Siedem

Rozmowy z porucznikiem Igerem z wywiadu floty były nie tylko interesujące, ale i momentami zaskakujące. Aczkolwiek owo zaskoczenie do tej pory nie kojarzyło się Geary’emu z niczym przyjemnym. Na domiar złego nieprzyjemne wiadomości zazwyczaj miały kluczowe znaczenie dla floty.

Zaraz po wejściu porucznika do kajuty, ledwie Geary zobaczył jego smutne oblicze, zrozumiał, że zaraz usłyszy jedną z tych naprawdę złych wieści.

— Proszę mi tylko nie mówić, poruczniku, że wojna domowa w tym systemie sprawi nam większe problemy, niż sądziłem.

— Nie powiem, sir. Moim zdaniem nie musimy się przejmować skutkami wojny domowej, sir. Chodzi o zupełnie inny problem.

— Tak. Cudownie. Wielki problem?

— Tak, sir. Naprawdę ogromny.

Geary pomasował dłonią kark, czując, że za moment pojawi się atak migreny.

— Wal pan.

— Przeanalizowaliśmy syndyckie wiadomości krążące w systemie, kapitanie Geary — zameldował Iger. — Mówię tutaj o tych przekazach, które wysyłano w momencie, gdy pojawiliśmy się na Heradao. To standardowa procedura, staramy się wykryć wzorce komunikacyjne, aby jak najszybciej wyłowić najważniejsze łącza i wiadomości, dzięki temu możemy ich więcej złamać i odczytać. Pierwsze co zauważyliśmy, to znacznie większą niż zazwyczaj koncentrację przekazów o najwyższym priorytecie. Powtarzam, mówimy o czasie sprzed upadku rządu centralnego.

Geary skinął głową. Prędkość światła stwarzała wiele ograniczeń, ale nie w przypadku odbierania wiadomości wysłanych całe dnie albo godziny wcześniej, zanim ktokolwiek wiedział o przybyciu wroga do konkretnego systemu gwiezdnego. Te przekazy wciąż mknęły przez przestrzeń z prędkością światła i można je było bez problemu przechwycić.

— Wiecie może, czego dotyczyły? Syndycy zdawali sobie sprawę z tego, że się tutaj pojawimy, może chodziło właśnie o nas.

— Nie, sir. W każdym razie nie wszystkie wiadomości dotyczyły tego tematu. Zdołaliśmy złamać, choć tylko częściowo, kilka przechwyconych wiadomości o najwyższym priorytecie. — Iger odwrócił się, wpisał jakąś komendę do komunikatora i wyświetlił kilka linijek tekstu. — To zapisy kilku przekazów głosowych i rozmaitego rodzaju wiadomości tekstowych. Z takich nieformalnych rozmów można najwięcej wyciągnąć, ponieważ ludzie mówią często bez namysłu. A w tych nagraniach znalazły się odniesienia do czegoś, o czym nigdy wcześniej nie słyszeliśmy. Proszę, tutaj, tutaj i tutaj.

Geary przeczytał podświetlone linijki, pochmurniejąc coraz bardziej.

— Rezerwowa flotylla? Syndycy nigdy wcześniej nie używali takiego określenia?

— Nie, sir. Po sprawdzeniu wszystkich baz danych znaleźliśmy tylko trzy przypadki, w których zanotowano użycie przez Syndyków podobnego określenia. Mówimy tu o archiwach dotyczących kilku dziesięcioleci. Nie zachowały się żadne dokumenty na ten temat, tylko wzmianki o tym, że ktoś użył określenia „rezerwowa flotylla”, nie precyzując, czym ona jest. — Iger wskazał na następną linijkę. — Tu mamy żądanie przesłania zaopatrzenia. Zdołaliśmy złamać sporą część kodu zabezpieczającego tę wiadomość, ponieważ znamy sposoby formatowania tego typu syndyckich dokumentów i wiemy, czego dotyczą konkretne pola. Mamy tu więc kompletną listę zapotrzebowania i wyszczególnione części, które miało dostarczyć Heradao. Jedno trzeba przyznać Syndykom: ich logistyka jest niezwykle precyzyjna. Jeśli chce pan zamówić żywność dla załogi krążownika klasy D, wpisuje pan to w arkusz X produktu A i Y produktu B.

— Tutaj widzę cholernie dużo tych produktów — zauważył Geary, pochylając się nad przechwyconymi dokumentami.

— Tak jest. — Iger zaczerpnął głęboko tchu. — Zakładając, że mamy do czynienia ze standardowym zamówieniem aprowizacji na sześćdziesiąt dni, której Syndycy sztywno się trzymali, i standardowe zróżnicowanie jednostek, powiedziałbym, że taka ilość jedzenia wystarczy dla zaopatrzenia floty posiadającej od piętnastu do dwudziestu pancerników, podobnej liczby okrętów liniowych oraz jakichś stu do dwustu okrętów eskorty, wliczając w to nie tylko ŁZy, ale także ciężkie i lekkie krążowniki.

W głowie Geary’ego pojawiło się wiele myśli, większość z nich była bardzo negatywna. Jakim cudem Syndycy mogli mieć jeszcze flotę tych rozmiarów? Jego okręty walczyły heroicznie, ponosząc ciężkie straty, lecz zdawać się mogło, że w końcu droga do domu stoi przed nimi otworem. Aż do tej chwili. Próbował się skoncentrować na najbardziej konstruktywnej z tych myśli.

— Nie mieli przypadkiem na myśli tej flotylli, którą tu rozbiliśmy?

— Nie, sir. Na pewno nie. Te wiadomości wysyłano poza system.

— Zatem zakłada pan, że istnieje tak liczna flotylla wroga i na domiar złego znajduje się w którymś z pobliskich systemów gwiezdnych?

— Tak jest. — Jedno trzeba było przyznać Igerowi: nie kombinował, kiedy trzeba było przedstawić złe wieści.

— Nie rozumiem. Jakim cudem Syndycy zdołali ukryć istnienie tak ogromnych sił przed naszym wywiadem?

