ROZDZIAŁ TRZECI

Gdy powoli zbliżałem się do willi Milesa, gwizdałem wesołą melodyjkę. Przestałem zaprzątać sobie myśli tą przebiegłą parką i skupiłem się nad czymś innym. Przez ostatnie piętnaście mil chodziły mi po głowie dwa zupełnie nowe wynalazki, na których mógłbym zbić majątek. Pierwszym było urządzenie kreślarskie, działające na podobnej zasadzie jak elektryczna maszyna do pisania. Liczyłem na to, że w samych Stanach Zjednoczonych musi być co najmniej pięćdziesiąt tysięcy konstruktorów, a każdy codziennie pochyla się nad deskę kreślarską, nienawidząc jej serdecznie, bo ta praca psuje wzrok i szkodzi nerkom. Wszyscy oczywiście chcieliby projektować, ale dla większości jest to fizycznie zbyt uciążliwe zajęcie.

Moja zabawka pozwoliłaby im usiąść w wielkim wygodnym fotelu, naciskać klawisze i obserwować, jak na czystym arkuszu papieru pojawia się precyzyjny rysunek. Wystarczy wcisnąć jednocześnie trzy klawisze i dokładnie tam, gdzie chcecie, pojawi się pozioma linia: wciśniecie inny… i przetniecie ją prostopadłą. Dwa klawisze, a potem jeszcze dwa… i oto macie kąt dokładnie taki, jakiego sobie życzyliście.

Co więcej — kosztem niewielkich dodatkowych wydatków mogłem dodać do kompletu drugą planszę, umożliwiając projektowanie izometryczne, co przydałoby się nie tylko architektom. Drugi rysunek powstawałby w doskonałej perspektywie (a to jest chyba jedyny sensowny sposób projektowania), i to bez konieczności spoglądania na planszę. Mogłem nawet ustawić swoją zabawkę tak, by kreśliła bezpośrednio z rysunku izometrycznego rysunek konturowy rozmieszczenia wnętrz i elewacji.

Najbardziej w tej robocie podobała mi się możliwość wykorzystania standardowych podzespołów dostępnych w salonach radioelektronicznych i fotograficznych — z wyjątkiem panelu sterującego. Mogłem, i tego byłem zupełnie pewien, skonstruować rzecz na bazie elektrycznej maszyny do pisania. Parę drobiazgów elektronicznych, klawiatura podłączona do układu sterującego innymi obwodami. Wystarczy miesiąc na budowę prymitywnego modelu, następnie sześć tygodni na dopracowanie szczegółów…

Zagrzebałem pieczołowicie ten plan gdzieś w najdalszych zakamarkach pamięci… Mógł poczekać. Byłem pewien, że jestem w stanie go zrealizować. Klienci już teraz powinni ustawiać się w kolejce.

Jednak jeszcze bardziej ucieszył mnie pomysł, który mógł popsuć szyki Milesowi i Belle i nie dopuścić do przywłaszczenia starego biedaka — ,,Uniwersalnego Franka”. Wiedziałem o nim więcej, niż mógł wiedzieć ktokolwiek inny, nawet dogłębnie studiując moje notatki. Nikt nie wiedział, że dla każdej ewentualności, którą wybrałem przy projektowaniu, istnieje co najmniej jeden wariant uboczny — i że mój wybór był ograniczony, ponieważ projektowałem tę maszynę tylko pod kątem zastosowania jej w gospodarstwie domowym. Przede wszystkim mogłem ją udoskonalić, dodając umiejętność poruszania się bez użycia elektrycznego wózka inwalidzkiego. Ten efektowny zabieg umożliwiał właściwie wszystko, potrzebowałem do tego jedynie lamp pamięciowych Thorsena — a ich zastosowania Miles nie mógł mi zabronić. Były dostępne na rynku dla każdego, kto chciał zaprojektować jakąś cybernetyczną zabawkę.

