9

Nie powinny istnieć. Teoretycznie są możliwe, podobnie jak balansowanie igły na końcu włosa, ale gdy ma się do czynienia z czymś takim jak Gwiazdy Łańcuchowe, to można albo klękać, albo się bać.

Charles Sub-Lunar, Galaktyczne wyprawy


Gdy Dom znajdował się w sporej odległości od Gwiazd Łańcuchowych, zastanawiał się, dlaczego wywierają na wszystkich takie wrażenie.

Kiedy prom creapii podleciał bliżej, przestał się zastanawiać i też znalazł się pod wrażeniem. Najprościej opisać można je tak: obwarzanek o średnicy trzech milionów mil, w który zamieniono porządne słońce, połączony niczym ogniwo łańcucha z innymi, identycznymi. A wokół nich orbitujący Minos — planeta uformowana z tysięcy asteroid ściągniętych z okolicy paru najbliższych lat świetlnych. To kolejne osiągnięcie jokerów: Labirynt na Minos.

Nie licząc zmiennokształtnych foteli dostosowujących się do kształtu siedzącego i ekranu, kabina była pusta. Prom z zewnątrz wyglądał imponująco — parokrotnie większy od przeciętnego frachtowca miał zadziwiające, opływowe kształty. Większość jego masy stanowiły generatory osłon i system chłodzenia oraz silnik wystarczający, by przeciwstawić się sile przyciągania gwiazdy — to Dom wiedział, natomiast opływowe linie zaskoczyły go. Dopóki nie uświadomił sobie, że słońca też mają atmosfery.

Świecące obwarzanki wypełniały ekran, potem ich zewnętrzne krawędzie zniknęły, a w końcu został tam tylko jeden. I na niewiele zdała się świadomość, że obraz jest elektroniczny i ściemniony, a wewnątrz ognistego pierścienia nic nie ma. Podświadomość bowiem wyła rozpaczliwie, że spadają w jądro gwiazdy.

— Urodzeni ze słońca, przebyliśmy niewielką drogę ku słońcu — odezwał się Isaac, celowo przekręcając cytat.

Dom miał wrażenie, że słyszy stłumiony ryk, przypominający odgłos szalejącego pożaru, i przekonał sam siebie, że to niemożliwe. Po prostu wyobraził sobie, że słyszy to, co pasowało do obrazu, który widział. Ekran stał się boleśnie oślepiającym prostokątem, przestał się więc w niego gapić. Hrsh-Hgn trząsł się ogarnięty instynktownym strachem przed otwartym słońcem, a wyobraźnia Doma podsunęła mu obraz statku na świecącym morzu bez horyzontu. Dał wyobraźni w łeb, gdy dotarło doń, ile mechanicznych elementów może się zepsuć na takim statku.

A potem na ekranie pojawiła się tratwa, tylko jakaś dziwna…

Rozmaici artyści przedstawiali ją zawsze jako coś niezwykle podobnego do drewnianych platform używanych przez poławiaczy, tyle że z innego materiału i z jakimś napędem. Obowiązkowo zawsze na pokładzie przechadzało się z nonszalancją kilkoro creapii, a całość była otwarta. Nad pokładem widać było niebo, a pod nim żółciutkie morze. O takich drobiazgach jak to, że nawet wysokotemperaturowi nie przetrwaliby na zewnątrz, nawet nie warto wspominać. Tratwa, do której się zbliżali, była jedną z pierwszych na gorącym słońcu i była półkulą dryfującą płaskim do dołu w czymś, co wyglądało jak mgła.

Prom przycumował łagodnie, część ściany się odsunęła, ukazując okrągły szary tunel, a przyjazny głos zaprosił ich do wejścia. Dom posłuchał go, wszedł ostrożnie pierwszy. Dźwięk uderzył go jak młotem, więc nie wierząc własnym uszom, ruszył biegiem.

Słyszał bowiem szum morza.


Jego Gorącość CReeg E+ 690° potoczył się po plaży na jaskrawych gąsienicach. Był duży — znacznie większy od niskotemperaturowych creapii żyjących na Widdershins i miał złoty pancerz. Obok dreptał jelonek, a na opancerzonej macce siedział jakiś niebieski ptak i poćwierkiwał melodyjnie. Jego Gorącość stanął przed linią przypływu i czekał cierpliwie.

