Tak się jakoś złożyło, że nigdy nie miałem okazji składać sprawozdania przed komisją. W szkole byłem z jednej strony zbyt zdolny, z drugiej zbyt leniwy, żeby się bać jakiejś tam „komisji z miejskiego wydziału oświatowego”. Studiowałem w tych latach, gdy żadnych komisji po prostu nie było, a w kraju panowała absolutna anarchia. A gdy pracowałem w „Bicie i Bajcie”… A co tu sprawdzać? Czy nie gwizdnąłem nowej karty graficznej do swojego domowego komputera?
Nie, nie gwizdnąłem, wziąłem do przetestowania i za miesiąc oddam, właśnie zdąży się zestarzeć, a jak wam się coś nie podoba, to się zwalniam i przechodzę do „Mikroukładu”, gdzie płacą półtora tysiąca więcej!
Mimo to teraz strach sunął zimnym potem między moimi łopatkami. Cóż począć! Niewychłostane pokolenie do dziś leży w poprzek ławy i czeka, kiedy zetną dla niego rózgę.
Strząsając piasek z koszuli, podszedłem do drzwi. Przelotnie pomyślałem, że trzeba by położyć przed drzwiami jakąś szmatę… albo takie specjalne zielone wycieraczki, jak trawa z plastiku.
Do moskiewskich drzwi znów ktoś zastukał.
Kotia, usiłując przybrać skupiony wyraz twarzy (w czym przeszkadzały mu dwie butelki ukraińskiego piwa), stanął obok schodów.
Otworzyłem drzwi… i ujrzałem trzy znajome twarze.
Na przodzie stał znany komik, gwiazda ekranu. Uśmiech miał przeklejony tak mocno, że pewnie musiał porządnie napinać mięśnie, żeby przestać się uśmiechać.
Obok niego znany deputowany o patriotyczno-opozycyjnych poglądach. On też się uśmiechał, ale jemu wychodziło to znacznie lepiej. Patrząc na jego serdeczny uśmiech, aż chciało się wstąpić z nim do jednej partii i ramię w ramię troszczyć się o naród.
Ale ci dwaj to jeszcze nic, przecież właśnie czegoś podobnego się spodziewałem.
Trzecią osobą była Natalia Iwanowa.
Cała i zdrowa, skinęła mi uprzejmie głową. Tylko jej spojrzenie – czujne i baczne – nie pasowało do powitalnego uśmiechu.
W duchu podziękowałem Kotii, że w samą porę podzielił się ze mną swoim domysłem.
– Cześć, Natasza – powiedziałem, pochyliłem się i cmoknąłem ją w policzek. – Cieszę się, że cię widzę w dobrym zdrowiu.
Do polityka wyciągnąłem rękę, wymieniliśmy mocny uścisk dłoni. Komika, jeśli mam być szczery, miałem ochotę grzmotnąć nadmuchiwanym młotem albo cisnąć mu w twarz kremowy tort. Ale ograniczyłem się do skinienia głową i maksymalnie serdecznego uśmiechu.
Natalia przyglądała mi się uważnie. W jej oczach coś się topiło, przerabiało, przełączało, na pierwszy plan wysuwała się serdeczność i aprobata – zobaczyłem nawet wesołe zmarszczki w kącikach jej oczu (choć zwykle takie zmarszczki pojawiają się u wytrawnych kanalii w wieku trzydziestu, trzydziestu pięciu lat). A napięcie chowało się, wycofywało z jej oczu, zajmując pozycję gdzieś w okolicy duszy.
Ale ze mnie idiota!
Przecież dopiero co Kotia mi radził: udawaj głupiego! A ja już wykazałem się nadmierną bystrością – nie zdziwiłem się, że Natalia żyje.
– Nie masz do mnie żalu, Kirył? – Natalia również pochyliła się w moją stronę, dotknęła mojego policzka suchymi, gorącymi wargami. Od jej powitania powiało chłodem.