Automatyczny kreślarz mógł poczekać; chciałem zabrać się do pracy nad urządzeniem, które nie ograniczone do konkretnego zastosowania, byłoby zdolne wykonać jakąkolwiek czynność nie wymagającą wysiłku ludzkiego umysłu.

Chociaż nie… Najpierw poskładam kreślarza, a zdobyte w ten sposób doświadczenie wykorzystam przy projektowaniu ,,Proteusza Pita”.

— Co ty na to, Pit? Nazwiemy pierwszego prawdziwego robota twoim imieniem.

— Mrrr…

— Nie bądź aż taki podejrzliwy. To wielki zaszczyt…

Ponieważ nie zaczynałem od zera, bo przecież zdobyłem już doświadczenie przy ,,Franku”, sądziłem, że stać mnie na szybkie zaprojektowanie ,,Pita”. Zrobię z niego zabijakę, demona, który zmiecie ,,Franka” z ringu wcześniej, niż oni zaczną go produkować. Mając trochę szczęścia, doprowadzę ich do bankructwa i zmuszę do przyjścia do mnie z pokorną prośbą, abym wrócił na dawne stanowisko. W ten sposób dowiodę, że chcieli zabić kurę znoszącą złote jajka!

W domu Milesa paliło się światło, a jego samochód stał przy chodniku. Zaparkowałem obok i powiedziałem do Pita:

— Będzie lepiej, jak zostaniesz tutaj i popilnujesz wozu, kolego. W razie czego trzykrotnie zawołaj ,,stój”, a potem strzelaj.

— Nieee!

— Jeżeli pójdziesz ze mną, będziesz musiał siedzieć w torbie.

— Brrr!

— Nie sprzeczaj się. Chcesz iść ze mną, to wskakuj do torby.

Pit wskoczył do torby.

Miles otworzył drzwi. Obyło się bez serdecznego uścisku ręki. Zaprowadził mnie do salonu i wskazał krzesło.

W pokoju czekała już Belle. Nie spodziewałem się tego, ale właściwie nie czułem się zaskoczony. Popatrzyłem na nią i uśmiechnąłem się ironicznie.

— Co za przypadek, że spotykamy się tutaj! Tylko nie mów, że przyjechałeś aż z Mojave po to, by porozmawiać ze starym przyjacielem.

Jak już wpadnę w trans, potrafię być dowcipny.

Belle zachmurzyła się.

— Nie rób z siebie błazna, Dan. Powiedz, co masz do powiedzenia, i znikaj.

— Nie tak ostro, moja droga. Jesteśmy w doborowym towarzystwie, sami swoi… Mój były partner… moja była narzeczona. Brak mi tutaj jedynie mojej byłej firmy.

Miles odezwał się pojednawczo:

— Dan, nie stawiaj tak sprawy. Zrobiliśmy to dla twojego dobra… jeśli tylko zechcesz, możesz wrócić do pracy. Cieszyłbym się bardzo, gdybyś wrócił.

— Dla mojego dobra? Brzmi to jak pouczanie koniokrada przed powieszeniem go na wysokim drzewie. A jeśli chodzi o mój powrót — co ty na to, Belle? Mogę wrócić?

Zagryzła wargi.

— Oczywiście, skoro Miles tak mówi.

— Za bardzo przypomina mi to minione tygodnie, kiedy twierdziłaś zawsze: ,,Oczywiście, skoro Dan tak mówi”. Ale wszystko się zmienia, takie jest życie. Ja nie wrócę, mili moi, możecie się nie obawiać. Przyszedłem tu tylko po to, żeby dowiedzieć się kilku drobiazgów.

Miles spojrzał na Belle.

— Na przykład? — zapytała.

— Po pierwsze, kto wpadł na pomysł tego oszustwa? Zaplanowaliście to wspólnie?… * Miles wolno wycedził:

— To jest niewłaściwe, brzydkie słowo, Dan. Nie podoba mi się.

