Sumowanie strat po bitwie zawsze było najgorszą częścią tej roboty. Geary czytał kolejne nazwy okrętów: „Odważny”, „Chrobry”, „Wzorowy”, „Goblin”. Ciężkie krążowniki: „Żółw”, „Zamek”, „Kurtani”, „Tarian” i „Nodowa”. Lekkie krążowniki: „Kissaki”, „Pióropusz”, „Czop”, „Inquarto”, i „Septim”. Niszczyciele: „Kolec”, „Arabas”, „Kururi”, „Unik”, „Komora”, „Bagnet” i „Tomahawk”.
I tak mieli cholerne szczęście. Gdyby zdecydowali się na ucieczkę z tego systemu z syndyckim pościgiem na ogonie, mogliby stracić trzy razy tyle jednostek eskorty, nie mówiąc już o wiele większej liczbie zniszczonych liniowców i pancerników. Dzięki zwycięstwu zyskali czas na dokonanie niezbędnych napraw i uruchomienie części uszkodzonych jednostek.
„Determinacja” mimo cholernie poważnych uszkodzeń powinna nadążyć za flotą, lecz Geary wciąż jeszcze nie wiedział, czy zdołają ocalić „Niesamowitego”. „Rycerski” nadal zachowywał względną sprawność bojową, chociaż spora część jego systemów uzbrojenia została zniszczona.
Musieli zostać w tym systemie jeszcze jakiś czas, czy chcieli tego, czy nie, żeby dokonać napraw uszkodzonych podczas walki napędów, a także usunąć skutki innych krytycznych trafień, nie mówiąc już o podjęciu kapsuł ratunkowych wystrzelonych ze zniszczonych okrętów Sojuszu. Trzeba też było rozdystrybuować ogniwa paliwowe wytworzone na pokładach jednostek pomocniczych już po opuszczeniu Dilawy.
Desjani była niepocieszona. Wciąż zerkała w stronę mniejszej syndyckiej flotylli, która zaraz po rozgromieniu głównego zgrupowania ruszyła w stronę punktu skoku na Padronisa. Aktualnie krążowniki i ŁZy podzieliły się na mniejsze eskadry, a każda z nich przyjęła kurs pozwalający jej na dotarcie do tuneli czasoprzestrzennych prowadzących także na Kalixę i Dilawę.
— Nigdy ich nie dopadniemy — narzekała Desjani. — A już miałam nadzieję, że będą próbowali bronić dostępu do punktu skoku na Padronisa, gdzie moglibyśmy zetrzeć ich w pył.
— Zdaje się, że postawili pola minowe, a teraz śpieszą do sąsiednich systemów, aby przekazać informacje o bitwie — stwierdził Geary.
— Ale zostawili swoich towarzyszy broni! Nie próbowali nawet włączyć się do walki, gdy starliśmy się z głównymi siłami Syndykatu!
A więc to ją bolało najbardziej. Według Desjani te syndyckie ścierwa porzuciły walczących towarzyszy, a za coś takiego uciekinierzy z pola bitwy powinni drogo zapłacić bez względu na to, czy są wrogami czy też nie.
— Idę o zakład, Taniu, że ta mniejsza flotylla otrzymała rozkaz trzymania się z dala od pola bitwy, ponieważ stanowiła ostatnią linię obrony mogącą zablokować nam dostęp do punktu skoku na Padronisa, gdybyśmy próbowali uciec w tamtym kierunku.
— To żadne usprawiedliwienie.
— Przynajmniej nie usiłowali wykończyć naszych uszkodzonych jednostek.
Zanim Desjani zdążyła odpowiedzieć, przed Gearym pojawił się hologram uśmiechniętej kapitan Cresidy.
— Pomyślałam, że ucieszy pana wiadomość o tym, że wśród rozbitków podjętych przez nas z kapsuł ratunkowych z „Odważnego” znajduje się także poobijany, ale wciąż sprawny kapitan Roberto Duellos.
Geary uśmiechnął się tak szeroko, że aż poczuł ból w policzkach, a potem spojrzał na Tanię.
— Duellos jest cały i zdrowy na „Gniewnym”.
— Mówiłam panu, że trudno go zabić — stwierdziła pogodnym tonem i sama się uśmiechnęła.
— A oto i on, kapitanie Geary — zaanonsowała Cresida.
Jej hologram zniknął, a w jego miejscu pojawiła się postać Duellosa. Jego mundur w kilku miejscach był brudny i poszarpany.
— Melduje się kapitan Roberto Duellos.
— Ja… — Słowa uwięzły Geary’emu w gardle, przez dłuższą chwilę mógł się jedynie przyglądać staremu kapitanowi. — Cholernie się cieszę, że nic się panu nie stało. Przykro mi z powodu „Odważnego”. I „Chrobrego”.
— Dziękuję za te słowa. — Duellos spuścił wzrok. — Ciężko na sercu, kiedy człowiek traci swój okręt, ale pan wie o tym równie dobrze jak ja.
— Tak, boli jak diabli. Proszę się zgłosić na badania, a potem odpocząć.
— Muszę się zająć moją załogą, sir — zaprotestował Duellos, wskazując ręką gdzieś w bok. — Trzeba dopilnować, żeby zajęto się nią z należytą starannością. Nie tylko ludźmi z „Odważnego”, ale i chłopakami z „Chrobrego”, których podjęto na pokłady wielu innych jednostek.
Geary już otwierał usta, by powiedzieć, że pod tym względem powinni zaufać Cresidzie, lecz zamilkł w pół słowa. Przypomniał sobie własną bezsilność po zniszczeniu „Merlona”, pragnienie, by zrobić cokolwiek, zwłaszcza dla załogi, z którą nie miał już żadnego kontaktu. Oczywiste było, że Duellos chce dopilnować wszystkiego osobiście. Dzięki temu zaprzątnie czymś myśli i nie będzie rozpamiętywał utraty „Odważnego” i tych, którzy nie zdołali opuścić pokładu.
— Oczywiście, kapitanie. Proszę dać mi znać, jeśli pańscy ludzie będą czegoś potrzebowali.
Duellos sięgnął do konsoli, by przerwać połączenie, zawahał się jednak i cofnął dłoń.