— Mogę tylko zgadywać, sir — odparł Iger — ale sądzę, że moje domniemania są bliskie prawdy. W wiadomościach, które naszym zdaniem dotyczyły rezerwowej flotylli, wymieniane są nazwy dwóch systemów: Surt i Embla.

— Surt? Embla? — Te nazwy były mu znajome, aczkolwiek nie umiał ich teraz umiejscowić. — Nie potrafię ich skojarzyć.

— Może dlatego, że znajdują się w dużym oddaleniu od terytorium Sojuszu. — Iger wywołał mapę i wskazał na niej dwie gwiazdy. — To przeciwny kraniec Światów Syndykatu.

Nagle wszystko zaczęło mieć sens.

— Rezerwowa flotylla. Trzymana na granicy Syndykatu na wypadek, gdyby Obcy chcieli zaatakować.

— Tak, sir. — Iger zgodził się z nim natychmiast. — To najbardziej racjonalne wytłumaczenie. Flotylla była cały czas tak daleko, że nie przejmowaliśmy żadnych informacji na jej temat i nie wiedzieliśmy o jej istnieniu. Ale teraz, gdy władze obawiają się utraty klucza hipernetowego, została przerzucona na tę granicę, aby nas powstrzymać.

— Szlag. Tylko tego nam brakowało.

— Co racja, to racja, sir.

— Wiemy, gdzie może się teraz znajdować? — zapytał Geary, zerkając na mapę sektora.

— Na pewno niedaleko — odparł Iger. — W odległości jednego albo dwóch skoków. Albo już tam jest, albo pojawi się niebawem.

— Na Kaliksie? Mogliśmy polecieć tam z Dilawy. Mogli wzmocnić flotyllą obronę wrót hipernetowych i skorzystać z nich szybko, gdybyśmy się tam nie pojawili.

— To prawdopodobne, sir — stwierdził porucznik. — Jednostki zwiadowcze z tego systemu lada moment dotrą na Kalixę i przekażą wiadomość, że wybraliśmy Heradao, więc najprawdopodobniej wyruszą do kolejnego systemu, aby zablokować nam drogę.

Zatem mają jeszcze jedną wielką bitwę do stoczenia, i to z doświadczonymi weteranami posiadającymi pełne zapasy ogniw paliwowych i amunicji. Jego gniew zelżał nieco, gdy uświadomił sobie, co by było, gdyby flota nadziała się na rezerwową flotyllę bez ostrzeżenia.

— Poruczniku Iger, pański wydział spisał się rewelacyjnie. To niezwykle ważna wiadomość dla naszej floty. Dobra robota.

Iger się rozpromienił.

— Dziękuję, sir. Dopilnuję, aby wszyscy w wydziale usłyszeli pańskie słowa. — Nagle oficer wywiadu stracił animusz. — Wiem, sir, że powinniśmy się martwić przede wszystkim konsekwencjami, jakie wynikają w tej sytuacji dla nas, ale tak sobie myślę, że skoro Syndykat trzymał od nie wiadomo jak dawna tak pokaźne siły na granicy terytoriów obcej rasy, to musiał mieć ku temu wyraźne powody. Co będzie, gdy ci Obcy się zorientują, że flota zniknęła z granicy?

— Celne spostrzeżenie, poruczniku, ale obawiam się, że oni o wszystkim już wiedzą. — Geary wskazał na symbole, którymi oznaczono wrota hipernetowe. — Jeśli Obcy potrafią przekierować obiekty poruszające się w hipernecie, muszą doskonale wiedzieć, kto i kiedy z niego korzysta, a to chyba jedyny sposób na szybkie przerzucenie rezerwowej flotylli na tak wielką odległość.

— Zatem wiedzą już, że otworzyliśmy im okienko. — Iger przygryzł wargę. — A jeśli rozbijemy tę flotyllę, a z pewnością tak się stanie, gdy na nią trafimy, okienko rozrośnie się niczym wybuchająca supernowa.

Geary przyjrzał się uważniej holograficznemu odwzorowaniu terytoriom Światów Syndykatu, myśląc jednocześnie o tym, co się może stać, gdy kolejne systemy zaczną się wyłamywać spod kontroli władz, flota będzie zbyt słaba, by kontrolować całą przestrzeń wewnętrzną, a obca rasa wykorzysta moment i ruszy do ataku. Z tego co Geary zapamiętał z lekcji historii, siłę imperiów mierzono zdolnością do szybkiego pacyfikowania własnych obywateli. Gdy ją traciły, rozpadały się, i to raczej niezwykle szybko, a Światy Syndykatu, cokolwiek o nich mówić, były współczesnym odpowiednikiem dawnych imperiów.

Musiał zniszczyć tę rezerwową flotyllę, żeby doprowadzić flotę do przestrzeni Sojuszu. Ale dokonując tego, sprawi, że wiele syndyckich systemów pójdzie śladem Heradao.

— Sir — odezwał się Iger, wyrywając go z zamyślenia. — Czy wie pan, jaki cel przyświeca tym Obcym?

— Nie, poruczniku. Zgadujemy jedynie na podstawie naprawdę nielicznych danych. Nie tylko nie wiemy, jakie cele sobie stawiają, ale nie mamy też pojęcia, czym dysponują. Praktycznie nic o nich nie wiemy. Jeśli trafimy na tę syndycką flotyllę, musimy wziąć do niewoli każdego starszego oficera, jaki ocaleje z bitwy, i wyciągnąć z nich wszystko, co wiedzą na ten temat. Komu jak komu, ale im na pewno wszystko wiadomo na temat Obcych.

— Najprawdopodobniej, sir — zgodził się Iger, lecz zaraz mina mu zrzedła. — Aczkolwiek zdziwiłby się pan, jak często ludzie zafiksowani na punkcie tajemnic strzegą ich przed innymi, zatajając najistotniejsze nawet informacje przed tymi, którzy najbardziej ich potrzebują, tylko dlatego, że istnieje groźba ich ujawnienia.

— Nadal mamy do czynienia z podobnymi zachowaniami? No tak, ma pan rację. Dzieje się tak od czasu tych cholernych kwiczących perskich osłów.