— Co ty powiesz? Nie będziemy przecież bawić się w savoir-vivre dla ubogich. Jeżeli słowo jest brzydkie, to tylko dlatego, że wasza podłość przechodzi wszelkie granice. Mam na myśli sfałszowanie umowy antykonkurencyjnej, sfałszowanie własności patentów — to są przestępstwa, Miles. Ona może nie zdawać sobie z tego sprawy, ale ty wiesz o tym doskonale. Zresztą nie jestem pewien, czy można tu zastosować prawo federalne, lecz FBI niewątpliwie zechce mnie uświadomić. Jutro — dodałem widząc, jak moje słowa nim wstrząsnęły.

— Dan, przecież nie będziesz takim głupcem, nie będziesz rozrabiał z powodu takiej drobnostki.

— Drobnostki?! Dobiorę się do was od strony prawa cywilnego i karnego, wszędzie, gdzie tylko się da. Będę wam siedział na karku, nie starczy wam nawet czasu, żeby podrapać się po tyłku… jeżeli nie pójdziesz na jedno drobne ustępstwo… Aha… nie wspomniałem jeszcze o waszym trzecim kancie — ukradliście mi notatki i dokumentację ,,Uniwersalnego Franka”… a także prototyp. Znając was, mogę się spodziewać obciążenia mnie kosztami materiałowymi, bo rachunki pokrywałem z konta firmy.

— Kradzież?… Co za bzdura! — warknęła Belle. — Pracowałeś dla firmy.

— Naprawdę? Na ogół siedziałem po nocach… nikt mnie nie widział. I nigdy nie byłem pracownikiem firmy, Belle, oboje to wiemy. Po prostu pobierałem pieniądze na życie z konta, na które wpływał zysk z moich akcji. Co na to powie Mannix, gdy oskarżę was przed sądem o kradzież wszystkich tych rzeczy, których kupnem byłi zainteresowani, a które nigdy nie należały do firmy?

— Bzdura — powtórzyła Belle. — Pracowałeś dla firmy i miałeś umowę.

Skłoniłem się przed nią i zacząłem się śmiać.

— Słuchajcie, moi kochani, teraz nie musicie łgać, kłamstwa zachowajcie dla ławy przysięgłych. ,,Tutaj nikt nie przeskrobał… to tylko my, niebożątka…” Naprawdę chciałbym wiedzieć, czyj to był pomysł? Jak go zrealizowaliście, już się zorientowałem. Ty, Belle, przynosiłaś mi zawsze dokumenty do podpisu. Kiedy trzeba było podpisać więcej niż jedną kopię, spinałaś wszystkie dokumenty razem — oczywiście dla mojej wygody, byłaś zawsze wzorem sekretarki — i ja nie widziałem nic poza miejscem na podpis. Teraz już wiem, że przemyciłaś w ten sposób niejedno. Również ty kierowałaś całą akcją, Miles nie nadaje się do tego, nie umie nawet pisać na maszynie. Ale kto spreparował dokumenty, które mi podsunęłaś do podpisu? Ty? Nie wydaje mi się… chyba że masz za sobą studia prawnicze… Nic nie słyszałem na ten temat. Co ty na to, Miles? Czy zwyczajna sekretarka umiałaby tak precyzyjnie sformułować ten wspaniały paragraf siódmy? A może jednak wymagało to głowy prawnika? Twojej, jeśli miałbym wyrazić to ściślej.

Papieros Milesa zgasł dawno. Wyjął go z ust, popatrzył i ostrożnie powiedział:

— Dan, przyjacielu, jeżeli myślisz, że nas złapiesz i przyznamy się, to chyba jesteś niespełna rozumu.

— Ależ, Miles, nie denerwuj się, jesteśmy tutaj sami. Mniejsza o precyzję, winni jesteście oboje. Chciałbym wierzyć, że ta Dalila przyszła do ciebie z już gotowym projektem i przekonała cię w chwili twojej słabości. Wiem jednak, że tak nie było. Belle nie jest i nigdy nie była turystką. Wpadliście na to razem, jesteście współwinni. Ty wymyśliłeś i spisałeś te wszystkie nonsensy, a ona je przepisała na maszynie i podsunęła mi do podpisu. Mam rację?