Dom dotknął stopami dna i wyszedł na brzeg, rozchlapując fale. Dzięki kąpieli i scenerii część obcości, jaką zawsze czuł w stosunku do creapii, zniknęła. Wiedział co prawda, że jego gospodarz jest jednym z przywódców najbardziej rozwiniętej rasy, istniejącej dziesięć razy dłużej niż człowiek, ale była to jakby świadomość teoretyczna. Złote jajo nie miało twarzy i na dobrą sprawę trudno było nawet określić, czy patrzyło w danej chwili na niego czy nie.

Opancerzona macka podała mu ręcznik — miękki i pachnący cytrynowe.

— Przyjemna kąpiel? — spytał miły dla ucha tenor materializujący się bez widocznych urządzeń głosowych czy głośników.

— Owszem. — Dom pokazał na otwartej dłoni małą purpurową muszelkę.

Trivia monarcha sinistrale — rozpoznał Jego Gorącość. — Atramentowa porcelanka z Widdershins: piękna w swej prostocie. Jak ci się podoba mój ocean?

Dom obejrzał się: przypływ był sztuczny, horyzont znajdujący się o sto metrów od brzegu był majstersztykiem iluzji, a zachodzące właśnie słońce doskonale udawało prawdziwe.

— Przekonujący — odparł zwięźle.

Creapii roześmiał się melodyjnie i ruszył powoli wzdłuż plaży.

W sanktuarium ląd przeważał nad morzem, ale creapii jak zwykle przesadzili — równina porośnięta złocistą trawą sięgała z jednej strony odległych gór, na których szczytach mogliby żyć bogacze, a z drugiej lasu, przy którym meandrami płynęła rzeka. Nad wodą kręciło się sporo owadów, w tym olbrzymie ważki aeschans z Terra Novae, a las zaczynał się od trawnika porośniętego goryczką. Widać na nim było ślady królików. Pnie porastały winogrono i pachnący groszek. W oddali widać było wulkan.

— Chcesz usłyszeć o reprojekcji, ukrytych silnikach i sztucznym nawadnianiu? — spytał niewinnie gospodarz.

— I tak do końca nie uwierzę. — Dom pociągnął nosem: czuć było deszcz. — Co bym znalazł, gdybym tu zaczął kopać?

— Ziemię i trochę starannie wybranych skamieniałości. _?

— Och, skałę naturalnie. Piaskowiec grubości trzech metrów.

— A potem?

— Poziom maszynowy, metr monomolekularnej miedzi, warstwę utlenionego żelaza i podejrzenie pola matrycowego. Mam mówić, co jest głębiej?

— Dzięki, dotarliśmy wystarczająco głęboko.

— W takim razie proponuję, żebyśmy jeszcze kawałek przeszli: muszę nakarmić karpia. Kiedy złocista ryba wypłynęła na dźwięk brązowego dzwoneczka i karmienie dobiegło końca, Jego Gorącość odezwał się ponownie:

— Czy musi istnieć powód? W takim razie niechaj nim będzie, że studiuję ludzi, a zwłaszcza Ziemian. Choć mówiąc to, zdaję sobie sprawę z niedokładności tego określenia. Powiedzmy, że aby poznać całość, postanowiłem zrobić to z ludzkiego punktu widzenia. Wiadomo, że środowisko kształtuje umysł, stąd to otoczenie. Naturalnie łatwiej byłoby przenieść się na planetę zamieszkaną przez ludzi, ale nie byłoby to tak wygodne.

Dom z niejakim wysiłkiem przypomniał sobie, że ma pod nogami naturalny reaktor atomowy — creapii studiowali Gwiazdy Łańcuchowe z bliska, a od gospodarza usłyszał, że na pokładzie doszło do całej serii rozmaitych eksperymentów.

— Pytałeś o jokerów — podjął Jego Gorącość. — Naturalnie, że ci pomogę, jeśli tylko będę mógł. Jesteś naszym pierwszym gościem innej rasy. Tak na marginesie, czy znasz jakieś przepowiednie dotyczące zielonego człowieka z morzem w butelce?

— Nie. — Dom nagle się zaniepokoił. — A są takie?

— Nic mi o tym nie wiadomo, ale brzmiałyby nieźle. Musisz zrozumieć, że nie bardzo potrafimy oferować ci sensowne rady, jako że potrzeba jeszcze paru dziesiątków stuleci, by ukończyć badania. Masz jakieś konkretne pytanie?

— Creapii nie są jokerami.

