Dwa

Sala odpraw floty na „Nieulękłym” nie była wcale taka wielka, jak by się mogło zdawać. Przy stojącym w niej stole zmieściłoby się nie więcej niż tuzin ludzi. Niemniej dzięki specjalnemu oprogramowaniu pomieszczenie to mogło gościć dowolną liczbę uczestników spotkań, dlatego Geary stał teraz u szczytu niezwykle długiego stołu, spoglądając na setki oficerów. Obok niego znajdowały się kapitan Desjani i współprezydent Rione. Pozostałych uczestników odprawy reprezentowały wyłącznie hologramy. Chociaż komodor nie cierpiał tych spotkań, musiał przyznać, że oprogramowanie sali sprawuje się idealnie, a fakt, że oficerowie nie uczestniczą w odprawach fizycznie, pozwala uniknąć wielu starć nie tylko na słowa, ale i na pięści.

Tym razem nie powinno dojść do żadnych awantur. Otwarte scysje z udziałem kapitanów Numosa, Casii i Midei pozwoliły komodorowi ustalić, na kogo powinien mieć oko. Liczył po cichu na kolejne tego typu występy, gdyż dawały one szanse wyśledzenia pozostałych oficerów, którym jego dowodzenie było nie w smak. Niestety, ci, którzy przewodzili spiskowi, zdołali się ukryć za plecami wystawionych wcześniej kapitanów i najwyraźniej nie zamierzali się ujawniać. Gdyby ich słowa były jedynym zagrożeniem, nie przejmowałby się nimi wcale, zwłaszcza że po odniesieniu drugiego zwycięstwa na Lakocie większość marynarzy i oficerów stała za nim murem, lecz ukryci wrogowie raz po raz udowadniali, że są w stanie posunąć się znacznie dalej, byle wykluczyć go ze stanowiska. Ta gra nie polegała już na pozbyciu się nielubianego dowódcy, ale na fizycznej eliminacji Geary’ego i jego najzagorzalszych popleczników, a cel ten można było osiągnąć wyłącznie poprzez zniszczenie okrętów, na których się znajdowali. Geary uaktywnił holograficzną mapę wiszącą nad środkiem stołu.

— Wybaczcie, że tak późno przekazuje wam informację o podjętej decyzji. Ogołociliśmy Dilawę ze wszystkiego, co mogło się nam przydać. Wydałem już rozkaz, aby flota się skierowała do punktu skoku na Heradao. — Na trójwymiarowym planie systemu gwiezdnego pojawił się łagodny łuk biegnący aż na krańce Dilawy. — Sprawdzimy przy okazji, czy w tamtym systemie nadal są przetrzymywani jeńcy wojenni. Jeśli trafimy na obozy, uwolnimy naszych chłopców.

— Musimy uwolnić razem z nimi sporo żywności — oświadczył ponuro kapitan Tulev. — To co mamy, nie wystarcza nawet dla nas.

Komandor Neeson z „Zajadłego” pokręcił głową.

— Nie zdołamy zdobyć takich ilości jedzenia, jeśli nie zajmiemy któregoś z miast na powierzchni planety, a tego, niestety, nasi komandosi nie zdołają zrobić. Moglibyśmy wprawdzie wymusić na Syndykach dostarczenie nowych zapasów, ale jak wszyscy wiecie, nie posiadamy środków, aby sprawdzić dokładnie tak wielkie transporty.

— Na Heradao przebywało dwa tysiące jeńców, jeśli wierzyć starym raportom, które zdobyliśmy — wyliczył Tulev. — Musimy ich uwolnić, co do tego nie ma dwóch zdań. Jesteśmy w stanie pomieścić taką masę ludzi. Na wielu jednostkach mamy niedobory załóg po ostatnich bitwach, nawet po przeniesieniu ludzi z tych jednostek, które musieliśmy zniszczyć. Największe okręty mogą przyjąć na pokład dodatkową obsadę, zwłaszcza że chodzi tylko o krótki czas, póki nie dotrzemy do przestrzeni Sojuszu. Pozostanie jednak coraz bardziej paląca kwestia wyżywienia.

— Będzie tak źle jak z paliwem? — wtrącił kapitan Armus z „Kolosa”

Geary uniósł ręce, by uciszyć wszystkich.

— Brakuje nam wszystkiego, ale nasze systemy logistyczne wyliczyły, że nie powinno nam zabraknąć żywności do czasu dotarcia do przestrzeni Sojuszu, nawet jeśli podejmiemy dwa tysiące jeńców z Heradao, chociaż w pewnym momencie będziemy musieli ograniczyć raz jeszcze dzienne racje.

— A jeśli dojdzie do kolejnych opóźnień? — zapytał Tulev.

— Nie możemy sobie pozwolić na kolejne opóźnienia — odparł Geary. — Mamy minimalne ilości paliwa i jedzenia, a jedyne źródła zaopatrzenia, na które możemy liczyć, znajdują się na terytorium Sojuszu. Musimy lecieć naprzód i walczyć. Musimy sprawić, żeby Syndycy mocno się zastanawiali, jaki będzie nasz następny ruch, ale od tej pory nie możemy już zboczyć z prostej drogi do celu. — Wyraz ulgi pojawił się na wielu twarzach, a gdy Geary zmienił skalę wyświetlanego hologramu, uśmiechy szybko zbladły.

— Prosta droga do celu oznacza większe prawdopodobieństwo trafienia na blokadę Syndyków — zauważył z obawą w głosie Armus. — Jak mamy walczyć, skoro brakuje nam paliwa?

Modląc się do przodków, aby sprawili cud — taka odpowiedź pierwsza nasunęła się na myśl Geary’emu, chociaż nadzieje na zbawienie przez boskie moce nie należały do podstaw planowania strategicznego.

— Musimy postępować w taki sposób, żeby zminimalizować zużycie ogniw paliwowych. Jeśli zajdzie taka konieczność, przebijemy się przez blokadę i odlecimy, nie wdając się w kolejne starcia. — Ten niezwykle prosty, a zarazem rozsądny pomysł nie spodobał się zebranym. Za bardzo odbiegał od prymitywnego rozumienia honoru i odwagi, jakim kierowała się flota już od kilku pokoleń, co skutkowało niewyobrażalnymi stratami w każdej walce. Ale Geary nabrał już sporego doświadczenia w radzeniu sobie w takich sytuacjach. — Możemy przecież wrócić i rozbić Syndyków, kiedy już uzupełnimy zapasy paliwa, a jeśli ruszą za nami, wystawić ich okrętom strzegącym granic Sojuszu, które także zasłużyły sobie na prawo do zadania odwetowego ciosu. — Twarze zebranych pojaśniały nieco, tu i ówdzie znów pojawiły się uśmiechy. — Istnieje spore prawdopodobieństwo, że wszystkie siły, jakie Syndykat rzucił za nami, czekają już na Heradao. Ten system leży bowiem na prostej drodze do naszego celu. Jeśli się nie mylę i po wyjściu z nadprzestrzeni zastaniemy wroga, zaatakujemy go od razu, ponieważ nasz bilans paliwowy może się już tylko pogorszyć.