— Nie odpowiadaj, Miles!

— Oczywiście, że nie odpowiem — skwapliwie potwierdził Miles. — Może mieć w torbie magnetofon.

— Myślałem o tym — zgodziłem się z nim — ale zrezygnowałem. — Otworzyłem torbę i Pit wystawił łepek. — Słyszałeś wszystko, Pit? Trzymajcie język za zębami, dzieci, Pit ma pamięć jak słoń. Nie, nie przyniosłem magnetofonu — stary, tępy Dan Davis nie umie myśleć o przyszłości. Los rzuca mną to w jedną, to w drugą stronę, a ja nadal wierzę swoim przyjaciołom… tak jak wierzyłem wam. Czy Belle jest prawnikiem, Miles? Albo może ty sam usiadłeś i z zimną krwią uknułeś cały ten spisek, mający wszelki pozór legalności?

— Miles — przerwała Belle — on jest tak zręczny, że mógłby zbudować magnetofon wielkości paczki papierosów. Nie musi go nosić w torbie, może ma go przy sobie.

— To fantastyczny pomysł, Belle. Następnym razem tak zrobię.

— Jestem tego świadomy, moja droga — odpowiedział Miles. — Musisz się mieć na baczności. Uważaj na to, co mówisz.

Belle odszczeknęła takim słowem, że aż mnie zatkało. Podniosłem brwi.

— Chyba się jeszcze nie kłócicie, moje gołąbki? Sprzeczki między wspólnikami?…

Z zadowoleniem zauważyłem, że kończy się cierpliwość Milesa.

— Ty również uważaj na język, Dan, jeśli nie chcesz oberwać.

— No, no. Jestem od ciebie młodszy, a i lekcje dżudo nie wywietrzały mi całkiem z głowy. A zastrzelić kogoś to dla ciebie zbyt ambitne zadanie, stać się najwyżej na podłożenie mi świni. Oboje jesteście złodziejami i kłamcami. — Obróciłem się do Belle. — Mój tata uczył mnie, że nie wolno nigdy o damie powiedzieć ,,oszustka”, ale ty, ślicznotko, nie jesteś damą. Jesteś łgarzem… złodziejką… i dziwką.

Belle poczerwieniała i rzuciła na mnie spojrzenie, w którym pogrzebała całą swą urodę. Pozostało jedynie drapieżne zwierzę.

— Miles — wychrypiała — chcesz tak siedzieć i pozwalać mu…

— Cicho! — przerwał jej Miles. — Jest ordynarny. z wyrachowania. Próbuje nas zdenerwować i sprowokować do powiedzenia czegoś, czego będziemy żałować. Z tobą mu się prawie udało. Siedź i słuchaj.

Belle zamilkła, ale wściekłość nadal wykrzywiała jej twarz. Miles obrócił się do mnie.

— Dan, mam wrażenie, że jestem praktycznym człowiekiem w każdej sytuacji. Próbowałem przemówić ci do rozsądku, zanim podjąłeś decyzję o odejściu. Postąpiłem ugodowo, kierując wszystkim tak, byś mógł w miarę bezboleśnie przeżyć chwilę, która kiedyś musiała nadejść.

— Chcesz przez to powiedzieć, że powinienem przystać na wszystko w milczeniu.

— Rób, jak uważasz. Nadal chcę polubownie załatwić sprawę. Nie masz szans wygrać żadnego procesu. Jako prawnik wiem, że zawsze lepiej jest nie włóczyć się po sądach… Wspomniałeś przed chwilą, że istnieje coś, co moglibyśmy dla ciebie zrobić, aby cię zadowolić. Powiedz, o co chodzi, a może się dogadamy.

— Aha… Zaraz do tego dojdę. To nie od ciebie bezpośrednio zależy, ale możesz mieć swój udział. To proste. Przekonaj tylko Belle, by dała mi z powrotem te akcje, które przepisałem na nią w prezencie zaręczynowym.

