Po przydługim pożegnaniu Liorena i dłuższych jeszcze upomnieniach, aby Gurronsevas nie przesadzał z inicjatywą, lecz starał się raczej zyskiwać przyjaciół, dietetyk naprawdę miał się nad czym zastanawiać. Pogrążył się w myślach na tyle, że jego zdaniem minęło tylko kilka minut, nim znowu — czego zresztą mógł się spodziewać — mu przerwano. Odgłosy dobiegające od strony dziobu sugerowały, że kilka osób weszło przez właz załogi, a jedna z nich ruszyła centralną studnią w kierunku maszynowni. Równocześnie druga grupa skorzystała z głównego wejścia i zaczęła zbliżać się szybko do pokładu medycznego. Po gwarze Gurronsevas ocenił, że chodzi o cztery różne istoty, rozmawiały jednak zbyt cicho, aby jego autotranslator mógł wyróżnić poszczególne kwestie. Czym prędzej przyciemnił światło, uniósł parawan i schował się za nim.
Gdy przybysze weszli na pokład medyczny, oświetlenie rozbłysło z całą mocą i głosy nagle umilkły. Dał się za to słyszeć wyraźny syk zamykanej śluzy, którego to odgłosu nie można było pomylić z żadnym innym.
Przedłużającą się ciszę przerwała w końcu seria melodyjnych treli. Nie trzeba było tłumacza, by poznać, że mówiącym jest Cinrussańczyk.
— Wyczuwam twoją obecność, przyjacielu — rzekł Prilicla. — W tej chwili mostek nie ma podglądu ani podsłuchu tego pokładu i nie zmieni się to aż do ukończenia skoku nadprzestrzennego. Jesteś wśród przyjaciół, Gurronsevasie. Opuść zatem osłonę i pokaż się nam.
Zrobił, o co go proszono. Przez dłuższą chwilę tylko patrzyli na siebie w milczeniu.
— Gurronsevas! — powiedziała wreszcie obecna w ekipie medycznej Kelgianka. — Ten Gurronsevas? Myślałam, że opuściłeś Szpital.
— I słusznie, siostro — roześmiała się Murchison. — Opuścił.
— Przyjacielu Gurronsevas — odezwał się Prilicla, zawisając z wdziękiem nad jego głową — znasz już patolog Murchison i mnie. Nie jesteśmy zaskoczeni twoją obecnością na pokładzie. O’Mara uprzedził nas o tym i wyjaśnił powody tej decyzji. Niemniej doktor Danalta oraz siostra Naydrad nie oczekiwali cię tutaj, co możesz zresztą poznać po wzburzeniu futra naszej kelgiańskiej koleżanki. Dotąd widzieli cię tylko z daleka. Ale na tak małym statku jak nasz brak miejsca na zachowanie jakiegokolwiek dystansu, nie mamy zatem wyboru i musimy zostać dobrymi znajomymi czy nawet, bardzo bym pragnął, przyjaciółmi.
Spoczywający na pokładzie stożek zielonkawej, pomarszczonej materii przysunął się bliżej i wypączkował po kolei oko, ucho i usta.
— Widzieliśmy się już przy paru okazjach, lecz z osobistych albo klinicznych powodów wyglądałem wówczas całkiem inaczej. Jest to rzecz całkiem zwyczajna w przypadku istot polimorficznych. Niemniej teraz, gdy widzisz mnie w naturalnej postaci, nie okazujesz częstej u wielu istot awersji do mojej osoby. Chętnie poznam cię bliżej.
— I ja ciebie, doktorze Danalta — odparł Gurronsevas. — Znam twoje imię i wiem, czym się zajmujesz. Czas oczekiwania spędziłem na przeglądaniu zapisów poprzednich misji. Znalazłem tam sporo informacji o roli, jaką odegrałeś w ich trakcie. Była to fascynująca lektura, nawet jeśli nie w pełni rozumiałem medyczny aspekt wielu działań. Naprawdę, trudno mi się było od niej oderwać.