Rzucił okiem w stronę Desjani, lecz z jej miny nie można było wyczytać, że usłyszała przed chwilą to, co niedawno sama doradzała. Nie mogę uciszyć plotek o faworyzowaniu Tani — pomyślał — ale gdy nasza ucieczka dobiegnie końca, postaram się, aby wszyscy, którzy na to zasługują, otrzymali stosowne wyróżnienia. Tak pomyślał, na głos jednak powiedział co innego, wskazując na hologram sektora.

— Z Heradao polecimy na Padronisa, a potem na Atalię.

Usłyszał ciche westchnienia dobiegające z obu stron stołu, a moment później kapitan Badaya ze „Znamienitego” wyraziła na głos myśl kiełkującą chyba we wszystkich głowach:

— W zasięgu skoku z Atalii znajduje się Varandal.

— Tak — przyznał Geary. — Przestrzeń Sojuszu i największa baza zaopatrzeniowa floty w sektorze. Gdy dotrzemy na Varandala, będziemy mogli uzupełnić wszystkie zapasy.

— Najwyższy czas na śmiałe posunięcia — stwierdził kapitan Caligo dowodzący „Znakomitym”, jednym z uszkodzonych okrętów liniowych. — Sojusz potrzebuje nas i każdego jeńca, jakiego zdołamy oswobodzić z syndyckich obozów pracy.

Ludzie zareagowali na to bezsprzecznie słuszne oświadczenie pomrukami aprobaty. Geary, wsłuchując się w nie, nie spuszczał oka z kapitana Caligo. Człowiek ten do niedawna nie zabierał głosu na odprawach, dopiero ostatnio stał się aktywny. Nie mówił jednak niczego kontrowersyjnego, wszystkie jego wypowiedzi były zgodne z tokiem myślenia większości zebranych.

— Nasz wywiad uważa, że zapasy min Syndykatu muszą być na wykończeniu, zważywszy, jakich rozmiarów pola postawiono na Lakocie, żeby nas zablokować — ciągnął Geary. — Niemniej zaraz po wyjściu z nadprzestrzeni wykonamy manewr uniku i przygotujemy się do rozpoczęcia walki tuż za punktem skoku. Czy ktoś ma pytania?

— A co z Kalixą? — Te słowa wypowiedziała kapitan Kila. — Nie dość, że leży na drodze do przestrzeni Sojuszu, to jeszcze ma wrota hipernetowe. — Niby mówiła pojednawczym tonem, lecz brzmiało to dość zaczepnie. Dyplomacja nigdy nie była jej najsilniejszą stroną, ale o tym Geary od dawna wiedział.

— Nie polecimy na Kalixę — odparł. — Zagrożenie ze strony wrót hipernetowych jest zbyt wielkie.

Kila udała zdziwienie.

— Czy ryzyko kiedykolwiek stanowiło problem dla tej floty? Nie powinniśmy się przejmować tym, co zrobią Syndycy, kapitanie Geary, zwłaszcza w sytuacji, gdy możemy zadać im znaczące straty, wyłączając z sieci kolejny system gwiezdny.

— Wybaczy pani, kapitanie Kila, ale czy pani przypadkiem nie była z nami na Lakocie? — zapytał z niedowierzaniem w głosie komandor Neeson. — Mało brakowało, a wrota doprowadziłyby do zniszczenia naszej floty.

— Flota nie została tam zniszczona — odparła Kila. — Unikanie akcji z powodu obaw przed reakcjami wroga nie należy do kanonu zachowań dowódców floty, nie mówiąc już o kapitanie zwykłego okrętu liniowego.

Twarz Neesona pokraśniała z gniewu.

— Oskarża mnie pani o tchórzostwo?

— Cisza! — rozkazał Geary. — Natychmiast. Kapitanie Kila, pani wypowiedź wykroczyła poza granice regulaminu.

— Nie zamierzałam nikogo obrażać. — Mówiąc to, wzruszyła ramionami. — Chciałam jedynie uświadomić wam…

— Dość tego! — W oczach Kili dostrzegł chęć buntu, gdy zmusił ją w tak bezpardonowy sposób, by zamilkła. — Komandor Neeson dowiódł nam swojej odwagi niejeden raz. Nie będę tolerował prób podważania zasług jego bądź kogokolwiek z dowódców tej floty bez żelaznych dowodów.

Kapitan Cresida tylko czekała na taką okazję, od razu wtrąciła swoje trzy grosze:

— Komandor Neeson ma rację. Poziom energii wyemitowanej przez kolaps wrót na Lakocie był naprawdę minimalny w stosunku do przewidywanego. Pragnę przypomnieć kapitan Kili, że optymalna moc ich eksplozji może być porównywalna z wybuchem supernowej. Żaden okręt znajdujący się w granicach układu planetarnego, choćby nawet maksymalnie oddalony od wrót, nie będzie miał szans na przetrwanie podobnego kataklizmu.

— W teorii — nie bez sarkazmu natychmiast zbyła ją Kila. — Jakoś na Sancere i na Lakocie nie doszło do niczego podobnego, więc może założenia tej teorii są błędne i możemy używać wrót jako broni zdolnej eliminować całe wrogie systemy. Tym sposobem odpłacimy im z nawiązką za wszystko, co uczynili podczas tej wojny.

— Pani wypowiedź — odparła Cresida, podnosząc głos — świadczy o kompletnym niezrozumieniu problemu i przeczy wszystkim danym, jakie zdołaliśmy zebrać podczas wydarzeń na Sancere i Lakocie!

— Dość tego! — po raz kolejny przerwał Geary. — Kapitan Cresida ma rację. Nie trzeba nam teraz debaty naukowej. A pani, kapitanie Kila, polecam zapoznanie się ze wszystkimi szczegółami sprawy, zanim zacznie pani wypowiadać się o niej w tak kategoryczny sposób.

Kila poczerwieniała na twarzy i z trudem pohamowała się od ciętej odpowiedzi.

Dowódca „Śmiałego” skinął głową.

— Jesteśmy w stanie dokonać kolapsu wrót, ale wszyscy widzieliście, co się stało z okrętami wroga, które zrobiły to na Lakocie.

— Nasze okręty… — zaczęła Kila.

— Na Sancere moja jednostka była blisko wrót, a „Inspiracja” wiele minut świetlnych dalej! Wiem doskonale, co czuje człowiek znajdujący się w pobliżu zapadających się wrót hipernetowych, i nie mam zamiaru przechodzić przez to po raz kolejny bez względu na to, co pani ma do powiedzenia. Tylko szczęście i opieka żywych gwiazd ocaliły nas na Sancere i Lakocie.

