Heradao. Gdy okręty floty Sojuszu wyłaniały się z nadprzestrzeni po skoku z Dilawy, Geary pomyślał, że od domu dzielą je już tylko trzy podobne loty.
Druga myśl dotyczyła problemów, jakie jego flota napotka podczas przelotu przez ten system gwiezdny, ale o tym miał się przekonać już za chwilę. Sensory floty, wystarczająco czułe, by wykryć obecność nawet niewielkich obiektów w promieniu wielu godzin świetlnych, skanowały przestrzeń wokół, automatycznie uaktualniając mapę taktyczną na wyświetlaczu komodora.
— Są tutaj — zauważyła ze spokojem Desjani, mimo iż oczy błyszczały jej radośnie na myśl o kolejnej bitwie. — Tyle że daleko.
Geary starał się trzymać oddech na wodzy, widząc na ekranie pojawiające się szybko symbole jednostek wroga. Główna flotylla Syndykatu, ustawiona w charakterystyczny dla niej prostopadłościan, znajdowała się w odległości czterech godzin świetlnych, krążąc po wąskiej orbicie wokół tutejszej gwiazdy. Drugie zgrupowanie, nieco mniejsze, było jeszcze dalej, prawie pięć godzin świetlnych od okrętów Sojuszu. Jak słusznie zauważyła Desjani, był to znaczny dystans. Jeśli wróg natychmiast ruszy kursem na przejęcie, to od ewentualnego starcia dzieliła ich co najmniej standardowa doba.
— Wydawało mi się, że bliżej granicy powinniśmy trafić na znacznie mocniejsze systemy obrony.
Desjani machnęła lekceważąco ręką.
— I tak, i nie. Okręty wyznaczone do patrolowania tego systemu mogą być liczniejsze i lepiej wyposażone niż te, na które trafialiśmy wewnątrz syndyckiej przestrzeni. Mniejsza z tych formacji powinna się składać z lokalnych sił obronnych. Ale nie dziwi mnie, że nie ma tutaj żadnych nowych instalacji. Od systemu granicznego dzielą nas jeszcze dwa skoki nadprzestrzenne. A to on ma priorytet na najnowocześniejsze zabezpieczenia. Wiem, że Syndycy powinni dozbrajać także układy planetarne leżące w nieco większej odległości od terytoriów Sojuszu, ale sądzę, że mają podobne problemy z brakiem surowców jak my. — Wywołała ekran pokazujący spory kawał kosmosu przy granicy obu mocarstw. — Jeśli policzy się systemy w odległości jednego skoku od granicy, liczba tych, które należałoby chronić, wzrośnie wielokrotnie. Jeśli policzymy te w zasięgu dwóch skoków, otrzymamy naprawdę dużą liczbę. Na tak ogromnym obszarze nie da się rozmieścić wystarczających środków obronnych.
— Zakładam, że Kalixa będzie o wiele lepiej broniona niż Heradao, ponieważ ma własne wrota hipernetowe i jest o wiele bogatszym systemem — stwierdził Geary.
— Tak. A kiedy udamy się na Padronisa, nie znajdziemy na nim żadnych instalacji defensywnych, ponieważ nie ma tam czego bronić. Za to Atalia będzie o wiele twardszym orzechem do zgryzienia. — Desjani jęknęła głośno, wskazując na ekran. — Właśnie wyznaczyłam kurs na punkt skoku na Padronisa. Syndycy są na pozycjach pozwalających im przejąć nas, jeśli ruszymy w tym kierunku.
Geary zmarszczył brwi. Skupił uwagę na głównych siłach wroga. Przeciw dwudziestu pancernikom i szesnastu okrętom liniowym Sojuszu Syndycy wystawili flotyllę składającą się z dwudziestu trzech pancerników i dwudziestu jeden okrętów liniowych oraz całą masę krążowników i niszczycieli, które dodatkowo zwiększały ich przewagę. Drugie zgrupowanie przeciwnika było o wiele słabsze, miało może z tuzin ciężkich krążowników i pewną liczbę lżejszych okrętów. Nadchodząca bitwa nie będzie łatwa, może być nawet o wiele krwawsza niż starcia na Lakocie i Cavalosie, jeśli popełni jakiś błąd.
— Dlaczego to panią zaniepokoiło? — zapytał. — Spodziewaliśmy się przecież, że zablokują nam wszystkie drogi do przestrzeni Sojuszu.
— Może dlatego, że z miejsca, w którym się znajdują, nie mogą nam zablokować punktu skoku na Kalixę — odparła. — Jeśli nasze obliczenia są choćby w przybliżeniu prawdziwe, to po stratach, jakie zadaliśmy Syndykom w ciągu kilku ostatnich miesięcy, powinniśmy mieć przed sobą niemal wszystkie ciężkie jednostki ich floty. Dlaczego więc nie obawiają się naszego przybycia na Kalixę? Przecież jej systemy obronne nie mogą być aż tak dobre.
Zrozumiał od razu jej punkt widzenia i sam się zaniepokoił.
— Kalixa ma wrota hipernetowe. Może planują je wysadzić, jak tylko pojawimy się w tamtym systemie. — Nie potrafił powstrzymać grymasu odrazy, wyobrażając sobie kolejny zamieszkany system pustoszony albo wręcz unicestwiony przez kolaps wrót hipernetowych. Zważywszy na taktykę przyjętą ostatnio przez władze Syndykatu, nie było to aż tak nieprawdopodobne, jak by się zdawało.
— Możliwe — przyznała Desjani z wyraźną niechęcią. — Wygląda na to, że zostawili to przejście celowo, zupełnie jakby chcieli nas zachęcić do skorzystania z niego. Mogą podążyć naszym śladem na Kalixę i zlikwidować resztki floty ocalałe z tego pogromu. Z drugiej jednak strony wiedzą, że przetrwaliśmy kolaps wrót na Lakocie bez większych strat, więc nie mogą mieć pewności, że tym sposobem doprowadzą do unieszkodliwienia większości naszych okrętów. Jeśli uda nam się przetrwać i ten atak, flotylla siedząca nam na ogonie nie zdoła nas dogonić, o ile sami na nią tam nie zaczekamy. Nie rozumiem, dlaczego podejmują tak wielkie ryzyko.
Przemyślała sprawę dokładnie, a jej pytanie brzmiało niezwykle podobnie do konkluzji, która się zrodziła w umyśle Geary’ego.
— Co jeszcze mogą mieć na Kaliksie?
— Nie mam pojęcia, ale jeśli Syndycy chcą, żebyśmy tam polecieli…
— Nie powinniśmy tego robić. — Czyżby dogadali się w końcu z Obcymi? Pozwolą okrętom Sojuszu na skorzystanie z wrót hipernetowych, aby ich sprzymierzeńcy przekierowali je ponownie gdzieś w głąb syndyckiego terytorium? Flota nie zdołałaby się przebić ponownie z drugiej strony sektora kontrolowanego przez wroga. — Bez względu na to jaka jest odpowiedź na pani pytanie, mamy teraz dodatkowy powód, by spróbować szczęścia w bitwie i przedrzeć się na Padronisa.
— W pełni się z tym zgadzam — poparła go Desjani. — Poza tym mierzi mnie myśl, że moglibyśmy zostawić za sobą sprawne okręty Syndykatu. Zwłaszcza że lecą w nietypowej dla nich formacji.
— Też to zauważyłem. — Mimo iż syndycka flotylla zachowywała tradycyjny szyk prostopadłościanu, podzielono ją na pięć mniejszych zgrupowań zajmujących miejsca w każdym z rogów i w centrum szyku.
— Ciekawe, gdzie się tego nauczyli — rzuciła wyzywającym tonem Desjani.
— Ważniejsze jest, czy pozwolą im działać niezależnie, czy też pomimo przegrupowania sił będą się starali zachować tradycyjny szyk i miejsca w „ścianie”. — Jeśli Syndycy zechcą spróbować manewrowania, skażą się na pewną porażkę, ponieważ ten typ działań wymaga długiego szkolenia i doświadczenia z pola walki. Którego w żaden sposób nie mogli zdobyć. Jeśli zaś pozostaną w szyku, każde ze zgrupowań będzie miało wsparcie pozostałych, aczkolwiek słabsze niż zazwyczaj.
Zmniejszył powiększenie obrazu, aby się przyjrzeć całemu systemowi.
— Rozstawili czujki — wskazał na punkty skoku na Kalixę i Padronisa, przy których sensory floty wykryły niewielkie zespoły Łowców-Zabójców. Obraz okrętów Sojuszu niesiony falami światła dotrze do załóg tych ŁeZ dopiero za kilka godzin, ale gdy tylko zostaną zauważone, część myśliwców natychmiast pomknie do sąsiednich systemów gwiezdnych z wiadomością o ich przybyciu. — Tak blisko granicy nie mają korwet za dychę, jak sądzę.
— Zanim dotarliśmy na Corvusa, nie wiedziałam nawet, że je posiadają — przypomniała mu Desjani.
Wzmianka o pierwszym układzie planetarnym, do którego dotarli po ucieczce z Systemu Centralnego, sprawiła, że myśli Geary’ego cofnęły się do tamtego momentu, a jego wzrok powędrował na tę część wyświetlacza, na której zaznaczone były pozycje floty Sojuszu. Na Corvusie obserwował w bezsilnej złości, jak szyk się rozpada i każdy z okrętów rusza na własną rękę do szarży na niewielkie siły wroga. Ale takie zachowania należały już do przeszłości. Flota Sojuszu leciała w równym szyku, wierząc, że rozkazy Geary’ego doprowadzą do zagłady kolejnej formacji Syndykatu. Zastanawiał się, na ile niewiele znaczące gesty, jak choćby przywrócenie obowiązku salutowania, pomogły w odbudowaniu dyscypliny. Nie kwestionował odwagi tych ludzi, lecz dzisiaj był pewien, że jego załogi postąpią tyleż inteligentnie, co brawurowo.
