— Jedyne co mi naprawdę w tym jedenastym wieku odpowiada, to frutti di mare — oznajmił Barney, nabijając na widelec solidny kawał mięsa. — Jaka może być tego przyczyna, profesorze? Brak zanieczyszczeń, czy co?
— Wynika to prawdopodobnie stąd, że to, co pan je, wcale nie jest krabem z jedenastego stulecia.
— Niech mi pan tego nie wmawia. Dobrze wiem, że to nie żadna mrożonka. Proszę spojrzeć, chmury rzedną. Gdyby pogoda się utrzymała, moglibyśmy nakręcić dzisiaj resztę sceny przybycia do domu. Przednia część mieszczącego stołówkę namiotu była podniesiona, odsłaniając widok na łąki i fragment oceanu za nimi. Profesor Hewett wskazał nań palcem.
— Ryby w tym oto oceanie są, praktycznie rzecz biorąc, identyczne z dwudziestowiecznymi. Ale trylobity na pańskim talerzu należą już do zupełnie innego rzędu i ery — weekendowicze przywożą je ze Starej Kataliny.
— A więc dlatego wszędzie walają się te podziurawione skrzynki — Barney spojrzał podejrzliwie na mięso, spoczywające na jego talerzu.
— Momencik, to co jem nie ma chyba nic wspólnego z tymi „ślepiami i kłami” Charleya Changa, nieprawdaż?
— Nie — odparł profesor. — Musi pan pamiętać, że zmieniliśmy erę, kiedy zdecydowano, że pracownicy będą spędzać urlop w innym czasie, by móc pracować nieprzerwanie tutaj. Santa Catalina jest cudownym miejscem wypoczynkowym. Pan Chang sprawdził to, ale był nieco wytrącony z równowagi przez przedstawicieli ówczesnej fauny. To było niedopatrzenie. Zostawiłem go w erze dewońskiej, okresie, w którym płazy zaczęły wychodzić z morza; zupełnie nieszkodliwe stworzonka, coś w rodzaju ryb zaopatrzonych w płuca. Ale w wodzie były jakieś…
— Ślepia i kły. Słyszeliśmy.
— Zdecydowałem zatem, że kambr byłby dla naszych wczasowiczów wyborem rozumniejszym. W oceanie poza tymi nieszkodliwymi trylobitami nie ma nic na tyle wielkiego, by mogło to niepokoić kupujących.
— Użył pan tego słowa ponownie. Co to jest?
— Wymarłe stawonogi. Forma życia, którą można określić jako coś pośredniego pomiędzy skorupiakami a pajęczakami. Niektóre ich odmiany były całkiem malutkie, ale pan je jedną z największych. Rodzaj mierzącej dwie stopy długości i żyjącej w morzu stonogi.
Barney wypuścił z dłoni widelec i pociągnął solidny łyk kawy.
— Wyśmienity lunch — mruknął. — Może jednak byłby pan łaskaw powiedzieć mi coś o tych osadach w Winlandzie. Znaleźliście je?
— Niestety, wiadomości nie są najlepsze:
— Po tym trylobicie wszystko wydaje się dobre. Niech pan mówi.
— Proszę wziąć pod uwagę, że moja wiedza o tym okresie jest ograniczona. Dr Lynn, jako biegły w historii zgromadził wszelkie zawarte w sagach wzmianki mówiące o odkryciu i zasiedleniu Winlandu. Postępowałem ściśle według jego wskazówek. Z początku trudno było znaleźć dogodne miejsce do lądowania; ujmując rzecz delikatnie, wybrzeża Nowej Fundlandii i Nowej Szkocji są dość nieregularne. W końcu jednak udało się. Używaliśmy łodzi motorowej niemal bez przerwy, tak, że mogę pana zapewnić, iż poszukiwania były jak najdokładniejsze.
— No i co znaleźliście?
— Nic.