Prilicla usiadł ostrożnie na pokładzie. Drżał lekko w sposób znamionujący odbiór pozytywnych sygnałów emocjonalnych.
— Naczelny dietetyk jest zbyt uprzejmy, aby przyznać to głośno, jednak jest też w najwyższym stopniu zaciekawiony. Ponieważ w pozostałych tu obecnych nie ma niczego, co mogłoby go zadziwić, należy uznać, że chodzi o ciebie, przyjacielu Danalta. Czy byłbyś skłonny pokazać naszemu przyjacielowi, na co cię stać?
— Na pewno będzie skłonny — wtrąciła się Naydrad. — Nasz galaretowaty kolega jest bezkonkurencyjny w robieniu wrażenia na obcych.
Jak przekonał się Gurronsevas, Danalta musiał już przywyknąć do drobnych impertynencji Kelgianki, natychmiast bowiem wypuścił typową kelgiańską kończynę z trzema palcami i wykonał nią gest, po którym futro Naydrad zafalowało jeszcze gwałtowniej.
— Chętnie to zrobię — powiedział równocześnie. — Ale co najbardziej cię interesuje?
Tymczasem, jak widać było na ekranach, Rhabwar wydostawał się z wolna z labiryntu rękawów dokujących i różnokolorowych boi, które oznaczały ścieżki podejścia do Szpitala. Gurronsevas wiedział już, że po wyjściu w przestrzeń statek włączy napęd i oddali się na tyle, aby co delikatniejsze elementy konstrukcji Szpitala nie ucierpiały od wstrząsu towarzyszącego skokowi jednostki w nadprzestrzeń. Czas jednak nie dłużył się, gdyż Danalta lubił opowiadać o sobie i na dodatek potrafił robić to w interesujący sposób.
Fizjologicznie należał do klasy TOBS. Jego gatunek wyewoluował na planecie o bardzo wydłużonej orbicie, która powodowała gwałtowne zmiany klimatyczne. Przetrwanie w tych warunkach wymagało nadzwyczajnych zdolności adaptacyjnych. Jego przodkowie stali się rasą dominującą, a następnie rozwinęli rozum i cywilizację. Nie osiągnęli tego na drodze ewolucji naturalnych broni i rywalizacji, ale dzięki zdolności idealnej wręcz mimikry. Spotkawszy któregoś z naturalnych wrogów albo cokolwiek, co zagrażało ich życiu, mogli wybierać między czterema działaniami: ucieczką, ukryciem pod niepozornym kształtem, przybraniem postaci, która przerazi napastnika, albo otoczeniem się twardym pancerzem. W zasadzie byli amebowaci, lecz mieli zdolność wypuszczania dowolnych kończyn i zmiany pokrywy ciała, co pozwalało im dostosować się do każdej praktycznie sytuacji.
— W czasach przedrozumnych najważniejsze były szybkość i dokładność naśladowania innych — powiedział Danalta, przybierając postać Tralthańczyka, tyle że nieco zmniejszonego. Potem upodobnił się kolejno do Naydrad i Murchison. — Zdolność do błyskawicznego reagowania na ataki drapieżników i odtwarzania pewnych ich charakterystycznych zachowań decydowała o przetrwaniu. W związku z tym musieliśmy również rozwinąć umiejętności empatyczne, aby odczytać z wyprzedzeniem zamiary napastnika. Oczywiście nie do tego stopnia co pobratymcy doktora Prilicli, ale zawsze. Wszystko to umożliwiło nam skuteczną obronę przed wszystkimi niemal zagrożeniami, jeśli nie liczyć działania wysokich temperatur czy pełnej anihilacji, co jednak wymaga zastosowania nowoczesnych technologii. Nasi naturalni wrogowie nie mieli takich możliwości. Dodam jeszcze, że chociaż w każdej chwili potrafimy się upodobnić do noworodka, jak wszyscy umieramy ze starości.
