ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Hudlarianin nałożył magnetyczne przylgi na nadgarstki i hermetyczną osłonę na membranę głosową, poza tym jednak żadna inna ochrona nie była mu potrzebna. Musiał czekać na Gurronsevasa, chociaż na pewno bardzo mu zależało, aby jak najprędzej dostać się na frachtowiec.

Gurronsevas już wcześniej, gdy tylko usłyszał o przybyciu hudlariańskiego statku, zapragnął przyjrzeć się rozładunkowi. Była to kwestia zawodowej ciekawości. Chciał prześledzić cały proces dostarczania, składowania i przetwarzania żywności w Szpitalu, nawet jeśli jako główny dietetyk, zarządzający armią fachowców, nie musiał tego wszystkiego znać. Zawsze jednak starał się dowiedzieć jak najwięcej o tym, co choćby pośrednio dotyczyło jego pracy.

Kilka minut później wpłynęli w przestwór ładowni. Cały czas powtarzano głośno ostrzeżenia, aby unikali wiązek ściągających i napływających nieustannie z wielką szybkością kontenerów. Trzymali się blisko podłogi. Hudlarianin prowadził. Gdy byli blisko śluzy, usłyszeli polecenie wstrzymania na trzy minuty prac, aby dwaj członkowie z personelu Szpitala, zdążający w niewłaściwym kierunku, mogli się dostać na statek. Gurronsevas nie wiedział, kto tak się o nich zatroszczył. Głos brzmiał zdecydowanie, chociaż dało też się w nim wyczuć zniecierpliwienie.

Po chwili dołączył do nich Hudlarianin z ekipy pracującej w doku. Okazał się bardzo życzliwy i przyjacielsko nastawiony, a jego serdeczność jeszcze wzrosła, gdy internista wyjaśnił mu, jakie stanowisko zajmuje Gurronsevas i że zamierza zająć się poprawieniem jakości substancji odżywczej. Nie było żadnych przeciwwskazań, aby weszli na statek, byle tylko towarzyszył im ktoś z załogi. Nowy Hudlarianin zgłosił się na ochotnika i poprowadził ich ku najbliższej śluzie pasażerskiej.

Podobnie jak Chalderczycy, Hudlarianie używali imion tylko w kontaktach z rodziną i najbliższymi przyjaciółmi, ten zaś nie wyjawił nawet swojego stopnia, przydziału czy numeru identyfikacyjnego. Gurronsevas nie miał więc pojęcia, za kim idzie. Sądząc po pewności siebie i znajomości zagadnień żywieniowych, mógł to być pokładowy lekarz.

Nic nie zdradzało też, czy chodzi o Hudlarianina w fazie żeńskiej, który był tak drogi interniście. Olbrzymi obcy unikali ostentacji, szczególnie w miejscach publicznych.

— Czy ciążenie i ciśnienie są odpowiednie? — spytał drugi Hudlarianin, gdy dotarli do kwater załogi. Spojrzał na skafander Gurronsevasa, którego elastyczne elementy przylegały ciasno do ciała. Hudlarianie mogli długo pracować w próżni, jednak woleli przebywać w naturalnym dla nich środowisku o wysokiej grawitacji i potężnym ciśnieniu.

— Całkiem dobre — odparł dietetyk. — Prawdę mówiąc, te warunki są znacznie bliższe panującym na mojej planecie, niż ziemska grawitacja utrzymywana w Szpitalu. Jeśli jednak nie macie nic przeciwko temu, wolałbym nie zdejmować skafandra. Wasza atmosfera jest wystarczająco bogata w tlen, ale zawiera domieszki, w części chyba ciągle żywe, które mogłyby się dostać do moich dróg oddechowych.

— Nam to zupełnie nie przeszkadza. Więcej tych drobin znajdziesz na pokładzie rekreacyjnym i tam najlepiej będzie zbierać próbki. Chciałbyś zajrzeć jeszcze gdzieś?

— Wszędzie — stwierdził Gurronsevas. — Najbardziej jednak do kuchni i mesy.