– No coś ty! – zmuszając się do śmiechu, skinąłem komikowi głową, jakbym zachęcał go do podzielenia mojej wesołości. – Co ja, głupi jestem? Kto by odmówił czegoś takiego! I przecież gdybyś mi wszystko wyjaśniła, to ja…
– Nigdy niczego nie wolno wyjaśniać. – Natalia zredukowała swoją fałszywą serdeczność. – Możemy wejść?
– Oczywiście. – Cofnąłem się z przejścia, przelotnie zauważając zaparkowane nieopodal samochody i kilku barczystych ludzi otaczających wieżę. Polityk, Natalia i komik weszli i zatrzymali się na widok Kotii. – Odwiedził mnie przyjaciel… Pomyśleliśmy, że się napijemy piwa…
Natalia popatrzyła uważnie na Kotię. Mój przyjaciel stanął niemalże na baczność i wypalił:
– Czagin, Konstanty Igoriewicz! Dwadzieścia pięć lat! Zwolniony z wojska z powodów zdrowotnych! Dziennikarz!
– Jaki znowu dziennikarz? – zapytała z pogardą Natalia.
– Sensacjonista!
– To u ciebie Kirył nocował?
– Tak jest – przyznał ochoczo Kotia. – Tylko ja nie pamiętam, wszystko zapomniałem, a potem poznaliśmy się na nowo. Proszę nie myśleć, że ja tu jestem służbowo. Wyłącznie po przyjacielsku! Nie chciałbym, żeby Kiriucha miał kłopoty.
– Uważaj, żebyś ty nie miał kłopotów. – Natalia najwyraźniej podjęła jakąś decyzję dotyczącą Kotii. – Oczywiście, możecie się przyjaźnić. Przyjaźń to ważna rzecz.
– Stary przyjaciel nie zepsuje bruzdy – powiedział ochryple komik i zerknął z nadzieją na Natalię, potem na polityka.
Natalia go zignorowała, polityk skrzywił się i rzekł:
– Żenia, nie jesteś w pracy…
– Zdawało mi się, że to zabawne! – powiedział humorysta wyzywająco i wzruszył ramionami. – Każdemu się może zdarzyć!
– Lepiej poznajmy się z młodym człowiekiem – rzucił pojednawczo polityk. – Bo już widzę, co on o nas myśli… Komisja, inspekcja… jak ja nienawidzę biurokracji!
– Ja was znam… z widzenia – mruknąłem. – Pan…
– Po prostu Dima. – Polityk rozłożył ręce. – Żadnych ceremonii, sami swoi! Kirył, Żenia, Dima… e… Kotia, Natasza. Urządzasz się, Kirył?
– Powolutku – powiedziałem. Usiłując nie patrzeć na Nataszę i robiąc speszoną minę, zagaiłem: – Z pieniędzmi trochę cienko. Mieszkanie wprawdzie jest, ale trzeba przecież coś jeść. No i telewizor by się przydał, żeby nie oderwać się od życia w kraju.
Polityk skinął głową i popatrzył na Natalię; ta stała na schodach, uważnie oglądając pierwsze piętro wieży.
– Natasza… – odezwał się. – Nie macie zwyczaju wypłacania zwrotu kosztów za przeprowadzkę? Zanim człowiek przystąpi do pracy…
Dziwne stosunki panowały w tej trójce. Komika od razu zaklasyfikowałem jako osobnika nieszkodliwego i wziętego „dla towarzystwa”, ale kto był tutaj główny, Natalia czy Dima, nie mogłem zrozumieć.
– Zaraz dam. – Natalia skinęła głową. – Kirył, drugie piętro się otworzyło?
– Kuchnia i łazienka.
– Doskonale. – Natalia podeszła do mnie. Patrząc mi prosto w oczy, po omacku wyjęła z torebki grubą paczkę błękitnych banknotów. – Setka ci wystarczy?
Kotia klasnął językiem i szepnął:
– To spory metraż…
– Chłopaki, nie bądźcie bezczelni. – Natalia uśmiechnęła się i włożyła mi pieniądze w rękę. – Jakie drzwi się otworzyły?
