Konwencjonalna artyleria naziemna otworzyła ogień w kierunku obozu jenieckiego z pozycji oddalonych o trzydzieści kilometrów na wschód i dwadzieścia na południe.
Geary oznaczył kolejne cele i posłał w ich kierunku głowice kinetyczne. Centralny wyświetlacz wisiał obok jego stanowiska, pokazując sporą część powierzchni planety oraz tę część przestrzeni, z której mogło nadejść ewentualne zagrożenie dla okrętów floty. Po drugiej stronie fotela komodor miał szczegółowy obraz pola walki. Widział teren obozu z lotu ptaka. Wszędzie roiło się od wolno przesuwających się ikonek, którymi oznaczono pozycje własnych oddziałów i przeciwnika. Natomiast przed Gearym wisiał cały ciąg wyświetlaczy, na których mógł obserwować przekaz z kamer umieszczonych na zbrojach bojowych poszczególnych komandosów. Musiał bardzo uważać, żeby nie skupiać się zanadto na tych obrazach, nie mógł sobie pozwolić na wsiąknięcie w niezwykle dynamiczną akcję tego niewielkiego w końcu fragmentu rzeczywistości, skoro miał dbać o bezpieczeństwo całej floty, ale tak osobiste spojrzenie na pole walki, jakie miał za pośrednictwem punktu widzenia poszczególnych żołnierzy, pozwalało mu się wczuć w sytuację i rozwój wypadków na powierzchni planety.
W tym momencie nie potrafił się jednak połapać w niczym, choćby nie wiadomo ilu obrazom się przypatrywał. Na wyświetlaczu po prawej widział, jak plutony i kompanie piechoty powoli, lecz systematycznie przemieszczają się w stronę środkowego placu, a za ich plecami mnożą się w szybkim tempie ikonki oswobodzonych jeńców, gdy żołnierze wysadzają kolejne drzwi i ewakuują uwięzionych mieszkańców. W innych częściach obozu operacja przebiegała znacznie wolniej, syndyccy strażnicy ostrzeliwali się gęsto z umocnionych budynków rozrzuconych po całej okolicy. Wahadłowce ewakuacyjne opadały kolejno na plac apelowy pomimo sporadycznego ognia kierowanego w ich stronę. Na ziemi czekał na nie rosnący tłum wymizerowanych, totalnie zdezorientowanych, ale wolnych już ludzi, których wojsko zaganiało do ładowni pierwszych maszyn. Na ekranach informacyjnych roiło się od ostrzeżeń i komunikatów przesyłanych przez poszczególnych komandosów.
— Wahadłowce Victor Jeden i Victor Siedem poważnie uszkodzone przez ostrzał z ziemi. Wracają do bazy.
— Cel: budynek oznaczony symbolem pięć zero zero! Ostrzelajcie go natychmiast!
— Są też po lewej! W niewielkich zabudowaniach zero dwa jeden i zero dwa trzy.
— Miny. Straciliśmy na tym polu dwóch ludzi. Do wszystkich jednostek, wypatrujcie min.
— Czy ktoś może uciszyć tę pieprzoną artylerię?
— Flota już się nią zajęła. Bombardowanie w toku.
— Podświetl ten bunkier. Wpakujcie w niego pigułę!
Desjani obserwująca te same widoki pokręciła głową.
— Wygrywamy to starcie?
— Tak mi się wydaje… — Geary odwrócił się, słysząc głos wachtowego.
— Sir, otrzymujemy od sił desantowych całą masę próśb o zbombardowanie wskazanych celów…
— Każde żądanie zbombardowania celu znajdującego się w odległości większej niż sto metrów od naszych pozycji ma być przyjmowane automatycznie — odparł poirytowanym głosem komodor.
— Wiem, sir, ale moglibyśmy reagować szybciej, gdyby systemy automatycznego naprowadzania przejęły kontrolę nad całością procesu jak w czasie bitwy między okrętami.
Geary pokręcił głową.
— Może uszczknęlibyśmy kilka sekund przy każdej weryfikacji celu, ale komandosi prosili wyraźnie o autoryzację każdego ostrzału przez człowieka, by uniknąć pomyłek przy celowaniu. Nie zamierzam zmieniać decyzji dla tak miernej korzyści. — Wachtowy wyglądał na zmartwionego, więc Geary dodał tonem wyjaśnienia: — W czasie walki z syndyckimi okrętami musimy w pełni się zdać na zautomatyzowane systemy broni. Człowiek nie jest w stanie zareagować w czasie tak krótkim jak przejście z prędkościami sięgającymi ułamków świetlnej. Ale ani Syndycy, ani nasi komandosi tam w dole nie przemieszczają się aż tak szybko. Możemy sobie pozwolić na pozostawienie decyzji w ludzkich rękach. Jeśli wie pan o zbyt dużych opóźnieniach w zatwierdzaniu celów, chcę mieć natychmiast raport na moim wyświetlaczu. Zapewniam, że nasi chłopcy pierwsi dadzą panu znać, jeśli coś będzie nie tak.
— Tak jest, sir.
Podoficer zmieszał się lekko, lecz natychmiast wrócił do swoich zadań.
— Jest pan bardzo tolerancyjny dla podoficerów — zauważyła Desjani, nie spuszczając wzroku ze swoich wyświetlaczy.
— Kiedyś byłem jednym z nich, tak samo zresztą jak pani.
Podobnie jak Tania, także on nie spuszczał oka z pola bitwy, dziękował jednak żywemu światłu gwiazd za wszystko, co mogło zmniejszyć choć trochę towarzyszące temu napięcie. Podejrzewał, że Desjani zauważyła jego cierpienia i postanowiła mu odrobinę ulżyć.
— Ja nie — zaprzeczyła. — Urodziłam się jako dowódca okrętu liniowego.
— To musiał być bolesny poród dla pani matki.
Roześmiała się.
— Mama to twarda sztuka, ale i ją wkurzył szpaler marynarzy czekających na porodówce.
Uśmiech zniknął z jej twarzy, gdy na ekranie przed sobą dostrzegła wiadomość o wysokim priorytecie.
— Przyszpili trzecią kompanię.
Geary przejrzał okienka i wybrał kamerę porucznika dowodzącego wspomnianą jednostką. Na wyświetlaczu widać był walący się mur, drżący nieustannie pod ciężkim ostrzałem nieprzyjaciela.
