Dziewięć

Badaya, zgodnie z przypuszczeniami, ucieszył się z uczestnictwa w konferencji, w której oprócz niego i Geary’ego mieli także wziąć udział Duellos i Desjani.

— Przejmujesz „Inspirację”, Roberto? Świetnie. Szkoda tylko, że nie możesz się pozbyć zwłok Kili z pokładu.

— Sądziłem, że pozbędziemy się ich tutaj, jeszcze przed skokiem — zdziwił się Geary. — Dlaczego mamy czekać z tym aż do przylotu na Atalię?

Badaya spojrzał na niego ze zdziwieniem.

— Nie zna pan punktu regulaminu floty dotyczącego metod postępowania ze zwłokami zdrajców?

— Nie znam. Myślałem, że wystrzelimy ciało Kili w przestrzeń, anonimowo i bez stosownej ceremonii.

— Nie zasługuje na tak honorowy pochówek — zaprotestowała Desjani.

— Zgodnie z regulaminem — dodał Badaya — Kila nie może być pochowana w ten sposób. Musimy pozbyć się jej zwłok w nadprzestrzeni, podczas skoku. I nie ma od tego odwołania ani wyjątków.

Geary spojrzał na niego, potem przeniósł wzrok na Desjani i Duellosa. Oboje potwierdzili to smutnym skinieniem głowy.

— Przyznam, że jestem zaskoczony. Porzucanie ciała na wieczność w nadprzestrzeni wydaje mi się zbytecznym okrucieństwem. Jakim cudem ustanowiono tak restrykcyjne prawo?

Duellos odpowiedział, gładząc dłonią powierzchnię stołu. W jego głosie dało się wyczuć, rzadkie w jego przypadku, nuty głębokiego smutku.

— Odpowiedź na to pytanie kryje się w dość ponurej opowieści, którą miał pan szczęście przespać, dryfując w przestrzeni. To się wydarzyło chyba z pięćdziesiąt lat temu? — Desjani i Badaya zgodnie skinęli głowami. — Oszczędzę panu szczegółów, wystarczy, że powiem tak: gdyby była możliwa jeszcze surowsza kara, na pewno by ją zatwierdzono.

— Zatem powiada pan, że jestem najprawdopodobniej jedyną osobą w tej flocie, która się oburzyła na wieść o karze polegającej na porzucaniu ciał w nadprzestrzeni?

— Na to wygląda.

Geary usiadł, spojrzał na własne dłonie spoczywające teraz na kolanach.

— Domyślam się, że to kolejna dziedzina, w której zachowuję się według was zbyt staromodnie. Zgadzam się w całej rozciągłości z tym, że mamy prawo osądzać takich ludzi jak Kila i karać ich z całą surowością, ale porzucanie ich ciał w nadprzestrzeni… Czy tego rodzaju wieczne potępienie nie powinno należeć do wyższej instancji niż nasza?

Desjani odpowiedziała mu dopiero po dłuższej chwili:

— Nie jestem wprawdzie ekspertem w tej materii, ale pogrzeb w nadprzestrzeni wydaje mi się symbolicznym i humanitarnym gestem. I nie traktuję tego jako kary najwyższej, ponieważ ta nie zależy od nas. Fakt, że sami nie potrafimy niczego odzyskać z nadprzestrzeni, nie oznacza wcale, że żywe światło gwiazd nie może tego zrobić. Jeśli zechce jej ciało, to je sobie stamtąd weźmie.

— Zatem nie postrzegacie tego pochówku w kategoriach wiecznego potępienia? — zapytał Geary wielce zaskoczony argumentacją Desjani, nie potrafiąc jednak znaleźć żadnego rozsądnego kontrargumentu.

— Nic co czyni człowiek, nie może się równać z wiecznością. Nie jesteśmy w stanie spętać woli istot wyższych naszymi działaniami. Ostateczny osąd i tak zawsze należy do nich. — Desjani wskazała ręką przed siebie. — Wiem, na jaki los zasługuje Kila, ale decyzja w tej sprawie nie będzie należała ani do mnie, ani do pana. Porzucenie ciała w nadprzestrzeni wyraża naszą odrazę dla sprawcy zbrodni i na tym kończą się odniesienia do wieczności.

— Rozumiem. — Przed oczami stanęli mu polegli członkowie załogi „Loriki”, marynarze zabici bez ostrzeżenia przez kogoś, komu ufali i kto walczył u ich boku. Pomyślał o ludziach z „Nieulękłego”, „Znamienitego” i „Gniewnego”, którzy także by zginęli, gdyby nie udało się wykryć pierwszego wirusa podrzuconego przez Kilę. — Niech tak więc będzie. Rozumiem, czemu ma służyć ten gest. Porzucimy jej zwłoki w nadprzestrzeni po wykonaniu skoku na Atalię.

— Zanim do tego dojdzie, będą spędzały sen z powiek wielu członkom załogi, tego akurat jestem pewien — stwierdził Duellos, krzywiąc się mocno.

— Wykona pan ten wyrok osobiście czy mam poprosić o ochotnika z innego okrętu? — zapytał Geary.

Duellos zastanawiał się nad tą kwestią dłuższą chwilę, wznosząc oczy w górę, w końcu skinął głową.

— Kto ma to zrobić, jeśli nie ja? Nie będę jej przeklinał, rozkazując pozbyć się ciała. Będę też żałował, bo mogła być kimś znacznie lepszym.

Badaya roześmiał się na głos.

— Zatem jest pan o wiele lepszym człowiekiem niż ja. Wiem, że kultura zobowiązuje nas do mówienia o zmarłych dobrze albo wcale, ale zastosowanie tej zasady wobec Kili jest naprawdę trudne.

Tym razem to Geary mu przytaknął.

— Wiem, o czym pan mówi. Sam nie czuję zbyt wielkiej odrazy wobec potraktowania jej w taki sposób. A co zrobimy z Caligo? Dziękuję za przyjęcie go na pokład „Znamienitego”. Czy jest tak chętny do współpracy, jak obiecywał?

Dobry humor zniknął jak nożem uciął. Na twarzy Badai widać było jedynie odrazę.

— Chętny do współpracy? On bredzi. Moim zdaniem mówi to, co w jego mniemaniu chcemy usłyszeć. I będzie tak gadał jeszcze długo, ponieważ myśli, że to pozwoli mu przeżyć. Nasz sprzęt do przesłuchań może mieć problem z weryfikacją prawdy, ponieważ ten człowiek ma zadziwiającą moc przekonywania samego siebie, że wszystko co teraz mówi, jest świętą prawdą.

— Czy to znaczy, że nie możemy ufać jego słowom? — zapytał z niedowierzaniem Duellos.

— Moim zdaniem nie powinniśmy. W jego zeznaniach może się kryć prawda, może nawet być jej wiele, ale musielibyśmy sprawdzać wszystko po kilka razy i szukać twardych dowodów na poparcie każdej jego tezy.

Geary zabębnił palcami o stół.

— Ile to może potrwać?

— Pojęcia nie mam. — Badaya uczynił taki gest, jakby chciał wymierzyć Caligo policzek, tutaj i teraz. — Wątpię jednak, byśmy zdołali sprawdzić wszystkie tropy, zanim dotrzemy do przestrzeni Sojuszu. Nie jest mi łatwo o tym mówić. Sam chciałbym widzieć tego podłego gnojka martwym, ale jeśli rozstrzelamy go, zanim przeprowadzimy dochodzenie w sprawach ludzi, których oskarżył, możemy doprowadzić do śmierci paru niewinnych oficerów. To co uczyniła Kila, było wystarczająco obrzydliwe. A pogłębianie tego stanu rzeczy uczyni z nas jej mimowolnych wspólników. Takie jest moje zdanie.