— Wie pan, czego mi trzeba, kapitanie Geary, tyle że tego nie jest pan w stanie załatwić. Ale dziękuję za pańskie słowa, bo wiem, że rozumie pan doskonale moje położenie.
Gdy tylko okienko pokazujące postać kapitana Duellosa zniknęło, Geary raz jeszcze sprawdził status floty, byle tylko nie wracać po raz kolejny myślami do momentu zniszczenia „Merlona”. Niestety, „Nieulękły” nie był jedynym okrętem floty, na którym rezerwy ogniw paliwowych spadły poniżej poziomu trzydziestu procent.
Nie mogąc zrobić nic w tej sprawie, połączył się z mostkiem „Niesamowitego” i natychmiast ujrzał przed sobą jego dowódcę, człowieka nazwiskiem Parr.
— Co słychać, komandorze?
— Mogło być gorzej — odparł oficer, uśmiechając się do wizerunku komodora. — Nie powinien pan zostawiać nam aż tylu Syndyków, sir.
— Przepraszam za to niedopatrzenie. Mam przed sobą dane dotyczące stanu „Niesamowitego”, ale chciałbym poznać pańską ocenę sytuacji. Zdołacie się pozbierać w najbliższym czasie?
Parr się zawahał.
— Ile na to mamy, sir?
— Może nawet kilka dni. Nie powinniśmy zwlekać dłużej. Gdyby nie to, że trzeba zabrać jeńców przetrzymywanych na trzeciej planecie tego systemu, nie mielibyśmy nawet tego.
Parr rozejrzał się wokół siebie, jakby ta organoleptyczna inspekcja pomieszczenia, w którym się aktualnie znajdował, mogła mu pomóc w dokonaniu właściwej oceny.
— Spróbujemy, sir.
— Dwa dni wystarczą, komandorze?
— Myślę, że tak, sir. — Geary spojrzał na niego badawczo. — Wiem, że zdążymy, sir.
— Dobrze, komandorze. Proszę dać mi znać, gdyby potrzebował pan mojej pomocy.
— „Tytan” już do nas podchodzi, sir. Zamierza pomóc nam i „Determinacji”.
Geary uśmiechnął się do niego zachęcająco.
— Ma pan zatem zapewnioną najlepszą asystę z możliwych. Komandor Lommand z „Tytana” jest świetnym oficerem. Zrobi co w jego mocy. Będę miał na oku postępy prac na „Niesamowitym”.
Gdy rozmowa dobiegła końca, Geary oparł się wygodniej i pomasował skronie. Desjani spojrzała na niego współczująco.
— Zdołamy ocalić „Niesamowitego”?
— Nie mam bladego pojęcia. Ale zasłużył, żeby dać mu szansę. Kiedy dokonamy samozniszczenia „Chrobrego”? — Zgodnie z wcześniejszymi obawami liczne trafienia uszkodziły strukturę kadłuba wielkiego liniowca do tego stopnia, że nie mieli szans na naprawienie go w stopniu wystarczającym do opuszczenia tego systemu gwiezdnego. Dlatego zdecydowano, że zostanie zniszczony, przesterowany rdzeń reaktora rozerwie go na kawałki, z których Syndycy nie będą mieli żadnego pożytku.
Desjani przesłała to pytanie do wachtowego z działu inżynieryjnego, a ten odpowiedział niemal natychmiast:
— Zostanie wysadzony jutro, kapitanie. Zabieramy z niego wszystko, co może się okazać użyteczne. Na dzisiaj mamy zaplanowane wysadzenie dwóch części wraku „Odważnego”.
— Mam poinformować o tym Duellosa? — zapytała Desjani.
Rozważył tę propozycję.
— Straciła pani kiedyś własny okręt?
— Niszczyciel na Xaqui, krążownik na Vasilu, kolejny niszczyciel na Gotcie, ciężki krążownik na Fingalu…
— Dowodziła pani nimi wszystkimi?
— Tylko jednym z niszczycieli i ciężkim krążownikiem, ale nie tym z Fingala.
Geary zrobił wielkie oczy. Rozmawiali często o jej doświadczeniu bojowym, lecz nigdy nie poznał detali dotyczących jej służby, a tym bardziej nie wiedział o tym, co się stało z okrętami, na których służyła.
— Przepraszam. Nie wspominała pani, że…
— Nie — przyznała. — Nie wspominałam. Oboje wiemy dlaczego. Ale to chyba wyjaśnia kwestię mojego pytania dotyczącego Duellosa i „Odważnego”.
— Tak. „Odważny” był jego okrętem. Niech sam zadecyduje, czy chce widzieć jego ostatnie chwile.
— Zatem przekażę tę informację Cresidzie, sir.
— Dziękuję. A jeśli będzie pani chciała porozmawiać na temat… — zaczął Geary.
— Wiem. Dziękuję.
— Postaram się o tym nie zapominać.
Zwiększył pole wyświetlacza, by mieć dobry widok na cały system. Frachtowce Syndyków uciekały do stref względnego bezpieczeństwa. Heradao nie posiadało żadnych obronnych instalacji przestrzennych, których flota musiałaby się obawiać, chociaż Geary podejrzewał, że na niskich orbitach wokół trzeciej planety systemu muszą krążyć jakieś stacje wojskowe. Zgodnie z tym co mówiła wcześniej Desjani, mniejsza flotylla wroga podzieliła się, a jednostki wchodzące w jej skład ruszyły w różnych kierunkach, jednak żaden z wektorów ich lotu nie przebiegał w pobliżu kursu floty Sojuszu.
Przy punktach skoku wciąż tkwiły patrole składające się wyłącznie z ŁeZ, lecz one nie stanowiły żadnego zagrożenia, nie mówiąc już o tym, że były poza zasięgiem. Geary usiadł wygodniej, spróbował się odprężyć teraz, kiedy najtrudniejszą część zadania miał już za sobą. Może nawet nie tylko w skali Heradao. Ile sił zostało Syndykom, żeby powstrzymać tę flotę przed powrotem do przestrzeni Sojuszu? Chociaż nie, najtrudniejszą częścią będzie zapomnieć widok eksplodujących okrętów.