— Umocnione stanowiska ciężkiej broni i ukryte bunkry — meldował dalej podoficer. — Musieliśmy wpaść na coś w rodzaju wewnętrznej cytadeli. Mają nad nami znaczącą przewagę ogniową, ponosimy ciężkie straty.
W tle usłyszeli głos pułkownik Carabali:
— Możecie się wycofać skokami w kierunku środka obozu?
— Nie damy rady, nie damy rady! — Eksplozja pocisku w polu widzenia kamery odrzuciła na sporą odległość znajdujących się w pobliżu komandosów. — Nie możemy się ruszyć, bo natychmiast nas namierzają. Prosimy o wszelkie możliwe wsparcie ze strony floty. — Geary przyjrzał się mapie taktycznej, którą wywołał w swoim hełmie porucznik, obserwował, jak podoficer nanosi na nią znaczniki celów. Były naprawdę blisko ikon oznaczających pozycje jednostek trzeciej kompanii Sojuszu. — Proszę o bombardowanie według przekazanych koordynat. Czymkolwiek, byle jak najszybciej.
— Sir — wtrącił się wachtowy z operacyjnego — otrzymaliśmy kolejną prośbę komandosów o wsparcie ogniowe, ale znowu w strefie bezpieczeństwa.
— Jak głęboko?
Zatchnęło go, gdy zobaczył liczby w przesłanym natychmiast raporcie. W chwili gdy je przeglądał, pojawił się przed nim hologram pułkownik Carabali.
— Kapitanie Geary, trzecia kompania potrzebuje wsparcia ogniowego, i to natychmiast.
— Pułkowniku, większość celów jest zaledwie pięćdziesiąt metrów od naszych pozycji. Niektóre nawet nie dalej niż dwadzieścia pięć.
— Wiem, kapitanie, ale tam właśnie ukrywa się wróg.
— Pułkowniku, musimy strzelać przez atmosferę. Nie mogę zagwarantować, że nie trafimy w naszych chłopców.
— Wiem, sir… — oświadczyła Carabali. — Porucznik też jest tego świadomy. Ale prosi o takie wsparcie. Jest najstarszy stopniem na polu walki. Żąda, aby zniszczyć te cele bez względu na ryzyko dla własnych oddziałów. Proszę zatwierdzić i wykonać rozkaz otwarcia ognia, sir. Jak najszybciej, sir.
Geary spojrzał jej prosto w oczy. Carabali także rozumiała sytuację, w jakiej znaleźli się jej ludzie, lecz uznała, że oficer będący na miejscu ma najlepszy ogląd sytuacji, i poparła jego żądanie. Geary jako głównodowodzący floty nie mógł tego lekceważyć.
— Dobrze, pułkowniku. Zatwierdzam rozkaz ataku. — Odwrócił się do Desjani. — W jaki sposób możemy szybko zwiększyć celność bombardowania powierzchniowego?
Tania rozłożyła ręce.
— Przy strzelaniu przez atmosferę przy tym całym syfie, który wzniosły poprzednie pociski? Chyba tylko schodząc na najniższą z możliwych orbit. Ale tym sposobem wystawimy okręty na ostrzał z powierzchni.
— Dobrze. — Szybki rzut oka na skanery pozwolił natychmiast wytypować odpowiedniego kandydata. Tylko pancernik mógł zapewnić odpowiednią siłę ognia i jednocześnie przetrwać ewentualną odpowiedź z planety. — „Gniew”, zejdziecie jak najszybciej na najniższą orbitę i zapewnicie wsparcie ogniowe naszej misji.
— „Gniew” potwierdza przyjęcie rozkazu. Schodzimy.
— Sir, wykryliśmy statki powietrzne zmierzające w kierunku obozu. To maszyny wojskowe, wskazuje na to ich charakterystyka i wykorzystanie technologii maskujących.
— Zniszczyć je — rozkazał Geary.
Z orbity odpalono piekielne lance, tworząc sieć cząsteczkową wokół syndyckich maszyn. Przy tak wielkiej liczbie okrętów Sojuszu nad sobą samoloty nie miały żadnych szans. Mimo wykorzystania bardzo zaawansowanych technologii nawet odległa eksplozja piekielnej lancy mogła je uszkodzić bądź zniszczyć, a w powietrzu wokół eskadry zaroiło się od wystrzelonych rakiet.
— Wszystkie samoloty zostały zniszczone. „Gniew” otwiera ogień.
Na wyświetlaczu porucznika widać było zbliżające się eksplozje, ziemia drgała nieustannie jak w szalonym tańcu, gdy wystrzelone z pokładu pancernika rakiety i niewielkie głowice kinetyczne sięgały wskazanych celów. Dzieło zniszczenia postępowało, wkrótce kamera pokazywała wyłącznie pył i naładowane cząsteczki wypełniające powietrze, a potem przekaz się urwał.
— Straciliśmy łączność z trzecią kompanią — zameldował wachtowy z komunikacyjnego. — W powietrzu jest zbyt wiele śmieci i naładowanych cząsteczek. Zagłuszają wszelkie sygnały. Spróbujemy odzyskać kontakt, ale to potrwa co najmniej kilka minut.
Pytanie tylko, czy jest tam jeszcze ktoś, z kim da się porozmawiać? Tyle tylko zdążył pomyśleć Geary, zanim usłyszał głos kolejnego wachtowego:
— Odpalono rakiety z syndyckiej bazy orbitalnej Alfa Sigma. Trzy rakiety klasy orbita-ziemia. Najprawdopodobniej z głowicami nuklearnymi. Wektor początkowy wskazuje, że ich celem będzie teren obozu. System bojowy sugeruje, by lekki krążownik „Oktawa” i niszczyciele „Szrapnel” i „Kris” przejęły je i zniszczyły. Zaleca także wystrzelenie głowicy kinetycznej z pokładu „Zemsty”, aby wyeliminować stację.
— Zatwierdzam. Wykonać natychmiast. — Geary spojrzał w kierunku Rione. — A jednak mieli atomówki na orbicie.
— Mogą mieć ich tam więcej — odparła.
— Kolejne samoloty lecą w stronę obozu jenieckiego. Także wojskowe.
— Zniszczyć je — rozkazał Geary.
— Wykryto odpalenie rakiety balistycznej średniego zasięgu z wyrzutni na powierzchni planety. Trajektoria wskazuje, że celem jest obóz. System sugeruje natychmiastowe użycie piekielnych lanc i zbombardowanie przez „Bezlitosnego” bazy, z której pocisk został wystrzelony.