— Popieram — oświadczył Duellos. — Nie zawsze się zgadzamy w tych sprawach, kapitanie Badaya, ale tym razem uważam, że ma pan całkowitą rację.

— Powinien pan też zarządzić sporządzenie portretu psychologicznego kapitana Caligo — zasugerowała Desjani. — Może pan to zrobić, kapitanie Geary, bez względu na to, czy zgodzi się czy odmówi.

Badaya spojrzał na nią spode łba.

— Chcesz, żeby ten drań się wykręcił od odpowiedzialności za pomocą medycznych kruczków?

— Nie — odparła lodowatym tonem Tania. — Wszyscy wiemy, co zrobił. Żadna obrona mu nie pomoże. Wydaje mi się jednak, że powinniśmy się dowiedzieć, dlaczego ktoś taki jak on mógł się posunąć aż do tego. Do zabijania towarzyszy broni i niszczenia okrętów Sojuszu. Mamy wielu ambitnych oficerów we flocie, niektórzy są w stanie zrobić prawie wszystko dla osiągnięcia awansu i władzy, ale Caligo był zdolny do każdej niegodziwości. Jeśli istnieje jakaś przyczyna takiego stanu rzeczy, coś więcej niż tylko żądza władzy, warto by się tego dowiedzieć.

— Hm… — Badaya się wzdrygnął, jakby temat tej rozmowy stał się dla niego zbyt nieprzyjemny. — Nie zdziwiłbym się, gdybyśmy znaleźli odpowiedź na to pytanie w ofercie od Kili. I nie mówię tu tylko o pozycji jej figuranta. O tej kobiecie krążyło wiele opowieści, niektóre z nich były naprawdę szokujące. Niejeden facet stracił przez nią honor i stanowisko, ulegając tym żądzom. — Wykonał przepraszający gest w kierunku Desjani. — Ale co chyba oczywiste, nikt z tutaj obecnych nie podpada pod kategorię Kili.

Tania z kamienną twarzą zachowywała się, jakby słowa Badai nigdy nie padły, aczkolwiek spojrzała oskarżycielsko w stronę Duellosa, na co ten zrobił skruszoną minę.

Zapadła niezręczna cisza, którą przerwało dopiero ciche westchnienie Roberta.

— Szkoda, że Syndycy nie zaoszczędzili nam problemów i nie dopadli jej wcześniej. Kiedy pomyślę, jak wiele bitew przeżyła… i co z tego wynikło. Zdradziła tych, którzy chronili jej tyłek. Czuję, że jej hańba splamiła także mój honor, czuję wstyd, że oficer floty był zdolny do tak wielkiej podłości.

— Jej czyny nie przekładają się na pana — zapewnił go Geary. — To wyłącznie jej wina.

— Doceniam pański punkt widzenia na tę sprawę. — Duellos zapatrzył się ponuro gdzieś w przestrzeń. — Chyba powinienem porozmawiać z przodkami.

— To zawsze pomaga — zgodził się Badaya.

Geary skinął głową Duellosowi i Desjani.

— Dobrze. Chciałbym porozmawiać z kapitanem Badayą na osobności. Możecie odejść.

Oboje zniknęli natychmiast, znakomicie odegrawszy swoje role — Badaya musiał uwierzyć, że stanowią trybiki konspiracji, której istnienia się spodziewał.

Geary wstał, czując rosnące podenerwowanie. Rione miała sporo racji, nazywając go nieudolnym kłamcą, lecz tę rolę musiał odegrać najlepiej, jak potrafił. Pokręcił się przez chwilę po kajucie, by uspokoić nerwy, potem stanął twarzą w twarz z czekającym cierpliwie Badayą.

— Chciałbym z panem pomówić o posunięciach jakie będziemy musieli podjąć po powrocie do przestrzeni Sojuszu.

— Rozumiem. — Badaya również wstał, szybkość odpowiedzi zdradzała, że jego również zżerają nerwy. — Jest pan gotów na przyjęcie naszej propozycji? Sojusz pana potrzebuje.

Geary nie patrzył mu w oczy, spuścił w tym momencie głowę.

— Kapitanie Badaya, mam nadzieję, że zdaje pan sobie sprawę, z jakim trudem przychodzi mi rozmawiać na ten temat. Pochodzę z czasów, w których idea, aby flota obalała legalnie wybrany rząd, była nie do pomyślenia.

Badaya skrzywił się, potem zaczął kręcić głową, lecz robił to tak wolno i ociężale, jakby ważyła sto razy więcej niż w rzeczywistości.

— Może mi pan wierzyć, że dla mnie złożenie tej oferty było równie trudne, sir. Nie tylko dla mnie, ale i dla wszystkich pozostałych oficerów. Takie postanowienia nie przychodzą łatwo nawet ludziom, którzy musieli latami znosić skutki niekompetencji i korupcji rządzących.

— Doceniam to — odparł Geary, siadając. Gestem dłoni poprosił, aby kapitan uczynił to samo. — Nie potrafię jednak zrozumieć, jakim cudem wszyscy nagle uznaliście, że należy złożyć taką ofertę.

— Dlaczego? — Badaya usiadł ciężko i opuścił wzrok, kierując oczy na własne dłonie spoczywające teraz między jego kolanami. — Czasami wszystkie rozwiązania wydają się złe. Wie pan o tym doskonale. Wszyscy przysięgaliśmy wierność Sojuszowi, ale co oznacza w tym kontekście obrona ojczyzny? Czy w jej imieniu mamy pozwalać politykom, aby chciwością i ambicjami niszczyli Sojusz?

— Istnieje wiele sposobów na jego zniszczenie — oświadczył asekuracyjnie Geary.

Uśmiech, jaki otrzymał w odpowiedzi, był blady i pozbawiony wesołości.

— To prawda. Ale pan nie doświadczył tego co my. Wsparcie nie przychodziło w porę, zbyt wiele było mieszania się w wydawane rozkazy, marnotrawstwo, spekulacja, pozbawianie nas tego, czegośmy potrzebowali do zwyciężania, i obwinianie za wszystkie porażki. — Spojrzał na Geary’ego taksująco. — Wie pan o tym, że wykorzystywali pana przeciw nam? Stworzyli legendę wspaniałego Black Jacka, który nigdy się nie przeciwstawiał politycznym mocodawcom, nigdy nie kwestionował ich żądań, jakkolwiek bezsensowne były, zawsze salutował i ruszał do samobójczych szarż. Z tego właśnie powodu wielu z nas tak się pana obawiało.

Nigdy wcześniej Geary nie patrzył na tę kwestię pod takim kątem, ale teraz widział wyraźnie, że domniemania, iż jest bezwolną marionetką w rękach polityków, mogły być jedną z głównych przyczyn braku zaufania podwładnych.

— Co w takim razie sprawiło, że zmieniliście zdanie na mój temat? Przecież ani razu nie wypowiedziałem się przeciw rządowi.

— Nie, ale pokazał pan bardzo dobitnie, że jest lojalny wobec swoich towarzyszy broni — odparł Badaya. — Wygrywał pan kolejne bitwy, ograniczając nasze straty do minimum. Jest pan wojownikiem i tylko głupiec albo ślepiec nie zauważyłby oddania dla towarzyszy broni. — Kapitan opuścił raz jeszcze głowę, krzywiąc się mocno. — Honor nakazuje nam wierność i posłuszeństwo Sojuszowi, ale co to tak naprawdę znaczy? Że mamy pozwalać, aby zabijano naszych przyjaciół?

— Jeśli oficer nie chce wykonywać wydawanych mu rozkazów… — zaczął Geary.