W tym systemie gwiezdnym muszą się spotkać z wrogiem jeszcze raz, podczas operacji uwalniania jeńców przebywających w obozie pracy na trzeciej planecie. Sensory floty potwierdziły jego istnienie i to, że przetrzymywano tam kilka tysięcy więźniów. Uwolnienie tych ludzi będzie wymagało negocjacji, może nawet gróźb, Geary jednak miał już pewne doświadczenie w podobnych akcjach.
— Pani współprezydent — odezwał się do Rione — czy byłaby pani tak łaskawa i skontaktowała się z Syndykami, aby ustalić, jak trudna może być operacja oswobadzania jeńców z trzeciej planety? Może pani użyć każdej groźby, jaką uzna pani za konieczną, może pani też obiecać im, że nie zbombardujemy powierzchni planety, jeśli będą się zachowywać poprawnie.
Wiktoria machnęła ręką w stronę wachtowego działu łączności.
— Proszę mnie połączyć z siecią dowodzenia Syndykatu. Przekażę warunki wstępne, gdy otworzycie kanał.
Po czym usiadła wygodnie, czekając na sygnał otwarcia kanału łączności z syndyckim rządem tego systemu.
Trochę to trwało.
Nie obeszło się bez interwencji Desjani. Choć osobiście nie lubiła Wiktorii, nie mogła pozwolić na to, by przedstawiciel rządu Sojuszu czekał w nieskończoność. To rzucało niekorzystne światło na jej okręt i załogę.
— W czym macie problem? Dlaczego wciąż nie otwieracie kanału dla pani współprezydent?
— Obawiam się, że sieć rządowa, którą namierzyliśmy zaraz po przybyciu do tego systemu, nie działa prawidłowo. — Wachtowy z działu komunikacyjnego wyglądał na zmieszanego. — Niby jest, ale dzieje się coś dziwnego.
— Co znaczy dziwnego? — naciskała go Desjani.
— Nadają tyle wiadomości, że nie sposób znaleźć wolnego kanału. Zupełnie jakby… — Zmieszanie marynarza stało się jeszcze bardziej widoczne. — Właśnie otrzymaliśmy transmisję skierowaną do nas. Rada Rządowa Heradao przesyła wiadomość z trzeciej planety. Chcą mówić bezpośrednio z kapitanem Gearym.
Komodor zasłonił dłonią oczy, wykłócanie się z DONami było ostatnim, czego teraz potrzebował.
— Odpowiedzcie im, że kapitan Geary nie ma teraz ochoty na rozmowy z nimi. — Trzecia planeta znajdowała się w odległości dwóch i pół godziny świetlnej od miejsca stacjonowania floty. Rozmowa, podczas której każda wymiana zdań trwa około pięciu godzin, nie należała do ulubionych rozrywek Geary’ego.
— Ale sir… oni twierdzą, że obalili stary rząd, i chcą porozmawiać z panem o statusie tego systemu.
Dłoń opadła, komodor obrócił się, mierząc wzrokiem nieszczęsnego wachtowego, lecz Rione go uprzedziła, zabierając głos pierwsza.
— Ci ludzie nie przedstawiają się jako przedstawiciele władz Syndykatu? — zapytała.
— Nie, pani współprezydent. To Rada Rządowa Heradao. Tak przynajmniej sygnowana jest ta wiadomość.
— A czy oficjalne kanały rządowe wciąż działają?
— No… tak, pani współprezydent. — Wachtowy pokręcił głową ze zdziwienia. — Właśnie otrzymałem wiadomość sygnowaną przez Wolną Czwartą planetę Heradao. Kapitanie, system łączności rządowej w tym systemie się rozpada. Nigdy nie widziałem czegoś podobnego, zupełnie jakby…
Rione wstała, podeszła do wachtowego i sama przyjrzała się wzorcom odczytów na wyświetlaczach.
— Jakby ludzie wyrywali tyle, ile mogą z centralnej sieci komunikacyjnej. — Spojrzała w kierunku Geary’ego. — Widziałam już kiedyś coś podobnego. Tak zaczyna się wojna domowa w systemie.
— Gdzie mogła pani widzieć coś takiego? — zapytała Desjani tak zaskoczona tym oświadczeniem, że zwróciła się bezpośrednio do Rione.
— Na Geradinie. W przestrzeni Sojuszu — odparła Wiktoria lodowatym tonem. — Nie byłam tam osobiście, ale widziałam wszystkie materiały, jakie napłynęły na ten temat do senatu. Przestudiowałam je uważnie.
— Na Geradinie? — powtórzył Geary. — Co to za system?
— Totalne zadupie, mała liczba mieszkańców, niemal całkowicie odizolowany, zwłaszcza od czasu wprowadzenia hipernetu, aczkolwiek wojsko wciąż pobierało stamtąd wszystko, czego potrzebowało. — Rione machnęła ręką ze złością. — A to prowadziło do nieuniknionego konfliktu. Próba cichego puczu przeistoczyła się w otwartą walkę, gdy upadł rząd centralny. — Odwróciła się do Desjani. — Nie mogliście o tym słyszeć. Ze względów bezpieczeństwa. Nie mogliśmy dopuścić, by społeczeństwo się dowiedziało o podobnych wydarzeniach nawet na takim zadupiu jak Geradin.
— Upadek rządu… — mruknął Geary, nie odrywając oczu od własnego wyświetlacza. — Czy obserwujemy sygnały o walkach pomiędzy Syndykami? — Nikt mu nie odpowiedział, więc wcisnął klawisz komunikatora. — Poruczniku Iger. Otrzymaliśmy sygnały, że centralny rząd tego systemu upadł bądź został obalony. Proszę wykonać ocenę sytuacji na poszczególnych planetach i przedstawić raport jak najszybciej.
— Tak jest. Już się bierzemy do roboty.
Geary analizował informacje dostępne w tym momencie, ciesząc się, że tak sprawnie przebiega podejmowanie kapsuł ratunkowych. Wokół nich aż się roiło od niewielkich przetrwalni syndyckich, które kierowały się ku najbliższym planetom. Geary się zastanawiał, po której stronie konfliktu opowiedzą się ci ludzie. Po stronie rządowej, która być może już nie istnieje? A może po stronie jednej z dwóch zbuntowanych frakcji, o ile nie ma ich więcej? A może zabarykadują się na terenie baz wojskowych i przeczekają do przybycia pozasystemowych sił porządkowych, które stłumią rebelię, bombardując krnąbrne planety?