— Wykonać.
— Szósta kompania melduje o napotkaniu zaminowanego terenu. Straciła kilku ludzi w tych pułapkach. — Na mostku rozbrzmiały dzwonki alarmowe. — „Gniew” został trafiony promieniem cząsteczkowym wystrzelonym z powierzchni planety. W tym momencie rozpoczął manewr uniku i odpowiedział ostrzałem kinetycznym miejsca, z którego przeprowadzono atak. Jego dowódca melduje wykonanie zadania. Nadal nie ma informacji od trzeciej kompanii.
— Rakieta średniego zasięgu i wyrzutnia zostały zniszczone. „Oktawa” wyeliminowała dwie orbitalne bomby nuklearne. „Szrapnel” zajął się trzecią. „Gniew” melduje o zniszczeniu ostrzeliwującej go baterii naziemnej. Pociski kinetyczne wystrzelone w kierunku stacji orbitalnej dotrą do celu za jakieś trzy minuty.
Hologram Carabali pojawił się raz jeszcze przed Gearym.
— Sir, zaobserwowaliśmy dwie kolumny pojazdów zmierzających w kierunku obozu pod osłoną pyłów wzniesionych poprzednimi bombardowaniami. — Obok niej pojawiło się okienko przedstawiające widok jadących transporterów. — Nasze drony zwiadowcze operujące poniżej kurtyny pyłu potwierdziły obecność umundurowanych ludzi i broni w obu kolumnach, zanim jedna z nich została zniszczona ogniem z ziemi.
— Rozumiem, pułkowniku. Zajmiemy się tymi konwojami. — Geary przesłał dane do systemu bojowego i moment później otrzymał sugerowany plan działania. Zatwierdził go natychmiast i kilka okrętów Sojuszu oddało kolejną salwę pocisków kinetycznych w kierunku powierzchni. — Jak to dobrze, że ta broń jest nie tylko tania, ale i zawsze dostępna — powiedział do Desjani. Czyż nie tak mogli się czuć starożytni bogowie zsyłający z nieba śmierć i zniszczenie na ludzi i ich domostwa?
— Pociski dotarły do stacji Alfa Sigma.
Geary dostrzegł mrowie kapsuł ratunkowych oddalających się od skazanej na zagładę bazy. Moment później wystrzelone przez Sojusz głowice zaczęły uderzać w syndycką stację orbitalną, w mgnieniu oka zamieniając ją w obłok kosmicznego śmiecia.
— Odzyskano łączność z trzecią kompanią.
Geary natychmiast się przełączył na nowe okno i ujrzał zaśnieżony zakłóceniami obraz totalnego zniszczenia. Porucznik wciąż wyglądał na oszołomionego, gdy meldował:
— Ogień przeciwnika umilkł.
W odpowiedzi usłyszał rozkaz Carabali:
— Wycofajcie się natychmiast wzdłuż linii zero pięć. Wysyłam wam oddziały wsparcia.
— A co z poległymi, pułkowniku?
— Wrócimy po nich. Zabierajcie rannych i wynoście się stamtąd.
— Potwierdzam, pułkowniku. Wycofujemy się.
Polegli. Ranni. Geary sprawdził status trzeciej kompanii. Na planecie wylądowała w sile dziewięćdziesięciu ośmiu ludzi. Sześćdziesięciu jeden wciąż żyło, z czego czterdziestu odniosło rany różnego stopnia.
Pociski skierowane przeciw dwu zbliżającym się konwojom dotarły do celu. Fragmenty szos wraz z otaczającym je terenem wzniosły się wysoko w niebo pod wpływem gigantycznej mocy kinetycznej głowic wystrzelonych z orbity.
— Sir — zameldowała Carabali — przeciwnik organizuje grupę pościgową za wycofującymi się żołnierzami trzeciej kompanii.
— Dziękuję, pułkowniku. Zajmiemy się nimi. — Geary przekazał namiary nowego celu na „Gniew”. Po zapoznaniu się ze stratami w trzeciej kompanii stracił ochotę na okazywanie humanitarnych gestów ludziom próbującym zabijać jego podwładnych. — Zamieńcie ten teren w martwą strefę.
— „Gniew” potwierdza przyjęcie zadania. Z przyjemnością, sir.
Gdy pancernik rozpoczął ponowne ostrzeliwanie wskazanej strefy, Geary zwiększył na moment skalę oglądanego obrazu. Teren wokół obozu i wzdłuż jego murów zamienił się w morze ruin i dymiących kraterów. W kilku miejscach widać było ślady pojedynczych trafień. To tam mieściły się naziemne baterie i wyrzutnie. Trzy pasy zniszczeń były pozostałościami po piekielnych lancach wysłanych do likwidacji samolotów wroga. Dzielnice miasta przylegające do obozu pracy płonęły, podobnie jak inne, położone dalej miejscowości. W chwili gdy Geary przyglądał się jednemu z największych miast, jego część zniknęła w gigantycznej kuli plazmy.
— Czy oni sami sobie to robią? — zapytał.
— Tak, ale trudno powiedzieć, czy zrobili to celowo czy raczej przypadkiem — odparła Desjani.
— Zbliżają się kolejne samoloty.
— Jeśli to maszyny wojskowe, zestrzelcie je. Możecie otwierać ogień do wszystkiego, co kieruje się na obóz i ma na pokładzie jakąkolwiek broń.
— Tak jest.
Rione spoglądała tępo na wyświetlacz.
— Sądzi pan, że oni zrozumieją, jak bezsensowny był ich opór? Wszystko co wysłali przeciw nam, zostało zniszczone, przy okazji oberwało się tym, którzy przebywali w pobliżu atakowanych celów.
— Jeśli system dowodzenia i sieć kontroli nadal są poszatkowane, a chyba tak jest, Syndycy na orbicie nie wiedzą, co dokładnie się dzieje na powierzchni — zauważył Geary. — Nie wiemy nawet, kto wydaje rozkazy tym jednostkom. Niektóre mogą działać na własną rękę, wykonując dawno wydane rozkazy stawiania oporu każdemu, kto zaatakuje planetę.
Przeniósł wzrok na okienko porucznika prowadzącego trzecią kompanię. Kamera pokazywała stopniowy zanik zniszczeń spowodowanych walką, gdy komandosi oddalali się od strefy zrównanej z ziemią przez „Gniew”. W czasie gdy przyglądał się szczegółom, obraz nagle zgasł i moment później zastąpił go podobny widok, tyle że z innego miejsca.
