ROZDZIAŁ CZWARTY

Przytomności nie straciłem nawet na chwilę. Kiedy narkotyk zaczął działać, a działał chyba szybciej niż morfina, zakręciło mi się w głowie i straciłem poczucie rzeczywistości. Innych objawów nie zauważyłem. Miles krzyknął coś do Belle, a kiedy ugięły się pode mną nogi, złapał mnie wpół i usadowił na krześle. Wirowanie momentalnie ustąpiło.

Chociaż widziałem i słyszałem wszystko, byłem odrętwiały. Teraz już wiem, czym mnie uraczono: ,,snami umarłych”. O ile wiem, nigdy nie wypróbowano działania tej trucizny na jeńcach, ale stosowano ją czasem przy praniu mózgu. Istnieje więc, nielegalna, lecz nader użyteczna. Bóg jeden wie, jak ta fiolka wpadła w ręce Belle.

Wtedy nie myślałem o tym. Nie myślałem też, ilu frajerów Belle owinęła sobie wokół palca. Nie myślałem w ogóle. Byłem jak kłoda, widziałem wszystko — ale gdyby obok mnie przeszła lady Godiva bez konia, nawet bym nie mrugnął.

Zrobiłbym tylko to, co by mi kazano.

Pit wydostał się z torby, przybiegł do mnie i zapytał, co się stało. Gdy nie odpowiedziałem, zaczął zapamiętale drapać mnie po łydkach, domagając się odpowiedzi. Wciąż nie reagowałem, wskoczył mi więc na kolana, oparł przednie łapy na piersi, spojrzał prosto w oczy i zażądał wyjaśnień, natychmiast i bez wykrętów.

Ponieważ nadal milczałem, zaczął lamentować.

To zmusiło Milesa i Belle do zwrócenia na nas uwagi. Miles obrócił się ku Belle i wściekle warknął:

— No to teraz masz. Zwariowałaś?

— Tylko się nie denerwuj, kuleczko. Skończymy z nim raz na zawsze.

— Co? Jeżeli myślisz, że będę pomagał ci w morderstwie…

— Nie mów głupstw! Byłoby to logiczne… ale ty masz na to za słabe nerwy. Na szczęście nic nie może zrobić, przynajmniej dopóki ma w sobie to świństwo.

— O czym mówisz?

— Teraz jest w naszym ręku. Zrobi wszystko, co mu rozkażę. Nie będzie już przysparzał kłopotów.

— Ale… na litość boską, Belle, nie możesz przecież wiecznie karmić go tym narkotykiem. Jak tylko przyjdzie do siebie…

— Przestań ględzić jak prawnik. Nawet jak to draństwo przestanie działać, będzie robił, co mu każę. Powiem mu, żeby nie składał skargi — grzecznie posłucha. Rozkażę, żeby przestał wciskać nos w nasze sprawy — zaraz się z nich wycofa. Powiem mu, żeby pojechał do Timbuktu — pojedzie. Polecę, żeby o wszystkim zapomniał — zapomni… Zrobi wszystko, czego będę chciała.

Słuchałem jej, rozumiałem, o czym mówi, ale nie interesowało mnie to w najmniejszym stopniu. Gdyby ktoś zaczął krzyczeć, że dom stoi w płomieniach, oczywiście zrozumiałbym, że to pożar, lecz nie ruszyłbym się z miejsca.

— Nie wierzę.

— Nie wierzysz? Hm… — Dziwnie spojrzała na niego. — Lepiej by było, gdybyś uwierzył.

— Co?! Co masz na myśli?

— Nic, nic. Ten drobiazg działa, kuleczko. Najpierw jednak musimy…

W tym momencie Pit zaczął jęczeć. Kociego narzekania nie słyszy się zbyt często; być może nie usłyszycie go nigdy w życiu. Koty nie lamentują nawet wtedy, gdy odniosą ciężką ranę w bójce, ani (zwłaszcza), gdy się przestraszą.

Kot narzeka tylko w sytuacji beznadziejnej, kiedy rozwiązanie problemu przekracza jego możliwości. Wtedy nie zostaje mu nic innego jak pieśń pogrzebowa.