Tym razem polem walki z wrogiem będzie ogromny obszar pustki, ponieważ system Heradao różnił się nieco od innych zamieszkanych układów w tej części sektora. W wewnętrznej części układu znajdowały się cztery planety, najbliższa z nich krążyła po orbicie oddalonej od gwiazdy centralnej o zaledwie dwie minuty świetlne. Pozostałe trzy „kamyki” leżały cztery, siedem i dziewięć i pół minuty świetlnej od gwiazdy. Zważywszy na jej charakterystykę, tylko na trzeciej planecie powstały warunki, w których człowiek mógł — choć z trudem — egzystować. I ludzie wykorzystali tę okazję do skolonizowania kolejnego systemu, chociaż przebywając w tak niewielkiej odległości od gwiazdy, musieli cierpieć z powodu podwyższonej radiacji. Powierzchnię trzeciej zdobiły mnogie punkty miast. Heradao, mimo iż pozbawione syndyckich wrót hipernetowych, zdawało się tętnić życiem. Było na tyle bogate, że jego liczni mieszkańcy mogli się tu utrzymać. Co ciekawe, na czwartej planecie zauważono znacznie większe ślady aktywności ludzkiej, niż wskazywały stare dokumenty zdobyte na Sancere. System się rozwijał, mimo iż nie miał połączenia z hipernetem.
— Czy znaleźliście jakieś ślady obozów jenieckich na trzeciej?
Wachtowy z operacyjnego skinął głową.
— Tak jest. Obóz nadal istnieje, wciąż jest zasiedlony, a z przechwyconych do tej pory informacji wynika, że to nasi chłopcy.
— Zatem wszystko wskazuje na to, że odwiedzimy trzecią po rozprawieniu się z flotyllą Syndykatu. — Środkowa część systemu była całkowicie pusta, krążyły w niej tylko nieliczne asteroidy i okręty wroga. Najbliższą planetą był gazowy gigant obiegający gwiazdę w odległości ponad trzech godzin świetlnych. Posiadający wiele księżyców olbrzym sam przypominał miniaturowy układ planetarny, przy tak ogromnej masie miał wielkie szanse na przekształcenie się w gwiazdopodobnego brązowego karła. Najwyraźniej swoją masą przyciągnął do siebie wszystkie ciała niebieskie krążące w środkowej i zewnętrznej części tego systemu. Geary zastanawiał się nawet, czy spore satelity krążące wokół niego po oddalonych orbitach nie były kiedyś samodzielnymi planetami.
Wokół gazowego giganta, w tym momencie znajdującego się po przeciwnej stronie systemu, także dało się zauważyć wiele śladów aktywności Syndyków. Otaczały go ogromne, wciąż pracujące orbitalne kopalnie i zakłady przetwórcze. Niestety dotarcie do ich magazynów, w których na pewno składowano ogromne zapasy materiałów rozszczepialnych, zmusiłoby flotę do znacznego nadłożenia drogi i zejścia z kursu na Padronisa.
— Czy musimy z nimi walczyć? — zapytała nagle Rione. — Nie możemy ich po prostu ominąć? Twierdził pan kiedyś, że składowa prędkość rzędu dwóch dziesiątych świetlnej powoduje tak wielkie zniekształcenia relatywistyczne, że systemy celownicze okrętów obu stron nie są w stanie prowadzić celnego ostrzału. Jeśli flota zwiększy prędkość i skieruje się prosto na punkt skoku, wróg nie będzie w stanie jej zagrozić.
— Podobnie jak my nie będziemy mogli zagrozić jemu — mruknęła Desjani, ale na tyle cicho, by Rione nie mogła jej usłyszeć.
Geary zastanowił się nad takim rozwiązaniem, a potem pokręcił głową.
— To byłoby zbyt łatwe. — Zanim rozzłoszczona Wiktoria zdążyła odpowiedzieć, wskazał na holograficzną mapę. — Syndycy zdają sobie sprawę z tego, jak rozpaczliwie chcemy dotrzeć do tego punktu. Zdają sobie sprawę z tego, że będziemy próbowali przebić się przez ich szeregi, i mają czas, aby się na to przygotować.
— A co mogą zrobić? — zapytała Rione i natychmiast się zachmurzyła. — Postawią miny?
— Tak. Pola minowe. Proszę spojrzeć na tę mniejszą flotyllę, która czeka pomiędzy głównymi siłami a punktem skoku na Padronisa. Znajduje się w idealnej pozycji, aby namierzyć naszą trajektorię, gdy będziemy przechodzili przez główne siły, i rozstawić wzdłuż niej pola minowe. Jeśli przyspieszymy do prędkości, przy której systemy namierzania nie funkcjonują, sami nie będziemy w stanie namierzać min na wektorach przejścia pomiędzy punktami skoku. A oni rozlokują je tak gęsto, jak tylko się da.
Desjani znów się skrzywiła.
— Nie powinni mieć aż tylu min, aczkolwiek mogli przenieść zapasy ze wszystkich okrętów do tej mniejszej formacji.
— Jeśli trafimy na takie pole minowe, każdy okręt może się na nie nadziać — dodał Geary — a im większa prędkość przelotu, tym większe zniszczenia spowoduje wybuch.
Rione patrzyła przez chwilę gdzieś za jego plecy, mrużąc oczy z irytacji. Nie musiał mówić wprost, że „Nieulękły” może być jedną z ofiar takiej strategii działania, a przecież musieli zrobić wszystko, by ten okręt wrócił do przestrzeni Sojuszu.
— Co pan zatem zrobi?
— Jeszcze nie wiem.
— Wiedział pan, że trafimy tutaj na Syndyków. Z pewnością zaplanował pan coś na tę okazję.
Geary poczuł znajome mrowienie w skroniach, gdy Desjani przewróciła oczami, odwracając się tak, by Rione nie mogła widzieć jej twarzy.
— Pani współprezydent, zdawałem sobie sprawę, że możemy napotkać tutaj Syndyków, ale nie miałem bladego pojęcia, jakimi siłami będą dysponowali i jak je rozmieszczą. Wiedziałem, że jeśli nie zaczają się przy punkcie skoku, co zmusi nas do natychmiastowej bitwy, będę dysponował wystarczającą ilością czasu na przygotowanie odpowiedniej reakcji.
— Ile czasu będzie pan na to potrzebował? — nie ustępowała Rione.
— Pani współprezydent, czy ktoś już pani powiedział, że czasami bywa pani zbyt wymagająca?
Uśmiechnęła się kpiąco.
— Dziękuję za komplement, ale mówimy teraz o pańskich planach, nie o mnie.
— Powiadomię panią, kiedy będę gotowy. Mamy czas do namysłu, a ja nie zamierzam go zmarnować. — Geary wstał i skinął na Desjani. — Utrzymujemy kurs na punkt skoku na Padronisa. Idę się przejść i zastanowić. Jeśli wpadnie pani na jakiś pomysł albo Syndycy ruszą z miejsca, proszę mnie powiadomić.
— Tak jest.
Spojrzał na nią podejrzliwie, lecz tym razem zdawkowe „tak jest” nie miało dodatkowych podtekstów.
Geary szedł korytarzami „Nieulękłego”, odpowiadając automatycznie na saluty i pozdrowienia załogi. Jego myśli krążyły wyłącznie wokół problemu. A polegał on głównie na tym, że wróg zaczął się przystosowywać do jego taktyki. Nie mógł już liczyć na bezrozumne szarże prosto na centrum formacji okrętów Sojuszu, dzięki czemu kierował pełną siłę ognia wszystkich jednostek tam, gdzie było trzeba.
Wprawdzie istniały sposoby na przechytrzenie i pokonanie Syndyków stosujących nową taktykę, ale każdy z nich wymagał o wiele większego zużycia ogniw paliwowych. A jego flota nie mogła sobie pozwolić na kolejne nadszarpnięcie zapasów. Niestety, w prawdziwym życiu zawsze dochodziło do sytuacji, które nie powinny mieć miejsca.
Przeszedł naprawdę spory dystans, przemierzając kadłub wszerz, i to kilkakrotnie, minął kwatery załogi i baterie piekielnych lanc, wciąż jednak nie wpadł na żaden pomysł. Desjani także nie połączyła się z nim i nie podpowiedziała niczego sensownego. Pomyślał nawet, że ona nadal pokłada w nim zbyt duże nadzieje, traktując go jako wielkiego nieomylnego Black Jacka, który z pomocą żywego światła gwiazd wyjmie z kapelusza kolejnego królika, kiedy tylko będzie trzeba.
W końcu stanął, zebrał się w sobie i ruszył w kierunku miejsca, które mogło mu zaoferować wiedzę niedostępną oficerom tej floty.
W samym środku kadłuba, otoczone z każdej strony dziesiątkami pomieszczeń „Nieulękłego”, znajdowały się niewielkie komnaty, w których mógł szukać natchnienia. Geary nie potrafił wyjaśnić, dlaczego skierował się akurat tutaj. Ale załoga z pewnością nie poczuje się gorzej, jeśli zobaczy, że dowódca floty jest pobożnym człowiekiem, chociaż takie publiczne okazywanie wiary zawsze go irytowało. Obawiał się także tego, że marynarze uznają, iż nie tyle chodzi mu o pobożność, ile o desperackie poszukiwanie rozwiązania. Zwłaszcza że była to czysta prawda.
Geary zamknął drzwi i w pierwszej z niewielkich komnat usiadł na tradycyjnej drewnianej ławeczce, wpatrując się w płomień pojedynczej świecy, którą zapalił, aby ogrzać dusze przodków.