— Syndykom nie zostało zbyt wiele okrętów… — mruknął do siebie.
Desjani zmarszczyła brwi, potem skinęła głową, gdy pojęła, o co mu chodzi.
— Zniknęła ręka trzymająca bat. Niszczyliśmy ją systematycznie, dzisiaj pozostał po niej tylko sznur wrakowisk ciągnący się stąd aż do syndyckiego Systemu Centralnego.
— Tak, a ci ludzie nie są chyba jedynymi, którzy pojęli znaczenie tego faktu. — Geary raz jeszcze nacisnął klawisz komunikatora. — Poruczniku Iger, macie już coś?
Przed nim pojawiło się okienko, a w nim twarz oficera wywiadu.
— Tam panuje totalny chaos, sir.
Geary odczekał jeszcze moment.
— Dziękuję, poruczniku. Bez wsparcia wywiadu nigdy bym się tego nie domyślił.
Oblicze Igera zapłonęło ze wstydu.
— Przepraszam, sir. Nie możemy przedstawić panu jasnego obrazu wydarzeń, ponieważ to niemożliwe. Wszystko się rozpada jak budowla z klocków. Znaleźliśmy informacje o tym, że populacja czwartej planety wzrosła znacznie ostatnimi laty, ponieważ zsyłano na nią coraz więcej dysydentów niezadowolonych ze sposobu rządzenia systemem. Nie wiemy, kto tak naprawdę rządzi tam teraz ani jaka jest realna strefa jego wpływów. Tego nie wie nikt, nawet frakcje walczące o kontrolę nad cząstkami dawnego systemu.
— Trwają tam walki?
— Tak, sir. Zauważyliśmy eksplozje, ruchy pojazdów, kolumny uchodźców i inne sygnały świadczące o tym, że na czwartej doszło do starć. Nie możemy jednak stwierdzić, czy te walki się nasilają, ponieważ wszystko tam jest albo pod powierzchnią ziemi, albo w zamkniętych instalacjach orbitalnych… — Iger zamilkł na moment, spoglądając gdzieś w bok, potem skinął głową i znów popatrzył na Geary’ego. — Właśnie zaobserwowaliśmy potężną eksplozję na jednej ze stacji orbitalnych krążących w pobliżu trzeciej planety, z czego wynika, że tam także toczą się walki.
Desjani wysłuchała jego relacji, po czym wzruszyła ramionami.
— To nie nasza sprawa, sir. Nie mamy pod ręką kilkuset tysięcy żołnierzy, którzy mogliby zająć ten system.
— Nie mamy — przyznał Geary, lecz zauważył, że Iger nerwowo kręci głową. — Tak, poruczniku?
— A co z obozem jenieckim, sir? Tym na trzeciej planecie?
Zupełnie zapomniał o obozie, skupiwszy całą uwagę na przewrocie dokonywanym w tym systemie.
— Tak, to nasz problem.
Iger cały czas czytał napływające raporty, nawet podczas rozmowy z Gearym.
— Obserwujemy ślady walk na zewnątrz obozu, ale na jego terenie na razie jest spokojnie. Wygląda na to, że strażnicy zabarykadowali się w bunkrach, próbując chronić siebie.
— Czy ktoś szturmuje obóz, poruczniku?
— Nic mi o tym nie wiadomo, sir, ale to dopiero początek zawieruchy.
— A co z bombami nuklearnymi rozmieszczonymi na orbicie? — zapytała Rione. — Wiemy, że Syndycy mają także inne sposoby na utrzymanie swoich obywateli w ryzach.
— Nie wiemy, czy zainstalowali tutaj coś podobnego, pani współprezydent — odparł Iger. — W każdym razie nie użyli jeszcze żadnego.
— Może ich tutaj nie mają?
— Albo nie potrafią namierzyć konkretnego celu. Istnieje także prawdopodobieństwo, że utracili kontrolę nad arsenałem nuklearnym z powodu rozpadu struktur dowodzenia. A może czekają, aż obie zbuntowane frakcje nawzajem bardziej się wykończą, bo wtedy władze Syndykatu będą miały mniej roboty przy tłumieniu rebelii.
Pogrążony w myślach Geary bębnił opuszkami palców o poręcz fotela.
— Obawiam się, że sytuacja wróci tutaj do normy dopiero za jakiś czas, a my nie możemy sobie pozwolić na dodatkowe opóźnienia. Poruczniku Iger, najistotniejszym zadaniem jest sprawdzenie, kto sprawuje władzę na terenach, na których znajduje się obóz jeniecki. Proszę przedstawić mi jak najdokładniejszy raport na temat zagrożeń ze szczególnym uwzględnieniem naziemnych i orbitalnych instalacji obronnych, którymi nasza flota powinna się zająć.
— Tak jest! — Iger zasalutował pospiesznie i jego hologram zniknął.
Geary nacisnął kolejny klawisz, wywołując pułkownik Carabali.
— Zdążyła się już pani zapoznać z aktualną sytuacją w systemie, a zwłaszcza na trzeciej planecie?
Dowodząca siłami specjalnymi skinęła głową.
— Syndycy zafundowali sobie ostrą jazdę do piekła, z tego co słyszałam, sir.
— To prawda. Ale my musimy podjąć jeńców wojennych przebywających w obozie pracy na powierzchni trzeciej planety. Szukamy człowieka, z którym moglibyśmy wynegocjować warunki ich wypuszczenia, obawiam się jednak, że w tak wielkim bajzlu trudne zadanie ich odbicia spocznie na barkach pani komandosów.
— Po to nas w końcu macie, kapitanie. Do wykonywania trudnych zadań. — Carabali zasalutowała. — Opracuję plan operacji, zakładając opanowanie terenu wokół obozu i zdławienie oporu strażników.
— Dziękuję. Flota oczyści wam teren, nawet gdyby trzeba zamienić całą okolicę w dymiące kratery.
Desjani jęknęła głośno.
— Akcje naziemne!… To ja już wolę bitwy w kosmosie.