— Porucznik Tillyer nie żyje — powiedział ktoś w tle. Podpis pod okienkiem sugerował, że autorem tych słów był sierżant Paratnam. Budynek po prawej zawalił się pod naporem ognia komandosów. — Dorwaliśmy tego snajpera.
— Przyjęłam — odparła Carabali. — Z odczytu wynika, że jesteście w odległości stu pięćdziesięciu metrów od części piątej kompanii. Macie ją na namiernikach?
— Tak, pułkowniku. Mamy ich. — W głosie Paratnama dało się wyczuć ogromną ulgę. — Ruszamy do punktu zbornego.
Geary przełączył się na statystyki trzeciej kompanii. Wszystkie odczyty porucznika Tilly’era zostały wyzerowane.
— Sto pięćdziesiąt metrów — mruknął pod nosem.
— Pan coś mówił, sir? — zapytała Desjani.
— To niedorzeczne. W czasie starcia w przestrzeni kosmicznej sto pięćdziesiąt metrów to odległość tak mała, że nic nie ma prawa się na niej wydarzyć. Przy zero jednej świetlnej pokonujemy taki dystans w milionowej części sekundy. Równie dobrze taka skala miar mogłaby nie istnieć. No, może poza systemami celowniczymi. Tu różnica stu pięćdziesięciu metrów może decydować o celności albo spudłowaniu. A dla komandosów na powierzchni planety to dystans pomiędzy życiem a śmiercią. Ten człowiek zaryzykował, ściągając wsparcie ogniowe dosłownie na siebie, wyprowadził swoich ludzi do bezpiecznej strefy i tuż przed dotarciem do niej po prostu zginął.
Desjani odwróciła głowę na chwilę.
— Żywe światło gwiazd decyduje o naszym losie. Wydaje się, że rządzi tym przypadek, ale jak się przyjrzeć bliżej, zawsze da się znaleźć jakieś wzorce.
— Naprawdę pani w to wierzy?
Ich spojrzenia się spotkały i Geary pomyślał, że dostrzega w jej oczach odbicie każdej śmierci, którą widziała podczas tej wojny. Wszystkich przyjaciół i członków rodziny, których utraciła.
— Gdybym nie wierzyła — odparła — nie mogłabym dalej walczyć.
— Rozumiem.
Nie po raz pierwszy przypomniał sobie, że wszyscy otaczający go ludzie urodzili się i wychowywali podczas tej wojny. Podobnie jak ich rodzice. Nie potrafił sobie nawet wyobrazić, co czują w obliczu wciąż rosnących strat, których końca nie było widać.
— Pan też zaczyna wierzyć. — Uśmiechnęła się, mówiąc te słowa. — Jeszcze nie tak dawno temu nie potrafił pan przeboleć znacznie mniejszych strat, a dzisiaj nie tylko nie przerażają pana, ale i nie powstrzymują przed działaniem. Kiedyś odczuwałam prawdziwy smutek, widząc, jak boleje pan nad utratą pojedynczej jednostki. Żałowałam, że nie dane mi było żyć w czasach, gdy podobne zachowania były cnotą.
— Nie pamiętam, kiedy ktoś ostatni raz określił mnie mianem cnotliwego człowieka. Chyba byłem wtedy jeszcze chorążym. — Geary zaczerpnął mocniej tchu. — Zakończmy tę bitwę, tracąc jak najmniej ludzi.
Wachtowi i zautomatyzowane systemy mogły go poinformować o wszystkim, lecz Geary osobiście dokonał oglądu całego pola bitwy, zanim ponownie się zanurzył w bezpośredniej obserwacji walk na terenie obozu jenieckiego.
Patrząc na ten teren z góry, zauważył wielu ludzi stojących na obrzeżach placu apelowego. Na wolnej przestrzeni nieustannie lądowały i zaraz z niej startowały kolejne wahadłowce uczestniczące w tej niezwykle widowiskowej misji. Geary przełączył się na kamerę jednego z żołnierzy nadzorujących ewakuację. Jego oczom ukazał się krajobraz rodem ze snu szaleńca. Niebo pokrywały barwne pozostałości po atakach kinetycznych i eksplozjach piekielnych lanc. Ludzie tłoczyli się wokół. Maszyny lądowały pospiesznie, do ich ładowni zaganiano kolejne grupy jeńców, po czym natychmiast wzbijały się w powietrze. Trzeba było chwili, by dostrzec pewną prawidłowość w tym pozornym chaosie.
Jeńcy w stopniach oficerskich dbali o porządek wśród pozostałych więźniów obozu, trzymając ich w zwartym szyku i wysyłając kolejne grupy do wahadłowców. Komandosi dzielili ich na mniejsze grupki i kierowali zdezorientowanych ludzi do właściwych maszyn, cały czas wzywając do zachowania spokoju i porządku. Na skraju lądowiska Geary dostrzegł zbroję oznaczoną insygniami pułkownika. Carabali w otoczeniu kilku komandosów stała obok jednej opancerzonych maszyn korpusu i nadzorowała ruchy swoich jednostek.
— Zastanawiam się — powiedziała Desjani — czy ci uwalniani jeńcy wiedzą, że mają do czynienia z akcją ratunkową, czy myślą raczej, że to początek apokalipsy.
— Zapewne myślą o jednym i drugim. Pułkowniku Carabali, czy może mi pani przybliżyć ocenę tej akcji, oczywiście gdy znajdzie pani chwilę czasu?
Jej hologram pojawił się natychmiast.
— Jest lepiej, niż myślałam, sir. Wszystkie oddziały poniosły straty, wycofując się w stronę środka obozu, ale tylko trzecia kompania oberwała tak mocno. Zdaje się, że ci chłopcy trafili na ostatnią linię obrony syndyckich strażników. Operacja przewożenia jeńców przebiega bez zakłóceń. Zakładam, że za czterdzieści minut zabierzemy stąd ostatnich jeńców, a dwadzieścia minut później wycofamy ostatnie oddziały desantowe.
— Dziękuję, pułkowniku. Do tego czasu będziemy trzymali Syndyków z dala od waszych tyłków.
Carabali nagle skrzywiła się mocno. Geary dopiero po chwili zrozumiał, że to nie była reakcja na jego słowa, tylko na wiadomość otrzymaną na innym kanale.