– Do Kimgimu – powiedziałem. – Jako pierwsze. A dzisiaj rano… O, te.
Rzecz jasna drzwi interesowały ich znacznie bardziej niż moja osoba. Kilka chwil później cała trójka dreptała już po piasku. Na ich twarzach malowało się zadowolenie. Komik nawet pobiegł do wody, zamoczył dłonie i wrócił, głośno, z teatralną intonacją deklamując:
Zima! A chłopi już triumfują,
A ja na Malcie, mnie po chu…
Natalia westchnęła, lecz nic nie powiedziała. Polityk rozluźnił węzeł krawatu. Zdjął białą marynarkę i przerzucił przez rękę.
– Lubię morze – powiedział. – Wspaniale, Kirył. Do tej pory w Moskwie było tylko jedno wyjście nad morze. W Kapotni, masz pojęcie?
– A ile jest wszystkich wież w Moskwie?
– To nie zawsze są wieże, w Kapotni jest piwnica. Siedemnaście przejść celnych.
Zerknąłem na komika – obchodził wieżę dookoła, dotykał ścian, nawet je kopał, jakby sprawdzając wytrzymałość.
– To rzeczywiście Malta? – spytał w końcu.
– To bardzo daleko od naszej Ziemi – wyjaśnił spokojnie polityk. – Nie w kilometrach, po wachlarzu. To nie Kimgim, tutaj są zupełnie inne kontynenty. I nie ma ludzi.
– Kurort.
– Właśnie. Będziesz się cieszył popularnością, Kirył.
– Nie pomyliliśmy się co do ciebie – przyznała Natalia. – No cóż, Kiryle. Gratuluję. To dobre drzwi. Zresztą, już to zrozumiałeś.
Podążyłem za jej spojrzeniem i zobaczyłem zostawione na piasku dwie butelki piwa i torebkę orzeszków. I nie tylko ja. Polityk podszedł do miejsca pikniku, podniósł dwie butelki, otworzył jedną o drugą i napił się.
Kupiło ich to morze. Rozluźniło. Widocznie bardzo chcieli mieć do tego świata jeszcze jedno wejście.
– Od czego zależy, dokąd otwierają się drzwi? – zapytałem.
– Od celnika – wyjaśniła Natalia po chwili wahania. – Otwierasz drzwi do tych światów, które są ci najbardziej bliskie.
– A ile jest wszystkich światów? – zapytał stojący z tyłu Kotia.
Tym razem Natalia wahała się dłużej, ale jednak odpowiedziała:
– My znamy dwadzieścia trzy. Te, do których przejścia otwierają się stale… choć niemal połowa tych światów nie jest nikomu potrzebna. Krążą plotki o światach, do których przejścia otwierały się nieregularnie. Być może to tylko plotki. Niektóre światy są spotykane częściej, inne rzadziej.
– Kimgim często, tak? – domyśliłem się.
– To popularny świat – przyznała Natalia. – Nawet wykorzystuje się go w charakterze „międzylądowania”, żeby dostać się do rzadszego świata. Dobrze, skoro już zaczęły się pytania, pytaj dalej. Odpowiem.
– Kim jesteś, Natalio?
– Funkcyjną.
– Tego się domyśliłem. A dokładniej?
– Akuszerką. – Najwyraźniej odpowiedź została zawczasu przygotowana. Posłusznie zrobiłem zdziwioną minę i doczekałem się wyjaśnień: – Akuszerka ginekolog. Szukam przyszłych funkcyjnych i pomagam im się przejawić.
– Wczoraj wieczorem spacerowałem trochę po Kimgimie i tam poznałem dwoje funkcyjnych – rzuciłem niedbale. Zarejestrowałem, że ta wiadomość ich zaskoczyła. Natalia zachowała kamienną twarz, polityk nieco zmrużył lewe oko, komik zdziwił się otwarcie. – Wprowadzili mnie w temat, ale o akuszerkach nie wspominali.