— Ja także, ale to zadanie musimy wykonać. — Skrzywił się, spoglądając ponownie na ekran. — Podzielmy flotę. Zostawimy tutaj wystarczające siły, żeby mogły bronić uszkodzonych jednostek, reszta formacji skieruje się na trzecią planetę. Pani współprezydent, proszę rozpocząć negocjacje, jak tylko wywiad zidentyfikuje ludzi odpowiadających za tereny, na których leży ten obóz. Proszę ich przekonać, że wszelkie próby szantażu albo grania jeńcami będą z góry skazane na niepowodzenie.
— Zrobię co w mojej mocy — odparła Rione. — Zakładając, że uda nam się znaleźć kogoś, kto naprawdę ma tam coś do powiedzenia. Ale co będzie, jeśli mi się nie uda?
— Wtedy komandosi pułkownik Carabali zapukają do bram obozu. Nie chciałbym być wtedy w skórze ludzi, którzy staną im na drodze.
Dwadzieścia cztery godziny później, gdy Geary przeglądał ostatnie raporty o stanie floty, w jego kajucie pojawiła się Rione.
— Udało nam się nawiązać bezpośredni kontakt z obozem jenieckim na trzeciej planecie. Strażnicy boją się nas tak samo jak buntowników okupujących tereny wokół obozu — zameldowała. — Traktują jeńców jako swoistą kartę przetargową i chcą uzyskać za nich, ile się da. Swoich władz także się boją.
— Nawet teraz, kiedy wszystko się rozpada, a Syndykatowi nie zostało zbyt wiele okrętów? — zdziwił się Geary.
— Ludzie ich pokroju nie mogą wiedzieć, jak wielkie straty poniosła ostatnio flota Syndykatu, więc nie ma się co dziwić. Dla nich to naprawdę proste równanie, kapitanie Geary. Jeśli nam się sprzeciwią, mogą zginąć. Jeśli nie będą stawiali oporu, a Syndykat odzyska kontrolę nad tym systemem, zostaną zabici razem z rodzinami.
— Zatem będą walczyli.
— To właśnie nam przekazali.
Spojrzał na hologram unoszący się nad stołem.
— Czy możemy im przemówić do rozsądku? Zagrozić? Albo coś obiecać?
— Próbowałam obu metod. — Rione pokręciła głową, wyglądała na naprawdę zmartwioną. — Zazwyczaj potrzebuję sporo czasu, aby wyłuskać to, co się kryje pod gładkimi słówkami Syndyków, odgadnąć, jakie są ich prawdziwe zamiary, i odnaleźć w nich wszelkie pułapki. Dzisiaj jestem pewna jednego: ci strażnicy z nami nie pogrywają. Mówią, co myślą.
— Jaki opór mogą nam stawić? — zapytał Geary. — Minimalny czy walkę na śmierć i życie do ostatniej kropli krwi? A może coś pomiędzy tymi skrajnościami?
Rione zmarszczyła brwi, zagłębiając się w myślach.
— Doświadczenie mi podpowiada, że opór na pewno nie będzie minimalny. Wydawali się bardzo przeczuleni na punkcie przyszłej oceny ich działania ze strony władz Syndykatu. Ale bez względu na to jak dobrą minę robią, wątpię, aby zamierzali poświęcać życie dla tej sprawy.
— Zatem czeka nas coś pomiędzy skrajnościami. Dziękuję. Pułkownik Carabali ma mnie wprowadzić w plan akcji komandosów mniej więcej za godzinę. Proszę przekazać jej swoją ocenę sytuacji, aby mogła go dostosować.
— Przykro mi, że nie przyniosłam lepszych wiadomości. Czy coś idzie po naszej myśli? — Wiktoria wskazała palcem na wyświetlacz.
— Niewiele. Komandor Lommand z „Tytana” zapewnił mnie, że powinni wyremontować „Niesamowitego” na tyle, by mógł dotrzymać kroku reszcie floty. Z drugiej jednak strony mechanicy dokonujący inspekcji „Intagliaty” wykryli wiele uszkodzeń strukturalnych kadłuba i wychodzi na to, że będziemy musieli porzucić także ten lekki krążownik.
— Zapasy paliwa nadal pozostają na poziomie krytycznym?
— Tak. Po rozdystrybuowaniu wszystkich ogniw wyprodukowanych na jednostkach pomocniczych i odzyskaniu każdego zdatnego jeszcze do użycia z wraków uzyskaliśmy średni poziom rezerw sięgający zaledwie trzydziestu siedmiu procent. A spalimy jeszcze sporo, wchodząc na orbitę trzeciej i przyspieszając po uwolnieniu i przejęciu jeńców, więc w momencie opuszczania Heradao wrócimy zapewne do poziomu zbliżonego do trzydziestu procent. Na szczęście zużycie paliwa na Padronisie powinno być minimalne.
— Zdołamy dolecieć do przestrzeni Sojuszu przy tak minimalnych rezerwach paliwa? — zapytała ściszonym głosem Rione.
Geary wzruszył ramionami.
— W przeliczeniu na dystans do przelecenia powinno nam go bez problemu wystarczyć, ale nie możemy wdawać się w walkę aż do przylotu na Varandala.
— A jeśli będziemy musieli walczyć?
— Wtedy zaczniemy mieć problemy.
Spojrzała na wyświetlacz.
— W takim razie czuję się w obowiązku przypomnieć panu o możliwych rozwiązaniach tej sytuacji.
— Wiem, wiem. — Starał się nie irytować. — Możemy przenieść zapasy na część okrętów i porzucić pozostałe. Ale ja tego nie zrobię. Potrzebujemy każdej jednostki. Sojusz potrzebuje każdego okrętu i każdego marynarza.
— Sojusz potrzebuje przede wszystkim tego okrętu, kapitanie Geary, a jeszcze bardziej syndyckiego klucza hipernetowego, który jest na pokładzie „Nieulękłego”.
— Nie zapominam o tym nawet na moment, pani współprezydent. Zdaje pani sobie sprawę, że oszczędzilibyśmy sporo paliwa, gdybyśmy nie lecieli po jeńców na trzecią planetę?
Obrzuciła go długim, twardym spojrzeniem.