— Takie nowiny lubię najbardziej — odparł Barney i odsunął talerz ze swoim trylobitem jeszcze dalej od siebie. — Gdyby był pan łaskaw sprowadzić mitu doktora. Chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej na len temat.
— Tak, to prawda — rzekł Jens Lynn. — W Ameryce Północnej nie ma osad normańskich. To jest najbardziej niepokojące. Przeszukaliśmy wszystkie możliwe stanowiska od X do XII wieku i nie znaleźliśmy niczego.
— A co skłoniło pana do szukania tam czegokolwiek?
Nozdrza Lynna zadrgały.
— Czy mogę panu przypomnieć, iż od czasu odnalezienia Mapy Winlandu nie było prawie żadnych wątpliwości, że Normanowie odkryli Amerykę Północną i tam się osiedlili? Wiemy ze źródeł, że w 1121 roku biskup Eryk Gnuppson wyruszył z misją do Winlandu. Sagi mówią o wielu podróżach w to miejsce, opisują też zakładane tam osady. Jedynie dokładna lokalizacja tych osad jest sporna i ich odkrycie było celem naszych ostatnich poszukiwań. Mieliśmy do przeszukania tysiące mil wybrzeża, bowiem autorytety naukowe różnią się znacznie w opiniach na temat położenia wspomnianych w sagach osad w Hellulandzie i Marklandzie. Gathorne — Hardy identyfikuje Stramnsfjord z Long Island i umiejscawia Hop u ujścia rzeki Hudson. Ale inni znawcy przedmiotu sądzą, że lądowanie miało miejsce dalej na północ: Storm i Babcock są za Labradorem, a Mowat precyzuje położenie Hop…
— Dość — przerwał mu Barney. — Nie obchodzą mnie teorie. Czy chce pan przez to dać mi do zrozumienia, że nie znalazł pan żadnych osad ani innych dowodów?
— Tak… ale…
— To znaczy, że wszystkie te autorytety mylą się i to całkowicie?
— Noo… tak — Lynn usiadł. Wyglądał jak siedem nieszczęść.
— Niech pan się tym nie przejmuje doktorze — Barney wyciągnął rękę z kubkiem w stronę kelnerki, która dolała mu kawy. — Napisze pan o tym książkę i stanie się pan najbardziej kompetentnym autorytetem. Teraz znacznie ważniejsze jest pytanie — dokąd mamy się stąd przenieść? Czy mogę przypomnieć tym, którzy nie doczytali jeszcze scenariusza do końca, że film nosi tytuł „Wiking Kolumbem” i jest sagą o odkryciu Ameryki Północnej przez Normanów i założeniu tam przez nich pierwszej osady? A wiec co mamy robić? Zamierzaliśmy przerzucić ekipę do Winlandu, do tych osad Wikingów i nakręcić tam ostatnią część filmu. A tu okazuje się, że nie ma żadnych osad. Co dalej?
Przez dłuższą chwilę Lynn gryzł paznokcie. Wreszcie podniósł głowę.
— Możemy jechać na zachodnie wybrzeże Norwegii. Są tam osady, a wszystko wygląda zupełnie tak, jak w Nowej Fundlandii.
— A mają tam Indian, których moglibyśmy wynająć do scen batalistycznych? — zapytał Barney.
— Ani jednego.
— A zatem odpada. Może lepiej będzie, jeżeli zapytamy naszego tubylca. — Rozejrzał się po namiocie i dostrzegł Ottara, który w odległym kącie sali mozolił się nad parującą górą trylobitów. Jens, niech pan pójdzie i na chwili przerwie mu lunch. Proszę mu powiedzieć, że dostanie drugą i trzecią porcję później.
Wiking podszedł do nich i opadł na ławę.
— Potrzebujesz Ottara? — spytał.
— Co wiesz o Winlandzie?
— Nic.
— To znaczy, nigdy o nim nie słyszałeś?