— Może zrezygnować ze służby — dokończył Badaya. — Oczywiście. Może odejść i pozwolić, by jego przyjaciele walczyli dalej i byli szlachtowani, wykonując rozkazy, które wszyscy uważają za idiotyczne. Gdzie pan tu widzi honor? Nie możemy opuszczać towarzyszy broni. Nie możemy też pozwalać, by ginęli na darmo, ani tym bardziej na to, by politycy doprowadzili do upadku Sojuszu, mając gdzieś tych, którzy za nich umierają. Rozumie pan teraz? To nie będzie prosta droga, ale jedyna, jaka nam pozostała. Wspieramy przywódcę, który wie, co robić, a jednocześnie pozostajemy wierni przysiędze i wykazujemy się lojalnością wobec towarzyszy broni.

Teraz Geary pokręcił głową.

— A skąd pewność, że ja wiem, co robić?

— Już to panu mówiłem. Obserwowałem pana. Wszyscy pana obserwowaliśmy. Jak pan sądzi, dlaczego osobnicy tacy jak Kila i Caligo zrezygnowali z prób usunięcia pana ze stanowiska, decydując się na dokonanie morderstwa? Zdawali sobie doskonale sprawę, że oficerowie tej floty poznawszy pana, nigdy nie pójdą na zmianę dowódcy. — Badaya się roześmiał. — Na przodków, gdybym dzisiaj spróbował wystąpić przeciw panu, moi ludzie natychmiast by się zbuntowali. Nie twierdzę, że nie może pan utracić ich lojalności, ale aby doszło do czegoś takiego, musiałby pan popełnić naprawdę niewybaczalne błędy. Na szczęście nie grozi to panu, dopóki słucha pan takich osób jak Tania Desjani.

Geary nie chciał przywoływania nazwiska Tani nawet w dygresjach. Dlatego zdecydował, że czas przejść do rzeczy.

— Kapitanie Badaya — oświadczył, cedząc słowa. — Rozważyłem bardzo poważnie wszystkie opcje, jakie są możliwe po powrocie do przestrzeni Sojuszu, i zauważyłem coś niepokojącego. — Rozmówca spojrzał na niego czujniej, lecz milczał. Geary uruchomił mapę holograficzną, ustawiając powiększenie tak, by obejmowała zarówno terytorium Sojuszu, jak i Światów Syndykatu. — To wszystko wydaje się takie proste. Wracamy, ja przejmuję tyle władzy, ile trzeba, i usadzamy polityków na ich miejscach. — Badaya skinął głową. — I w tym momencie łapię się na myśli o rozkazie ataku na syndycki System Centralny.

Kapitan zmarszczył brwi.

— Nie widzę związku między tymi sprawami.

Geary pochylił się nad mapą i wskazał lokalizację wspomnianego systemu gwiezdnego.

— To było takie proste i pewne posunięcie, a okazało się zmyślną pułapką. Dlaczego pomyślałem o czymś takim w kontekście opcji otwierających się przed nami po powrocie do domu? Nie byłem tego pewien, ale teraz zaczyna do mnie docierać, co tak naprawdę niepokoiło mnie od samego początku.

— Jeśli zauważa pan podobieństwa między tymi wydarzeniami — zaprotestował Badaya — to grubo pan się myli. To najpotężniejsza flota, jaką kiedykolwiek wystawił Sojusz. Żaden polityk nie będzie w stanie nas pokonać, gdyby nawet wpadł na tak szalony pomysł i wydał rozkaz ataku.

— Nie o to mi chodziło. — Geary dobierał ostrożnie słowa, aby nie odbiec zbyt daleko od tego, o czym wcześniej dyskutował z Duellosem i Desjani. — Uważam, że nie powinniśmy postępować zgodnie z zasadami ustalanymi przez naszych wrogów.

Badaya obserwował go spode łba.

— Czyli? Pan zazwyczaj bardzo ściśle trzyma się zasad, jeśli są zgodne z przyjętą taktyką i wolą przodków.

— Tak. Ale to moje zasady. — Geary podszedł do holomapy i na chybił trafił wskazał kilka syndyckich systemów gwiezdnych. — Oni chcieli, żebyśmy przyjęli ich zasady walki. Takie jak bombardowanie cywilnych celów i mordowanie jeńców. Gdybyśmy poszli ich śladem, pomoglibyśmy przywódcom Syndykatu w utrzymaniu władzy. Ich poddani nie buntowaliby się przeciw uciskowi tak długo, jak długo baliby się naszego okrucieństwa.

Badaya skinął głową.

— Czytałem raporty wywiadu sporządzone podczas pobytu w głębi syndyckiej przestrzeni. Dorównując okrucieństwu wroga, działaliśmy na własną szkodę. Nie mam zamiaru temu zaprzeczać. Ale co to ma wspólnego z tym, co zamierzamy zrobić po powrocie do przestrzeni Sojuszu?

— Zastanawiam się nad tym, czy nasi wrogowie z rządu nie chcą przypadkiem, abym sięgnął po władzę.

Badaya oparł się wygodniej, wciąż jednak mierzył komodora czujnym spojrzeniem.

— Dlaczego mieliby pragnąć czegoś takiego? Przecież oni nawet nie wiedzą, że pan dowodzi tą flotą.

— Tu nie musi chodzić o mnie — wyjaśnił Geary. — Nie zaprzeczy pan przecież temu, że rząd doskonale się orientował w skali ambicji admirała Blocha.

— Nie miałem pojęcia, że zna pan cele przyświecające naszemu byłemu dowódcy. Ale widzę, że przygotował się pan do tego spotkania. — Zamyślony głęboko Badaya patrzył w ścianę, trąc dłonią policzek. — Admirał wierzył, że podbicie Systemu Centralnego otworzy przed nim szansę na objęcie władzy. Kwestia, czy flota wsparłaby go w tych działaniach, to jednak zupełnie osobny temat, aczkolwiek nie twierdzę, że byłoby to absolutnie niemożliwe. Wiem, że nasze władze są skorumpowane, ale nie mogę założyć, że zasiadają w nich sami głupcy. Kilku polityków musiało wiedzieć o ambicjach Blocha i potencjale, jaki gromadził, żeby dopiąć celu. Niemniej powierzyli mu dowodzenie tą flotą. Nigdy wcześniej nie łączyłem tych faktów. — Znów zogniskował wzrok na komodorze. — Dlaczego to zrobili?

Geary postukał palcem w stół, aby podkreślić znaczenie kolejnych słów.

— Pokopałem trochę w bazach danych. Historia uczy, że korupcja była problemem, z którym borykał się każdy rząd, ale była o wiele bardziej rozpowszechniona w dyktaturach niż za czasów wybieranych demokratycznie władz. Działo się tak dlatego, że dyktatury dawały urzędującym nieograniczoną władzę, a brak wolnej prasy i przejrzystości powodował, że nie było komu ujawnić skali zjawiska.

Badaya zmarszczył brwi.

— Pan przecież nie zostałby dyktatorem.

— Nie byłbym też władcą wybranym z woli ludu — przypomniał mu Geary. — Moje intencje najmniej by się tu liczyły. Traktowano by mnie jak klasycznego dyktatora. A jaka forma władzy najbardziej sprzyja korupcji?

Bruzdy na czole Badai zrobiły się jeszcze głębsze.

— Zatem chcieliby dyktatora, ponieważ przy nim o wiele łatwiej byłoby im kraść? A skąd przekonanie, że pan albo admirał Bloch dopuścilibyście do takiego stanu?

— Ponieważ nie jesteśmy politykami. — Geary wskazał głową na przestrzeń Sojuszu. — Bez względu na to, co Bloch myślał o swoich politycznych umiejętnościach, ci, którzy zajmują się polityką zawodowo, przerastali go w tej materii o głowę. Wojskowy zajmujący eksponowane stanowisko polityczne może być marionetką w rękach skorumpowanych polityków, będą nim manipulowali w taki sposób, aby pomnożyć własne zyski i wpływy, sięgając daleko poza granice, jakie stawiał im znacznie bardziej przejrzysty system demokratyczny.