— Nie! — twardo oznajmiła Belle.

— Mówiłem ci przecież, żebyś była cicho — upomniał ją Miles.

Spojrzałem na nią i kontynuowałem:

— Dlaczego nie, moja była miłości? Załatwiłem sobie w tej sprawie fachową konsultację, jak mawiają prawnicy. A więc słuchaj: w chwili, gdy ci je dawałem, miałem na względzie nasze przyszłe małżeństwo; twoim nie tylko moralnym, ale i prawnym obowiązkiem jest mi je oddać. Nie był to prezent bez zobowiązań, lecz towar wymienny. Równowartości w postaci ślubnej obrączki nie otrzymałem do dziś. Tak więc albo mi te akcje oddasz, albo zastanowisz się i wyjdziesz za mnie za mąż.

Wyjaśniła mi dokładnie, gdzie i jak długo mogę czekać na jej zgodę.

— Belle, pogłębiasz tylko impas — zmęczonym głosem odezwał się Miles. — Nie rozumiesz, że on próbuje zaleźć nam za skórę? — Obrócił się z powrotem do mnie. — Dan, jeżeli przyszedłeś tylko w tej sprawie, możesz wyjść od razu. Przyznaję, że gdyby okoliczności były takie, jak twierdzisz, miałbyś może rację. Ale tak nie jest. Przepisałeś te akcje na Belle za formalną równowartość.

— Tak? A za jaką? Gdzie jest skasowany czek?

— Czeku nie ma i wcale być nie musi. Była to nagroda od firmy za dodatkową pracę, nie leżącą w zakresie obowiązków Belle.

Badawczo spojrzałem na niego.

— Piękna teoria, nie ma co mówić! Posłuchaj, Miles, przyjacielu, gdyby to była nagroda za pracę dla firmy, a nie osobiście dla Belle, musiałbyś o tym wiedzieć i zapłacić jej identyczną sumę — przecież w końcu zysk dzieliliśmy na pół, chociaż ja miałem kontrolę w swoim ręku… albo przynajmniej tak myślałem. Nie wmawiaj mi, że dałeś Belle taki sam pakiet akcji!

Zobaczyłem, jak na siebie spojrzeli, i nagle zaświtała mi pewna myśl.

— Może i tak zrobiłeś… Założyłbym się, że moja mała pięknotka zmusiła cię do tego, inaczej nie jechalibyście na jednym wózku. Nie mam racji? Jeżeli tak, możesz być pewny, że od razu pobiegła je zarejestrować… i daty pokażą, iż ja przepisałem na nią akcje przed zaręczynami — przecież nawet daliśmy ogłoszenie w Desert Herald — a ty zrobiłeś to samo wtedy, gdy rzuciłeś mi pętlę na szyję, a ona wyjęła stołek spod nóg. Na pewno znajdą się dowody. Co o tym sądzisz, Miles?

Miałem ich, naprawdę trzymałem ich w garści! Po tym, jak zbledli, poznałem, że trafiłem w jedyny słaby punkt szalbierstwa. Przykręciłem śrubę… i wpadłem na dziki pomysł. Dziki? Nie, logiczny.

— Ile tych akcji było, Belle? Tyle, ile wydusiłaś ze mnie za samą obietnicę ,,małżeństwa”? Zrobiłaś dla niego więcej, powinnaś też więcej dostać. — Naraz uderzył mnie jeden szczegół. — Słuchaj… od razu pomyślałem, że Belle nie przyjechała tutaj porozmawiać sobie ze mną. Może więc po prostu już tu mieszka? Żyjecie razem na kocią łapę, czy powinienem powiedzieć, że jesteście ,,zaręczeni”? A może… wzięliście już ślub? — Zastanowiłem się przez moment. — Założę się, że mam rację. Miles, ty nie jesteś tak naiwny jak ja, założę się o ostatnią koszulę, że nigdy, ale to naprawdę nigdy nie przepisałbyś akcji na Belle tylko dlatego, że obiecała ci małżeństwo. Jako prezent ślubny być może — oczywiście pod warunkiem, że zatrzymasz dla siebie prawa głosowania. Nie musisz mi odpowiadać, od samego rana zacznę to sprawdzać. Na to też znajdą się dowody.