* * *

Czas na kolejną odprawę dowódców. Dzisiaj nie czuł już aż tak wielkiej odrazy do tych spotkań jak na początku, ale nadal miał pełną świadomość, że część oficerów zgromadzonych wokół wirtualnego stołu spiskuje przeciw niemu, temu okrętowi, a nawet przeciw całej flocie. Większość kapitanów była jednak uradowana niedawno odniesionym zwycięstwem, a nade wszystko bliskością domu.

Niestety, musiał im zepsuć dobry humor, przedstawiając złe wieści.

— Poprosiłem porucznika Igera z wywiadu, aby stawił się tutaj osobiście i przedstawił wszystkim sprawę, którą niedawno wspólnie omawialiśmy. — Geary wskazał ręką podoficera wywiadu i usiadł. Znał dokładnie treść wystąpienia, mógł się więc skupić na obserwowaniu reakcji zgromadzonych.

Radość szybko topniała, zastępowało ją niedowierzanie, a potem otwarty gniew.

Kapitan Armus pierwszy przekuł go na słowa.

— Jakim cudem nasz wywiad mógł się aż tak bardzo mylić?

— Jak już wspominał porucznik Iger — odpowiedział mu Geary — rezerwowa flotylla była trzymana z dala od terytoriów Sojuszu, nie mogliśmy więc mieć żadnych dowodów wskazujących na jej istnienie.

— Ale dlaczego ją tam trzymano? — zapytał dowódca „Śmiałego”. — Przecież to ogromna liczba okrętów, a Syndycy niejednokrotnie byli w tak trudnym położeniu, że powinni z nich skorzystać. Dlaczego trzymali je cały czas gdzieś na samym krańcu swoich terytoriów?

— Możemy się jedynie domyślać powodów — stwierdził Geary. Prawdę powiedziawszy, za bardzo nie skłamał. Wszystko co mógł powiedzieć na temat Obcych mieszkających za terytoriami Syndykatu, opierało się wyłącznie na spekulacjach. — Niemniej trzymali je tam przez cały czas, a teraz ściągnęli do tego sektora.

— Gdzie teraz są? — To pytanie kapitan „Smoka” skierował do Igera.

— Sądzimy, że nie dalej niż jeden, dwa skoki od Heradao.

Geary wywołał holograficzną mapę sektora.

— Gdy przybyliśmy na Heradao, zastanawialiśmy się z kapitan Desjani, dlaczego Syndycy pozostawili nam otwartą drogę na Kalixę. Być może powodem był fakt, że tam czekała na nas flotylla rezerwowa. Gdybyśmy skorzystali z takiego rozwiązania, okręty z Heradao podążyłyby za nami i zamknęły pułapkę. Znaleźlibyśmy się pomiędzy dwiema silnymi formacjami wroga.

— Typowe zagranie Syndyków — podsumował kapitan Badaya. — Jak długo jeszcze będą czekali na nas na Kaliksie?

— ŁZa czekająca w pobliżu punktu skoku na Kalixę zniknęła chwilę po zakończeniu bitwy z lokalnymi siłami. Druga nadal czeka w pobliżu, żeby zameldować, jaką drogę obierzemy, oprócz niej oczywiście są jeszcze dwie ŁZy pilnujące punktu skoku na Padronisa.

Badaya przyjrzał się mapie i skinął głową.

— Atalia. Będą wiedzieli, kiedy skoczyliśmy na Padronisa, będą wiedzieli, że stamtąd nie da się dotrzeć na Kalixę, więc skierują się na Atalię i spróbują nas tam zatrzymać, ponieważ to jedyna sensowna droga dla nas.

— Bardzo trafna ocena — pochwalił go Geary. — Doszliśmy z porucznikiem Igerem do identycznych wniosków.

— Czy my tu aby nie staramy się zatuszować ogromnych pomyłek? — zapytała kapitan Kila spokojnym tonem, zupełnie nie pasującym do wypowiadanych słów. — Ktoś tak po prostu przeoczył istnienie gigantycznej syndyckiej floty składającej się z przynajmniej dwudziestu pancerników i podobnej liczby okrętów liniowych? — Porucznik Iger, postawiony w niezręcznej sytuacji, otwierał już usta, aby się usprawiedliwić. — Nie, poruczniku, nie zamierzam wysłuchiwać pańskich wymówek. Gdyby był pan oficerem liniowym, zostałby pan zdegradowany i…

— Kapitanie Kila… — W głosie Geary’ego pobrzmiewało coś, co kazało jej natychmiast zamilknąć. — Porucznik Iger pracuje dla mnie, nie dla pani. Gdyby nie doskonała robota jego wydziału, nie mielibyśmy bladego pojęcia o istnieniu tej flotylli.

Kila odpowiedziała mu równie ostrym spojrzeniem.

— Zapytam oficjalnie, kapitanie Geary: czyżby nie hołdował pan zasadzie, że ludzie powinni ponosić konsekwencje za swoje porażki?

Tego już było za wiele nawet jak na Geary’ego.

— Gdybym jej kiedykolwiek hołdował, kapitanie Kila, obarczyłbym panią winą za stratę „Dokładnego”.

Zapadła martwa cisza.

Kątem oka Geary dostrzegł ostrzegawcze spojrzenia rzucane przez Desjani. Wiedział, co by teraz powiedziała, gdyby mogła wyrazić to na głos. „Nie może pan oskarżać oficera tej floty za to, że jest zbyt agresywny. Żaden z dowódców nie zaakceptuje takiego toku myślenia, nawet teraz”.

Kila szukała właśnie najcelniejszej riposty. Uprzedził ją jednak Caligo:

— Musimy się skupić na przyszłości, a nie na tym, co już było. Naszymi wrogami są Syndycy, nie oficerowie tej floty.

Nie powiedział niczego nadzwyczajnego, mimo to napięcie wyraźnie opadło.

— Caligo ma rację. Nie jest ważne, skąd przylecieli ci Syndycy — oświadczył kapitan „Gniewu”. — Lecimy na Atalię, gdzie będziemy musieli się z nimi zmierzyć, i tylko to się dla mnie liczy.

Geary zaczerpnął głęboko tchu.