Badaya siedział w milczeniu i dopiero po dłuższej chwili przyznał komodorowi rację.

— Rozumiem pański punkt widzenia. Oficer nie będzie w stanie przechytrzyć zawodowych polityków, tak jak oni nie mogliby wygrać z nim na polu dowodzenia flotą. Politycy potrzebują marionetki, za której sznurki mogliby pociągać, cały czas pozostając w ukryciu. Dokładnie tak, jak Kila zamierzała wykorzystać Caligo. Czy to dzięki jej sprawie przejrzał pan na oczy? Nie miałoby znaczenia, kim byłby oficer przejmujący władzę. U licha, ci dranie zapialiby z radości, gdyby tym człowiekiem okazał się pan. Dzięki powoływaniu się na legendę Black Jacka mogliby uzyskać znacznie więcej niż w innym przypadku. — Raz jeszcze pokiwał głową. — Tańczyć, jak oni zagrają, tak. Rozumiem, co pan miał na myśli. Chcą oficera na najwyższych szczeblach władzy, ponieważ mogliby nas mamić słowami, które nie zawsze znaczyłyby to, co słyszeliśmy. Ale z drugiej strony jakie mamy wyjście? Powinniśmy im pozwolić na sprowadzenie Sojuszu do parteru?

— Są jeszcze rozwiązania pośrednie. — Nie podobało mu się mówienie takich rzeczy, cokolwiek jednak o tym myślał, nie kłamał, wypowiadając następne zdania. — Mógłbym przejąć władzę. Naprawdę mógłbym obalić ten rząd. — Czuł gorycz w gardle, gdy werbalizował myśli stanowiące zaprzeczenie przysięgi, którą składał, i sprzeczne z jego wiarą. — Politycy zdają sobie z tego sprawę. Ci porządniejsi, ci, z którymi mógłbym się dogadać, z pewnością by mnie posłuchali.

Badaya się uśmiechnął.

— Byliby tak wystraszeni, że zrobiliby wszystko, co by im pan kazał, obawiając się ustanowienia dyktatury. Natomiast skorumpowani poszliby za panem ze względu na profity, na jakie mogliby liczyć po przejęciu przez pana władzy. — Uniósł w górę dłoń, gdy Geary otwierał usta, chcąc coś wtrącić. — Jak rozumiem, nie chce pan im dać do tego okazji. Ale jeśli mamy do czynienia z takimi ludźmi, jak myślimy, im nawet do głowy nie przyjdzie, że ktoś taki jak pan może się oprzeć pokusie.

O tym nie pomyślał, lecz sugestia rzucona przez kapitana miała sens. Dlatego skinął głową.

— Odmawiając, pozostałbym zagrożeniem dla nich, kimś, kogo musieliby słuchać, ale potęga Sojuszu i jego demokratyczne podstawy oraz swobody obywatelskie pozostałyby nietknięte.

— Sprytne. — Uśmiech Badai się poszerzył. — Przechytrzyłby ich pan na całym froncie. Zupełnie jak Syndyków. Popełniłem ten sam błąd co masa innych ludzi, uważając, że politycy są wystarczająco cwani, żeby się nakraść, ale zbyt głupi, żeby manipulować nami. Czy dlatego miał pan romans z panią Rione? Chciał się pan dowiedzieć o nich wszystkiego?

Geary potrzebował chwili na uspokojenie, dopiero potem uznał, że może odpowiedzieć. Badaya był honorowym człowiekiem jak na obowiązujące aktualnie standardy i porządnym oficerem, lecz jego umiejętności dyplomatyczne pozostawiały wiele do życzenia.

— Nauczyłem się wielu pożytecznych rzeczy od pani współprezydent Rione — powiedział w końcu, poświadczając ogólną prawdę, którą kapitan mógł zinterpretować, jak sobie tam chciał. — Ale — dodał, mierząc Badayę ostrym spojrzeniem — wiem też, że można jej ufać.

— Skoro pan tak mówi… — Kapitan przyjął jego oświadczenie z uśmiechem na ustach. — W końcu widział pan więcej niż my wszyscy razem wzięci. — Zachichotał z tego niezręcznego żartu, a Geary miał jedynie nadzieję, że nie spłonił się zbyt mocno. — Poinformuję zaraz wszystkich naszych stronników we flocie o pańskich zamiarach.

— Dobrze — odparł Geary. — Ważne jest, aby wszyscy zrozumieli, na jakich zasadach toczy się ta gra. — A może raczej: żeby się dowiedzieli, jak on przedstawia jej zasady. — Nie mam zamiaru ogłaszać dyktatury. Mam zamiar prosić wszystkich przełożonych, tak wojskowych, jak i cywilnych, żeby przyjęli mój punkt widzenia, a w najgorszym razie nie odrzucali go a priori. Ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebujemy, byłoby wyniesienie mnie na najwyższy urząd przez oficerów, którzy by uważali, że robią przysługę albo mnie, albo Sojuszowi, a w rzeczywistości byliby marionetkami w rękach najbardziej skorumpowanych polityków.

— Myślę, że mogę panu zagwarantować, iż nic takiego nie będzie miało miejsca. — Badaya, wstając, obdarzył go pełnym podziwu uśmiechem. — Jak rozumiem, ilekroć odmawiał pan przyjęcia na swoje barki jarzma władzy, sondował pan nasze opinie i zastanawiał się nad alternatywami? Powinienem był się tego domyślić. Dobry dowódca nigdy nie tańczy, jak mu wróg zagra. Postaram się zapamiętać tę maksymę.

Geary opadł ciężko na fotel, ledwie hologram kapitana zniknął z jego kajuty. Zasłonił oczy dłonią, czując się podle, jak zwykły manipulator. Wydawało mu się, że ta rozmowa spowodowała trwały uszczerbek na jego oficerskim honorze. Nie powiedział Badai ani jednego kłamstwa, lecz namieszał mu w głowie nie gorzej niż niejeden polityk.

Chwilę później wezwał do swojej kabiny Wiktorię. Weszła, przyglądając mu się z uwagą, potem na jej ustach pojawił się uśmiech.

— Udało się? Badaya dał się przekonać?

— Tak, chyba tak.

— Świetnie. Ale widzę, że pana to nie cieszy.

— Nie lubię okłamywać ludzi — oświadczył komodor lodowatym tonem. — Może dlatego tak źle mi to idzie. A jeszcze gorzej się czuję, wiedząc, że byłem na tyle przekonujący, żeby omamić kogoś takiego jak Badaya.

Rione podeszła do niego powoli.

— Okłamywać? A jakież to kłamstwa wcisnął pan temu biedakowi?

— Przecież wie pani doskonale…

— Wiem, kapitanie Geary, że każde słowo, które skierował pan do uszu Badai, można bez problemu uznać za prawdę. Niechże pan przemiele to sobie jeszcze raz w tym pustym łbie. Nie omamił pan kapitana Badai. Wierzy pan, że dyktatura to najgorsze, co może spotkać Sojusz? Wierzy pan. Więc na czym polegało to kłamstwo? Przyznaję, że pomysł z porównaniem tej sytuacji do pułapki zastawionej przez Syndyków wyszedł ode mnie, ale sądząc po reakcjach pana i pańskiego kapitana, wydawało mi się, że jest genialny w swojej prostocie.

Zacisnął szczęki i zmierzył ją wzrokiem.

— Proszę przestać tak o niej mówić. Desjani nie należy do mnie ani do nikogo innego.