Miles spojrzał na Belle i odezwał się ponuro:

— Nie marnuj czasu. Poznaj panią Gentry.

— Naprawdę? Serdeczne gratulacje. Jedno warte drugiego. A teraz wróćmy do moich akcji, ponieważ nie mogę poślubić z przyczyn oczywistych, pani Gentry…

— Nie bądź durniem, Dan. Twoją śmieszną teoryjkę już obaliłem. Przepisałem na Belle część akcji, podobnie jak ty. Z tych samych powodów, jako nagrodę za wzorową pracę dla firmy. Jak powiedziałeś, wszystko da się sprawdzić. Belle i ja wzięliśmy ślub dokładnie tydzień temu… ale akcje przepisałem na nią znacznie wcześniej. Nie możesz łączyć tych dwóch wydarzeń. Dostała akcje od nas obu, ponieważ była nieocenioną podporą przedsiębiorstwa. Kiedy ty puściłeś ją kantem i odszedłeś z fabryki, pobraliśmy się.

To mnie rzeczywiście zaskoczyło. Miles był zbyt cwany, by łgać w sprawach tak łatwych do skontrolowania. Przyszło mi jednak do głowy, że tu właśnie znajdę coś, co nie było prawdą, jakiś haczyk, coś więcej niż domysły.

— Kiedy i gdzie wzięliście ślub?

— W zeszły czwartek, w Santa Barbara. Nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy.

— To się jeszcze okaże, czy nie są moje. Kiedy dokonałeś przepisania akcji?

— Dokładnie nie pamiętam. Jeśli się upierasz, sprawdzę.

Nie mogłem uwierzyć, że sprezentował Belle akcje bez odpowiedniego zabezpieczenia. Byłaby to wpadka równa mojej, a on był na to zbyt wyrachowany.

— Chętnie bym się czegoś dowiedział, Miles. Gdybym wynajął detektywa i zlecił mu rozpracowanie tej afery, dowiedziałbym się może, że wzięliście ślub trochę wcześniej. Może w Yumie. Albo w Las Vegas? Albo podskoczyliście do Reno wtedy, gdy razem wybraliście się na północ z powodu śledztwa podatkowego? Może by się okazało, że istnieją dowody… a uszeregowane daty przelewu akcji i przepisania własności moich patentów na rzecz firmy tworzą razem piękny, kompletny obraz… spisku. Co ty na to?

Miles niewzruszenie wpatrywał się w okno, nawet nie spojrzał na Belle. Nienawiść widoczna na jej twarzy nie mogła być bardziej wymowna. Trafiłem w dziesiątkę. Wydało mi się, że wszystkie klocki układanki pasują do siebie, i dlatego postanowiłem odkryć karty.

— Dan, zachowywałem do tej pory cierpliwość, mając nadzieję, że dojdziemy do porozumienia. Nie usłyszałem nic poza inwektywami, mam więc wrażenie, że już nadszedł czas, by się pożegnać. Inaczej będę zmuszony cię wyrzucić, ciebie i tego zapchlonego kota! — odezwał się Miles.

— Ole! — odkrzyknąłem. — Po raz pierwszy tego wieczora przemówiłeś jak mężczyzna. Ale nie zarzucaj Pitowi, że jest zapchlony. Zna angielski i może mu przyjdzie ochota przedyskutować ten problem w cztery oczy, a wtedy raczej cienko byś śpiewał. Dobrze, ekskolego, już znikam… ale muszę ci coś jeszcze powiedzieć. Prawdopodobnie będą to moje ostatnie słowa skierowane do ciebie. Mogę?

— No… proszę. Ale nie przeciągaj sprawy.

— Miles — wtrąciła się Belle. — Chcę ci coś powiedzieć. Nie spojrzał na nią, nieznacznym gestem dał znak, żeby zamilkła.