— Chyba zasłużyłam sobie na taką uwagę. Wie pan doskonale, że nawet ja nie śmiałabym sugerować porzucenia tych nieszczęśników na pastwę losu. Dobrze, kapitanie Geary, proszę robić, co uważa pan za stosowne, i oby żywe światło gwiazd nadal nam sprzyjało. Przekażę pani pułkownik swoje wrażenia dotyczące sytuacji w obozie jenieckim na trzeciej i zapewnię, że będę do całkowitej dyspozycji, jeśli uzna, że przydam się do kolejnych rozmów z syndyckimi strażnikami.
— Dziękuję, pani współprezydent.
Godzinę później w kajucie admiralskiej holograficzne wyobrażenie pułkownik Carabali zaprezentowało dwa plany w formie obrazów zawierających odmienne koncepcje operacji uwalniania jeńców wojennych. Widziane z lotu ptaka syndyckie instalacje miały kształt niemal idealnego ośmiokąta, w każdym narożniku mieściła się masywna wieża strażnicza, a pomiędzy nimi rozmieszczono wzdłuż granic obozu mniejsze posterunki. Wysoki gruby mur ze zbrojonego betonu wznosił się pomiędzy budynkami wartowni. Na zewnątrz i wewnątrz rozciągnięto trzy rzędy zasieków z drutu kolczastego. Pas wolnej ziemi między nimi bez wątpienia został zaminowany, strzegło go także kilka systemów gęsto rozmieszczonych czujników. W pewnej odległości od murów zaczynały się ustawione rzędami zabudowania, większość z nich służyła do przetrzymywania więźniów, w pozostałych mieściły się koszary, szpital, część administracyjna i pozostałe przybytki obozu. W samym sercu tego terenu widać było spory pusty plac, to na nim lądowały syndyckie transporty i tam odbywały się codzienne apele.
Geary usiłował sobie wyobrazić, co czują ludzie zamknięci w takim miejscu, wiedząc, że nie mogą liczyć na ratunek. Aż do dzisiaj.
— Mamy dwie możliwości — zaczęła Carabali poważnym do przesady, oficjalnym tonem. — Obie opracowane z uwzględnieniem faktu, że na pokładach ocalałych okrętów mamy już tylko niespełna tysiąc dwustu sprawnych komandosów. To zbyt mało, by opanować obiekt tej wielkości i obsadzić cały teren, nawet gdybyśmy nie napotkali zdecydowanego oporu ze strony strażników wewnątrz obozu. A z tego co zrozumiałam ze słów senator Rione, ci ludzie zamierzają się bronić. — Przesunęła dłoń, wskazując część obozu widoczną na pierwszym z obrazów. — Opcja numer jeden zakłada skoncentrowanie sił i odbijanie obozu sektor po sektorze. Zajmujemy wybrany teren, ewakuujemy z niego wszystkich jeńców, potem ruszamy do następnego. Dzięki temu będziemy mieli wszystkie oddziały w pobliżu punktów zaopatrzenia, zmniejszy się także ryzyko ekspozycji na atak wroga. Minusem tego rozwiązania jest znacznie dłuższy czas przebywania na powierzchni, a jeśli wróg się zorientuje w naszej taktyce, zyska czas na przeniesienie jeńców z sektorów, których jeszcze nie zajęliśmy, albo na okopanie się pomiędzy nimi i używanie ich jako żywych tarcz. Dlatego nie polecam panu tej opcji. — Spojrzała w stronę drugiej mapy. — Alternatywą jest zrzucenie komandosów wzdłuż granic obozu oraz drugiej grupy w samym jego centrum. Nie mamy wystarczającej liczby ludzi do zabezpieczenia całego terenu, ale możemy obsadzić najważniejsze podejścia i odciąć obóz. Po zabezpieczeniu murów część sił ruszy w stronę centrum obozu, likwidując punkty obrony albo omijając najsilniejsze gniazda oporu, zbierając jeńców po drodze i kierując ich na centralny plac. Stamtąd będziemy ich podejmowali maksymalnie szybko. Dzięki zastosowaniu tej taktyki nie damy wrogowi czasu na koncentrację i przenoszenie jeńców, a w miarę zbliżania się do środka obozu nasze oddziały będą coraz mocniej zwierały szeregi, co pozwoli im efektywniej walczyć. Minusami takiego rozwiązania jest zbytnie rozproszenie sił, zwłaszcza na początku operacji, przez co nasze oddziały nie będą mogły się wspierać wzajemnie. Zrzut też nie będzie zbyt bezpieczny, zważywszy, że wahadłowce muszą lecieć wzdłuż murów i strażnic.
Geary przyjrzał się dokładnie planom i samej pułkownik. Przed stuleciem brał udział w szkoleniu komandosów, lecz jego doświadczenie w akcjach naziemnych ograniczało się tak naprawdę do tego, co widział po objęciu dowodzenia tą flotą. To zaś oznaczało, że jeszcze nigdy nie miał do czynienia z operacją na taką skalę, a jako głównodowodzący musiał ocenić oba plany i wybrać lepszy. Na szczęście wiedział, że Carabali jest znakomitym oficerem, i mógł ufać jej zawodowym osądom.
— Zatem rekomenduje mi pani plan B, mimo że niesie ze sobą znacznie większe zagrożenie?
— Tak, sir.
— Jakie mamy szanse powodzenia w przypadku zastosowania planu A?
Carabali skrzywiła się lekko, przenosząc wzrok na pierwszą mapę.
— Jeśli za pełne powodzenie uznamy oswobodzenie stu procent jeńców, szacowałabym, że mamy szanse na uratowanie maksimum pięćdziesięciu procent, a może nawet mniej, w zależności od stopnia reakcji Syndyków. Ta opcja daje im znacznie większą swobodę działania.
— A co z planem B?
Carabali skrzywiła się raz jeszcze.
— Dziewięćdziesiąt procent szans na sukces.
— Ale zarazem straty komandosów mogą być większe, ryzykujemy także strącenie wahadłowców.
— Tak, sir. — Carabali spojrzała mu prosto w oczy, jej twarz pozostawała całkowicie beznamiętna. — Celem misji jest uratowanie jak największej liczby jeńców, sir.
Wyłożyła to najprościej, jak umiała. Geary spojrzał raz jeszcze na oba plany. Aby zwiększyć szanse na ocalenie większej liczby więźniów, musiał jednocześnie bardziej narazić komandosów. Carabali doskonale o tym wiedziała, zakładał, że jej podwładni w mniejszym lub większym stopniu także zdawali sobie z tego sprawę. I akceptowali to ryzyko, bo było wpisane w życie każdego żołnierza.