— Dobrze, skoro chce pan w to wierzyć. — Rione spojrzała mu w oczy. — Musi pan pamiętać, że nie robi pan niczego dla własnej korzyści. Nie chce pan ani bogactwa, ani władzy. Dlaczego więc, u diaska, ma pan wyrzuty sumienia, odmawiając uczestnictwa w wojskowym zamachu stanu?

— Ponieważ żaden oficer floty Sojuszu nie powinien o czymś takim nawet myśleć! — wrzasnął Geary, dając upust gniewowi i wstydowi. — Nie powinienem przyjmować podobnych ofert. Jedyną reakcją na takie propozycje powinna być natychmiastowa i kategoryczna odmowa!

Rione przyglądała mu się jeszcze przez chwilę, potem sama odwróciła wzrok, nie potrafiąc ukryć emocji, jakie nią w tym momencie targały.

— Nie jesteśmy tacy sami jak nasi przodkowie, kapitanie Geary. Przegramy w każdym porównaniu z ludźmi, których pamiętasz sprzed hibernacji.

To nieoczekiwane przyznanie własnej niższości momentalnie zgasiło jego wściekłość.

— Nie wasza wina, że rodziliście się podczas trwającej całą wieczność wojny. Tak samo jak i to, że musieliście odziedziczyć wszystkie wypaczenia będące skutkiem dziesięcioleci walk. Nie mogę uważać się za kogoś lepszego od was tylko dlatego, że mnie tego oszczędzono.

— Ale pan jest kimś lepszym niż my — upierała się Rione z wyczuwalnym rozgoryczeniem w głosie. — Jest pan taki, jacy my powinniśmy być, jacy powinni być nasi rodzice i dziadowie. Myśli pan, że ja tego nie zauważam? Gdybyśmy uczynili wszystko, czego wymagała od nas sytuacja, nie byłoby tej wojny. Tak, tak, mówiąc te słowa, mam też na myśli rząd Sojuszu.

— Odziedziczyliście tę wojnę — powtórzył Geary. — Nie będę nawet udawał, że pojmuję większość z tego, co się wydarzyło w ciągu minionego stulecia, ale widzę wyraźnie, ile w tym wszystkim jest waszej winy, a co musiałoby się stać niezależnie od tego, co zrobiliście.

— Wymówkami nie da się usprawiedliwić takich porażek, kapitanie Geary. Na pewno nie tych, które stały się moim udziałem i innych znanych mi ludzi. Proszę więc zapamiętać, że ci, którym pan ufa, w pełni aprobują pańską dzisiejszą decyzję. Skoro nie potrafi pan dojść do porządku z własnym sumieniem, proszę uwierzyć ich osądowi.

Odwróciła się i wyszła bez słowa pożegnania.


* * *

Sześć godzin do skoku na Atalię. Geary z jednej strony obawiał się spotkania z mityczną flotyllą rezerwową, z drugiej jednak czuł nieodparte pragnienie, by zakończyć tę sprawę raz na zawsze. Bez względu na rezultat tego starcia, długi odwrót jego floty zakończy się już niebawem.

— Kapitanie Geary. — Z wyrazu twarzy pułkownik Carabali nie dało się niczego wyczytać. — Proszę o pozwolenie na spotkanie w cztery oczy przed wykonaniem skoku na Atalię.

— Nie ma sprawy, pułkowniku. W najbliższych godzinach nie mam żadnych zaplanowanych zajęć, więc jestem do pani dyspozycji.

— Możemy zaczynać choćby teraz, sir.

— Zgoda. — Geary autoryzował połączenie, pozwalając, by hologram dowódcy korpusu pojawił się w jego kajucie, potem uprzejmie wskazał mu najbliższe krzesło. Pułkownik podeszła do niego i usiadła jak zwykle sztywno, jakby kij połknęła.

— O co chodzi?

— Powiedzmy, że to taka moja misja zwiadowcza, sir. — Wbiła w niego przeszywające spojrzenie. — Co pan ma zamiar zrobić, gdy ta flota dotrze do przestrzeni Sojuszu, kapitanie Geary? Słyszałam już parę wersji, dlatego chciałabym się upewnić osobiście, jaka jest prawda.

Lojalność żołnierzy korpusu była legendarna, ale widząc, jak wszystko inne się zmieniło, Geary zastanawiał się często, co oni myślą o władzach Sojuszu, a zwłaszcza o złożonej mu propozycji, by został dyktatorem, jak tylko flota wróci do macierzystego portu. Nigdy jednak nie odważył się zapytać o to wprost, żeby nie zostać posądzonym o sondowanie nastrojów w korpusie i możliwości jego wsparcia w przejęciu władzy, bo tego w aktualnej sytuacji najmniej potrzebował. A teraz siedział na wprost pułkownik Carabali, mierząc się z nią wzrokiem.

— Zamierzam wykonywać wydawane mi rozkazy. Mam zamiar zasugerować rządowi przeprowadzenie pewnej operacji, ale nie mam bladego pojęcia, czy zostanie przyjęta. Czy to chciała pani wiedzieć?

— Po części. — Carabali wpatrywała się w niego jeszcze przez chwilę. — Nie zamierzam obrażać pańskiej inteligencji, udając, że oboje nie wiemy, iż jest pan kimś więcej niż tylko zwykłym oficerem. Może pan wykonywać cudze rozkazy, ale ma pan też inne opcje do wyboru.

— I zamierza się pani dowiedzieć, czy aby z nich nie skorzystam? — Carabali skinęła głową, jej twarz wciąż nie wyrażała żadnych emocji. Geary postanowił wyraźniej zaprzeczyć. — Nie, pułkowniku. Nie zamierzam korzystać z żadnych rozwiązań, które prowadziłyby do złamania przysięgi złożonej na wierność Sojuszu. Czy to wystarczająco jasna deklaracja?

— Z pańskich ust, tak… — Carabali znów zamilkła w pół zdania. — Po okrętach krążą od jakiegoś czasu plotki, z których wynika, że zamierza pan robić coś więcej, niż tylko słuchać rozkazów.

— Ludzie słyszą to, co chcą usłyszeć, pułkowniku, ale dopóki nie pociąga to za sobą żadnych szkód dla Sojuszu, nie zamierzam się tym zajmować.

— Może pan zdefiniować, co kryje się pod pojęciem: szkody dla Sojuszu? — naciskała Carabali.

Geary usiadł wygodniej i pokręcił głową.

— Największą siłą Sojuszu nie była nigdy liczba posiadanych systemów gwiezdnych, ludności czy okrętów floty. Mówię o zasadach, w które wierzyliśmy i których przestrzegaliśmy. Wątpię, aby Syndycy byli w stanie zranić nas tak mocno, jak możemy to zrobić sami. Nie mam zamiaru przeprowadzać zamachu stanu, pułkowniku, i uczynię co w mojej mocy, by nikt się na mnie nie mógł powołać, występując przeciw leganie wybranym władzom. — Nie obawiał się wymówić terminu, po który tak chętnie sięgali jego najbardziej zagubieni poplecznicy. W końcu już raz go użył w rozmowie z Badayą.

Znów przyglądała mu się badawczo, aby po chwili skwitować tę wypowiedź skinieniem głowy.

— Zamierza pan pozostać na stanowisku głównodowodzącego tej floty?

— Tak.

— Mimo iż objął je pan w syndyckim Systemie Centralnym niejako z przymusu?

— Tak. — Geary pozwolił sobie na pierwszy blady uśmiech. — Nie wiedziałem, że to było dla wszystkich takie oczywiste.

— Nie było. — Twarz Carabali także rozpogodziła się nieco, lecz tylko na moment. — Przez cały czas staram się rozgryzać oficerów dowodzących tej floty. W końcu zależy od nich życie moich podwładnych. — Znów miała kamienną twarz. — Uda się panu zakończyć tę wojnę?