— Do rzeczy, Dan. I streszczaj się. Obróciłem się do Belle.

— To nie będzie dla ciebie miłe, Belle. Lepiej, żebyś wyszła.

Jasne, że nie ruszyła się z miejsca. O to właśnie mi chodziło. Ponownie spojrzałem na Milesa.

— Mój drogi, do ciebie nie czuję nawet specjalnego żalu. Mężczyźni zawsze byłi gotowi na różne nieprawdopodobne głupstwa dla spódniczek. Jeśli uległ Samson i Marek Antoniusz, dlaczego ty miałbyś być odporny na kobiece wdzięki? Właściwie należy ci się wdzięczność. Przede wszystkim jest mi cię serdecznie żal. — Zerknąłem na Belle. — Teraz tobie siedzi na karku i musisz sobie sam radzić… Ja zapłaciłem częścią akcji i zszarpanymi nerwami. Nie mam pojęcia, czego zażąda od ciebie. Oszukała mnie i udało jej się przekonać starego, zaufanego przyjaciela, żeby mnie zdradził… Ciekaw jestem, kiedy zakpi z nowej ofiary i puści cię kantem. Za tydzień? Za miesiąc? A może dopiero za rok? To jest tak pewne, jak to, że pies wraca zawsze do miejsc, które obsikał…

— Miles! — zajęczała Belle.

— Wynoś się! — rozkazał Miles niebezpiecznym tonem. Wiedziałem, że mówi poważnie. Wstałem.

— Po prostu daliśmy się nabrać. Żal mi cię, przyjacielu. Obaj popełniliśmy na początku zasadniczy błąd i obaj jesteśmy winni. Ale rachunek za całość zapłacisz sam. Cholerna szkoda… ponieważ była to naprawdę głupia pomyłka.

Ciekawość przemogła urażoną dumę.

— Co chcesz przez to powiedzieć?

— Powinniśmy się zastanowić, co taką mądrą, piękną, zdolną i w ogóle pełną zalet kobietę skłoniło do pracy u nas za pensję maszynistki. Gdybyśmy wzięli jej odciski palców, jak praktykują wielkie koncerny, i sprawdzili na policji, może nie znalazłaby u nas posady… a my dwaj ciągle jeszcze byłibyśmy wspólnikami.

Znów trafiłem! Miles bacznie przyglądał się swojej małżonce, ta zaś wyglądała jak zaszczute zwierzę, jeżeli zwierzę może mieć takie kształty jak Belle. Nie potrafiłem utrzymać języka na wodzy i zacząłem jeszcze bardziej przykręcać śrubę. Podszedłem do niej i z uśmiechem zapytałem:

— Co ty na to, Belle? Gdybym wziął tę szklankę stojącą obok ciebie i zdjął odciski palców, czego bym się dowiedział? Pieniądze na poczcie? Oszustwa? Albo bigamia? Może wychodziłaś za mąż za frajerów, a później obrabiałaś ich z forsy? Czy Miles jest twoim legalnym małżonkiem?

Wyciągnąłem rękę i podniosłem szklankę.

Belle wytrąciła mi ją szybkim ruchem, a Miles zaczął na mnie wrzeszczeć.

Faktycznie posunąłem się za daleko. Byłem idiotą, wchodząc bezbronny do klatki z dzikimi zwierzętami, na koniec zaś, nie przestrzegając pierwszego przykazania pogromcy, odwróciłem się do nich tyłem. Miles coś krzyknął, stanąłem i powoli zacząłem się odwracać. Zauważyłem, iż Belle sięgnęła po torebkę… zdziwiłem się, że wybrała dziwny moment na papierosa. Potem poczułem ukłucie igłą.

Pamiętam, że gdy słabły mi kolana i osuwałem się na podłogę, odczuwałem tylko zdziwienie: jak Belle mogła zrobić coś takiego. Mówiąc szczerze, wciąż jej wierzyłem.

Загрузка...