8

Dom sadził skokami przez trawę, nawet nie próbując unikać odłamków pękających w okolicy skorup — było ich zbyt dużo. Już go piekło ramię, po którym przejechał jeden z nich, omal nie ucinając mu głowy. Grunt przed nim nagle się obniżył — widocznie Dom zbliżał się do jeziora. Było większe, niż sądził. Było też zimne i najprawdopodobniej bezpieczne, toteż włączył sandały i skoczył bez rozpędu.

Wybił się wyżej, niż chciał, i z pluskiem zanurzył się w falach. Opadł także znacznie niżej, niż zamierzał. Pokręcił się tak, by znaleźć się głową ku górze, i spróbował wypłynąć, ale dalej opadał, a zaraz potem dotknął stopami dna i poczuł dzwonienie w uszach. Woda wokół stóp zaczęła się robić ciepła, gdy sandały próbowały go wypchnąć w górę. Nie wierząc własnym oczom i nie mając innego wyjścia, odetchnął głęboko, wypełniając płuca wodą. Zrobił to jeszcze raz, starając się o tym nie myśleć.

…Woda jest pełna tlenu, możesz nią oddychać…

Duża srebrna ryba przestała mu się przyglądać i odpłynęła. Obok jego nóg przemaszerowało coś, co przypominało dziesięcionogiego kraba.

…Przestań się bać…

To był bezwzględnie dźwięk. Ktoś do niego mó.

— To ty jesteś Chatogaster. — Dom się rozejrzał. Szukali istoty wodnej, ale w morzach. Nie widzę cię.

…Bo myślisz złymi kategoriami…

W wodzie rozbłysły gwiazdy — w górze, w dole. Dom wciąż wyczuwał wokół siebie wodę, lecz pozostałe zmysły zgodnie twierdziły, że stoi i oddycha w przestrzeni kosmicznej. Konkretniej — w centrum jakiejś gromady.

…Nie. W jądrze galaktyki…

— To iluzja.

…Nie: to pamięć. Patrz…

W okolicy jądra galaktyki gwiazd było tyle, że odległości między nimi mierzyło się w tygodniach świetlnych, a planety pławiły się w blasku setek słońc. Uwagę zwracała jedna z nich, składała się bowiem wyłącznie z wody. W jej jądrze znajdowała się Woda IV — trzecia z najdziwniejszych substancji we wszechświecie. Obserwując jej wrzącą powierzchnię, Dom widział równocześnie w swym umyśle fakty formujące się niczym kryształy.

Przez kilka tysięcy lat planeta wędrowała między gwiazdami, znacząc swój ślad połyskliwą tęczą, którą ciśnienie pary fotonowej kształtowało na podobieństwo próżniowych duchów. A potem eksplodowała.

Dom odruchowo kucnął, gdy obok przeleciała spora plama będąca odpowiednikiem morza i dymiąc, pomknęła ku obrzeżu galaktyki. Z pewnością (pochodzącą z drugiej ręki, ale zawsze) wiedział, że na planecie powstało życie, nie mające zresztą pojęcia o jokerach. W gorącej wodzie dziwaczne składniki sformowały nieprawdopodobną cząsteczkę, która…

— Jesteś jeziorem!

…Jestem. Jak się miewa mój stary przyjaciel Bank?

— Parę dni temu miał się całkiem dobrze. Czy ty… unikasz rozgłosu?

…Nie, ale lubię być sam. Bank był jedyną formą życia, jaką napotkałem, gdy tu przybyłem. Sundogi mnie znają, ale ponieważ im pomagam i opiekuję się szczeniakami, są wobec mnie powściągliwe…

— Opiekujesz się szczeniakami? W takim razie musisz być telepatą.

…Nie w tym znaczeniu, które masz na myśli. Większość istot składa się głównie z wody, a ja jestem wyłącznie wodą: wystarczy, by się mnie napiły, i staję się ich częścią, tak jak stałem się częścią ciebie. Można to nazwać osmozą, jeśli nie poczujesz się urażony…

— Nie poczuję. — Dom kopnął muł, wzbijając chmurę drobin w wodzie, i spróbował przekonać samego siebie, że się nie czuje.

…Osiem twoich dni temu Bank przesłał mi wiadomość. Bank jest skałą, ja wodą i dawno temu osiągnęliśmy porozumienie…

— Coś słyszałem o inteligentnej gwieździe na północy galaktyki. — Dom się uśmiechnął. — To prawda?

