Po nierównym gruncie doliny Remrath poruszał się jeszcze wolniej niż Tawsar i wyraźnie sprawiało mu to więcej bólu. Konsekwentnie odmawiał też wyjścia na obszar oświetlany przez wczesnopopołudniowe słońce. Obie trudności rozwiązała Naydrad, która dołączyła do nich z samobieżnymi noszami i rozwinęła ekran przeciwsłoneczny nad nieco opornym z początku pasażerem. Kelgianka została poproszona o prowadzenie pojazdu i niewtrącanie się do rozmowy Wemaranina i Gurronsevasa. Posłuchała, chociaż falowanie futra jasno dawało do zrozumienia, co o tym myśli. Danal — ta, którego ochrona okazała się niepotrzebna, wrócił do pozostałych na pokładzie Rhabwara, gdzie miał pomóc w opracowaniu danych zebranych za pomocą skanera.
Południowe lekcje odbywały się w wielkiej jaskini, co pozwalało chronić uczniów przed palącymi promieniami słońca i korzystać jak najwięcej ze światła. Potem uczniowie znowu wyszli z kopalni do pracy, ale Remrath jakby zapomniał, że nie zamierzał przeznaczyć na zbieranie okazów więcej czasu, niż to było niezbędne. Wyraźnie cieszył się wygodą podróżowania na noszach i nieustannie dziwił temu, co słyszał od Gurronsevasa.
— Oczywiście nie jadacie na swoim świecie kwiatów? — spytał podczas jednego z postojów na wyższej partii zbocza.
— Czasem tak — odparł dietetyk. — Wykorzystuje się kruszone albo gotowane łodygi, liście czy płatki, zwykle jako przyprawy. Często zaś robi się z nich przybranie talerza, aby potrawa wyglądała atrakcyjniej. Stawia się je też na stole dla ich zapachu, który stwarza miłą atmosferę. Bywa, że niektórzy je jedzą.
Remrath znowu coś zamruczał. Przez całe popołudnie wydawał takie dźwięki.
— Te jagody o brunatno nakrapianej skórce są jadalne? — spytał Gurronsevas, wskazując niski krzak ze splątanymi liśćmi, w którym rozpoznał źródło stosowanych w kuchni myjek.
— Tak, ale tylko w niewielkich ilościach. To biegunki. Teraz mają ostry smak, gdy dojrzeją, będą słodkie. Nie jada się ich jednak, chyba że ktoś ma kłopoty z wydalaniem. Chyba nie zamierzasz ich brać?
— Zależy mi na okazach wszystkiego, również roślin leczniczych, które mogą czasem przydać posiłkowi smaku czy aromatu. Powiedziałeś, że Wemaranie mają wiele takich roślin. Kto przepisuje je chorym?
— Ja — stwierdził Remrath.
Jako kucharze mieli wiele wspólnego. Nawet jeśli żyli w różnych kulinarnych światach, mówili tym samym językiem. Gurronsevas pomyślał, że zespół medyczny też zapewne na tym skorzysta, o ile uda się odnaleźć kogoś, kto jest miejscowym odpowiednikiem lekarza.
— A kto zajmuje się poważniej chorymi lub rannymi? Czy jest jakieś specjalne miejsce, gdzie ich leczycie? I jak z nimi postępujecie?
Cisza trwała na tyle długo, że Gurronsevas zaczął nabierać przekonania, iż znowu uraził czymś gospodarza.
— Niestety, tą osobą jestem ja — mruknął w końcu Remrath. — Ale nie chcę rozmawiać o tym z przybyszem z innego świata, nawet jeśli jest moim przyjacielem. Opowiedz mi lepiej jeszcze o ciekawych sposobach podawania jedzenia.
Wrócili do tematu, który był o wiele bezpieczniejszy i, zdaniem Gurronsevasa, ciekawszy.
Z początku zainteresowanie Wemaranina było marginalne i wynikało tylko z uprzejmości. Przede wszystkim chyba radował się przejażdżką i chciał jak najbardziej ją przedłużyć. Jednak odkąd Gurronsevas zdołał zaszczepić mu ideę, że spożywanie pokarmów może być czymś więcej niż tylko dostarczaniem organizmowi paliwa, i zaczął opisywać rozmaite zwyczaje i rytuały związane z przyrządzaniem oraz podawaniem różnych dań, potem zaś jeszcze dorzucił rewelację, iż posiłek nie musi się składać tylko z jednego dania, Remrath słuchał z wyraźnym zaciekawieniem, nawet jeśli niekiedy nie krył niedowierzania.