W kocim płaczu można znaleźć zapowiedź czyjejś śmierci — rozpaczliwe miauczenie poraża nerwy, które z trudem wytrzymują przejmujące, wysokie zawodzenie.

Miles odwrócił się i zaklął:

— Cholerny kot! Z nim też trzeba coś zrobić.

— Zabij go — zaproponowała Belle.

— Co? Widzę, że jesteś zwolenniczką gwałtownych metod, moja droga. Dan zrobiłby z powodu tego cholernego zwierzaka większy hałas, niż gdybyśmy jego samego obdarli ze skóry. Tutaj…

Sięgnął ręką i podniósł torbę podróżną Pita.

— Więc ja go zabiję! — rzuciła wściekle Belle. — Już od kilku miesięcy mam na to ochotę!

Rozejrzała się wokół w poszukiwaniu jakiejś broni. Obok kominka dostrzegła pogrzebacz. Szybko podbiegła i jednym ruchem wyciągnęła go ze stojaka.

Miles podniósł Pita i próbował wsadzić go z powrotem do torby.

,,Próbował” — to właściwe określenie. Pit nie znosi, by ktoś, oprócz mnie i Ricky, brał go na ręce, a kiedy coś mu doskwiera, nawet ja nie mam odwagi doń się zbliżyć, nie ugłaskawszy go wpierw dobrym słowem.

Każdy rozdrażniony kocur jest dla obcego niebezpieczny niczym mieszanka piorunująca, a Pit, który nawet w najlepszym humorze nie dopuszczał do siebie nieznajomych, był groźny w dwójnasób.

Wbił pazury w łokieć Milesa. Zębami zaatakował opuszkę jego lewego palca. Miles wrzasnął i puścił kota na podłogę.

— Odsuń się, kuleczko! — krzyknęła Belle i zamachnęła się pogrzebaczem.

Zamiary tej kobiety były zupełnie oczywiste. Miała silę i broń. Nie potrafiła jednak obchodzić się z żelaznym prętem, a Pit do perfekcji opanował sztukę samoobrony. Przemknął pod ramieniem Belle i zaatakował w czterech miejscach naraz — po dwie łapki na każdą nogę.

Belle jęknęła z bólu i wypuściła pogrzebacz.

Dalsze wydarzenia pozostały w mojej pamięci jako nader mgliste wspomnienie. Ciągle jeszcze patrzyłem prosto przed siebie, co pozwalało mi widzieć prawie całą jadalnię, poza nią nie widziałem w ogóle nic, gdyż nie otrzymałem polecenia, by spojrzeć gdzie indziej. Następne fazy bitwy śledziłem głównie słuchem, z wyjątkiem jednego fragmentu, kiedy uczestnicy starcia przebiegali obok mnie — najpierw dwoje ludzi ścigających kota, a za moment, równy drgnieniu oka, dwoje ludzi ściganych przez kota. Oprócz tej jednej sceny całą bitwę znam jedynie z odgłosów uderzeń, bieganiny, krzyków, przekleństw i złorzeczeń. Myślę, że nie tknęli go nawet palcem.

Największą przykrością, jaka spotkała mnie w ten wieczór, w godzinę największego triumfu Pita, który stoczył najbardziej chwalebną z wszystkich swych bitew, był nie fakt, iż nie widziałem dokładnie całej walki, lecz przede wszystkim to, że nie mogłem należycie ocenić wygranej. W godzinę jego największego zwycięstwa byłem zupełnie do niczego.

Dzisiaj, wspominając te wydarzenia, usiłuję wyobrazić sobie odczucia, których wtedy nie mogłem zakosztować. Jednak marna namiastka nie zastąpi autentycznej przygody. Nigdy nie będę mógł jej przeżyć, gdyż w owym czasie byłem zupełnie drętwy niczym nowożeniec, który w noc poślubną zapadł w śpiączkę.

Uderzenia i przekleństwa nagle ustały i wkrótce potem Miles i Belle wrócili do jadalni. Belle, ciężko dysząc, zapytała jadowitym tonem:

— Kto zostawił otwarte drzwi?!

— Chyba ty. A poza tym stul pysk.

Miles miał pokrwawioną twarz i ręce, obmacywał świeże zadrapania na czole i na policzkach. W którymś momencie potyczki musiał potknąć się o coś i upaść — sugerował to stan jego ubrania. Jego marynarka była rozdarta na plecach.