— Dobrze, pułkowniku. Posłucham pani rady. Proszę rozpocząć przygotowania do planu B. Flota zapewni wam pełne wsparcie ogniowe podczas operacji.
Carabali odpowiedziała bladym uśmiechem.
— To gęsto zabudowany teren, a w takich warunkach obie strony walczą dosłownie twarzą w twarz.
— Jak duża ma być strefa bezpieczeństwa?
— Sto metrów, sir, ale umówmy się, że to nie będzie żelazna zasada. Może się zdarzyć, że poprosimy o wsparcie ogniowe znacznie bliżej naszych stanowisk.
— Dobrze, pułkowniku. — Geary wstał. — Proszę dopracować detale przygotowania i wykonania misji. I proszę natychmiast meldować, gdyby nie dostarczono pani czegoś na czas.
— Tak jest! — Carabali zasalutowała, moment później jej hologram zniknął. Pozostały jedynie wyświetlacze z oboma planami. Geary przyglądał im się, wiedząc, że jego decyzja oznacza wyrok śmierci dla wielu z tych chłopców, lecz podobnie jak Carabali miał świadomość, że to jedyne sensowne rozwiązanie w tej sytuacji.
— Wszystko wskazuje na to, że doszło do eskalacji walk na trzeciej i czwartej planecie — zameldował porucznik Iger, gdy okręty floty zaczynały zajmować pozycje na orbicie. Niewielką instalację wojskową, która próbowała ostrzelać nadlatujące jednostki Sojuszu, zniszczono kilkoma głowicami kinetycznymi. Po tym starciu nikt już nie niepokoił przybyszów.
Wszystkie syndyckie ciężkie krążowniki przebywające na Heradao wykonały skok w nadprzestrzeń, na miejscu pozostały jedynie lżejsze okręty wojenne i ŁZy, ale i one trzymały się blisko studni grawitacyjnych prowadzących do sąsiednich systemów. Żaden nie zbliżał się do sektorów, w których rozegrała się bitwa, mimo iż Geary pozostawił tam najmocniej uszkodzone okręty w towarzystwie remontujących je jednostek pomocniczych i wzmocnionej eskorty.
— Nadal nie ma ugrupowania, które by kontrolowało powierzchnię planety?
— Nie ma, sir — odparł Iger. — Wiele stronnictw się do tego przyznaje, ale nie zaobserwowaliśmy znaków, które potwierdzałyby prawdziwość tych oświadczeń.
— Załoga obozu przestała odpowiadać na nasze transmisje — wtrąciła Rione. — Albo nie mogą, albo nie chcą prowadzić dalej negocjacji.
Geary spojrzał na wyświetlany plan obozu, pełno na nim było rozmaitych symboli. W kilku miejscach zauważono koncentrację sił Syndyków, lecz większość załogi wciąż pozostawała w ukryciu.
— Czy zaobserwowaliście strażników opuszczających teren obozu? — zapytał Igera.
— Nie, sir. Wszyscy siedzą na miejscu, choć nie wiemy gdzie.
— A co z jeńcami?
— Wydaje się, że są w barakach. Najprawdopodobniej zostali zamknięci.
Rione spoglądała podejrzliwie w stronę wyświetlacza.
— Skoro zamierzają walczyć, dlaczego nie używają jeńców jako żywych tarcz?
— Dobre pytanie.
Chociaż bardzo nie lubił przeszkadzać podwładnym szykującym się do walki, tym razem uznał, że powinien porozmawiać z Carabali na ten właśnie temat.
Pułkownik skinęła po prostu głową, jakby słowa raportu niczym jej nie zaskoczyły.
— Strażnicy są gotowi do walki. Jeśli porówna pan liczbę przetrzymywanych tam jeńców z liczbą strażników, zauważy pan, jak wielką przewagę mają ci pierwsi. My nie mamy wystarczająco dużo żołnierzy do zajęcia całego obozu, oni są zbyt nieliczni na kontrolowanie jeńców i jednoczesną walkę z nami. Dlatego zdecydowali się zamknąć wszystkie baraki. Dzięki temu mają więźniów pod ręką, gdyby zaszła konieczność użycia ich jako zakładników, i nie muszą się obawiać z ich strony ataku. Nasz plan uniemożliwi im jednak wykorzystanie więźniów w formie żywych tarcz, jeśli planują coś podobnego.
— Nie rozumiem, pułkowniku. To brzmi tak, jakby strażnicy zdawali sobie sprawę, że nie mogą wygrać starcia. Skoro nie mogą walczyć z nami i jednocześnie pilnować jeńców, dlaczego po prostu się nie poddadzą? — zapytał Geary.
— Może dlatego, że rozkazano im pilnować jeńców i nie dopuścić do ich uwolnienia.
Myślała o nich podobnie jak Rione. Albo będą walczyli w obronie obozu, co dla niektórych może się skończyć śmiercią, albo pozwolą siłom Sojuszu odzyskać jeńców, co sprowadzi na ich głowy śmierć z rąk przedstawicieli władz Syndykatu.
— To oznacza, pułkowniku, że będziemy musieli załatwić sprawę w najtrudniejszy sposób.
— Tak jest. Proszę o rozpoczęcie przygotowania ogniowego z orbity zgodnie z przedstawionym planem operacji.
— Załatwione. Powodzenia, pułkowniku.
— Nie poprosiła o zbyt intensywny ostrzał — zauważyła Desjani, gdy hologram Carabali zniknął z mostka.
— Na razie nie zidentyfikowaliśmy wielu celów. — Geary wskazał na obraz z obozu jenieckiego przekazywany w czasie rzeczywistym na „Nieulękłego” i inne okręty floty na orbicie trzeciej planety układu Heradao. — Nie możemy ostrzeliwać całego obozu, bo roi się w nim od naszych chłopców. Nie mamy też pojęcia, w których budynkach są przetrzymywani. Przygotowanie ogniowe ma zniszczyć zidentyfikowane umocnienia, a co za tym idzie, wystraszyć strażników i powstrzymać ich od kontrataku na nasze siły desantowe. — Sprawdził godziny podawane na rozpisce przewijającej się po lewej stronie wyświetlacza. Czas na start wahadłowców z komandosami. Czas na start maszyn ewakuacyjnych. Czas na rozpoczęcie bombardowania.