— Nie zaskakujesz mnie — powiedział Hudlarianin. — Znasz rozkład statku?

— Leciałem kiedyś podobnym jako pasażer.

— Jako pasażer wiesz zatem, że większość statków Federacji to dzieła Nidiańczyków, Ziemian oraz twoich rodaków z Tralthy. Te trzy kultury są najbardziej zaawansowane w inżynierii kosmicznej. Wprawdzie systemy kontrolne, systemy podtrzymywania życia i wyposażenie kabin buduje się, uwzględniając potrzeby odbiorców, jednak najwyżej cenione są statki tralthańskie. Używają ich handlowcy, a nawet sam Korpus Kontroli…

— Którzy powiadają, że nawet tralthańskie koparki składane są z zegarmistrzowską precyzją — wtrącił z nieskrywaną dumą Gurronsevas.

— Zgadza się — rzekł po chwili milczenia Hudlarianin. — Mam nadzieję, że nie uraziłem cię, wyjaśniając coś, co było dla ciebie oczywiste. Chciałem tylko powiedzieć, że to tralthański statek zbudowany według hudlariańskich specyfikacji, możesz więc czuć się bezpiecznie i nie obawiać, że uszkodzisz cokolwiek swoją znaczącą masą.

— Nie poczułem się urażony — odparł Gurronsevas i tupnął swymi sześcioma kończynami z siłą, która niewątpliwie wygięłaby panele podłogowe Szpitala. — Dziękuję.

W drodze do centrali zauważył, że oświetlenie korytarzy jest bardziej stonowane niż na jego świecie. Na dodatek w powietrzu unosiły się różne drobiny, które tworzyły szarawy nalot na wizjerze hełmu, tak że musiał co kilka chwil przecierać szybkę. Hudlarianom najwyraźniej to nie przeszkadzało.

Okazał uprzejme zainteresowanie wyposażeniem centrali, najdłużej jednak zatrzymał się przy ekranie pokazującym rozładunek z perspektywy statku. Hudlarianin z załogi wyjaśnił, że dostarczyli właśnie surowce do syntetyzowania żywności ciepłokrwistych tlenodysznych. Pierwsze rozładowywano te kontenery, które nie wymagały specjalnego traktowania. Materiały dla Illensańczyków oraz pojemniki z substancją odżywczą Hudlarian należało ładować ręcznie i przewozić na specjalnych platformach. Tym zajmowali się już wykwalifikowani dokerzy, nie zwykli operatorzy wiązek. Należało też w tym celu napełnić ładownię i dok powietrzem, ale wziąwszy pod uwagę ich łączną kubaturę, musiało to potrwać i tym samym dawało czas na przerzucenie kontenerów z mniej wrażliwą zawartością.

— Statek przywozi wszystkie surowce potrzebne istotom tych trzech klas w Szpitalu przez czwartą część standardowego roku — ciągnął Hudlarianin. — Dostawy żywności dla rzadszych ras, jak oddychający przegrzaną parą Diagnostyk TLTU, który spożywa Stwórca jeden wie co, czy radioaktywni Telfi VTXM, to nie nasze zadanie. I twoje też nie, mam nadzieję.

— Zaiste nie — rzekł, po czym dodał cicho: — Przynajmniej na razie.

Mesa statku przypominała najbardziej łaźnię. Mogła pomieścić naraz do dwudziestu osobników, chociaż teraz czekało przy niej tylko pięciu załogantów. Gurronsevasowi doradzono, by pozostał na zewnątrz i obserwował wszystko przez szybę w drzwiach. Nawet w skafandrze kontakt z pożywieniem Hudlarian mógłby być dla niego kłopotliwy. Jego przewodnicy, których skóra nosiła wyraźne ślady niedawnego posiłku, stanęli obok. Reszta weszła czym prędzej, a ostatni włączył maszynerię.

Zamontowane w regularnych odstępach na ścianach i suficie zraszacze zaczęły podawać mieszankę odżywczą pod takim ciśnieniem, że gęsta mgła szybko wypełniła pomieszczenie. Potem ożyły zawieszone na ścianach wentylatory, które wprawiły w ruch zawiesinę z mocą wichury.