— Szczęście, odwaga i rozum — uzupełnił Geary. — Jeśli nasza flota będzie umiała korzystać z tych dwóch ostatnich przymiotów, zdołamy pierwszy oszczędzić na lepsze okazje. Znacie moje zdanie na temat używania wrót hipernetowych do niszczenia całych systemów gwiezdnych. Nigdy nie wydam takiego rozkazu. Ani żywe gwiazdy, ani nasi przodkowie nie zaaprobowaliby tak potwornego bestialstwa.

— W takim razie — wtrącił kapitan Duellos — skok na Kalixę nie ma większego sensu.

Kila spojrzała spode łba, gdy kapitan Caligo ponownie zabrał głos:

— Ta flota jest jednością. Wszyscy wierzymy w te same ideały. Tego typu awantury, tworzące linie podziału, służą wyłącznie sprawie wroga.

Jego słowa sprawiły, że wielu oficerów przytaknęło. Geary także zgadzał się z nimi w całej rozciągłości. Co ciekawe, udało się tym sposobem spacyfikować Kilę, która najwyraźniej straciła chęć do dalszej dyskusji.

— Czy ktoś jeszcze ma pytania? — rzucił oschle Geary.

Nikt się nie zgłosił. Spotkanie zakończyło się pospiesznym znikaniem hologramów. Sala odpraw powoli wracała do normalnych wymiarów.

Tylko kapitan Duellos pozostał nieco dłużej.

— Muszę przyznać, że zastanawia mnie, dlaczego wciąż nie opuszczamy Dilawy.

— Potrzebowałem solidnego kopa w tyłek, żeby podjąć decyzję — przyznał Geary.

— Rozumiem. Na szczęście miał pan pod ręką kapitan Desjani.

Wymieniona przez Duellosa spojrzała na niego ze złością.

— Nie masz niczego innego do roboty, Roberto?

Duellos skinął głową, a potem się uśmiechnął.

— Daj mi znać, Taniu, jeśli będziesz potrzebowała kogoś do rozkołysania nogi.

— Nie omieszkam. Komodor ma wyjątkowo twardy tyłek. A ty, jak mniemam, ćwiczysz sporo na wypadek kolejnych konfrontacji z kapitan Kilą.

— Szkoda mi czasu na kogoś takiego — odparł lekceważąco Duellos. — Otwieram do niej usta tylko wtedy, gdy wymaga tego regulamin.

Geary skrzywił się, słysząc te słowa.

— Dobrze, że zamknęła się sama, zanim musiałbym jej to rozkazać.

— Nawet Kila nie mogła dyskutować ze słowami Caligo.

— I tu się mylisz — zaoponowała Desjani. — Nawet tak oczywiste słowa mogą być przekręcone. Dlatego zdziwiłam się bardzo, że tak szybko się poddała.

Duellos przygryzł wargę, rozmyślając.

— Masz rację, ale to by sugerowało, że Kila i Caligo jakoś się dogadali. Z tego co wiem, oni się nie znają, jedyne okazje, przy których można zobaczyć ich razem, to nasze odprawy, a tu, jak widać, niespecjalnie się zgadzają.

— Temu nie przeczę — przyznała Desjani.

— Jak dobrze znasz kapitan Kilę? — zapytał ją Geary.

Tania wzruszyła ramionami.

— Nie miałam z nią wielu kontaktów, głównie z powodu niezbyt przychylnych opinii, jakie krążyły na jej temat wśród moich przyjaciół. A tych było naprawdę sporo.

— Co mówili o niej twoi przyjaciele?

— Twierdzili, że poziom jej skurwysyństwa osiągnął stany alarmowe i gotów jest wylać przy pierwszej lepszej okazji.

Geary musiał udać, że kaszle, by nie usłyszeli jego śmiechu.

— Tak, to dobry powód, żeby unikać spotkań z taką osobą.

— I całkiem udany opis osobowości — dodał Duellos.

— Jakim cudem awansowała, skoro jest taka wredna?

Desjani spojrzała z politowaniem na Geary’ego.

— Poważnie pan pyta? Jej chamstwo pojawia się wyłącznie w kontaktach z ludźmi niższymi stopniem albo rywalami do promocji. Zdaniem jej przełożonych, zawsze była idealna i dokładna jak filtr cząsteczkowy.

— Aha. — To było głupie pytanie. Sam spotkał kilku podobnych jej oficerów w swojej karierze sto lat wcześniej. Jakimś cudem podobne indywidua nie ginęły zbyt często na wojnie.

— Sam pan widzi — stwierdził Duellos — że Kila nie należy do ludzi mogących się zaprzyjaźnić z oficerem bez polotu, który nie jest w stanie pomóc jej w dalszym awansowaniu. Caligo należy do typu ludzi, których Kila przeżuwa i wypluwa dla zabawy.

— Co wcale nie znaczy, że nie mogą wylądować kiedyś w jednym łóżku — podsumowała Desjani.

— Auć! — Duellos zrobił bolesną minę. — Wiem, że to miała być przenośnia, ale ten obraz będzie mnie prześladował do końca życia. Za pozwoleniem, kapitanie Geary, muszę wziąć prysznic.

Hologram Duellosa zniknął, a komodor pokręcił głową, patrząc w kierunku Desjani.

— Cieszę się, że mam was obie po swojej stronie. — Uniósł rękę, widząc, że Rione zbiera się do wyjścia. — Czy pani współprezydent może poświęcić mi jeszcze minutkę?

Wiktoria się zatrzymała, spojrzała na Desjani, potem na Geary’ego.

— Myślałam, że chcecie zostać sami.

Tania zmrużyła oczy, jej górna warga zadrgała, odsłaniając zęby.

— Może porozmawiamy o tym na osobności, pani współprezydent?

— Miałem nadzieję — wtrącił komodor, nim Rione zdążyła zaproponować przeciwniczce wybór broni — że da mi pani znać, kiedy się czegoś dowie.

Tym razem Wiktoria omiotła wzrokiem Desjani, jakby chciała mu dać do zrozumienia, że obecność osoby postronnej podczas tej rozmowy nie byłaby wskazana, ale Geary nie zareagował na ten pokaz. Wolał, by oprócz niego ktoś jeszcze mógł przeanalizować nowe wiadomości. Rione pokręciła w końcu głową.

— To czego się dowiedziałam, mogę podsumować jednym słowem: nic.

— Nic a nic? — Geary pomasował skroń, próbując ukryć rozczarowanie. — Wiem, jak dobrymi szpiegami dysponuje pani współprezydent w mojej flocie. Miałem nadzieję…

— Dopóki pracują dla pana, kapitanie Geary, powinien pan ich nazywać agentami. — Rione machnęła gniewnie ręką. — Kimkolwiek są ludzie, którzy zaangażowali się w siłową próbę usunięcia pana ze stanowiska i dokonali sabotażu na kilku jednostkach floty, zamaskowali swoje działania niezwykle skutecznie i przemyślnie. Nie zostawili żadnych śladów. Nawet zezwolenie na ostrzejsze przesłuchanie kapitana Numosa po tym, jak odkryliśmy wirusy w systemach napędu nadprzestrzennego, nie wniosło niczego nowego do sprawy, ponieważ nie miał pojęcia, kto tak naprawdę mógł go podpuszczać. Faresa mogła wiedzieć więcej, ale poległa na Lakocie. To samo dotyczyło Falco, choć w jego przypadku trudno byłoby oddzielić fantazje od rzeczywistości, by wyłuskać cokolwiek przydatnego. Kapitan Casia i komandor Yin nic nie powiedzą, ponieważ przydarzył im się jakże wygodny dla spiskowców wypadek. Jeśli z jakichkolwiek powodów nie docenia pan wrogów, którzy pozostali w tej flocie, powinien pan szybko zmienić podejście do nich. Kimkolwiek są, wiedzą, co robią, i potrafią być bardzo niebezpieczni.

