Na planecie Resurgam, w budynku w Cuvier, przy oknie stała kobieta, tyłem do drzwi. Dłonie splotła mocno za plecami.
— Następny — powiedziała.
Czekała, aż przywloką kolejnego podejrzanego. Podziwiała widok — wspaniały i kojący. Pochylające się nad ulicą okna sięgały od podłogi do sufitu. Funkcjonalne budowle odchodziły we wszystkich kierunkach — piętrzące się sześciany i prostokąty. Bezlitośnie prostokreślne konstrukcje wzbudzały poczucie miażdżącej jednorodności i podporządkowania — umysłowe falowody do tłumienia bardziej radosnych czy wzniosłych myśli.
Jej biuro — zaledwie pokoik w znacznie większym Domu Inkwizycji — znajdowało się w przebudowanej części Cuvier. Zapiski historyczne — inkwizytor nie była świadkiem tamtych wydarzeń — wskazywały, że budynek stał prawie bezpośrednio nad terenem zerowym, gdzie Potopowcy Słusznej Drogi zdetonowali pierwsze ze swoich urządzeń terrorystycznych. Ze skutecznością rzędu dwóch kiloton, bomba z antymaterii wielkości główki od szpilki nie mogła konkurować z innymi narzędziami destrukcji, które inkwizytor napotkała w swym życiu, liczyła się jednak nie wielkość broni, ale to, co nią zrobiono.
Terroryści nie mogli wybrać bardziej wrażliwego celu i skutki okazały się katastrofalne.
— Następny — powtórzyła inkwizytor, tym razem trochę głośniej.
Drzwi otworzyły się ze skrzypnięciem na szerokość dłoni.
— To wszystko na dzisiaj, psze pani — odezwał się stojący na zewnątrz strażnik.
Oczywiście — teczka Iberta była ostatnią ze stosu.
— Dziękuję — odpowiedziała inkwizytor. — Czy słyszał pan może coś nowego na temat śledztwa w sprawie Ciernia?
Strażnik odpowiedział z odrobiną skrępowania, gdyż przekazywał informacje między współzawodniczącymi wydziałami rządowymi:
— Zdaje się, że zwolnili mężczyznę po przesłuchaniu. Miał niezbite alibi, choć wydobyto to dopiero po pewnej perswazji. Chyba był z kobietą, ale nie z żoną. — Strażnik wzruszył ramionami. — Zwykła historia…
— I, jak sobie wyobrażam, zwykła perswazja — parę nieszczęśliwych upadków ze schodów. Nie ma dodatkowych tropów prowadzących do Ciernia?
— Są równie daleko od jego złapania, jak pani od złapania triumwira. Przepraszam. Wie pani, co chcę powiedzieć.
— Taaak… — Dwuznacznie przeciągnęła to słowo.
— Czy to wszystko, psze pani?
— Na razie tak.
Drzwi zamknęły się, skrzypiąc.
Kobieta, do której oficjalnie zwracano się inkwizytor Vuilleumier, znowu obserwowała widok miasta. Delta Pawia świeciła nisko na niebie i zaczynała barwić ściany budynków odcieniami rdzy i oranżu. Zapadał zmrok i kobieta wróciła wspomnieniami do Chasm City i do wcześniejszego okresu na Krańcu Nieba. Zawsze o zmierzchu zastanawiała się, czy lubi to miejsce. Niedługo po przybyciu do Chasm City spytała mężczyznę zwanego Mirabel, czy kiedyś uznał, że miasto mu się podoba. Mirabel pochodził z Krańca Nieba tak jak ona. Oznajmił, że jakoś przyzwyczaił się do miasta. Wątpiła w jego słowa, ale w końcu okazało się, że miał słuszność. Jednak dopiero gdy siłą wypchnięto ją z Chasm City, zaczęła je wspominać z niejakim sentymentem.
Na Resurgamie nigdy nie osiągnęła takiego stanu.
Światła przydzielanych przez rząd samochodów elektrycznych płynęły między domami jak srebrne rzeki. Odwróciła się od okna i przeszła przez gabinet do swego prywatnego pokoju. Zamknęła za sobą drzwi.
