23.

Jeśli wierzyć Borgesowi, to wszystkie tematy literackie, a więc wszystkie wydarzenia na świecie można sprowadzić do czterech podstawowych: wyprawa po skarb, oblężenie lub obrona twierdzy, powrót do domu i samobójstwo boga. Z tym, że o samobójstwie boga często się zapomina, a pozostałe trzy wątki sprowadza się do opowieści o miłości, Indianach lub o Nowym Roku. Nie przypuszczam jednak, żeby Borges się z tym spierał. Przecież miłość to właściwie wyprawa po skarb, wojowniczy Indianie i walka o twierdzę są nierozerwalnie związane, a co może się równać ze świętem Nowego Roku? Tylko powrót do domu. Co się zaś tyczy samobójstwa Boga, to współcześni bożkowie nie są skłonni do takich gestów.

W dobrej opowieści wszystkie trzy tematy idą jeden po drugim. Odyseusz wyrusza po skarby, oblega Troję i płynie do domu. Iwan carewicz jedzie po jabłka, okrada zamek Kościeja i wraca do ojca. Wilk po kolei oblega trzy domki prosiaczków, a potem ucieka, gdzie pieprz rośnie.

Moja wyprawa po skarby wyraźnie zaczynała prowadzić do obrony twierdzy. Tylko że ja nie miałem szans wrócić do domu.


* * *

Obok wieży nikt na nas nie czekał. Weszliśmy do środka. Sprawdziłem wszystkie drzwi, potem wszedłem na pierwsze piętro i wyjrzałem przez okna.

Cicho. Pusto.

– Wszystko w porządku? – spytała Nastia.

– Dzięki twoim staraniom – mruknąłem. – No i co? Jesteśmy u mnie. A przecież od razu proponowałem, żeby tu przyjść! Tylko teraz wisi na mnie bójka z policjantem!

– Na nas.

Machnąłem ręką. Wyjąłem telefon, wybrałem numer Kotii. Długo nie odbierał – nic dziwnego, zbliżała się północ.

– Tak? – burknął niezadowolony Kotia.

– Mówi Kirył. Nastia jest u mnie.

– Jaka Nastia? Ta, która list?…

– Tak. Przyszedł po nią policjant funkcyjny. Zabrałem ją i przywiozłem do siebie.

– Pobiłeś policjanta? – zachwycił się Kotia. – Ale super!

– No, megaczad. W każdej chwili mogą po mnie przyjść.

– E tam, nie przypuszczam… Nie sądzę, żeby w takiej sytuacji działali bez zastanowienia.

– Mogą przyjść również do ciebie.

– A co ja mam z tym wspólnego?

– Udzieliłeś schronienia Illan. A ona na pewno interesuje ich nie mniej niż Nastia.

Kotia sapnął i spytał:

– To co proponujesz? Wyjechać?

– Najlepiej. Albo przyjedźcie do mnie. W wieży chyba zdołam was ochronić, nawet przed policjantem. Zapytaj Illan, ona się na tym zna.

– Zaraz…

Przez jakiś czas w słuchawce panowała cisza. Czekałem, ramieniem przyciskając telefon do ucha, i patrzyłem na Nastię. Stała przy oknie wychodzącym na Arkan. Chyba wyczuła moje spojrzenie, bo się odwróciła.

– To właśnie jest Ziemia-jeden?

– Tak.

– Ładnie tu… Widać wieżę telewizyjną, tam daleko.

– Ostankino. Dokładnie taka sama jak nasza. Widocznie uznali ją za udaną budowlę.

– Po co im to wszystko? – spytała niespodziewanie Nastia. – Skoro u nich wszystko jest takie fantastyczne, skoro są tacy potężni… Przecież mogliby żyć normalnie. Przyjaźnić się z nami, a nie eksploatować nas.

Jakie z niej jeszcze dziecko.

– Nastiu… Żyć normalnie to właśnie znaczy eksploatować, niestety.

– Nie powinno tak być!

– Ale jest.

– Powinniśmy ich pokonać!

Roześmiałem się.