— Dostałam informację o strażnikach, którzy deklarują chęć poddania się w zamian za umożliwienie im i ich rodzinom bezpiecznego wyjścia z obozu.
— Rodzinom? — Geary poczuł skurcz w żołądku na myśl o bombardowaniach terenu zajmowanego Przez Syndyków.
— Tak, sir. Ale do tej pory nie widzieliśmy żadnych cywilów. Chwileczkę, sir. — Carabali odwróciła się do stojącego w pobliżu jeńca, zamieniła z nim kilka zdań i włączyła kanał Geary’ego. — Jeniec twierdzi, że rodziny strażników mieszkają poza obozem. Syndycy musieli je sprowadzić za mury dla bezpieczeństwa, gdy wybuchły rozruchy.
— I chcieli z nami walczyć pomimo ich obecności? — warknął komodor, wciąż nie potrafiąc w to uwierzyć.
— Na to wygląda, sir. Jeńcy twierdzą, że w północnej części obozu są wielkie podziemne magazyny i tam strażnicy mogli ukryć swoich bliskich.
Geary szybko się przyjrzał terenowi obozu i natychmiast zwrócił uwagę na to, że w północnej części obozu nie prowadzono żadnych walk.
— Dziękujmy żywemu światłu gwiazd za to, że mieli na tyle oleju w głowie, by nie organizować linii oporu w tamtym rejonie. Co oznacza bezpieczne przejście? Gdzie chcą iść?
— Chwileczkę, sir. — Carabali powtórzyła komuś jego pytania, potem poczekała, aż zostaną przekazane Syndykom i nadejdzie od nich odpowiedź. — Poza planetę.
— Nie ma mowy.
— Twierdzą, że jeśli tutaj zostaną, otrzymają wszyscy wyroki śmierci. Buntownicy z miasta zażądali od nich wydania jeńców, a oni odmówili bez potwierdzenia tego rozkazu przez władze. Powiedzieli, że do czasu naszego przybycia bronili obozu przed atakami, ale po tak wysokich stratach, jakie im zadaliśmy, nie zdołają go utrzymać po naszym odlocie.
— Cholera. — Geary odwrócił się, by wyjaśnić sytuację Desjani i Rione. — Jakieś sugestie?
— Gdyby z nami nie walczyli — stwierdziła z błyskiem w oku Desjani — byliby w stanie bronić się po naszym odlocie. Poza tym nie możemy ich zabrać z tej planety. Nasze okręty z trudem pomieszczą taką liczbę jeńców. Zresztą po tym jak nawalali do naszych chłopców, nic im nie jesteśmy winni. Sami sobie ten los zgotowali.
Rione przytaknęła, choć minę miała przy tym nietęgą.
— Nie widzę szans na spełnienie tego ich żądania, kapitanie Geary.
— Tyle że dopóki z nami walczą, ponosimy kolejne straty. — Geary usiadł i raz jeszcze sprawdził odczyty, analizując równocześnie wszystkie opcje, jakie tylko przychodziły mu na myśl. Jedna przykuła jego uwagę na dłużej, zatrzymał się przy niej, a potem połączył z pułkownik Carabali.
— Oto moja oferta, pułkowniku. Oni zaprzestaną oporu, a my przestaniemy ich zabijać. W chwili gdy ostatni nasi ludzie opuszczą teren obozu, zaczniemy bombardować podejścia od strony miasta, dając żyjącym jeszcze strażnikom i ich rodzinom szansę i czas na opuszczenie go z drugiej strony. Jeśli ktoś spróbuje ich zaatakować do momentu naszego odlotu, zostanie przez nas zlikwidowany. To najlepsza oferta, jaką mogą usłyszeć z moich ust.
— Tak jest. Przekażę im to natychmiast i zobaczęco odpowiedzą.
Pięć minut później, gdy strącono kolejny syndycki samolot, a głowice kinetyczne zniszczyły powierzchniową baterię broni cząsteczkowej i wyrzutnię rakiet przygotowującą się do odpalenia pocisku, Carabali pojawiła się ponownie na wizji.
— Zgadzają się, sir. Powiedzieli, że przekażą tę wiadomość wszystkim walczącym wciąż strażnikom i wycofają się wraz z rodzinami na wschodnią granicę obozu. Proszą, abyśmy nie atakowali ich w tym czasie.
— Zgoda, pułkowniku, zawieszamy ogień do momentu, kiedy sami nie zaczną do nas strzelać.
— Przekażę informację o zawieszeniu broni moim ludziom, ale wyślemy za nimi silny oddział, żeby mieć wszystkich na oku, sir.
W ciągu kilku następnych minut wzorce ruchu komandosów zmierzających w stronę centrum obozu uległy znacznym zmianom. Część oddziałów zaczęła się przesuwać w szybkim tempie w stronę placu, pozostali odbijali w bok, aby utworzyć linię obrony pomiędzy symbolami oznaczającymi wroga, które pojawiały się, w miarę jak strażnicy porzucali swoje kryjówki, wycofując się na wschód. Geary zrobił powiększenie obrazu. Przy tak gęstym dymie mógł obserwować wycofujących się wyłącznie w podczerwieni. Widział ikonki symbolizujące grupki ludzi, którzy zmierzali prosto na wschód. Gdy zwiększył pole widzenia, na jego wyświetlaczu pojawiło się kilka okienek, w których mógł obserwować sytuację widzianą z pozycji komandosów obserwujących odwrót.
Na osłonie hełmu jednego z komandosów przesuwały się opcje bojowe, gdy system namierzał dziesiątki ubranych w lekkie zbroje Syndyków otoczonych tłumem nie chronionych niczym cywilów, którzy zapełniali wąskie uliczki pomiędzy zabudowaniami. Broń była odbezpieczona i wymierzona, ale Syndycy zachowywali się na razie jak trzeba, pospiesznie kierując się na wschód, więc żaden z komandosów nie nacisnął spustu.
Przestał przebiegać wzrokiem przez kolejne okienka, gdy usłyszał ostrą wypowiedź sierżanta:
— Nawet o tym nie myśl, Cintora.
— Ja tylko trenowałem celowanie — usprawiedliwiał się napomniany żołnierz.
— Naciśnij spust, a pójdziesz pod sąd.
— Sierżancie, oni załatwili Tulira i Patala…
— Opuść broń, i to już!
