Sześć

Trasy wahadłowców i odlatujących promów zlały się w jedno, potem znów rozdzieliły, gdy maszyny minęły opadające ku ziemi głowice. Geary usłyszał wrzaski pilotów w systemie komunikacji.

— Jedno z tych gówien o mało nie urwało mi ucha!

— Poważne turbulencje, walczymy o utrzymanie kontroli nad sterami!

— Straciliśmy główny właz! — meldował wahadłowiec numer dwa. — Upewnijcie się, że wszyscy w ładowni są przypięci i mają uszczelnione zbroje! Tylko one mogą ich uchronić przed próżnią.

W dole za ogonami maszyn cały środek obozu uniósł się nagle w górę, gdy masa głowic kinetycznych uderzyła jednocześnie w ziemię. Odłamki wyprysnęły w niebo w ślad za odlatującymi promami, jakby planeta zdecydowała, że nie wypuści ich ze swoich objęć i ściągnie z powrotem na powierzchnię.

Kolejna eksplozja wstrząsnęła skrajem obozu, odcinając się od morza zniszczenia, a kiedy blask przeminął, nad ziemią pojawił się gigantyczny grzyb.

— Eksplodowała jedna z syndyckich głowic nuklearnych — zameldował wachtowy z operacyjnego.

— Szybciej… — Desjani popędzała szeptem wahadłowce, które przebijały się przez fale uderzeniowe i latające wszędzie odłamki.

— Trafili nas! Uszkodzenie dźwigu na sterburcie. Kontynuujemy wznoszenie, ale straciliśmy dwadzieścia procent prędkości.

— Jesteśmy poza strefą rażenia.

— Wielokrotne trafienia w część podłogową kadłuba. Dwa przebicia. Przechodzimy na sterowanie awaryjne.

Geary nie miał pewności, kiedy sytuacja kryzysowa została ostatecznie zażegnana, czy stało się to w momencie, gdy teren obozu jenieckiego uległ zagładzie, przynosząc śmierć znajdującym się tam komandosom wroga. W każdym razie po chwili stało się jasne, że jego ludziom już nic nie grozi.

— Wszystkie maszyny są bezpieczne. „Kolos” przygotowuje się do awaryjnego podjęcia wahadłowca numer dwa. Jedynka i trójka zgodnie z planem utrzymują kurs na „Spartanina” i „Strażnika”.

— I dobrze — stwierdziła uśmiechnięta Desjani. — To był mój plan.

— Niech tak będzie — zgodził się Geary, mało brakowało, a roześmiałby się w głos, gdy sięgał do komunikatora, tak mu ulżyło. — „Bezlitosny” i „Odwet”, idealna celność ognia. Wszystkie pozostałe jednostki sprawiły się wzorowo, a komandosi uczestniczący w akcji oraz załogi wahadłowców zasłużyły na szczególne wyróżnienie. Jak tylko zadokujemy ostatnią z wracających maszyn, ruszamy w kierunku punktu skoku na Padronisa. — Po przerwaniu połączenia zamknął na moment oczy i oddychał ciężko. — A mnie się wydawało, że flota wykonuje trudne zadania.

Daleko w dole, w okolicach dawnego obozu jenieckiego, poruszały się jedynie odłamki spadające z nieba, w które wyrzuciły je niedawne eksplozje. Grzyb atomowy na jego skraju wciąż się rozrastał, sięgając coraz wyżej. Desjani uśmiechnęła się na jego widok.

— Syndycy zdołali zrealizować przynajmniej część misji. Tę dotyczącą samobójstwa.

Geary wyobraził sobie, co ci komandosi mogli zrobić z ludźmi Carabali, wahadłowcami i tysiącami dopiero co oswobodzonych jeńców wojennych, a potem skinął głową.

Następne pół godziny oczekiwania, potrzebne na podjęcie wszystkich jednostek biorących udział w akcji, stanowiło wielki kontrast wobec niedawnego napięcia. W dole, daleko pod okrętami, powierzchnia trzeciej planety Heradao wrzała, gdy siły buntowników ścierały się z wojskami wiernymi rządowi centralnemu. Żadna ze stron nie zdecydowała się jednak na otwarcie ognia w kierunku orbity.

— Czy wycofujący się strażnicy i ich rodziny nie potrzebują już naszego wsparcia? — zapytał Geary.

— Nie zauważyliśmy żadnych śladów pościgu, sir. Wydaje mi się, że mieszkańcy tej planety uważają, iż cala załoga zginęła w wyniku zbombardowania obozu.

— I niech tak zostanie. — Po tak intensywnej akcji Geary czuł się nieswojo, czekając bezczynnie na wydanie rozkazu odlotu. Z braku lepszego zajęcia zaczął się zastanawiać nad niedawnymi wydarzeniami i do głowy przyszło mu pytanie, na które chciał usłyszeć odpowiedź. Spojrzał więc z zaciekawieniem na Desjani.

— Dlaczego komandosi nazwali te urządzenia perskimi osłami?

Tania w odpowiedzi wzruszyła ramionami.

— Na pewno mieli jakiś powód. Poruczniku Casque, pan nie ma teraz nic do roboty. Proszę sprawdzić, czy nie ma wyjaśnienia w bazach danych.

— I kto nazwał tę broń miknukami? To słowo kojarzy mi się z czymś miłym i niewinnym.

Desjani znów rozłożyła bezradnie ręce.

— Domyślam się, że zrobiono to komisyjnie. A jak nazywano takie urządzenia w tej, no… przeszłości?

Geary się zastanowił, jakiego to określenia chciała uniknąć Tania, ewidentnie mówiła bowiem o jego czasach, sprzed stulecia.

— PBN. Przenośna broń nuklearna. Krótko i prosto.

— Przecież każdy rodzaj broni nuklearnej jest przenośny — zaprotestowała Desjani. — Niektóre głowice przenoszą rakiety albo okręty, ale to niczego nie zmienia.

— Czy pani na pewno nie wykonywała jakichś zleceń dla agencji literackiej tego młodego wuja?

— Może kilka. Ale co to ma do rzeczy?

— Podoba się pani nazwa miknuk, kapitanie Desjani?

— Nie. We flocie nazywamy je zazwyczaj KBN-ami.

— KBN-ami? — Dlaczego człowiek nie może się obudzić w przyszłości ze słowniczkiem objaśniającym wszystkie nowe terminy? Po zastanowieniu musiał przyznać, że słyszał kilkakrotnie, jak marynarze posługiwali się tym skrótem.

— Tak — wyjaśniła przepraszającym tonem Desjani. — Komandos z bronią nuklearną. Z drugiej strony nasi marynarze określają tym terminem naprawdę złe pomysły.

Geary z trudem zachował powagę.

— Wydaje mi się, że pewne nawyki nigdy nie ulegną zmianom. Sądzi pani, że kiedyś komandosi i marynarze potrafili się dogadać?

— Świetnie nam to idzie, kiedy jednostki naziemne próbują z nami zadzierać — zauważyła Desjani. — Albo podczas wykonywania wspólnych misji.

— A w knajpach?

— Z tym jest już gorzej. Zwłaszcza gdy pojawia się tam zbyt wielu komandosów.

— Czyli nic się nie zmieniło — podsumował Geary.

— Kapitanie? — wtrącił się porucznik Casque. — Według naszej bazy danych nazwa „perski osioł” wiąże się z pewnym wydarzeniem z okresu starożytności. Armia ludu zwanego Persami zaatakowała jakieś miejsce i została w nim otoczona przez znacznie mobilniejsze oddziały wroga. Jedynym sposobem na wydostanie się z kotła była ucieczka pod osłoną nocy. Musieli to jednak zrobić tak, aby przeciwnik do końca się nie zorientował, co się dzieje. Persowie mieli coś takiego, co nazywali osłami, których wróg wcześniej na oczy nie widział. To coś robiło bardzo dużo hałasu, dlatego wycofując się, zostawili osły w obozie, aby stworzyć wrażenie, że nadal w nim przebywają. Wydaje mi się, że te osły były prymitywnymi wersjami urządzeń, których teraz używamy.

Porucznik Yuon spojrzał na niego z politowaniem.

