Bezzałogowy pojazd zwiadowczy Fletchera odnalazł grupę myśliwych i przesłał jej zdjęcia. Łowców było czterdziestu trzech, kierowali się już ku kopalni, ale nadal mieli przed sobą około dziewięciu dni marszu. Szli raczej, niż skakali, gdyż czterech z nich dźwigało wykonane z gałęzi nosze z piątym. Pięcioro myśliwych prowadziło na postronkach niewielkie zwierzęta mające około jednej piątej masy Wemaranina. Poza chorym czy rannym na noszach, wszyscy nieśli plecaki, wyraźnie już puste i obwisłe. Polowanie nie należało chyba do udanych.
Gurronsevas miał sam zdecydować, czy pokaże zdjęcie grupy łowców Remrathowi. Wieść o ich rychłym przybyciu mogłaby popsuć relacje z pierwszym kucharzem, który od czasu wspólnej wycieczki po dolinie nie liczył się tak bardzo ze słowami, zwłaszcza gdy — tak jak teraz — były to słowa krytyki.
— To bezsensowna dziecinada. Gurronsevas, ile razy mam ci powtarzać, że do jedzenia roślin zostaliśmy zmuszeni przez głód? Nie czynimy tego z wyboru. Zimne czy gorące, surowe czy duszone, to nadal tylko warzywa. Możesz sprawić, że będą pięknie wyglądały na talerzu, owszem, ale młodzi i tak tego nie docenią. A to co? Nie oczekujesz chyba, że ktoś będzie to jadł?
— To sałatka — odparł cierpliwie dietetyk. — Jeśli przyjrzysz się uważnie, zauważysz, że składa się z niewielkich ilości znanych ci roślin, które zostały posiekane na różnej wielkości kawałki i polane lekko sosem z miażdżonych nasion vrie zmieszanych z sokiem niedojrzałych jagód, który daje ciekawy posmak. Kwiaty crill też można jeść, gdyby ktoś chciał, szczególnie że ich pąki otworzą się do chwili podania sałatki, ale dodane zostały przede wszystkim jako dekoracja, która wzbogaci zapach. Jak już wyjaśniłem, to danie, podobnie jak pozostałe dwa na tacy, jest atrakcyjne po równi dzięki wyglądowi, zapachowi i smakowi. Spróbuj, proszę. Sam zjadłem już bez żadnej szkody porcje wszystkich trzech, chociaż składniki są mi całkiem obce. Zresztą niektóre wydają się całkiem smaczne.
Nie była to do końca prawda. Zanim osiągnął ostateczny efekt, musiał napróbować się rzeczy, które wcale smaczne nie były. Ale, jak powiedział sobie w duchu, w historii było już dość przerażająco prawdomównych ludzi, którzy narobili sobie i innym mnóstwo kłopotów.
— Spróbuj i sam się przekonaj.
— Nie rozumiem, dlaczego to muszą być trzy osobne dania. Dlaczego nie można zmieszać ich wszystkich?
Gurronsevas wzdrygnął się na to bluźnierstwo. Odpowiadał już na to pytanie i przypuszczał, że Remrath chce po prostu zyskać na czasie w pojedynku, który jako kolega po fachu miał nadzieję wygrać. Może dietetyk powinien powtórzyć odpowiedź, ale tak, żeby nie było już żadnych wątpliwości.
— Wśród znanych mi inteligentnych gatunków, istnieje praktyka przygotowywania i podawania dań, które ze sobą kontrastują albo współgrają. Dzieje się tak, ponieważ rasy te uważają jedzenie za przyjemność. Przyjemności dostarczają kubki smakowe drażnione różnymi smakami. Czasem z opóźnieniem. Składniki poszczególnych dań dobiera się na podobnej zasadzie, tyle że na mniejszą skalę. Posiłek może się składać z wielu dań. Pięciu, jedenastu czy nawet większej liczby, tak że ciągnie się niekiedy godzinami. W przypadku bardziej złożonych posiłków, które nazywamy czasem ucztami i które wydawane są nie tylko z powodów kulinarnych, ale także politycznych czy psychologicznych, na przykład dla wywarcia wrażenia na gościach, pochwalenia się bogactwem organizatora czy plemienia, nie oczekuje się, że biesiadnicy zjedzą wszystko, co dostaną. Gdyby próbowali, znaleźliby się w trudnej sytuacji. Osobiście nie przepadam za wielkimi ucztami, podczas których marnuje się masa jedzenia. Stawiam raczej na jakość, nie na ilość. Niemniej każde danie jest starannie przygotowywane i podawane z…
— Istoty z obcych światów tracą mnóstwo czasu na jedzenie — wtrącił Remrath. — Jak znajdujecie wolne chwile, aby budować statki kosmiczne, te wózki, co latają w powietrzu, i inne cuda?
