[Skade? Obawiam się, że zdarzył się następny wypadek]
Wypadek jakiego rodzaju?
[Wycieczka do stanu dwa]
Ile czasu trwała?
[Tylko kilka milisekund. Ale to wystarczyło]
Obydwoje — Skade i jej starszy technik napędu — przykucnęli w komórce. Pomieszczenie miało czarne ściany, znajdowało się blisko rufy „Nocnego Cienia”, który z kolei spoczywał w doku w Matczynym Gnieździe. Aby się pomieścić, musieli wygiąć plecy i przyciskać kolana do piersi. Pozycja nieprzyjemna, ale po kilku pierwszych wizytach Skade wymazała uczucie niewygody związanej z postawą i zastąpiła je chłodnym spokojem w stylu zen. Wciśnięta w nieludzko małe kryjówki mogła wytrzymywać całe dnie — już miała podobne doświadczenia. Za ścianami, odseparowane od siebie w licznych upakowanych otworach, tkwiły skomplikowane i zdumiewające elementy maszynerii. Bezpośrednie sterowanie i dostrajanie całego urządzenia było możliwe jedynie z tego miejsca. Pomieszczenie łączyło się z siecią sterującą statku tylko nielicznymi, najbardziej niezbędnymi kanałami.
Czy ciało nadal jest tutaj?
[Tak]
Chciałabym je obejrzeć.
[Nie zostało wiele do oglądania]
Jednak mężczyzna odłączył swój kompnotes i poprowadził, rozstawiając nogi na boki i powłócząc nimi jak krab. Skade szła za nim. Przechodzili z jednej kryjówki do drugiej, od czasu do czasu przeciskając się między wystającymi częściami maszynerii. Urządzenie znajdowało się wszędzie wokół nich, wywierając swój subtelny, lecz niezaprzeczalny wpływ na samą strukturę otaczającej ich czasoprzestrzeni.
Nikt — również Skade — dokładnie nie rozumiał, jak działa ta maszyneria. Wysuwano hipotezy, niektóre bardzo naukowe i chyba do przyjęcia, ale w sercu wszystkich koncepcji ziała otchłań konceptualnej ignorancji. Wiedza Skade na temat tej maszynerii to był tylko raport o przyczynach i skutkach, bez głębszego wyjaśnienia mechanizmów fizycznych. Wiedziała, że kiedy maszyna działa, ma tendencję do stabilizowania się w jednym z kilku dyskretnych stanów, z których każdy dał się skojarzyć z mierzalnymi zmianami metryki lokalnej… ale stany te nie były ostro oddzielone od siebie i urządzenie czasami dziko między nimi oscylowało. Ponadto istniał powiązany z tym problem rozmaitych geometrii pola i niezwykle złożone zagadnienie ich wpływu na stabilność danych stanów…
Stan dwa, powiadasz? Dokładnie w jakim trybie się znajdowałeś przed wypadkiem?
[W stanie jeden, według instrukcji. Badaliśmy niektóre z nieliniowych geometrii pola]
Co to było tym razem? Atak serca, tak jak poprzednio?
[Nie, a przynajmniej nie wydaje się, by atak serca był główną przyczyną śmierci. Tak jak mówiłem, niewiele zostało do badań]
Skade z technikiem wciąż posuwali się naprzód, przeciskając się przez ciasne zagięte przewężenie między sąsiednimi częściami maszynerii. W tej chwili pole znajdowało się w stanie zero, przy którym nie obserwowano mierzalnych skutków fizjologicznych, ale Skade nie mogła całkowicie pozbyć się dręczącego wrażenia, że świat nieco odchylił się od normalnego. To tylko iluzja — mierzalny efekt wykazywałyby jedynie bardzo czułe sondy kwantowo-próżniowe. Ale odczucia Skade były bardzo konkretne.
[Jesteśmy na miejscu]
Skade spojrzała wokół. Wynurzyli się w jednej z większych wolnych przestrzeni w trzewiach urządzenia — komórce o żłobkowanych, czarnych ścianach, wysokiej dokładnie na tyle, że można było w niej stanąć. Ściany były podziurawione licznymi gniazdkami wejściowymi dla kompnotesów.
Tu właśnie się to wydarzyło?
[Tak, tu był największy uskok pola]
Nie widzę ciała.
[Po prostu nie patrzysz uważnie]
Podążyła za jego wzrokiem, skierowanym na pewne szczególne miejsce na ścianie. Skade podeszła i dotknęła ściany urękawicznionymi końcami palców. Coś, co początkowo wydawało się równie szkliście czarne jak pozostała część pomieszczenia, okazało się szkarłatne i lepkie. Około pół centymetra jakiejś substancji przykleiło się do jednej ze ścian komory.
Proszę, powiedz mi, że to nie to, o czym myślę.