— Osły to takie zwierzęta.

— Aha. Kapitanie, osły to…

— Dziękuję. Już wiem, czym były. — Desjani wydawała się sceptycznie nastawiona do tej opowieści, gdy zadawała porucznikowi kolejne pytanie: — Jak stara jest ta historia? Co znaczy termin „starożytna”?

— Źródło tej wiadomości jest określane jako „Starożytna księga — Ziemia”. Nie ma nic więcej na ten temat. Wydaje mi się, że komandosi musieli o nich przeczytać w tej księdze.

— Doskonała dedukcja, poruczniku. — Desjani odwróciła się do Geary’ego. — Oto pańska odpowiedź, sir. Komandosi słyszeli tę starożytną opowieść. Może uczono ich o tym wydarzeniu jako o pierwszym w historii zastosowaniu podstępu na polu walki. Chociaż nie, pierwszy musiał być ten koń z drewna, o którym mi kiedyś mówiono. Tak czy inaczej nazwa pochodzi z jakiejś starej legendy.

— Starszej nawet ode mnie — odparł Geary. — Mam przeczucie graniczące z pewnością, że to wydarzenie miało miejsce, zanim wstąpiłem do floty. — Nie sądził, że będzie w stanie kiedykolwiek żartować z tego, jak wiele czasu minęło od tamtych wydarzeń, ale teraz, gdy czuł ulgę po wielogodzinnym napięciu związanym z akcją naziemną, jego wspomnienia przestały być tak bolesne.

— Sir, wszystkie wahadłowce wylądowały — zameldował wachtowy z operacyjnego.

— Świetnie. — Komodor natychmiast wydał rozkaz wyruszenia do punktu zbornego z uszkodzonymi okrętami, jednostkami pomocniczymi i eskortą, które czekały w pobliżu miejsca stoczonej niedawno bitwy. Gdy tylko połączą siły, wyruszą w kierunku punktu skoku na Padronisa. — Coś mnie właśnie tknęło. My wiemy dokładnie, jak wielkie straty zadaliśmy siłom Syndykatu, ale skąd buntownicy czerpali wiedzę na ten temat? Rozpoczęli powstanie niemal natychmiast po rozgromieniu przez nas tej syndyckiej flotylli.

Odpowiedziała mu Rione, a ton, jakim mówiła, dowodził, że dobrze sobie wszystko przemyślała.

— Wśród zwykłych mieszkańców Światów Syndykatów z pewnością musiały krążyć plotki na ten temat, chociaż dokładnymi informacjami o ogromie strat ponoszonych w starciach z naszą flotą dysponowali wyłącznie najważniejsi urzędnicy rządowi i DONowie. A to może oznaczać, że niektórzy z nich kierowali ruchem zamierzającym wyjąć Heradao spod władzy Systemu Centralnego. Rozkład sięga znacznie głębiej, niż do tej pory podejrzewaliśmy.

— Do czegoś podobnego może dojść w wielu miejscach, jeśli ludzie dowiedzą się prawdy — stwierdził Geary.

— Być może. Ale Syndykat wciąż dysponuje wystarczającymi siłami, by odzyskać kontrolę nad pojedynczym układem planetarnym. Upadek tak wielkiego imperium może trwać naprawdę długo.

— Naprawdę długo? Szkoda… — wymamrotała Desjani, sprawdzając dane na wyświetlaczu. — Wahadłowce z uwolnionymi jeńcami wojennymi wylądowały na „Nieulękłym” i są gotowe do rozładunku.

Geary natychmiast zerwał się na równe nogi.

— Zatem chodźmy ich powitać.

— Tak — poparła go Rione — O ile oficer dowodzący tym okrętem nie uzna mojej obecności za niestosowną.

— Nie mam nic przeciwko temu, pani współprezydent — odparła Desjani beznamiętnym profesjonalnym tonem.

Dotarli do doków w chwili, gdy pierwszy z wahadłowców otwierał właz, wypuszczając byłych więźniów obozu na rampę. Oswobodzeni wychodzili z wnętrza maszyny, rozglądając się z radością w oczach, ale i z wielkim niedowierzaniem. W podartych, znoszonych mundurach i niewiele lepiej wyglądających cywilnych ubraniach, w jakie poprzebierali ich Syndycy, niewiele się różnili od tych ludzi, których flota wyzwoliła jakiś czas temu w systemie Sutrah. Ich widok, okazywane emocje, wszystko kojarzyło się z tamtym momentem.

— Chyba nigdy nie przestanę czuć tego dreszczyku emocji towarzyszącego uwalnianiu naszych chłopców z niewoli — wyszeptała Desjani, powtarzając myśli rodzące się w głowie Geary’ego.

W tym samym momencie w ładowni rozległ się czyjś okrzyk.

— Wiki? Wiki Rione? — Jeden z jeńców, wysoki szczupły mężczyzna z insygniami komandora na znoszonym płaszczu, spoglądał w ich kierunku, wytrzeszczając oczy ze zdumienia.

Wiktoria także się na niego gapiła z wyrazem zaskoczenia na twarzy, a potem szybko zaczerpnęła tchu. Wzięła się w garść niemal natychmiast i zawołała w odpowiedzi:

— Kai! Kai Fensin!

Postąpiła o krok w kierunku mężczyzny, który opuścił szereg jeńców i zbliżał się do niej szybko. Marynarze, których zadaniem było odprowadzić wszystkich przybyłych do przedziału medycznego, próbowali go powstrzymać, rozkładając ręce, lecz przepuścili go na rozkaz Desjani.

— Wiki? — powtórzył raz jeszcze Fensin, gdy podszedł do nich. — Kiedy wstąpiłaś do floty? Nie postarzałaś się nawet o dzień.

— Wiki? — mruknęła Desjani tak cicho, by tylko Geary mógł ją usłyszeć.

— Tylko spokojnie — odparł również ściszonym głosem, zanim dołączył do Rione.

Wiktoria kręciła głową z niedowierzaniem i wyglądała na zakłopotaną.

— Czuję się o wiele starzej i nie wstąpiłam do floty, Kai. Pozwól, że ci przedstawię dowódcę tej floty, kapitana Geary’ego.

— Geary… — Komandor Fensin uśmiechnął się, ale jakoś tak z niedowierzaniem. — Na pokładzie promu poinformowano nas, kto dowodzi tą flotą. Któż inny dotarłby aż tutaj, by nas oswobodzić? — Nagle zesztywniał, jakby dopiero teraz dotarło do niego, co robi, i zasalutował sprężyście. — To zaszczyt dla mnie, sir. Ogromny zaszczyt.

— Spocznij, komandorze — uspokoił go Geary. — Niech się pan odpręży. Będziemy mieli wystarczająco dużo czasu na takie ceremonie.

— Tak jest — odparł Fensin. — Służyłem kiedyś z innym Gearym. Z Michaelem Gearym. Pańskim krewniakiem. Byliśmy podoficerami na „Zwycięzcy”.

Geary poczuł, jak uśmiech gaśnie mu na ustach. Komandor też to zauważył i natychmiast spoważniał.

— Przepraszam, sir. Czy on zginął?

— Najprawdopodobniej — odparł komodor, zastanawiając się jednocześnie, jak zabrzmiało to słowo. — Jego okręt został zniszczony w syndyckim Systemie Centralnym, gdy osłaniał odwrót reszty floty.

— Poszedł w ślady Black Jacka — wyszeptał Fensin, odnosząc się do słynnego epizodu z życia Geary’ego. — Akurat on. To znaczy… — Komandor przeraził się gafy, jaką właśnie palnął.

— Wiem, co pan chciał powiedzieć — rzekł komodor. — Nie darzył Black Jacka specjalną estymą po tym, jak musiał dorastać w jego cieniu. Ale na sam koniec, kiedy stanął w obliczu podobnego wyzwania, chyba zrozumiał, co mną kierowało. — Czas zmienić temat rozmowy na nieco wygodniejszy, uznał. — Skąd pan zna panią współprezydent?

— Współprezydent? — Fensin przeniósł wzrok na Rione.

Skinęła głową twierdząco.