— Racja. Musimy uformować szyk bojowy natychmiast po wyjściu z punktu skoku po locie z Padronisa. W najgorszym razie czeka nas walka zaraz po opuszczeniu nadprzestrzeni, ale z tego co widziałem, Syndycy już dawno zaprzestali stosowania tej taktyki. Zatem jak tylko określimy dokładnie ich siły i zajmowane pozycje, uderzymy z całą siłą i rozbijemy ich w pył.

— Będziemy mieli minimalne zapasy paliwa — zauważył Tulev. — Nic już nie możemy poradzić na stratę „Goblina”, ale bez niego sytuacja uległa dalszemu pogorszeniu.

— Wiem. To oznacza, że musimy wygrać to starcie bez względu na sytuację logistyczną. — To było inspirujące stwierdzenie, choć równocześnie całkowicie pozbawione sensu. Nie potrafił jednak wymyślić na poczekaniu niczego innego.

— Jesteśmy od nich lepsi — dodała jak zwykle spokojna Desjani. — Walczymy rozsądniej i ostrzej.

Siedzący przy stole odpraw oficerowie ożywili się na jej słowa. Badaya spojrzał w jej stronę z aprobatą, lecz Desjani zdawała się tego nie dostrzegać. Kila obrzuciła Tanię równie pogardliwym wzrokiem, ale ją także zignorowała.

— Zwyciężymy po raz kolejny, bo mamy dowódcę z prawdziwego zdarzenia, o jakim Syndycy mogą jedynie pomarzyć.

To też zostało dobrze przyjęte. Nawet Tulev pozwolił sobie na blady uśmieszek.

— Z ostatnim stwierdzeniem kapitan Desjani nie sposób dyskutować. Pokładam w kapitanie Gearym pełne zaufanie, na które zasłużył, prowadząc nas do tylu zwycięstw.

— Dziękuję — odparł komodor. — Teraz wszyscy już wiecie, z kim przyjdzie nam się zmierzyć. Rozprawimy się z tą flotyllą jak z wieloma wcześniej. Założyłem, że szanse na to, by flotylla rezerwowa znajdowała się teraz na Padronisie, są naprawdę minimalne, ale na wszelki wypadek musimy być na to gotowi zaraz po przybyciu do tego systemu. Zatem do zobaczenia po dotarciu na Padronisa.

Gdy wszystkie hologramy zniknęły, a porucznik Iger opuścił pospiesznie salę odpraw z wyrazem wielkiej ulgi na twarzy, Geary zwrócił się do Desjani:

— Przepraszam. Wiem, że spieprzyłem sprawę z Kilą.

— Ona tego chciała — stwierdziła Tania. — Jest pańskim wrogiem, musi pan z nią walczyć tymi samymi metodami co z Syndykami. Nie może pan wpadać w zastawiane przez nią sidła.

— Ma pani rację. Zrozumiałem, w czym rzecz. Następnym razem, gdy zacznę opowiadać takie dyrdymały, proszę kopnąć mnie z całej siły w tyłek.

Desjani uniosła brwi ze zdziwienia.

— Obawiam się, że taki eksces na oczach wszystkich także nie przeszedłby bez echa. I bez tego wszyscy się na mnie gapią, kiedy tylko otworzę usta na odprawie.

— No tak. Może zatem pośle mi pani jedno z tych spojrzeń typu: proszę nie podążać tą drogą.

— Ja spoglądam na pana w taki sposób?

— Oczywiście. Proszę nie udawać, że nie wie pani, o czym mówię.

— Nie miałam o tym pojęcia — rzuciła, ruszając w stronę włazu. — Proszę po prostu uważać na swoje słowa, gdy w pobliżu jest Kila. Ona tylko czeka na takie okazje.

— Jeszcze jedno… — Desjani zatrzymała się, czekając, by Geary podjął wątek. — Współprezydent Rione poprosiła mnie, abym przekazał pani słowa podziękowania za sposób zmotywowania komandora Fensina. Ponoć bardzo mu to pomogło.

Tania wzruszyła ramionami.

— Na tym polega moja robota, sir. Ale cieszy mnie, że pomogłam komandorowi wziąć się w garść.

— Czy mam przekazać jakąś odpowiedź pani współprezydent? — zapytał Geary, mając nadzieję na mały przełom w kontaktach obu kobiet.

— Nie, sir. Nie chciałabym, aby czuł się pan zobowiązany do przekazywania jej czegokolwiek w moim imieniu.

Stał w milczeniu, obserwując jej wyjście, wiedząc, że sporo złej krwi pomiędzy Desjani i Rione jest wyłącznie jego zasługą, lecz nie miał bladego pojęcia, co zrobić, aby wygrać to starcie.


* * *

Zanim flota opuści Hearado, należało zrobić jeszcze jedno. Postępowali tak w każdym systemie gwiezdnym, w którym przyszło im walczyć, ale to w niczym nie upraszczało sytuacji Geary’ego. Komodor włożył mundur galowy i stanął na pokładzie dokowym przed szpalerem równie odświętnie ubranych oficerów i komandosów. Na lewym ramieniu każdego z nich znajdowała się czarna opaska lamowana złotymi paskami.

Geary odchrząknął cicho i spróbował przemówić w miarę obojętnym tonem:

— Każde zwycięstwo ma swoją cenę. Wielu naszych towarzyszy broni poległo w tym systemie, walcząc o swoje domy i rodziny, za idee, w które wierzyli, za przyjaciół stojących z nimi ramię w ramię. Składamy teraz hołd szczątkom tych, którzy oddali życie w bitwie. Oby wspominano ich z należytym szacunkiem, oby tym, których pozostawili, darowane były wszelkie smutki. Ich dusze odeszły już, by połączyć się z przodkami, a teraz ich ciała połączą się z żywym światłem gwiazd.

Kapitan Desjani wystąpiła przed szereg z bardzo poważną miną i zrobiła regulaminowy zwrot, stając twarzą do komandosów.

— Prezentuj broń! — Wszyscy unieśli miotacze przed siebie. — Ognia! — Broń nastawiona na najniższy poziom ładunku wyemitowała jasne promienie sięgające sklepienia. — Ognia! — Kolejne rozbłyski. — Ognia!

Desjani wróciła do szeregu.

