim tonem, jakby przemawiał do nierozgarniętego dziecka.

Gurronsevasowi ulżyło. Wydało mu się, że chociaż problemy są dwa, mogą rozwiązać je za jednym zamachem gdy zdrowiejący łowca wróci do kopalni. Starannie dobrał słowa.

— Twój syn powróci, gdy tylko to będzie możliwe. Nie jestem uzdrawiaczem i trudno mi powiedzieć, jak długo jeszcze będziecie musieli czekać. Mogę spytać innych, jak to oceniają. A może sam powinieneś odwiedzić statek i na własne oczy przekonać się, co się dzieje z Creetharem, oraz spytać o co tylko zechcesz.

— Nie! — rzucił Remrath ostro. Tak samo reagował już wcześniej, gdy pojawiała się propozycja wizyty. — Jesteś naprawdę gruboskórny. Przykro mi to mówić, ale zaczynam podejrzewać cię tak samo jak wszystkich innych obcych o samolubność i nieuczciwość. Chciałbym, żebyś udowodnił, że się mylę, i do tego czasu nie będę z tobą rozmawiał. Wracaj na statek i powiedz swoim przyjaciołom, aby natychmiast oddali nam Creethara.

Pamiętając ostatnią wymianę zdań z Priliclą, dietetyk ruszył na Rhabwara w dość ponurym nastroju. Zastanawiał się, czy jest tu ktokolwiek, kto pragnie jego towarzystwa. Może chociaż pacjent, o ile nadal żyje, byłby skłonny wyjaśnić mu dziwne zachowanie Remratha i innych. Tajemnice i pytania bez odpowiedzi wprowadzały coraz większe zamieszanie w jego myśli, on zaś lubił mieć w głowie porządek, taki jaki zawsze panował w jego kuchni. Zamierzał spytać Priliclę, czy nie mógłby porozmawiać z pacjentem.

— Chciałem zaproponować to samo, przyjacielu Gurronsevas — powiedział ku jego zdumieniu empata. — Sytuacja pogarsza się raptownie, szybciej, niż myślisz, i to bez widomego powodu. Wiesz, że zerwali całkowicie kontakt? Wyłączyli komunikatory, które im zostawiliśmy, powiedziawszy tylko, że nie jesteśmy już mile widziani w kopalni. Creethar to teraz jedyne łączące nas z nimi ogniwo, ale i on powtarza tylko nieustannie, że nie chce rozmawiać z przybyszami z innych światów.

Prilicla wskazał łóżko pacjenta i wolno podleciał w tym kierunku. Na pokładzie medycznym nie było akurat nikogo więcej, być może dlatego, że stan łowcy się ustabilizował, a może też dlatego, że zaczął on protestować przeciwko ich towarzystwu. Dobrze byłoby sprawdzić.

— Klinicznie rzecz biorąc, przyjaciel Creethar jest w całkiem dobrym stanie — powiedział Prilicla. — Od kiedy zaczął dostawać zdobyte przez ciebie lekarstwo, wszystko idzie ku lepszemu. Niebawem wejdzie w fazę rekonwalescencji. Niemniej emocjonalnie nie jest z nim najlepiej. Wyczuwam chroniczny lęk, który próbuje ukryć i opanować. Mimo że próbowałem dodać mu pewności siebie, ciągle nie chce z nami rozmawiać.

Prilicla potrafił nie tylko wyczuwać cudze emocje, ale był też empatą projekcyjnym, przypomniał sobie dietetyk. O ile nie chodziło o poważny stres, mógł poprawić innym samopoczucie samym pojawieniem się w pełnym istot pokoju.

— Podczas ostatniej, bardzo krótkiej rozmowy spytał o swojego ojca, Remratha, o grupę łowiecką i o wydarzenia w kopalni. To było dwa dni temu. Od tamtej pory nie chce nawet nas słuchać i denerwuje się, ilekroć rozmawiamy w jego obecności. W końcu wyłączyłem autotranslator, aby oszczędzić mu stresu. Nie chce jeść. Nie wie, że odżywiamy go dożylnie, co utrzymuje go przy życiu, lecz obaj rozumiemy, że szybki powrót do zdrowia nie będzie możliwy bez przyjmowania normalnych pokarmów. Niemniej ty, przyjacielu Gurronsevas, masz nad nami pewną przewagę. Ciebie jednego nie widział po odzyskaniu przytomności. Nie jesteś też lekarzem i nie będziesz próbował rozmawiać z nim o stanie zdrowia. Jako kucharz masz szansę ustalić jego preferencje kulinarne. No i wreszcie, znasz ostatnie doniesienia z kopalni. Dlatego chciałbym, abyś możliwie najszybciej porozmawiał z Creetharem. — Prilicla zawisł na łóżkiem pacjenta. — Te istoty uznały cię za przyjaciela, za kogoś o wiele bliższego niż ktokolwiek z zespołu medycznego. Ale nie wynika z tego, że reagują tak samo jak ludzie.