[Obawiam się, że to dokładnie to, o czym myślisz]
Skade zamieszała dłonią w czerwonej substancji. Warstwa była dostatecznie lepka, by stworzyć kleistą masę, nawet w nieważkości. Gdzieniegdzie Skade wyczuwała coś twardszego — odłamek kości lub maszynerii — ale żadna grudka większa od paznokcia nie została w jednym kawałku.
Opowiedz, co się wydarzyło.
[Znajdował się wokół punktu zogniskowania pola. Wycieczka do stanu dwa trwała tylko chwilę, ale już okazała się znacząca. Każdy ruch byłby zabójczy, nawet bezwolne drgnienie. Mógł być martwy, zanim uderzył w ścianę]
Jak szybko się poruszał?
[Co najmniej kilka kilometrów na sekundę]
Takie uderzenie jest chyba bezbolesne. Czy czuliście, jak uderzył!
[Na całym statku. To było jak wybuch małej bomby]
Skade myślowo nakazała rękawiczkom oczyszczenie. To, co do nich przywarło, odpłynęło z powrotem ku ścianie. Pomyślała o Clavainie — chciałaby mieć odrobinę jego odporności na podobne widoki. Clavain w czasie swojej żołnierki widział tyle okropności, że wytworzył sobie mentalną zbroję. Skade w zasadzie toczyła swoje bitwy zdalnie.
[Skade?…]
Grzebień musiał wyrażać jej zaniepokojenie.
Nie martw się o mnie. Po prostu spróbuj wykryć, co poszło źle, i postaraj się zagwarantować, żeby to się nie powtórzyło.
[A program testujący?]
Oczywiście program trwa nadal. Teraz każ sprzątnąć ten bałagan.
Felka unosiła się w innym pomieszczeniu swojego spokojnego rezydencyjnego pnia. Do pasa, zamiast narzędzi, przymocowała na linkach mnóstwo małych metalowych klatek, zderzających się z cichym pobrzękiwaniem przy każdym jej ruchu. Każda z klatek zawierała grupę białych myszy, skrobiących i obwąchujących ścianki. Felka nie zwracała na nie uwagi: nie przebywały w klatkach długo, były dobrze odżywione i wkrótce miały się cieszyć pewną swobodą.
Patrząc w mrok, zamknęła oczy. Jedynym źródłem światła była niewyraźna poświata z sąsiedniego pokoju, oddzielonego od tego pomieszczenia krętym gardłem wypolerowanego drewna o barwie spalonego karmelu. Felka znalazła przymocowany do ściany promiennik ultrafioletu i włączyła go.
Jedna ze ścian pomieszczenia — Felka nigdy nie starała się ustalić, gdzie znajduje się góra — była pokryta butelkowozielonym szkłem. Za szkłem znajdowało się coś, co na pierwszy rzut oka przypominało posplatany drewniany system wodociągowy, palimpsest rur, przepustów, uszczelek, zaworów i pomp. Drewniane ukośniki i teowniki o niejasnym na pierwszy rzut oka przeznaczeniu łączyły rozmaite jego części. Rury i przepusty miały tylko trzy boki drewniane — czwartą ścianę tworzyło szkło. Można było zatem obserwować wszystko, co się nimi przesuwało.
Felka wprowadziła już do labiryntu kilkanaście myszy przez jednokierunkowe przepusty przy krawędzi szkła. Myszy już na najbliższych rozgałęzieniach wybrały rozbieżne trasy i teraz dzieliło je od siebie kilka metrów. Buszowały w swych własnych obszarach labiryntu. Brak ciążenia zupełnie ich nie trapił — tarcie o drewno wystarczało, umożliwiając swobodne czmychanie w dowolnym kierunku. Bardziej doświadczone myszy opanowały w końcu sztukę przemykania rurami, minimalizując powierzchnię ciała, którą ocierały o drewno i szkło. Ale przeważnie posługiwały się tą sztuczką dopiero po spędzeniu w labiryncie kilku godzin i doświadczeniu kilku cykli nagradzania. Felka sięgnęła do jednej z przymocowanych do talii klatek. Otworzyła zameczek, tak że zawartość — trzy białe myszy — wylała się do labiryntu. Umknęły, przez chwilę szczęśliwe, że uciekły z metalowych więzień. Felka czekała. Wcześniej czy później jedna z myszy trafi na zapadnię albo drzwi wahadłowe, połączone z delikatnym systemem sprężynowych drewnianych dźwigni. Kiedy mysz przeciskała się przez klapy, jej ruch powodował przesuwanie się dźwigni. Ruch, zwykle przekazywany przez labirynt, powodował, że metr czy dwa od oryginalnego źródła zakłócenia otwierała się okiennica. Inna mysz, przepychając się przez oddaloną gałąź labiryntu, mogła nagle zobaczyć, że droga, uprzednio wolna, została zablokowana. Albo też gryzoń zostanie zmuszony do podejmowania decyzji, gdzie poprzednio nie było to potrzebne. Niepokoje związane z nowymi opcjami zaćmią na moment jego móżdżek. Możliwe, że wybór drugiej myszy zaktywizuje następny system dźwigni, powodując w dali rekonfiguracje jeszcze innej części labiryntu. Felka, unosząc się w środku, będzie obserwowała te zdarzenia, drewno przesuwające się w niekończących się permutacjach, napędzające ślepy program, którego nośnikami były same myszy.