Geary odwrócił się do niej.

— Wystrzelić ciała naszych poległych w ostatnią podróż.

Tania zasalutowała w odpowiedzi, zrobiła kolejny zwrot, aby wydać odpowiednie rozkazy i przekazać je na wszystkie okręty floty, na których ktoś zginął.

Flota Sojuszu wystrzeliła poległych marynarzy, setki kapsuł zawierających ich zwłoki, kierując je prosto na gwiazdę zwaną Heradao.

Geary słyszał przytłumione słowa modlitwy odmawianej przez Desjani. Podobne dźwięki dochodziły do niego ze wszystkich stron. Odczekał stosowny czas, kierując przy okazji kilka słów do własnych przodków za tych, którzy odeszli, potem wydał ostatni rozkaz:

— Rozejść się!

Komandosi i marynarze poruszali się powoli i ociężale, jak niemal wszyscy uczestniczący w tej ceremonii. Geary stał jak wmurowany ze wzrokiem wbitym w rój kapsuł oddalających się od okrętów floty.

Desjani stanęła obok niego.

— Pożegnanie zawsze jest najtrudniejsze — powiedziała.

— Tak. Chciałbym mieć możliwość zabrania ich do przestrzeni Sojuszu, aby spoczęli na swoich rodzinnych planetach.

— To niezbyt praktyczne — stwierdziła, kręcąc głową. — Musielibyśmy doczepiać kapsuły na zewnątrz kadłubów. Takie traktowanie zwłok odzierałoby je z wszelkiego szacunku. Pogrzeb taki jak ten jest najlepszy. W końcu trafiają prosto w objęcia żywego światła gwiazd.

— Za moich czasów pogrzeby w przestrzeni należały do rzadkości — stwierdził Geary. — Ale wtedy nieczęsto mieliśmy do czynienia z poległymi.

— To naprawdę najlepsze cmentarze dla nich — upierała się Desjani, kładąc dłoń na sercu. — Zostaliśmy stworzeni przez gwiazdy. I oddajemy naszych zmarłych gwiazdom. One emitują nieustannie energię i cząsteczki, z których kiedyś gdzieś, jak to bywa od zarania czasu, zrodzą się nowe gwiazdy, nowe planety, nowe istoty. Z gwiazd powstałeś i w gwiazdy się obrócisz — zacytowała. — To najbardziej honorowy pogrzeb, jaki możemy wyprawić tym, którzy polegli, walcząc po naszej stronie.

— Ma pani rację.

Najbardziej zagorzały agnostyk nie mógłby podważyć prawd zawartych w słowach Desjani i nawet Geary, mimo iż nie cierpiał takich uroczystości, poczuł się w tym momencie cząstką odwiecznego cyklu symbolizowanego przez złote pasy po obu stronach czarnej opaski żałobnej, którą nosił z tej okazji. Jasność, czerń, jasność. Czerń była jedynie przerywnikiem.

— Nie może pan też zapominać — ciągnęła tymczasem Desjani — że gdyby nie pan wszyscy ludzie służący w tej flocie już dawno straciliby życie albo wylądowali w syndyckich obozach pracy, mając w perspektywie jedynie samotną śmierć z dala od bliskich.

— To nie tylko moja zasługa. Nie dokonałbym tego wszystkiego, gdyby nie poświęcenie i odwaga wszystkich tych ludzi, o których pani wspomniała. Ale dziękuję. Dała mi pani siłę wtedy, kiedy jej naprawdę potrzebowałem.

— Nie ma za co. — Jej dłoń spoczęła na moment na jego ramieniu w okolicach opaski żałobnej, a potem Desjani oddaliła się, nic już nie mówiąc.

Stał w dokach jeszcze chwilę, przyglądając się kapsułom mknącym w kierunku gwiazdy.

Gdy kilka godzin później flota dokonywała skoku na Padronisa, daleko za nią planety i miasta Heradao wciąż stały w ogniu wojny domowej.


* * *

Padronis, kolejny opuszczony przez ludzi system gwiezdny. Nie było tam nic, z czego mogłaby skorzystać flota Sojuszu. Geary kręcił głową, wczytując się w dane oceniające zasoby jedynej stacji ratunkowej, jaką Syndycy zostawili tutaj, opuszczając system. Raczej nie znajdą w niej niczego wartego choćby spowolnienia marszu okrętów.

Zgodnie z oczekiwaniami zresztą. Padronis był białym karłem wiszącym samotnie w przestrzeni, bez zwyczajowej otoczki planet i asteroid. Jak wszystkie gwiazdy tej klasy, także Padronis zgromadził w swojej zewnętrznej powłoce zbyt wiele helu i zmienił się kiedyś w nową, wyrzucając w przestrzeń gigantyczne masy materii i emitując oślepiający, choć krótki błysk. Tego typu eksplozje nie służyły innym ciałom niebieskim, zwłaszcza znajdującym się w pobliżu. Wszystkie planety i księżyce zostały albo spalone, albo wypchnięte daleko w przestrzeń kosmiczną. Była tu jedynie zbudowana po eksplozji, ale także porzucona orbitalna stacja ratunkowa. Za jakiś czas Padronis znów zmieni się w nową, niszcząc również to dzieło ludzkich rąk, lecz według odczytów gromadzonych przez sensory floty moment ten nie był jeszcze zbyt bliski i eksplozja gwiazdy nie stanowiła realnego zagrożenia dla okrętów Geary’ego.

— Nie wyobrażam sobie, jak można służyć na takim obiekcie — stwierdził komodor. Wypowiedział te słowa do Desjani, wskazując głową widoczną na wyświetlaczu stację orbitalną. — Potrzebowali jej w czasach, gdy przez ten system przelatywała masa jednostek przestrzennych korzystających z punktów skoku, ale nawet wtedy ludzie na niej stacjonujący musieli mieć poczucie totalnej izolacji. To najbardziej zbliżony do nicości system gwiezdny, jaki istnieje.

Skrzywiła się, skinęła jednak głową.