— Oczywiście, słyszałem. Skaldowie układają o nim poematy, a ja mówiłem z Leifem Erickssonem o podróży tam. Ale nigdy Winlandu nie widziałem i nic o nim nie wiem. Pewnego roku popłynę na Islandie, a potem do Winlandu. Wtedy będę bardzo bogaty.
— Dlaczego? Złoto? Srebro?
— Drewno — wyjaśnił Ottar, z wyraźną pogardą w stosunku do każdego, kto nie rozumie sprawy tak oczywistej.
— Dla osad na Grenlandii — wyjaśnił Jens Lynn. — Cierpią one na ogromny niedostatek wszelkiego rodzaju drewna, szczególnie zaś takiego, które się nadaje do budowy okrętów. Ładunek takiego wytrzymałego drewna, dostarczony na Grenlandię, wart byłby fortunę.
— Doskonale — rzeki Barney wstając. — Gdy tylko skończymy zdjęcia tutaj, płacimy Ottarowi zaliczkę i wysyłamy go do Winlandu. Potem wykonamy skok w czasie do przodu i spotkamy się z nim. Nakręcimy odpłynięcie, kilka scen morskich — pójdą jako podróż — i jego lądowanie na miejscu. Następnie zbudujemy kilka chałup — to będzie osada — zapłacimy parę wampumów miejscowym plemionom za spalenie tych chat i w ten sposób zakończymy film.
— Dobry pomysł. Dużo drewna w Winlandzie — poparł go Ottar.
Jens Lynn usiłował protestować, ale po chwili wzruszył ramionami.
— Kim w końcu jestem, by się sprzeciwiać. Jeśli jest on na tyle głupi, by to uczynić i tym samym umożliwić panom produkcje filmu — kim ja u diabła jestem, by się do tego wtrącać? Nikt nie zna sagi o przybyciu kogoś zwanego Ottarem do Winlandu, ale skoro nie ma żadnych dowodów na to, że inne sagi przekazują prawdę, nie wydaje mi się bym mógł protestować.
— Dokończ lunch — poradził mu Ottar.
Wyszedłszy z jadalni, Barney natknął się na sekretarkę, która oczekiwała go z naręczem jakichś dokumentów.
— Nie chciałam pana niepokoić w czasie lunchu.
— Czemu nie. I tak, po tym co zjadłem, moje trawienie nie wróci już do normy. Czy wiesz co to są trybolity?
— Oczywiście. Takie duże, wijące się. Łapiemy je w siatki na Starej Katalinie. Jest z tym kupa zabawy. Łapie się je w nocy na lampy błyskowe. Potem piecze na ruszcie. Do tego piwo. Mógłby pan…
— Nie, nie mógłbym. W takiej sprawie chciałaś się ze mną widzieć?
— Tutaj są karty pracy wszystkich, a w szczególności rejestr wyjazdów na weekendy. Widzi pan, każdy oprócz pana spędza weekend, to znaczy sobotę i niedziele, na Katalinie. W ciągu pięciu tygodni naszego pobytu tutaj nie miał pan ani jednego dnia wolnego.
— Betty, kochanie, nie martw się o mnie. Nie mam zamiaru odpoczywać, dopóki nie będę miał tego filmu gotowego — i w pudełkach. Ale z czym przyszłaś?
— Kilku amatorów polowań podwodnych chciałoby zostawać tam dłużej niż dwa dni. Prosili mnie o cztery i gotowi są je odpracować w ciągu nastopnego weekendu. Zapaskudzi mi to sprawozdania i będę miała kupę nieprzyjemności. Co mam robić?