– Pokonać? To właśnie oznacza eksploatację innych ludzi. Posyłanie ich na śmierć. Zniweczenie planów tych z Ziemi-jeden. Pokonamy ich i zanim się obejrzymy, zajmiemy ich miejsca i jakaś dziewczyna z Ziemi-jeden będzie mówić: „Czemu nie pozwalają nam normalnie żyć, przecież tak być nie powinno!”.

– Czyli co? – spytała cicho Nastia. – Rację ma zawsze silniejszy?

Na szczęście głos Kotii znowu pojawił się w telefonie, uwalniając mnie od odpowiedzi.

– Kirył? Illan mówi, że nie powinniśmy się do ciebie pchać. Już lepiej wyjedziemy z Moskwy. Zna takie rejony, gdzie nie ma funkcyjnych, gdzie nie sięgną policjanci. Może pojedziecie z nami?

– Jak? – spytałem z rozdrażnieniem. – Zapomniałeś, że jestem przykuty do wieży?

– Wybacz – stropił się Kotia. – W takim razie my się zbieramy. Spróbuję potem do ciebie zadzwonić!

– Dobra.

No proszę. I już. Nie, ja wiem, oczywiście mają rację, lepiej, żeby się na razie ukryli… A ja? Nie, walczył nie będę na pewno. Spróbuję jakoś załagodzić całą sprawę, w końcu nikogo nie zabiliśmy.

– Nie przyjadą? – spytała Nastia.

– Nie – westchnąłem. – Illan uważa, że powinni się ukryć w regionie, w którym nie ma funkcyjnych. Ona zna takie miejsca. Mogłabyś z nimi pojechać.

– Kusząca propozycja – powiedziała ironicznie i zamilkła. – Wprawdzie twój przyjaciel to nie mój ideał mężczyzny, ale coś w nim jest… A co ty zrobisz?

– Spróbuję się dogadać. Pójść na układ. Jestem pożyteczny dla funkcyjnych, i mam niezłe miejsce.

– W takim razie zostanę z tobą – oznajmiła twardo Nastia.

– I znów oświadczysz, że chcesz z nimi walczyć? Może zauważyłaś, że oni tego nie lubią?

– Obiecam, że już nie będę. Ale nie myśl sobie, to będzie kłamstwo!

Ręce mi opadły. Kłamstwo! Ha! Niech spróbuje skłamać policjantowi funkcyjnemu.

Nastia tymczasem podeszła do następnego okna i niespodziewanie zawołała:

– Kirył! Zobacz, jak pięknie!

Rzeczywiście było pięknie. Księżyc w pełni, podobny do tego widzianego z naszej Ziemi, tu wydawał się znacznie większy. Lśniąca milionami ogników gładź morza. Wiatru prawie nie było. Morze oddychało spokojnie, kołysząc na falach migotliwe ognie.

– Plankton się świeci – palnąłem. Wyrwało mi się niespodziewanie i zupełnie nie na miejscu.

– Plankton? Jakie to ciekawe! – Nastia nadal patrzyła w okno. – Dziewczyna mówi: „Jaki piękny księżyc!”, a ty zaczynasz z nią rozmawiać o składzie chemicznym regolitu i albedo powierzchni księżyca?

– Pierwszy raz widzę dziewczynę, która zna słowo regolit – odparłem uczciwe. – Nie, nigdy wcześniej nie prowadziłem takiej rozmowy.

– Znałam jednego chłopaka, matematyka. – Nastia skinęła głową. – Jechał pociągiem i zakochał się w konduktorce, która dyskutowała z nim o funkcjach. Matematycznych oczywiście. Omal nie wysiedli razem z pociągu i nie wzięli ślubu.

– A co im stanęło na przeszkodzie?

– Nie pamiętam. Chyba nie za bardzo orientowała się w rachunku tensorowym…

Ostrożnie objąłem Nastię… pochyliłem się, wtuliłem twarz w jej włosy. Powoli odwróciła głowę i pocałowaliśmy się. Przytuliła się do mnie, popatrzyła mi w oczy. Byliśmy jednego wzrostu. Pomyślałem, że wszystkie moje poprzednie dziewczyny były pół głowy niższe.