— Gorzej może być tylko wtedy, gdy człowiek utknie w pobliżu czarnej dziury, ale na coś takiego piszą się tylko szaleni naukowcy. Idę o zakład, że załogę rekrutowano spośród skazanych kryminalistów. Albo wiele lat obozu pracy, albo dyżur na Padronisie. Ciekawe, ilu z nich wolało wybrać obóz pracy?

— Ja bym wolał obóz. — Geary chciał dodać coś jeszcze, gdy nagle hologram zadrgał i zniknął tuż przed tym, jak światła na mostku „Nieulękłego” mocno przygasły.

— Co się dzieje? — zapytała Desjani wachtowych, naciskając klawisze nieczynnego komunikatora.

— Nagłe zamknięcie systemu — zameldował jeden z podoficerów. Z jego głosu przebijało wyraźne zaskoczenie. — Z tego co widzę, wszystko prócz systemów awaryjnych przeszło w stan uśpienia.

— Dlaczego?

— Przyczyna nieznana, kapitanie. Ale… zaraz. Maszynownia melduje, korzystając z systemu komunikacji głosowej. Nastąpiło awaryjne wyłączenie rdzenia. Muszą przeprowadzić pełną diagnostykę reaktora, zanim go ponownie włączą.

Desjani zacisnęła dłonie w pięści.

— Co mogło spowodować takie wyłączenie? Wachtowy z inżynieryjnego wyglądał blado nawet w tak przydymionym świetle.

— Tego jeszcze nie wiemy, kapitanie. Żywemu światłu gwiazd dzięki, że reaktor przeszedł samoistnie w stan spoczynku. Przyczyny awaryjnego wyłączenia są zazwyczaj bardzo poważne.

Ciszę, która zapadła po tych słowach, przerwał głos Geary’ego:

— Sugerujecie, że byliśmy o włos od awarii reaktora?

— Na to wygląda, sir. I to katastrofalnej w skutkach awarii. — Twarz Desjani poszarzała, gdy odwróciła się do wachtowego. — Chcę mieć pełen raport ze wszystkich działów, i to tak szybko, jak tylko możliwe. Wyciągnijcie z maszynowni przybliżony czas restartowania systemów, chcę go znać w momencie, kiedy zostanie ustalony.

— Czy mamy łączność z resztą floty? — zapytał Geary.

— Działają wszystkie systemy awaryjne, sir. Ale tylko głosowe, nie mamy możliwości przesyłu danych.

— Poinformujcie pozostałe jednostki o tym, co się wydarzyło.

— Tak jest! — Wachtowy z komunikacyjnego zamilkł na moment, potem jęknął z przerażenia. — Odebrałem wiadomość ze „Śmiałego”. Meldują, że na „Lorice” reaktor padł w tym samym czasie co u nas. Nawet ślad po niej nie został. Nikt nie przeżył tego wybuchu.

Pojedynczy incydent tego rodzaju, zwłaszcza w takich okolicznościach, był wprawdzie rzadki, lecz nie niemożliwy. Dwie awarie reaktorów dokładnie w tym samym momencie mogły oznaczać wyłącznie sabotaż. Ludzie odpowiedzialni za umieszczenie wirusów w systemach floty uderzyli po raz kolejny.

— Sukinsyny — wysyczała Desjani, zaciskając mocno szczęki. Podniosła głos, wykazując, przynajmniej zdaniem Geary’ego, nieludzkie opanowanie. — Przekażcie do maszynowni, że prawdopodobną przyczyną wyłączenia reaktora był wirus umieszczony w systemie operacyjnym.

Wszyscy wachtowi spojrzeli na nią z przerażeniem w oczach, dopiero po chwili porucznik zawiadujący działem operacyjnym skinął pospiesznie głową.

— Tak jest, kapitanie.

— Kapitanie Geary — odezwał się wachtowy z operacyjnego. — „Śmiały” pyta, co ma przekazać reszcie jednostek floty. Czy mają utrzymywać pozycje w szyku wokół „Nieulękłego”, mimo że tracimy prędkość i wchodzimy w dryf?

To powinna być naprawdę prosta decyzja. Powrót pojedynczej jednostki do formacji będzie kosztował o wiele mniej zużytego paliwa niż wyhamowanie, a potem ponowne przyspieszenie wszystkich okrętów, co trzeba by zrobić, gdyby flota miała zachować pozycje względem pozbawionego napędu okrętu flagowego.

— Przekażcie na „Śmiałego”, że stanowi nową oś floty, póki reaktor nie zostanie naprawiony.

Niespełna dwadzieścia minut później oficer odpowiadający za zabezpieczenia systemu zgłosił się na mostek, ale ten krótki w gruncie rzeczy czas wydał się Geary’emu najdłuższym oczekiwaniem w życiu. Zobaczył nader wyraźnie, jak bardzo przywykł do wszechobecnych wyświetlaczy, na których nieustannie mógł sprawdzać napływające dane, i jak bardzo mu ich brakowało teraz, kiedy miał przed sobą wyłącznie fragmenty pokładu i grodzi widocznych z głębi fotela admiralskiego. Na mostku „Nieulękłego” nie było żadnych okien, tak głęboko w trzewiach okrętu nie dało się ich zainstalować, zresztą nie byłoby to także możliwe, gdyby nawet znajdowali się tuż przy zewnętrznej skorupie pancerza. Wiązało się to z kwestiami szczelności i wytrzymałości kadłuba, lecz w takich momentach jak ten najmniejszy choćby bulaj byłby mile widzianym łącznikiem z resztą floty.

— Znaleźliśmy go, kapitanie Desjani — zameldował informatyk, jego głos brzmiał dziwnie odlegle przez tradycyjne głośniki systemu awaryjnego. — Wirus usiłował doprowadzić do przesterowania rdzenia, ale nasze zabezpieczenia zdążyły wyłączyć reaktor, zanim do tego doszło.

— Nie domyślacie się może, dlaczego zabezpieczenia „Loriki” nie zadziałały równie skutecznie? — zapytała Desjani.