Względy bezpieczeństwa wymagały, by pokój nie miał okien. Usiadła w wyściełanym fotelu za rozległym, podkowiastym biurkiem. Był to stary sekretarzyk, którego martwe cybernetyczne trzewia wyrzucono i zastąpiono systemami znacznie prymitywniejszymi. Dzbanek nieświeżej, ciepłej kawy stał na podgrzewanej spirali w końcu biurka. Z brzęczącego wentylatora elektrycznego wydobywał się zapaszek ozonu.
Przy trzech ścianach, włącznie z tą, zza której inkwizytor przyszła, stały półki pełne oprawionych raportów, opisujących wysiłki ostatnich piętnastu lat. Byłoby absurdem poświęcać energię całego rządowego wydziału na łapanie pojedynczego człowieka: kobiety, o której nie wiedziano z całą pewnością ani czy żyje, ani czy znajduje się na Resurgamie. Dlatego biuru inkwizytora polecono zbieranie informacji o zewnętrznych zagrożeniach. Jednak sprawa triumwira, ciągle otwarta, stanowiła najbardziej znane zadanie biura, tak jak problem ujęcia Ciernia i rozmontowanie dowodzonego przez niego ruchu zdominował pracę sąsiedniego Wydziału Zagrożeń Wewnętrznych. Choć upłynęło ponad sześćdziesiąt lat od zbrodni triumwira, wysocy oficjele nadal porykiwali, domagając się aresztowania i procesu tej kobiety. Wykorzystywali całą sprawę do zogniskowania publicznych emocji, które w innym wypadku mogłyby się skierować przeciwko rządowi. To jedna z najstarszych sztuczek sterowania tłumem — dostarczenie mu przedmiotu nienawiści. Inkwizytor miał wiele innych spraw, którymi zajmowałby się chętniej od ścigania przestępcy wojennego, lecz gdyby wydział nie wykazał należytego entuzjazmu w tej kwestii, przejąłby ją inny wydział, a do tego nie można było dopuścić. Istniało pewne, choć bardzo niewielkie prawdopodobieństwo, że temu nowemu wydziałowi by się powiodło.
Tak więc inkwizytor utrzymywała fikcję. Sprawa triumwira pozostawała legalnie otwartą, gdyż triumwir była Ultrasem i dlatego należało zakładać, że choć od czasów jej działalności kryminalnej upłynęło tyle lat, ona żyje nadal. Istniały listy dziesiątek tysięcy potencjalnych podejrzanych, transkrypcje tysięcy przesłuchań. Setki życiorysów i raportów z innych spraw. Pewne indywidua, w sumie kilkanaście osób, zasługiwały na większość półki. A to był tylko ułamek archiwum — papiery, które musiały się znajdować bezpośrednio pod ręką. Na dole w piwnicach i w miejscach rozsianych po całym mieście dokumentacja zajmowała wiele kilometrów półek. Wspaniała i przeważnie utajniona sieć poczty pneumatycznej pozwalała na przerzucanie teczek z jednego biura do drugiego w ciągu zaledwie kilku sekund.
Na biurku kobiety leżało parę otwartych teczek. Różne nazwiska objęto kółkiem, podkreślono lub połączono liniami niczym pajęczą siecią. Do raportów przypięto zszywkami fotografie, rozmazane twarze wyłowione z tłumu przy użyciu długoogniskowych obiektywów. Inkwizytor przerzuciła te teczki; musiała sprawiać przekonujące wrażenie, że rzeczywiście idzie po tych widocznych tropach. Musiała wysłuchiwać agentów operacyjnych i analizować fragmentaryczne wiadomości od informatorów. Musiała całym postępowaniem wskazywać, że rzeczywiście bardzo jej zależy na znalezieniu triumwira.
Coś zwróciło jej uwagę. Coś na czwartej, pozbawionej półek ścianie.