— Republiki Callas. A co za tym idzie, zostałam też, hm… członkiem senatu Sojuszu. Zajęłam się polityką, kiedy Paol… — Rione zamilkła i zmrużyła oczy. — Poinformowano mnie, że zginął, ale ostatnio znalazłam dowody na to, że także został uwięziony. Wiesz coś o nim?

Kai Fensin na moment odwrócił się do Geary’ego.

— Służyłem na tym samym okręcie co mąż Wiktorii — wyjaśnił. — Przepraszam, chciałem powiedzieć, pani współprezydent.

— Dla ciebie jestem nadal Wiki. Wiesz coś o nim?

— Rozdzielono nas wkrótce po wzięciu do niewoli — odparł zakłopotany komandor. — Paol był ciężko ranny. Ktoś wcześniej wspominał, że zginął jeszcze na okręcie, więc mocno się zdziwiłem, widząc go między jeńcami. Potem Syndycy zabrali wszystkich ciężej rannych, jak mówili: na leczenie, ale… — Skrzywił się. — Wiesz, do czego oni są zdolni, jeśli chodzi o więźniów.

— Zabili go? — zapytała Rione łamiącym się głosem.

— Tego nie wiem. Niech mi przodkowie będą świadkami, Wiki. Ale nigdy więcej nie słyszałem słowa o nim ani o tych, z którymi go zabrano. — Na twarzy Fensina pojawił się żal. — W obozie było jeszcze kilku ludzi z mojej załogi, chociaż chyba nikt nie trafił na pokład „Nieulękłego”. Wiele rozmawialiśmy na ten temat. Kiedy Syndycy nie każą ci kopać rowów albo rozbijać kamieni, rozmowa jest jedyną sensowną rozrywką w takich miejscach. Nikt z nich nie wiedział, co się stało z Paolem. Chciałbym ci opowiedzieć dokładniej o ostatnich momentach, w których się widzieliśmy, albo o ostatnich słowach, jakie wypowiedział, ale to się działo w takim zamęcie, Syndycy wyciągali nas półprzytomnych z wraku.

Rione zmusiła się do uśmiechu.

— Wiem, jakie byłyby jego ostatnie słowa.

Fensin zawahał się, przeniósł wzrok z Wiktorii na Geary’ego.

— Słyszałem wiele plotek w wahadłowcu, ludzie wypytywali o wszystko. Ktoś powiedział nam o więzach łączących pewną wysoko postawioną kobietę z głównodowodzącym.

— Miałam z kapitanem Gearym krótki romans — oświadczyła Rione, siląc się na spokój.

— Skończył się, gdy odkryła, że jej mąż być może żyje — dodał komodor.

To nie była do końca prawda, uważał jednak, że sytuacja usprawiedliwia tak niewielkie nagięcie rzeczywistości.

Komandor Fensin skinął głową, znów wyglądał na wykończonego.

— Nie mam ci tego za złe, Wiki. Może kiedyś, zanim trafiłem do tego obozu, gdy sądziłem, że honor to kilka zasad, których nie wolno za nic łamać mógłbym tak pomyśleć. Dzisiaj wiem, jak to jest, kiedy zaczynasz wierzyć, że nigdy już nie ujrzysz rodziny, ponieważ ta wojna nie będzie miała końca, a ludzie wokół ciebie starzeją się i umierają, spędziwszy w obozie niemal całe dorosłe życie. Wtedy dociera do ciebie, że ty także jesteś jednym z nich i skończysz tak samo któregoś dnia. Wielu chłopaków znalazło w obozie nowe partnerki, domyślając się, że już nigdy nie wrócą do dawnych rodzin. Mówię tu o żonatych mężczyznach szukających kogoś, kim mogliby się zaopiekować, albo szukających opieki u innych. Obawiam się, że kiedy wrócą do domów, przejdą przez nowe piekło. — Popatrzył na Rione. — Ja też do nich należę.

Geary nigdy jeszcze w spojrzeniu Wiktorii nie widział tak wielkiej łagodności jak teraz, gdy kierowała oczy na tego człowieka, zupełnie jakby spotkanie z nim pozwoliło jej wrócić do dawnej, lepszej natury.

— Czy przyleciała tu z tobą?

— Zmarła. Trzy miesiące temu. Podwyższone promieniowanie robiło swoje, a Syndycy nie marnowali pieniędzy na bardziej skomplikowane kuracje jeńców. — W oczach Fensina zapłonął gniew. — Niech mi żywe światło gwiazd wybaczy, ale nie potrafię powstrzymać myśli, jak mi to ułatwiło życie. Nie wiem, co teraz porabia moja żona, nie mam nawet pojęcia, czy powiedziano jej, że trafiłem do niewoli, nie będę musiał jednak dokonywać takiego wyboru. Nie stanę się potworem, Wiki. Ale cokolwiek bym robił, nie potrafię powstrzymać myśli o tym.

— W pełni cię rozumiem — odparła Rione, kładąc mu rękę na ramieniu. — Pozwól, że odprowadzę cię do ambulatorium na rutynowe badania.

Ruszyli razem w głąb korytarza, a Geary odprowadził ich wzrokiem. Stojąca za nim Desjani odchrząknęła cicho.

— A wszystko to dzięki łasce naszych przodków — wyszeptała.

— Tak. To cholernie poważna sprawa.

— Ale dobrze wiedzieć, że ona potrafi się zdobyć na ludzkie odruchy — dodała Tania. — To znaczy Wiki.

Spojrzał na nią ostrzegawczo.

— Wie pani, jaka będzie reakcja, jeśli zwróci się pani do niej w ten sposób.

— Wiem — odparła Desjani. — Ale proszę się nie obawiać, sir. Zaczekam na odpowiedni moment.

Przez następne kilka minut Geary dziękował w duchu światłu gwiazd za to, że sam nie musi stawać przed podobnym wyborem.

— Ilu z tych jeńców może pani włączyć do swojej załogi? — zapytał potem.

— Nie wiem jeszcze, sir. Myślę, że musimy to załatwić tak samo jak po oswobodzeniu obozu na Sutrah. Trzeba wszystkich przesłuchać i ocenić, jakie umiejętności jeszcze posiadają i czy w ogóle nadają się na powrót na dawne stanowiska. Potem systemy zasobów ludzkich zajmą się przydziałami na poszczególne jednostki.

— Czy mogłaby pani…

— Dopilnować przydzielenia komandora Fensina do załogi „Nieulękłego”, sir? — Desjani spojrzała na niego twardo. — Mam nadzieję, że zajmie ją na tyle, by zeszła nam z karku przynajmniej na jakiś czas.

— Wie pani, że regulamin dopuszcza zrobienie przez panią czegoś dobrego bez podtekstów. Nawet dla niej.

— Naprawdę? — Desjani nagle straciła chęć do rozmowy i spojrzała na wyzwolonych jeńców. — Powinnam ich powitać w imieniu załogi „Nieulękłego”, sir.

— Nie będzie mi pani miała za złe, jeśli powitam ich w tym samym czasie w imieniu floty?

— Ależ skąd, sir. — Spojrzała na niego z wyrzutem. — Wiem przecież, jak nie cierpi pan, gdy ludzie patrzą na pana z takim podziwem.

— No tak, ale na tym w końcu polega moja robota.

Czuł się dziwnie, krążąc pomiędzy tymi ludźmi. Wielu z nich było starcami wyniszczonymi dekadami pracy w obozie, on zaś wiedział, że urodzili się dziesiątki lat po nim. W odniesieniu do członków załogi „Nieulękłego” zdołał już przywyknąć do myśli, że urodzili się długo po tym, kiedy on powinien umrzeć, lecz ci jeńcy przypomnieli mu znowu o wszystkim. Nawet najstarszy z nich wychowywał się bowiem w świecie, w którym Black Jack Geary był już postacią z legend.

W pewnym momencie jedna z sędziwych kobiet odezwała się do niego:

— Znałam kogoś z załogi „Merlona” — powiedziała — Byłam wtedy jeszcze dzieckiem.

Geary poczuł lodowaty skurcz w żołądku, gdy zatrzymał się, słysząc te słowa.