— Przejdź się ze mną w stronę domu Ottara, musze zażyć trochę ruchu. Pójdziemy wzdłuż plaży. Póki nie doszli do domu, Barney namyślał się w milczeniu. — Zrób tak. Zapomnij o tym, że dni tygodnia w ogóle jakoś się nazywają, numeruj je tylko. Każdy, kto przepracuje pięć dni pod rząd ma następne dwa wolne. Dniówki będą zaznaczane w twoich sprawozdaniach oraz na kartach pracy, bowiem odbijacie je i tutaj i na Katalinie. Ponieważ zarówno dwa, jak i cztery dni na Katalinie oznaczają zaledwie pięciominutową wyprawę na platformie czasu, każdy z pracowników jest na miejscu ciągle i pracuje codziennie, o ile zdołałem zauważyć. To wszystko, co powinniśmy brać pod uwagę. Prowadź wszelkie rozliczenia dniówek w ten sposób, a ja załatwię to z L.M. i księgowością po naszym powrocie.
Dotarli już niemal do cypla, który tworzył jeden z brzegów zatoczki przy domu Ottara, gdy na ścieżkę, wiodącą ku morzu, wpadł jeep i trąbiąc bezustannie, ruszył za nimi.
— A to co znowu? — jęknął Barney. — Kłopoty, na pewno jakieś kłopoty. Nikt nigdy nie goni za mną, by podzielić się jakąś dobrą wiadomością. — Stanął i z wyrazem najgłębszego smutku na twarzy czekał aż jego jeep podjedzie bliżej. Tym razem prowadził Dallas, dlatego hamowanie wzbiło w powietrze stosunkowo niewielką liczbo leżących naokoło kamieni.
— Jakiś okręt wpływa do zatoki. Wieść o tym zdążyła się już rozejść i teraz wszyscy pana szukają, — No dobrze, znalazłeś mnie. Co to jest — kolejni wikińscy piraci, tak — jak ostatnio?
— Powiedziałem wszystko, co wiem — odparł Dallas i zadowolony z siebie zaczął przeżuwać drewienko zapałki.
— Miałem racje, że nowe kłopoty — biadolił Barney, pakując się do jeepa. — Wracaj do obozu, Betty. Tu może być niezła zabawa.
Gdy wyjechali zza cypla, ich oczom ukazał się duży okręt z szerokimi żaglami, który wpływał żwawo do zatoki, niemal wyprzedzając niosący go wiatr. Kilku filmowców, skupionych w niewielką gromado, stało na szczycie wzgórza za domem, ale wszyscy tubylcy zdążyli zbiec już na plaże, gdzie wrzeszczeli teraz i wymachiwali gwałtownie rękami.
— Znowu zanosi się na morderstwa. A tam, jak zwykle na posterunku, stoi mój paparazzo operator, gotów uchwycić te jatki w technikolorze. Pędźmy na dół. Zobaczymy czy tym razem uda nam się jakoś temu zapobiec.
Gino ustawił kamerę na brzegu, w miejscu z którego mógł sfilmować zarówno komitet powitalny; jak i przybywający okręt. Fakt, że sprawy miały się znacznie lepiej, niż to przypuszczał Barney, wyszedł na jaw gdy podjechali nieco bliżej. Okazało się, że wszyscy Normanowie śmieją się i chociaż wymachują rękami, to są one nieuzbrojone. Ottar, który najwyraźniej nadbiegł tu, skoro tylko usłyszał o wizycie, stał po kolana w wodzie i głośno krzyczał. Okręt zbliżał się do brzegu. Spuszczono wielki żagiel i niesiony tylko siłą rozpędu kadłub wśliznął się na plaże, rozbryzgując muł. W końcu zadrżał i zatrzymał się. Wysoki mężczyzna o intensywnej rudej brodzie, który stał dotąd przy wiośle sterowym, rzucił się do przodu i skoczył w przybrzeżne fale niedaleko Ottara. Obaj wykrzyknęli coś na powitanie i objęli się w mocnym uścisku.
— Gino, dawaj! Kręć ich jak robią niedźwiedzia. Na dodatek nie musze prosić ich o zgodę, ani płacić im nawet złamanego grosza — mruczał uszczęśliwiony Barney, patrząc na rozgrywającą się przed nim scenę.