— Nie są. Ale to było stwierdzenie.

— Rzeczywiście. Jesteście najstarszą rasą, bo Chatogaster czy Bank to indywidualne organizmy, a mnie chodzi o rasy. Logiczne jest założenie, że jesteście najbardziej zbliżeni do jokerów. Przynajmniej psychicznie. Nie, nawet nie to. Pod względem podejścia.

— A jakie jest to nasze podejście?

— Studiujecie inne formy życia: wszechświat, który was otacza. Człowiek jest myśliwym, creapii zbieraczami informacji. Mogę powiedzieć coś osobistego?

— Proszę bardzo — zapewniło go wielkie złote jajo i Dom się zarumienił.

— Cóż… spotkałem creapii już wcześniej. Moje wcześniejsze spostrzeżenia potwierdzają się: jesteście bardzo ludzcy. Hrsh-Hgn jest moim przyjacielem i jest phnobem, co daje się zauważyć w prawie każdej jego opinii, a żył długie lata wśród ludzi pochodzących z Ziemi. Jeśli patrzymy na coś, na jakiś drobiazg na przykład, wiem, że patrzy na to z punktu widzenia innej rasy. Creapii, których spotkałem, nie sprawiają takiego wrażenia, choć przyznaję, że jest to dziwne.

— Żyjemy tam, gdzie ludzie by zginęli, nie mamy płci, z wyglądu przypominamy wasze ośmiornice, a ty mówisz, że jesteśmy ludzcy?

— Rany! Człowieczeństwo to stan umysłu, nie ciała. Ponieważ fizycznie tyle nas różni, dlatego właśnie zwróciłem na to uwagę. Zastanowiło mnie, dlaczego jesteście tacy do nas podobni, skoro powinniście być tak obcy. Chyba dlatego, że ci z was, których spotkałem, świadomie próbowali przyjąć ludzki punkt widzenia. Są najpierw ludźmi, a potem creapii.

Przez chwilę panowała cisza, tym cięższa, że nie sposób było dostrzec wyrazu twarzy rozmówcy, nim Jego Gorącość powiedział:

— W tym, co powiedziałeś, jest wiele ważnych rzeczy i sporo prawdy.

— Sądzę, że postępujecie tak, by zyskać lepsze zrozumienie wszechświata. Ludzie widzą inny wszechświat niż phnoby. Przepraszam, ciągle źle dobieram słowa: doświadczają innego wszechświata. Czy wy też tak uważacie?

— To bardzo rozumne stwierdzenie. Czy przed posiłkiem chciałbyś coś zobaczyć?


Z pewnym trudem dobrano w końcu Domowi jajowaty skafander pancerny przeznaczony dla gości i wyposażony w proste urządzenia kontrolne. Poruszanie się w nim przypominało jazdę pionowym czołgiem, a głównym zadaniem pancerza było niedopuszczenie ciepła do środka. Potem wyjechali do głównej sekcji tratwy.

Później niewiele był w stanie sobie przypomnieć poza ogólnym wrażeniem gorąca, olbrzymich kształtów w formie galaktyk, ryku słonecznych płomieni i dziwnego migotania powietrza. Pamiętał, że zaprowadzono go na platformę obserwacyjną umiejscowioną w środku zwoju matrycy i zaproszono, by spojrzał w górę. Gwiazda, na której cumowała tratwa, właśnie przechodziła pod łukiem sąsiedniej, co na chłodniejszym świecie wystarczyłoby do zainspirowania przynajmniej tuzina religii.

Obserwując płonący łuk przesuwający się po nieco tylko ciemniejszym niebie, Dom zastanawiał się, czy inni creapii wiedzą, że to on siedzi w pancernym jaju, a nie jakiś pijany creapii, o ile oni w ogóle coś piją. Po pewnym czasie sam czuł się pijany.


Stan upojenia trwał jeszcze długą chwilę po powrocie do sanktuarium. Jego Gorącość nie musiał tłumaczyć lekcji — Dom dzięki czemuś na kształt osmozy miał okazję poznać creapiańską naturę, na ile to było możliwe. I okazało się, że miał rację — tak wiele ich dzieliło, że creapii, pragnąc zrozumieć naturę wszechświata, starali się myśleć jak ludzie. Zrozumiał też, że rozpowszechniona opinia, jakoby creapii byli urodzonymi naukowcami — rasą trzeźwo myślącą, inteligentną i robotopochodną, była błędna. Creapii bowiem byli największymi mistykami wszechświata. Było to coś, do czego dążyła jedna z przedsadhimistycznych religii — Ostateczna Rzeczywistość.