— Mogę tylko zgadywać, kapitanie. Systemy operacyjne są bardzo złożone, więc różnią się choćby nieznacznie, mimo że powinny być identyczne. Być może z takimi właśnie różnicami mieliśmy do czynienia w systemie zabezpieczeń na „Lorice”. A może po prostu instrukcje dotyczące przesterowania rdzenia pojawiły się dokładnie w tej milisekundzie, gdy nasze programy skanowały system w poszukiwaniu obcego oprogramowania, a u nich było to moment wcześniej albo później. Nie chciałbym się wyrażać źle o poległych, ale istnieje także prawdopodobieństwo, że moi odpowiednicy na pokładzie „Loriki” nie przykładali się aż tak bardzo do nadzoru nad oprogramowaniem. Z tym że to tylko gdybanie, obawiam się, że nigdy się nie dowiemy, jakie były prawdziwe przyczyny tego braku reakcji, ponieważ z okrętu niewiele zostało.

Desjani przymknęła powieki, modląc się, poruszała bezdźwięcznie ustami. Geary wiedział doskonale, jak się teraz czuje. „Nieulękłego” od zagłady dzielił ułamek sekundy.

— Jest pan pewien — zapytała moment później informatyka — że nie mamy w systemie kolejnych niespodzianek?

— Niczego innego nie znaleźliśmy, kapitanie.

— Nie o to pytałam.

— Nie, kapitanie! To znaczy tak, kapitanie. Gdyby w oprogramowaniu były kolejne wirusy, wykrylibyśmy je. Za to mogę ręczyć głową.

Kąciki ust Desjani powędrowały w górę, lecz w tym uśmiechu trudno było się dopatrzyć wesołości.

— Tym właśnie powinien się pan zajmować. Proszę się upewnić, że wirus został całkowicie usunięty, i szukać innych zagrożeń w naszych systemach. I proszę dać mi znać, kiedy wspólnie z pierwszym mechanikiem zdołacie przywrócić zasilanie.

— Tak jest, kapitanie. Przewidywany czas wznowienia pracy reaktora to piętnaście minut.

Desjani opadła ciężko na oparcie fotela dowódcy, potem rozejrzała się po mostku.

— Bez paniki. To potrwa tylko kwadrans. Bądźcie gotowi do natychmiastowego podjęcia pracy, jak tylko wróci zasilanie.

Geary gapił się w pobliską gródź, żałując, że nie ma jakiegoś pilnego problemu do rozwiązania, dzięki któremu on, Desjani i reszta wachtowych mogliby zapomnieć o napięciu.

— Musimy znaleźć ludzi odpowiedzialnych za ten czyn — wyszeptał w końcu do Tani. — Tym razem udało im się zniszczyć jeden z naszych okrętów.

— Ale dlaczego wybrali „Lorikę”? — odpowiedziała pytaniem Desjani. W jej głosie nie dało się wyczuć żadnej emocji. — Rozumie pan coś z tego?

— Tak… — To komandor Gaes, dowódca „Loriki”, poinformowała go o istnieniu pierwszego wirusa. Wiedziała coś na jego temat i to wystarczyło, by ludzie odpowiedzialni za jego umieszczenie w systemie poczuli się zagrożeni.

Desjani skinęła głową, nie spuszczając wzroku z Geary’ego.

— Gaes poleciała za Falco, ale od powrotu była jedną z pańskich najgorętszych orędowniczek. Jej kontakty z dysydentami floty mogły być bardzo użyteczne dla pana.

— I były. Jak widać nie tylko ja zdawałem sobie z tego sprawę.

— Dopadniemy drani odpowiedzialnych za tę zbrodnię, kapitanie Geary — obiecała Desjani. — Ktoś musi coś wiedzieć na ten temat, a po tym co dzisiaj się stało, z pewnością zacznie mówić.

Nie był tego taki pewny. Wirusy tworzone z myślą o niszczeniu okrętów Sojuszu na pewno wywołają spore zamieszanie, jeśli dowie się o nich szersza grupa oficerów i marynarzy, a ci nieliczni, którzy o nich wcześniej wiedzieli, teraz zamilkną na dobre, zdając sobie sprawę, że przyznanie się do tego jest przepustką przed pluton egzekucyjny.

Resztę czasu spędzili w milczeniu. Pomieszczenie mostka, gdy działało kilka przydymionych lamp systemu awaryjnego, stwarzało klaustrofobiczną atmosferę. Geary zastanawiał się, czy naprawdę jest tu tak gorąco, jak mu się wydawało, w każdym razie coś zaczynało nieładnie pachnieć. Wiedział jednak, że generatory awaryjne mogą zasilać systemy podtrzymywania życia przez znacznie dłuższy czas niż te kilka minut, jakie upłynęło od wyłączenia reaktora, więc nie panikował. Starał się nawet odprężyć i udawać, że nie jest aż tak źle.

— Wszystkie systemy zasilania wyczyszczone. — Upragniony meldunek w końcu nadszedł. — Wirus odpowiedzialny za ich wyłączenie został definitywnie usunięty. Prosimy o pozwolenie na restartowanie reaktora.

— Wykonać — odparła natychmiast Desjani. Po kilku minutach na mostku zrobiło się jaśniej, mruczenie wentylatorów stało się także nieco głośniejsze. Niespełna minutę później przed każdym z obecnych pojawił się ekran wyświetlacza. — Zaprowadźcie nas tam, gdzie powinniśmy teraz być — rozkazała wachtowemu z manewrowego. — Zdryfowaliśmy nieco z trasy, jaką porusza się flota. Obierzcie kurs na pozycję „Śmiałego”, abyśmy mogli znów przejąć rolę jednostki prowadzącej szyk.

Ponowne pojawienie się ekranu bardzo pomogło Geary’emu. Mógł w końcu zwalczyć drążący go niepokój o to, czy nie ukryto przed nim, że więcej okrętów podzieliło los „Loriki”. Teraz miał widomy dowód, że w szyku brakuje tylko tej jednostki. Jakby to była dobra wiadomość. Sprawdzając raporty z okrętów lecących w jej najbliższym sąsiedztwie, skrzywił się mocno.

— Nikt nie przeżył.

— Gdyby ktoś przetrwał, oznaczałoby to, że odpalił kapsułę, zanim doszło do przesterowania rdzenia — przypomniała mu Desjani. — Nie na wiele by się zdało takie ocalenie, ponieważ szybko byśmy odkryli, co to w praktyce oznacza.