Dopiero teraz, gdy widać było, że nie zanosi się na żadne gwałtowne czyny, filmowcy odważyli się opuścić wzgórze.
Parobcy wytaczali właśnie baryłki z piwem. Barney podszedł do Jensa Lynna, który obserwował jak Ottar i przybysz przy akompaniamencie okrzyków radości poklepują się nawzajem po bicepsach.
— Co się tutaj dzieje? — spytał.
— To starzy przyjaciele i mówią sobie jak bardzo się cieszą. że się spotkali.
— To widać dość wyraźnie. Kim jest ten rudobrody?
— Ottar nazywa go Thorhall — jest to być może Thorhall Gamilisson z Islandii. On i Ottar zwykli byli wyruszać razem na wyprawy rabunkowe i Ottar zawsze wyrażał się o nim bardzo przyjaźnie.
— Co oni tam wywrzaskują?
— Thorhall mówi jak bardzo jest zadowolony, że Ottar zechciał kupić jego okręt, ponieważ, on, Thorhall, zamierza powrócić do Norwegii i może w tym celu użyć długiej łodzi Ottara. Teraz pyta o pozostałą połowę zapłaty.
Ottar wypluł z siebie pojedyncze, głośne, ostra brzmiące słowa.
— To znam — wtrącił Barney. — Jesteśmy tu wystarczająco długo, aby chwycić co najmniej tyle z ich języka.
Wrzaski stawały się coraz głośniejsze i poczęły pojawiać się w nich złowieszcze nuty.
— Ottar sugeruje, że w głowie Thorhalla zamieszkały złe duchy — illar vættir — bowiem nie kupował nigdy żadnego statku. Thorhall twierdzi, że Ottar śpiewał innym głosem trzy miesiące temu, kiedy doń przybył, przyjął jego gościnę i kupił okręt. Ottar ma teraz pewność, że Thorhall jest opętany, ponieważ on nie był na tej wyspie od ponad roku; wydaje mu się też, że w głowie Thorhalla należałoby uczynić dziurę, przez którą część złych duchów mogłaby się wydostać na zewnątrz. Thorhall wyrazu opinie, że jak tylko chwyci w dłoń swój topór, wtedy okaże się, czyja głowa powinna zostać otwarta.
Coś zaskoczyło w mózgu Barneya i w momencie gdy ujrzał jak dwóch zawodników wagi ciężkiej przyjmuje postawo bojową najwyraźniej gotując się do walki na pieści pachnącej już z dala krwią, otrząsnął się z roli widza, którą bezwiednie przyjął.
— Stać! — krzyknął, lecz ani zignorowali go zupełnie. — Nemit stadar![10] — spróbował ponownie, tym razem po staronorwesku, wszelako z takim samym rezultatem.
— Wystrzel parę razy w powietrze — wrzasnął do Dallasa. — Przerwij to, zanim się na dobre zacznie.
Dallas wystrzelił w piach tak, że spłaszczone kule odbiły się rykoszetem i z gwizdem poszybowały nad wodą. Obaj Wikingowie odwrócili się, zapominając na moment o osobistych urazach. Barney rzucił się ku nim gwałtownie.
— Ottar, posłuchaj mnie. Wydaje mi się, że wiem o co wam poszło…
— Ja wiem o co poszło — ryknął Ottar, zaciskając pieść o rozmiarach młota kowalskiego. — Nikt nie nazwał jeszcze Ottara…
— To tylko brzmi tak nieładnie, po prostu różnica poglądów, — Barney pociągnął Ottara za rękę, lecz nie udało mu się poruszyć go nawet o cal. — Doktorze, niech pan zabiera stąd Thorhalla, odprowadzi go do domu i postawi mu parę piw. Ja pogadam z Ottarem…
Dallas wypalił jeszcze kilkakrotnie, by nie dopuścić do przerwania konwersacji. W końcu obaj wojownicy zastali rozdzieleni i Thorhall odszedł, by poszukać czegoś do picia.