— Z załogi „Merlona”?

— Tak jest. Jasmin Holaran, była, no…

— Członkiem obsługi baterii piekielnych lanc jeden alfa.

— Tak jest! — Kobieta się rozpromieniła. — Mieszkała w sąsiedztwie po przejściu na emeryturę. Chadzałyśmy do niej posłuchać ciekawych opowieści. Zawsze powtarzała, że był pan dokładnie taki, jak mówiła legenda.

— Naprawdę? — Pamiętał twarz Holaran, pamiętał, jak musiał ją ukarać po pamiętnej rozróbie na przepustce, pamiętał nawet ceremonię awansowania przed czasem i pochwałę, jaką nagrodził jej baterię za niezwykle dobry wynik w manewrach floty. Była zdolna, lecz momentami potrafiła zaleźć za skórę, osoby takie jak ona uważano za idealnie „przeciętnego” członka załogi, który zawsze wykona dobrze powierzone mu zadanie, o ile nie wykracza ono poza codzienną rutynę.

Bateria jeden alfa oberwała paskudnie na samym początku bitwy z Syndykami, Geary jednak do końca starcia nie miał szans sprawdzić, czy załoga przeżyła trafienie. Tej Holaran, jak widać, udało się nie tylko przetrwać, ale i ewakuować z pokładu „Merlona”. Potem służyła w marynarce kolejne kilkanaście lat, chociaż wielu innym sztuka przetrwania się nie udała. Po zakończeniu służby powróciła na ojczystą planetę, aby opowiadać o wojnie ciekawym dzieciakom. A potem zmarła ze starości, gdy on wciąż tkwił w hibernacji.

— Sir? — Desjani stała obok niego, twarz miała spokojną, tylko oczy wyrażały niepokój. — Wszystko w porządku, sir?

Geary nie wiedział, jak długo stał w zamyśleniu, milcząc. Zanim odpowiedział, upłynęło jeszcze kilka długich sekund, musiał się uporać z przepełniającymi go uczuciami.

— Tak. Dziękuję, kapitanie Desjani. — Skupił wzrok na uwolnionej kobiecie. — Pani także dziękuję za przypomnienie mi o Jasmin Holaran. Była naprawdę dobrym marynarzem.

— Mówiła nam, że uratował jej pan życie. Jej i całej masie innych — dodała bojaźliwie staruszka. — „Dziękujmy żywemu światłu gwiazd za Geary’ego”, powiadała. „Gdyby nie jego poświęcenie, zginęłabym marnie na Grendelu”. Jej mąż już wtedy nie żył, a dzieci wstąpiły do floty.

— Jej mąż? — zdziwił się Geary. Za czasów służby na „Merlonie” Holaran była jeszcze panną. Ale dzięki jego czynowi mogła pożyć wystarczająco długo, by mieć męża i dzieci.

— Sir? — odezwała się ponownie Desjani, tym razem z nieco większą natarczywością.

Zdaje się, że znów zamyślił się za głęboko, wracając do tamtych chwil.

— Nic mi nie jest. — Zaczerpnął tchu, czując, jak z serca spada mu ciężar, którego istnienia nawet nie podejrzewał. — To dla mnie bardzo ważne — dodał szeptem, żeby tylko Desjani mogła usłyszeć.

— Domyślam się.

— Miło mi było panią poznać — odezwał się do byłej więźniarki. — Spotkać osobę, która znała kogoś z mojej dawnej załogi. — Ku swojemu największemu zdziwieniu naprawdę tak myślał. W chwili gdy sobie to uświadomił, powrócił ból po stracie, jaką wtedy przeżył. — Nigdy o nich nie zapomniałem, a pani pozwoliła mi poznać losy jednej z tych osób.

Kobieta uśmiechnęła się radośnie.

— Tyle przynajmniej mogłam dla pana uczynić, sir.

— To naprawdę wielka rzecz — poprawił ją natychmiast. — Dla mnie. Jeszcze raz dziękuję. — Skinął głową Desjani. — Już w porządku — zapewnił ją.

— Czy aby na pewno? — zapytała z uśmiechem na ustach. — Oswobadzanie obozów jenieckich zawsze uwalnia masę upiorów przeszłości.

— Uwalnia, ale i przynosi moment ukojenia, gdy w końcu odważymy się spojrzeć im prosto w oczy. — Raz jeszcze podziękował staruszce za wieści i ruszył dalej, by powitać pozostałych. W jego sercu zamiast pustki, jaką czuł jeszcze przed chwilą, pojawiła się radość.

Nie na długo jednak. Musiał opuścić doki, gdy Desjani przekazała mu pilne wezwanie.

— Kapitanie Geary — zameldował się hologram wachtowej z operacyjnego. — Zdaje się, że będziemy mieli spory problem z tymi byłymi jeńcami, sir.

No tak, już po odprężeniu.

— O co chodzi?

— Większość wyższych oficerów domaga się przeniesienia ich na pokład „Nieulękłego” i umieszczenia w areszcie. — Z miny kobiety wynikało, że nawet ona nie wierzy w to, co mówi.

Geary po prostu spoglądał na jej hologram przez dłuższą chwilę.

— Chcą, abym kazał ich aresztować?

— Tak, sir. Czy ma pan ochotę porozmawiać z nimi osobiście?

Niespecjalną miał ochotę. Ale cóż począć? Podszedł do najbliższego wyświetlacza umieszczonego na grodzi i wstukał kod połączenia, prosząc Desjani, by stanęła obok niego.

— Proszę tego posłuchać.

Na panelu ściennym uzyskał znacznie większy obraz. Zobaczył na nim dwie kobiety i mężczyznę. Dwoje z nich nosiło insygnia kapitanów na znoszonych syndyckich ubraniach cywilnych, trzecia osoba była pułkownikiem korpusu komandosów. Wszyscy wyglądali na wiekowych, co kazało się Geary’emu zastanowić, ile czasu spędzili w zamknięciu.

— Mówi kapitan Geary. W czym mogę pomóc?

Nie odpowiedzieli od razu, przez dłuższą chwilę wpatrywali się w niego w sposób, do jakiego Geary zdążył przywyknąć, ale wciąż go nie akceptował. W końcu przemówił mężczyzna w stopniu kapitana.

— Chcielibyśmy się znaleźć w areszcie tak szybko, jak tylko możliwe.

— Dlaczego? Dopiero co wyciągnęliśmy was z obozu pracy. Dlaczego chcecie od razu trafić do cel?

— Mamy wielu wrogów wśród pozostałych jeńców — wyjaśnił kapitan. — Z racji posiadanych stopni sprawowaliśmy nad nimi kontrolę w obozie. Niektórzy z naszych podwładnych nie zgadzali się z decyzjami, jakie musieliśmy podejmować w ciągu kilku minionych dziesięcioleci.

Geary rzucił spojrzenie w stronę Desjani i zauważył, że spogląda ponuro na całą trójkę.

— Nazywam się kapitan Desjani, jestem dowódcą „Nieulękłego”. Czy mogę poznać treść decyzji, które zmuszają was o poproszenie o azyl na pokładzie mojego okrętu?

Więźniowie spojrzeli po sobie, zanim odpowiedzieli. Tym razem przemówiła pułkownik korpusu:

— Chodzi o odpowiedzialność. Więźniowie mają do nas pretensje o wszystko, co poszło nie tak w tamtym okresie.

Nawet Geary się domyślił, że nie chcą udzielić odpowiedzi na to pytanie. Desjani pochyliła się do niego.

— Proszę ich zamknąć, jeśli o to proszą. Lepiej mieć tych troje pod kontrolą, zanim się dowiemy, o co tu naprawdę chodzi.

Geary skinął głową w odpowiedzi, lecz wyglądało to tak, jakby kierował ten gest w stronę więźniów.

— Dobrze. Musimy przyjrzeć się tej sprawie, dlatego chwilowo przystanę na waszą prośbę. — Sprawdził dane widoczne obok ich hologramów. — Jesteście wszyscy na „Lewiatanie”? Zaraz przekażę kapitanowi Tulevowi, aby zamknął was w areszcie domowym.