— My też potrafimy — wtrąciła Desjani.

Rione wyglądała na rozbawioną tą uwagą.

— Brawura jest dobra podczas walki z Syndykami, ale w tym przypadku nie na wiele się zda.

— Tyle już wiemy — stwierdził Geary, zanim Desjani ponownie rzuciła rękawicę. — A co z Kilą? Zaczyna mi się coraz ostrzej przeciwstawiać.

Rozbawienie Rione zniknęło natychmiast.

— Zgodnie z tym co powiedział pański przyjaciel, a potwierdzili moi agenci, Kila ma zbyt mały autorytet, by mogła liczyć na stanowisko głównodowodzącego tej floty. Ale jest też bardzo arogancka i w odróżnieniu od Numosa, zbyt rozsądna, aby dać sobą kierować. Moim zdaniem to jej normalne zachowanie. Kiedy zrozumiała, że nie uda się pana usunąć w normalny sposób, zaczęła robić wszystko, by wypaść jak najlepiej w oczach przełożonego. Czy próbowała pana uwodzić?

— Słucham?

— Podobno tego rodzaju zachowania są dla niej typowe, kiedy chodzi o załatwianie sobie awansu, choć z drugiej strony powodem tych plotek może być także powszechna niechęć kolegów. Zatem twierdzi pan, że nigdy nie próbowała czegoś takiego?

— Nie! — Widział kątem oka Desjani i gromy miotane w kierunku Rione. — Nigdy nie przebywaliśmy równocześnie na pokładzie tej samej jednostki.

— Zatem wiemy chociaż, dlaczego tego nie próbowała. — Wiktoria skinęła głową. — Aczkolwiek przy pana reputacji mogła równie dobrze uznać, że uwodzenie nie ma wielkiego sensu.

— Dzięki. — Pani współprezydent miała dar wytrącania go z równowagi.

— Niemniej Kila nie pozwoliłaby zrobić z siebie marionetki poruszanej przez ludzi odpowiedzialnych za ostatnie zamachy przeciw flocie — ciągnęła Rione. — A gdyby sama była w nie zamieszana, na pewno nie wychylałaby się teraz.

— Jeśli moi wrogowie są tak przebiegli, jak pani uważa, na pewno by do tego nie dopuścili. — Geary pokręcił głową. — Nasi programiści sprawdzają nieustannie, czy nie pojawiły się kolejne groźne wirusy, ale nie są pewni, czy znają wszystkie furtki do systemu floty. Co jeszcze możemy zrobić?

— Nie mam pojęcia. — Frustracja Wiktorii była trudna do przeoczenia. — Rozumiem, że nie dostał pan kolejnych ofert zostania dyktatorem?

— Ostatnimi czasy nikt mi tego nie proponował.

— Od pańskiej dyktatury dzieli nas już tylko przestrzeń między tym miejscem i granicami Sojuszu oraz siły Syndykatu, których zadaniem jest powstrzymać flotę — stwierdziła Rione.

— Zapomniała pani o mnie — zauważył Geary. — Ja na to nigdy nie pozwolę.

Wiktoria popatrzyła na niego z obawą.

— Myśli pan, że poplecznicy będą się przejmowali pańskim zdaniem? Kiedy pojawimy się w systemie Varandala, ludzie, którzy chcą, aby obalił pan legalnie wybrane władze, zrobią wszystko, żeby to się stało faktem.

Tym razem odpowiedziała jej Desjani głosem zimnym jak lód:

— Kapitan Geary nie złamie przysięgi danej Sojuszowi bez względu na to, jak bardzo zepsuci są rządzący politycy.

Rione zignorowała ją, kierując kolejne słowa do Geary’ego:

— Nie będą słuchali pańskich odmów w nieskończoność, wiedząc, że spora część floty pójdzie za nimi, jeśli ogłoszą, że działają w imieniu Black Jacka. Nie będą potrzebowali niczyjej zgody na przeprowadzenie zamachu stanu pod pańskim sztandarem. Musi się pan liczyć z tym, że dokonają przewrotu i wrobią pana w niego. Powinien pan mieć plan na taką ewentualność, i to zanim upadnie legalnie wybrany rząd.

— Rozumiem. — Nie umknęło jego uwadze, że Rione proponowała dokładnie to samo co wcześniej Desjani. Nie był jednak tak szalony, by jej o tym teraz wspominać. — Ma pani może jakieś sugestie w tej materii?

— Gdyby chodziło o polityków, sypałabym radami jak z rękawa — Wiktoria westchnęła głośno — ale w tym wypadku chodzi o wojskowych, a ich nie bardzo rozumiem.

Geary rzucił spojrzenie w stronę Desjani.

— Może powinniśmy rozpracować tę sprawę po wojskowemu. Zredukować wszystko do rozwiązań strategicznych i taktycznych.

Rione zareagowała na tę propozycję wyraźną poprawą nastroju.

— Takie podejście mogłoby mieć sens.

Siedząca tyłem do niej Desjani wykrzywiła usta w niekoniecznie służbowy sposób.

Geary próbował rzucić jej napominające spojrzenie, ale nie zdołał go ukryć przed czujnym wzrokiem pani współprezydent. Rione odwróciła się i mrużąc powieki, popatrzyła na Desjani, zbyt późno jednak, by dostrzec jej wyzywającą minę.

— Jest pan w stanie to zrobić? — zapytała Geary’ego. — Może pan przemówić im do rozsądku językiem, który zrozumieją, i powstrzymać ich przed podjęciem takich działań?

— Już próbowałem, ale nie mam na podorędziu odpowiednio mocnych argumentów.

Tym razem to Wiktoria parsknęła drwiąco.

— Proszę pomyśleć o tym jak o kataklizmie, bo przewrót wojskowy będzie wydarzeniem tej skali. O wielkim kataklizmie, największym, jaki może pan sobie wyobrazić.

Desjani uniosła brew, spoglądając w stronę Geary’ego.

— Na przykład o skutkach ataku na System Centralny Syndykatu, po którym nasza flota utknęła na terytorium wroga.

— Świetnie — podsumowała Rione. — Znakomicie. To musi być coś na tyle świeżego, że wciąż tkwi w pamięci i nie da się o tym mówić bez emocji. Coś co brzmi atrakcyjnie, ale w rzeczywistości jest totalną porażką, przez którą można nawet przegrać wojnę. Z pewnością znajdziecie coś odpowiedniego na tę okazję.