– Jeśli teraz wyjdziemy… tam… – skinęła głową w okno – to wszystko będzie tak, jak w amerykańskim filmie.

– Uwielbiam amerykańskie filmy – odparłem. I niemal w to uwierzyłem.

Ale na plażę poszliśmy nie od razu. Do łóżka było znacznie bliżej.


* * *

– Kirył, gniewasz się na mnie?

– Nie…

Leżałem na kołdrze rzuconej na piasek i patrzyłem w przejrzyste nocne niebo. Powietrze było czyste, jakby całą atmosferę ze Skansenu wywiało w kosmos. Pogładziłem Nastię po policzku, odnalazłem palcami wargi, jakbym zapamiętywał rysy jej twarzy jak niewidomy.

– Za co miałbym się na ciebie gniewać, głuptasie?

– Skłóciłam cię… z twoimi. Przepraszam. Nakręciłam się. Misza zachował się jak ostatni tchórz, a ty też zacząłeś być ostrożny.

Uniosła się na łokciu, popatrzyła na mnie – w świetle księżyca jej skóra stała się srebrzyście matowa – i nagle klepnęła się w wargi.

– Coś ty?

– Głupia jestem! Po co o nim mówię? Wiem, że mężczyźni tego nie lubią.

– Ho, ho, co za uświadomienie! Mów, wszystko mi jedno.

– Nie, nie, więcej nie będę. Nawet nie chcę o nim słyszeć, a co dopiero mówić. Naprawdę ci się podobam?

– Tak.

– Illan mówiła, że funkcyjni rzadko utrzymują stosunki z ludźmi. Dłuższe stosunki… Pamiętasz, jak w Zwyczajnym cudzie czarodziej mówił, że jego żona zestarzeje się i umrze, a on nadal będzie żył?

– Skąd ty jesteś taka mądra? Może też jesteś funkcyjną? Funkcyjna bibliotekarz?

– Nie odmówiłabym. – Nastia przesunęła dłonią po moim brzuchu. – To pewnie ciekawe.

– Będę miał na górze bibliotekę – powiedziałem. – To znaczy już mam, tylko pustą. Jeśli teraz dogadamy się z funkcyjnymi… Zresztą, co ja mówię! Na pewno się dogadamy. Można będzie zrobić taką bibliotekę, że ho, ho! I poprosimy, żeby zrobili cię funkcyjnym.

– A to możliwe?

– No przecież jakoś to robią. – Wyciągnąłem rękę, dotknąłem jej piersi. – Nie, nie chcę, żebyś była bibliotekarką. Zepsujesz sobie wzrok i będziesz nosić okulary z grubymi szkłami. I będziesz cały czas chodzić z nosem w książce.

– Będę zdejmować okulary i chodzić z nosem w tobie. O, tak…

Opadła na mnie miękko, pocałowała mnie w szyję, w brzuch, zaczęła zsuwać się coraz niżej…

– Nastiu, nawet funkcyjni czasem się męczą – powiedziałem tragicznym szeptem.

– Zaraz zobaczymy…

– To nieuczciwe. – Chwilę później dodałem: – Nie, to jeszcze bardziej nieuczciwe!

Nastia zaśmiała się cicho. Przez minutę patrzyłem na jej sylwetkę na tle nieba, otuloną światłem księżyca i morskim wiatrem, to wznoszącą się, to opuszczającą nade mną. Gdy usłyszałem, jak przyśpieszył jej oddech, pochwyciłem jej dłonie, ścisnąłem… Nastia jęknęła cicho, przytuliła się do mnie, jej ciałem wstrząsały łagodne fale, ale nie zatrzymała się, i chwilę później to ja jęknąłem, czując pradawną, najsilniejszą z rozkoszy.

– Podrywasz mojego ducha bojowego – powiedziałem później. – Czekają mnie trudne rozmowy, a ja będę się błogo uśmiechać i odpowiadać bez ładu i składu…

– Jakoś się skupisz.

– Aha.