— Stosujemy ten sam pokarm, co w szpitalu czy na innych statkach i placówkach Hudlarian. Tyle że podawanie go przy gwałtownym ruchu powietrza lepiej odtwarza naturalne warunki odżywiania, nawet jeśli smak pozostaje niezmieniony. Jak za chwilę pan zobaczy, pokład rekreacyjny jeszcze bardziej przypomina nasz dom, chociaż najeść się tam nie można. Dla kogoś z zewnątrz panuje też na nim mniejszy bałagan.

Wspomniane pomieszczenie było akurat puste, gdyż wszyscy albo jedli, albo zajmowali się jeszcze rozładunkiem. Światło okazało się jeszcze bardziej przyćmione niż na korytarzach i ledwo pozwalało dojrzeć urządzenia do ćwiczeń, martwe ekrany oraz rozrzucone wkoło nieregularne bryły, które przypominały rzeźby. Brakowało siedzisk czy leżanek, ponieważ mający twardą skórę Hudlarianie niczego takiego nie potrzebowali. Mocno napięta membrana na suficie emitowała pogwizdywania i jęki, które — jak powiedziano Gurronsevasowi — były relaksującą hudlariańską muzyką. Przegrywała ona jednak z wyciem sztucznej wichury, która nieustannie omiatała całą salę.

Porywy były tak silne, że chwilami groziły przewróceniem masywnego, sześcionogiego Tralthańczyka.

— Jakieś drobiny uderzają w mój skafander i wizjer — powiedział. — Niektóre wydają się żywe.

— To niesione przez wiatr owady z naszego świata — odparł medyk. — Ich żądła zawierają truciznę, która nim zostanie zneutralizowana, podrażnia nasze narządy absorpcyjne. Dla istot twojego rodzaju, które mają dobrze rozwinięty węch, odpowiednikiem tego wrażenia byłaby woń świeżych warzyw. Ile próbek pan potrzebuje?

— Po kilka z każdego rodzaju, jeśli jest ich więcej. Wolałbym żywe okazy z nietkniętymi żądłami i torebkami jadowymi. Da się to zrobić?

— Oczywiście. Proszę tylko otworzyć pojemnik i zamknąć go, gdy dość owadów wleci do środka.

Gurronsevas zastanawiał się nad wydzieleniem części jadalni dla Hudlarian i zamontowaniem tam podobnej maszynerii oraz podajnika żywych owadów, ale doszedł do wniosku, że pomysł ten nie zyskałby akceptacji. Uderzające w niego owady próbowały z uporem wbić żądła w materię skafandra. Gdyby wydostały się z zamkniętego obszaru w Szpitalu, spowodowałyby wśród reszty stołowników olbrzymie zamieszanie. Wolał nawet o tym nie myśleć. Jednak tradycyjne zraszacze były prostszym i, co ważniejsze, sprawdzonym rozwiązaniem, nawet jeśli nie dawały satysfakcji kulinarnej.

Słuchając opisu wrażeń towarzyszących atakowi owadów na narządy absorpcyjne, Gurronsevas dostrzegł u Hudlarian delikatne, ale narastające drżenie kończyn. Wiedział, że nie są głodni, zatem nie chodziło o osłabienie. Gdyby zaś problem był natury medycznej, internista na pewno by o tym wspomniał. Czy były jeszcze jakieś możliwości?

Przebywali na pokładzie rekreacyjnym od dwóch godzin, za jedyne towarzystwo mając istotę obcej rasy, czyli stworzenie seksualnie obojętne. Gurronsevas nie wiedział, jak dokładnie wyglądają u Hudlarian zachowania prokreacyjne ani na ile wymagają prywatności. I wolał tego nie sprawdzać.