Obserwacje fascynowały Felkę, choć łatwo się nudziła. Dla niej labirynt to tylko początek. Uruchamiała maszynerię labiryntu niemal w ciemności, rozświetlaną jedynie nadfioletem. Myszy posiadały geny, które wytworzyły u nich proteiny, powodujące fluorescencję ciała przy oświetleniu ultrafioletem. Felka widziała myszy wyraźnie przez szkło — poruszające się smugi jasnej purpury. Patrzyła na nie z żarliwą, ale wyraźnie słabnącą fascynacją.
Labirynt był w całości jej pomysłem. Sama zaprojektowała i wykonała drewniane mechanizmy. Majstrowała nawet przy myszach, sprawiała, że świeciły, ale to była łatwizna w porównaniu z pracą dłutem i pilnikiem przy trudnej konstrukcji pułapek. Przez pewien czas myślała nawet, że ten wysiłek się opłacał.
Jedną z niewielu rzeczy, które nadał mogły zainteresować Felkę, była emergencja. Na Diademie, pierwszym świecie odwiedzonym po opuszczeniu Marsa w pierwszym statku podświetlnym, Clavain, Galiana i Felka studiowali rozległy, krystaliczny organizm, któremu wyrażenie czegokolwiek na kształt najprostszej myśli zajmowało lata. Jego posłańcami synaptycznymi były bezmózgie czarne robaki, kopiące w zmiennej sieci neuralnej kapilarnych lodowych kanałów, drążących wieczny lodowiec.
Clavain i Galiana siłą oderwali ją od dogłębnych badań lodowca na Diademie. Nigdy im tego nie wybaczyła. Od tamtego czasu pociągały ją podobne systemy, wszystko, w czym złożoność wyłaniała się w nieprzewidywalny sposób z pojedynczych elementów. Zgromadziła niezliczone prognozy symulujące, ale nigdy nie stwierdziła, że naprawdę chwyta sedno problemu. Jeśli z jej systemu wyskakiwała złożoność — a zdarzało się to często — nigdy nie mogła pozbyć się poczucia, że mimowolnie wbudowała ją w system od samego początku. Doświadczenia z myszami stanowiły inną drogę. Odrzuciła podejście cyfrowe i zajęła się analogowym.
Pierwsza maszyna, którą zbudowała, działała na wodę. Zainspirowały ją szczegóły prototypu, który odkryła w cybernetycznym archiwum Matczynego Gniazda. Stulecia wcześniej, na długo przed transoświeceniem, ktoś zbudował komputer analogowy, przeznaczony do modelowania przepływu pieniędzy w gospodarce. Cała maszyna składała się z retort, zaworów i delikatnie zrównoważonych dźwigni. Zabarwione ciecze reprezentowały rozmaite naciski rynkowe i parametry finansowe: stopy procentowe, inflację, deficyt handlowy. Maszyna pluskała i gulgotała, rozwiązując zawiłe równania całkowe za pomocą skutecznych metod stosowanej mechaniki płynów.
To ją oczarowało. Przebudowała prototyp, dodała kilka zmyślnych własnych udoskonaleń. Urządzenie dostarczało nieco rozrywki, ale Felka widziała tylko przejawy emergencji. Maszyna była bezlitośnie deterministyczna i nie generowała prawdziwych niespodzianek.
Stąd te myszy. Były nosicielami przypadku, chaosem na łapkach. Zmajstrowała nowe urządzenie, wykorzystując ich nieprzewidywalne gonitwy do przełączeń ze stanu do stanu. Złożone systemy dźwigni i przełączników, zapadni i rozgałęzień zapewniały, że labirynt bez przerwy mutował, wijąc się przez przestrzeń fazową — zawrotną wielowymiarową przestrzeń matematyczną wszystkich możliwych konfiguracji, w jakich mógł się znaleźć labirynt. Przestrzeń fazowa zawierała atraktory, niczym planety i gwiazdy marszczące płachtę czasoprzestrzeni. Gdy labirynt stoczył się ku któremuś z nich, często wchodził na rodzaj orbity, oscylując wokół tego stanu, aż coś — albo narastająca niestabilność, albo bodziec z zewnątrz — powodowało, że pomykał gdzie indziej. Zazwyczaj wystarczyło wpuścić do labiryntu nową mysz.