Usiadłem, czując nagły niepokój. Pusta plaża, księżyc na czystym niebie, zamierające odblaski na falach, ładna dziewczyna obok – czego można chcieć więcej? Chyba tylko pewności jutra.

– Wykąpiemy się?

– Chodźmy.

Wstała i pobiegliśmy razem w stronę fal – dokładnie tak samo jak w tanich filmach.

– Bierz pod uwagę, że jeszcze nie wiem, czy cię kocham! – zawołała Nastia, wskakując do wody. – Nie wiem!

– Ja też nie wiem! – odkrzyknąłem.

To była prawda. I właśnie dlatego, że nie baliśmy się o tym mówić, to były ostatnie chwile tej prawdy.


* * *

Przyszli do nas rano.

Obudziło mnie dobiegające z dołu pukanie do drzwi. Pukanie niezbyt głośne, niegroźne i nienatrętne, za to uporczywe. Puk, puk. Przerwa. Puk. Znów przerwa. Puk, puk.

We wszystkie okna świeciło słońce.

Puk, puk.

Bez względu na to, kim był ów człowiek za drzwiami, wyglądało na to, że się nie śpieszył. Że miał dużo, bardzo dużo czasu, cały czas świata i bardzo dużo cierpliwości – więcej niż zwykły człowiek.

Nastia również się obudziła i usiadła na łóżku. Popatrzyła na mnie strwożona.

– Ubierz się – poleciłem. – Kotia miał rację, nasz time out dobiegł końca.

– Zaatakują?

– Nie, coś ty. Na pewno wymyślili jakąś propozycję. – Pogładziłem ją po ramieniu. – Może jakieś warunki, jakieś zadania dla mnie i dla ciebie. Oczywiście będziemy się targować. Obiecamy nie przeszkadzać i nie robić wstrętów. Tylko proszę cię, bądź szczera! Oni wyczują kłamstwo!

Puk. Puk, puk.

Stukano do moskiewskich drzwi – tylko one dawały ten żelazny pogłos. Szkoda. Wolałbym stukanie z Kimgimu i wizytę Chaja.

– Będę bardzo przekonująca. – Nastia wstała i zaczęła się ubierać. Białe spodnie. Biała bluzka z krótkimi rękawami. Letnie ubranie, dziwnie wyglądające w jesiennej Moskwie. – Wiesz, trochę się boję.

– To nic. – Mrugnąłem do niej. – W kiepskich amerykańskich filmach ci dobrzy zawsze wygrywają.

– To my jesteśmy ci dobrzy?

– Trudno o lepszych – odparłem, wkładając dżinsy.

– Kirył…

– Tak?

Nastia pokręciła głową.

– Nie, nic. Potem ci powiem.


* * *

Ulica była jeszcze pusta, tak jak mogą być puste moskiewskie ulice o szóstej rano, gdy spadnie pierwszy śnieg. W małych miastach ludzie wstają i kładą się wcześnie. Tylko w Moskwie, zasypiającej grubo po północy, możliwa jest taka pustka porannych zimowych ulic.

Natalia Iwanowa stała przed drzwiami. Wytarte dżinsy, bluzka w wielkie czerwone kwiaty na czarnym tle, stare adidasy. Co jest, czyżby naprawdę pracowała na bazarku Czerkizowskim? Prószył śnieg, włosy Natalii przykryła przelotna zimowa siwizna.

– Mogę wejść?

– A jeśli odmówię?

– To tylko wszystko jeszcze bardziej skomplikujesz – odparła poważnie Natalia.

– No to wejdź.

Natalia szła za mną – nie chciałem odwracać się do niej plecami, ale jeszcze bardziej nie chciałem okazywać strachu. Weszliśmy na pierwsze piętro; Natalia rozejrzała się i spytała:

– A gdzie twoja przyjaciółka?

– Robi śniadanie. – Podsunąłem jej krzesło. – Siadaj, nie przyszłaś prosić na wesele.

– Dziękuję. – Usiadła, pochyliła się nad stołem, oparła podbródek na dłoniach. Przez jakiś czas przyglądała mi się, potem uśmiechnęła się i mrugnęła. – No i co, podopieczny? Nawywijałeś?