— Z tego co wiem — odezwał się w końcu — żaden z was nie był legendarnym wodzem. Sam do końca nie wiem, dlaczego mnie przypadł ten tytuł. Szala zwycięstwa przechyla się na stronę Syndyków, kończą nam się zapasy paliwa, a ja nie potrafię wymyślić żadnej sztuczki, by przechytrzyć przeciwnika, który w końcu przestudiował moją taktykę z poprzednich starć i zaczął na nią reagować. Obawiam się, że w najlepszym wypadku uda mi się stoczyć kolejną krwawą bitwę, z której ta flota wyjdzie zwycięska, ale i zdziesiątkowana. W najgorszym razie… — Wzruszył ramionami. — Potrzebuję czegoś nowego. Czegoś nieoczekiwanego. A jedyne co mi przychodzi na myśl, to atak frontalny, prosto na serce syndyckiego zgrupowania, taki, do jakiego przywykli ludzie, którymi dowodzę. Choć nawet jeśli ta taktyka zadziała, straty będą ogromne. Moje okręty liniowe nie mogą podjąć takiej walki po uszkodzeniach, jakie zadano im w poprzednich bitwach, a nie mam wystarczającej liczby pancerników, by zapewnić im osłonę. — Geary siedział przez moment, patrząc na kurczący się płomień świecy. — Szkoda, że nie mogę rzucić pancerników na główne siły wroga, bo one także by potrzebowały znacznie mocniejszego wsparcia wobec przewagi liczebnej Syndyków. Okręty liniowe musiałyby lecieć tuż za nimi, a przecież wydanie rozkazu szarży prosto w paszczę lwa jest dla nich wyrokiem śmierci. Z drugiej strony wiem, że moi kapitanowie uczyniliby to bez mrugnięcia okiem, nawet wbrew rozkazom, gdyż tak właśnie wygląda w ich oczach honorowe zachowanie. A ja muszę zrobić coś, dzięki czemu okręty liniowe nie zetrą się bezpośrednio z wrogiem. Powinienem uderzyć na Syndyków pancernikami, ale tak, żeby się tego nie spodziewali. Tylko jak mam to zrobić, nie komplikując jednocześnie bitwy do takiego stopnia, że utracę nad nią kontrolę? Pogubiłem się na Cavalosie, dałem się pokonać złożoności sytuacji, zbyt długo zwlekałem z wydaniem rozkazu. Jeśli coś podobnego przydarzy mi się tutaj, skutki mogą być o wiele poważniejsze. Muszę znaleźć inne rozwiązanie.
Inne rozwiązanie. Tylko jakie? Jaką przewagą dysponujemy? Na pewno nie liczebną, ogniową także nie, mamy też mniej amunicji i paliwa. I żadnych baz zaopatrzeniowych w najbliższej okolicy. Okręty także nie ustępują sobie klasą, chociaż syndyckie ŁZy są o wiele słabsze od naszych niszczycieli. Wróg ma ich za to znacznie więcej niż my, ponieważ są mniejsze i tańsze. Okręty Sojuszu mogą wytrzymać mocniejszy ostrzał, lecz okres ich naprawy po krytycznych trafieniach i ponownym wprowadzeniu do walki na pewno nie będzie krótki.
Dopiero po minucie Geary znalazł jedną, za to niewątpliwą przewagę floty Sojuszu. Moi ludzie są doskonali. Mają znacznie większe doświadczenie niż ich towarzysze broni z ostatnich kilku dekad, którzy ginęli, zanim zdołali się porządnie wyszkolić. Ja starałem się zrobić wszystko, by moi przeżyli bitwy.
A w każdym razie większość z nich.
Będą walczyli dobrze i aż do śmierci. Mam też w gronie podwładnych wielu doskonałych dowódców. Wszyscy kapitanowie słuchają już moich rozkazów. Mogę być pewien, że je wykonają. W pewnych ramach, oczywiście. Porzucił tę myśl na moment, starając się wyszukać coś jeszcze, potem przypomniał sobie zachowania syndyckiej flotylli niszczącej wrota hipernetowe na Lakocie, gdy jego okręty zbliżyły się do nich na odległość kilku godzin świetlnych. Syndycy boją się mnie. Tak, to prawda. I to także nasza przewaga. Oczekują, że zrobię coś nieoczekiwanego, coś, czego nikt inny nie potrafi wymyślić.
Tylko jak to wykorzystać? Co nieoczekiwanego mogę zrobić, posiadając tak znikome rezerwy paliwowe? Szkoda, że nie potrafię wymyślić sprytniejszego sposobu walki niż ten oparty na taktyce stosowanej, zanim objąłem dowodzenie. Prosta szarża na wroga. Tego Syndycy z pewnością się nie spodziewają, mając w pamięci te wszystkie bitwy od Kalibanu po Cavalosa…
Tylko czy mogę zrobić coś takiego?
Przyglądał się rozedrganemu płomieniowi świecy, mając podobnie pokręcone myśli.
Istnieje na to sposób. Na pewno przyjdzie nam za niego zapłacić sporym zużyciem paliwa, chociaż nie tak wielkim jak przy skomplikowanych manewrach, o ile okręty i systemy manewrowe zdołają go wykonać, a ja zdążę przygotować wszystkie rozkazy, zanim wejdziemy w kontakt z wrogiem. No i o ile Desjani mnie nie zabije, kiedy się dowie, co moje plany oznaczają dla „Nieulękłego”.
Dzięki wam, przodkowie. Usłyszałem was.
Wstając, Geary pokłonił się świecy, zdmuchnął ją i pospieszył w stronę kajuty admiralskiej. Musiał przygotować całą masę symulacji.
To musiało potrwać. Starał się podchodzić do sprawy na rozmaite sposoby, lecz wszystkie manewry okazywały się zbyt trudne dla człowieka i wymagały asysty bojowych systemów pokładowych. Kiedy przyglądał się efektom każdej symulacji, otrzymywał jedynie bezładną masę wektorów nie tworzących żadnego wzoru. Kiedy jednak wprowadził końcowe dane do urządzenia, efekt okazał się idealny pod każdym względem, mimo iż w świetle jego doświadczenia bojowego i wiedzy takie przyspieszanie i przetasowania tuż przed kontaktem z wrogiem wydawały się szaleństwem. Ale każdy z tych manewrów był wykonalny, nawet dla ociężałych jednostek pomocniczych i uszkodzonych okrętów, którym wyznaczył możliwie najmniejsze zmiany kursu i prędkości.
Zastanawiał się, jak jego dawni instruktorzy zareagowaliby, widząc taki plan. Idea jest zbyt prosta, a wykonanie za skomplikowane. Na odpowiedź, że to jedyna szansa, jaka mu została, z pewnością zostałby surowo pouczony, że rasowy dowódca nie pozwala się zepchnąć na pozycję, na której najlepszym wyborem jest coś takiego. Taka rada była bardzo rozsądna, przynajmniej teoretycznie, zwłaszcza podczas pokoju, ale tutaj, w realnym życiu, po stuleciu wojny i długim odwrocie z syndyckiego Systemu Centralnego, nie pozostawało mu nic innego, jak zmierzyć się z ponurą rzeczywistością.
Sprawdził czas i lokalizację jednostek Syndykatu, raz jeszcze dziękując w myślach za ogromne opóźnienia powodowane gigantycznymi odległościami w przestrzeni kosmicznej. Desjani zameldowała mu, że moment po dostrzeżeniu przybycia floty Sojuszu, co nastąpiło po jakichś czterech godzinach, flotylla wroga ruszyła kursem, który pozwalał jej na przejęcie okrętów Geary’ego, gdyby kierowały się prosto na punkt skoku na Padronisa. Znajdująca się godzinę świetlną dalej mniejsza formacja przyjęła podobny kurs. Oba zespoły poruszały się z prędkością.08 świetlnej, taką samą, z jaką pokonywały przestrzeń okręty Sojuszu. W czasie gdy Geary przeprowadzał kolejne symulacje, obie floty zbliżały się nieustannie do siebie z łączną prędkością.16 świetlnej. Jeśli warunki nie ulegną zmianie, do kontaktu pozostało jeszcze dwadzieścia godzin.
Syndycy przyjęli stosunkowo niewielką prędkość przelotową głównie dlatego, że chcieli uzyskać lepsze pole ostrzału, gdy dojdzie do bitwy. Zamierzali nawet zwolnić jeszcze bardziej, aby wydłużyć moment starcia i zadać maksymalne straty okrętom Sojuszu.
Geary siedział w fotelu, raz po raz z drżeniem przeglądając spisane rozkazy. Dopiero gdy kilkakrotnie upewnił się co do ich właściwej treści, wywołał mostek „Nieulękłego”.
— Proszę przekazać kapitan Desjani, że wzywam ją do mojej kajuty.
Czekał, obserwując ruchy wroga i zastanawiając się, jak postąpią Syndycy, gdy dojdzie do kontaktu i bitwy, aż brzęczyk oznajmił mu, że ktoś stoi przed włazem. Wpuścił ją od razu.
Jej wzrok natychmiast spoczął na hologramie unoszącym się nad stołem.
— Na czym polega plan? — zapytała. Widać było, że z trudem powstrzymuje zżerającą ją ciekawość.
— To dość… skomplikowane. — Nie skłamał. Zwłaszcza że Desjani już zauważyła, gdzie będzie się znajdował „Nieulękły”, gdy dojdzie do starcia.
— Mogę się temu przyjrzeć.
— Będę wdzięczy, jeśli pani to zrobi. — Skrzywił się, wiedząc, jak Desjani zareaguje. — Próbowałem czegoś nowego.
Zamilkł, przyglądając się hologramowi.
— Dobrze, sir — odparła w końcu. — To nie będzie problem, ale jeśli chce pan poznać moje zdanie, muszę mieć wgląd w rozkład manewrów.
Zgodnie z tym co Geary wiedział, Desjani nigdy nie odpuszczała, gdy zobaczyła cel. Poza tym potrzebował jej osądu. Nie było sensu dalej z tym zwlekać.
— Dobrze. Ale ostrzegam, że to bardzo nowatorskie podejście.
Widać było, że jest zaniepokojona. Geary opuścił wzrok, westchnął i wprowadził kod pozwalający na odtworzenie wszystkich manewrów, jakie będą konieczne podczas pierwszego kontaktu z Syndykami. Oczy Desjani zrobiły się okrągłe, gdy obserwowała, jak uporządkowane szyki floty zmieniają się w bezładną z pozoru masę jednostek tuż przed starciem z wrogiem. Kiedy okręty utworzyły nową formację, patrzyła na nie z wielką uwagą, a potem zamarła.
— Pan… — Zdawało się, że na chwilę przed wypowiedzeniem tego słowa przestała oddychać, nawet jej głos zabrzmiał bardzo martwo. — Sir, czy ja albo mój okręt utraciliśmy pańskie zaufanie?