— Aby korzystać z tych rzeczy, nie trzeba wiedzieć, jak są zbudowane. A robi się je, żeby oszczędzać czas, który można dzięki temu przeznaczyć na przyjemności życia, w tym jedzenie.
Remrath odpowiedział coś niezrozumiale.
— Są jeszcze inne przyjemności — przyznał Gurronsevas. — Szczególnie te związane z prokreacją. Jednak trudno zaznawać ich nieustannie albo nazbyt często bez narażania zdrowia. To samo dotyczy pozostałych ciekawych albo i niebezpiecznych typów aktywności, jak wspinaczka górska, nurkowanie w morzu czy latanie na aparatach powietrznych bez napędu. Ich atrakcyjność polega na tym, że jednostka podejmuje jakieś ryzyko i sprawdza swe umiejętności. Umysłowe i fizyczne warunki potrzebne do takich praktyk pogarszają się wraz z wiekiem, ale z drugiej strony im ktoś jest starszy, tym bardziej potrafi docenić dobre jedzenie i napitki. Są to też przyjemności, które można regularnie powtarzać, a jeśli dobierze się jeszcze właściwy sposób odżywiania i dbać się będzie o trawienie, może to znacząco wydłużyć życie.
— Czy jedzenie tego czegoś, tych surowych warzyw, spowoduje, że moje ciało będzie sprawne i silne?
— Gdyby były spożywane od młodości i przez całe dorosłe życie, pomogłyby ci o wiele dłużej zachować sprawność i siłę. Szczególnie gdybyś stosował wyłącznie dietę roślinną, tak jak ja. Nasi uzdrawiacze zgadzają się co do tego, a i ja mam pewne doświadczenie w gotowaniu dla istot w podeszłym wieku i wiem, że to się liczy. Jednak nie będę cię oszukiwał. Żadna zmiana menu nie sprawi, że będziecie żyli wiecznie.
Remrath spojrzał ponownie na tacę, którą Gurronsevas przygotował z takim pietyzmem.
— Oni nie będą chcieli tego jeść — rzekł z przekonaniem.
Gurronsevas pomyślał, że od przybycia na Wemar został obrażony więcej razy niż przez wszystkie minione lata. Wskazał na tacę i wrócił do tematu.
— Jak wspomniałem, normalny posiłek składa się z trzech dań. Pierwsze, które już opisałem, to przekąska o świeżym smaku, która ma raczej pobudzić, niż zaspokoić apetyt. Potem podaje się główne danie, które jest znacznie bardziej pożywne i skomponowane z większej liczby składników. No i jest go więcej, jak widzisz. Tutaj sposób prezentacji też ma znaczenie. Rozpoznasz na pewno większość warzyw, chociaż nie oglądałeś ich jeszcze w tej postaci. Zostały tylko obgotowane. Każdy rodzaj ułożono osobno na talerzu, co daje ciekawy efekt kolorystyczny i pozwala zachować smaki składników, które oczywiście giną albo zlewają się w twoim stewie. Tam podstawowym warzywem jest orrogne. Wybacz mi to sformułowanie, ale nie spotkałem chyba jeszcze tak pozbawionej smaku, mdłej wręcz jarzyny. Tutaj pokroiłem ją jednak i opiekłem po maźnięciu oliwą z owoców klekrzewu, których nie używacie jako pokarmu. Oliwa zapobiegła przypaleniu się plasterków. Smak orrogne pozostał taki sam, ale z chrupiącą skórką i warstewką oliwy efekt jest znacznie ciekawszy.
— I ładnie pachnie — powiedział Remrath, pochylając się nad tacą i wciągając głośno powietrze.
— Zwłaszcza w połączeniu z tą ciemnoczerwoną galaretką, która też została przygotowana z miejscowego… nie, nie jedz tego łyżką. Użyj szpikulca. Wybierz kawałek warzywa i zanurz go w galaretce. To coś podobnego do kelgiańskiego sarkunu albo mocnej ziemskiej musztardy i pali na języku…
— Pali! — krzyknął Remrath, sięgnął po jeden z dwóch stojących na tacy kubków i opróżnił go niezwłocznie. — Na wielkiego Gorela, mam pożar w ustach! Ale… co ty zrobiłeś z tą wodą?