Od czasu do czasu układ był ściągany do atraktora, w którym myszy nagradzano większą niż zwykle porcją jedzenia. Felkę interesował problem, czy myszy — działając na ślepo, niezdolne do świadomej współpracy — znajdą jednak sposób pokierowania labiryntu w sąsiedztwo jednego z takich atraktorów. Gdyby to nastąpiło, byłby to z pewnością przejaw emergencji.
Raz się to wydarzyło. Ale grupa myszy nigdy od tamtego czasu nie powtórzyła tego wyczynu. Felka wpuściła więcej myszy do systemu, ale te jedynie zablokowały labirynt, zamknąwszy go w pobliżu innego atraktora, gdzie nie działo się nic interesującego.
Nie poddała się. W systemie nadal istniały subtelności, których nie rozumiała w pełni, i labirynt jeszcze jej nie nudził. Ale na dnie umysłu już czaił się strach. Nie miała najmniejszych wątpliwości, że labirynt nie zdoła jej fascynować zbyt długo.
Labirynt pstrykał i szczękał, jak babciny zegar zabierający się do wybicia godziny. Słyszała okiennicowe trzaskanie zamykających się i otwierających drzwi. Szczegóły labiryntu za szkłem nie rysowały się wyraźnie, ale przepływ myszy dość dobrze zdradzał jego zmieniającą się geometrię.
— Felka?
Przez przewężenie między pomieszczeniami przeciskał się mężczyzna. Wdryfował do izby i wyhamował naciskiem palców na wypolerowane drzewo. Widziała niewyraźnie jego twarz. Łysa czaszka miała niezupełnie właściwy kształt. W mroku wydawała się dziwna, jak wydłużone, szare jajo. Felka patrzyła na głowę, wiedząc, że powinna skojarzyć tę twarz z Remontoirem. Jednak gdyby weszło tu sześciu czy siedmiu mężczyzn w mniej więcej tym samym wieku fizjologicznym, mających te same dziecięce czy neoteniczne rysy twarzy, nie mogłaby wśród nich wskazać Remontoire’a. Ale ponieważ często ją ostatnio odwiedzał, była pewna, że to właśnie on.
— Cześć, Remontoire.
— Proszę, czy nie mogłabyś dać tu więcej światła? Albo może byśmy porozmawiali w innym pokoju?
— Tutaj będzie doskonale. Jestem w trakcie przeprowadzania pewnego doświadczenia.
Spojrzał na szklaną ścianę.
— Czy światło je zepsuje?
— Nie, ale wtedy nie widziałabym myszy.
— Racja — przyznał po zastanowieniu Remontoire. — Clavain jest ze mną. Za chwilę tu przyjdzie.
— Och. — Niezręcznie włączyła jedną z latarni. Turkusowe światło zadrżało niepewnie, a potem się ustabilizowało.
Studiowała wyraz twarzy Remontoire’a, starając się jak najlepiej go odczytać. Nawet teraz, kiedy znała już tożsamość mężczyzny, jego twarz nie stała się wzorem przejrzystości. Jej ekspresja pozostawała mglista, pełna dwuznaczności. Nawet odczytanie najpowszechniejszych wyrazów twarzy wymagało intensywnego wysiłku, jak wyróżnianie konstelacji w gromadzie słabo świecących gwiazd. Rzeczywiście, od czasu do czasu zdarzało się, że jej dziwaczna maszyneria neuralna wyróżniała wzorce całkowicie niedostrzegalne dla normalnych ludzi. Przeważnie jednak w sprawach mimiki Felka nie mogła polegać na swoich osądach.
Miała tego świadomość, patrząc na Remontoire’a, roboczo przyjęła, że wygląda on na zatroskanego.
— Czemu nie przychodzi od razu?
— Chce nam dać chwilę czasu na przedyskutowanie spraw Ścisłej Rady.
— Czy wie cokolwiek o tym, co wydarzyło się dzisiaj w izbie?
— Zupełnie nic.
Felka podpłynęła do szczytu labiryntu i wpuściła do przepustu następną mysz, w nadziei, że odblokuje ona skupisko w lewej dolnej ćwiartce.
— Tak musi zostać, chyba że Clavain zgodzi się wejść do Rady. Ale nawet wtedy może się rozczarować, że nie dopuszcza się go do pewnych informacji.
— Rozumiem, dlaczego nie chcesz, by wiedział o Osnowie — oznajmił Remontoire.
— Co dokładnie chcesz przez to powiedzieć?
— Sprzeciwiliście się życzeniom Galiany, prawda? Po tym, czego dowiedziała się na Marsie, przerwała Osnowę. A jednak, kiedy wróciłaś z głębokiego kosmosu — a ona nadal tam gdzieś była — chętnie brałaś w tym projekcie udział.
— Nagle stałeś się niezłym ekspertem od tego problemu.