Znowu miała rację, ale jemu to niewiele pomogło. Zaczerpnąwszy głęboko tchu, Geary otworzył okno komunikatora, aby wygłosić odezwę do floty.

— Mówi kapitan Geary. „Nieulękły” i jego załoga wyszli z tego incydentu bez szwanku. Przystąpiliśmy do wyjaśniania przyczyn przesterowania rdzenia na „Lorice” i awaryjnego wyłączenia reaktora na „Nieulękłym”. Jeśli ktoś posiada informacje mogące pomóc w prowadzonym dochodzeniu, proszę o natychmiastowy bezpośredni kontakt.

Dochodzenie. Górnolotne słowo służące do określenia działań, których efekty najprawdopodobniej nie doprowadzą do niczego. Jeśli ci, co umieścili wirusa w systemie operacyjnym, byli równie ostrożni jak za pierwszym razem, z pewnością nie pozostawili za sobą żadnych śladów, po których można by dotrzeć do źródła. Mając tego pełną świadomość, Geary z trudem powstrzymał się od podejścia do najbliższej grodzi i przywalenia w nią z całej siły pięścią.

Zamiast tego otworzył skrzynkę pocztową. Nie spodziewał się odzewu na ten apel, po prostu chciał wypełnić czas. Zdziwił się jednak, widząc na liście sporo migających ikonek oznaczających ważne wiadomości. Musiały się znaleźć w systemie pocztowym „Nieulękłego” podczas działania systemów awaryjnych, zatem nie mogły zawierać odpowiedzi na jego prośbę o informacje. Przejrzenie wszystkich potrwa całe wieki, a większość zawiera zapewne pytania w rodzaju: „Co się z wami dzieje?” albo: „Wszystko w porządku?”.

Nagle jego wzrok zatrzymał się na jednej pozycji.

Ta wiadomość została nadana z „Loriki”.

— Kapitanie Desjani, czy może mi pani potwierdzić czas eksplozji na „Lorice”? — zapytał.

Rzuciła w jego kierunku zdziwione spojrzenie, zastanawiając się pewnie, po co mu w tym momencie taka informacja.

— Nasz reaktor został odłączony o 1412. Według danych, jakie napłynęły z innych jednostek, czas eksplozji przesterowanego rdzenia to… dwie przecinek siedem dziesiątych sekundy po 1412.

Geary raz jeszcze sprawdził wiadomość.

— Mam w skrzynce wiadomość z „Loriki” datowaną przez system na 1415.

— Słucham? — Desjani stanęła obok jego fotela i zajrzała mu przez ramię. Moment później wprowadziła jakąś komendę. — System twierdzi, że wiadomość została nadana już po 1414 i wysłana po kolejnej minucie. — Wyprostowała się i spojrzała na stanowisko wachtowego z działu komunikacji. — Jakim cudem system mógł przyjąć wiadomość z „Loriki”, chociaż już nie istniała?

— Nie ma takiej możliwości, kapitanie. Gdyby nawet wynikło jakieś opóźnienie w dostarczeniu, wiadomość byłaby datowana na faktyczną godzinę nadania. — Wachtowy wyglądał na mocno zakłopotanego, lecz po chwili skinął głową, gdy dotarło do niego, z czym może mieć do czynienia. — Wiadomość została ukryta w systemie i czekała na publikację. Wprawdzie ludzie nie powinni tego robić, ale istnieje kilka sposobów na zaparkowanie przekazu. Ktoś z załogi „Loriki” albo z jej pokładu wysłał wcześniej tę wiadomość do sieci, ale zaznaczył, że nie będzie widoczna, dopóki coś się nie wydarzy. Najwidoczniej właśnie się wydarzyło.

Geary pokręcił głową.

— Dlaczego ktoś z załogi „Loriki” miałby zrobić coś podobnego? — Znał przynajmniej kilka powodów, dla których osoba mająca coś na sumieniu skłonna była zmienić datę wysłanej wiadomości, nie potrafił jednak zrozumieć, co mogło popchnąć ludzi z tego okrętu do takiego matactwa. Zanim otworzył wiadomość, kazał ją przeskanować. W zasadzie nie zawierała żadnego przekazu, tylko spory fragment kodu. — Kapitanie Desjani, kto mógłby mi to odcyfrować?

Przyjrzała się zapisowi, potem wprowadziła kilka komend.

— Za pozwoleniem, sir. Wolałabym, aby nasz dyżurny informatyk obejrzał ten kod, zanim prześlemy go dalej. Nie mamy pojęcia, co to jest.

Geary nagle poczuł zarazem wstyd i złość na siebie.

— Czy to wirus, przez którego o mało nie zginęliśmy?

— Nie wysyłano by go taką drogą — uspokoiła go Desjani, kręcąc z powątpiewaniem głową. — Filtry i skanery nie przepuściłyby niczego aktywnego tym kanałem łączności. Próba zarażenia systemu w ten sposób to, jak nie przymierzając, wystrzelenie zdjęcia rakiety zamiast samej rakiety. O ile to jest wirus. Moi ludzie powinni to szybko ustalić.

Odpowiedź rzeczywiście przyszła bardzo szybko, twarz oficera odpowiedzialnego za bezpieczeństwo systemu pojawiła się na wyświetlaczach przed Gearym i Desjani. Komandor porucznik wyglądał na oszołomionego.

— Sir, kapitanie, ta… wiadomość z „Loriki”… to część kodu pierwszego wirusa, tego, który miał uszkodzić nasze hipernapędy.

— Ten wirus pochodził z „Loriki”? — Geary poczuł ogromne rozczarowanie. Zaufał komandor Gaes, dał jej drugą szansę, a ona…

— Nie, sir. Ta wiadomość to kopia pierwszego wirusa, tylko ma doczepioną stopkę, a w niej zapisane są wszystkie cele i nazwa okrętu, z którego został wysłany. Nie mam pojęcia, skąd „Lorica” mogła ją mieć. — Informatyk „Nieulękłego” przełknął nerwowo ślinę. — Według tych danych wiadomość została rozesłana z „Inspiracji”, sir.

Загрузка...