— Nie. Nic podobnego.
— Ale ten plan…
— Pozwala pancernikom na zrobienie tego, do czego zostały stworzone.
Twarz Desjani poczerwieniała.
— Okręty liniowe nie idą do ataku w drugiej linii! To my prowadzimy uderzenia!
— Nie tym razem. — Widział wyraźnie, jak zacisnęła dłonie w pięści. — Kapitanie Desjani, muszę uderzyć na Syndyków w sposób, którego się nie spodziewają, nie narażając jednocześnie własnej floty na kompletną zagładę. I nie ustawiam okrętów w drugiej linii podczas tego starcia. Proszę uruchomić następną sekwencję rozkazów.
Nie spojrzała na niego, wykonując to polecenie. Potem głęboko zaczerpnęła tchu.
— Jak pan sam powiedział, to faktycznie niezwykły plan.
— Na tym polega jego idea.
— Teraz rozumiem, dlaczego nie chce go pan przedstawić z wyprzedzeniem dowódcom pozostałych okrętów liniowych. Poczuliby się naprawdę parszywie. Podobnie jak ja. Ale wykonam pańskie rozkazy, kapitanie Geary. — Wyglądała już nieco spokojniej, choć wciąż była smutna i nie patrzyła w jego stronę.
— Dziękuję, kapitanie Desjani. Nie przeniósłbym się na inny okręt, żeby nie wiem co się działo. — Nie odpowiedziała, więc zaczął się zastanawiać, czy nie powinien dodać czegoś jeszcze, lecz tylko zapytał: — Czy ten plan ma szanse powodzenia?
Widział, że stara się odrzucić emocje i potraktować jego plan jak abstrakt.
— Jeżeli wszystkie okręty zdołają wykonać takie manewry w wyznaczonym czasie, z pewnością zaskoczymy tym Syndyków… nie mówiąc już o kilku naszych dowódcach.
— Systemy manewrowe okrętów potwierdziły zdolność wykonania tych ruchów.
— W teorii. — Posłała komodorowi ostre spojrzenie. — Będziemy je musieli wykonać wyłącznie na automatyce. Żaden z nawigatorów nie zdoła zrobić czegoś takiego bez fatalnych skutków dla okrętu.
— Rozumiem.
— Sir, proszę przesunąć „Nieulękłego” na pierwszą linię.
— Znajdzie się tam, kiedy podzielimy formację. Taniu, to tylko jedno podrzędne starcie. Ile bitew przeżyliśmy razem na pokładzie tego okrętu? Ile razy „Nieulękły” prowadził flotę do boju, zajmując miejsce w samym środku szyku, tam, gdzie kierowali się Syndycy?
Desjani pochyliła głowę, wbiła wzrok w pokład.
— Wiedziałam, że pan tego nie zrozumie.
— Do cholery, Taniu, w normalnych warunkach nieba bym ci przychylił, żebyś tylko była szczęśliwa, ale mam obowiązki wobec tej floty i Sojuszu. Byłoby mi o niebo łatwiej rozmawiać teraz z dowódcą każdej innej jednostki, naprawdę jednak nie mogę dopuścić do tego, by moje osobiste sympatie wpłynęły na podejmowanie decyzji. — Desjani zesztywniała, a on wyszczerzył zęby w uśmiechu. Ostatnia uwaga mogła dotyczyć przyjaźni i wzajemnego zawodowego poszanowania, lecz mogła być także aluzją sugerującą coś, do czego ani on, ani tym bardziej ona nigdy by się nie przyznali myślą, mową czy uczynkiem. Geary natychmiast zmienił podejście do tematu na bardziej bezosobowe. — „Nieulękły” musi dotrzeć do domu, ponieważ na jego pokładzie jest syndycki klucz hipernetowy, którego nie zdołamy powielić, dopóki się nie znajdziemy na terytorium Sojuszu. Nie mogę postawić okrętu na pozycji, która grozi niemal pewnym zniszczeniem. I nie zrobię tego, chociaż wiem, że ani ta jednostka, ani jej dowódca nie cofnie się nigdy przed zajęciem miejsca w pierwszej linii.
Milczała jeszcze chwilę, potem rzuciła w jego kierunku szybkie spojrzenie.
— Przychyliłby mi pan nieba?
Zaskoczony Geary skinął głową.
— Gdyby to było możliwe.
— Zatem trzymam pana za słowo. — Desjani wyprostowała się i zasalutowała. — „Nieulękły” wykona postawione zadanie, podobnie jak jego dowódca. To dobry plan, sir. Nie tylko zaskoczy wroga, ale pozwoli zadać mu spore straty.
— Dziękuję. — Oddał jej salut, a gdy wyszła, westchnął głośno.
Aczkolwiek wciąż czuł niepokój wywołany słowami: „Zatem trzymam pana za słowo”.
— Zakładam, że ma pan już ten plan? — zapytała Rione.
Geary, zasiadający znów w fotelu admiralskim na mostku „Nieulękłego”, skinął głową.
— I to zaskakujący.
— Cudownie, chociaż wychodzi na to, że będzie równie zaskakujący dla pańskich okrętów, jak i dla wrogich.
— W pewnym sensie.
— Skoro została nam niespełna godzina do kontaktu, zakładam, że poznamy niebawem jego szczegóły. — Desjani zachowywała pokerową twarz, lecz i to dało do myślenia Wiktorii. — Mówię o tych, którzy nie należą już do pańskiego kręgu ludzi zaufanych. — Usiadła na swoim miejscu, udając kompletną obojętność.
Desjani odczekała kilka minut, a potem pochyliła się do Geary’ego, aby szepnąć mu do ucha:
— Jestem panu winna przeprosiny.
— Nic podobnego. Jeśli chce pani poznać prawdę, spodziewałem się znacznie gorszej reakcji.
— Nie o to mi chodziło. — Rzuciła spojrzenie w stronę Rione. — Zastanawiałam się, czy na jej polecenie wycofał pan „Nieulękłego” z pierwszej linii, by chronić klucz hipernetowy. Powinnam wiedzieć, że nie zrobiłby pan czegoś takiego. Proszę o wybaczenie, że w ogóle przyszło mi to na myśl.
— Nic się nie stało, ale skup się teraz na naszej zabawie, Taniu. To będzie cholernie trudna bitwa. Musisz dać z siebie wszystko.
— Zawszę daję z siebie wszystko, sir. — Uśmiechnęła się i wróciła na kapitański fotel.
Pół godziny do kontaktu. Dwanaście godzin wcześniej Geary nakazał swoim okrętom zmianę szyku, tworząc lustrzane odbicie syndyckiej formacji z pięcioma zgrupowaniami rozmieszczonymi w identyczny sposób: cztery na flankach i piąte w centrum. Niedługo dokonają ponownego przegrupowania, lecz jeszcze nie teraz. Syndycy nadal się zbliżali z identyczną prędkością, idąc na przejęcie, aczkolwiek musieli podejrzewać, że okręty Geary’ego mogą wykonać w ostatniej chwili jakiś zaskakujący manewr.
— Chce pan przemówić do floty, sir? — zapytała Desjani, jednakże uczyniła to takim tonem, że zrozumiał, iż musi to zrobić bez względu na to, czy ma ochotę czy nie.
— Świetny pomysł. — Zamilkł na chwilę, by uporządkować myśli, potem przełączył się na otwarty kanał floty. — Do wszystkich okrętów floty Sojuszu. Ta syndycka flotylla stoi pomiędzy nami a domem. Braki w wyposażeniu nadrobimy doświadczeniem i duchem walki. — Nie zamierzał podążać śladami kapitana Falco, który uważał, że duch walki jest w stanie w cudowny sposób zwielokrotnić zdolność bojową floty, aczkolwiek doceniał jego znaczenie na polu walki, przynajmniej do momentu, w którym ludzie zaczynali ufać, że wiara uchroni ich w cudowny sposób przed ogniem wroga. Doświadczenie potrafiło przynieść znacznie lepsze rezultaty. — Ci Syndycy nie są w stanie zatrzymać nas dzisiaj, ponieważ to dzień, w którym zapiszemy kolejne zwycięstwo w annałach floty Sojuszu.
Zakończył transmisję, czując się parszywie po użyciu tak górnolotnych słów, lecz zaraz zauważył aprobatę w oczach Desjani.
— Pan potrafi przemówić do ludzi przed bitwą, sir. Krótko, prosto, ale mocno.
Doprawdy? — pomyślał Geary.
— Dziękuję, kapitanie. Mam nadzieję, że to wystarczy. — Nie był pewien, czy te ostatnie słowa nie zabrzmiały zbyt defensywnie.
Ją też chyba zaskoczyły.
— Oczywiście. Wszyscy wiemy, o co chodzi. Dowiódł pan tego nie raz. Do tej pory zawsze raczono nas długimi przemowami przy takich okazjach. A ja za każdym razem się zastanawiałam, czy jeśli człowiek naprawdę w to wierzy, nie można wszystkiego zawrzeć w kilku słowach.
— Chyba ma pani rację.
— Pewnie, że ma rację — wtrąciła Rione oschłym tonem.
Desjani skrzywiła się, nie odwracając głowy, potem spoglądając na Geary’ego, nakazała ciszę na mostku. On nie zwrócił na to uwagi, skupiając wzrok na zbliżających się do siebie formacjach. Systemy manewrowe okrętów odliczały już czas do wykonania pierwszego ruchu. Geary wyliczył ten moment, opierając się na wieloletnim doświadczeniu i przeczuciu, zostawiając tylko tyle czasu, by dowódcy mogli się zapoznać z rozkazami, które zostały już rozesłane na wszystkie okręty przez system komunikacyjny floty.
Syndycy nadal nie zmienili niczego. Podobnie jak na Cavalosie. Bez względu na to, czy dowodzący tą flotyllą DON zdawał sobie sprawę z tego, jak wielki kłopot uczyniło Geary’emu podobne zachowanie jego poprzednika, nadal nie robił nic, zwlekając do ostatniej chwili z podjęciem decyzji i utrudniając wykonanie tak misternie ułożonego planu.