— Niezwykłe — powiedział Gurronsevas. — Przy takich możliwościach pański gatunek nie potrzebował chyba wielu lekarzy?
— Owszem. Sztuka uzdrawiania nie rozwinęła się na moim świecie, gdyż nie była potrzebna. Ja sam nie jestem medykiem. Niemniej przy takich zdolnościach naśladowczych, w których wybijam się nawet wśród moich braci, praca w Szpitalu stała się dla mnie rodzajem wyzwania. Sposób, w jaki ją podjąłem, spowodował, iż przyjaciele zaczęli tytułować mnie doktorem. Chcesz jeszcze o coś spytać?
Gurronsevas poczuł sympatię do tej całkiem obcej istoty, która też wybrała samotność, aby sprostać wyzwaniom zawodowym.
Zastanawiał się nad takim sformułowaniem pytania, by nie urazić Danalty, gdy poczuł lekki zawrót głowy. Rhabwar odszedł już wystarczająco daleko od Szpitala i wykonał skok w nadprzestrzeń. Ekrany pokryły się rozmigotaną szarością.
— Przyjacielu Gurronsevas, twoje milczenie sugeruje, że pytanie, które chciałbyś zadać, jest delikatnej natury — odezwał się Prilicla. — Może dotyczy rozmnażania? Pamiętaj, proszę, że podobnie jak ja, Danalta jest receptywnym empatą. Nie jesteśmy telepatami, ale potrafimy wyczuć, że chcesz o coś spytać, nawet jeśli nie wiemy, co dokładnie masz na myśli.
— Tak, chodzi o coś bardzo dla mnie ważnego — przyznał dietetyk. — Doktorze Danalta, jak się pan odżywia?
Patolog Murchison odchyliła głowę i roześmiała się, przez futro Naydrad przebiegły powolne, długie fale. Prilicla zadrżał w sposób zdradzający rozbawienie. Tylko Danalta zachował powagę.
— Obawiam się, że odpowiedź rozczaruje naczelnego dietetyka — odparł. — Mój gatunek pozbawiony jest zmysłu smaku. Mogę jeść wszystko poza szczególnie twardymi stopami metali. Nieważne, jaką to będzie miało konsystencję czy wygląd. Zdarzyło się już, że wchłaniając pożywienie z otoczenia, wygryzłem dziurę w pokładzie pod sobą, co bardzo zirytowało załogę.
— Znam to uczucie — rzekł Gurronsevas. Podczas gdy obecni na różne sposoby śmiali się ze wspomnianej sytuacji, dietetyk przypomniał sobie słowa Liorena. Ojczulek wyraźnie oświadczył, czego nie wolno mu robić i na czym powinien się skupić. Pod żadnym pozorem nie powinien eksperymentować z ustawieniami pokładowego syntetyzera żywności. Ponadto, znajdując się na małym statku wypełnionym nieliczną załogą złożoną ze specjalistów, dobrze było pamiętać o zasadzie, by w miarę możliwości zyskiwać w nich przyjaciół, nie wrogów. Od chwili pojawienia się zespołu medycznego starał się, jak umiał, umniejszając swoje znaczenie, okazując podziw i ciekawość wobec Danalty. Z czasem chciał to rozciągnąć na pozostałych. Ku swojemu zdumieniu odkrył, że takie zachowanie nie wymagało wielkiego wysiłku, teraz jednak zaczął się zastanawiać, czy nie przesadził i czy nie wydał im się nieszczery. Chociaż może oni też bardzo chcieli się z nim zaprzyjaźnić? Nie wiedział jeszcze, czy uda mu się zachować tak samo wobec innych członków załogi Rhabwara.
Jakby sprowokowany tą myślą ekran komunikacji wewnętrznej rozjarzył się i ukazało się na nim ludzkie popiersie w zielonym mundurze Korpusu Kontroli.
— Mówi kapitan — odezwał się ostrym tonem oficer. — Słuchałem ostatnie kilka minut rozmowy toczącej się na pokładzie medycznym. Doktorze Prilicla, co to tralthańskie nieszczęście robi na moim statku?