– Zwykle są normalne porody, ale zdarzają się też z komplikacjami – wyjaśniła Natalia. – W twoim przypadku było… bardzo źle. Chodź, Kirył, to już rozmowa… tylko dla funkcyjnych.
Wzięła mnie łagodnie za rękę i poprowadziła w stronę morza. Kotia został, zresztą nie tyko on, polityk i komik również za nami nie poszli. Wychodzi na to, że są zwykłymi ludźmi?
– To tylko ludzie – powiedziała półgłosem Natalia. – Nie muszą znać… takich szczegółów. Drugi raz mnie zadziwiasz, Kiryle.
– Pierwszy raz wtedy, gdy przyszedłem z nożem?
– Tak. To zupełnie nie pasowało do twojego charakteru. A teraz zdumiewająco szybko się oswoiłeś. Nie doceniłam cię. No dobrze, spróbujmy określić się raz na zawsze. Między nami jest pokój?
– A jeśli nie? – zapytałem.
Natalia wzruszyła ramionami.
– To twoje terytorium. Tutaj możesz załatwić mnie jednym palcem. Ale potem…
Skinąłem głową.
– Jasne. Przyjdzie funkcyjny policjant. Natalio, jedno pytanie. Dlaczego właśnie ja stałem się celnikiem? Czy to na skutek jakichś wrodzonych cech?
– Nie – odparła niechętnie Natalia. – Chyba nie. Nie znam mechanizmów i nie chcę ich znać.
– Przecież jesteś akuszerką.
– No to co? Otrzymuję informację, że ktoś stanie się funkcyjnym. Obserwuję go. Zwykle człowiek jest usuwany z rzeczywistości szybko i bezboleśnie. W jego mieszkaniu pojawia się ktoś inny, jego miejsce pracy zostaje zajęte. A czasem wszystko się komplikuje. Twoje mieszkanie się zmieniło, ale na twoim miejscu nikt się nie pojawił. W twojej pracy powstał wakat…
Przypomniałem sobie szefa, który ochoczo zaproponował mi pracę w „Bit i bajt”, i niechętnie skinąłem głową.
– Zapominali o tobie zbyt wolno – mówiła dalej Natalia. – Trzeba cię było podmienić. Zająć twoje miejsce i mocniej nacisnąć. Z uporem czepiałeś się świata.
– A może to świat czepiał się mnie? – mruknąłem. – Jasne…
– Cała moja wina polegała na tym – Natalia westchnęła – że odrobinę cię popchnęłam. Przyśpieszyłam twoją przemianę w funkcyjnego. To taka stymulacja… Żebyś przestał chcieć być sobą. Każdy inny funkcyjny na moim miejscu postąpiłby tak samo. No więc?
Przechyliła głowę, zajrzała mi w twarz. W kącikach jej oczu znów zobaczyłem rozchodzące się promieniście zmarszczki.
Zrozumiałem, że wcale nie jest taka młoda. Funkcyjni chyba w ogóle się nie starzeją, konserwują się w swoim ludzkim wieku. A Natalia nie została funkcyjną w wieku dwudziestu kilku lat.
– Jesteś dobrą kobietą – powiedziałem.
– Cóż począć. Trochę mnie zdenerwowałeś, Kirył. Całą dobę się trzymałeś. – Fałszywa serdeczność zaczęła powoli znikać z jej oczu. Jej miejsce, chwała Bogu, zajęła obojętność. Natalia doszła do wniosku, że nie jestem niebezpieczny.
– Ale po co było mnie straszyć? Gdybyś mi od razu wszystko opowiedziała…
– O, dopiero wtedy wszystko bym zepsuła – prychnęła Natalia. – Nie ucz funkcyjnego pełnić funkcji jego.
– Przysłowie?
– Tak jakby. To co, pokój?