Geary skinął głową.

— Chciałbym jedynie wiedzieć, kto ma być wrogiem w tym scenariuszu.

Rione westchnęła z irytacją.

— To akurat najłatwiejsza część zadania. Może pan zapytać kapitan Desjani, ona panu na pewno wyjaśni. Albo kapitana Badayę. Kim jest największy wróg Sojuszu? To ja i wszyscy pozostali politycy. Wszyscy wojskowi w to wierzą. — Wymieniona z nazwiska Desjani skinęła zdawkowo głową, w jej oczach nie było nawet śladu kpiny. — Widzi pan? Musi pan oprzeć swoją strategię na czymś, co ludzie takiego pokroju jak Badaya uznają za prawdę. Dzięki temu łatwiej ją zaakceptują. Niech pan poćwiczy na niej — wskazała na Desjani. — Nie dość, że myśli po żołniersku, to jest najbardziej zaufaną z pańskich podwładnych. — Po tej uwadze ani Desjani, ani Geary nie zdołali ukryć emocji. Rione uśmiechnęła się, rozciągając zaciśnięte mocno wąskie wargi. — Nie jestem ślepa ani głupia. Byłby pan skończonym głupcem, kapitanie Geary, gdyby nie pozwolił, żeby ta kobieta pilnowała pańskiego tyłka. Pytanie tylko, czy ona odważy się powiedzieć panu w oczy, że jej zdaniem któryś z tych pomysłów nie wypali.

Na twarzy komodora pojawił się krzywy uśmiech.

— Jestem pewien, że kapitan Desjani nie omieszka wytknąć mi każdego mankamentu moich planów.

— Świetnie. Nie chcę, aby rząd Sojuszu został obalony przez kogoś, kto powoła się na legendę bohatera stworzoną kiedyś przez propagandzistów. Wolałabym też nie mieć do czynienia z panem, gdyby doszło do takiego przewrotu, a pan by z jakichś przyczyn zapragnął go wykorzystać. — Rione odwróciła się i zniknęła za włazem.

— Czy ona panu groziła? — zapytała Desjani.

— Tak. Nie pierwszy raz zresztą, tyle że dzisiaj zrobiła to w obecności trzeciej osoby.

— Dlaczego pan jej na to pozwala?

— Dlatego — odparł Geary, nie odrywając oczu od włazu — że miewam momenty zwątpienia i cieszy mnie istnienie takiego zagrożenia.

Desjani zamyśliła się na dłuższą chwilę.

— Muszę przyznać, że w wielu sprawach miała rację. Na przykład gdy wspomniała, że powinnam pana wspierać, sir.

— Wiem, ale proszę nie zapominać, że przysięgała pani wierność Sojuszowi.

Pokręciła głową.

— Już o tym rozmawialiśmy. Pan nie złamie swojej przysięgi, więc i ja nie będę musiała sprzeniewierzyć się swojej. Dlaczego pan ufa tej kobiecie?

Racjonalne pytanie, zważywszy na fakt, że Rione była politykiem. Ale znacznie gorsze było to, co Geary uświadomił sobie tej chwili. Stuletnia wojna doprowadziła do sytuacji, w której oficerowie floty traktowali z chorobliwą podejrzliwością każdego, kto miał wpływ na rządzenie Sojuszem. Wskazał głową w kierunku włazu, za którym przed momentem zniknęła Rione.

— Ponieważ mimo tego wszystkiego, co zataiła przede mną i przed innymi, wiem, że Wiktoria ma tylko dwie miłości życia. Jedną jest jej mąż, który z tego co dzisiaj wiemy, może nadal żyć i przebywać w którymś z obozów jenieckich na terytorium Syndykatu, a drugą Sojusz. Ta kobieta dałaby się zabić za Sojusz, Taniu, tak jak ty albo ja. To że nie nosi munduru, nie oznacza, że nie byłaby do tego zdolna. Rione jest lojalna wobec Sojuszu i z tego co wiem, to jedna z najbardziej nieprzekupnych osób, jakie zdarzyło mi się poznać. Potrafi dać się we znaki, ale można jej bezgranicznie ufać.

— System Heradao ma jedną niezaprzeczalną zaletę — zauważyła Desjani. — Tam przynajmniej jasne będzie, kto jest wrogiem. — Spojrzała na komodora z nietypową dla niej melancholią. — Bywa, że tęsknię do czasów sprzed pańskiego odnalezienia, kiedy jedynym rozwiązaniem problemów było zabijanie Syndyków w najszybszy i najbardziej efektywny sposób. Oni byli jedynymi wrogami. Zabicie odpowiedniej liczby Syndyków miało nam przynieść zwycięstwo. Wprawdzie ta metoda okazała się nieskuteczna, ale przynajmniej życie było prostsze. Pan to wszystko skomplikował.

— Syndycy pozostali naszymi wrogami — zaprotestował Geary. — Jeśli całą uwagę skupi pani na tym fakcie, życie stanie się znowu prostsze.

— Żąda pan ode mnie, abym szanowała polityka — przypomniała mu. — A to nie jest ani proste, ani łatwe.

Przyglądał się jej przez dłuższą chwilę, zastanawiając się, jakim cudem oficer floty może być lojalny wobec Sojuszu, okazując jednocześnie tak wielką pogardę jego rządowi. Mogło to po części wynikać z czysto ludzkiej potrzeby zrzucenia winy za niepowodzenia na kogoś innego, chociaż nawet Rione przyznawała otwarcie w prywatnych rozmowach, że politycy w ciągu minionego stulecia robili co mogli, by zasłużyć sobie na takie traktowanie. Może to on, Geary, jest jedynym anachronizmem w tym układzie; oficerem wierzącym, że szacunek dla rządzących Sojuszem jest nierozerwalnie związany ze służbą, odrzucającym a priori każdą myśl, że może być inaczej.

— Uwierz mi, to osoba, której można zaufać.

Desjani prychnęła z pogardą.

— Zrobię co w mojej mocy, aby okazać jej szacunek, ponieważ jestem oficerem floty, a pan za nią poręczył, ale jednego jestem pewna: nigdy jej w pełni nie zaufam. — Cofnęła się w stronę włazu, nie spuszczając z niego wzroku. — Przyjmę jednak pańskie polecenie, ponieważ wierzę w pański osąd.

Załogi stu okrętów wojennych wierzyły, że doprowadzi je do domu, w jego rękach spoczywały losy Sojuszu, a kto wie, czy nie całej rasy ludzkiej, lecz tak naprawdę liczyło się tu i teraz wyłącznie zaufanie, jakim obdarzała go ta jedna jedyna kobieta. Rione powiedziała mu kiedyś, że ludzie tak naprawdę nie walczą o wielkie sprawy, że kierują nimi najprostsze instynkty i osobiste powody. Ci ludzie także mogli mówić, że walczą o ideały, choć sprowadzało się to tylko do tego, że bronili życia towarzyszy broni i swoich bliskich pozostających w domach. Geary odwrócił się, by spojrzeć na hologram sektora, w którego centrum widniał system Heradao, a za nim Padronis, Atalia i cel ich podróży, Varandal.