— Nie będę milczała… Czy w tym domu jest jakiś rewolwer?

— Co?

— Zastrzelę tego cholernego kota!

Belle poniosła jeszcze większe straty niż Miles, miała bowiem więcej odsłoniętych miejsc, do których mógł się dobrać Pit — nogi, uda i gołe ramiona.

W tej sytuacji nie było co marzyć o wieczorowej sukni z dużym dekoltem. Poza tym groziło jej, że jeśli nie postara się szybko o fachowy opatrunek, pozostaną ślady na pamiątkę tego spotkania.

Wyglądała jak harpia po bezpardonowej walce z siostrami.

— Siadaj — polecił jej Miles.

Odpowiedziała krótko i — jak się można było spodziewać — przecząco.

— Ja tego kota zabiję!

— No to nie siadaj. Idź się umyć. Pomogę ci przemyć rany i zawinąć bandażem, a potem ty mi pomożesz. Ale o istnieniu tego kota zapomnij, ciesz się, że go tu już nie ma.

Belle powiedziała coś niby bez związku, lecz Miles ją zrozumiał.

— Ty także — odparował szorstko — nawet dwa razy. Pomyśl, Belle, gdybym dał ci rewolwer (nie twierdzę, że go mam, ale przyjmijmy, że mam), wybiegłabyś przed dom i zaczęła strzelać. Niewykluczone, że zdobyłabyś myśliwskie trofea, ale ponad wszelką wątpliwość ściągnęłabyś nam na kark policję, która zaczęłaby węszyć po kątach. Chcesz, żeby tutaj przyszli, gdy mamy w domu jego? — Wskazał na mnie palcem. — A jeśli wieczorem wyjdziesz nie uzbrojona, ta bestia cię zabije. — Zachmurzył się jeszcze bardziej. — Powinien istnieć jakiś przepis, który zakazywałby trzymać takie potwory w domach. To zagraża bezpieczeństwu publicznemu. Tylko go posłuchaj.

Wszyscy słyszeliśmy, jak Pit krąży wokół budynku. Teraz już nie złorzeczył; jego wojenny okrzyk był wyzwaniem, by przeciwnicy wybrali broń i stanęli na placu pojedynczo lub razem.

Belle z przejęciem słuchała bojowych okrzyków Pita. Była najwyraźniej wstrząśnięta.

— Nie bój się — uspokajał ją Miles — do środka się nie dostanie. Założyłem siatkę i zamknąłem porządnie drzwi, które zostawiłaś otwarte.

— To nie ja!

— Być może.

Miles obszedł salon, sprawdzając okna. Belle wyszła z pokoju. Podążył za nią. Pit uciszył się. Jak długo trwała ich nieobecność, nie wiem — czas nie miał dla mnie żadnego znaczenia.

Belle wróciła pierwsza. Umalowana i uczesana, włożyła suknię z długimi rękawami i wysokim kołnierzem. Zmieniła też zniszczone pończochy. Wydawało się, że oprócz kilku zadrapań na twarzy zaklejonych plastrem nie odniosła innych obrażeń. Gdyby nie to, że na jej obliczu gościła gradowa chmura, wyglądałaby całkiem rozkosznie. Podeszła do mnie i kazała mi wstać. Wstałem. Szybko i fachowo przeprowadziła rewizję, nie zapominając o kieszonce na zegarek, kieszeniach koszuli i ukośnej kieszonce po wewnętrznej, lewej stronie marynarki, której większość ubrań w ogóle nie ma. Łup nie był wielki — portmonetka z niewielką ilością gotówki, dokumenty, prawo jazdy i jakieś inne papiery, klucze, trochę drobnych, przeciwsmogowa buteleczka inhalacyjna, kilka niepotrzebnych drobiazgów i koperta z potwierdzonym czekiem, który sama wystawiła i podpisała. Odwróciła go i przeczytała. Uśmiechnęła się zdziwiona.

— Co to ma znaczyć, Dan. Ubezpieczyłeś się?

— Nie.

Powiedziałbym jej wszystko, ale potrafiłem odpowiadać tylko na ostatnie zadane mi pytanie.