– Pokój. – Uśmiechnąłem się i uścisnąłem jej rękę. – Wprawdzie dałaś mi w kość…
– Za to jaka zapłata! – Natalia wskazała głową pas przyboju, podpływający aż do naszych nóg. – Słuchaj dalej. Oni – zerknęła na polityka i komika – nie są funkcyjnymi. Mogą korzystać z naszych umiejętności, chodzić ze świata do świata, pięknie się strzyc i smacznie jeść. Leczyć się i uczyć. Ale specjalnie im się nie zwierzaj. Jesteś funkcyjnym, pełniącym swoją funkcję, a oni jedynie przechodzą. Ściągaj z nich cło, gdy jest za co. Bądź uprzejmy, ale surowy. Za to swoich, funkcyjnych, celnicy zwyczajowo przepuszczają bez zbędnych ceregieli… Jeśli tylko nie dzieje się coś sprzecznego z prawem.
– W rodzaju przenoszenia zabronionych towarów?
Natalia skinęła głową.
– Właśnie. No, to już chyba wszystko. Chodźmy…
– Zaczekaj. Mam jeszcze kilka pytań.
– No? – Natalia spojrzała na mnie wyczekująco.
– Skąd ludzie wiedzą o funkcyjnych? Kto otrzymuje prawo korzystania z naszych… funkcji?
– Kiryle, potrzebujesz pieniędzy, prawda? – Natalia zmrużyła oczy. – Przedmiotów bardziej skomplikowanych niż rondel i taboret? Bezpieczeństwa?
– Owszem – przyznałem i zerknąłem na dwóch pozostałych członków inspekcji. – I jeszcze humoru, tak?
– Nie wszystko na świecie mierzy się pieniędzmi. Przecież zwierzyłeś się przyjacielowi?
Odpowiedź miała zabrzmieć tak surowo i zaskakująco, że nie wiedziałem co odpowiedzieć. Natalia uśmiechnęła się zwycięsko.
– W takim razie ostatnie pytanie. Kto wśród nas jest najważniejszy?
– Ciągle żyjesz w jakimś strasznym świecie. – Natalia pokręciła głową. – W którym najważniejsze są pieniądze, władza, stanowisko. W świecie chciwych dzieci. Wyluzuj! Wyszedłeś już poza te ramki. Tu nie ma najważniejszych, wszyscy jesteśmy sobie równi. Pełnij uczciwie swoją funkcję, a wszystko będzie dobrze.
Natalia odwróciła się i ruszyła w stronę wieży. Po chwili przystanęła i popatrzyła na mnie.
– Chodźmy. Jestem za tym, żeby uznać twoje przystąpienie do wypełniania funkcji. A twój przyjaciel… No cóż, mogą nam się przydać bystrzy dziennikarze.
Siedzieli w wieży jeszcze pół godziny. Gdy Natalia oznajmiła, że jest ze mnie zadowolona, od razu zrobiło się przyjemniej. Przeszliśmy do kuchni, ale przedtem polityk wyjrzał przez drzwi, zawołał ochroniarza i ten przyniósł mu butelkę szampana. Prawdziwego, francuskiego, odpowiednio schłodzonego, ale nie lodowatego. „Prosto z zamrażarki! Patrz, sople pływają, nieźle chłodzi, co?”. Zresztą, słodkie sowietskoje szampanskoje, kupażowe wino nabuzowane dwutlenkiem węgla można pić wyłącznie lodowate, raz do roku w noc sylwestrową.
Znalazłem jakieś kieliszki w tym zestawie, który pojawił się razem z drugim piętrem. Komik oznajmił, że „na Rusi życie oznacza picie”, i wypiliśmy po łyku szampana.
Potem dostałem wizytówki od Dimy i Żeni. Natalia nie zostawiła mi żadnych swoich namiarów, ale obiecała, że od czasu do czasu będziemy się widywać. I poradziła kupić z dziesięć wizytowników – w ciągu najbliższego miesiąca przez moją wieżę przejdzie pewnie setka znanych osób.