Geary odczekał jeszcze moment, lecz Cintora najwyraźniej zrozumiał, że ta dyskusja nie prowadzi do niczego dobrego, i zmilczał. Gdyby sierżant nie zauważył jego wybryku albo był równie cięty na Syndyków jak ten żołnierz, nietrudno sobie wyobrazić, czym zakończyłby się incydent.
Kolejna pilna wiadomość zmusiła Geary’ego do przełączenia się na plan ogólny.
— Nasze drony zwiadowcze wykryły trzeci konwój zmierzający w stronę obozu od północnego zachodu, natomiast od południowego zachodu zbliża się piechota — zameldowała pułkownik Carabali. — Proszę o ostrzelanie obu celów z orbity.
Geary przejrzał pobieżnie plan ataku przedstawiony przez system bojowy, potem zaaprobował go i obserwował kolejną salwę odpalaną w stronę powierzchni planety.
— Sir, rząd Wolnego Heradao prosi o przerwanie ognia.
— Wolne Heradao? Czy to nie jest przypadkiem ta… jak jej tam… rada rządowa?
— Chyba tak, sir. Nadają z tego samego miejsca, sądząc po identyfikatorze sieci.
Geary spojrzał na Rione.
— Domyśla się pani, co oznacza ta zmiana nazwy?
Wyglądała na sfrustrowaną.
— Zapewne niewiele. Mogli się połączyć z inną grupą buntowników i stąd dodane słowo „wolne”, albo uznali, że tak brzmi lepiej, równie dobrze mogło też dojść do kolejnego obalenia władzy. To może oznaczać wszystko i nic. W każdym razie nie sądzę, by zmiana nazwy miała dla nas jakiekolwiek znaczenie.
— Miała pani z nimi kontakt. Czy to ludzie, z którymi warto ponownie rozmawiać?
— Nie.
Desjani aż uniosła brew ze zdziwienia.
— Bardzo krótka i konkretna odpowiedź jak na polityka — mruknęła pod nosem, zbyt cicho, by ją usłyszała Rione. — Żywe światło gwiazd zesłało nam cud.
— Dziękuję, kapitanie Desjani — powiedział Geary. — Pani współprezydent, proszę przekazać ludziom z Wolnego Heradao, że zniszczymy każdy pojazd albo oddział, który będzie zagrażał naszym siłom na powierzchni planety, oraz wszystko, co się skieruje w stronę obozu jenieckiego. Jeśli powstrzymają się od takich ruchów, nie będziemy ich atakowali.
— Mamy kolejny problem, sir. — Pułkownik Carabali miała naprawdę niewyraźną minę, co mogło znaczyć, że to istotnie sprawa wielkiej wagi. — Patrole pilnujące zachodniej części murów meldują, że doskonale wyszkolone jednostki przeciwnika dysponującego sprzętem typu stealth próbowały się przedostać przez pozycje naszych oddziałów. Odczyty nie są zbyt wyraźne, ale sugerują, że mamy do czynienia z elitą sił specjalnych Syndykatu.
— Jak bardzo mogą być groźni? A może to tylko zwiadowcy? — pytał Geary.
— Profil ich zachowań oraz niektóre odczyty wychwytywane przez nasz sprzęt sugerują, że mogą być wyposażeni w miknuki.
— W miknuki? — Nazwa kojarzyła mu się nie wiedzieć czemu z jakimś bajkowym stworzeniem.
— Mikroamunicję nuklearną — wyjaśniła Carabali.
Nic dziwnego, że ją to denerwowało. Geary sprawdził harmonogram.
— Z tego co widzę, pułkowniku, lada moment będziecie mogli się stamtąd zbierać. Jeśli nawet ci syndyccy komandosi zdążą rozmieścić tam ładunki, będą musieli użyć detonatorów czasowych, aby mieć szansę ucieczki ze strefy rażenia. Wy też możecie się wycofać, zanim zostaną odpalone.
— Sir, z całym szacunkiem, ale szkolono mnie w użyciu amunicji tego typu. Wszyscy na kursie, nie wyłączając instruktorów, uważaliśmy, że te zapalniki czasowe to zwyczajna lipa. Choćby dlatego, że cel musi być wiele wart, aby użyć na niego atomówki, i nikt by nie pozwolił na odkrycie ich i przejęcie przez wroga w czasie potrzebnym na wycofanie własnych żołnierzy.
Geary popatrzył na nią ze zdumieniem.
— Sugeruje pani, że te bomby wybuchną natychmiast po uzbrojeniu?
— Albo niedługo później, sir. Wydaje mi się, że Syndycy mogą być skłonni do takiego rozwiązania, sir, dlatego powinniśmy być przygotowani na to, że miknuki wybuchną niemal natychmiast po uzbrojeniu.
To rozwalało plan operacji w drzazgi.
— Pani sugestie, pułkowniku?
— Poprosiłam załogi dwóch wahadłowców, żeby zrobiły dodatkowy kurs i przywiozły nam dwa perskie osły. Dzięki nim…
— Perskie osły, pułkowniku?
Carabali była mocno zdziwiona, że Geary nie zna tej nazwy.
— Symulator tłumu model dwadzieścia cztery.
— A cóż to za cudo?
— No… to urządzenie symuluje duże zgromadzenie ludzi. Każdy osiołek ma emitery pozwalające na tworzenie iluzji tłumu. Młoty sejsmiczne emitują wibracje gruntu charakterystyczne dla poruszającej się grupy ludzi, emitery podczerwieni generują ślady cieplne, inne urządzenia służą do wydawania dźwięków, są w nich też nadajniki symulujące transmisje radiowe, jak w przypadku dużego oddziału wojskowego, i kupa innych wynalazków. Dla osoby posługującej się sensorami pozawizyjnymi osiołek wygląda jak tłum ludzi zgromadzonych w jednym miejscu.
Zaczął chwytać ideę.
— Chce pani oszukać syndyckich komandosów, udając, że wciąż tam jesteśmy, dopóki nie będzie za późno, aby mogli zniweczyć próby ewakuacji?