Zachmurzyła się, odłożyła czek z resztą zawartości. Potem wpadła jej w oko torba Pita. Zauważyłem, jak błysk zrozumienia przebiegł przez jej twarz — przypomniała sobie o kieszeni, której używałem jako schowka na dokumenty.

Podniosła torbę i odsunęła zamek błyskawiczny. Natychmiast znalazła wszystkie cztery komplety dokumentów, które podpisywałem dla ubezpieczalni Mutual. Usiadła i zaczęła je przeglądać. Tkwiłem tam, gdzie mnie zostawiła, jak manekin krawiecki czekający na odstawienie do kąta.

Po chwili do pokoju wszedł Miles. Miał na sobie płaszcz kąpielowy, mnóstwo opatrunków i plastrów. Wyglądał jak czwartorzędny bokser wagi średniej, którego menedżer wystawił na odstrzał. Jeden bandaż opasywał łysawą główkę niczym indiański wojenny pióropusz — od czoła aż po szyję. Było jasne, że Pit szczególnie mocno dał się Milesowi we znaki, gdy ten leżał na ziemi.

Belle podniosła na niego wzrok i powiedziała, żeby nie przeszkadzał, dopóki nie skończy przeglądać dokumentacji. Usiadł obok niej i zaczął studiować papiery odłożone już przez Belle. Czytał szybciej i ostatnią kartkę przejrzeli wspólnie.

— To zmienia zupełnie sytuację — stwierdziła.

— Powiem więcej. To polecenie kontroli lekarskiej ma datę 4 grudnia — datę jutrzejszego dnia. Belle, Dan jest bardziej niebezpieczny niż dynamit. Musimy się go pozbyć. — Spojrzał na zegarek. — Rano zaczną go szukać.

— Miles, tobie zawsze zaczynają trząść się portki, jak przyjdzie co do czego. To jest nasza szansa, być może wyjątkowa szansa, o jakiej mogliśmy tylko marzyć.

— Jak to sobie wyobrażasz?

— Te ,,sny umarłych” są wprawdzie rewelacyjne, ale mają jedną wadę. Powiedzmy, że poczęstujesz nimi kogoś i objaśnisz, czego od niego chcesz. Okay, zrobi wszystko, co mu każesz, bo po prostu nie może inaczej. Wiesz coś o hipnozie?

— Niewiele.

— A znasz coś oprócz paragrafów, kuleczko? Czyżby nic cię nie interesowało. Posthipnotyczny nakaz, którego ewidentnym przykładem jest nasz Danny, może być i prawie zawsze jest sprzeczny z rzeczywistymi pragnieniami obiektu hipnozy. Może się zdarzyć, że wskutek tego trafi do psychiatry, który, jeżeli jest coś wart, prawdopodobnie zorientuje się, o co chodzi. Dlatego nie możemy dopuścić, aby Dan skontaktował się z psychiatrą, bo ten mógłby odwołać rozkazy przez nas wydane. Gdyby do tego doszło, mielibyśmy masę kłopotów.

— Cholera, przecież twierdziłaś, że ten narkotyk jest pewny.

— Mój Boże, kuleczko, w życiu musisz ciągle ryzykować, w tym tkwi cała przyjemność. Poczekaj, niech pomyślę. — Po chwili ciągnęła: — Najprostszym i najbezpieczniejszym rozwiązaniem jest wsadzić go do lodówki, żeby sobie trochę pospał, skoro już miał ten zamiar. Nie mógłby nam przysporzyć więcej kłopotów, nawet gdyby był martwy — a ryzyko jest minimalne. Zamiast dać mu mnóstwo złożonych rozkazów i modlić się potem, żeby je wszystkie wykonał, wystarczy, iż polecimy mu ułożyć się do ,,zimnego snu”, zostawimy go, aby wytrzeźwiał, a potem go wyrzucimy… albo najpierw go wyrzucimy, a potem niech wytrzeźwieje. — Odwróciła się do mnie. — Dan, kiedy chcesz położyć się do komory hibernacyjnej?

— Nie chcę.

— Co? A to wszystko skąd się wzięło? — Wskazała dokumenty wyjęte z torby.

— To są dokumenty ,,zimnego snu”. Umowy z ubezpieczalnią Mutual.