— Wszystko to jest w archiwach Matczynego Gniazda, jeśli się wie, gdzie szukać. Fakt, że eksperyment się odbył, w ogóle nie jest sekretem. — Remontoire przerwał i z lekkim zainteresowaniem obserwował labirynt. — Co rzeczywiście zdarzyło się w Osnowie i dlaczego Galiana to przerwała, to zupełnie inna sprawa. W archiwach nie wspomina się o żadnych wiadomościach z przyszłości. Co w tych wiadomościach okazało się na tyle interesujące, że nie można potwierdzać samego ich istnienia?
— Jesteś tak samo ciekaw, jak ja wtedy.
— Oczywiście. Ale czy to tylko ciekawość kazała ci postąpić wbrew jej życzeniom? Czy może odruch buntu przeciw własnej matce?
Felka powstrzymała wybuch gniewu.
— Nie była moją matką, Remontoire. Dzieliliśmy razem nieco materiału genetycznego. To wszystko, co nas łączyło. I nie, nie był to też bunt. Szukałam czegoś, by zająć swój umysł. Sądzono, że Osnowa ma coś wspólnego z nowym stanem świadomości.
— Więc też nie wiedziałaś o wiadomościach?
— Słyszałam pogłoski, ale im nie wierzyłam. Wydawało się, że najprostszym sposobem poznania tego bezpośrednio był udział w eksperymencie. Ale to nie ja rozpoczęłam Osnowę od nowa. Program został już wskrzeszony przed naszym powrotem. Skacie chciała, bym do niego dołączyła — chyba myślała, że unikalność mego umysłu może być ważna dla programu. Ale odegrałam małą rolę i odeszłam stamtąd prawie natychmiast po przybyciu.
— Dlaczego? Ponieważ nie działało to tak, jak się spodziewano?
— Nie. Prawdę mówiąc, działało doskonale. Była to też najbardziej przerażająca rzecz, jakiej w życiu doświadczyłam.
Uśmiechał się do niej przez moment. Potem jego uśmiech powoli zanikł.
— A właściwie dlaczego?
— Wcześniej nie wierzyłam w istnienie zła. Teraz nie jestem już tego taka pewna.
— Zła? — powtórzył, jakby obawiał się, że nie dosłyszał.
— Tak — powiedziała cicho.
Teraz, kiedy poruszono już ten temat, okazało się, że wspomina zapach i teksturę pomieszczenia Osnowy, jakby to działo się dopiero wczoraj, choć zrobiła co mogła, by kierować myśli daleko od tego sterylnego białego pokoju. Nie chciała zaakceptować rzeczy, których się w nim dowiedziała.
Eksperymenty były logiczną kontynuacją pracy, którą Galiana zainicjowała w pierwszych dniach spędzonych w marsjańskich laboratoriach. Zaczęła udoskonalać ludzki mózg, wierząc, że jej praca może jedynie przynieść korzyści ludzkości. Jako swój model Galiana przyjęła rozwój komputera cyfrowego od jego prostego, powolnego niemowlęctwa. W pierwszym kroku wzmocniła moc obliczeniową i szybkość ludzkiego umysłu, tak jak wcześni inżynierowie od kalkulatorów wymienili sprężyny na przełączniki elektromechaniczne; przełączniki na lampy; lampy na tranzystory; tranzystory na mikroskopijne urządzenia monolitycznych układów scalonych; układy scalone na kwantowe bramki przetwarzające, które dryfowały na rozmytej krawędzi heisenbergowskiej zasady nieoznaczoności. Wtargnęła do mózgów swych podwładnych — a także swojego mózgu — małymi maszynami, które między mózgowymi komórkami zbudowały połączenia. Połączenia dokładnie dublowały połączenia już istniejące, ale mogły przenosić sygnały nerwowe o wiele prędzej. Galiana zablokowała zwykłe przenoszenie tych sygnałów medykamentami i dodatkowymi maszynami. W ten sposób dopełniająca sieć Galiany przejęła procesy neuralne. Subiektywnym tego wynikiem była świadomość normalna, ale przyśpieszona. Mózg został jakby przeciążony, zdolny do procesów myślowych wykonywanych z szybkością dziesięć do piętnastu razy większą niż normalnie. Powstały problemy na tyle poważne, że przyśpieszona świadomość mogła zostać utrzymana najwyżej przez kilka sekund, ale pod innymi względami eksperyment zakończył się powodzeniem. W stanie przyśpieszonej świadomości ktoś mógł obserwować jabłko spadające ze stołu i zanim dotknęło ziemi, stworzyć haiku, upamiętniające to wydarzenie. Poddany eksperymentowi mógł obserwować, jak mięsień obniżający i dźwigacz wyginają się i skręcają w skrzydle kolibra, albo rozkoszować się widokiem korony rozbryzgu kropli mleka. Nie potrzeba dodawać, że wszyscy zmodyfikowani stali się także wspaniałymi żołnierzami.