– Nawywijałem – odparłem pokornie.

– To nic. Coś wymyślimy. – Spoważniała. I od razu z wyrzutem powiedziała: – Co za diabeł w ciebie wstąpił? Skąd ta pycha? Otworzyłeś drzwi do Arkanu po raz drugi w całej historii naszego świata. Brawo! Powiedzmy sobie szczerze – pod względem energetycznym to bardzo skomplikowany proces. To tak, jakby płynąć pod prąd. Ale poradziłeś sobie. Powitali cię? Powitali. Zrobili ci wspaniałą, wielkoduszną propozycję: zostać równym. Stać się jednym z nas.

– Z was?

– Nie ma sensu teraz kłamać, skoro już sam wszystko zrozumiałeś. Tak, jestem z Arkanu. Moja praca to wdrażanie funkcyjnych.

– Po co to robicie? Rozumiem, że eksperymentujecie, ale po co my jesteśmy wam potrzebni? Do towarzystwa? Służba złożona z aborygenów? Dlaczego właśnie ja? Czemu nie ambitny polityk Dima albo biznesmen Misza?

– Nie zrozumiałeś? – zapytała Natalia ze szczerym zdumieniem. – No wiesz, Kirył… Nie, nie będę teraz nic wyjaśniać. Najpierw musimy zakończyć sprawę z tobą.

– No to już – mruknąłem. – Co, znowu walniecie bombą?

– Mamy również inne metody – odparła Natalia. Nie groziła, jedynie informowała. – A tamta bomba… Musieliśmy sprawdzić, czy wasza technologia może wyrządzić krzywdę naszej. Kirył, i co ja mam z tobą zrobić?

– Rozumiem, że możesz ze mną zrobić, co zechcesz?

– Tak. Porzuć swoje plany targowania się. Jak postanowię, tak będzie. Podziękuj, że cię lubię.

– Dziękuję – powiedziałem ponuro.

– Nie będziesz wchodził do Arkanu. W każdym razie przez najbliższe dziesięć lat. – Natalia się uśmiechnęła. – Żeby cię nie kusiło, zabetonujemy okno i drzwi.

Na twarzy miałem smutek, ale w mojej piersiach powoli topniał lodowaty kłąb strachu. Więc jednak miałem rację. Funkcyjni nie mają zamiaru mnie niszczyć! Jestem im potrzebny! Albo po prostu mnie lubią.

– W charakterze nagany pozostaniesz w areszcie domowym przez… no, powiedzmy przez rok. Taak… Jedzenie będą ci dostarczać, ale wychodzić z wieży… – Natalia uśmiechnęła się samymi kącikami ust, niby fałszywie, ale jednak sympatycznie. – Ech! Co tam! Zostawię ci wyjście do Skansenu, bo inaczej zupełnie tu zbutwiejesz. Zgadzasz się?

– Tak.

– I przeprosisz Andrieja Piotrowicza. – Natalia pogroziła mi palcem. – No jak tak można? Wykorzystać to, że oddalił się od swojej funkcji, walczyć z nim, zranić! Bardzo nieładnie! Poza tym, to podrywa autorytet wszystkich policjantów!

– Przeproszę – powiedziałem. – Naprawdę jest mi głupio. To taki… inteligentny człowiek. Z przyjemnością go przeproszę.

Na górze huknęły naczynia. Popatrzyłem na schody? Natalia zrobiła to samo i westchnęła.

– A teraz najtrudniejsze…

– Ona zostanie ze mną – powiedziałem szybko.

– Kirył, wszystko ma swoje granice. Nasza pobłażliwość również. Niepotrzebnie zabrałeś dziewczynę z Nirwany, to było dla niej idealne miejsce. Można by ją było ściągnąć z powrotem za jakiś miesiąc czy dwa, akurat nabrałaby rozumu.

– To przecież moja wina, nie jej.