— Chyba ma nierówno pod sufitem — sarkastycznie stwierdził Miles.

— Hmm… oczywiście, że tak. Cały czas zapominam, że ludziom pod działaniem tego specyfiku plączą się myśli. Słyszy się i widzi, odpowiada na pytania… tylko że trzeba je jasno sformułować. On nie jest zdolny do myślenia abstrakcyjnego. — Podeszła bliżej i spojrzała mi w oczy. — Dan, chcę, żebyś mi wyjaśnił sprawę swojej hibernacji. Opowiedz dokładnie wszystko od początku do końca. Tutaj masz komplet dokumentów własnoręcznie podpisanych. Teraz twierdzisz, że nie chcesz iść spać. Powiedz, dlaczego chciałeś to zrobić, a teraz nagle zniechęciłeś się.

Więc jej opowiedziałem. Kiedy tak sformułowała polecenie, mogłem już odpowiedzieć. Historia ciągnęła się długo, ponieważ wyjaśniałem jej wszystko, jak mi nakazała, to znaczy opisywałem wydarzenia z najdrobniejszymi szczegółami.

— W tej przydrożnej restauracji podjąłeś decyzję, że nie pójdziesz do hibernatora, lecz udasz się tutaj i wypowiesz nam otwartą wojnę?

— Tak.

Chciałem mówić dalej: jak tu jechałem, co powiedziałem Pitowi i jak Pit zareagował, jak zatrzymałem się w sklepie i zabezpieczyłem akcje Hired Girl i jak dojechałem do domu Milesa, jak Pit nie chciał czekać w samochodzie, jak…

Nie dała mi dojść do słowa.

— Dan, ponownie się rozmyśliłeś. Chcesz przespać następne trzydzieści lat. Nie pozwolisz, by cokolwiek na świecie przeszkodziło ci zrealizować ten zamiar. Rozumiesz? Co zrobisz?

— Położę się do hibernatora. Chcę spać…

Nagle zatoczyłem się. Stałem jak strach na wróble już ponad godzinę i nie poruszałem żadnym mięśniem, ponieważ nikt mi tego nie nakazał. O mało nie upadłem wprost na Belle.

Uskoczyła.

— Siadaj! Usiadłem. Belle zwróciła się do Milesa.

— Mamy go z głowy. Będę ćwiczyć z nim te kilka zdań, dopóki nie upewnimy się, że niczego nie poplącze. Miles zerknął na zegarek.

— Powiedział, że doktor oczekuje go o dwunastej.

— A zatem mamy masę czasu. Powinniśmy odwieźć go tam sami, bo strzeżonego… Nie, do diabła!

— Co się stało?

— Nie mamy czasu. Zaaplikowałam mu końską dawkę ,,snów”, ponieważ chciałam, by narkotyk zadziałał, zanim Dan zdąży wytrącić mi strzykawkę z ręki. W południe będzie dość trzeźwy, aby przekonać wszystkich, że nie pił. Ale doktora nie nabierze.

— Może to będzie tylko formalność? Badania lekarskie są już podpisane.

— Przecież mówił nam, jak zareagował ten doktorek. Sam słyszałeś. Chce przekonać się, czy Dan nic nie pił przez ostatnie 24 godziny. Musi sprawdzić odruchy podświadome, stan dna oka, zmierzyć szybkość reakcji. A do tego nie możemy dopuścić. Ten wariant odpada, Miles.

— Może poczekać jeszcze dzień? Zadzwonimy tam i powiemy, że nastąpiło małe opóźnienie…

— Zamknij się, pozwól mi myśleć.

Po chwili zaczęła przeglądać papiery, które przyniosłem ze sobą. Wstała, wyszła z pokoju, po kilku sekundach wróciła z jubilerską lupą, którą wsadziła w prawe oko jak monokl, i starannie zaczęła studiować każdy dokument.

Miles zapytał, co robi, ale nie zwróciła na niego uwagi. Wreszcie odsunęła lupę od oka i powiedziała:

— Dzięki Bogu, że wszyscy muszą używać identycznych oficjalnych formularzy, kuleczko. Podaj mi książkę telefoniczną przedsiębiorstw.

— Po co?

— Podaj i niech cię to nie obchodzi. Chcę sprawdzić nazwę jednej firmy… wiem, jak się nazywa, ale wolałabym się upewnić.