Wobec tego Galiana przeszła do fazy następnej. Dawno temu inżynierowie komputerowi odkryli, że z pewnymi klasami problemów najlepiej sobie radzić, kiedy zepnie się równolegle armie komputerów, dzielące się wspólnie danymi przez sieć węzłów. Galiana dążyła do tego celu u swoich neuralnie wzmocnionych poddanych, stworzywszy korytarze przepływu danych między ich umysłami. Pozwoliła, by dzielili oni wspomnienia, doświadczenia, a nawet wykonywanie pewnych zadań mentalnych, takich jak rozpoznawanie obrazów.
To właśnie ten eksperyment, oszalały — skaczący niekontrolowanie z umysłu do umysłu, psujący maszyny neuralne, które już były na miejscu — doprowadził do wydarzenia znanego jako transoświecenie i — z dalszymi konsekwencjami — do pierwszej wojny przeciw Hybrydowcom. Koalicja na rzecz Czystości Neuralnej wytępiła sprzymierzeńców Galiany, spychając ją na powrót w zamknięcie w małym, ufortyfikowanym skupisku laboratoriów, tkwiącym wewnątrz Wielkiego Muru Marsjańskiego.
To właśnie tam w 2190 roku spotkała pierwszy raz Clavaina — był wtedy jej jeńcem. Tam właśnie kilka lat później urodziła się Felka. I właśnie tam Galiana przeszła do trzeciej fazy swych doświadczeń. Nadal, kontynuując model stworzony przez wczesnych inżynierów — komputerowców, chciała zbadać efekty zastosowania podejścia kwantowo-mechanicznego.
Inżynierowie komputerowcy na przełomie wieku dwudziestego i dwudziestego pierwszego — z punktu widzenia Galiany to jakby tuż po epoce napędów sprężynowych — wykorzystali zasady kwantowe, by dobrać się do problemów, które w innym wypadku byłyby nierozwiązane, takie jak rozkład bardzo wielkich liczb na czynniki pierwsze. Komputer konwencjonalny, a nawet cała armia komputerów konwencjonalnych współdzielących dane, nie miał szans znalezienia tych czynników przed efektywnym końcem wszechświata. A jednak odpowiedni sprzęt — niezgrabna mieszanina pryzmatów, soczewek, laserów i procesorów optycznych, ustawiona na stole laboratoryjnym — uzyskiwał rozwiązanie w ciągu kilku milisekund.
Odbyła się zajadła debata, co się właściwie dzieje, ale nikt nie miał wątpliwości, że właściwy rozkład znaleziono. Najprostszym wyjaśnieniem — Galiana nigdy nie widziała powodu, by podawać je w wątpliwość — była hipoteza, że kwantowe komputery rozdzielają zadanie między nieskończoną liczbę własnych kopii, rozsianych w równoległych wszechświatach. Koncepcja oszałamiająca, ale ta teoria była najrozsądniejsza. I nie pojawiła się z pustki, by wyjaśnić kłopotliwy wynik — idea wszechświatów równoległych była już jedną z koncepcyjnych podpór fizyki kwantowej.
Galiana spróbowała więc zrobić coś podobnego z ludzkimi umysłami. Izba Osnowy — urządzenie do sprzęgania jednego lub wielu wspomaganych umysłów w spójny system kwantowy — była sztabą podwieszonego magnetycznie rubidu, na której bez przerwy wymuszano cykle kwantowej spójności i kwantowego kolapsu. Podczas każdego okresu spójności sztaba znajdowała się w stanie superpozycji z nieskończoną liczbą kopii siebie samej i właśnie w takiej chwili próbowano osiągnąć sprzężenie neuralne. Sama ta czynność zmuszała sztabę do kolapsu do jednego ze stanów makroskopowych, ale kolaps nie był natychmiastowy. Przez chwilę nieco kwantowych własności sztaby przedostawało się do połączonych umysłów, wprowadzając je w słabą superpozycję z własnymi odpowiednikami w świecie równoległym.
W tym momencie Galiana miała nadzieję, że może nastąpić jakaś dostrzegalna zmiana w doświadczanym stanie świadomości uczestnika. Jednak jej teorie nie przewidywały, jakie to mogą być zmiany.
Okazały się zupełnie czymś innym niż to, czego Galiana się spodziewała.
Nigdy nie opowiadała Felce szczegółowo o swoich wrażeniach, ale Felka dowiedziała się dostatecznie dużo, by stwierdzić, że w szerokim sensie jej własne przeżycia są podobne. Kiedy eksperyment się rozpoczynał, a obiekt lub obiekty leżały w izbie na kanapach z głowami w rozwartej białej paszczy wysokorozdzielczych neuralnych interfejsowych trałów, wszyscy mieli pewne przeczucie — niczym aura, która ostrzega o zbliżającym się ataku epilepsji.