Już otwierał usta, by udzielić odpowiedzi, ale posłał jej tylko zdziwione spojrzenie.

— Powiedziała pani „zakończyć”, nie „wygrać”.

— Zapytałam dokładnie o to, co chcę wiedzieć, sir.

— Wolałem się upewnić. — Geary pochylił się nieznacznie w jej kierunku, szukając jakichkolwiek oznak uczuć, lecz ukryła je dobrze za maską profesjonalnej obojętności. — Muszę się jeszcze wiele dowiedzieć o skutkach tej wojny, o tym, jak flota i władze sobie z nią radzą.

Carabali uniosła dłoń i podrapała się po brodzie, jakby rozważała dogłębnie jego słowa.

— Będę walczyła za Sojusz do ostatniej kropli krwi, kapitanie Geary, ale tak prywatnie… mam już dość decydowania, kto ma przeżyć, a kto zginąć. A na razie nie widać końca tego.

— Rozumiem panią. Może mi pani wierzyć.

— Tak, rozumie pan, choć niezupełnie to samo co ja. Flota oferuje luksusy, jakich w czasie walk na powierzchni nie można oczekiwać, a pański życiorys różni się, i to znacznie, od naszych. Dorastał pan w czasie pokoju, nawet służąc we flocie, nie miał pan do czynienia z wojną aż do czasu bitwy o Grendela. — Carabali odwróciła głowę, jej wzrok stał się nieobecny, jakby spoglądała gdzieś daleko w przestrzeń. — Czy mogę opowiedzieć panu pewną historię? O kobiecie, która się urodziła i dorastała podczas wojny, a gdy osiągnęła pełnoletność, zdecydowała pójść w ślady babci i ojca. W czasie pierwszej naziemnej misji, gdy miała już stopień porucznika, znalazła się wraz ze swoim plutonem w okrążeniu. Atmosfera wokół była gęsta od gazów bojowych i środków chemicznych rozpylanych przez Syndyków. Zasilanie zbroi powoli siadało. Wszyscy żołnierze wiedzieli, że gdy moc akumulatorów zmaleje do tego stopnia, że przestaną działać systemy podtrzymywania życia, czeka ich pewna śmierć.

Geary nie spuszczał wzroku z twarzy pułkownik, ale wciąż niewiele mógł z niej wyczytać.

— Paskudna sytuacja bez względu na stopień wyszkolenia oficera dowodzącego takim oddziałem.

— Owszem. Nie wspomniałam jeszcze, że oddział ten zdobył wcześniej syndycki bunkier i wziął do niewoli jego załogę złożoną z sił lokalnej samoobrony. Wszyscy jeńcy mieli nowiutkie kombinezony bojowe, z pełnymi akumulatorami, a zastępca porucznika twierdził, że dałoby się bez problemu zrobić złączki, dzięki którym żołnierze mogliby uzupełnić zapasy energii w zbrojach…

Pułkownik znów zamilkła, a Geary robił co mógł, żeby ukryć reakcję na zimny dreszcz wędrujący wzdłuż krzyża.

— Przekierowanie energii z kombinezonów oznaczałoby śmierć jeńców.

— I tak trzeba by ich wcześniej pozabijać, żeby nie zaatakowali żołnierzy korpusu, a do tego by doszło, gdyby się zorientowali, że i tak umrą — dodała Carabali. — Porucznik wiedziała, że z takiej sytuacji jest tylko jedno racjonalne wyjście, ale zdawała sobie jednocześnie sprawę, że wydanie takiego rozkazu będzie ją prześladowało do końca życia.

— I jak postąpiła?

— Wciąż się wahała — Carabali mówiła tak opanowanym głosem, jakby składała rutynowy raport — a wtedy sierżant, tępy skurwiel jak każdy trep tego stopnia, zasugerował, aby wyszła na chwilę z bunkra i spróbowała nawiązać łączność z resztą sił Sojuszu. Porucznik przystała na tę propozycję niemal od razu, wiedząc, na co tak naprawdę się godzi, i wyszła na zewnątrz. Została tam do chwili, gdy pojawił się sierżant, przynosząc podładowane do maksimum akumulatory zapasowe. Wszyscy żołnierze mieli wystarczającą ilość energii, by przebijać się na tereny zajmowane przez siły Sojuszu. Porucznik dała rozkaz do wymarszu, poprowadziła swoich ludzi i przed wieczorem wszyscy znaleźli się wśród swoich. Nikt nigdy nie zapytał, jakim cudem zasilanie pancerzy nie siadło po tak długim czasie. A porucznik została odznaczona za wyprowadzenie plutonu z okrążenia. — Geary przeniósł mimowolnie wzrok na lewą kieszeń munduru Carabali, szukając wśród baretek tej, która mogła być świadectwem tego wydarzenia. Pułkownik dodała tymczasem równie beznamiętnym tonem: — Nigdy jednak nie nosiła tego medalu ani baretki.

— Czy porucznik, o którym pani mówi, wróciła do tego bunkra?

— Nie musiała. Wiedziała doskonale, co w nim znajdzie. — Carabali wskazała głową na holomapę. — Dzisiaj gdzieś jakiś inny porucznik staje w obliczu podobnej decyzji, kapitanie Geary. Tak samo postępuje zapewne któryś z syndyckich dowódców. Tylko dlatego, że to jedyne rozsądne rozwiązanie z jego punktu widzenia. Takich decyzji zbyt wiele już podjęto.

— Rozumiem.

— A jaką decyzję pan podejmie, sir? — Carabali znów patrzyła mu prosto w oczy. — Zakończy pan tę wojnę na rozsądnych warunkach?

— Nie mam pojęcia. — Teraz Geary wskazał na holomapę. — Moja propozycja będzie po części zależała od tego, co się wydarzy pomiędzy tym miejscem a granicą terytorium Sojuszu, ale w tym momencie… Pułkowniku, muszę poprosić, by nie powtarzała pani tego, co zaraz usłyszy.

— Gwarantuję to panu, sir.

— W tym momencie rozważam ponowne wystawienie naszej floty na ciężką próbę, jak tylko wrócimy do przestrzeni Sojuszu. Nie wiem jednak, z jaką reakcją rządzących, a zwłaszcza załóg naszych okrętów mogę się spotkać.

Carabali zmarszczyła lekko brwi.

— Gdyby ktokolwiek inny złożył taką propozycję, z pewnością zostałaby odrzucona. Ale pan ma u nas ogromny kredyt zaufania.

— Mimo że straciliśmy tak wiele okrętów?

— Pańskie pomysły znacznie odbiegają od tego wszystkiego, do czego przywykliśmy podczas tej wojny, sir. — Carabali sięgnęła do ramienia dłonią, by wskazać zdobiące je dystynkcje. — Moja babcia takie nosiła i mój ojciec. Oboje zginęli na polu bitwy, zanim zdołali przekazać je osobiście jednemu ze swoich dzieci. Miałam nadzieję, że przełamię tę rodzinną klątwę, kapitanie Geary, ale — oświadczyła patrząc mu prosto w oczy — jeśli moja śmierć może sprawić, że kolejne pokolenie nie będzie musiało nosić mundurów, ponieważ ta wojna zakończy się w sposób umożliwiający przetrwanie Sojuszu, z najwyższą ochotą oddam za to życie. I to jest sedno rzeczy, sir. Byliśmy gotowi umierać za Sojusz od wielu pokoleń, ale nie czyniliśmy tego z ochotą, ponieważ wszyscy wiedzieliśmy, że ofiary z naszego życia nie na wiele się zdają. Teraz jednak liczymy, że jeśli polegniemy, nasza śmierć może naprawdę coś zmienić.

Geary skinął głową, nagle poczuł przypływ smutku.