Miles mamrocząc przyniósł gruby tom. Chwilę kartkowała, a potem kiwnęła głową.

— Tak. Kalifornijska Ubezpieczalnia Master!… i na każdym dokumencie jest dosyć miejsca. Lepiej byłoby pracować z ubezpieczalnią ,,Motors” zamiast ,,Master”, nie miałabym wtedy żadnych problemów. Ale w ubezpieczalni Motors nikogo nie znam, poza tym wydaje mi się, że oni zajmują się tylko samochodami, a nie hibernacją. — Podniosła wzrok. — Kuleczko, odwieziesz mnie natychmiast do fabryki.

— Teraz?

— Jeżeli nie znasz szybszego sposobu znalezienia elektrycznej maszyny do pisania z ozdobnymi czcionkami i węglową taśmą, to nic nie mów, tylko chodź ze mną. Albo nie, jedź sam i przywieź ją tutaj, muszę załatwić kilka telefonów.

Miles nie był zachwycony tym pomysłem.

— Zaczynam rozumieć twój plan. To czyste szaleństwo, Belle. I cholernie niebezpieczne. Zaśmiała się.

— To ty tak myślisz. Mówiłam przecież, że mam dobre układy. Umiałbyś sam załatwić tę umowę z Mannixem?

— Hmm… nie wiem.

— Ale ja wiem. Wiem również, że ubezpieczalnia Master jest częścią koncernu Mannixa. Za to ty o tym nie wiedziałeś.

— Rzeczywiście, nie wiedziałem, ale dalej nie mam pojęcia, o co tu chodzi.

— To znaczy, że nadal mam dobre wejścia. Popatrz, kuleczko, firma, w której poprzednio pracowałam, pomagała Mannixowi w obniżeniu strat z tytułu podatków… dopóty, dopóki mój szef nie zapadł się pod ziemię. Jak myślisz, jakim cudem udało nam się zawrzeć tak korzystną umowę, nie mając żadnej gwarancji, że kochany Daniel zgodzi się na wszystko? Ja wiem wszystko o Mannixie. A teraz pospiesz się, przynieś tę maszynę, a będziesz miał możliwość przyjrzeć się pracy fachowca. I uważaj na kota.

Miles coś zamamrotał, ale posłusznie wziął torbę i wyszedł. Po chwili wrócił.

— Belle! Czy Dan zaparkował swój samochód przed domem?

— Dlaczego pytasz?

— Nie ma go przed furtką. Był wyraźnie zmartwiony.

— Może stanął gdzieś za rogiem. To nie ma znaczenia. Przywieź tylko tę maszynę. Pospiesz się!

Miles ponownie wyszedł. Mogłem im powiedzieć, gdzie stoi mój samochód, ale ponieważ nie zadali mi takiego pytania, nie myślałem o tym. Przestałem zresztą myśleć o czymkolwiek.

Belle zniknęła w innym pokoju i zostałem sam. Gdzieś nad ranem, jak tylko zaczęło świtać, zjawił się Miles, niosąc naszą ciężką machinę do pisania. Wyglądał na wyczerpanego. Potem znowu zostałem sam.

W pewnym momencie Belle wróciła do salonu.

— Dan, znalazłam w twoich papierach dokument, w którym przekazujesz ubezpieczalni pełnomocnictwo na dysponowanie twoimi akcjami Hired Girl. Tego przecież nie chcesz zrobić, chcesz je dać mnie.

Nie odpowiedziałem. Spojrzała na mnie rozzłoszczona i mówiła dalej.

— Powiedzmy inaczej. Ty przecież chcesz dać mi te akcje. Wiesz, że chcesz mi je dać?

— Tak, wiem.

— Doskonale. Chcesz mi je dać. Musisz mi je dać. Będziesz żałował, jeśli mi ich nie dasz. Gdzie one są? Masz je w samochodzie?

— Nie.

— Więc gdzie są?

— Wysłałem je pocztą.

— To niemożliwe — zaczęła jęczeć. — Kiedy je wysłałeś? Komu? Dlaczego to zrobiłeś?

Gdyby drugie jej pytanie było ostatnim, byłbym odpowiedział bez wahania. Odpowiedziałem jednak na trzecie, ponieważ do niczego innego nie byłem zdolny.