Minuta do rekomendowanego momentu rozpoczęcia pierwszego manewru. Geary skrzywił się na myśl o odliczaniu, mając poczucie, że może nieco przesadził. Musiał wyliczyć ten moment jak najlepiej — nie w standardach świata idealnego, tylko realnego — i to nie znając reakcji syndyckiego DONa. Znał jednak wroga, w końcu walczył z nim już niejednokrotnie, i to znał na tyle dobrze, by rozpoznać wzorce jego zachowań, dlatego czekał cierpliwie, pozwalając, by przemówiły instynkty, i ani na moment nie spuszczał z oczu zbliżających się do siebie zgrupowań Sojuszu i Syndykatu. Czekać. Trzeba czekać.
Dziesięć sekund przed planowanym rozpoczęciem manewru inicjującego bitwę jego kciuk machinalnie włączył interkom floty.
— Formacja Indygo Dwa, formacja Indygo Trzy, wykonać natychmiast pierwszy zestaw rozkazów… — przerwał na moment, potem odezwał się znowu: — Formacja Indygo Jeden, wykonać natychmiast pierwszy zestaw rozkazów… — Czekaj. Sekundy mijały, a dziób „Nieulękłego” odchylał się wciąż w górę. — Formacja Indygo Cztery, formacja Indygo Pięć, wykonać natychmiast pierwszy zestaw rozkazów.
Na wyświetlaczu widział, jak cztery skrzydłowe zgrupowania lecące nad i pod trzonem floty skupiają się wokół niego, a najcięższe jednostki, zmieniając kurs, rozciągają szyk i mieszają się z nimi. Syndycki dowódca zobaczy ten manewr dopiero za kilka minut. Odległość pomiędzy zbliżającymi się flotami wciąż była wielka. Obserwując go, Syndyk powinien uwierzyć, że flota Sojuszu zamierza albo przejść tuż nad szczytem „ściany”, albo uderzyć w jej górny skraj. Jeśli to zrobi, zdecyduje o nieznacznej zmianie kursu w górę, mając na to naprawdę niewiele czasu.
Nie powinien się spodziewać tego, że okręty Sojuszu wrócą do starego kursu i uderzą na centrum jego formacji. To będzie klasyczna szarża, prosto na rakiety, szarża, do jakiej przywykły obie strony konfliktu w minionych dziesięcioleciach, kiedy wysokie straty w bitwach sprawiły, że zabrakło ludzi wyszkolonych do przeprowadzania bardziej skomplikowanych manewrów. Dowódcy, którzy znali tylko taki sposób walki, prowadzili swoich ludzi na wroga, licząc wyłącznie na ich „ducha walki” bez względu na szanse powodzenia i siłę ognia przeciwnika. Odwaga i honor stały się pustymi sloganami prowadzącymi do przerażających masakr, w których po kilku starciach jedna albo druga strona odnosiła zwycięstwo, tracąc przy tym większość okrętów i ludzi.
Geary nigdy nie zrobił czegoś podobnego. Posiadał bowiem wiedzę sprzed stulecia, dzięki niej wiedział, jak rozgrywa się bitwy w otwartej przestrzeni kosmicznej, koordynuje odmienne formacje okrętów z uwzględnieniem opóźnień liczonych w sekundach, minutach, a nawet godzinach potrzebnych do skomunikowania się z odległymi jednostkami. Pomimo początkowych oporów oficerowie floty podporządkowali się jego rozkazom. W każdym razie większość z nich. Najbliższy starej taktyki ataku prosto w paszczę lwa był podczas pierwszej bitwy na Lakocie, ale uczynił to dopiero po całej serii manewrów zmuszających syndycką formację do rozluźnienia szyku na tyle, by jej centrum przestało stanowić tak wielkie zagrożenie i straciło wsparcie jednostek znajdujących się na flankach.
Nie, Syndycy nie mogą się spodziewać, że Geary uderzy w środek ich formacji już w pierwszej fazie bitwy. Wiedzą, że to ostatnia z możliwości, na którą by się zdecydował.
Tyle że naprawdę nie miał już wyboru.
Zgrupowanie centralne i dwa górne wymieszały się ze sobą, okręty manewrowały samodzielnie, zmieniając nieustannie pozycję względem „Nieulękłego”, przyspieszając, skręcając i zwalniając. Tymczasem okręt flagowy nie włączał się do tego tańca, chociaż zmienił kurs, odbijając lekko w dół. Silniki hamujące liniowca przemówiły na krótką chwilę, spowalniając go i pozwalając, by pozostałe okręty Sojuszu znalazły się pomiędzy jego dziobem a nadlatującym wrogiem.
Dwa lecące pod nim zgrupowania poszły w rozsypkę, ich okręty ruszyły w górę, zajmując nowo wyznaczone pozycje.
— Ciekawe, czy zdążymy zakończyć manewrowanie przed pierwszym kontaktem z wrogiem — rzuciła zaintrygowana Desjani.
— Mam taką nadzieję.
— Dlaczego sądzi pan, że syndycka flotylla zmieni kurs i pójdzie w górę, tam gdzie teoretycznie się teraz kierujemy? — zapytała Rione.
Geary odpowiedział, koncentrując się wciąż na ruchach jednostek:
— To naturalna reakcja człowieka. Jeśli ktoś chce przeskoczyć nade mną, podskakuję także, tylko jeszcze wyżej, by mu to uniemożliwić. — Nawet ludzie wychowani w przestrzeni kosmicznej, gdzie pojęcia góry i dołu są czysto abstrakcyjne, stosowali starożytne rozróżnianie stron. Górą nazywano wszystko, co się znajdowało powyżej płaszczyzny ekliptyki systemu, a dołem to, co było pod nią. — Jeśli syndyccy DONowie podążą za swoimi instynktami w tak krótkim czasie, jaki im pozostał, wpadną w naszą pułapkę.
Gdy większość okrętów floty zaczęła hamować, masywne pancerniki minęły je i wysunęły się na pierwszą linię, tworząc lekko wybrzuszoną ścianę, wokół nich zaroiło się od niszczycieli i ciężkich krążowników Sojuszu.
Okręty liniowe powoli zajmowały miejsca wokół „Nieulękłego”, ich dowódcy dopiero teraz się zorientowali, że wyznaczono im pozycje za pancernikami. Geary bez trudu potrafił sobie wyobrazić wściekłość, jaka zapanowała na pokładach tych jednostek, lecz żadna z nich nie miała czasu na reakcję przed rozpoczęciem pierwszego starcia z wrogiem.
Tuż za okrętami liniowymi leciały jednostki eskadry pomocniczej otoczone przez cztery najpoważniej uszkodzone liniowce i pozostałe nie w pełni sprawne lżejsze okręty floty.
— Dwadzieścia sekund do kontaktu bojowego. Otrzymaliśmy transmisje do kapitana Geary’ego z pokładów „Śmiałego”, „Zwycięskiego”, „Zajadłego”, „Znamienitego”, „Inspiracji”, „Chrobrego”…
Chyba nie doceniał poziomu rozwścieczenia dowódców tych okrętów, podobnie jak szybkości, z jaką zareagowali, aby dać jej upust. Desjani nie musiała kwitować tego klasycznym „a nie mówiłam”, gdy jednym ruchem palca wyłączył komunikator. Wzrok miał wbity w syndycką formację, która wykonała lekki zwrot w górę, właśnie tak, jak się spodziewał. DON miał nadzieję skoncentrować maksymalną siłę ognia na wrogu przelatującym nad jego zgrupowaniem. Geary zastosował już raz podobną taktykę szybkich uderzeń na flanki, dlatego Syndycy skoncentrowali najpotężniejsze okręty w górnej części swojej formacji, niestety kolejny manewr floty Sojuszu skierował ją dokładnie w środek wrogiego zgrupowania.
A Syndycy nie mogli już na to zareagować.
— Do wszystkich jednostek Sojuszu. Do rozpoczęcia bitwy pozostało kilkanaście sekund. Pancerniki koncentrują ogień na najcięższych jednostkach wroga. Musicie zdjąć ich osłony. Okręty liniowe zadadzą im ostateczny cios. Jeśli wyeliminujemy w tym ataku wszystkie duże jednostki wroga, zezwalam na rozpoczęcie walki na własną rękę. Oszczędzajcie jedynie widma. — Oczy Geary’ego spoczęły na zegarze. Musiał wydać następne rozkazy, zanim jego flota zetrze się z wrogiem, wiedząc, że zostaną wykonane dopiero po przejściu przez jego szeregi. — Do wszystkich jednostek, wykonać drugi zestaw rozkazów, czas jeden cztery.
— Do kontaktu zostało dziesięć sekund… pięć sekund…
Syndycy byli przed nimi, potem znaleźli się za rufą „Nieulękłego”. Moment kontaktu był krótszy od mgnienia oka, automatyczne systemy bojowe namierzyły cele i otworzyły ogień, gdy okręty mijały się z łączną prędkością niemal sześćdziesięciu tysięcy kilometrów na sekundę. Flagowiec zadrżał, gdy pociski wroga trafiły w jego osłony energetyczne. Geary starał się nie spuszczać z oczu ogólnego planu bitwy, wsłuchując się jednocześnie w raporty wykrzykiwane przez wachtowych.
Syndycy odpalili salwy rakiet i kartaczy w stronę domniemanych pozycji wroga, ale zdecydowana większość przeszła nad nimi, gdyż flota Sojuszu zdążyła odbić w dół. Dla odmiany kartacze wystrzelone przez jednostki Geary’ego nie mogły chybić, mknąc prosto na najsłabiej bronione centrum formacji Syndykatu. Gęsty strumień stalowych kul przeszedł przez nią, unicestwiając wszystkie lżejsze jednostki, jakie napotkał na swojej drodze; morze jasnych eksplozji oznaczało miejsca, w których dokonały żywota ŁZy, niszczyciele i lekkie krążowniki z eskorty. Kolejne oślepiające błyski pojawiły się na tarczach ciężkich krążowników i pancerników lecących w centrum flotylli. Gdy ułamki sekundy później obie walczące strony odpaliły rakiety, piekielne lance wbiły się w odsłonięte, otwarte przez pola zerowe kadłuby syndyckich gigantów.