…Prawda, ale ona jest dziwna. Teraz szukamy myślącej chmury gazowej: wtedy mielibyśmy kwartet podstawowych elementów. Bank powiedział mi, że wysyła kogoś, by mi pomógł w programie rozwoju…

— Mnie za to powiedział, że możesz mi pomóc odnaleźć świat jokerów. •…Może będziemy w stanie pomóc sobie nawzajem…

— Co wiesz o jokerach?

…Nic. Wiedza nie jest moją specjalnością. Specjalizuję się w…

Nie istniało słowo oznaczające serię wyobrażeń, które przemknęły przez umysł Doma jako wyjaśnienie: „intuicja” było zbyt prymitywne. Było to coś ze świadomością liścia, jak rośnie drzewo, coś ciepłego, sennego i tajemnego…

…Mogę wejść w twoją pamięć? Dziękuję. Może ci się wydać, że śnisz, ale zostawię twój umysł w stanie, w jakim tego pragniesz. Obiecuję…

W końcu wrócili do rozmowy.

…Generalnie rzecz biorąc, nie ma czegoś takiego jak ciemna strona Słońca. Zacznijmy od wież. Obudowa to najprawdopodobniej jedna olbrzymia molekuła. Nie znam ich przeznaczenia, choć zachoowanie wobec energii jest intrygujące. Mogę powiedzieć, że nie widzę powodów, dla których istnieją, ale to samo dotyczy na przykład człowieka. Wygląda na to, że próby zabójstwa mają powstrzymać cię od odkrycia świata jokerów, ale twój niedoszły zabójca może mieć inny motyw: swymi działaniami może cię zmuszać do zrobienia czegoś, o czym w innej sytuacji nawet byś nie pomyślał. Teraz zastanówmy się nad samymi jokerami. Nie ulega wątpliwości, że istnieli i pozostawili po sobie rozmaite artefakty, z Gwiazdami Łańcuchowymi na czele, co dowodzi, że dysponowali dużymi możliwościami i prawdopodobnie odwagą. Opuścili Środek Wszechświata, czyli Wolfa, co sugeruje, że zrozumieli podstawowy truizm całości. Na Third Eye pozostawili skamieniałości z przyszłości, co wskazuje, ze przynajmniej eksperymentowali z podróżami w czasie. Natomiast podstawową pomyłką jest zakładanie, iż są sumą swych wytworów. Te artefakty mogą być zabawkami, pozostałościami młodości, a to oznacza, że planeta, na której przebiegała ich ewolucja, może od dawna nie istnieć. To że nie znaleziono jej w sferze, bynajmniej nie musi oznaczać, że jest ukryta; bardziej skłaniam się do przekonania, że jej w tym obszarze nie ma. Oczywiste też jest, iż ta ciemna strona Słońca nie musi być określeniem miejsca, ale idei…

— Też mi to przyszło na myśl — przyznał Dom, siadając w mule i przyglądając się światłu tańczącemu na powierzchni. — Czy to poetyckie wyobrażenie?

…Poezja to najwyższa sztuka i musieli ją osiągnąć.

— Z początku wydawało mi się, że właśnie o to chodzi — westchnął Dom. — O znalezienie jakiegoś chytrego wyjaśnienia. Podobnego do wymyślonego przez Hrsh-Hgna.

…Rzeczywiście jest bardzo poetyckie, ale to… — nastąpiła kolejna nieprzetłumaczalna przerwa, złożona ze swędzenia i poczucia niewłaściwości połączonej z lekkim bólem, jak wówczas, gdy widzi się obraz powieszony do góry nogami i nic na to nie można poradzić — …podobni do creapii. Otoczenie warunkuje umysł, a oni nie myślą jak creapii, mimo że ci są obecnie najstarszą i najbardziej rozwiniętą rasą. Sugeruję, żebyś zainteresował się creapii: w nich znają duje się trop prowadzący do jokerów…

— A więc nie odkryję żadnego świata…

…Nie powiedziałem tego, choć może być to prawdą!” Idee są ważniejsze. Czyż nie mówi się „świat poety”? Światy są różne i tylko czasami odnoszą się do czegoś fizycznego jak planeta.

— Chyba rozumiem. — Dom wstał. — Świat jokerów może po prostu oznaczać ich punkt widzenia wszechświata.