— Obiecuję, że zrobię co w mojej mocy.

— Jeśli uda się panu tego dokonać, nie łamiąc przy okazji przysięgi złożonej Sojuszowi, moi komandosi także dadzą z siebie wszystko.

Geary zmarszczył brwi, rozważając znaczenie tych słów.

— To naprawdę bardzo dwuznaczne stwierdzenie jak na panią.

— Może zatem wyrażę się jak najprościej: chciałam powiedzieć, że jeśli wyda pan rozkaz godzący w dobro Sojuszu, uczynię wszystko, aby moi chłopcy go nie wykonali.

— W takim razie nie mamy problemu, ponieważ nie zamierzam wydawać takiego rozkazu.

— Czyli można powiedzieć, że doszło do obopólnego zrozumienia. — Carabali znów zapatrzyła się w dal, przymykając na moment oczy. — A jeśli otrzymamy rozkaz aresztowania pana… cóż, to może skomplikować sprawę. W sumie nie powinno być z tym problemu. Powinniśmy wykonywać rozkazy zgodne z prawem. Ale jeśli nie złamie pan przysięgi, zrobi się nieprzyjemnie. Kiedyś, dawno temu, pewien mędrzec stwierdził, że w czasie wojny wszystko jest proste, tylko że natura rzeczy prostych jest niezwykle skomplikowana. W każdym razie coś w tym stylu. Aresztowanie oficera jest jak najbardziej legalne, nawet w przypadku człowieka o nieposzlakowanej opinii i czystej kartotece, ponieważ tak każe prawo. Wojskowi i cywilni prawnicy mogliby o tym dyskutować w nieskończoność. Niemniej zgodnie z tym co pan niedawno powiedział, Sojusz opiera się na zasadach, które powinniśmy szanować, a jedną z nich jest sprawiedliwość dla każdego.

— To prawda, pułkowniku. — Geary wstał. — Przysięgam, że uczynię co w mojej mocy, aby nigdy nie musiała pani stanąć przed wyborem: rozkaz albo zasady. Stoimy po tej samej stronie barykady i szczerze powiedziawszy, cieszy mnie to.

— Mnie też, sir. — Carabali poszła jego śladem. — Nie jest pan wcale taki zły jak na szczura kosmosu.

— Dziękuję, pułkowniku. Pani też jest niczego sobie. — Carabali pozwoliła sobie na jeszcze jeden przelotny uśmiech, potem stanęła na baczność i zasalutowała. Zanim zdążyła sięgnąć do komunikatora, by przerwać połączenie, Geary zdążył dodać: — Pułkowniku, porucznik z pani opowieści naprawdę nie miała innego wyjścia.

Carabali skinęła głową.

— I doskonale o tym wiedziała, sir. Ale nigdy nie pogodziła się z decyzją, do której ją zmuszono. Proszę o pozwolenie na odmeldowanie, sir. — Zasalutowała raz jeszcze i jej hologram zniknął.

Geary osunął się powoli na krzesło. Czuł się tak, jakby kazano mu żonglować na raz setką piłeczek i powiedziano, że jeśli chociaż jedna z nich upadnie, oznaczać to będzie rozpad Sojuszu.


* * *

Dotarł na mostek godzinę przed planowanym skokiem na Atalię. Flota leciała w szyku bojowym, składającym się z głównego zgrupowania i kilku mniejszych związków taktycznych stanowiących osłonę. Przyjęto to ustawienie na wypadek, gdyby się okazało, że syndycka flotylla rezerwowa czeka tuż za punktem skoku. Geary dokonał przeglądu okrętów, sprawdził ich stan i poziom zaopatrzenia, krzywiąc się za każdym razem, gdy dostrzegał zbyt niskie poziomy zapasów paliwa i amunicji, potem wygłosił krótką odezwę do ich dowódców.

— Bądźcie gotowi na wszystko, jak tylko wyjdziemy z nadprzestrzeni. Jeśli Syndycy czekają na nas w pobliżu wyjścia ze studni grawitacyjnej, uderzajcie na najdogodniejsze cele wszystkim, co macie. Wydaje mi się jednak, że będą czekali na nas w nieco większej odległości od punktu skoku i zdołamy mimo wszystko zająć lepsze pozycje, zanim zaatakujemy. Do zobaczenia na Atalii. Za nią jest już tylko Varandal.

— Piętnaście minut do skoku — zameldował wachtowy z operacyjnego.

Rione wstała z miejsca dla obserwatora i pochyliła się nad fotelem admiralskim.

— Czy może mi pan powiedzieć, dlaczego flota, będąc w tak opłakanym stanie, ma zamiar atakować kogoś na Atalii, zamiast uciekać pełnym ciągiem w kierunku punktu skoku na Varandala?

— Ponieważ Syndycy z pewnością przygotowali się na próbę przebicia i ucieczki — wyjaśnił Geary. — Ale proszę nie dać się zmylić, jeśli sytuacja na to pozwoli, rozkażę moim okrętom kierować się od razu na punkt skoku. Wątpię jednak, żeby Syndycy pozostawili nam taką możliwość.

— Nie powstrzymają nas — oświadczyła zdecydowanym głosem Desjani.

Rione zmierzyła ją wzrokiem, zanim odpowiedziała:

— W to akurat wierzę.

Odwróciła się i zajęła swoje miejsce. Tania w tym czasie siedziała ze zmarszczonymi brwiami, usiłując znaleźć ukryty sens w tej krótkiej i w gruncie rzeczy prostej odpowiedzi. Nie udało się jej jednak.

Geary przyglądał się zegarowi, który odmierzał kolejne sekundy przybliżające flotę do studni grawitacyjnej. W końcu wydał rozkaz:

— Do wszystkich okrętów Sojuszu. Wykonać skok na Atalię.


* * *

Nadprzestrzeń ma wiele minusów. Odczuwa się w niej nieprzyjemne swędzenie, które jest tym silniejsze, im dłużej przebywa się w studni grawitacyjnej. Większość ludzi twierdzi, że czuje się wtedy, jakby skóra przestała pasować do reszty ciała. Jest też niepokój, jakby jakaś nieznana siła obserwowała cię nieustannie, choć nie sposób jej zauważyć. No i ta niekończąca się szarość — nicość pozbawiona gwiazd — towarzysząca okrętom przez cały czas bez względu na długość skoku.

Istniały w niej tylko przedziwne światełka pojawiające się niespodziewanie, rozmieszczone bez ładu i składu. Pozostawały dla ludzi tajemnicą, jako że nikt nie był w stanie zbadać ich tutaj, poza normalnymi wymiarami. Oglądając je teraz, Geary nie potrafił się pozbyć myśli, że według legendy jego dusza była jednym z takich światełek przez cały czas, gdy ciało spoczywało zamrożone w komorze hibernacyjnej.

Jakkolwiek jednak na to patrzeć, nadprzestrzeń była niezwykle nudnym wymiarem. Odizolowane w nim okręty miały ograniczoną możliwość komunikacji. Mogły wysyłać jedynie krótkie wiadomości tekstowe, z pola widzenia zniknęło też wszystko co materialne. Mimo to Geary znajdował w czasie skoków powody do zadowolenia. Nadprzestrzeń oferowała mu bowiem bezwzględny spokój, którego nie potrafił znaleźć w materialnym wszechświecie.

Nikt jednak nie mógł pozostawać w studni grawitacyjnej bez końca. Prędzej czy później trzeba ją było opuścić i stawić czoło trudnej rzeczywistości.

— Przybędziemy na Atalię za dwie godziny. — Desjani stanęła przed nim w kajucie admiralskiej, dzieliła ich tylko holomapa. — To będzie trudna walka.