— Możliwe, że źle oszacowałem wrażliwość waszych podniebień — powiedział Gurronsevas przepraszającym tonem. — Może będę musiał dać nieco mniej utartego korzenia rzezu. Niewykluczone też, że galaretka jest taka ostra, bo bardzo świeża. Płyny zostały zaprawione sokiem dwóch różnych owoców. Jeden jest gorzkawy, drugi lekko słodki i aromatyczny. Nie wiem, jak je nazywacie, bo nie stosujecie ich w kuchni, ale uzdrawiacze na statku powiedzieli, że są niegroźne dla Wemaran.
Remrath nic nie powiedział. Nabił kolejny kawałek smażonego orrogne na szpikulec i ledwo musnął galaretkę. Drugą ręką przysunął kubek do ust, aby w razie czego szybko ugasić kolejny pożar.
— Woda z waszego górskiego źródła jest zimna i czysta i świetnie nadaje się do popijania posiłków. Ale zanim trafi na stół, ogrzewa się, i to już nie jest to. Sok ma sprawić, aby była dobra niezależnie od temperatury, i pobudzić trochę zmysł smaku, tak by sama potrawa została lepiej odebrana. Na wielu światach podaje się w tym celu wino, czyli napój zawierający pewną dozę związku chemicznego zwanego alkoholem. Uzyskuje się go w procesie fermentacji niektórych roślin. Istnieje mnóstwo gatunków wina, które można dobierać tak, aby jak najlepiej pasowały do potrawy, ale na Wemarze natrafiłem na pewne kłopoty z produkcją alkoholu i zrezygnowałem z prób.
Było tu kilka roślin, z których dałoby się zrobić wino, jednak pojawił się problem. Nie chemicznej, lecz etycznej natury. Na ile udało się ustalić, alkohol był dotąd nieznany na Wemarze i wyprawa nie chciała ponosić odpowiedzialności za jego wprowadzenie. Najbardziej wzdragała się przed tym patolog Murchison, która przypomniała, że we wczesnej fazie rozwoju Ziemi subkultura rdzennych Amerykanów została niemal całkowicie zniszczona przez pijaństwo. Nikt nie znał tam wcześniej zgubnych skutków sporej konsumpcji alkoholu, takich jak zaburzenia umysłu czy zmienność nastrojów. Prilicla zgodził się, że obecnie Wemaranie mają dość kłopotów i nie ma co dokładać im nowych.
— Trzecie danie to deser — powiedział Gurronsevas. — Zwykle jest to coś słodkiego. Znowu mniejsza porcja, jakby pożegnalny akcent dla żołądka, który jest już prawie pełen. To tutaj zostało przyrządzone z siekanych łodyg cretto. Gotowałem je tak długo, aż woda wyparowała, i otrzymałem coś o konsystencji gęstej, jednorodnej pasty, całkiem bez smaku. Do niej dodałem kilka drylowanych owoców denu, pokrojone w kostkę matto i jeszcze kilka produktów, których nazw nie znam. Spróbuj, proszę. Nie spali ci języka, ale być może zaskoczy.
— Chwila — mruknął Remrath. Odstawił kubek i zamoczył piąty już kawałek orrogne w galaretce. — Nie wiem jeszcze, jak bardzo tego nie lubię.
— Nie poganiam. Zamiast zimnej sałatki na samym początku można podać ciepłą zupę. Jest to danie o konsystencji w zasadzie płynnej, tak pomiędzy napojem a cienkim stewem. Zawiera drobne kawałki roślin wzbogacone małymi ilościami ziół i przypraw. Nadal eksperymentuję z paroma kombinacjami, które są obiecujące, ale nie chcę prezentować czegoś, co nie jest ukończone. Wydaje się, że nie wiecie, jak wiele jadalnych ziół i przypraw rośnie w waszej dolinie. Większość z nich nasi uzdrawiacze uznali za bezpieczne, a nawet korzystnie działające tak na was, jak i na mnie. Niestety, między naszymi gatunkami występują pewne drobne różnice smaku, muszę zatem dopiero poprosić cię o ich ocenę, abym mógł zaproponować coś więcej.
Remrath odłożył szpikulec i sięgnął po deser. Zjadł ponad połowę głównego dania.
— Wspominałeś, że w kopalni robi się nocą bardzo zimno — powiedział dietetyk. — I jeszcze wilgotno, gdy akurat pada, bo woda dostaje się do środka szybami wentylacyjnymi. Młodym Wemaranom to nie przeszkadza, ale nauczycielom owszem. Proponowałbym między innymi, aby o ile wasze zapasy drew na to pozwolą, podgrzewać wodę podawaną z wieczornym posiłkiem. Pomoże wam trochę się rozgrzać przed spoczynkiem i nakryciem się kocami. Jeszcze lepiej byłoby podawać wieczorem gęstą i mocno przyprawioną zupę, taką gorącą i smakiem, i temperaturą. Z jej pomocą łatwiej byłoby przeczekać te chwile pod nakryciem, kiedy łóżko dopiero się nagrzewa od ciała. Dla was byłaby to drobna zmiana, ale to popularna praktyka na wielu światach. Ułatwia zrelaksowanie się i lepiej się po tym śpi.