Tak niewiele już zostało. Zaszli naprawdę daleko. Muszą dotrzeć do domu bez względu na to, co czeka ich po wyjściu z nadprzestrzeni.

Doprowadzi tę flotę do przestrzeni Sojuszu, ponieważ wielu ludzi wierzy, że może tego dokonać. A jednym z tych ludzi jest Tania Desjani.


* * *

Przed opuszczeniem Dilawy musiał zwołać jeszcze jedną odprawę. Gdy okręty wejdą w nadprzestrzeń, będą mogły wysyłać wyłącznie krótkie tekstowe wiadomości. Dlatego wybrał wąskie grono oficerów, z którymi mógł omówić sprawy przed dokonaniem skoku.

Zasiadł raz jeszcze w sali odpraw, tym razem stół konferencyjny nie wydawał się wiele większy niż w rzeczywistości. Wokół niego widział hologramy kapitanów Duellosa, Tuleva i Cresidy. Osobiście stawili się tylko on, Desjani i Rione.

— Zbliżamy się do przestrzeni Sojuszu — zagaił Geary — ale nadal do niej nie dotarliśmy. Spodziewam się, że na Heradao albo w kolejnym systemie, przez który będziemy musieli się przedzierać, stoczymy następną wielką bitwę. Jestem spokojny o wynik starcia z Syndykami. Jedyne co mnie niepokoi, to reakcja Obcych na nasz powrót do domu.

— A co oni mogą zrobić? — zastanawiała się na głos Cresida. — Jeśli nasze przypuszczenia są prawdziwe, Obcy mogą doprowadzić do jednoczesnego kolapsu wszystkich wrót hipernetowych, jakie posiada ludzkość. Ale czy uczynią to tylko dlatego, że uda nam się wydostać z matni?

— To jedna z moich najpoważniejszych obaw — przyznał komodor.

— Mamy jeszcze trochę czasu — oświadczyła Rione cicho, lecz dobitnie. Zebrani spojrzeli na nią z zaciekawieniem, więc machnęła ręką w kierunku holomapy. — Rozważmy wszystko, co wiemy o ich taktyce. Do tej pory nie uczynili żadnej bezpośredniej akcji przeciw nam albo Syndykom. Zamiast tego napuścili nas na siebie.

— To prawda — przyznał Duellos.

— A co Obcy wiedzą o naszej flocie? — ciągnęła Rione. — Po pierwsze, zdają sobie sprawę, że wrota mogą być także bardzo potężną bronią. Pytanie zatem brzmi: czy ta obca cywilizacja posiada siatkę agentów albo chociaż botów szpiegujących na terytorium Sojuszu? Moim zdaniem powinniśmy założyć, że tak jest.

— Zaimplantowali nam coś takiego w systemach nawigacyjnych — wtrąciła Cresida. — Mówię o tych wirusach opartych o technologie kwantowe. Uważamy, że usunęliśmy wszystkie, ale z tego co wiem, takie programy mogły się zreplikować. Czekają w uśpieniu, aby się uaktywnić po określonej sekwencji zdarzeń.

— Właśnie. — Rione wskazała na sektory galaktyki za terytorium Syndykatu. — Obserwowali nas. Przyglądali się naszym działaniom. Muszą zatem wiedzieć, że jeśli pokażemy Sojuszowi tak potężną broń, władze mogą się zdecydować na jej użycie.

Cresida wyszczerzyła zęby w uśmiechu.

— Pani współprezydent ma rację. Poczekają, żeby sprawdzić, czy powiemy naszemu rządowi i dowództwu o istnieniu broni zdolnej wyeliminować całe systemy planetarne Syndykatu. Będą pewnie chcieli wiedzieć, czy politycy zdecydują się ją wykorzystać. Gdybym to ja była obserwatorem wojny toczącej się od stulecia, byłabym pewna, że zastosowanie takiej broni jest tylko kwestią czasu. Jedna strona nią zaatakuje, a druga odpowie tym samym.

— Dziękuję, kapitanie Cresida — powiedziała Rione. — Obcy zatem będą mogli siedzieć wygodnie i przyglądać się, jak Sojusz likwiduje kolejne systemy Syndykatu, a potem obejrzą podobną odpowiedź ze strony wroga. Tym sposobem nie kiwnąwszy palcem, doprowadzą do wzajemnego unicestwienia dwóch frakcji ludzkiej cywilizacji za pomocą broni, którą sami nam dostarczyli.

Geary skinął głową, czując dziwny niesmak w przełyku.

— Zatem poczekają jeszcze trochę, by zobaczyć, co zrobimy. Co daje nam trochę czasu.

— Ale niewiele, kapitanie Geary — odparła Wiktoria, przyglądając się z o wiele poważniejszą miną hologramowi sektora. — Opisałam sytuację w świetle domniemań dotyczących rozpętania tej wojny, które opierają się na założeniu, że Obcy podpuścili Syndyków do zdradzieckiego ataku, obiecując im wsparcie. Pytanie tylko, czy Światy Syndykatu uczyniły to z czystej zachłanności, czy raczej zostały przekonane, że uderzenie na Sojusz to dobry pomysł.

— A co takiego Obcy mogli powiedzieć Syndykom? — zapytała Desjani.

Gdyby spojrzenie mogło zabijać, Rione rozbiłaby ją na atomy.

— Wszystko — powiedziała z naciskiem. — Mogli na przykład przedstawić fałszywe dowody, które wskazywały na zdradziecki atak przygotowywany przez Sojusz.

— Przecież nie mieliśmy wtedy sił, które umożliwiałyby taki atak — zaprotestował Geary.

— Ale tego Syndycy nie mogli wtedy wiedzieć — odparła z sarkazmem w głosie Wiktoria. — Naprawdę uważasz, że nie uwierzyliby w wiadomość o tworzonej w tajemnicy flocie? Tu jednak nie chodzi o szczegóły. Przestańmy się na nich skupiać. Zmusili Syndyków podstępem do zaatakowania Sojuszu, więc mogą to zrobić raz jeszcze.

— Raz jeszcze? — Cresida pochyliła się do przodu, w jej oczach widać było wielkie zainteresowanie. — Jak?

— Jeśli sami nie wykażemy odpowiedniej inicjatywy, Obcy mogą nam zafundować bodźce do użycia wrót hipernetowych jako broni. Istnieje prawdopodobieństwo, że zorientowali się już, iż wiemy, co planują, dlatego mogą nam nie dać czasu na przekazanie tego dalej. Założyliśmy przed chwilą, że mają jakiś sposób na zdalne kolapsowanie wrót. Jakiś sygnał wysyłany z prędkością nadświetlną. — Wskazała kolejno kilka gwiazd na hologramie. — Załóżmy, że w przestrzeni Sojuszu dochodzi do kolejnych eksplozji wrót unicestwiających całe życie w systemach, w których się znajdowały. Kogo obwiniłyby za to władze?