— Sir, czulibyśmy się pewniej, przebywając pod pańskim bezpośrednim nadzorem.

Spojrzał na nich ostrzej.

— Kapitan Tulev jest doskonałym oficerem floty i moim zaufanym dowódcą. Nie mogliście trafić w lepsze ręce.

Trójka więźniów znów spojrzała po sobie.

— Będziemy potrzebowali strażników.

Robiło się coraz dziwniej.

— Przekażę kapitanowi Tulevowi, żeby postawił przed waszymi drzwiami komandosów. Czy macie mi coś jeszcze do powiedzenia?

Kobieta z insygniami kapitana zawahała się.

— Przedstawimy panu pełen raport z naszej działalności w obozie, sir.

— Dziękuję. Będę czekał na jego przesłanie. Bez odbioru. — Rozłączył się i natychmiast wywołał Tuleva. — Kapitanie, mamy do czynienia z dziwną sprawą.

Tulev wysłuchał jego słów z kamienną twarzą.

— Rozmieszczę posterunki przed ich kwaterami, kapitanie Geary. Muszę przyznać, że niektórzy z oswobodzonych jeńców żądali ujawnienia miejsca pobytu tej trójki.

— Żądali?

— Tak. Już zdążyłem wydać rozkaz odizolowania ich od reszty, przynajmniej do czasu wyjaśnienia wszystkich powodów wrogości, jaką byli więźniowie do nich żywią.

— Czy ludzie, którzy żądali ujawnienia miejsca pobytu oficerów, podawali powody tego zainteresowania? — zapytała Desjani.

— Nie. Nie chcieli mi tego wyjawić. Pytali o nich wyłącznie oficerowie. Ale bez obaw, dowiem się, o co w tym wszystkim chodzi. Pozwoli pan, że się odmelduję, muszę wydać odpowiednie rozkazy żołnierzom korpusu.

Gdy Tulev przerwał połączenie, Geary spojrzał na Desjani.

— Domyśla się pani, o co tu może chodzić?

Tania się skrzywiła.

— Chyba tak. Wygląda na to, że boją się o życie, więc w grę wchodzi coś więcej niż tylko zasadność podejmowanych decyzji.

— Zatem dlaczego inni więźniowie nie chcą nam powiedzieć, o co chodzi, tylko ukrywają prawdę dotyczącą tej trójki? Przecież siedzieli razem w jednym obozie. Dlaczego nie potrafią… — Geary zamilkł i połączył się z pułkownik Carabali. — Czy trafiła pani na tę trójkę w obozie jenieckim?

Carabali wyglądała na wykończoną niedawną akcją. Jej mundur polowy przesiąknął potem, miał też przetarcia w miejscach, gdzie zbroja była zbyt obcisła, lecz wyprostowała się jak struna, gdy udzielała odpowiedzi.

— Tych dwoje kapitanów i pułkownik? Tak. Pojawili się, jak tylko wylądowaliśmy. Zdaje się, że ewakuowano ich pierwszym wahadłowcem, bo później ich już nie widziałam. A kilku innych jeńców wypytywało o nich… — Carabali zamilkła na moment. — Widziałam też ich kwatery, sir. Były odseparowane od reszty. I przypominały bunkier. Przed wejściem znajdowała się syndycka wartownia, ale opuszczono ją, zanim wylądowaliśmy. Dziwna sprawa, nie miałam jednak czasu zastanawiać się nad nią podczas akcji na powierzchni, sir.

— Rozumiem, pułkowniku. Dziękuję. — Geary pochylił głowę, starając się zebrać myśli. — Jak możemy się dowiedzieć prawdy, Taniu? Zanim coś się wydarzy.

Ona także zastanawiała się mocno nad tym problemem, po czym nagle wyszczerzyła zęby w uśmiechu.

— Może pan albo ja powinniśmy odbyć prywatną rozmowę z komandorem Fensinem?

— Z Fensinem? — Przypomniał sobie wygląd i zachowanie tego człowieka. Gorliwy, kompetentny oficer z tendencją do mówienia tego, co myśli. — To może się udać, jeśli zabierzemy Rione, aby go dla nas zmiękczyła.

— Musimy ją do tego mieszać? Chociaż ma pan rację. Dzięki niej dociśniemy go, jeśli będzie się chciał wymigać od odpowiedzi.

— Mówi pani w taki sposób, jakby pani wiedziała, o co tu chodzi — stwierdził Geary.

— Nie, sir, raczej podejrzewam, o co tu może chodzić, i jeśli komandor Fensin będzie się wymigiwał od odpowiedzi, wycisnę z niego prawdę. — Wystukała kod na komunikatorze. — Mostek, zlokalizujcie miejsce pobytu współprezydent Rione i komandora Fensina. Powinni być razem, najprawdopodobniej w przedziale medycznym, czekając na badania. Kapitan Geary i ja wzywamy ich natychmiast do sali odpraw.

— Mamy rozkazać pani współprezydent, aby się udała do sali odpraw? — zapytał zaniepokojony tą wizją wachtowy.

Desjani spojrzała na Geary’ego z wyrzutem, zanim odpowiedziała:

— Nie. Poinformujcie ją, że kapitan Geary nalega, by pojawiła się w sali odpraw w towarzystwie komandora Fensina. To powinno stanowić wystarczający ekwiwalent dyplomatycznych uprzejmości.


* * *

Komandor Fensin uśmiechał się, zajmując wskazane miejsce, w tym czasie Desjani zablokowała od wewnątrz właz. Rione zajęła miejsce obok przyjaciela, bacznie obserwując każdy ruch Tani.

Geary nie marnował czasu.

— Komandorze Fensin, co się kryje za sprawą tej trójki najstarszych stopniem oficerów?

Uśmiech natychmiast zniknął z twarzy byłego jeńca, zanim komandor zdołał się opanować, widzieli, jak emocje biorą nad nim górę.

— Co się kryje?

— Wiemy, że macie z nimi jakiś problem. Dlaczego oni tak bardzo się boją kontaktu z pozostałymi jeńcami?

— Obawiam się, że nie rozumiem.

— Może zrozumie pan, jeśli wyrażę się jaśniej — wtrąciła Desjani. — Czy chodzi o zdradę?

Fensin znieruchomiał. Po chwili przeniósł wzrok na Tanię.

— Jak pani do tego doszła?

— Jestem dowódcą okrętu liniowego, a to zobowiązuje — odparła. — Co zrobili ci ludzie?

— Przysięgałem…

— Wcześniej przysięgał pan też wierność Sojuszowi, komandorze — przypomniała mu Desjani. — A ja jako pański chwilowy przełożony żądam natychmiast pełnego raportu.

Geary zrozumiał, że tym sposobem przejęła prowadzenie przesłuchania, lecz wydawało się, że z dobrym skutkiem, więc postanowił jej nie przeszkadzać.

Przeszkodziła za to Rione:

— Żądam natychmiastowych wyjaśnień. Komandorowi Fensinowi uniemożliwiono dokończenie rutynowych badań.

— Otrzyma pani stosowne wyjaśnienia — odparł Geary — kiedy komandor Fensin odpowie na pytanie postawione przez kapitan Desjani.

Były jeniec gapił się przez chwilę na Tanię, potem skulił ramiona i ukrył twarz w dłoniach.

— I tak byłem temu wszystkiemu przeciwny. Gdyby jakimś cudem udało nam się wyrwać z niewoli, przysięgaliśmy, że nic nie powiemy, dopóki ich osobiście nie dopadniemy. Zupełnie jakbyśmy byli mafiosami najgorszego sortu, a nie żołnierzami Sojuszu. Ale w miarę upływu lat wydawało nam się to coraz sensowniejsze. Na wolność nie było co liczyć, zaczęliśmy wierzyć, że nie ma dla nas ratunku. Dlatego zadośćuczynienie sprawiedliwości pozostawało wyłącznie w naszych rękach. Wyzwolenie obozu niczego nie zmieniło. Zgodziliśmy się, że wykonamy wyrok przy pierwszej sposobności.

Rione pochyliła się i ujęła go za rękę.

— Co tam się wydarzyło?