Aerodynamiczne bryły metalu, zwane też głowicami kinetycznymi, były powrotem do najprostszych rodzajów broni miotanej, jaką znał człowiek. Mimo znacznie idealniejszych kształtów pociski te pełniły identyczną rolę jak niegdyś głazy i w tym właśnie charakterze służyły flocie. W starożytności miotano kamienie wyłącznie siłą ludzkich rąk, dzisiaj były zrzucane z wysokich orbit i nabierały energii z każdym przelecianym metrem. Gdy trafiały w cel, skutki uderzeń były bardziej niszczące niż użycie konwencjonalnych bomb. Prostych, tanich i zabójczych głowic kinetycznych nie dało się zatrzymać, gdy już zostały wystrzelone.
— Startują promy z komandosami — zameldował wachtowy z operacyjnego.
Geary włączył przekaz z ładowni, kadłuby maszyn zostały komputerowo podświetlone, by lepiej widzieli je obserwatorzy.
— Jeszcze nigdy nie widziałem tak wielu naraz — mruknął Geary do Desjani.
— Bo nie był pan na Urdzie, sir. Tam tysiące wahadłowców przeprowadzało desant. Coś niesamowitego. — Oczy Tani rozbłysły na to wspomnienie. — A potem Syndycy otworzyli do nich ogień.
— Duże straty ponieśliśmy?
— Ogromne. — Zmusiła się do uśmiechu. — Tu nie może być gorzej.
On także spróbował się uśmiechnąć, żałując, ze Desjani wspomniała o Urdzie.
— Pierwsza fala jednostek ewakuacyjnych w przestrzeni.
— Zaobserwowaliśmy ruchy przeciwnika na powierzchni. Kolumna pojazdów opancerzonych zmierza w kierunku obozu.
Geary wywołał na wyświetlaczu obraz przedstawiający długi rząd wolno jadących wozów bojowych. Kierowały się prosto na bramy obozu jenieckiego. Sięgnął do klawiatury i z pełnym rozmysłem zaznaczył kolumnę, włączając ją w listę celów. Poprosił system nawigacyjny o obliczenie trajektorii pocisków, otrzymał ją kilka sekund później i zatwierdził jednym naciśnięciem klawisza. Okręty Sojuszu zwróciły się dziobami w stronę atmosfery planety. Cały proces oddania salwy trwał nie dłużej niż dziesięć sekund.
— Przygotowanie ogniowe w toku.
Salwa brył metalu wyprysnęła z wyrzutni okrętów, każdy pocisk wymierzony był w określony punkt obozu. Promy lecące wolniej od nich dotrą na powierzchnię chwilę później, mając oczyszczone przedpole.
— Bum… — mruknęła Desjani, gdy kolumna opancerzonych pojazdów zniknęła w chmurze odłamków i pyłu wyrzuconego wysoko w niebo uderzeniami broni kinetycznej.
— Może w końcu zrozumieją, że przeciwstawianie się nam nie jest dobrym pomysłem — stwierdził Geary.
— Nie liczyłabym na to, sir.
— Zarejestrowaliśmy otwarcie ognia przez pięć naziemnych baterii broni energetycznej! — zameldował wachtowy z operacyjnego. — Rakiety w pobliżu „Doskonałego” i „Bartizana”.
Geary spojrzał na wyświetlacz, zaznaczył pozycje baterii, poprosił o autoryzację i odpalił kolejne pociski.
— Na szczęście kazałem wszystkim jednostkom zawczasu wykonywać uniki.
Gdy głowice kinetyczne przygotowania ogniowego trafiły w ziemię, część pocisków uderzyła w domniemane kryjówki wroga, aby zniechęcić go do walki, lecz zdecydowana większość została skierowana na zidentyfikowane wcześniej cele, w tym na posterunki i wieże strażnicze. Ułamek sekundy później w miejscu systemu strzegącego obozu ziały tylko dymiące kratery. Mur łączący te budowle także runął w wielu miejscach.
— Sądzi pani, że ktoś był w tych umocnieniach?
— Wątpię. Pułkownik Carabali podejrzewała, że rozmieszczono w nich zdalnie sterowaną broń, na wypadek gdyby któraś z budowli przetrwała ostrzał. Dlatego postaraliśmy się, żeby do tego nie doszło.
— Dwie minuty do lądowania wahadłowców z komandosami — zameldował wachtowy z operacyjnego.
Miejsca, w których znajdowały się namierzone baterie, zniknęły w tumanach gęstego dymu i odłamków.
— Wahadłowce lądują. Komandosi na ziemi.
Operacja wyglądała przepięknie, gdy oglądało się ją z tej wysokości. Wahadłowce spływały powoli w miejsca docelowe na obwodzie obozu i w jego centrum. Komandosi wysypywali się z wiszących tuż nad ziemią maszyn. Ślady wrogiego ognia rozbłyskiwały na ich zbrojach i kadłubach promów trafianych przypadkiem. W odróżnieniu od zwykłych wahadłowców transportowych maszyny desantowe miały aktywne pancerze i systemy obrony odpowiadające automatycznym ogniem w kierunku każdego miejsca, z którego do nich strzelano. W miarę przybywania nowych oddziałów siła ognia pokrywającego domniemane pozycje wroga rosła. Na obrzeżu obozu wywiązało się kilka poważniejszych potyczek, podobnie było w okolicach lądowiska w centrum obozu.
— Nie wiemy, gdzie są przetrzymywani jeńcy — zaprotestowała Rione — a komandosi rozwalają wszystko na swojej drodze!
Geary pokręcił głową.
— W ich zbrojach są zapisy dotyczące wszystkich znanych nam lokalizacji, w których mogą przebywać nasi chłopcy. Poza tym wierzę, że najpierw namierzają wroga, a dopiero potem do niego strzelają.
— Wróg się okopał na terenie obozu — zameldował oficer prowadzący oddziały desantowe w centrum. — Napotkaliśmy silny opór w pobliżu lądowiska.
— Nie będzie łatwo — mruknęła Desjani.