— Szlag… — Geary słyszał, że pozostali zebrani także klną pod nosem. — Jeśli my nie zaczniemy ludobójczych ataków, Obcy sprowokują Syndyków albo Sojusz do myślenia, że druga strona jest za to odpowiedzialna.

Wzrok Rione wydawał się nieobecny, gdy skierowała oczy na gwiazdę znajdującą się w głębi przestrzeni Sojuszu, niemal na skraju holograficznej mapy.

— Układ Słoneczny także posiada wrota hipernetowe — stwierdziła. — Mimo to wciąż zachowuje neutralność i nie może wrócić do świetności po serii wojen, które w starożytności dotknęły Ziemię i otaczające ją pierwsze kolonie. To siedziba naszych czcigodnych przodków, to na tej planecie poznaliśmy znaczenie żywego światła gwiazd. Umieszczono tam wrota na znak szacunku dla tradycji, by ułatwić życie pielgrzymom, chociaż nie usprawiedliwiały tego warunki ekonomiczne. — Rozejrzała się po sali. — Co by pomyśleli obywatele Sojuszu, gdyby uwierzyli, że Syndycy zniszczyli ten system?

Duellos odpowiedział jej niezwykle ostrym tonem:

— W takiej sytuacji nie zdołalibyśmy powstrzymać ich przed zemstą. Nie posłuchaliby żadnych argumentów. Łaknęliby śmierci wszystkich mieszkańców Światów Syndykatu. I to za wszelką cenę.

— A niech to szlag!… — Geary pomyślał, że jego wkładem w tę dyskusję są głównie przekleństwa. — Dobrze. Możemy zatem przyjąć, że po powrocie do domu Obcy dadzą nam niewiele czasu, aby sprawdzić, czy połknęliśmy przynętę. Jeśli nie postąpimy zgodnie z ich myślą, zanim upłynie okres, który uznają za rozsądny, sami sprowokują ostatnią ofensywę w historii ludzkości. Gdybym tylko wiedział, jaki mają w tym cel!…

— To niestety musi pozostać zagadką — odparła Rione. — Wydaje nam się, że wiemy, co do tej pory zrobili. Dali nam do ręki zabójczą broń i czekają teraz spokojnie, aż jej użyjemy. Problem w tym, że nie możemy rozgryźć, czy unikanie bezpośredniej walki wynika ze stosowanej przez nich strategii działania, czy raczej jest wynikiem religijnych albo moralnych ograniczeń.

— A cóż w tym może być moralnego? — zdziwiła się Cresida.

— Z obcego nam punktu widzenia? Może uważają, że dostarczenie nam takich zabawek nie obarczy ich winą za ich użycie, jeśli to my sami pociągniemy za spust. Tak tylko gdybam, to jedno z możliwych wyjaśnień.

— Równie prawdopodobne jest wytłumaczenie — oświadczył Tulev — że to absolutnie amoralna i najskuteczniejsza z ich punktu widzenia strategia, która zmierza do eliminacji ludzkości jako potencjalnego zagrożenia albo rywala. Nie wiemy tego na pewno, więc musimy opierać nasze założenia o ich przyszłych posunięciach wyłącznie na tym, co zrobili w przeszłości.

— Ma pan rację. Jeśli jednak nasze założenia względem ich uprzednich działań nie są błędne, możemy przypuszczać, że bardzo źle nam życzą. — Geary spojrzał na Wiktorię. — Pani współprezydent, czy może pani sporządzić listę systemów mających dla nas największe znaczenie symboliczne? Musimy zadbać o to, by otrzymały zabezpieczenia antykolapsacyjne w pierwszej kolejności.

— Wierzy pan, że coś takiego jest wykonalne? Symbolika miejsc jest pojęciem bardzo względnym. — Mierzyła wzrokiem Geary’ego przez dłuższą chwilę. — Jeśli celem Obcych jest sprowokowanie ataku odwetowego na niespotykaną skalę, powinni obrać za cel układ planetarny, z którego pochodzi nasz komodor i legendarny bohater Sojuszu, Black Jack Geary.

Wstrzymał oddech, nagle stracił z pola widzenia pomieszczenie, w którym się znajdował, i ludzi, którzy go otaczali. Teraz widział tylko świat, na którym dorastał. Planetę, na której pochowano jego rodziców i krewnych. Swój dom, choć musiał się bardzo zmienić w ciągu niemal stulecia, które on spędził w hibernacji. Wyobraził sobie falę uderzeniową, która omiata te miejsca, zupełnie jak na Lakocie zamieniając w okamgnieniu przyjazny, gęsto zaludniony glob w krąg piekielny i kostnicę.

Dlaczego nie zauważał dotąd znaczenia swojej rodzinnej planety? Odzyskał ostrość widzenia i spojrzał na uczestników odprawy. Każdy miał własny świat. Czy któryś z nich mógł być ważniejszy od jego domu? Geary westchnął i pokręcił głową.

— Nie jestem zbyt biegły w sprawach zarezerwowanych dla żywego światła gwiazd. Gdyby pani współprezydent była łaskawa dokonać tej oceny…

— Sądzi pan, że mam kwalifikacje pozwalające mi się równać z boskimi bytami? Albo ochotę na to? — przerwała mu Rione, kipiąc z wściekłości.

Tulev przerwał niezręczną ciszę, która zaległa po tych słowach.

— Ja sporządzę tę listę. — Spojrzał na holograficzne gwiazdy nieobecnym wzrokiem. — Nie muszę się już tym przejmować.

Wizerunek Duellosa po jego prawicy pochylił się do przodu, kładąc dłoń na nadgarstku Tuleva, siedząca z drugiej strony Desjani zrobiła to samo bez słowa. Cresida siedziała nieco dalej, ale pokiwała głową z widocznym zrozumieniem. Tulev odpowiedział podobnym gestem każdemu z nich, potem spojrzał na Geary’ego.

— Zrobię to — powtórzył.

— Dziękuję, kapitanie. Powinienem poinformować wszystkich we flocie o istnieniu obcej rasy, ale w tej sytuacji rozsądniej będzie udawać, że zagrożenie ze strony wrót jest wyłącznie efektem ubocznym zastosowanych technologii.

— To powinno wystarczyć — oceniła Cresida. — Jeśli przedstawimy ludziom możliwe skutki spontanicznego kolapsu wrót albo ich zniszczenia przez Syndyków, popierając to relacjami z Lakoty, powinni zrozumieć, z jakim zagrożeniem mamy do czynienia.

— Dobrze. Wrócimy do tematu przed skokiem na Varandala. Dziękuję za przybycie na to spotkanie, dziękuję za rady, a nade wszystko za zachowanie dyskrecji na temat obcej rasy.

— Gdybyśmy tylko więcej o niej wiedzieli — stwierdziła Cresida. — Wciąż pracuję nad najprostszym i najłatwiejszym do zamontowania systemem bezpiecznej deaktywacji wrót hipernetowych. Sądzę, że uda mi się go dokończyć po przybyciu na Atalię.