— Lepiej zapytaj, co się nie wydarzyło. — Fensin wbił wzrok w gródź, sięgając pamięcią w przeszłość. — Zdradzili nas, Wiki. Cała trójka.

— Jak? — zapytał Geary.

— Mieliśmy plan. Zamierzaliśmy porwać jeden z syndyckich wahadłowców z zaopatrzeniem, ale chcieliśmy dokonać tego w jak największej tajemnicy, aby się dostać na lokalny kosmodrom i uprowadzić jeden z większych statków. Tylko dwadzieścia osób było wtajemniczonych w tę sprawę, mieliśmy sporo informacji, które chcieliśmy dostarczyć do przestrzeni Sojuszu. O tym, kto siedzi w obozie, jaka sytuacja panuje na terytorium Syndykatu, tego typu rzeczy. — Fensin pokręcił głową. — Wiem, że to głupie. Mieliśmy może jedną szansę na milion. Ale jeśli alternatywą jest siedzenie w obozie pracy aż do śmierci, wielu uznałoby takie prawdopodobieństwo za bardzo atrakcyjne. Troje najstarszych oficerów w obozie było przeciwnych temu, zbyliśmy ich jednak, przypominając, że obowiązkiem każdego jeńca jest stawianie oporu, kiedy to tylko możliwe. Wtedy wydali nas Syndykom. Powiedzieli, że to była jedyna możliwość powstrzymania nas. Twierdzili, że odwet na pozostałych jeńcach byłby zbyt okrutny, by mogli na to pozwolić. Zgodzili się trzymać nas na wodzy w zamian za kilka przywilejów dla jeńców. Przywilejów! Czyli wystarczającej ilości jedzenia, podstawowej opieki medycznej i tym podobnych rzeczy, do których Syndycy byli zobowiązani choćby z humanitarnego punktu widzenia. — Fensin przymknął oczy. — Gdy strażnicy się dowiedzieli o planie porwania wahadłowca, maglowali nas, aż ustalili nazwiska dziesięciu osób biorących udział w spisku. Wszystkich rozstrzelano.

— Czy to był pojedynczy przypadek — zapytał Geary — czy raczej ich sposób sprawowania kontroli nad wami?

— To drugie, sir. Mógłbym wam opowiadać o tym cały dzień. Tańczyli, jak im Syndycy zagrali, i twierdzili, że robią to dla naszego dobra. Mieliśmy siedzieć cicho, nie podskakiwać w zamian za lepsze traktowanie. Kto zacznie się stawiać, zostanie załatwiony.

Desjani wyglądała, jakby jej się zbierało na wymioty.

— Skupili się na jednym aspekcie swojej misji, na zapewnieniu jeńcom przetrwania, zapominając o ciążącej na nich odpowiedzialności.

Fensin przytaknął.

— Ma pani rację, kapitanie. Czasami wydawało mi się, że rozumiem ich punkt widzenia. W końcu byli jeńcami w wojnie, która ciągnęła się od niemal wieku.

— Sto lat to wystarczający czas, żeby zapomnieć o wielu rzeczach — odparła Desjani, spoglądając na Geary’ego.

Komodor postukał palcem w stół, by zwrócić na siebie uwagę Fensina. Uwaga Desjani poirytowała go, mimo że (a może właśnie dlatego że) zawierała w sobie czystą prawdę.

— Jaki jest cel tej zmowy milczenia? Dlaczego nie chcieliście nam powiedzieć, co zrobili ci ludzie?

— Ponieważ chcieliśmy zabić ich własnoręcznie — wypalił bez ogródek komandor. — Zwołaliśmy sądy polowe, które orzekły we wszystkich trzech przypadkach winę zdrady. A karą za zdradę w czasie wojny jest śmierć. Chcieliśmy mieć pewność, że wyroki zostaną wykonane, zanim cała trójka postara się o dobrych adwokatów i wyłga się mniejszymi wyrokami. Prawdę powiedziawszy, pragnęliśmy zemsty za nasze krzywdy. Za tych wszystkich, którzy zginęli. — Rozejrzał się po twarzach obecnych. — Nie wiecie, jakie to uczucie. Ja… Macie dostęp do zdjęć obozu sprzed ataku?

— Oczywiście. — Desjani wprowadziła kilka rozkazów do panelu. Nad stołem pojawiło się zdjęcie obozu widzianego z lotu ptaka zrobione, zanim rozwalono go w drzazgi podczas operacji uwalniania jeńców.

Komandor Fensin zaczął manipulować przy klawiaturze z niezdarnością człowieka, który nie robił tego od lat, i w końcu zdołał wywołać zbliżenie terenu na skraju obozu. W takiej skali Geary mógł bez trudu rozpoznać równe rzędy kopczyków zajmujących spory plac.

— To cmentarz.

— Tak — potwierdził Fensin. — Ten obóz istniał prawie osiemdziesiąt lat. Całe pokolenia więźniów starzały się w nim i umierały. Ale rzadko kto dożywał sędziwego wieku ze względu na ciężkie warunki i brak opieki medycznej. — Zatrzymał wzrok na grobach. — Wszyscy wiedzieliśmy, że prędzej czy później trafimy na ten cmentarz. Nie dokonywano wymian jeńców, a nikt nie wierzył, że ta wojna kiedykolwiek się skończy. Po pięciu, dziesięciu, dwudziestu latach odsiadki nawet najodporniejsi przestawali mieć złudzenia. Już nigdy nie zobaczymy naszych rodzin, nigdy nie wrócimy do domów. Mieliśmy tylko siebie i tę namiastkę godności, jaką czerpaliśmy z faktu, że byliśmy żołnierzami Sojuszu. — Skupił się na Rione, jakby to ją właśnie musiał do tego przekonać. — Oni nas zdradzili. Zdradzili naszą sprawę. Tylko to nam pozostało, a oni nas zdradzili. Dlatego chcemy ich śmierci.

Siedzieli w ciszy przez kilka chwil, potem Desjani wskazała na wciąż unoszące się nad stołem zdjęcie.

— Czy komandosi zrobili nagrania terenu cmentarza podczas akcji oswobadzania obozu? Mamy nazwiska osób spoczywających na nim?

— Wątpię. — Fensin postukał palcem w skroń. — Ale nie musieli tego robić. Każdy z nas musiał zapamiętywać część zmarłych. Mnie przypadli w udziale wszyscy ci, których nazwiska zaczynały się na literę F. To był nasz hołd dla ludzi, którzy zginęli w obozie. Nie mogliśmy zabrać ich ze sobą, ponieważ połączyli się już z przodkami, ale przekażemy informacje o ich losie rodzinom.

Przez moment Geary widział oczami wyobraźni jeńców wkuwających nazwiska zmarłych towarzyszy broni, recytujących je potem innym więźniom, aby sprawdzić, czy nikogo nie pominęli. Te nazwiska były jedyną formą przekazu, jaki przetrwał w obozie. Mijały lata, listy wydłużały się nieustannie, a nikt z nich nie miał pewności, czy kiedykolwiek będzie miał okazję przekazać je siłom Sojuszu. Niemniej wytrwali i zapamiętywali je dalej. Tak łatwo było wczuć się w jeńców tego obozu, w ludzi, którzy uwierzyli, że pozostaną w nim uwięzieni do końca życia. Równie łatwo można było pojąć potrzebę takich rytuałów i poczucie zdrady.

— Świetnie. — Geary spojrzał w stronę Wiktorii.

Spuściła wzrok, lecz skinęła głową.

— Ja mu wierzę.

— Ja też — dodała Desjani po chwili wahania.

Geary włączył komunikator.

— Kapitanie Tulev, proszę wsadzić tę trójkę byłych jeńców na pokład wahadłowca i odesłać do nas pod eskortą komandosów. Przeniesiemy ich na… — zamilkł, zastanawiając się nad dostępnymi opcjami, tyle że chyba na pokładzie każdego okrętu floty mieli teraz kogoś z obozu. — Na „Tytana”. Zostaną tam do momentu wydania kolejnych rozkazów. Wszyscy są od tej chwili aresztowani.

Tulev skinął tylko głową, jakby ta decyzja wcale go nie zaskoczyła.