— Dasz radę dopłynąć do Winlandu na swoim statku? — zapytał Barney.
Ottar, wiąż rozjuszony, musiał przez kilka sekund potrząsać głową i mrugać oczami, zanim dotarł do niego sens pytania Barneya.
Barney odwrócił się do Jensa Lynna, który przysłuchiwał się całej rozmowie.
— Okręt. Co z moim okrętem? — odezwał się w końcu.
Barney cierpliwie powtórzył pytanie, na co Ottar z absolutnym przekonaniem pokręcił przecząco.
— Głupie pytanie — odparł. — Długie łodzie — do wypraw pirackich; wpłynąć na rzekę albo żeglować przy brzegu. Niedobre na dużych morzach. Aby płynąć na ocean musisz mieć knorr. To jest knorr.
Barney popatrzył i różnica stała się dla niego oczywista. Ozdobiona smoczą głową łódź Wikingów była długa i wąska, podczas gdy szeroki knorr wystawał wysoko ponad poziom wody i miał minimum 100 stóp długości. Pod każdym względem sprawiał wrażenie solidnej jednostki pływającej.
— Mógłbyś popłynąć do Winlandu na tym okręcie?
— Oczywiście — odparł Ottar. Spojrzał za odchodzącym Thorhallem i zacisnął pieści.
— To czemu nie kupisz go od Thorhalla?
— Ty też…? — ryknął Ottar.
— Czekaj, uspokój się posłuchaj. Jeśli dołożę ci część pieniędzy, to będziesz mógł sobie pozwolić na jego kupno?
— Kosztuje wiele grzywien.
— Yachting zawsze był kosztowną rozrywką! Będziesz w stanie go kupić?
— Być może.
— A zatem zgoda. Jeżeli on twierdzi, że kupiłeś okręt parę miesięcy temu, to znaczy, że musisz… Nie, nie bij mnie! Dam ci pieniądze, a profesor zabierze cię z powrotem na Islandie, tam załatwisz kupno i wszystko będzie OK.
— O czym rozmawiacie?
Barney odwrócił się do Jensa Lynna, który przysłuchiwał się całej rozmowie.
— Pan mnie rozumie, prawda, Jens? Umówiliśmy się dziś rano, że Ottar popłynie do Winlandu. Teraz oznajmił mi, że do tego celu potrzebuje innego rodzaju statku. Thorhall twierdzi, że Ottar kupił taki oktet przed miesiącem, czy dwoma. A zatem musi go kupić. A my musimy szybko to zorganizować — zanim sytuacja skomplikuje się na dobre. Niech pan weźmie Dallasa jako ochronę osobistą i wytłumaczy wszystko Hewettowi. Zabierzcie lepiej motorówkę. Pojedzie pan z całą tą paczką na Islandie, na Islandie sprzed paru miesięcy, kupicie oktet, umówicie się, że dostarczą go na dziś i wrócicie z powrotem. Nie powinno to zająć więcej niż pół godziny. Niech pan weźmie od kasjera parę grzywien, żeby było za co kupić ten statek. I niech pan nie zapomni przed wyjazdem porozmawiać z Thorhaliem i wyciągnąć z niego ile zapłacił Ottar, tak aby wziął pan ze sobą odpowiednią kwotę.
— To, co pan mówi zakrawa na paradoks. Nie wierze, by było to możliwe…
— Nie interesuje mnie w co pan wierzy. Płace panu i proszę, żeby wykonywał pan moje polecenia. Ja zaś postaram się naoliwić trochę tego Thorhalla, tak, żeby był w nieco lepszym nastroju kiedy wrócicie.