Remrath zamarł z drugą łyżką deseru w połowie drogi do ust.
— Zmiana mała, jedna z wielu małych zmian i propozycji, które sprawiły, że jem tę cudzoziemską mieszankę roślinną, i które nie wiadomo co jeszcze sprawią. Chcesz nam pomóc i dlatego ja, oraz do pewnego stopnia inni nauczyciele, godzę się na udział w twoich dziwnych i czasem skandalicznych eksperymentach. Nie zapominaj jednak, że nie jest to dla nas łatwe. Starzy i głodni odrzuciliśmy wstyd, aby ci pomóc, ale to dzieci najbardziej potrzebują pomocy. A im trzeba mięsa. Gurronsevasie, podchodzisz do wszystkiego tak entuzjastycznie, tak starasz się pokonać wszelkie przeszkody i lekceważysz wątpliwości, że sprawiasz wrażenie osoby, która zajmuje się swoim ulubionym hobby.
Wielki Gurronsevas hobbystą! — pomyślał wściekły dietetyk. Przez chwilę ze złości mowę mu odebrało. I przyszła mu do głowy niemiła myśl: Jaka właściwie jest różnica między osobą, która poświęca w całości uwagę swemu hobby, a kimś, kto jest w pełni oddany konkretnej działalności zawodowej?
— Zapominasz jednak o tym, że ostrożna chęć do współpracy, którą okazują nauczyciele, nie musi wynikać z ich charakteru, ale może być skutkiem wieku, który przytępił nasze umysły, uczynił mniej odpornymi na argumentację. Jeśli jednak chcesz, byśmy to jedli, młody Wemaranin najpewniej ciśnie starannie przygotowanym eksperymentem o najbliższą ścianę. Albo w ciebie. Co zamierzasz z tym zrobić?
— Nic.
— Nic?
— W sprawie dzieci, nic — wyjaśnił Gurronsevas. — Zobaczą nowe potrawy, ale nie dostaną ich do spróbowania. Wszystkie będą tylko dla dorosłych. I w tym też będę potrzebował twojej współpracy. Twojej i innych nauczycieli. Powiedziałeś, że Tawsar jada sama, bo wstydzi się spożywać niegodne potrawy. Gdybyśmy jednak powiedzieli, że bierze udział w ważnym eksperymencie gastronomicznym przeprowadzanym przez gości z innych światów, może byłaby to wystarczająca wymówka do jedzenia przy innych? Gdy dzieci zobaczą, że jecie to nowe i że to wam smakuje, a jestem coraz bardziej pewien, że wam zasmakuje, zainteresują się tym i same też będą chciały. Ale wy nie pozwolicie im nawet skosztować. W rozżaleniu dojdą do wniosku, że jesteście samolubni, skoro nie chcecie się podzielić czymś tak dobrym. A wtedy z wolna poczniecie zmieniać zdanie i w końcu się zgodzicie. Tak to jest, że zakazany owoc smakuje najbardziej. I jeszcze jedno — dodał Gurronsevas. — Obecna obsługa kuchni wystarcza do przygotowywania stewu i zdarzającego się z rzadka mięsa, ale przy nowych potrawach konieczne będzie dobranie pomocników, i to sprawniejszych. Przydadzą się również do układania na talerzach tych trzydaniowych obiadów. Wybierzecie paru i razem ich wyszkolimy. W nagrodę za pomoc w kuchni ta garstka jako jedyna będzie mogła próbować nowych dań podczas szkolenia. W naturalny sposób będą oni opowiadać o swojej pracy rówieśnikom, pewnie nawet się przechwalać. Jako nauczyciel sam świetnie wiesz, jak na nich wpłynąć. Wkrótce wszyscy będą jadać jak przybysze.
Remrath milczał dłuższą chwilę. W tym czasie dokończył deser i zaczął ponownie ostrożne podchody do stygnącego już głównego dania. Gurronsevas skrzywił się, widząc konsumpcję w niewłaściwej kolejności, ale przypomniał sobie, że ma do czynienia z kulinarnym analfabetą.
— Wiesz, Gurronsevas, przebiegły i podstępny z ciebie grudlich.
Musiało to być słowo występujące tylko w słowniku Wemaran, ponieważ autotranslator nie znalazł jego tralthańskiego odpowiednika. Gurronsevas wolał nie pytać, co to znaczy. Dość już usłyszał obelg jak na jeden dzień.