— Pod jakimi zarzutami? Powinniśmy im je odczytać w momencie aresztowania.

— Są winni zdrady i zaniedbania obowiązków w obliczu wroga. Twierdzili, że przygotowują raport w tej sprawie. Proszę dopilnować, aby on naprawdę powstał. Chciałbym się zapoznać z jego treścią. — To akurat nie do końca było prawdą. Czytanie tego raportu było ostatnią czynnością, na jaką miał teraz ochotę. Zwłaszcza jeśli rewelacje komandora Fensina znajdą potwierdzenie. Ciążył na nim jednak obowiązek zapoznania się z tym, co ci oficerowie mają do powiedzenia na swoją obronę.

Gdy Tulev się rozłączył, Geary znów spojrzał na Fensina.

— Dziękuję, komandorze. Zapewniam pana, że jeśli pańskie słowa potwierdzą zeznania pozostałych więźniów, sąd wojenny po powrocie na terytorium Sojuszu dojdzie do takich samych wniosków jak wy.

— A po co z tym czekać? — zapytał komandor z szokującym spokojem. — Może pan wydać rozkaz rozstrzelania już teraz.

— To nie w moim stylu, komandorze. Jeśli powiedział pan prawdę, raport, który przygotowują, pogrąży ich ostatecznie i nikt nie będzie miał wątpliwości co do zasadności oskarżenia.

— Ale kapitan Gazin jest już bardzo stara — nalegał Fensin. — Może nie doczekać powrotu do przestrzeni Sojuszu, dzięki czemu ucieknie przed losem, na jaki zasługuje.

Desjani odpowiedziała mu władczym tonem dowódcy okrętu:

— Jeśli umrze, żywe światło gwiazd ją osądzi i wyda wyrok. Nikt przed tym nie ucieknie. Jest pan oficerem floty Sojuszu, komandorze Fensin. Ta myśl podtrzymywała pana podczas niewoli. Proszę więc nie zapominać, że wrócił pan do służby.

Twarz Rione stężała, lecz Fensin spoglądał przez chwilę na Tanię, a potem skinął głową.

— Tak jest, kapitanie. Proszę o wybaczenie.

— Nie ma sprawy — zapewniła go Desjani. — Przeszedł pan przez piekło i spełnił swój obowiązek, przekazując nam prawdę. Może pan wracać na badania, komandorze. Zawsze należał pan do personelu floty, a teraz jest pan znów członkiem załogi.

— Tak jest, kapitanie — powtórzył Fensin, wyprostowując plecy.

Rione spojrzała na Geary’ego.

— Jeśli nie macie innych pytań, chciałabym spędzić z komandorem kilka chwil. Zadbam, aby tym razem dokończył badania.

— Oczywiście. — Komodor i Desjani wstali jednocześnie i opuścili salę. Geary obejrzał się jeszcze, zanim właz zamknął się za jego plecami, i zobaczył, że Wiktoria nadal siedzi obok Fensina, nie odzywając się nawet słowem i trzymając go za rękę.

— A niech to… — mruknął do Desjani.

— A niech to — powtórzyła. — Jest pan pewien, że nie powinniśmy ich jednak rozstrzelać?

Zatem i ją kusiła ta propozycja, aczkolwiek wolała nie dyskutować z nim na ten temat w obecności osób trzecich, aby nie podkopywać jego autorytetu.

— Czy jestem pewien? Nie. Ale to musi być zrobione we właściwy sposób. Nie możemy pozwolić na samosądy. Świetnie pani sobie poradziła ze zmuszeniem Fensina do mówienia. Skąd pani wiedziała, że napomknięcie o zdradzie tak go zmobilizuje?

Skrzywiła się.

— Miałam okazję odbyć kilka rozmów z porucznikiem Rivą. Wspominał parę razy o podobnych sprawach. Nie rozumiałam tego wtedy, ale zapamiętałam, jak się unosił, kiedy rozmawialiśmy o ludziach którzy szli na współpracę z Syndykami. Z jakiegoś powodu te rozmowy wydały mi się podobne. — Desjani obejrzała się, czy nikt nie idzie za nimi, i dodała z zaciętą miną: — Ale ja już nie myślę o poruczniku Rivie. Naprawdę.

— Rozumiem. — Ku swojemu zaskoczeniu Geary poczuł ukłucie zazdrości, gdy wspomniała porucznika, dlatego natychmiast zmienił temat. — Zastanawiam się, czy poszedłbym taką samą drogą jak ta trójka, gdybym trafił do niewoli.

Desjani skrzywiła się z odrazą.

— Nie. Pan nie byłby zdolny do takich niegodziwości. Dba pan o swoich ludzi, a zarazem jest pan świadomy ponoszonego przez nich ryzyka. Nigdy nie popadał pan w skrajności.

— Tak o nich dbałem, że posyłałem ich na śmierć — odparł Geary cierpkim tonem.

— To prawda. Za dużo bezduszności i ludzie giną. Za dużo dbałości i też kończy się tak samo. Nie będę udawała, że rozumiem, dlaczego tak się dzieje, ale sam pan wie najlepiej, że to czysta prawda.

— Tak… — Nagle poczuł, że nagły napad depresji mija. — Dzięki, Taniu, że jesteś przy mnie w takich sytuacjach.

— A gdzie miałabym być? — zapytała z uśmiechem, po czym spoważniała i zasalutowała. — Muszę się odmeldować, obowiązki wzywają.

— Rozumiem — Odpowiedział tym samym gestem, potem przyglądał się, jak odchodzi.

Ona miała obowiązki na głowie, on musiał się połączyć z dowódcą „Tytana” i przekazać, jak bardzo cuchnące jajo zamierza mu podrzucić. Jarzma dowódców były przeróżne, lecz zawsze jednakowo im ciążyły.


* * *

Następnego ranka poczuł się lepiej. Trzecia planeta Heradao znajdowała się już w komfortowo wielkiej odległości, flota dotarła do punktu zbornego z siłami pozostawionymi na polu niedawnej bitwy i ruszyła w kierunku punktu skoku na Padronisa. Nawet stara syndycka racja żywnościowa zdawała się smakować lepiej niż zazwyczaj.

Moment później usłyszał brzęczyk komunikatora.

— Sir, komandor Vigory prosi usilnie o kontakt z panem.

— Komandor Vigory? — Geary próbował przyporządkować to nazwisko do okrętu albo twarzy, nie zdołał jednak. Musiał sięgnąć do bazy danych floty. Kolejny jeniec z Heradao. Nic dziwnego, że to nazwisko nic mu nie mówiło. Vigory przebywał na „Spartaninie”, a ze zgromadzonych informacji na jego temat wynikało, że jego kariera przed schwytaniem przez Syndyków przebiegała bardzo rutynowo. — Dobrze, proszę go połączyć.

Wymizerowany, ale poważny, przypominał pozostałych jeńców oswobodzonych z obozu na trzeciej planecie Heradao.

— Kapitanie Geary — zaczął kategorycznym tonem — kontaktuję się z panem, pragnąc złożyć wyrazy szacunku dowódcy tej floty.

— Dziękuję, komandorze.

— Pragnę także przypomnieć, że wciąż oczekuję na oficjalny przydział na stanowisko dowodzenia.

Wciąż oczekujesz? Geary spojrzał na zegar. Nie minęła jeszcze doba od opuszczenia orbity trzeciej planety. Moment później zaczął myśleć jaśniej i zrozumiał ostatnią część zdania.

— Przydziału na stanowisko dowodzenia?

— Tak jest. — Vigory spoglądał na niego wyzywająco. — Po przejrzeniu archiwum floty zauważyłem, że oficer o moim stopniu i doświadczeniu przydałby się na wielu jednostkach. Dowodzą nimi znacznie młodsi ode mnie ludzie.

— Oczekuje pan ode mnie, że pozbawię któregoś z moich ludzi stanowiska, by mógł pan przejąć jego okręt?

Tym pytaniem zaskoczył Vigory’ego.

— Tak, sir.

Geary zwalczył chęć opieprzenia komandora na czym świat stoi i spróbował przemówić mu do rozsądku, choć zdecydowanym tonem.