Nie są nimi, a raczej są na swój sposób, tak samo jak każdy z nas. Ta różnica, plus jakiś nasz błąd, sprawiła, że nie uważają się już za naszych przyjaciół.

— Będę uważał — obiecał Gurronsevas.

— Wiem, że będziesz. — Empata wyciągnął przednią kończynę i musnął przycisk na konsoli obok łóżka. — Będę zdawać ci relację ze stanu emocjonalnego pacjenta. Jego autotranslator został włączony. Oczy ma zamknięte, ale nie śpi. Słucha nas. Lepiej będzie, jeśli już wyjdę.

Creethar leżał na posłaniu w takiej pozycji, aby jego usztywnione kończyny mogły wisieć swobodnie podtrzymywane systemem żyłek, których sploty przypominały Gurronsevasowi olinowanie dawnych żaglowców. Reszta ciała, wraz z ogonem, została unieruchomiona pasami. Trudno było orzec, czy zrobiono to dla ochrony pacjenta, czy aby zapobiec samookaleczeniu albo rzuceniu się na kogoś. Usztywnienia były przezroczyste, brakowało też bandaży czy okładów, widać było zatem, że wiele zainfekowanych jeszcze niedawno ran zagoiło się już albo właśnie zabliźniało. Nagle Creethar otworzył oczy.

— Wielka Shavrah! — krzyknął i szarpnął się w pasach. — Co to za wielka i głupia bestia?

Gurronsevas zignorował obraźliwy epitet i odpowiedział jedynie na pytanie.

— Jestem Tralthańczykiem. To rasa istot znacznie większych i zapewne bardziej przerażających niż wszyscy, których widziałeś na statku. Niemniej, podobnie jak pozostali, nie chcę wyrządzić ci krzywdy. Tyle że w odróżnieniu od nich nie jestem uzdrawiaczem, lecz kucharzem, chociaż też chcę ci pomóc w powrocie do zdrowia.

— Kucharz, który nie jest uzdrawiaczem? — przerwał mu pacjent. Mówił całkiem cicho i leżał już znacznie spokojniej. — Dziwne. Co nie pozwoliło ci dokończyć edukacji?

— Nazywam się Gurronsevas — zaczął dietetyk spokojnie, mimo informacji Prilicli, że pacjent cały czas zachowuje się prowokująco. — Moja edukacja oraz całe życie związane są ze sztuką kulinarną i nie mam innych zainteresowań. Tym samym jestem dobrym kucharzem i dlatego zwrócono się do mnie z prośbą, abym ci pomógł. Chodzi o to, że jeśli masz wrócić do zdrowia i do kopalni, musisz zacząć jeść. Ty tymczasem odmawiasz przyjmowania pokarmów. Jeśli uważasz, że są niesmaczne, wyjaśnij, co dokładnie jest w nich nie tak, a ja zaproponuję ci coś innego.

Creethar poruszył się, ale nie odezwał.

— Negatywna reakcja emocjonalna — oznajmił Prilicla. — Powrót strachu i poczucia osobistej straty. Nie wiem, o co może chodzić, ale szczyt pojawił się w chwili, gdy wspomniałeś o kopalni. Proszę, zmień temat.

Ale tematem miało być jedzenie i konieczność jego spożywania, pomyślał ze złością Gurronsevas. Potem jednak uświadomił sobie, że empata odbiera jego gniew, i czym prędzej się uspokoił.

— Co nie odpowiada ci w jedzeniu? Smak jest niewłaściwy?

— Nie! — odparł pacjent ze zdumiewającą stanowczością. — Czasem smakuje jak mięso, lepiej niż wszystkie mięsa, które dotąd jadłem.