– Uczestniczyła w idiotycznych akcjach terrorystycznych, to raz. – Natalia zaczęła demonstracyjnie zaginać palce. – Ukrywała zbiegłego przestępcę, to dwa. Złamała obietnicę nierozgłaszania i nieprzeszkadzania, którą składa każdy człowiek, dowiadujący się o funkcyjnych, to trzy. I jeszcze bezczelnie oznajmiła, że będzie kontynuować swoją działalność. To już cztery. A do tego wszystkiego zaatakowała funkcyjnego. Funkcyjnego policjanta, będącego w trakcie pełnienia obowiązków służbowych! To pięć! – Natalia uderzyła pięścią w stół.

– To się więcej nie powtórzy – powiedziałem. – Żadnego terroryzmu, żadnego ukrywania. Wykaże skruchę i przeprosi Andrieja Pietrowicza.

– Kirył, nie jesteśmy w przedszkolu. – Natalia pokręciła głową. – „Przepraszam, więcej nie będę” i znowu to samo. Nie, Kirył. Sprawa Nastii już została ustalona.

Poczułem, że zaczynam się wpieniać. Położyłem rękę na jej dłoni, przycisnąłem do stołu.

– Nastia nigdzie stąd nie pójdzie – warknąłem. – Basta. Koniec i kropka.

Natalia ściągnęła brwi, jej twarz stała się jeszcze brzydsza.

– Tak myślałam, że z tym będzie największy problem. No i po co ci była utrzymanka biznesmena? Bab ci mało? Wybierz sobie, jaką chcesz! Doświadczone suki, przyzwoite żony i matki, naiwne nastolatki. Wyjrzyj przez okno, całe stada tyłkami kręcą!

– Już wybrałem.

– Ta sprawa już została załatwiona, Kiryle. – Natalia położyła nacisk na słowie, „już”.

– Nastia! – krzyknąłem, zrywając się z krzesła. – Nastia!

Bez odpowiedzi.

– Ale pójdę ci ma rękę – mówiła dalej Natalia, jakby nie dostrzegając mojego zachowania. – I ona nigdzie stąd nie odejdzie.

Podbiegłem do schodów, wbiegłem na drugie piętro. Drzwi do kuchni były otwarte.

Nastia leżała na podłodze przy kuchence. Na patelni przypalała się jajecznica. Brzegiem świadomości zarejestrowałem, że jest zrobiona tak, jak dla dzieci, w postaci wesołej buzi z oczami-żółtkami i paskiem bekonu zamiast ust. Metalowa łopatka, którą Nastia chciała przenieść jajecznicę na talerz, leżała w drugim kącie kuchni.

Gdy pochyliłem się nad Nastią, w jej oczach nadal było życie. Życie i strach są zawsze razem, nierozerwalne… Wydawało mi się, że mnie poznała. I chyba się ucieszyła. Ale chwilę później w jej oczach pojawiła się śmierć i strach zniknął.

Potrząsnąłem głową.

Nie!

No, jak to tak? To mój dom. Moja twierdza. Nawet u przygłupiej Róży Białej debilna służba doszła do siebie w ciągu kilku minut. Jestem celnikiem. Prawie żołnierzem. Wyzdrowiałem, chociaż cały brzuch miałem zmielony na farsz. A tutaj nawet ran nie widać!

– Nastiu! – krzyknąłem. – Nie umieraj!

Potrząsnąłem ją za ramiona, doskonale rozumiejąc, że ona umarła. Trzymała się przez minutę, chociaż serce już stanęło. Jak to było? Najpierw upadła i upuściła łopatkę, która brzęknęła nad moją głową. Dlaczego nie krzyknęła? Nie mogła? Nie chciała? Nie krzyknęła, ale żyła jeszcze przez pół minuty, czekając, aż przyjdę.

– Żyj! – rozkazałem. – Żyj!

Położyłem ręce na jej piersi. Wyobraziłem sobie, jak z moich palców płyną niewidocznie prądy, uruchamiając serce. Jak uderza ładunek, niczym błękitna błyskawica.

Powinno się udać!

Powinno?

Ale się nie udało.

Serce stanęło i ona umarła. Żadnej mistyki.