— Oby się pani udało — wtrącił Duellos. — Nie mamy bladego pojęcia, czego chcą te istoty i co mogą zrobić.

— Piórko czy ołów? — zapytała Desjani, przywołując starożytną zagadkę, której rozwiązanie znał wyłącznie zadający pytanie demon, dzięki czemu zawsze mógł stwierdzić, że odpowiedź jest nieprawidłowa. Jak słusznie zauważył swego czasu Duellos, Obcy również stanowili podobną łamigłówkę, w której nie tylko odpowiedzi, ale i pytania pozostawały niewiadome, stawiali je bowiem ludzie zupełnie nie rozumiejący toku myślenia tych istot i ich celów.

— To moja kwestia, kapitanie Desjani. Wolałbym, aby pani nie była demonem z tej zagadki. A tak z czystej ciekawości: jaka tym razem jest prawidłowa odpowiedź?

Uśmiechnęła się krzywo.

— Poważnie pan pyta? Kobiety potrafią być enigmatyczne zupełnie jak demony.

— Lepiej nie poruszajmy tego tematu.

Gdy hologramy Tuleva, Cresidy i Duellosa zniknęły, Desjani zmarszczyła brwi, spoglądając na swój czytnik.

— Proszę o wybaczenie, sir, ale wzywają mnie do maszynowni.

Opuściła pospiesznie salę, zostawiając Geary’ego sam na sam z Rione.

Wiktoria, wyglądająca na przygaszoną, co było u niej rzadkością, także ruszyła w stronę włazu, lecz zatrzymała się, zanim przestąpiła próg. Odezwała się do komodora, stojąc do niego plecami:

— O co chodziło kapitanowi Tulevowi? Kiedy mówił, że nie musi się już tym przejmować?

Geary pokiwał głową, przypominając sobie zapisy z akt osobistych Tuleva.

— Jego rodzina, żona i dzieci, zginęli podczas syndyckiego bombardowania planety, na której mieszkali.

— A niech to… — Rione pokręciła głową. — To straszne, ale przecież nie mogli zginąć wszyscy. Ktoś musiał ocaleć, choćby dalecy krewni. Co to była za planeta?

Próbował sobie przypomnieć. Tak wiele było tych światów.

— Elys… Elysa?

— Elyzja?

— Tak, to ta planeta. — Geary spojrzał na nią, dziwiąc się, że tak łatwo skojarzyła nazwę. — Co się tam wydarzyło?

— Syndycy ją bombardowali. — Rione mamrotała tak cicho, że z trudem ją słyszał. — Ale naprawdę długo, to miała być pokazówka i nauczka dla Sojuszu. Zniszczono większość powierzchni lądów, zabito niemal wszystkich mieszkańców. Gdy wyparto Syndyków z systemu, planeta została skreślona z rejestrów zamieszkanych światów. Wszystkich ocalałych ewakuowano z wyjątkiem garstki desperatów, którzy zobowiązali się nadzorować odbudowane instalacje obronne na wypadek, gdyby wróg zechciał tam kiedyś wrócić. Kapitan Tulev wyraził się bardzo dosłownie. Nic mu nie zostało. — Odwróciła się i spojrzała mu prosto w oczy. — Nic poza flotą. Wiedział pan, że pod tym względem nic was nie różni?

— Nie. — Geary szukał odpowiedniejszych słów, lecz nie potrafił ich znaleźć.

— Odpowiedzieliśmy atakiem na Yunrena — kontynuowała Rione, jakby mówiła do siebie. — To graniczny system Syndykatu. Tam także nie zostało nic prócz kilku instalacji obronnych obsadzonych desperatami, którzy zostali w nadziei, że uda im się kiedyś zabić choć kilku ludzi odpowiedzialnych za zagładę ich świata. Od tamtej pory obie strony nie przeprowadziły już ataków na podobną skalę, chociaż nie wiem, czy powodem były zbyt wielkie koszty takiej operacji, czy raczej powszechne poczucie, że zbyt nisko upadliśmy.

Geary opuścił głowę, czuł wzbierające mdłości.

— Jak ktoś mógł wydać taki rozkaz?

— To akurat proste, kapitanie Geary. Wystarczy być z dala od wroga, nie patrzeć mu w oczy, tylko na holograficzne mapy systemów, na których planety są maleńkimi kuleczkami. Punkcikami oznaczonymi dziwacznymi nazwami. Celami. Nie traktuje się ich jak domy konkretnych osób, takich jak pan, tylko jak cele, które należy zniszczyć w imię obrony obywateli, w tym pana. Racjonalizowanie zagłady milionów, a nawet miliardów istnień może być bardzo proste.

— Dziwne — odparł Geary. — Rozmawiałem z naszymi komandosami. Powiedzieli, że odczłowieczają przeciwnika, by móc z nim walczyć bez oporów moralnych, ale obawiają się, by proces ten nie poszedł za daleko, co mogłoby zaowocować zabijaniem ludzi nie stanowiących zagrożenia. Tymczasem ludzie na drugim końcu łańcucha dowodzenia odczłowieczają przeciwnika nie jednostkowo, tylko setkami, tysiącami, a nawet milionami.

Odwróciła się, by widzieć jego twarz.

— Czasami nachodzi mnie myśl, że ci Obcy mają rację, a ludzkość prędzej czy później sama sprowadzi na siebie zagładę.

— Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie. Wydarzenia z Lakoty wywarły ogromne wrażenie na ludziach, którzy mogli je obserwować. Chyba nikt nie będzie mógł się dystansować od podobnych wydarzeń, jeśli na własne oczy zobaczył, jak zamieszkana planeta zostaje unicestwiona w ułamku sekundy.

— To rzeczywiście zrobiło na ludziach ogromne wrażenie. A co z kapitan Cresidą? Patrzyła na Tuleva tak, jakby mieli podobne przeżycia. Czy jej rodzina także przebywała na Elyzji?

— Nie — odparł Geary. — Jej mąż był oficerem floty. Wyszła za niego rok przed jego tragiczną śmiercią w boju.

— Kiedy to się stało?

— Jakieś dwa lata temu.

Rione pokiwała głową.

— Minęło już dziesięć lat, a łapię się na tym, że szukam wzrokiem męża. Czy kapitan Cresida przyjmie ode mnie kondolencje?

— Powinna. Ze mną nigdy nie rozmawiała na ten temat, ale w pani powinna znaleźć bratnią duszę.

Rione westchnęła ciężko i przeciągle, jakby to był ostatni dech konającego długodystansowca.

— Nie mam pojęcia, czy żywe światło gwiazd naprawdę sprowadziło cię między nas, ale czasami gdy myślę o tej wojnie, modlę się gorliwie, aby to była prawda. Tak bardzo bym chciała, żebyś położył kres temu wszystkiemu.

Wyszła, zostawiając Geary’ego ze wzrokiem wbitym we właz.

Загрузка...