— Zatem nie rozumiem, dlaczego odmawiasz…

— Bo to nie jest mięso! Wygląda i smakuje jak mięso, ale naprawdę to coś podejrzanego z maszyny, którą ten skrzydlaty nazywa syntetyzerem. To nie jest nasze jedzenie. Nie wolno mi go jeść, bo mnie zatruje. Jako kucharz musisz rozumieć, jak ważne jest mięso dla dorosłych. Dorosłych każdej rasy. Bez niego nie można przetrwać.

— Jako tralthański kucharz o niczym takim nie wiem. Większość moich braci nie jada mięsa już od stuleci. Był to ich wybór, nie zaś skutek tego, że są przeżuwaczami. Mimo to i moja planeta, czyli Traltha, i wszystkie jej kolonie to światy kwitnące i licznie zamieszkane. Uwierzyłeś w nieprawdę, Creetharze.

— Twoi przyjaciele powtarzali mi to wiele razy — rzekł powoli i dobitnie pacjent. — Według waszych standardów mój lud jest zacofany i niewykształcony, ale nie jesteśmy głupi. Nie jesteśmy też małymi dziećmi gotowymi słuchać bajek, aby przyśniło się nam coś miłego. Oczekujesz, że dorosły Wemaranin uwierzy w podobne bzdury tylko dlatego, że wypowiada je przybysz z innego świata?

Gurronsevas nie oczekiwał takiej odpowiedzi od kogoś, kto był jeszcze ciągle osłabiony po poważnej chorobie.

— Rozumiem różnicę między edukacją a inteligencją i wiem, że inteligencja ma dużo większe znaczenie, bo jej poziom określa zdolność uczenia się. Jednak w kopalni są dorośli Wemaranie, którzy uwierzyli w te bajki.

— Starzy aż za często zachowują się jak dzieci — stwierdził Creethar. — Nie wiem, dlaczego każecie mi jeść to mięsopodobne coś z maszyny. Nie jesteś krewnym ani przyjacielem, ani nawet Wemaraninem. Nie wiesz i nie obchodzi cię to, jakie zniszczenia powoduje to w moim ciele. Ale ty nie ponosisz odpowiedzialności przed swoim ludem. Cokolwiek mi powiesz, nie będę jadł waszego jedzenia.

Pacjent wyraźnie wbił sobie to do głowy i nie był podatny na logiczną argumentację. Prilicla potwierdził, że tak jest. Należało zatem zmienić podejście.

— Gdy ostatnim razem rozmawiałem z doktorem Prilicla, tym pięknym latającym stworzeniem, pytałeś o swoich przyjaciół w kopalni. Podczas pracy w kuchni rozmawiałem z Remrathem i wieloma podrastającymi młodymi. Co chciałbyś wiedzieć?

— Mój ojciec wpuścił cię do kuchni? — spytał Creethar z niedowierzaniem, które dało się usłyszeć nawet w przekładzie autotranslatora.

— Jestem kucharzem.

Było to bez wątpienia największe niedopowiedzenie w całym jego długim życiu zawodowym, ale pacjent oczywiście nie mógł o tym wiedzieć.

Gdy Creethar się nie odezwał, Gurronsevas zaczął relacjonować, co się działo ostatnio w kopalni. Krótko opisał pierwszy kontakt ze starą nauczycielką i młodzieżą, zadomowienie się w kuchni i rosnącą z czasem akceptację dla rad, które przekazywał Remrathowi.

Dietetyk wiedział świetnie, że kuchnia zawsze była centrum towarzyskim, do którego docierały wszystkie plotki, afery i relacje z różnych wydarzeń. Kelner zawsze był postacią pozostającą w tle i właściwie nie zauważaną, o ile tylko nie zrobił czegoś niewłaściwego. To oznaczało, że biesiadnicy z reguły nie uważali za stosowne powściągać przy nim języka. Gurronsevas nie wierzył w niezgrabnych kelnerów, zatem kuchnia na Wemarze dysponowała najprzedniejszym wywiadem.

Nie zawsze wiedział do końca, o co dokładnie chodziło w jakimś skandalu czy dowcipie, ale kilka razy Creethar zagulgotał i zatrząsł się dziwnie, co po jakimś czasie pozwoliło wrócić do tematu zasadniczego, czyli jedzenia.

— Remrath był uprzejmy przyjąć wiele moich sugestii, które okazały się popularne nie tylko wśród nauczycieli i młodzieży, ale również części myśliwych, twierdzących…

— Nie! — zaprotestował pacjent. — Dawałeś im to trujące jedzenie z obcej maszyny?