Jeep odjechał, a Barney ruszył, by ożywić trochę najwyraźniej pozbawione iskry bożej pijaństwo. Normanowie skupili się nieufnie w dwóch grupkach — przybysze za plecami swego wodza. Obrzucano się nawzajem mrocznymi spojrzeniami i prawie w ogóle nie pito. Wreszcie pojawił się Gino trzymając w rękach butelkę, którą wydobył z futerału obiektywu.
— Rąbnie pan jednego, Barney? — zapytał. — Prawdziwa grappa ze starej ojczyzny. Nie mogę używać miejscowych napitków.
— Twój jest niemal równie ohydny — odparł Barney. — Ale poczęstuj Thorhalla, sądzę, że będzie mu smakował.
Gino odkorkował butelkę, pociągnął z niej tek łyk, po czym wręczył naczynie Thorhailowi.
— Drekkit — odezwał się w znośnej staronorweszczyźnie — ok verid vilkommir til Orkneyja.[11]
Rudobrody wiking przyjął ofiarowywany mu gościniec, napił się, kaszlnął, obejrzał uważnie butelkę i napił się jeszcze raz.
Według obliczeń Barneya jeep wrócił po niecałej pół godzinie — czas ten wystarczył jednak w zupełności, by rozkręcić przyjęcie: piwo lało się strumieniami, a większa część grappy uległa już zagładzie. Pojawienie się Ottara przerwało na chwile nastrój powszechnej dobroduszności. Thorhall zerwał się szybko na nogi wsparł plecami o ścianę domu, leci Ottar promieniał z zadowolenia. Walnął Thorhalla po ramieniu i w tym momencie lody zostały przełamane. Wszyscy odetchnęli z ulgą i pijaństwo zaczęło się na dobre.
— Jak poszło? — spytał Barney Jensa Lynna, gramolącego się z jeepa ze znacznie większą dozą uwagi niż poprzednio Ottar. W ciągu niewielu minut nieobecności zdążył on obrosnąć trzydniową szczeciną. Pod przekrwionymi oczami pojawiły mu się wielkie, sine wory.
— Thorhalla znaleźliśmy bez trudu — oznajmił ochryple — i przyjęto nas entuzjastycznie. Z kupnem okrętu nie mieliśmy najmniejszych kłopotów, ale nie mogliśmy odpłynąć bez uczczenia tego faktu. Ciągnęło się to dniem i nocą i minęły ponad dwie doby zanim Ottar zasnął przy stole, tak że można było go wynieść i przetransportować z powrotem. Niech pan na niego spojrzy — znowu pije! jak on to robi? przez ciało Jensa przebiegł dreszcz.
— Higieniczny tryb życia i świeże powietrze — odparł Barney.
Ryki i radosne normańskie pohukiwania stawały się coraz głośniejsze. Ottar nie wykazywał najmniejszych oznak osłabienia z powodu wznowionych rozkoszy uczty.
— Wygląda na to, że zarówno nasz gwiazdor, jak i statyści nie zamierzają już dziś pracować. Możemy zatem spotkać się i przedyskutować kolejność dalszych zdjęć w Winlandzie oraz na pokładzie tego oktetu — jak pan go nazywa?
— Knorr. Mianownik — het er knorrur, dopełniacz — um knorr…
— Dość! Niech pan pamięta, że ja nie uczę pana jak się robi filmy. Chciałem obejrzeć tego knorra i przekonać się do ilu ujęć można go użyć. Wygląda na wystarczająco wytrzymały, by dźwignąć kamerę. Potem musimy zaplanować nasze spotkanie w Winlandzie. Mamy przed sobą kupę roboty — Na szczęście przekroczyliśmy już półmetek i o ile nic nie stanie nam na przeszkodzie, pojedziemy teraz z górki.
Ostatnim jego słowom towarzyszył głośny wrzask mewy. Barney pochylił się i mocno odpukał w brudny, drewniany kadłub knorra.