— Mam tylko nadzieję, że ta rezerwowa flotylla okaże się znacznie mniejsza od szacunków porucznika Igera i nie będzie czekała na nas tuż przy wylocie ze studni grawitacyjnej, aby uderzyć z pełną mocą, zanim zdołamy się zorientować w sytuacji. — Geary wstał, włączył wyświetlacz, przywołując symulowany widok okrętów floty lecących w nadprzestrzeni. Jak naprawdę wyglądały w tym momencie, nikt nie mógł wiedzieć. Szeregi wielkich jednostek, formacje mniejszych krążowników i niszczycieli, wreszcie trzymające się centrum szyku zgrupowanie jednostek pomocniczych i uszkodzonych.

Jego flota. Nie powinien tak o niej myśleć, ale nie potrafił się powstrzymać. Doprowadził ją tak daleko i jeśli taka będzie wola żywego światła gwiazd, sprawi, że dotrą do macierzystych baz. Tylko co dalej?

— O czym pan myśli? — zapytała Desjani.

— Marzę o tym, żebym nie musiał robić tego, co muszę zrobić.

— Chodzi o odebranie panu dowództwa tej floty na Varandalu? Wątpię, aby doszło do czegoś takiego, sir.

— Jestem zwykłym kapitanem. Bardzo, bardzo starym, ale tylko kapitanem.

— Jest pan kapitanem Gearym. Tym kapitanem Gearym. A to różnica.

Wypuścił powoli powietrze z płuc.

— A jeśli zdołam utrzymać dowodzenie tą flotą…

Desjani spojrzała na niego, unosząc znacząco brew.

— Wie pan już, co zrobić w następnej kolejności?

— Zastanawiałem się nad tym. Jedno tylko możemy zrobić po powrocie do domu. Jeśli damy Syndykom wystarczająco dużo czasu, podniosą się z kolan i odrobią straty, jakie im zadaliśmy. Zniszczyliśmy ich orbitalne stocznie na Sancere, ale to tylko jedne z wielu zakładów produkujących dla nich okręty wojenne. Z każdym dniem są coraz bliżsi zastąpienia zniszczonych jednostek nowymi. A to znaczy, że musimy uderzyć na nich ponownie, i to tak szybko, jak tylko możliwe, póki są jeszcze wytrąceni z równowagi. Musimy uderzyć na nich z całą siłą. — Skrzywił się. — To znaczy w ich przywódców. Podpora ich potęgi, czyli flota, która pozwala na atakowanie nas i trzymanie pod butem własnego narodu, już za moment przestanie istnieć. Mam nadzieję, że zmieciemy ją z przestrzeni już na Atalii. Nie możemy podbijać jednego systemu gwiezdnego po drugim, bo jest ich po prostu zbyt wiele, ale nigdy jeszcze nie mieliśmy tak dogodnej sytuacji, by uderzyć w samo serce Światów Syndykatu.

Desjani uśmiechnęła się ponuro.

— Zatem wracamy do punktu wyjścia? — Sięgnęła do konsoli i wprowadziła komendę. Widok okrętów zastąpiła holomapa sporego kawałka galaktyki. Jedna z nich, jakże odległa od Varandala, jaśniała mocniej od innych. System audiowizualny wzmocnił ją wielokrotnie. — Wracamy do Systemu Centralnego. Ale tym razem będzie inaczej.

— Tak. Jak tylko flota zdobędzie pełne zaopatrzenie i otrzyma uzupełnienia. To właśnie mam zamiar zaproponować rządowi. Chociaż prawdę powiedziawszy, jest to ostatnia rzecz, jakiej pragnę.

Spojrzała na niego w taki sposób, że od razu odgadł, iż wie o tym, czego pragnął najbardziej, lecz żadne z nich nie mogło jeszcze uczynić nawet jednego kroku ku takiemu rozwiązaniu. Sekundę później stała przed nim znów służbistka Desjani.

— A potem zajmiemy się Obcymi.

— Potem spróbujemy się dowiedzieć, jak to zrobić. Jeżeli nie zaatakują nas pierwsi. Jeżeli zdołamy wrócić do przestrzeni Sojuszu. I jeżeli pozostanę na stanowisku dowódcy tej floty. Moje równanie ma jeszcze wiele niewiadomych. To trochę szalone, nie sądzi pani? Cudem uniknęliśmy zagłady, raz po raz wydostawaliśmy się z zastawianych na nas pułapek, a ja mam zamiar zasugerować powrót w samo serce terytorium wroga.

Desjani znów się uśmiechnęła.

— Jeśli pana szaleństwo jest zaraźliwe, mam nadzieję, że zdoła pan pokąsać wszystkich admirałów, jakich spotkamy.

Teraz i on nie potrafił się powstrzymać od śmiechu.

— Zaczynamy dzielić skórę na niedźwiedziu. Od przestrzeni Sojuszu dzieli nas jeszcze jeden skok i syndycka flotylla rezerwowa.

— No to przygotujmy się do skopania tyłka tym Syndykom, żebyśmy mogli spokojnie wykonać kolejny skok.

— Niezły pomysł, kapitanie Desjani. Wracajmy na mostek.


* * *

Dwie godziny później stał na mostku, odliczając nerwowo sekundy dzielące flotę Sojuszu od wyjścia z nadprzestrzeni. Czekając na odpowiedź, czy jego najgorsze koszmary nie staną się jawą, gdy salwy kartaczy i rakiet spadną na ten okręt, ledwie pojawi się na Atalii. Jeśli do tego dojdzie, to z miniaturowej wersji pułapki zastawionej w Systemie Centralnym, dzięki której zdobył stanowisko głównodowodzącego rozbitej floty, wydostanie się może połowa tego, czym jeszcze dysponował. A i to w opłakanym stanie.

— Gotowość do wyjścia z nadprzestrzeni — zameldował wachtowy z nawigacyjnego.

— Przygotować systemy uzbrojenia — rozkazała Desjani. — Ustawić je na automatyczne otwarcie ognia w chwili identyfikacji celu. Zasięg maksymalny.

Takie same rozkazy wydawano na pokładach innych okrętów. Geary siedział spięty do granic, zastanawiając się, czy za następne kilka sekund ta flota nie rozpocznie najbardziej desperackiej walki od momentu opuszczenia Systemu Centralnego.

— Wyjście z nadprzestrzeni za pięć sekund, cztery, trzy, dwie, jedna, wyjście!

Znów zobaczyli gwiazdy.

„Nieulękły” poszedł ostro w dół z jednoczesnym skrętem razem z pozostałymi okrętami floty, rozpoczynając manewr pierwszego uniku. Geary potrzebował dłuższej chwili, by odzyskać zmysły na tyle, by móc obserwować dane napływające z sensorów.

Po pierwsze, nikt na razie niczego nie odpalił w ich kierunku. Potem się zorientował, że w pobliżu punktu skoku nie ma żadnych syndyckich okrętów wojennych. Wyszeptał szybką modlitwę i zmienił skalę podglądu, by obejrzeć cały system i zlokalizować pozycje wroga.

Atalia, leżąca na granicy dwóch potęg, była świadkiem niejednej bitwy pomiędzy flotami Sojuszu i Światów Syndykatu. Wrakowiska będące namacalnymi dowodami tych starć powoli rozprzestrzeniały się po całym systemie. Szczątki okrętów obu stron gromadziły się na Atalii od niemal wieku.

Ale pomiędzy orbitą siódmej planety systemu a punktem skoku na Varandala widać było bardzo gęste skupiska złomu. Wśród nich krążyły masy kapsuł ratunkowych i pojedyncze uszkodzone okręty Syndykatu.

— Pozostałości po niedawnej bitwie? — zdziwił się Geary.

— Raczej po jeszcze trwającej — poprawiła go Desjani.

Загрузка...