Wróg także odpowiedział ogniem, zasypując pociskami potężne tarcze pancerników Sojuszu. Gdy te przemknęły przez pierwszą salwę, Syndycy zajęli się lecącymi w drugiej linii, ostrzał był jednak tym razem słabszy, aczkolwiek wciąż morderczy.
Przejście skończyło się po ułamku sekundy, w czasie którego ludzie mogli jedynie liczyć na wytrzymałość osłon energetycznych, celność automatycznych systemów naprowadzania i szczęście. Teraz, gdy flota Sojuszu i flotylla Syndykatu zaczęły się od siebie oddalać, Geary sprawdzał odczyty podsumowujące rezultaty pierwszej fazy bitwy.
Siedem syndyckich pancerników i trzy okręty liniowe lecące w centralnym zgrupowaniu wrogiej flotylli musiało stawić czoło trzydziestu gigantom Sojuszu. Przy trzykrotnej przewadze liczebnej i polach zerowych, dających jednostkom Geary’ego gigantyczną przewagę w walce na niewielki dystans, zwłaszcza wobec okrętów, których osłony energetyczne zostały osłabione, jednostki Syndykatu mógł spotkać tylko jeden los. Wszystkie liniowce zostały kompletnie unicestwione, podobnie jak dwa pancerniki. Kadłub kolejnego przełamał się na kilka części, a pozostałe cztery olbrzymy wchodziły właśnie w dryf poważnie uszkodzone, z pancerzami zrytymi polami zerowymi, z kilkoma zaledwie sprawnymi systemami na pokładzie.
Lista zniszczonych syndyckich ŁeZ i krążowników również była satysfakcjonująco długa. Centrum flotylli wroga zostało zmiecione z przestrzeni.
— Wykonuję drugi zestaw rozkazów, czas jeden cztery — oznajmiła Desjani. Podniecenie bitewne przełamało do końca żal, jaki żywiła po decyzji Geary’ego.
Jednocześnie sprawdzili status jednostek floty i ruchy przeciwnika. Syndycy skręcili w prawo, rozpoczynając nawrót, wciąż podzieleni na cztery formacje. Najprawdopodobniej liczyli, że flota Sojuszu ruszy teraz prosto na punkt skoku. Zamiast tego jednostki Geary’ego raz jeszcze poszły w rozsypkę, okręty liniowe, lekkie krążowniki i większość niszczycieli odbiły w dół, tworząc oddzielną formację, podczas gdy pancerniki, ciężkie krążowniki, jednostki pomocnicze oraz okręty uszkodzone we wcześniejszych starciach w osłonie nielicznych niszczycieli ruszyły w górę, śladem przeciwnika.
Geary czuł się, jakby sam dostał kartaczem, gdy jego wyświetlacz zaczął pulsować napływającymi danymi o stratach własnych. Jasny symbol pozostający za oddalającą się formacją oznaczał miejsce, w którym unosiły się szczątki „Wzorowego”, ostatniego pancernika kieszonkowego floty. Mniejszy od klasycznych pancerników, ale większy od ciężkich krążowników, wydał się komuś sensowną konstrukcją, lecz zapłacił drogo za projektancką nonszalancję. Podobnie jak jego bliźniacze jednostki utracone w poprzednich bitwach, „Wzorowy” był wystarczająco duży, by przyciągnąć uwagę celowniczych wroga, natomiast zbyt mały, by wytrzymać zmasowany ostrzał.
Żaden z pancerników Sojuszu nie został zniszczony, Syndycy jednak skoncentrowali ogień na „Determinacji” i „Groźnym”, gdy doszło do bezpośredniego starcia pomiędzy formacjami. Oba okręty wyszły z niego z poważnymi uszkodzeniami części dziobowych. „Determinacja” otrzymała także trafienie w maszynownię i mimo iż usiłowała nadążyć za resztą formacji, powoli zostawała w tyle.
W dryf wpadł także okręt liniowy „Niesamowity”, który chroniąc jednostki pomocnicze, ściągnął na siebie spory ogień. Miał wciąż czynne systemy uzbrojenia, ale stanowił tak łatwy cel, że jego załoga z pewnością modliła się teraz, by dalszy ciąg bitwy rozegrał się z dala od wraku, przynajmniej do momentu, kiedy uda się uruchomić silniki.
Ciężkie krążowniki: „Żółw”, „Zamek”, „Kurtani” i „Tarian” zostały zniszczone, z dwóch pierwszych nie zostało nic prócz morza drobnych szczątków. Lekkie krążowniki „Kissaki”, „Pióropusz” i „Czop” podzieliły ich los, podobnie jak niszczyciele „Zadzior”, „Jatagan”, „Wypad”, „Arabas” i „Kururi”.
Nie mieli czasu na przeglądanie długich list pomniejszych uszkodzeń, jakie okręty odniosły podczas pierwszego przejścia.
Gdy formacje zaczęły się oddalać, w przestrzeni zaroiło się od kapsuł ratunkowych. Rozbitkowie Sojuszu unosili się w kosmosie obok syndyckich marynarzy opuszczających swoje dogorywające wraki.
Jak na nieszczęście druga salwa rakiet wystrzelonych przez mijające się okręty trafiła w jeden z okrętów, na których Geary’emu zależało najbardziej.
— „Goblin” utracił wszystkie silniki — zameldował wachtowy z operacyjnego. — Ma też poważne uszkodzenia rufy po trzech trafieniach rakietami. Przypuszczalny czas uruchomienia przynajmniej jednej jednostki napędowej wynosi minimum godzinę.
Geary spojrzał na wyświetlacz, na którym „Goblin”, nie potrafiąc zmienić kursu ani przyspieszyć, wyłamał się z szyku i dryfował pośrodku morza wraków i szczątków, oddalając się coraz bardziej od reszty okrętów Sojuszu. Porównanie jego wektora lotu z kursem jednostek syndyckich nie pozostawiało żadnych złudzeń.
— „Goblin” nie ma szans na przetrwanie. Czy ktoś może potwierdzić informację, że Syndycy dotrą w jego pobliże za mniej niż dwadzieścia pięć minut?
— Potwierdzam, sir! — odparł natychmiast wachtowy z operacyjnego. — Według moich wyliczeń przewidywany czas dotarcia to dwadzieścia cztery minuty.
To o wiele za szybko, skoro „Goblin” potrzebuje godziny, by ponownie ruszyć się z miejsca, zresztą gdyby nawet w tym momencie połowa silników tego niezdarnego giganta odpaliła jakimś cudem, i tak nie zdołałby uciec przed wrogiem. Flota Sojuszu także nie zdąży dotrzeć na miejsce, aby osłonić cenną jednostkę pomocniczą przed drugim przejściem Syndyków. Geary westchnął i sięgnął do komunikatora.
— „Goblin”, mówi komodor. Sugeruję, aby natychmiast przeprowadzić ewakuację i nastawić rdzeń reaktora na przesterowanie, tak by wybuchł za jakieś dwadzieścia minut. — Zamierzał wygrać tę bitwę, lecz jej wynik był wciąż niepewny. Nie mógł pozwolić na to, by przeciwnik przejął niemal nietkniętego „Goblina”.
Odpowiedź nadeszła pół minuty później.
— Sir, próbujemy załadować na ciężkie wahadłowce cały zapas ogniw paliwowych, jaki nam został w ładowniach. Może uda nam się je ocalić. Zespoły ratunkowe pracują cały czas nad uruchomieniem jednego z silników.
Desjani skrzywiła się z niedowierzaniem.
— Te ich ciężkie ptaszki nie uciekną przed nadlatującymi Syndykami. Są zbyt wolne, nawet jeśli nie mają niczego w ładowniach.
Geary przytaknął.
— „Goblin”, wasze wahadłowce są zbyt wolne, ściągną na siebie cały ogień Syndyków. Nie dość, że nie uciekną, to jeszcze na ich pokładach wszystko zostanie zniszczone. Jeden zespół napędowy także nie ocali waszej jednostki, a flota nie zdąży wrócić, aby was osłonić. Jesteście inżynierami. Sami sobie to przeliczcie. Proszę zabrać swoich ludzi z pokładu, kapitanie, póki macie na to jeszcze czas. Może pan potraktować moje słowa jako rozkaz, jeśli to panu ułatwi decyzję.
Tym razem odpowiedź z „Goblina” przyszła po dodatkowej minucie, a w głosie dowódcy pobrzmiewała rezygnacja:
— Tak jest. Rozkazałem załodze przejść do kapsuł ratunkowych. Rdzeń nastawiony na przesterowanie za… osiemnaście minut.
— Sir, dowódca „Niesamowitego” melduje, że wydał załodze rozkaz opuszczenia okrętu.
— Doskonale — odparł Geary, w tej sytuacji oni także nie mieli innego wyboru.
— „Determinacja” nie nadąża za resztą formacji. Zgłasza prośbę o pozwolenie na pozostanie przy „Niesamowitym” i udzielenie mu wsparcia.
— Wyrażam zgodę. Przekażcie „Niesamowitemu” i „Determinacji”, że postaramy się zająć Syndyków i odciągnąć ich.
Geary skupił się na obserwacji wrogiej flotylli i obu własnych zgrupowań, które wykonywały właśnie ciasny, ale i tak niezwykle długi zwrot, utrzymując przy tym prędkość równą.08 świetlnej. Gdy Syndycy zaczęli wychodzić na prostą, ich pancerniki, przesuwane do środka szyku na miejsce zniszczonych jednostek zgrupowania centralnego, zatrzymały się w połowie drogi pomiędzy dawnymi pozycjami a pustym miejscem.
— Nie wiedzą, co mają robić — zauważyła z pogardą Desjani.
— I o to nam chodziło.
Z tylnej części mostka dobiegł głos Rione:
— Dlaczego nie wiedzą, co mają robić? Podzielił pan flotę na dwa zgrupowania, a nie na sześć, jak robił pan dotąd.