— Jestem wam bardzo wdzięczny — powiedział czym prędzej. — Dostarczyliście mi wielu ciekawych i zapewne przydatnych informacji, chociaż na razie nie wiem jeszcze, jak je wykorzystać. Nie chciałbym wszakże nadużywać waszej uprzejmości i, jeśli można, opuściłbym już statek. Nie musicie mnie odprowadzać — rzekł, gdy internista ruszył ku wejściu. — Dobrze rozpoznaję kierunki i sam trafię do wyjścia.

Na chwilę zapadła cisza.

— Dziękuję — powiedział lekarz, gdy dietetyk był już przy drzwiach.

— Jest pan bardzo taktowny — dodał jego towarzysz.

Dla każdego, kto pracował w Szpitalu, obsługiwanie śluz było czynnością rutynową, podobnie jak sprawdzanie skafandra przed wejściem do nowego środowiska. Gdy wyszedł na zewnątrz, wyświetlacz hełmu pokazał, że w zbiornikach zostało mu powietrza na pół godziny. Zapasy paliwa do silniczków skafandra też były na wyczerpaniu, ale to akurat nie stanowiło problemu. Przy zerowej grawitacji mógł przelecieć przez ładownię, korzystając z odrzutu tylko dla drobnych korekt kursu.

W trakcie jego wizyty na pokładzie olbrzymia ładownia została prawie całkiem opróżniona, jednak w słuchawkach nadal słychać było polecenia wydawane robotnikom i operatorom wiązek. Do doku płynęły teraz podwójne palety z pożywieniem Hudlarian, po dwieście pojemników na każdej. Między nimi widział pomalowane ostrzegawczo na żółto i zielono zbiorniki ze sprężoną trującą illensańską mieszanką dla chlorodysznych. Gurronsevas zamknął za sobą śluzę i stanął pewnie sześcioma nogami na burcie statku. Zaczekał na przerwę w potoku ładunków, odbił się i poszybował do wnętrza doku.

Niemal natychmiast zrozumiał, że popełnił dwa bardzo poważne błędy.

Przez ostatnie dwie godziny przebywał w ciążeniu trzech g, przywykł zatem do znacznie większego wysiłku. Odbił się za mocno i poruszał za szybko, na dodatek zaś zaczął się obracać wokół własnej osi i schodzić z kursu.

— Co u licha? — rozległ się gniewny głos. — Wracaj na pokład!

Na domiar złego zapomniał uprzedzić operatorów wiązek o skoku, a ci nie mogli go widzieć ze swoich stanowisk. Czym prędzej włączył silniczki, ale znowu źle coś obliczył, bo pchnęło go w kierunku illensańskich zbiorników.

— Operator numer trzy — rozległo się znowu w słuchawkach. — Ściągnij tego cholernego Tralthańczyka!

Gurronsevas poczuł nagłe szarpnięcie. Wiązka nie została dobrze wycelowana i objęła jedynie przednią część jego ciała, co tylko zwiększyło prędkość wirowania.

— Nie mogę. Wciąż leci na silniczkach — powiedział inny głos. — Wyłącz to, do jasnej… Wtedy będę mógł cię objąć.

Gurronsevas nie miał wszakże zamiaru się zatrzymywać. Jeden z muśniętych wiązką kolorowych illensańskich pojemników wysunął się z mocowań i leciał prosto na niego. Dietetyk włączył silniczki na pełną moc, nie dbając wcale o kurs, byle tylko oddalić się od chlorowej bomby. Chwilę później wpadł na paletę z hudlariańską odżywką.

Mimo stanu nieważkości sama masa rozpędzonego Tralthańczyka sprawiła, że kilka zbiorników pękło, uwalniając w bezgłośnych eksplozjach swą zawartość, kilka dalszych zaś poszybowało w kierunku illensańskiego pojemnika. Ostre krawędzie musiały uszkodzić go przy zderzeniu, wkrótce bowiem doszło do kolejnej, tym razem większej eksplozji. Zawartość obu zbiorników zaczęła reagować ze sobą, wytwarzając rozszerzającą się gwałtownie żółto — brązową chmurę, która dryfowała z wolna ku otwartym wrotom doku.

— Wyłączyć wszystkie wiązki! — krzyknął ktoś. — Nic nie widać w tym świństwie!