— Tak, sir — odparła Carabali. — Tyle że oddziały ochrony muszą pozostać na swoich pozycjach aż do zakończenia ewakuacji. Nie czarujmy się, możemy spowolnić tych komandosów, ale na pewno ich nie powstrzymamy. — Na wyświetlaczu Geary’ego pojawił się ekran taktyczny zbroi Carabali. — Umieszczę osiołki tutaj i tutaj, tak by pozostawały poza polem widzenia zbliżających się komandosów. Będę potrzebowała po plutonie naszych chłopców tutaj, tutaj i tutaj. — Na wyświetlaczu pojawiły się trzy krótkie luki utworzone z symboli oznaczających jednostki desantowe. — Kiedy ostatni wahadłowiec z ewakuowanymi jeńcami oderwie się od ziemi, trzy promy wylądują na skraju placu, jak najbliżej ich pozycji. Chłopaki pognają do nich, jakby im się palił grunt Pod nogami, i odlecą w ekspresowym tempie. Osiołki zostaną zaprogramowane na samozniszczenie zaraz po naszym wycofaniu.
Geary analizował jej plan, kiwając głową.
— Czy dzięki temu zyskamy wystarczającą ilość czasu na bezpieczną ewakuację wszystkich wahadłowców, zanim Syndycy zrozumieją, co się dzieje i odpalą atomówki?
— Tego nie wiem, sir. Najprawdopodobniej nie ale to i tak najlepsze rozwiązanie, jakie mamy.
— Chwileczkę, pułkowniku. — Pochylił się do Desjani i zreferował jej sytuację. — Co pani o tym sądzi? Czy flota może coś zrobić z uzbrojonymi w broń nuklearną jednostkami wroga, które podeszły tak blisko miejsca ewakuacji?
Tania zastanawiała się nad pytaniem przez dłuższą chwilę, siedząc ze spuszczoną głową, a potem spojrzała mu prosto w oczy.
— Jest coś, czego możemy spróbować. Wprawdzie robiliśmy to, gdy byłam jeszcze młodym podoficerem, ale z tego co pamiętam, w systemie Calais taka operacja dała rezultaty. Sytuacja była bardzo podobna, wróg deptał po piętach ostatnim wycofywanym oddziałom.
— Co zrobiliście wtedy?
Na jej ustach pojawił się ponury uśmiech.
— Przeprowadziliśmy nalot dywanowy na wszystkich trasach przelotu wahadłowców. Nawalaliśmy w teren, dopóki ostatnia maszyna nie znalazła się w powietrzu i nie wyleciała ze strefy zagrożenia.
— Żartuje pani. Ostrzeliwaliście przestrzeń, przez którą przelatywały własne maszyny? Co na to piloci tych maszyn?
— Darli się, że nas pozabijają. Ewakuowani także nie wyglądali na zadowolonych, ale możemy zrobić to co wtedy, by ich zabezpieczyć. Do systemów sterowania wahadłowcami wgrano dane dotyczące każdego odpalanego pocisku. Zatem autopilot może skierować maszyny poza strefy rażenia, zanim głowice trafią w ziemię, wyrzucając w górę masę śmiecia.
Zastanowił się nad tym rozwiązaniem. Nie podobało mu się, ale…
— Twierdzi pani, że na Calais to zadziałało?
— Tak, sir. W każdym razie w znacznym stopniu. Niestety nie każdy kamyk zachowuje się w atmosferze zgodnie z planem. Tyle że na Calais operacja ewakuacyjna była prowadzona na znacznie szerszą skalę niż tutaj.
W znacznym stopniu… Geary odwiesił połączenie z Carabali.
— Pułkowniku, mamy inną propozycję na zabezpieczenie ostatniego etapu ewakuacji. — Powtórzył pomysł zaproponowany przez Desjani. — Niech pani wybierze, którą metodę mamy zastosować.
W końcu udało mu się naprawdę zaskoczyć Carabali. O ile to, co dostrzegał w jej oczach, było zaskoczeniem, a nie czystym przerażeniem. W końcu jednak westchnęła i skinęła głową.
— Jeśli nie spróbujemy czegoś takiego, szanse na stratę wszystkich trzech ptaszków i ich obsad będą o wiele większe. Ta metoda daje im chociaż możliwość przeżycia. Powiadomię pilotów maszyn, czego mogą się spodziewać.
— Proszę dać mi znać, jeśli żaden nie zechce uczestniczyć w tej misji na ochotnika. Znajdziemy wtedy kogoś z naszych na ich miejsce.
Carabali skrzywiła się lekko.
— Już wyrazili zgodę, sir. To żołnierze korpusu. Proszę o przekazanie szczegółowych danych dotyczących bombardowania, kiedy tylko się pojawią, sir.
— Oczywiście. — Geary przerwał połączenie z Carabali, usiadł wygodniej i zaczerpnął tchu. — Słuchajcie wszyscy. Działamy według planu kapitan Desjani. Musimy rozplanować bombardowanie jak najdokładniej, żeby nasze wahadłowce miały szansę wyjść z tej operacji cało.
— To niezupełnie mój plan — wymamrotała Desjani, lecz zaraz włączyła się do akcji. — Poruczniku Julesa, poruczniku Tuon, chorąży Kaqui, proszę się zapoznać z planami pułkownik Carabali i przepuścić przez systemy bojowe wzorce bombardowań. Potrzebujemy czegoś, co pokryje gęstym ogniem cały teren, z którego będą startować wahadłowce. Skoordynujcie tę akcję z ruchami komandosów, pociski muszą spaść na opuszczoną przez nich strefę zagrożenia nie później niż po pięciu sekundach.
— Kapitanie — odezwał się porucznik Yuon — a jeśli jeden lub więcej wahadłowców będzie miało problem z trzymaniem się harmonogramu operacji?
— Nie zakładamy żadnych opóźnień. Te trzy ostatnie ptaszki muszą wystartować o czasie, w przeciwnym razie Syndycy zdążą je załatwić na własną rękę. I jeszcze jedno. Wzorce bombardowań są mi potrzebne na wczoraj.
Wachtowi zabrali się do roboty, a Geary powrócił do obserwacji wyświetlacza. Na części przedstawiającej operację naziemną widział pojawiające się co chwilę i znikające symbole, które oznaczały komandosów wroga wychwytywanych przez sensory żołnierzy korpusu. Podwładni pułkownik Carabali za każdym razem otwierali ogień, lecz najwidoczniej nie udało im się trafić przeciwnika, który umiejętnie wykorzystywał kamuflaż i ukształtowanie terenu dające nieskończenie wiele kryjówek. Plutony osłony wycofywano za każdym razem, gdy któremuś z przeciwników udało się podejść bliżej lądowiska, aby utrzymać jak najdłużej szczelny kordon oddzielający ich od centralnego placu.