— Mogę uwierzyć, że uważasz potrawę za dzieło sztuki — powiedział w pewnej chwili. — Tak samo jak piękną rzeźbę czy malowidło ścienne. Ale z oczywistych względów w przypadku powodzenia artysty jest to piękno bardzo krótkotrwałe. Chociaż gdyby porównać doznania smakowe z doznaniami odczuwanymi podczas aktu prokreacji… Ale to pewnie przesada?
— Może i nie, jeśli myślisz o momencie doznawania rozkoszy, który może zostać wydłużony i zintensyfikowany, o ile nabierze się w tym doświadczenia. W pierwszym przypadku jest to przyjemność mniej intensywna, która jednak trwa dłużej, a jej doznawanie jest mniej uzależnione od wieku czy kondycji. No i nie ma czegoś takiego jak przedwczesna konsumpcja.
— Jeśli potrafisz to wszystko z jedzeniem, musisz być bardzo dobrym kucharzem.
— Jestem najlepszy — stwierdził po prostu Gurronsevas.
Remrath znowu chrząknął. Naydrad poszła tym razem w jego ślady.
Gdy wrócili do kopalni, słońce oświetlało już tylko górne partie urwiska i zrobiło się wyraźnie chłodniej. Młodzież biegała i skakała w małych grupach na pustej przestrzeni przed wejściem. Jak wyjaśnił Remrath, w ten sposób wyładowywała przepełniającą ją energię i nabierała ochoty na wieczorny posiłek i sen. W nocy nie pozwalano dzieciarni krążyć po korytarzach, aby nie zrobiła sobie krzywdy w ciemności. Wprawdzie elektrownia wodna dostarczała nieustannie energii, ale w nocy gaszono lampy, aby oszczędzać trudno dostępne żarówki.
— Zamierzasz przygotować nieco tych cudownych potraw, byśmy mogli ich spróbować? — spytał nagle Remrath. — Jak zamierzasz to zrobić, skoro nie wiesz nic o naszym jedzeniu i ledwie skosztowałeś mojego stewu?
— Spróbuję. Najpierw jednak muszę przebadać zebrane dziś próbki, aby się upewnić, że chodzi o nieszkodliwe dla mnie rośliny. Jeśli okaże się, że mogę jeść je tak samo jak wy, pomyślę nad jakimś daniem. Oczywiście wypróbuję je najpierw na sobie. Bardzo liczę na twoje uwagi dotyczące smaku i jego intensywności, ponieważ moje zmysły odbierają bodźce zapewne nieco inaczej niż wasze. Niemniej na pewno nie podam niczego, czego sam najpierw w całości nie zjem.
— Nawet jeśli to nie ma prawa się udać, chętnie popatrzę — rzekł Remrath. — Czy chcesz teraz wrócić do kuchni?
— Nie — odparł zdecydowanie Gurronsevas, nie przyzwyczajony do tego, aby ktoś kwestionował w ten sposób jego artyzm. — Analizy i pierwsze eksperymenty mogą trochę potrwać. Wrócę jutro albo za dwa do trzech dni. O ile się zgodzisz, oczywiście.
— Będziesz potrzebował przewodnika, żeby znaleźć drogę do kuchni?
— Dziękuję, nie. Pamiętam ją.
Nie rozmawiali już przed dołączeniem do rozbrykanej dzieciarni. Dwoje młodych pomogło Remrathowi wysiąść. Jeden wpełzł pod pozbawione podpór nosze i zaczął zaraz opowiadać wszystkim, jak dziwnie się poczuł, gdy pola repulsorów objęły jego głowę i ramiona. Kolejny próbował zająć miejsce w pustym pojeździe i Remrath musiał pogonić towarzystwo, grożąc natychmiastowym poćwiartowaniem, co przy małej sprawności pierwszego kucharza nie brzmiało zbyt prawdopodobnie. Nikt się też jego groźbami nie przejął.
Naydrad wyprowadziła nosze z tłumu i skierowała ku statkowi. Gurronsevas zamierzał ruszyć za nią, gdy Remrath jeszcze się odezwał.
— Tawsar też się ucieszy, jeśli znowu nas odwiedzisz i zgodzisz się porozmawiać z dzieciakami o innych światach, istotach i cudach, które widziałeś. Ale o pracy w kuchni nie wolno ci rozmawiać z nikim poza mną, o ile nie chcesz wzbudzić swoimi niezwykłymi pomysłami jakiejś niezdrowej sensacji.
Dietetykowi bardzo nie spodobała się sugestia, że wielki Gurronsevas mógłby przygotować cokolwiek niejadalnego. Zapanował wszakże nad złością. Nie chciał narażać Prilicli na przykre doznania.
Gdy dotarł na pokład medyczny Rhabwara, Naydrad wyładowała już próbki i, falując futrem, skupiła uwagę na podajniku żywności. Murchison i Danalta odprawiali jakieś czary przy konsoli analitycznej. Gurronsevas rozejrzał się w poszukiwaniu Prilicli, lecz Murchison wyjaśniła mu wszystko, nim zdążył spytać.