Gdy już odprowadzałem komisję, komik dobił mnie ostatecznie – palnął się w czoło i wołając: „Głowo moja siwa, głowo moja siwa!”, pomknął do samochodu. Długo grzebał w bagażniku, w końcu wrócił z pomiętym egzemplarzem swojej prozy humorystycznej i zaczął wypisywać autograf. Natalia nie czekała, aż skończy, pomachała mi rękę i ruszyła piechotą w stronę metra. Pewnie śpieszyła się na bazarek Czerkizowski, żeby handlować chińskimi butami… Za to polityk uprzejmie zaczekał, aż komik skończy swoje epistolarne poczynania, wymownym grymasem dając mi do zrozumienia, że to nieuniknione.
Dopiero gdy odjechały ostatnie samochody, do których wcisnęli się nudzący się obok wieży ochroniarze (ciekawe, swoją drogą, co myśleli o kaprysach zwierzchnictwa?), zamknąłem drzwi i spojrzałem pytająco na Kotię.
– Całkiem nieźle – oznajmił bardzo poważnie Kotia. – Świetnie udawałeś głupka, szczególnie na początku: „Cieszę się, że cię widzę w dobrym zdrowiu…”.
– No przecież właśnie tutaj się wygadałem – zacząłem i urwałem.
– Wręcz przeciwnie! – oburzył się Kotia. – Czy naprawdę mógłbyś pomyśleć, że Natalia nie żyje? Gdybyś się na jej widok przestraszył albo zdziwił, to by dopiero było podejrzane. Nie, wszystko wypadło dobrze, zachowywałeś się jak trzeba.
– A ty też jesteś dobry! – nie wytrzymałem. – Dziennikarz sensacjonista!
– No co? Brzmi nieźle. – Kotia dumnie wypiął pierś. – Nie mam zamiaru do końca życia pisać historii o tym, jak nielubiana teściowa stała się ukochaną żoną. Natrafię na jakąś sensację…
Pokiwałem głową.
– Właśnie. Już natrafiłeś. I co, gdzie twoje artykuły sensacyjne? Mam nawet zdjęcia, mógłbyś wykorzystać.
Kotia westchnął ciężko, potarł czoło.
– Nawet na piwo nie mam już ochoty. Powiedz mi, czy cały nasz rząd to funkcyjni?
Pokręciłem głową.
– Myślisz, że dlaczego Natalia wzięła mnie na bok? Niektórzy ludzie o nas wiedzą i korzystają z naszych usług. Niekoniecznie politycy.
Kotia się wzdrygnął.
– Owszem. Jeszcze komicy.
– Co chcesz, człowiek się stara – powiedziałem dyplomatycznie, chowając książkę za plecami. Nie wypadało obgadywać człowieka, od którego przed chwilą dostałem książkę z autografem.
– Wiesz, jakie odniosłem wrażenie? – ożywił się Kotia. – Że ta twoja Natalia to też pionek.
– Też?
– Strasznie jest ważna – mówił dalej Kotia, ignorując moje pytanie. – Rządzi się i nadyma.
Jego rozmyślania przerwało pukanie do drzwi, tym razem od strony Kimgimu.
– Zaczynasz się cieszyć popularnością – ożywił się Kotia. – Faktycznie zastanów się nad tabliczką z godzinami pracy.
Podszedłem do drzwi. Kotia znów stanął przy schodach (podejrzewałem, że ten punkt pociąga go możliwością szybkiego odwrotu po trasie piętro-okno-Moskwa). Chociaż… szczerze mówiąc, na jego miejscu, nie posiadając zdolności celnika, też bym się asekurował.
Drzwi się otworzyły, wpuszczając zimne powietrze…
…oraz młodziutką czarnowłosą dziewczynę o skośnych oczach.
– Proszę o przejście! – zawołała dziewczyna, nim moja pięść uderzyła ją w skroń. Zdążyłem wyhamować rękę.
Z boku wyglądało to tak, jakbym szybkim ruchem pogładził ją po głowie.
Nie miała już na sobie czarnego kombinezonu. Spódnica, trochę przydługa, ale u nas też takie noszą, coś w rodzaju krótkiego kożuszka, brązowy beret.
Dziewczyna jak dziewczyna. W metrze nikt nie zwróciłby na nią uwagi – ani na ubranie, ani na typ urody.