— Jak pan by się poczuł, gdyby odebrano panu dowodzenie w podobnej sytuacji?

— To by nie miało dla mnie znaczenia, sir. Mówię tutaj o kwestii honoru i szacunku należnego mi z racji starszeństwa i stopnia. Nie wątpię, że każdy okręt tej floty zyskałby, gdybym mógł nim dowodzić, zważywszy na moje ogromne doświadczenie.

Nie, ten człowiek zapewne nigdy w życiu nie wątpił w siebie, pomyślał Geary, przyglądając się Vigory’emu. Zgodnie z aktami trafił do niewoli przed pięciu laty, co oznaczało, że jest produktem floty, w której najbardziej liczył się honor, a walka polegała na bezmyślnym szarżowaniu. Może i mimo wszystko był dobrym oficerem, lecz dawanie mu teraz dowodzenia nad którymkolwiek okrętem było proszeniem się o kolejne problemy, nie mówiąc już o wielkiej nieuczciwości wobec dotychczasowego dowódcy.

— Powiem to panu najprościej, jak potrafię, komandorze. Każdy z dowódców okrętów walczył dla mnie przez całą drogę z Systemu Centralnego, dokonując czynów dzielnych i honorowych podczas starć w kolejnych bitwach. — Przesadzał z tym opisem w kilku punktach, ale Vigory najwyraźniej nie potrafił tego wychwycić. — Nie usunę więc żadnego z nich bez bardzo poważnych powodów. Gdy wrócimy do przestrzeni Sojuszu, będzie pan mógł poprosić o przydział na nowy okręt albo przejmie pan jednostkę, której dowódca został przeniesiony na inne stanowisko.

Wyglądało na to, że Vigory ma problemy ze zrozumieniem tej odpowiedzi.

— Sir, oczekuję szybkiego mianowania na dowódcę okrętu tej floty, co należy mi się z racji doświadczenia i posiadanego stopnia.

— Zatem z żalem muszę pana poinformować, że pańskie oczekiwania nie zostaną spełnione. — Geary starał się nie okazywać gniewu, lecz słyszał, jak mimowolnie zaczyna podnosić głos. — Będzie pan służył Sojuszowi jak każdy oficer tej floty.

— Ale… ja…

— Dziękuję, komandorze Vigory. Doceniam pańską chęć natychmiastowego powrotu do służby.

Rozmowa dobiegła końca, Geary opadł na oparcie fotela i zasłonił dłonią oczy. Nie minęła chwila, a usłyszał dzwonek przy włazie. Świetnie. Od samego rana zaczyna się jazda. Zezwolił na otwarcie i wyprostował się szybko, widząc Wiktorię Rione.

— Kapitanie Geary.

— Pani współprezydent. — W tej kajucie doszło między nimi do wielu intymnych zbliżeń, to już jednak należało do przeszłości, więc żadne z nich nie zamierzało nawet tego wspominać.

— Mam nadzieję, że nie przeszkadzam w niczym ważnym? — zaczęła Rione.

— Właśnie się zastanawiałem, dlaczego tak bardzo pragnąłem wyzwolić jeńców wojennych z Heradao — przyznał.

Uśmiechnęła się w odpowiedzi.

— Może dlatego, że ma pan przykry zwyczaj upierania się przy tym, co jest słuszne i co należy zrobić, choć rozum dyktuje inaczej?

— Dziękuję. Chyba tak. Co panią sprowadza w moje progi?

— Jeńcy wojenni oswobodzeni na Heradao.

Geary nie zdołał powstrzymać głośnego jęku.

— Co znowu zmalowali?

— Tym razem coś dobrego, kto wie, czy nawet nie przyda się panu. — Rione spojrzała w stronę rufy okrętu. — Jakiś czas po tym, jak pan nas wczoraj opuścił, komandor Fensin wyznał mi, że najrozsądniejszą wypowiedzią, jaką słyszał ostatnio, były słowa dowódcy „Nieulękłego”. Te, kiedy przypomniała mu, że jest oficerem floty Sojuszu… — Przerwała na moment. — Z tego co mi Kai mówił, wynika, że zbyt długo siedzieli na Heradao, nie mając żadnego celu, i zapomnieli już, co znaczy prawdziwa dyscyplina. Uważa, że wszystkim się przyda podobna nauczka, jaką otrzymał od pańskiego kapitana.

Geary miał już na końcu języka uwagę, że ten kapitan ma nazwisko i na pewno nie jest „jego”.

— To brzmi sensownie. Nie mieli nad sobą przełożonych godnych szacunku, dlatego przestali słuchać ich rozkazów.

— Kai zasugerował, że powinien pan poinformować o tym wszystkich dowódców, aby mieli odpowiednie podejście do jeńców. Pod tym względem oni się różnią od ludzi, których uratowaliśmy z Sutrah.

— Dziękuję — powtórzył Geary. — Uważam, że ma rację.

— Podobnie jak pański kapitan. Myliłam się, próbując instynktownie chronić przed nią komandora Fensina.

— Proszę się tym nie kłopotać. Desjani i Fensin są z tej samej gliny ulepieni. — Rione przytaknęła, nic nie mówiąc. — A co słychać u pani?

Spojrzała na niego podejrzliwie.

— Dlaczego pan pyta?

— Wydawała się pani bardzo szczęśliwa ze spotkania z komandorem Fensinem.

Oczy Wiktorii zapłonęły.

— Jeśli pan sugeruje…

— Nie. — Geary uniósł obie ręce w przepraszającym geście. — Nie to miałem na myśli. Wydawało mi się, że spotkanie z nim dobrze pani zrobiło.

Gniew minął równie szybko, jak się pojawił.

— Tak. Przypomniał mi o wielu rzeczach. O życiu, które kiedyś miałam.

— Zauważyłem. — Uznał jednak, że lepiej nie wspominać jej o tym, iż Desjani także nie miała z tym problemu.

— Naprawdę? — Rione przekrzywiła na moment głowę. — Wiele razy się zastanawiałam, jak by to było, gdyby mój mąż żył nadal i gdybyśmy się znów spotkali. Odkąd odszedł, zmieniłam się nie do poznania. Jestem teraz silniejsza, twardsza i… nie jestem już tą samą kobietą, którą znał.

— A ja tę kobietę jednak widziałem. Kiedy pierwszy raz rozmawiała pani z Kaiem Fensinem.

— Naprawdę? — Rione westchnęła. — Może jest jeszcze dla mnie nadzieja. Może nadzieja w ogóle jeszcze istnieje.

— To pewne, Wiktorio.

Rione uniosła wzrok i spojrzała na niego, uśmiechając się krzywo.

— To jedna z niewielu okoliczności, w której możesz mnie tak dalej nazywać, John. Dziękuję. Powiedziałam, co miałam do powiedzenia. — Podeszła do włazu, lecz zatrzymała się przed nim, jak zwykle plecami do Geary’ego. — Podziękuj, proszę, swojemu kapitanowi za słowa skierowane do komandora Fensina. Jestem jej za nie wdzięczna. — I już jej nie było, właz zamknął się za jej plecami z cichym szumem.

Napisał wiadomość, wyjaśniając kapitanom okrętów, dlaczego mają traktować byłych jeńców bez pobłażania i przydzielać nowe obowiązki tak szybko, jak to tylko będzie możliwe. Po wysłaniu wiadomości usiadł wygodnie i zapatrzył się w hologram sektora.


* * *

Dwa dni później flota dotarła do punktu skoku na Padronisa. Ten system powinien być spokojny. Nie było w nim przedtem Syndyków. Ale patrząc na to z tej strony, nawet w Atalii, następnym układzie planetarnym na ich drodze, nie powinni mieć problemów mimo obecności ludności wroga. Jeśli wierzyć raportom wywiadu, Syndycy przeciwstawili im już wszystko, czym aktualnie dysponowali. Nie mogą teraz zebrać znaczących sił, aby podjąć kolejną próbę powstrzymania jego floty.

Czy w końcu dana mu będzie odrobina spokoju?

Pięć minut później porucznik Iger zadzwonił z niezwykle ważnymi informacjami.

Загрузка...