Posiłek zjedli przy stole ustawionym w cieniu rozłożystej gruszy. Potrawka z lekko nadgniłych, tłustych i czarnych żabich udek była delikatesem przeznaczonym specjalnie dla Hrsh-Hgna. Isaac dostał energetyczne ziemniaki z Whole Erse, a Dom suflet z owoców morza, doskonale przyrządzony. Zaczynał rozumieć, że creapii stają się ekspertami niejako automatycznie. Jego Gorącość popijał coś z ciśnieniowego pojemnika przytwierdzonego do śluzy mniej więcej tam, gdzie powinien znajdować się jego żołądek.

— Gdzie się teraz udasz? — spytał gospodarz, gdy zjedli.

— Na Minos, jeśli mi pomożecie. Potrzebuję innego statku, a wiem, że tam jest wielorasowa społeczność. Chciałbym też obejrzeć Labirynt.

— Sądzisz, że znajdziesz w nim jakieś wskazówki? — spytał gospodarz uprzejmie.

Isaac prychnął i trącił Doma łokciem pod żebro, omal nie zwalając go z nóg.

— Sprytna literacka aluzja, szefie. Nawet nazwa planety…

— Wiem — przerwał mu Dom. — Mam ochotę spotkać Minotaura. Hrsh?

— Och, nic. Właśśśnie przyszło mi do głowy, że wygląda na to, jakbym znalazł sssię w legendzie.


Dom nazwał statek One Jump Behind. Jednostka nie miała autokucharza (co świadczyło na jej korzyść), miała za to dokładnie skalibrowany silnik i komputer oraz kabinę większą od klozetu. No i była najlepsza w całej, zresztą niewielkiej, stoczni planety Minos.

— Dlaczego One Jump Behindl — zainteresował się Isaac.

— Bo pełna nazwa nie wejdzie. Powinno brzmieć: A Jump So Far Ahead if Einstein Had Been Right It Would End Right Behind You.[1] Spróbuj to wpisać w tabliczkę znamionową. Dlatego One Jump Behind.[2] Będziesz w stanie go pilotować?

— Bez problemów, szefie. Prościzna.

Przeszli przez osiedle ludzi naukowców i dotarli do ściany Labiryntu, górującej nad resztą okolicznych zabudowań.

— Co sssądzisz o wysssokotemperaturowych? — spytał niespodziewanie Hrsh-Hgn.

— Godni uwagi. A ty?

— Ssspotkałem kilku, gdy ty zwiedzałeśśś tratwę, i zaskoczyła mnie ich phnobośśść, o której wspominałeśśś. Twoja sssugessstia, że kiedy rasssa widzi odbicie w…

Urwał, gdyż dotarli do wejścia, skąd na ich spotkanie wyprysnęło niewielkie srebrne jajo, machając macką z plikiem kartek. Czerwonawe zabarwienie powiek wskazywało na niskotemperaturowego.

— Pssst! — syknął dochodzący znikąd głos. — Chcecie kupić mapę? Labiryntu bez mapy nie da oglądać, a tę zrobił mój krewny na podstawie oryginalnych zdjęć lotniczych.

— Wynocha, ty wyżarzona kaleko z popiołem zamiast mózgu! — zagrzmiało znacznie większe jajo podjeżdżając ku nim. — Szanowni państwo, jesteście z pewnością rozsądnymi istotami i docenicie korzyści płynące z posiadania mapy. Ja mam takie właśnie mapy, które nie trafiły do powszechnego obiegu.

— Potrzebuję mapy? — spytał Dom.

— Niessspecjalnie. — Hrsh-Hgn był już w labiryncie. — Ale to ładna pamiątka.

Podjechało jeszcze kilku sprzedawców, więc w końcu kupili po mapie i weszli do Labiryntu. Od czasu do czasu któryś z badaczy przypominał, że Labirynt najprawdopodobniej nigdy przez jokerów nie był pomyślany czy zaprojektowany jako labirynt, ale ponieważ żaden nie potrafił wymyślić innego wiarygodnego jego zastosowania, sprawa ucichła. Dom nie był zaskoczony, gdy obaj towarzysze wyblakli i zniknęli po paru krokach, gdyż Hrsh-Hgn uprzedził go co do tej anomalii.