Potem nadchodziło wrażenie, którego Felka nie była w stanie odpowiednio opisać poza eksperymentem. Mogła tylko powiedzieć, że jej myśli nagle stały się zbiorowe, jakby za każdą z nich odkrywała słabe, chóralne echo innych myśli, które niemal dokładnie naśladowały jej myśli. Nie czuła bezkresu takich myśli, ale czuła, słabo, że wycofują się one w coś konkretnego, jednocześnie stając się rozbieżnymi. Miała w tym momencie kontakt ze swoimi odpowiednikami.
A potem zaczynało się dziać coś znacznie bardziej osobliwego. Wrażenia gromadziły się i ustalały, niczym fantomy odczuwane po godzinach deprywacji sensorycznej. Stawała się świadoma czegoś, co ciągnie się przed nią, w głąb wymiaru, którego nie potrafiła w pełni zwizualizować, ale który jednak dawał zawrotne poczucie odległości i oddalenia.
Jej umysł korzystał ze znajomych podpowiedzi zmysłowych i rzutował na niepewne znajome konstrukcje. Widywała długi biały korytarz, ciągnący się w nieskończoność, skąpany w ponurym bezbarwnym świetle, i wiedziała, nie mogąc powiedzieć skąd, że ogląda korytarz w przyszłość. Po obu stronach korytarza widniały liczne blade drzwi czy otwory, każde otwarte na jakąś oddaloną przyszłą epokę. Galiana nigdy nie zamierzała otworzyć drzwi do tego korytarza, ale najwyraźniej to umożliwiła.
Felka czuła, że korytarzem nie da się pójść; można było tylko stać na jego końcu i słuchać wiadomości, które nim nadejdą.
I wiadomości nadchodziły.
Tak jak sam obraz korytarza, zostały przefiltrowane przez jej własne postrzeganie. Nie można było stwierdzić, z jak odległej przyszłości nadeszły ani jak wygląda przysyłająca je przyszłość. Czy w ogóle komunikacja z przeszłością była możliwa bez powodowania paradoksów? Próbując odpowiedzieć na te pytania, Felka natknęła się na zapomnianą pracę fizyka o nazwisku Deutsch, który opublikował swoje przemyślenia dwieście lat przed doświadczeniami Galiany. Deutsch utrzymywał, że czas należy rozpatrywać nie jak płynącą rzekę, ale jak serie nieruchomych migawkowych zdjęć, ułożonych razem na stosie, by utworzyły czasoprzestrzenie, w których przepływ czasu był jedynie subiektywnym złudzeniem. Obraz Deutscha bezpośrednio pozwalał na podróż w czasie ku przeszłości, z zachowaniem wolnej woli, a jednak bez wprowadzania paradoksów. Chwyt polegał na tym, że konkretna „przyszłość” mogła komunikować się jedynie z „przeszłością” innego wszechświata. Miejsce, skąd te wiadomości nadchodziły, nie leżało w przyszłości Galiany. Mogły być z przyszłości bardzo do niej bliskiej, ale nigdy z tej, do której dotrze ona sama. Nie miało to znaczenia. Dokładna natura przyszłości miała mniejsze znaczenie niż sama zawartość przekazu.
Felka nigdy nie dowiedziała się dokładnie, jakie wiadomości otrzymała Galiana, ale mogła się tego domyślać. Były prawdopodobnie tego samego rodzaju, co otrzymane przez Felkę w czasie krótkiego okresu jej uczestnictwa w eksperymencie.
Przeważnie instrukcje wykonywania różnych rzeczy, raczej podpowiedzi i drogowskazy wprowadzające na właściwy kierunek niż szczegółowe szkice techniczne. Ale gdy te odległe transmisje doszły do uczestników eksperymentu Osnowa, były już zredukowane do na wpół słyszalnego echa, zniekształcone, przemieszane i przeplecione z kilkudziesięcioma innymi przekazami. Wyglądało to tak, jakby istniał tylko jeden kanał między teraźniejszością a przyszłością, kanał z ograniczonym pasmem przenoszenia. Każda przesłana wiadomość redukowała potencjalną pojemność przyszłych wiadomości. Ale nie zawartość wiadomości niepokoiła, lecz to, co Felka przelotnie dostrzegała za nimi.
Czuła tam jakiś umysł.
— Dotknęliśmy czegoś — powiedziała Remontoire’owi. — Lub też raczej coś dotknęło nas. Sięgnęło korytarzem i otarło się o nasze umysły, nadeszło w tym samym czasie, kiedy dostawaliśmy instrukcje.
— Właśnie ta rzecz była złem?
— Nie potrafię tego inaczej opisać. Zaledwie przelotne z nią spotkanie, zaledwie dzielenie z nią myśli przez chwilę doprowadziło większość z nas do szaleństwa, a nawet uśmierciło. — Felka spojrzała na ich odbicia na szklanej ścianie. — Ale ja przeżyłam.
— Miałaś szczęście.