— Cinrussańczyk poczuł się zmęczony, jak zapewne wiesz. Cztery godziny temu poszedł spać, my zaś staramy się nie emocjonować niczym zbyt głośno. Długi dzień miałeś, Gurronsevas. Chcesz coś zjeść czy odpocząć? A może jedno i drugie?
— Ani jedno, ani drugie. Potrzebuję informacji.
— Czy to nie tak jak my wszyscy? — zaśmiała się Murchison. — Co dokładnie chcesz wiedzieć?
Dietetyk opisał możliwie najdokładniej, na czym mu zależy. Potrzebował na to wielu minut, ale gdy Murchison miała już odpowiedzieć, nad nimi pojawił się Prilicla. Starszy lekarz pomachał jedną z delikatnych kończyn, aby mówiła.
— Po pierwsze, kwestia zbadania tutejszych roślin pod kątem jadalności przez FGLI, czyli ciebie, oraz miejscowych DHCG. Tawsar dostarczyła nam znacznie więcej informacji, niż mogłaby się domyślać, i chociaż nadal niewiele wiemy o ich endokrynologii, sądzimy, że niebawem wyjaśnimy te i inne wątpliwości. Na przykład sprawę dryfu genetycznego, który zapewne nastąpił w tej okolicy. Przypuszczamy, że jego skutki ujawniają się w okresie dojrzewania i polegają na zmianie preferowanej diety z roślinnej na mięsną. Albo raczej z roślinożercy na wszystkożercę. Pomijając medyczne szczegóły, które cię nie zainteresują, mogę powiedzieć, że budowa języka tych istot wskazuje na obecność organów zmysłu smaku, skład chemiczny śliny zaś pozwala rozpocząć proces trawienia już w jamie ustnej, tak jak się to dzieje u większości ciepłokrwistych tlenodysznych, w tym u ciebie. Jeśli opiszesz swoje okazy i dasz nam kilka godzin, powiemy ci, które z tych roślin albo ich części, jak korzenie, łodygi, liście czy owoce, są jadalne dla Wemaran i dla ciebie, a które będą w mniejszym lub większym stopniu trujące. Często zdarza się jednak, że materiał, który my określilibyśmy jako toksyczny, mógłby zaszkodzić, gdyby wprowadzić go wprost do krwiobiegu, natomiast przyjęty przez układ pokarmowy nie wyrządza szkody, gdyż w procesie trawienia toksyny są rozkładane albo neutralizowane. Jest zatem mało prawdopodobne, abyś mógł się zatruć czymkolwiek, co zebrałeś, o ile będziesz próbował tego w niewielkich ilościach. To samo dotyczy Wemaran kosztujących materiału wytworzonego w naszym syntetyzerze. Nie powiemy, jak dokładnie będą smakować poszczególne próbki. Skład chemiczny podpowie, czy chodzi o smak intensywny, czy wręcz odwrotnie, ale nie zagwarantujemy, że We — maranie w tym zagustują. Jak sam wiesz najlepiej, smak to sprawa osobista i może być rozmaity u różnych osobników tego samego gatunku, a co dopiero mówić o przedstawicielach różnych ras.
— Mam wrażenie, że podniebienia Wemaran będą musiały przejść niejaką reedukację — powiedział Gurronsevas.
— To już szczęśliwie nie mój problem — powiedziała ze śmiechem Murchison. — Chcesz wiedzieć coś jeszcze?
— Tak — odparł dietetyk, kierując oczy na Priliclę. — Ale to nie kulinarna ani medyczna sprawa. Ciekawi mnie, ile czasu mamy, aby nad tym wszystkim popracować. Obecnie jesteśmy traktowani przyjaźnie, ale to się może zmienić wraz z przybyciem myśliwych. Kiedy mają wrócić?
— Też chcielibyśmy to wiedzieć — przyznał starszy lekarz. — Przyjacielu Fletcher?
— Tu jest mały problem, doktorze — odezwał się kapitan. — Tremaar monitoruje teren w promieniu pięćdziesięciu mil od kopalni i nie dostrzegł na razie grupy łowców. Poza tym obszarem okolica jest pagórkowata i porośnięta lasem, w którym niewiele widać. Pozostałe osiedla też są pod obserwacją, lecz najbliższe leży na brzegu górskiego jeziora ponad trzysta mil stąd. Na Tremaarze sądzą, że przy takiej awersji do światła słonecznego myśliwi podróżują tylko nocą, a za dnia odpoczywają. Niemniej i tak trudno byłoby odszukać ich z orbity. Mogę za to wypuścić bezzałogowy pojazd zwiadowczy. To maleństwo wykryje każdy przejaw życia, nawet gdy będzie to ostatni okaz na całej planecie. Wykorzystuje spiralny schemat poszukiwań na niskim pułapie. O ile wszyscy myśliwi nie zginęli, dowiesz się szybko, gdzie są, ilu ich jest i kiedy tu będą.