Coś w monomolekularnych ścianach tworzyło dla każdego znajdującego się w ich obrębie indywidualny wszechświat, dlatego też mapy czy zdjęcia były całkowicie bezużyteczne. Od czasu do czasu jedynie widać było innych obecnych — Dom zauważył Hrssh-Hgna, albo raczej jego cień wychodzący ze ściany i znikający w innej. Ruszył jego śladem, lecz ściana okazała się nie do przebycia, i to mimo próby użycia broni, gdy już sprawdzili, że nikt nie patrzy. Jak na iluzję była niezwykle solidna.

Po jakichś dziesięciu minutach ostrego marszu Dom dotarł do centrum Labiryntu. Wciąż trzymał w dłoni mnemomiecz (w tej chwili zmieniony na strippera) i — na wszelki wypadek — palec na spuście.

Ways, słysząc jego kroki, odwrócił się i uśmiechnął.

— Widzę, że spodziewałeś się mnie spotkać — powitał go uprzejmie.

Dom strzelił.

Ways spojrzał nań z urazą i wyciągnął dłoń. W powietrzu zmaterializowała się zakrzywiająca światło sfera, połknęła serię pocisków i zniknęła w połowie drogi do Doma.

— Runda pierwsza — oznajmił Ways. — Mam pole rezonansowo-tłumiące, a co ty masz?

— Kim jesteś? — Dom przestawił konfigurację na nóż i cisnął.

— Ways z Ziemi. — Ways złapał nóż w powietrzu i odrzucił. — Obawiam się, że stępiłeś ostrze, ale rzut był niczego sobie.

— Miałem zamiar zapytać cię, czy przybyłeś, by mnie zabić, ale to nie byłoby zbyt inteligentne pytanie, prawda?

— Nie bardzo — przyznał Ways. — Choć, jak widać, nie bardzo mi się udaje, muszę próbować, bo to w przeciwnym razie byłaby wolna walka.

— Wyjaśnisz mi dlaczego?

— Jasne. Zrozum, że wszechświat jest za mały dla nas i dla jokerów. Niektórzy obawiają się, że dzięki tobie jokerów można spodziewać się lada chwila.

— Czego oni się spodziewają? Genialnych potworów?!

— Sądzę, że spodziewają się bogów. Z genialnymi potworami można sobie poradzić, z bogami to zupełnie inna sprawa, a nikt nie chce zostać rasą niewolniczą. Aha, mam coś dla ciebie. — Ways dosunął klapkę na piersiach, wyjął ze schowka Iga i cisnął go w Doma.

Ig, siedząc już na ramieniu Doma, posłał mu pełne nienawiści spojrzenie obiecujące zemstę i zanurkował właścicielowi za koszulę.

— I jeszcze taki drobiazg… — Ways pomacał torbę, sprawdził schowek. — Przepraszam za opóźnienie, ale wiesz, jak to jest, kiedy się czegoś szuka… A, jest!

Dom odruchowo złapał niewielką szarą kulkę, nim zdołał nad sobą zapanować. Była przyjemnie ciepła. Dopiero wtedy zorientował się, że Ways bacznie mu się przygląda.

— To silnik matrycowy bez zabezpieczeń — wyjaśnił. — Właśnie powinien urwać ci głowę. Prymitywne, ale skuteczne. Jak dotąd.

Dom cisnął kulę ponad najbliższą ścianę — mignęła w promieniach słońc, nim wylądowała ciężko w następnej alejce. Ways wpadł na niego z impetem. Obaj wylądowali na posadzce, ale Dom zdołał odchylić głowę, dzięki czemu pięść Waysa rąbnęła o płyty podłogi z siłą wystarczającą do zniszczenia sztucznej skóry. Ways machnął na odlew i czubkami palców zdołał skaleczyć go w głowę, na co zareagował Ig, skacząc mu do oczu. Robot strącił go niedbałym machnięciem i odskoczył, zaciskając dłonie w pięści.

— Nie wierzę w niewrażliwość — oznajmił. — Musi istnieć sposób, by cię zabić. Załatwmy to w stary sprawdzony sposób.

W tym momencie silnik eksplodował. Siła wybuchu cisnęła robota na przeciwległą ścianę, ale w locie zdołał trafić Doma stopą w klatkę piersiową.

Wysoko nad nimi podchodził do lądowania jakiś statek.

Загрузка...