— Przepisałem je. Miles wszedł do pokoju.

— Gdzie są te papiery?

— Mówi, że wysłał je pocztą… ponieważ na kogoś je przepisał. Dobrze by było, gdybyś znalazł i przeszukał jego samochód — może tylko chciał je wysłać. W tej ubezpieczalni miał je na pewno ze sobą.

— Przepisał je — powtórzył Miles. — Boże drogi! Na kogo?

— Zaraz go zapytam. Dan, na kogo przepisałeś swoje akcje?

— Na American Bank.

Nie spytała mnie dlaczego, inaczej musiałbym jej powiedzieć o Ricky. Opuściła ramiona i westchnęła.

— Sprawa się rypła, kuleczko. Możemy spokojnie zapomnieć o tych akcjach. Żeby wydostać je z banku, potrzebowalibyśmy czegoś więcej niż pilniczka do paznokci… — Nagle błysnęła jej jakaś myśl — …jeżeli naprawdę je wysłał. Jeśli tego nie zrobił, wyczyszczę klauzulę z odwrotnej strony tak pięknie, jakby wyszła z pralni chemicznej. A potem je znowu przepisze… na mnie.

— Na nas — poprawił ją Miles.

— To już detal. Poszukaj teraz jego wozu. Miles wrócił po jakimś czasie i oznajmił:

— Nie ma go na najbliższych sześciu parkingach. Objechałem w kółko wszystkie ulice, zaglądałem nawet do bram. Musiał przyjechać taksówką.

— Ale mówi, że przyjechał własnym wozem.

— Być może, ale koło domu go nie ma. Zapytaj lepiej, kiedy i gdzie wysłał te akcje.

Belle zapytała, a ja jej odpowiedziałem.

— Bezpośrednio przed przyjazdem do was wrzuciłem je do skrzynki na rogu Sepulveda i Ventura Boulevard.

— Myślisz, że kłamie? — niespokojnie dopytywał Miles.

— W tym stanie, w jakim jest, nie może kłamać. Doskonale pamięta wszystko, co dzisiaj robił… Możliwość fragmentarycznej utraty pamięci odpada. Zapomnijmy o tym, Miles. Być może, kiedy się go już pozbędziemy, okaże się, że to przepisanie jest nieważne z punktu widzenia prawa, ponieważ sprzedał nam te akcje wcześniej… Niech przynajmniej podpisze kilka czystych blankietów, przydadzą się później.

Spróbowała uzyskać mój podpis, a ja próbowałem sprostać jej wymaganiom. Ale nie potrafiłem jej usatysfakcjonować. Na skutek działania narkotyku podpis wychodził drżący i niepewny. Po kilku próbach wyrwała mi kartkę z ręki i z wściekłością oznajmiła:

— Jesteś zupełnie do niczego! Potrafię cię podpisać lepiej niż ty. — Potem pochyliła się ku mnie i wyszeptała: — Żałuję, że nie dorwałam twojego kota i nie wyprułam mu bebechów.

Jakiś czas nikt się mną nie interesował. Potem do pokoju znowu weszła Belle.

— Danny, przyjacielu, zrobię ci zastrzyk, poczujesz się znacznie lepiej. Będziesz mógł wstać i chodzić, będziesz zachowywać się całkiem normalnie. Na nikogo nie będziesz się gniewał, a szczególnie na Milesa i na mnie. Jesteśmy twoimi najlepszymi przyjaciółmi. Kto jest twoim najlepszym przyjacielem?

— Ty. Ty i Miles.

— Ale ja znaczę dla ciebie więcej niż najlepszy przyjaciel. Jestem twoją siostrą. Powtórz.

— Jesteś moją siostrą.

— Bardzo dobrze. Teraz pojedziemy razem, a potem położysz się spać. Jesteś chory, a gdy się obudzisz, będziesz znów zdrowy. Rozumiesz?

— Tak.

— Kim jestem?

— Jesteś moją najlepszą przyjaciółką. Moją siostrą.

— W porządku. Podnieś rękaw.

Ukłucia igły nie czułem, ale gdy ją wyciągała, trochę zaszczypało. Usiadłem, otrząsnąłem się i powiedziałem:

— Uważaj, siostrzyczko. Zabolało mnie. Co to było?