— Proszę zrobić to natychmiast — rzekł Prilicla i podleciał do dietetyka. — Wyczuwam twoje zadowolenie, przyjacielu Gurronsevas, ale do sukcesu daleka droga. Jesteśmy małym zespołem, za małym i zbyt słabo wyposażonym, by wyleczyć całą chorą planetę.
— I poza tym jesteśmy bardzo skromni — dodała Naydrad, odwracając się od podajnika żywności.
— Niemniej powinno nam się udać rozwiązać problemy jednej, odizolowanej społeczności, chociaż czeka nas jeszcze sporo pracy. Twoje rozmowy z Remrathem wyjaśniły powody, dla których dorośli nie chcą jeść tego co młodzi, ale Tawsar ciągle nie chce wyjawić nam wielu szczegółów, bez których trudno o zrozumienie ich sposobu życia. Najwięcej wiemy na razie o ich kuchni. Annały pierwszych kontaktów nie odnotowały chyba jeszcze podobnej sytuacji.
Gurronsevas nic nie powiedział. Było mu miło, że zauważono jego wkład, i wiedział, że inni też zdają sobie z tego sprawę.
— Słyszeliśmy, jak Remrath cię zapraszał — powiedział Prilicla. — Co zamierzasz?
— Chciałbym wrócić tam jutro o tej samej porze. Do tego czasu będę miał już wyniki analiz zebranych dziś okazów i zdołam rozpocząć pierwsze próby. Przy okazji porozmawiam znowu z Remrathem i trochę pomogę mu w kuchni. Nie będę potrzebował ochrony. Czuję się tam całkiem dobrze.
Nie dodał, że w prostej i pełnej pary kuchni Wemaranina czuł się tak naprawdę lepiej niż w aseptycznym wnętrzu statku szpitalnego.
— Rozumiem twoje odczucia, przyjacielu Gurronsevas — oznajmił cicho empata. — Byłbym jednak spokojniejszy, gdyby Danalta ci towarzyszył. Na wszelki wypadek. Przyda się też, gdyby ktoś potrzebował pomocy medycznej. Według znanych mi statystyk, na liście miejsc, w których dochodzi do największej liczby wypadków, kuchnia zajmuje drugą pozycję.
— Szczególnie kuchnia pełna kanibali — dodała Naydrad.
— Jak pan chce, doktorze — powiedział Gurronsevas, ignorując Kelgiankę. — Czy mógłbym odwzajemnić gościnność Remratha, zapraszając go tutaj?
— Oczywiście, ale bądź ostrożny — odparł Prilicla. — Taką samą propozycję złożyliśmy Tawsar, jednak odmówiła bez wahania. Towarzyszyły temu bardzo złożone emocje, które trudno byłoby określić jako przyjazne. Remrath może zareagować w ten sam sposób. I dlatego, nim znowu spotkasz się z pierwszym kucharzem, musimy omówić z tobą całokształt sytuacji, przedstawić wszystko, co wiemy. Tak fakty, jak i spekulacje. Przy całej ich dotychczasowej antypatii wobec obcych pański kanał kontaktowy jest najbardziej obiecujący. Nie możemy ryzykować, że stracimy go przez przypadek tylko dlatego, że o czymś ci nie powiedzieliśmy.
Jestem kucharzem, pomyślał Gurronsevas. Kucharzem, nie lekarzem czy specjalistą od kontaktów. Oni jednak traktują mnie, jakbym był i jednym, i drugim, i trzecim. Nie obawiał się wszakże tej odpowiedzialności, wręcz przeciwnie.
— Nadal będziemy rejestrować wszystkie twoje rozmowy z Remrathem, czy to w kopalni, czy poza nią, ale przestaniemy się wtrącać z niepotrzebnymi radami. Niemniej w razie potrzeby zareagujemy możliwie najszybciej. Nasze milczenie nie będzie więc znaczyć, że o tobie zapomnieliśmy. Dokładne procedury bezpieczeństwa poznasz podczas odprawy.
— Dziękuję.
— Nie musisz się zatem obawiać o swoje bezpieczeństwo czy pracę, przyjacielu Gurronsevas. Jak dotąd sprawiłeś się świetnie i tak też będzie dalej. Wydaje mi się jednak dziwne, że specjalista twojego formatu nie czuje się nieswojo pośród istot, które nie traktują go z takim szacunkiem, na jaki sobie zasłużył.
— Na Wemarze muszę dopiero zdobyć szacunek — powiedział Gurronsevas.