– Dokąd chcesz przejść? – zapytałem.
– A dokąd jest przejście? – Popatrzyła za siebie. Albo nie chciała spotkać się ze mną wzrokiem, albo sprawdzała, kto się za nią pojawi.
– Do Moskwy. I gdzieś na brzeg morza, tam nie ma ludzi.
– Morze. – Dziewczyna weszła, odsuwając mnie. Zamknęła drzwi i przesunęła zasuwę. Popatrzyła na Kotię, dumnie uniosła głowę i w końcu spojrzała mi w oczy.
Była śmiertelnie przerażona. Znajdowała się już w tym stanie, gdy znika panika, a pozostaje jedynie martwy spokój.
– Cło! – zawołałem. – Masz na psie noże do rzucania. Biała broń o długości mniejszej niż łokieć podlega opłacie.
Jednym ruchem dziewczyna wywróciła kieszeń kożuszka. Na podłogę wypadła garść monet, chyba srebrnych.
Nie chciała być niegrzeczna. Po prostu bardzo się śpieszyła.
– Wystarczy. – Skinąłem głową. Mogłem nie liczyć, wiedziałem, że zapłaciła z naddatkiem i że nie ma ze sobą nic więcej podlegającego ocleniu. – Idź. Tamte drzwi.
– Powinieneś otworzyć – powiedziała dziewczyna i oblizała wargi. – Spieszę się.
Otworzyłem – ciekawe, czy jej by się nie udało? – i malowniczym gestem wskazałem plażę. Dziewczyna prześliznęła się obok mnie i od razu zdjęła kożuszek, zostając w czarnym sweterku.
– Poczekaj! – zawołałem. – Powiedz, po co napadliście hotel?
Podskakując na jednej nodze, dziewczyna zdejmowała but.
– Potrzebowaliśmy mistrza.
– Jakiego?
– Dowolnego. – W ślad za butami poleciały na piasek wełniane skarpety. To już zaczynało przypominać striptiz.
– Po co?
Dziewczyna wyjęła z pochwy kindżał, podciągnęła spódnicę i szybkimi ruchami zaczęła obcinać kieckę na wysokości kolan.
– Był taki jeden pomysł… – odpowiedziała mętnie. Nagle odwróciła się do mnie i ze szczerą nienawiścią wykrzyknęła: – Jak ja was wszystkich nienawidzę!
– I mimo to prosisz mnie o pomoc?
– Nie o pomoc! O przejście.
Przez chwilę trzymała nóż w ręku, jakby się zastanawiając, czy we mnie nim rzucić, czy nie. Ale rozsądek zwyciężył, nóż wrócił do pochwy, dziewczyna odwróciła się, zrobiła jeden krok, drugi, jakby dla rozgrzewki i zaczęła biec – lekko, pięknie, do brzegu, ku zielonej gęstwinie w oddali. Biegła szybko. Nie dogoniłbym jej… W każdym razie nie wtedy, gdy byłem menadżerem.
– Dokąd się tak śpieszy? – spytał w zadumie Kotia.
– Nie dokąd, tylko skąd – poprawiłem. – Coś mi się wydaje… Nie wydawało mi się. Do drzwi od strony Kimgimu ktoś zastukał, delikatnie, ale stanowczo.
– Może lepiej nie? – Kotia wskazał głową drzwi. – Mogłeś przecież wyjść. Do sklepu, po telewizor…
Pokręciłem głową. Kotia nie rozumiał – nie mogłem nie otworzyć. Jeśli rzeczywiście byłem w wieży, to udawanie nieobecnego było ponad moje siły. To tak, jakby próbować powstrzymać kichnięcie.
Jedyne, co mogłem zrobić, to podejść do drzwi bardzo powoli, otworzyć je nieśpiesznie i nie od razu wpuścić człowieka, który stał na progu.
Mężczyzna, na oko trzydziestoletni. Normalna budowa ciała, jedynie twarz niestandardowa – romboidalna, jakby zbudowana z klocków lego. Przybyły był lekko ubrany, jakby wyszedł na spacer w chłodny letni wieczór – wiatrówka, jakiś lekkomyślny berecik na głowie.