— Chodzi o to, z jakich jednostek składają się nasze zgrupowania — wyjaśnił komodor. — Jedno skupia pancerniki, wolniejsze i masywniejsze, okręty, które zdaniem Syndyków mają uderzyć po raz kolejny w samo serce ich flotylli. Ale drugie zgrupowanie składa się ze wszystkich okrętów liniowych, lżejszych i zwrotniejszych, co może sugerować, że chcę nim zaatakować flanki „ściany”.
— Rozumiem. — Rione uniosła jeden kącik ust w krzywym uśmiechu. — Nie wiedzą, gdzie pan uderzy, więc mają problem z rozmieszczeniem swoich najcięższych sił.
— Właśnie. — Geary obserwował poczynania Syndyków, kręcąc przy tym głową. Wróg się spodziewał, że okręty Sojuszu pomkną dalej, prosto na punkt skoku na Padronisa, a tymczasem miał je przed sobą w dwóch formacjach. Pancerniki nadlatywały z jednej strony, od góry, a okręty liniowe z drugiej, lecz z dołu. — Chyba nie powinienem przeprowadzać drugiego ataku pancernikami na centrum syndyckiej flotylli. Jeśli jej dowódca zorientuje się w porę i zacieśni szyki, może zadać nam naprawdę poważne straty.
Desjani przemyślała jego uwagę i skinęła głową.
— Zgadzam się. Czy okręty liniowe mogą tym razem poprowadzić atak?
— Tak, kapitanie Desjani. Zaatakujecie, a ja naprowadzę pancerniki na tę samą część formacji z drugiej strony.
— Komodorze, dowódcy „Niesamowitego” i „Determinacji” proszą, aby zostawił pan dla nich wystarczająco dużo Syndyków.
Desjani roześmiała się na głos, nawet Geary pomimo ogromnego napięcia wyszczerzył zęby.
— Proszę im przekazać, poruczniku, że nie będzie z tym problemu.
Prowadzona przez kapitana Tuleva druga eskadra okrętów liniowych, skupiająca wszystkie piętnaście jednostek tego typu, jakie ocalały po poprzednich bitwach, oraz lekkie krążowniki i niszczyciele z ich eskorty odbiły lekko w górę i na prawo. Geary nakazał swoim pancernikom skręt w przeciwną stronę i znaczne przyspieszenie. Wielkie jednostki poruszały się bardzo niezdarnie nie tylko z powodu wielkiej masy gigantycznych okrętów bojowych, ale i trzymających się ich ogonów jednostek pomocniczych. Na szczęście Geary, przygotowując rozkazy, zostawił sobie odpowiedni margines czasu na ten manewr.
Syndycy kontynuowali podejście na zbliżenie, kierując się nieco w dół. Geary naniósł poprawki na kurs okrętów liniowych, aby skompensować tę zmianę. Zwiększył też kąt podejścia tak, by atakujące okręty szły prosto na wroga.
Liniowce Sojuszu wystrzeliły w górę, mierząc w dolny tylny róg syndyckiej „ściany”.
— Hamują! — zawołał wachtowy w ostatnim momencie przed atakiem, zbyt późno, by ktokolwiek mógł zareagować. Przy tak wielkich prędkościach obie strony nie miały czasu na skompensowanie tego ruchu.
Zamiast przemknąć tuż poza obrębem syndyckiej flotylli, okręty liniowe Sojuszu przebiły się przez nią. Systemy nawigacyjne robiły wszystko, by uniknąć kolizji — jednostki biorące w nich udział wyparowałyby w ułamkach sekund, lecz liniowce nie miały wyjścia, musiały się wdać w bezpośrednią wymianę ognia z pancernikami tego zgrupowania.
Cztery syndyckie giganty wystrzeliły salwę piekielnych lanc, które rozniosły na strzępy „Nieugiętego”, podziurawiły pancerz „Chrobrego” i strzaskały poszycie „Inspiracji”. „Znamienity” znów otrzymał trafienia we wcześniej uszkodzoną na Cavalosie część kadłuba, a załoga „Odważnego” utraciła nad nim kontrolę po przejściu przez wrogą formację.
— „Chrobry” ma nadzieję, że dotrzyma kroku reszcie eskadry, ale jego systemy uzbrojenia są niesprawne — zameldował wachtowy z operacyjnego. — „Inspiracja” nie ma uszkodzeń napędu, ale jej uzbrojenie w dużej części nie działa. Widzimy kapsuły ratunkowe odpalane z pokładu „Nieugiętego”.
— A co z „Odważnym”? — zapytał Geary.
— Brak łączności, sir. Nie mamy go już w sieci floty. Według sensorów wszystkie systemy im padły.
Nie mówiąc już, ilu ludzi musiało tam zginąć.
— Roberta Duellosa naprawdę trudno zabić — uspokoiła go Desjani.
— Oby to była prawda.
Geary odłożył na bok niepokój o los dowódcy „Odważnego” i zajął się sprawdzeniem stanu syndyckiej flotylli. Liniowce Sojuszu dostały porządne lanie, lecz odgryzły się też narożnikowi wrogiej flotylli. Dwa z syndyckich okrętów liniowych otrzymały tak wiele trafień, że nie nadawały się już do niczego, także jeden z pancerników został wyeliminowany z walki i odpadał właśnie z formacji. Drugi, wyglądający równie żałośnie jak „Chrobry”, wciąż miał sprawny napęd, jednakże na tym chyba kończyła się lista jego zdolności. Większość ŁeZ i lekkich krążowników w tej części formacji została wyeliminowana z walki albo zniszczona, ale też sporo małych okrętów Sojuszu pozostało na polu walki lub oddalało się z niego poza szykiem.
Na szczęście nieoczekiwany manewr Syndyków, dzięki któremu udało im się oskrzydlić okręty liniowe, równocześnie wystawił drugą część ich formacji na frontalny atak pancerników Geary’ego. Cztery pancerniki strzegące tej flanki stanęły nie tylko naprzeciw znacznie liczniejszego wroga, ale i jednostek dorównujących im potęgą. Ogień wroga skupił się na „Rycerskim” i „Nieposkromionym”. Oba otrzymały wiele trafień, w kilku miejscach tracąc osłony energetyczne. Luki zaatakowano natychmiast kartaczami i piekielnymi lancami, doprowadzając do przebić pancerza. Kiedy jednak przejście zostało skończone, za ich rufami pozostały trzy mocno uszkodzone syndyckie pancerniki i tyle samo zniszczonych kompletnie okrętów liniowych.
— Poszło im lepiej, niż sądziłam — zauważyła Desjani.
Reszta syndyckiej flotylli mknęła w kierunku „Goblina”, który moment później zamienił się w obłok plazmy, gdy eksplodował przesterowany reaktor. Znajdujące się za nim „Determinacja” i „Niesamowity” odpaliły w kierunku nadlatującego przeciwnika wszystko, co jeszcze miały.
Geary zamknął mimowolnie oczy, gdy prawy skraj syndyckiej formacji przeszedł przez miejsce, gdzie były uszkodzone okręty. Kiedy je otworzył, ze zdziwieniem stwierdził, że oba pozostały na swoim miejscu.
— Przetrwały. To…
— Niesamowite? — zapytała Desjani. — „Determinacja” osłaniała „Niesamowitego”, jak tylko potrafiła. Otrzymała od cholery trafień, a „Niesamowity” jeszcze więcej, ale wygląda na to, że Syndycy przeszli w zbyt dużej odległości, dzięki czemu obie jednostki mimo wszystko ocalały.
Szczęście uśmiechnęło się do dwóch uszkodzona okrętów, lecz już moment później to wróg miał powody do radości.
— Cholera — mruknęła Desjani. — Trafili „Chrobrego”.
W czasie ostatniego przejścia okręty Syndykatu odpaliły salwę rakiet w kierunku domniemanych pozycji okrętów liniowych wroga. Z powodu zmiany kursu w ostatnim momencie większość z nich przeszła górą i musiała zatoczyć wielki krąg, aby ruszyć w pościg za uciekinierami. Duża ich część została zniszczona, ponieważ z powodu znacznie mniejszych różnic prędkości stawały się łatwym celem dla eskorty, gdy ścigały odlatujące jednostki Sojuszu, ale jedna przedarła się jakimś cudem i poważnie uszkodziła „Chrobrego”. Uszkodzony liniowiec zatrząsł się gdy głowica eksplodowała wewnątrz rozbebeszonej uprzednio rufy, niszcząc jednostki napędowe. „Chrobry” skręcił w bok, na kadłubie pojawiły się wybrzuszenia spowodowane nagłym wzrostem przeciążenia przy tak ostrej zmianie kursu…
— Tego okrętu nie zdołamy już naprawić, sir.
Desjani nie wydawała się wstrząśnięta utratą „Chrobrego” i „Odważnego”, lecz Geary wiedział, że ta kobieta widziała w swoim życiu o wiele straszniejsze rzeczy.
— Pomścimy go. — Starał się uspokoić, obserwując ruchy jednostek i projekcje możliwych kursów, próbując uwzględnić liczone w sekundach opóźnienia w przekazywanym obrazie. — Formacja Indygo Jeden, zmiana kursu dwa pięć stopni w dół jeden sześć zero stopni, czas pięć trzy.
Wielkie okręty liniowe wykonały nakazany zwrot, ruszając do kolejnego przejścia.
Syndycki dowódca usiłował skoncentrować wszystkie siły, jakie mu jeszcze pozostały. Przemieszczał jednostki do momentu, aż formacja znów zaczęła przypominać regularny prostokąt, chociaż o wiele większy niż pierwotnie. W tym samym czasie spróbował wykonać ostry skręt, aby pójść w górę i w lewo na spotkanie nadlatujących liniowców wroga.
— Złe posunięcie — podsumowała go Desjani. — Choć wyglądamy na łatwy cel, jesteśmy o wiele szybsi niż oni. To nie jest zbyt doświadczony oficer.
— Podobnie jak większość jego kapitanów — dodał Geary, przyglądając się syndyckim okrętom, które z trudem utrzymywały miejsce w szyku podczas tak gwałtownej zmiany kursu. Jeden z pancerników zderzył się z ciężkim krążownikiem, rozbijając go doszczętnie. Oślepiająca eksplozja była tak potężna, że sprawca kolizji także odniósł bardzo poważne uszkodzenia. — O jednego mniej.