Kapitan znajdował się dość daleko od nich, jednak mały empata i tak wyczuł jego rozdrażnienie.
— Na czas misji nasz przyjaciel Gurronsevas został oddelegowany do ekipy medycznej jako doradca — odparł bez wahania. — Jego analizy mogą się okazać przydatne dla wykonania czekającego nas zadania. Nie ma powodu obawiać się o sprawne funkcjonowanie statku, przyjacielu Fletcher. Naczelny dietetyk zostanie zakwaterowany na pokładzie medycznym. Nie wymaga specjalnych przeróbek systemów podtrzymywania życia. Nie opuści też bez wyraźnego zaproszenia pokładu medycznego, tym samym więc nie ma ryzyka, iż zniszczy wyposażenie innych pokładów.
Na chwilę zapadła cisza, lecz Gurronsevas był zbyt zaskoczony i zmieszany słowami Prilicli, aby o cokolwiek spytać.
Często słyszał, że mały empata potrafi w pewnych sytuacjach nie być całkiem szczery. Sam zresztą przyznał on kiedyś, że jest to jeden ze sposobów na zmianę emocjonalnego nastawienia otaczających go istot. Niemniej sugestia, że dietetyk może doradzać zespołowi medycznemu, była nad wyraz niewiarygodna, nawet jako kłamstwo mające poprawić nastawienie kapitana do niespodziewanego gościa. Gurronsevas był poza tym przekonany, że ewentualna poprawa będzie tymczasowa.
— Wyczuwam twoje zdumienie i zaciekawienie, przyjacielu Fletcher — rzekł Prilicla, opanowując drżenie kończyn, co sugerowało, że irytacja kapitana naprawdę zmalała. — Jestem gotów zaspokoić je, gdy tylko trafi się po temu okazja.
— Dobrze, doktorze — stwierdził kapitan. — Obecnie znajdujemy się w nadprzestrzeni. Do układu Wemar powinniśmy dotrzeć za niecałe cztery dni. Statek jest na zaprogramowanym kursie i chyba mamy trochę czasu. Taśmę z koordynatami celu otrzymałem kilka minut przed odlotem. Wraz z nią przekazano mi wstępne materiały dotyczące charakteru misji. Resztę otrzymamy po dotarciu na miejsce. Myślę, że możemy przejrzeć teraz dane, tak by również niemedyczna część załogi wiedziała, co nas czeka.
— Ja na razie nic o tym nie wiem — powiedziała Naydrad, jeżąc futro. — W każdym razie nic poza plotkami, że podobno trzeba było aż trzech tygodni sporów dla podjęcia decyzji, czy Rhabwar w ogóle zostanie wysłany do tej roboty. A gdy się w końcu zdecydowano, wszystkim nagle zaczęło się bardzo spieszyć. Mnie wywołano przez to w połowie…
— Przyjaciółko Naydrad — przerwał jej łagodnie Prilicla — często jest tak, że czas potrzebny na podjęcie decyzji skraca czas pozostały na wykonanie tego, o czym się zdecydowało. Plotki nie były jednak całkiem prawdziwe. Brałem udział w tych dyskusjach. Chociaż cieszymy się reputacją ekipy zdolnej poradzić sobie z każdym problemem, nie byłem wcale pewien, czy Rhabwar może wykonać takie zadanie. Wiele osób w Szpitalu zgadzało się ze mną. Inni, w tym naczelny psycholog, byli odmiennego zdania. Jedynym powodem zachowania sprawy w tajemnicy była obawa przed urażeniem załogi Rhabwara. Publiczne zwątpienie w jej możliwości mogłoby tak właśnie zostać odczytane. A co do pytania, na które tak bardzo chcesz poznać odpowiedź, myślę, że zaczekamy z nim do obejrzenia materiału dotyczącego Wemara. Kapitanie, jeśli jest pan gotowy, prosimy.