— W żadnym razie. Pokładowy podajnik służy tylko załodze i nie jest wystarczająco wydajny, aby wykarmić całą społeczność. Tylko ty jadłeś jego wytwory, bo byłeś bardzo osłabiony. Potem jednak zacząłeś odmawiać ich przyjmowania. Twoi przyjaciele w kopalni jedzą potrawy z miejscowych warzyw i owoców i jak mi mówili, bardzo im one zasmakowały, chociaż wcześniej uważano, że to jedzenie dla dzieci. Jedzą je, bo pokazałem Remrathowi wiele nowych sposobów przyrządzania waszych roślin i takiego ich podawania, aby były miłe dla oka i zróżnicowane smakowo dzięki sosom, ziołom oraz przyprawom, które rosną w całej dolinie. Na przykład…

Creethar nie poruszył się ani nie odezwał, gdy Gurronsevas z rosnącym zapałem opisywał zmiany w zwyczajach żywieniowych tubylców, które wprowadził. Nowe przyprawy i owoce, które zaczął dodawać do mąki i które zyskały powszechną aprobatę. Zaznaczył, że słowa są tylko drobną namiastką prawdziwego smaku tych pyszności, które pragnął opisać. Kiedy wspomniał, jak Remrath komplementował jego kuchnię, jak chwaliła go nawet konserwatywna Tawsar, nadal nie było odpowiedzi. Niebawem zaczęły mu się kończyć pomysły.

— Creethar, nie jesteś głodny? — spytał w pewnej chwili, gdy jego cierpliwość była już prawie na wyczerpaniu.

— Jestem — odparł bez wahania pacjent.

— Jest coraz głodniejszy — skomentował Prilicla. — Z każdym twoim słowem coraz bardziej.

— No to pozwól, że dam ci jeść — zaproponował dietetyk. — Wasze jedzenie, nie takie z maszyny. To chyba byłoby w porządku?

Creethar się zawahał.

— Nie wiem. Dobrze pamiętam nasze jedzenie, które dostawałem w młodości, i nie jest to miłe wspomnienie. Jeśli masz coś lepszego, może to być sprawka obcych substancji, które dodajesz do żywności. Nie mogę ryzykować.

Gurronsevas miał już do czynienia z wybrednymi konsumentami, spośród których najgorsi byli fanatycy kuchni naturalnej, lecz wszyscy oni bledli w porównaniu z Creetharem.

— Ale musisz jeść — powtórzył z naciskiem. — Nie jestem uzdrowicielem i nie powiem ci dokładnie, jak długo to potrwa, ale jeśli zaczniesz jeść, niebawem wrócisz do swoich. Jeśli wolisz wasze jedzenie od jedzenia z maszyny, przygotuję ci prosty stew warzywny. Taki jaki pamiętasz z dzieciństwa, a dla lepszego smaku poproszę Remratha o trochę mięsa z zapasu, który niedawno przynieśliście. Twoi ludzie bardzo chcą cię zobaczyć z powrotem, więc jestem pewien, że chętnie…

— Nie! — przerwał mu pacjent, szarpiąc się lekko w opaskach. — Nie wolno ci prosić ich o mięso ani rozmawiać o mnie z Remrathem. Musisz mi to obiecać.

— Pacjent odczuwa narastające zdenerwowanie — doniósł Prilicla.

Sam widzę, pomyślał Gurronsevas. Ale dlaczego się denerwuje? Czyżby doznał nie zdiagnozowanego urazu głowy i przestał myśleć racjonalnie? A może po prostu zachowywał się jak Wemaranin?

— Niech będzie — rzekł czym prędzej. — Obiecuję. Ale jest jeszcze inna możliwość. Powiedzmy, że sam zbiorę w dolinie jadalne rośliny i pokażę ci je. Na początku i w każdej fazie gotowania. Nie obiecuję, że podam ci je w takiej postaci, jaką pamiętasz, ale jestem pewien, że zaakceptujesz rezultat. Nie będę nawet używał układu grzewczego syntetyzera do gotowania, żebyś nie musiał obawiać się obcych dodatków. Zbiorę chrust i rozpalę ognisko na pokładzie, obok twojego łóżka, byś mógł obserwować moją pracę. Co ty na to, Creethar? To chyba spełnia wszystkie twoje oczekiwania?

— Jestem bardzo głodny.

— A ty, przyjacielu Gurronsevas, jesteś niepoprawnym optymistą — odezwał się Prilicla.

Загрузка...