…Właśnie…

— A więc trzeba odwiedzić creapii… Jeśli dobrze pamiętam, wysokotemperaturowi właśnie otworzyli tratwę naukową przy Gwiazdach Łańcuchowych.

…Również o tym słyszałem, a ponieważ są najbardziej rozwiniętymi przedstawicielami rasy i specjalizują się w studiowaniu innych form życia, twój wybór jest ze wszech miar słuszny…

Dom już miał zamiar wypłynąć, gdy sobie coś przypomniał.

— W czym konkretnie mogę ci pomóc? — spytał…W wielkiej sprawie. Jesteś przewodniczącym Rady Widdershins, planety złożonej głównie z wody?

— Na powierzchni tak, ponad dziewięćdziesiąt procent, wliczając bagna…Chciałbym tam wyemigrować…

I nim Dom wyszedł z szoku, Chatogaster wyjaśnił mu, w czym rzecz: Band to miła planeta, ale brak mu stymulacji. Mógł porozumiewać się z płynną zawartością sundogów, które jako szczenięta piły z jeziora, toteż posiadły ową specyficzną formę telepatii, w czym pomocne były ich olbrzymie mózgi. Dzięki nim mógł uczyć się od umysłów podróżnych, których przewoziły, ale chciał się rozwijać i żyć na innych planetach. A do tego potrzebował statku. Gdyby Dom zabrał jego część w jakieś naczynie, na przykład w manierkę, to Chatogaster zostałby przeniesiony do oceanu Tethys, który po pewnym czasie stałby się także nim. Trzeba przyznać, że był przekonujący.

…Mogę się opiekować waszymi rybami i pilnować porządku w morzu. Mogę dodać waszemu przypływowi sił, a poetom inspiracji. Kto się mnie napije, będzie pił ze studni wszechświata. Proszę…

Dom zawahał się; Chatogaster zrozumiał dlaczego.

…Nie mam tyle sił. Mogę pomagać, ale nie walczyć. A poza tym dlaczego miałbym chcieć podbojów? Jestem…

Znów nieprzetłumaczalne: wyobrażenie umysłu, nie siły, idee formujące się w wodzie i przekonanie, że nie kłamie, ponieważ mógł, ale nie chciał tego robić…

— Dobrze, rada co prawda może zmienić moją decyzję, ale póki co, służę uprzejmie. — Dom otworzył manierkę odpiętą od pasa i poczekał, aż przestaną z niej wypływać bąbelki powietrza.

…Dziękuję…

Teraz nie miał żadnych problemów z wypłynięciem — wystarczyło jedno, i to średnio mocne odbicie od dna. Wynurzył się na powierzchnię i popłynął ku brzegowi.

Jaja przestały w końcu lecieć — ostatnie dwa spadły gdzieś daleko na południu, gdy wychodził na brzeg. Kilka świeżo wyklutych i mokrych szczeniąt wielkości człowieka stawiało w zasięgu wzroku pierwsze niepewne kroki. Tu i ówdzie prawie dorosłe psiaki wyły, unosząc pyski ku chmurom. Rudawa sierść na ich opływowych kształtach lśniła, a siedzący najbliżej jeziora dygotał.

— Psssssst!

Z trawy poderwali się Hrsh-Hgn i nie znany robot z trójką na piersiach… Podbiegli ku Domowi i nie przerywając biegu, złapali go pod ramiona i wrzucili z powrotem do jeziora. W powietrzu zaśmierdziało metanem, i to w takim stężeniu, że Doma zaczęło drapać w gardle.

— Hrsh-Hgn! Isaac cię wydostał, a co z nim?… Ty jesteś Isaac? Co się stało?!

Robot był w połowie pokryty sadzą i lewą rękę miał uszkodzoną. Phnob zignorował pytanie, spoglądając za siebie. Z najbliższego psiaka, a konkretnie z trzech nabrzmień na jego tyłku unosił się dym.

— Szczeniak go ugryzł — wymamrotał. — Było to dość aktywne… Padnij!

Cała trójka dała szczupaka w trawę, a chwilę później z tyłu rozległa się potężna eksplozja. Powiał gorący wiatr, gnając przed sobą chmurę tłustego czarnego dymu, i na moment zapadła ciemność, rozjaśniona potrójnym słupem błękitnobiałego ognia.

Szczeniak, idąc w ślady przodków, którzy od milionów lat w ten sposób uciekali z niegościnnej planety, unosił się w powietrze. Stopniowo nabrał szybkości, wypuścił kółko dymu i gdy Dom odważył się unieść głowę, zniknął w odległym cirrusie.