— Nie, to nie szczęście. Niezupełnie. Po prostu rozpoznałam tę rzecz, więc szok wywołany spotkaniem z nią nie był aż tak głęboki. I ponieważ ono również mnie rozpoznało. Wycofało się natychmiast po dotknięciu mego umysłu i skoncentrowało na innych.
— Co to było? Przecież jeśli to rozpoznałaś…
— Szkoda, że to zrobiłam. Musiałam od tamtego czasu żyć z tym rozpoznaniem i nie było to łatwe.
— Więc co to było? — naciskał Remontoire.
— Myślę, że to była Galiana — oznajmiła Felka. — Sądzę, że to jej umysł.
— W przyszłości?
— W jednej z przyszłości. Nie w naszej, przynajmniej nie w naszej dokładnie.
Remontoire uśmiechnął się nerwowo.
— Galiana nie żyje. Oboje o tym wiemy. Jak jej umysł mógł przemawiać do ciebie z przyszłości, nawet jeśli to przyszłość nieco odmienna od naszej. Nie mogła być odmienna aż tak.
— Nie wiem. Zastanawiam się. I ciągle się zastanawiam, w jaki sposób stała się taka.
— I właśnie dlatego opuściłaś Osnowę?
— Sam też byś to zrobił. — Felka zobaczyła, że mysz skręciła na niewłaściwym zakręcie, nie na tym, który Felka przewidywała. — Gniewasz się na mnie, prawda? Czujesz, że ją zdradziłam.
— Bez względu na twoje wyjaśnienia tak, myślę, że tak — powiedział łagodniej.
— Nie mam do ciebie pretensji. Ale musiałam tak postąpić, Remontoire. Musiałam to zrobić natychmiast. Zupełnie tego nie żałuję, choć szkoda, że się tego dowiedziałam.
— A Clavain… Czy coś o tym wie? — szepnął Remontoire.
— Oczywiście, że nie. To by go zabiło.
Rozległo się stukanie palców o drewno. Clavain wpłynął do pomieszczenia, rzucił okiem na labirynt i zapytał:
— Mówicie o mnie za moimi plecami, prawda?
— Tak naprawdę to w ogóle o tobie nie rozmawialiśmy — oznajmiła Felka.
— Jestem rozczarowany.
— Poczęstuj się herbatą, Clavainie. Powinna się jeszcze nadawać do picia.
Clavain wziął bańkę.
— Chcecie mi przekazać, co zdarzyło się na zebraniu Ścisłej Rady?
— Nie możemy omawiać szczegółów — rzekł Remontoire. — Mogę tylko powiedzieć, że istnieją poważne naciski, byś dołączył do Rady. Częściowo pochodzą od Hybrydowców, którzy czują, że twoja lojalność dla Matczynego Gniazda zawsze będzie wątpliwa, dopóki tam nie wstąpisz.
— Są cholernie bezczelni.
Remontoire i Felka wymienili spojrzenia.
— Być może — zgodził się Remontoire. — Są także tacy — przypuszczam, że to twoi sprzymierzeńcy — którzy uważają, że z nawiązką udowodniłeś przez lata lojalność.
— To bardziej odpowiada faktom.
— Ale oni również chcieliby cię mieć w Ścisłej Radzie — oświadczyła Felka. — Wydaje się im, że należąc do Rady, nie będziesz mógł wędrować i narażać się na niebezpieczeństwo. Postrzegają to jako sposób ochrony cennego zasobu.
Clavain podrapał się w brodę.
— Więc mówisz, że w żaden sposób nie wygram?
— Istnieje mniejszość, której odpowiada to, że pozostajesz poza Radą — dodał Remontoire. — Niektórzy to twoi najwytrwalsi sprzymierzeńcy. Inni jednak myślą, że pozwalanie ci na zabawę w żołnierzyka to najłatwiejszy sposób, byś został trupem.
— Miło wiedzieć, że cię doceniają. A co ty myślisz?
— Rada cię potrzebuje, Clavainie. Teraz bardziej niż kiedykolwiek — odparł Remontoire.
Felka poczuła, że między obydwoma mężczyznami przemknęło coś niewyrażalnego. Nie była to komunikacja neuralna, lecz coś starszego, co mogli rozumieć jedynie zaufani przyjaciele, którzy długo się znali.
Clavain kiwnął poważnie głową i spojrzał na Felkę.
— Znasz moje stanowisko, Clavainie — powiedziała. — Znam ciebie i Remontoire’a od czasów dzieciństwa na Marsie. Byłeś tam dla mnie. Wróciłeś do gniazda Galiany i mnie ocaliłeś, kiedy ona stwierdziła, że to beznadziejne. Później nigdy nie zrezygnowałeś ze mnie. Przemieniłeś mnie. Uczyniłeś ze mnie osobę.
— A teraz?
— Galiany już nie ma — oznajmiła. — Jedno ogniwo łączące mnie z przeszłością mniej. Nie sądzę, abym zniosła utratę jeszcze jednego.