– Nie żyje – oznajmiła Natalia, stając w drzwiach i przyglądając mi się w zadumie.

– Ożyw ją! – krzyknąłem.

– Nie.

– Nie możesz? Czy nie chcesz?

– Nie chcę – przyznała Natalia. – Mówiłam ci: są rzeczy, których nie wybaczamy. Atak na policjanta jest jedną z nich. Uspokój się, wszystko już się skończyło.

– Jestem spokojny – powiedziałem, patrząc na Nastię.

– To dobrze. Ta dziewczyna miała trzech mężczyzn, a przecież nie skończyła jeszcze dziewiętnastu lat. Po co ci taka? Przecież nie jesteś głupi, nie powiesz mi chyba, że to była miłość? Był tylko seks! Specjalnie wam nie przeszkadzałam w nocy, pozwoliłam ci się rozerwać.

– I po co tak? Po chamsku?

– Żebyś zrozumiał, że potrafimy być chamscy. – Zmrużyła oczy. – Ta dziewczyna nie jest nam potrzebna, ale ciebie chcielibyśmy zatrzymać. Jeśli przełkniesz to, co się stało, zostaniesz z nami. Jeśli nie, dołączysz do niej.

– Więc to tak?

– Właśnie tak.

Przesunąłem dłonią po twarzy Nastii, zamknąłem jej oczy. Poprawiłem bluzkę, która wysunęła się ze spodni. Wstałem.

– Nie rozumiem, po co to chlapnęła – poskarżyłem się Natalii. – O tym, że lepiej umrzeć, stojąc. Przecież policjant chciał dać nam szansę. Nie kłamał?

– Nie. Pozwoliliby jej żyć.

– Jaka to głupota… – westchnąłem. – Wszystkie te wielkie słowa i piękne pozy. „Nie przejdą”. „A jednak się kręci”. „Ojczyzna albo śmierć”. „Umrzeć za przekonania”. To wszystko nie jest warte funta kłaków, gdy przychodzi prawdziwa śmierć. To wszystko jest dla dzieci. I dla dorosłych, którzy nimi manipulują.

Natalia skinęła głową.

– Ale przecież jednak się kręci – mówiłem dalej. – Prawda? Ona się kreci, oni nie przejdą, a ojczyzna pozostaje ojczyzną. I nawet jeśli śmierć staje się śmiercią i nikt nie jest gotów umrzeć, to czasem łatwiej umrzeć niż zdradzić. Jesteś brzydką, złą kobietą, której nikt nigdy nie kochał tak po prostu. Nawet do naszego świata przyszłaś nie dlatego, że kochasz swój, a dlatego że chcesz władzy.

Natalia klasnęła w dłonie, jak nauczycielka, której ulubiony uczeń błyskotliwie rozwiązał równanie całkowe, za to zapomniał, ile to jest dwa razy dwa. Na jej twarzy pojawił się smutek.

– Jesteś łajdaczką – oznajmiłem. – Wszyscy jesteście łajdakami. I nie chodzi o to, że sterujecie nami potajemnie, że kręcicie naszymi światami jak chcecie. I tak ktoś by nami rządził, ktoś by manipulował. Nie w tym rzecz, że zabieracie nam wolność, a dajecie złotą klatkę. Wolności nie mierzy się w kilometrach kwadratowych. Nie chodzi nawet o to, że odbieracie nam bliskich i krewnych. My i tak ich pamiętamy, a to najważniejsze. Jesteście łajdakami dlatego, że zabieracie nas tym, którzy nas kochają. Nie zostawiacie im nawet pamięci. Ale i tego było ci mało, prawda? Ludzie to dla was tylko figury, które można przestawiać na szachownicy jak się chce. Jednego pionka zmieniamy w hetmana, a innego zbijamy i usuwamy z szachownicy.

Zamilkłem.

Zamilkłem, bo wszystko zrozumiałem. Zrozumiałem to co najważniejsze.

Zrozumiałem, dlaczego przemieniono mnie w funkcyjnego.

I zapytałem:

– Kim powinienem był zostać?

Загрузка...