— Coś, po czym lepiej się poczujesz. Jesteś chory.

— Tak, jestem chory. Gdzie jest Miles?

— Będzie tutaj za chwileczkę. A teraz pokaż mi drugą rękę. Podnieś rękaw.

— Po co? — zapytałem, ale rękaw podwinąłem i pozwoliłem zrobić sobie drugi zastrzyk. Gdy wyciągnęła igłę, lekko podskoczyłem.

Uśmiechnęła się.

— To przecież zupełnie nie bolało, prawda?

— Co? Nie, nie bolało. Po co był ten drugi zastrzyk?

— Żebyś smacznie spał w samochodzie. Kiedy dojedziemy, obudzisz się.

— Dobrze. Chce mi się spać. Potrzebny mi długi sen. — Nagle przestałem mówić i rozejrzałem się wokoło. — Gdzie jest Pit? Pit miał iść spać ze mną.

— Pit? — zapytała Belle. — Ależ kochanie, czyżbyś nie pamiętał? Posłałeś Pita do Ricky. Będzie się nim opiekowała.

— Tak, oczywiście! — zaśmiałem się z ulgą. — Posłałem Pita do Ricky, pamiętam, jak wrzucałem go do skrzynki. To bardzo dobrze. Ricky lubiła Pita; będzie o niego dbała, kiedy ja będę spał.

Odwieźli mnie do schroniska Consolidated w Sawtelle, z którego korzystało wiele małych ubezpieczalni, nie posiadających własnych komór hibernacyjnych. Przespałem całą drogę, ale gdy Belle zwróciła się do mnie, natychmiast się przebudziłem. Miles został w samochodzie, ona zaś wprowadziła mnie do środka.

Dziewczyna w recepcji podniosła głowę.

— Davis?

— Tak — przytaknęła Belle. — Jestem jego siostrą. Gdzie mogę znaleźć przedstawiciela ubezpieczalni Master?

— Znajdzie go pani w hali numer 9 — są już przygotowani i czekają na was. Dokumenty może pani dać temu facetowi z ubezpieczalni. — Spojrzała na mnie z zainteresowaniem. — Czy ma wyniki badań?

— Ależ oczywiście — upewniła ją Belle. — Wie pani, w przypadku brata chodzi o odroczoną terapię. Jest znieczulony… to z powodu bólu.

— Proszę się pospieszyć. Te drzwi; a później w lewo.

W hali numer 9 zobaczyłem mężczyznę w eleganckim garniturze, drugiego w białym roboczym kitlu i kobietę w stroju pielęgniarki. Pomogli mi się rozebrać, traktując jak niedorozwinięte dziecko, przy czym Belle znów wyjaśniła, że jestem pod wpływem środków uśmierzających z powodu ogromnych boleści. Kiedy byłem nagi i leżałem na stole, mężczyzna w białym fartuchu zaczął masować mój brzuch i wbijać w niego palce.

— Nie będzie problemów — oznajmił — jest pusty.

— Nie jadł i nie pił od wczorajszego wieczoru — potwierdziła Belle.

— To dobrze. Czasami przychodzą tutaj nafaszerowani jak indyk na Boże Narodzenie. Niektórzy ludzie nie mają kropli oleju w głowie.

— Ma pan całkowitą rację.

— Hm. No dobrze. Chłopcze, zaciśnij porządnie pięść, a ja wbiję ci tę igłę.

Usłuchałem go i wszystko dokoła mnie zaczęło rozmywać się we mgle. Naraz przypomniałem sobie jedną rzecz i chciałem usiąść.

— Gdzie jest Pit? Chcę widzieć Pita. Belle wzięła mnie za rękę i pocałowała.

— Dobrze już, dobrze, braciszku! Pit nie mógł przyjechać, pamiętasz, Pit musiał zostać z Ricky.

Uciszyłem się, a Belle stłumionym głosem wyjaśniła lekarzowi:

— Nasz brat Piotr ma w domu chorą córeczkę. Zaczynałem usypiać.

Przez moment było mi bardzo zimno. Nie miałem nawet siły podciągnąć kołdry. Zasnąłem.

Загрузка...