Tam natomiast ostatni z oswobodzonych jeńców wtłaczani byli do ładowni wahadłowców. Pułkownik Carabali odesłała także kierujących ruchem komandosów. Na ekranie widział dwa perskie osły, które niestrudzenie imitowały obecność dużych skupisk ludzkich stojących obok terenu lądowiska.
Wiele rzeczy musi zagrać, aby to zadanie zakończyło się sukcesem. Liczenie na to, że wszystko się uda, potwornie wkurzało Geary’ego.
— Czy to nie dziwne? — odezwała się Desjani. — Mamy do czynienia z taką samą sytuacją jak na Corvusie, kiedy żołnierze sił specjalnych Syndykatu zaatakowali nas w podobnej samobójczej misji.
— Dostrzegam pewne podobieństwa — przyznał Geary.
— Nie kazał ich pan wtedy zabić. — Skierowała na niego pytający wzrok. — Ale tych musimy wykończyć.
— To prawda. Na Corvusie chciałem im uzmysłowić bezsens takich operacji i zapobiec stworzeniu kolejnego martyrologicznego mitu. Tutaj — wskazał na ekran — mogą sobie umierać śmiercią męczeńską, ale misji nie wykonają. Chociaż dadzą z siebie wszystko, my zakończymy ewakuację, przez co ich śmierć będzie bezsensowna. Zresztą nie mamy szans, żeby ich powstrzymać, więc musimy ich zabić.
— Kapitanie — zameldował porucznik Julesa. — Plan bombardowania jest gotowy.
— Wyślijcie go mnie i komodorowi.
Geary przyjrzał się szczegółom, czując niepokój, gdy sprawdzał poszczególne trajektorie ponad stu głowic kinetycznych, na których drodze pojawią się trzy wahadłowce. Potem zauważył, że uderzenia w cel nastąpią niemal natychmiast po oderwaniu się od ziemi ostatniej maszyny.
— Miejmy nadzieję, kapitanie Desjani, że ten pani plan wypali.
— Może go pan określać mianem mojego planu, ale tylko wtedy, gdy zakończy się sukcesem — poprosiła Tania.
Geary przesłał szczegóły do komunikatora pułkownik Carabali, aby mogła je załadować do komputerów pokładowych swoich maszyn i powiadomiła pilotów o tym, kiedy i gdzie mają się znaleźć, gdy rozpocznie się bombardowanie. Po chwili nadeszła odpowiedź z pokładu „Bezlitosnego”.
— Czy to na pewno dobry plan, sir?
— Tak. Tylko trzeba go wykonać z niezwykłą dokładnością.
— Delikatnie mówiąc, sir. Komandosi nie mają nic przeciw?
— Nie mają.
— Doskonale, sir. W takim razie poślemy kamyki tam gdzie trzeba i postaramy się, żeby dotarły dokładnie na czas.
— Dziękuję. A co „Odwet” ma do powiedzenia na ten temat?
Dowódca wywołanego okrętu odpowiedział po dziesięciu sekundach.
— Nic, sir. Właśnie ładujemy plan manewrów i harmonogram ostrzału do naszych systemów. Wykonamy naszą część zadania.
Geary spoglądał tępym wzrokiem na wyświetlacz. Pułkownik Carabali wsiądzie na pokład wahadłowca czekającego na lądowisku w obozie jenieckim wraz z ostatnimi wycofywanymi komandosami. Trzy plutony powstrzymujące marsz wroga ku centralnemu placowi obozu wciąż się cofały w wolnym tempie. Ostatnie odczyty sugerowały, że samobójcy są znacznie bliżej punktu zbornego, niżby Geary sobie życzył.
— Mamy już nasze ostatnie trzy ptaszki — zauważyła Desjani.
Wachtowy z operacyjnego jak na zawołanie zaczął odliczać.
— Ostatnie wahadłowce ewakuacyjne podchodzą do lądowania. Pięć, cztery, trzy, dwa, jeden, przyziemienie.
Wszyscy żołnierze plutonów osłony rzucili się jednocześnie do ucieczki. Geary się zastanawiał, ile czasu zajmie wrogowi zauważenie i zrozumienie tego manewru.
— „Bezlitosny” i „Odwet” rozpoczęły ostrzał zaporowy — zameldował wachtowy z działu bojowego.
Geary przełączył wyświetlacz na obraz głowic mknących w kierunku miejsca, gdzie wciąż stały trzy wahadłowce. Komandosi Carabali właśnie dobiegli do maszyn i wsiadali do nich w wielkim pośpiechu. Z boku obrazu widać było dwa zegary odliczające czas. Jeden wyznaczał moment, w którym promy muszą się oderwać od ziemi, drugi określał, kiedy pierwsze pociski uderzą w ziemię. Ich wskazania były zbyt podobne, by zachować spokój ducha.
Na mostku „Nieulękłego” zapadła cisza, jakiej Geary do tej pory nie słyszał. Nienaturalna, charakterystyczna dla sytuacji, w których ludzie obserwują wydarzenia mrożące krew w żyłach.
— Wahadłowce startują za dziesięć sekund — powiedziała Desjani.
— Tak. Widzę. — Widział także kilku ostatnich żołnierzy pędzących w stronę maszyn.
— Jedynka w górze, idzie pełnym ciągiem — zameldował wachtowy z operacyjnego. — Widzimy ogień z ziemi skierowany w jego stronę. Syndyccy komandosi wyszli z ukrycia, by zaatakować ostatnie wahadłowce. Nasze maszyny odpowiadają ogniem i aktywują systemy obrony. Trójka w górze. Dwójka melduje o problemie ze szczelnością głównego włazu. — Geary wstrzymał oddech. — Dwójka startuje z niedomkniętym włazem. Nie może rozwinąć pełnej szybkości i zapewnić pełnej osłony.
Mógł jedynie obserwować obraz, na którym w stronę wznoszących się pod ostrym kątem maszyn mknęły pociski wroga. Widział, jak wahadłowce odpowiadają ogniem w kierunku namierzonych stanowisk komandosów wroga, którzy pozostawali wciąż w ukryciu za niewidzialnymi pancerzami. Widział też niemal setkę głowic mknących pionowo w dół, odległych zaledwie o sekundy od miejsca, przez które przelatywały maszyny Sojuszu.
Niesamowite, jak długo może trwać kilka sekund.