— Z ulgą muszę stwierdzić, że to sssię nie uda. — Hrsh-Hgn odłożył kulę logarytmiczną.

— Dlaczego? Mamy na pokładzie dwa skafandry i jeden powinien na ciebie pasować — zdziwił się Dom.

Dwie mile na południe kolejny szczeniak wystartował z hukiem i dymem.

— Ujmijmy to tak — odezwał się z przekonaniem Isaac. — Jeśli zaczniemy machać mnemomieczem przed nosem twojej Babci, to przestanie się bawić, a zacznie strzelać. Ciebie pewnie oszczędzi, ale my dwaj… jak sądzisz, jakie mamy szansę?

— Lepsza gotowana owca od pieczonego jagnięcia — dodał phnob.

— Nie mamy paliwa — przypomniał Dom.

— Ani kropli — potwierdził Isaac.

— I to jest jedyny sposób.

Kolejny szczeniak wystartował z hukiem. Hrssh-Hgn obserwował go z mieszanymi uczuciami, co wyraźnie było widać w jego… oczach.

— Nie umiem się obchodzić ze zwierzętami! — jęknął.

Co było równoznaczne z przyznaniem się do porażki. Dom i Isaac spojrzeli po sobie i równocześnie skinęli głowami.


Kwadrans później barka wylądowała obok opuszczonego jachtu. Joan I przyjrzała się zebranym w salonie robotom.

— Było was dwudziestu, a zdołali uciec! — warknęła.

— Robot klasy piątej spowodował nielogiczny ciąg wydarzeń — wyjaśnił Dwunastka.

— Kazał nam liczyć do trzech — dodał Dziewiętnastka.

— A potem nas pobił — zakończył Dwunastka.

— Kiedy wrócimy do cywilizacji, dopilnuję, żeby poddano go lobotomii! — obiecała. — Dlaczego, do cholery, w ogóle zaczęliśmy budować ludzkie roboty?

— Klasa piąta została opracowana, gdyż… — zaczął Dwunastka, ale okazał się wystarczająco inteligentny, by zamilknąć, gdy Joan I spojrzała na niego.

Do kabiny weszły cztery kolejne roboty niosące nieruchomych towarzyszy — Trójkę i Ósemkę.

— Czuję żal — powiedział Dwunastka.

— Niechaj rdzewieją w pokoju — zawtórował mu Dziewiętnastka.

— Kiedy zostaną naprawione, zdegraduję je o klasę! — warknęła. — Rozdzielcie się i do roboty. Nie odlecimy stąd, dopóki ich nie znajdziemy.

Dziesięć mil na południe trzy szczeniaki wystartowały równocześnie. Miały trochę problemów z ustabilizowaniem lotu ze względu na dodatkową wagę, ale poradziły sobie i pomknęły ku gwiazdom.


Hrsh-Hgn jęknął — był na niepewnej orbicie, ale nie da się przyspieszyć negocjacji z sundogiem. Ta, z którą pertraktowali, wisiała nad nim i nazywała się Gully-Triode-stroker-Pledge-Hudsons-bay-Prefe-red.

— Szczenięta dotarły na orbitę bezpiecznie — powtórzył cierpliwie Dom.

…Mimo wszystko był to naganny akt, człowieku. Bezpieczeństwo młodych jest dla nas sprawą najważniejszą…

— Mam z sobą nasienie Chatogastera.

…Przyjaciel jeziora jest naszym przyjacielem, spryciarzu. Spora zapłata na konto sundogów powinna zadośćuczynić przestępstwu, którego jedynie my byliśmy świadkami. Jak się nazywasz?!

— Dom Sabalos.

…Brzmi znajomo. Jednakże Gwiazdy Łańcuchowe leżą na skraju sfery. Będziemy długi czas w międzyprzestrzeni…

— Mamy skafandry próżniowe, a mój przyjaciel prawie dotarł z powrotem do atmosfery — zauważył Dom zwięźle, przyjmując styl rozmówcy.


Przelot przez kosmos był rzeczywiście długi.

Dom powtarzał sobie, że wewnątrz pola sundoga są bezpieczni, ale i tak kurczowo trzymał się futra. Skafander okazał się silnie depresyjny, a iluzje nader nieprzyjemne. Hrsh-Hgn zemdlał. Isaac wyłączył większość obwodów.

To był długi lot.

Загрузка...