– Cześć. – Mocno uścisnął mi rękę. – Jesteś Kirył, wiem. Feliks mówił o tobie dużo dobrego. – Nazywam się Chajes.
Znów pomyślałem, że mieszkańcy Kimgimu nie mają szczęścia do fonetyki. Smutne westchnienie Kotii miało chyba znaczyć, że ja i Chajes nie rozmawiamy po rosyjsku.
– Możesz mi mówić po prostu: Chaj – zaproponował. – Wiem, że nasze imiona brzmią dla was dziwnie.
– Kirył – przedstawiłem się niepotrzebnie. I zarażony jego manierą dodałem: – Można po prostu Kir.
– To twój przyjaciel? – Chajes skinął głową w stronę Kotii i pomachał mu ręką. – Wspaniale. Dokąd uciekła dziewczyna?
– Tam.
– Idę. – Chajes westchnął i twardym krokiem podszedł do drzwi. Żłobkowane podeszwy jego butów zostawiały na podłodze kawałki topniejącego śniegu. – Jeśli nie sprawi ci to kłopotu, to nie wychodź nigdzie przez pół godziny, dobrze?
Otworzył drzwi bez problemu. Wyszedł, rozejrzał się. Kopnął kożuszek, zrzucony przez dziewczynę, i pobiegł jej śladem; najpierw powoli, ale z każdą sekundą przyśpieszając coraz bardziej. A przy tym w jego ruchach nie było tej mechanicznej monotonii, z jaką ruszają w pogoń terminatorzy czy inne wampiry w amerykańskich filmach. Nie, Chaj biegł swobodnie, od czasu do czasu podskakując, jakby próbował wypatrzyć ofiarę, albo po prostu cieszył się pędem, piaskiem, morzem, słońcem.
I to było jeszcze straszniejsze niż kinowe potwory.
– Funkcyjny policjant – powiedziałem.
– Domyśliłem się – odparł cicho Kotia. – Może niepotrzebnie go wpuściłeś?
– Przecież ta dziewczyna usiłowała cię zabić!
– To co? A teraz nie ma żadnych szans.
– Ja też nie miałem. Gdybym go nie przepuścił, wszedłby sam.
– Przecież jesteś na swoim terytorium – przypomniał Kotia. – W trakcie pełnienia funkcji, że tak powiem!
Może miał rację. Może mógłbym stawić opór sympatycznemu policjantowi. Pod jego nogami pękałby parkiet, to znaczy, przepraszam, deski, na jego głowę spadałyby różne belki i stropy… W domu funkcyjnego zapewne pomagają mu nawet ściany. Moje poodrywane ręce i nogi zapewne przyrastałyby błyskawicznie. Byłbym szybki, diablo silny i w efekcie pokonałbym policjanta.
Tylko po co?
– Po co? – zapytałem. – Po co miałbym go zatrzymywać? On ściga bandytkę!
– Damę!
– Bandytkę!
Popatrzyłem na przyjaciela i powiedziałem szczerze:
– Kotia, on mi się nie spodobał. Jeśli mam być szczery.
Kotia od razu przestał mnie atakować. Zdjął okulary, potarł je brzegiem nieświeżej chusteczki do nosa i niechętnie powiedział:
– Mnie też. I ta dziewczyna też mi się nie podoba. Ale poszczuć na nią policjanta to, to samo, co szczuć owczarka na bolończyka.
Rozłożyłem ręce.
– Kotia, a czym ten bolończyk myślał, gdy zaczynał ujadać? Chodź, dopijemy piwo.
– Jesteś w stanie pić piwo, gdy gdzieś tam zabijają kobietę?! – zawołał Kotia.
– A ty?
Kotia zastanowił się i ze smutkiem przyznał:
– Jestem. Na tym świecie ciągle ktoś kogoś zabija. Czy z tego powodu mam umrzeć z pragnienia?