Zwarta wcześniej syndycka formacja rozciągnęła się znacznie podczas wykonywania zwrotu i straciła kształt.
— Formacja Indygo Jeden, kurs dwa zero stopni, góra jeden pięć stopni, czas zero sześć. — Okręty liniowe Sojuszu wykonały skręt jednocześnie, idąc lekko w górę, mierząc w bok rozpadającej się flotylli Syndykatu. — Formacja Indygo Dwa, kurs lewo dwa osiem pięć stopni, góra dwa jeden zero stopni, czas zero osiem. — Pancerniki, znajdujące się dużo niżej niż wróg, ruszyły w górę, w tym czasie liniowce już zbliżały się do wroga.
Tym razem, wykorzystując chwilową dezorganizację w szeregach wroga, gigantyczne okręty Sojuszu przemknęły tuż obok narożnika „ściany” w niemal idealnej odległości pozwalającej na wykorzystanie całej, choć chwilowej przewagi ogniowej.
„Nieulękły” zadrżał mocno podczas tego przejścia.
— Jedna syndycka rakieta przebiła osłony, kapitanie. Mamy uszkodzenia na rufie. Bateria piekielnych lanc sześć brawo została zniszczona. Zredukowana wydajność głównej jednostki napędowej alfa.
— Nadążymy za resztą, utrzymując pełną zdolność manewrową? — zapytała Desjani.
— Maszynownia wyciśnie dodatkową potrzebną moc z pozostałych silników, kapitanie. Zespoły remontowe już się zajęły naprawą uszkodzonego poszycia. Sekcja techniczna prosi, abyśmy nie wykonywali gwałtownych manewrów przez najbliższe dziesięć minut.
— Powiedzcie im, że mają pięć minut.
— Tak jest, kapitanie. Pięć minut.
„Znamienity”, wciąż noszący ślady uszkodzeń z Cavalosa, otrzymał znacznie więcej trafień, podobnie „Waleczny” i „Śmiały”, ale przy tak dużej przewadze liczebnej Syndycy stracili w tym starciu aż trzy okręty liniowe.
— Co oni wyprawiają, u licha? — wybuchnął Geary, widząc, że wroga flotylla wchodzi w kolejny ciasny skręt, aby powrócić na pole walki.
— Nie mam bladego pojęcia — przyznała Desjani.
— Powtarzają w kółko ten sam manewr. Zdjęliśmy im DONa, więc wykonują jego ostatni rozkaz, ponieważ nikt inny nie był w stanie go zmienić.
— Świetnie — zamruczała lubieżnie Tania, patrząc, jak pancerniki Sojuszu przebijają się przez coraz mniej liczną flotyllę wroga. Syndycy dysponowali już tylko dziesięcioma sprawnymi pancernikami i okrętami liniowymi, lecz udało im się wyeliminować w tym przejściu kolejny okręt Sojuszu, który wypadł z szyku.
— „Rycerski” melduje uszkodzenie napędu, ale twierdzi, że może się bronić. To na nim skoncentrowali ogień — zauważyła z ponurą satysfakcją Desjani. — Rzucają wszystkie siły na te jednostki, które zostały uszkodzone w poprzednich przejściach. Proszę zobaczyć, jak mocno oberwał „Groźny”.
— Przynajmniej udało mu się pozostać w szyku.
Desjani odwróciła się w stronę wachtowego.
— Pięć minut minęło. Czy odzyskaliśmy swobodę manewrowania?
— Potrzebujemy jeszcze minuty, kapitanie — odparł błagalnym tonem mechanik.
— Nie mamy żadnej minuty w zapasie!
— Pełna gotowość manewrowa! — zawołał z wyraźną ulgą w głosie wachtowy, widząc nadchodzący raport.
— Świetnie — pochwalił go Geary. — Ruszajmy. — W chwili gdy wypowiadał te słowa, Syndycy ponownie zmienili kurs, tym razem poszli w dół na lewo. — Gdzie…?
Geary poprowadził swoje liniowce za wrogiem, nakazując im najciaśniejszy zwrot z możliwych, starając się jednocześnie odgadnąć, na jaki wektor zamierzają wejść Syndycy. Zrozumiał to kilka minut później.
— Lecą w kierunku „Determinacji” i „Niesamowitego”.
— Zanim tam dotrą, zdołamy wykonać jeszcze jedno przejście — zauważyła Desjani. — Pancerniki też.
— Mamy jakieś nowe raporty z „Rycerskiego”? — zapytał Geary. Mógł wprawdzie dotrzeć do tych informacji sam, przewijając listę raportów na wyświetlaczu, wolał jednak nie tracić z oczu pełnego obrazu bitwy.
— „Rycerski” melduje, że sprawność jego systemów bojowych wynosi około pięćdziesięciu procent — zameldował wachtowy z operacyjnego. — Tarcze słabe, ale już się regenerują. Największe dziury w poszyciu już załatali. Za mniej więcej dwadzieścia minut powinni odzyskać minimalną zdolność manewrową.
Geary uznał, że załoga „Rycerskiego” zdoła zadbać o siebie w najbliższym czasie, i wrócił do planowania manewrów okrętów liniowych, ustawiając je do kolejnego przejścia z Syndykami, a potem zrobił to samo z pancernikami, upewniając się, że i one nie miną wrogiej flotylli.
Czekanie na kontakt dobijało go tym razem. „Determinacja” i „Niesamowity” dryfowały w przestrzeni bezsilne, zbyt mocno uszkodzone, by mieć nadzieję na przetrwanie kolejnego syndyckiego ataku. Nie posiadały też na tyle sprawnych systemów uzbrojenia, które umożliwiłyby zadanie wrogowi znaczących strat. Syndycka „ściana”, teraz jeszcze mniejsza, nadlatywała z góry od lewej. Nad nią, jeszcze bardziej po lewej, znajdowały się idące kursem na zbliżenie okręty liniowe Sojuszu. Po prawej, niemal na tej samej wysokości co wróg, czaiły się bezczynne chwilowo pancerniki.
Syndycy chyba zrozumieli, że nie zdołają zadać decydującego uderzenia obu uszkodzonym okrętom, zanim sami nie zostaną zniszczeni przez resztę floty Sojuszu. Gdy oba zgrupowania podeszły bliżej, flotylla nagle zmieniła mocno kurs w dół, skręcając w kierunku czekającej w oddali drugiej grupy, która trzymała się do tej pory z dala od bitwy. Geary natychmiast zarządził korekty kursu liniowców i pancerników, kierując je w ślad za uciekinierami.
Gdy okręty Sojuszu przeszły na nowy wektor, natychmiast rozdzwoniły się alarmy kolizyjne. Geary nie zdążył ich nawet odczytać, a liniowce już przeszły przez flotyllę wroga. Pancerniki dotarły do niej w tej samej chwili, tyle że pod innym kątem.
W ułamku sekundy mrowie okrętów lecących w trzech różnych kierunkach minęło się z ogromnymi prędkościami. Alarmy rozbrzmiewały wszędzie. Automatyczne systemy nawigacyjne wyły, sygnalizując przekraczające skalę przeciążenia, gdy automatyka starała się uniknąć zderzeń. W tym samym czasie systemy bojowe namierzały ogromną liczbę celów, posyłając w ich kierunku wszystko, czym dysponowały jeszcze okręty.
I nagle trzy formacje były znów daleko od siebie. Geary zaczerpnął głęboko tchu, uświadamiając sobie, że chwilę wcześniej wstrzymał oddech.
Nawet Desjani pobladła.
— Czy rozważał pan możliwość takiej sytuacji, w której nie powinniśmy tak szybko kompensować zmian kursu przeciwnika?
— Do tej pory nie widziałem takiej potrzeby. — Geary raz jeszcze odetchnął głęboko, potem rzucił okiem na wyświetlacz i natychmiast sprawdził go raz jeszcze. — Straciliśmy kilka niszczycieli, ale zapewne od ognia przeciwnika. Nie było ani jednej kolizji?
— Nie było, ale proszę tego nie robić ponownie, sir.
— Dobrze.
Syndycka „ściana” wzięta w dwa ognie przez tak potężne siły przestała praktycznie istnieć. Dwa pancerniki wciąż usiłowały lecieć jej śladem, lecz oba były zbyt poważnie uszkodzone, by mieć szanse na ucieczkę. Nie przetrwał ani jeden okręt liniowy Syndykatu, podobnie rzecz się miała z ich eskortą. Natomiast przeciwnik, mając przed sobą tak wiele dużych celów, nie zdołał tym razem skoncentrować ognia. Poza kilkoma krążownikami i niszczycielami flota Sojuszu nie poniosła w tym przejściu żadnych poważniejszych strat. Geary westchnął z ulgą.
— Formacja Indygo Dwa — wydał rozkaz pancernikom — rozwiązać szyk i zająć się tymi dwoma maruderami. Formacja Indygo Jeden, zezwalam na pościg. Omińcie te dwa uszkodzone pancerniki, nimi zajmie się Indygo Jeden.
Powtórka sytuacji z „Dokładnym” była ostatnim, czego teraz potrzebował.
Ku jego zaskoczeniu Desjani nie nakazała natychmiastowego zwrotu i rozpoczęcia pościgu za pierwszym lepszym celem. Zauważyła, że się jej przygląda, i wzruszyła ramionami.
— Jedyne okręty warte zachodu to te dwa pancerniki. A poza tym — wskazała ręką na wyświetlacze statusu „Nieulękłego” — poziom zapasu paliwa spadł do trzydziestu pięciu procent.
— Trzydzieści pięć procent? — W czasie pokoju trafiłby pod sąd polowy, gdyby któraś jednostka pod jego dowództwem zgłosiła tak niskie rezerwy paliwa.
— Na szczęście ocaliliśmy „Tytana”, „Wiedźmę” i „Dżinna” — przypomniała mu Desjani. — Będziemy potrzebowali każdego ogniwa, jakie da się z nich wycisnąć od teraz aż do przylotu na Varandala.