Potok płynących ze statku ładunków już się jednak lekko wykrzywił, co wystarczyło, aby kilka z nich zaczepiło o krawędź włazu. Pękając, wyrzucały kolejne chmury oparów, które spychały z kursu następne pojemniki. Po paru chwilach pojedyncze eksplozje przeszły w ciągłą kanonadę. Toksyczne opary w kilka minut mogły ogarnąć całą ładownię.

Hudlarianie potrafili przetrwać w wielu wrogich środowiskach, ale kontakt z chlorem był dla nich śmiertelnie groźny.

Gdzieś w górze zawyła ostro syrena, a nowy donośny głos zaczął powtarzać:

— Alarm! Skażenie! W doku numer dwanaście doszło do uwolnienia znacznych ilości związków chloru. Drużyny dekontaminacyjne numer dwa, trzy, cztery i pięć mają stawić się natychmiast w doku numer dwanaście…

— Do wszystkich Hudlarian w doku — rozległo się w słuchawkach. — Natychmiast ewakuować się i poszukać schronienia…

— Tu oficer wachtowy z Trivennletha — powiedział ktoś. — Nie zdążę wziąć ich wszystkich do środka. Dopiero jedna czwarta jest bezpieczna. Proponuję odejście z otwartymi włazami, ciągiem bocznym zamiast głównego, by ograniczyć zniszczenia Szpitala…

— Zrób to, Trivennleth! Wszyscy w doku, uszczelnić skafandry i złapać się czegoś. Zaraz nastąpi dekompresja.

Przez wycie syreny przedarł się potworny zgrzyt i jęk torturowanego metalu. Frachtowiec odsuwał się od doku. Zaraz potem zasyczało uciekające powietrze i trująca chmura została momentalnie wyssana w próżnię. Gurronsevas poczuł, jak coś ciągnie go w stronę poszerzającej się szczeliny.

Przez chwilę miał wrażenie, że wszystko, co tylko jest w ładowni, leci wprost na niego. Potem, cały spryskany substancją odżywczą, znalazł się w próżni pośród rozlatującej się powoli mgławicy różnych obiektów.

Gdyby miał na sobie ciężki skafander, pewnie by nie przeżył. Lekki i elastyczny strój nie został uszkodzony, czego jednak nie można było powiedzieć o jego właścicielu. Lewą stronę ciała i tylne kończyny Gurronsevas miał całe w sińcach i obawiał się, że prawdziwy ból dopiero nadejdzie.

Aby zająć czymś myśli, poszukał na wizjerze miejsca, które nie zostało oblepione odżywką, i zaczął wypatrywać pomocy.

Wystająca część doku została tylko lekko zdeformowana podczas nagłego odejścia frachtowca, lecz nadal uciekało z niej powietrze, a wylatujące ze środka pojemniki eksplodowały w próżni. Trivennleth obrócił się o dziewięćdziesiąt stopni i znieruchomiał przy kadłubie Szpitala. Z jego ładowni nic już nie wylatywało, ale też była o wiele mniejsza od doku.

Gurronsevas pomyślał z uznaniem o szybkiej reakcji oficera wachtowego i zastanowił się, dlaczego kapitan nie przejął dowodzenia statkiem. Przyszło mu na myśl, że może to właśnie on pozostał na pokładzie rekreacyjnym z internistą ze Szpitala.

Nagle dotarło do niego, że w słuchawkach rozmawiają właśnie o nim.

— …I gdzie jest ten głupi Tralthańczyk? — rzucił ktoś ze złością. — Załoga Trivennletha jest już bezpieczna w próżni, nie ma ofiar. To samo z naszymi tlenodysznymi pracownikami. Starszy dietetyku Gurronsevas, proszę się zgłosić. Jeśli pan żyje, niech pan odpowie, do jasnej…!

Chwilę później Gurronsevas odkrył, że jego skafander jednak ucierpiał. Nie działał nadajnik.

Nie dość, że kończyło mu się powietrze, to jeszcze nie miał szansy wezwać pomocy.

Загрузка...