Ściana ukazywała Resurgam w rzucie Mercatora. Mapa odzwierciedlała bieżący postęp terraformowania Resurgamu. Do nieustępliwych szarości, brązu i bieli, dominujących przed stuleciem, dołączyły małe niebieskie i zielone kleksy. Cuvier pozostawał największym osiedlem, ale obecnie kilkanaście placówek osiągnęło rozmiary miasteczek. Linie siewa łączyły większość z nich; pozostałe połączono kanałami, drogami lub rurociągami towarowymi. Było trochę lądowisk, ale brakowało samolotów i regularne podróże odbywali przede wszystkim oficjele rządowi. Do mniejszych osiedli — stacji klimatu i kilku nadal działających stanowisk wykopaliskowych — można było dotrzeć sterowcem lub terenowym łazikiem, ale podróże ciągnęły się tygodniami.
Teraz w północnowschodnim rogu mapy, setki kilometrów od miejsc, o których ktokolwiek coś słyszał, migało czerwone światełko. Zgłaszał się agent operacyjny. Agentów identyfikowano po ich numerach kodowych, mrugających przy plamce wskazującej położenie nadawcy.
Agent operacyjny Cztery.
Inkwizytor poczuła, jak jej krótkie czarne włosy na głowie stają dęba. Już od bardzo, bardzo dawna nie otrzymywała żadnych meldunków od agenta operacyjnego Cztery.
Wklepała do biurka zapytanie, dziobiąc pojedynczo w sztywne czarne klawisze. Poprosiła biurko, by sprawdziło, czy agent operacyjny Cztery jest obecnie dostępny. Wydruk z biurka potwierdził, że czerwone światełko włączyło się dopiero przed dwiema godzinami. Agent nadal znajdował się przy odbiorniku i oczekiwał odpowiedzi inkwizytora.
Inkwizytor podniosła z biurka czarny, ślimaczy nagłownik telefonu i przycisnęła do skroni.
— Łączność — powiedziała.
— Tu łączność.
— Połączcie mnie z agentem operacyjnym Cztery. Powtarzam: agent operacyjny Cztery. Protokół trzy.
— Niech się pani nie rozłącza. Nawiązuję. Jest połączenie.
— Zabezpieczenie.
Usłyszała, jak przydźwięk linii został lekko zmodulowany, gdy funkcjonariusz łączności wypadł z pętli. Nadsłuchiwała — tylko syk.
— Cztery?… — szepnęła.
Nastała dręcząca cisza, zanim nadeszła odpowiedź.
— Mówi się. — Głos był słaby, gubił się w zakłóceniach.
— Dawno cię nie słyszałam, Czwórka.
— Wiem. — To był kobiecy głos, bardzo dobrze znany inkwizytor. — Jak się pani wiedzie, Inkwizytor Vuilleumier?
— Sukcesy i niepowodzenia, jak zwykle w pracy.
— Znam to uczucie. Musimy się spotkać, pilnie i osobiście. Czy twoje biuro nadal zachowało swoje drobne przywileje?
— W pewnych granicach.
— Wobec tego sugeruję, byś w pełni ich nadużyła. Znasz moje obecne położenie. Siedemdziesiąt pięć klików na południowy zachód ode mnie jest małe osiedle o nazwie Solnhofen. Mogę tam dotrzeć w ciągu dnia i będę w… — Podała inkwizytor namiary gospody.
Inkwizytor wykonała w pamięci rutynowe obliczenia. Dotarcie do Solnhofen siewem i drogami zabierze dwa do trzech dni. Siewem i sterowcem będzie szybciej, ale to zwróci uwagę: sterówce rutynowo nie odwiedzały Solnhofen. Samolotem można łatwo osiągnąć cel w ciągu półtora dnia, nawet gdyby się leciało dłuższą drogą, omijając fronty atmosferyczne. Zwykle w wypadku nagłej prośby agenta operacyjnego nie zawahałaby się przed wyborem samolotu. Ale to był operacyjny Cztery. Nie mogła sobie pozwolić na przyciągnięcie nadmiernego zainteresowania. Ale, zreflektowała się, zrezygnowanie z samolotu będzie miało dokładnie taki skutek. Trudna decyzja.
— Czy to naprawdę takie pilne? — zapytała inkwizytor, znając z góry odpowiedź.
— Oczywiście. — Kobieta wydała kurzy, gdaczący dźwięk. — Nie dzwoniłabym w innym wypadku.
— I to dotyczy jej… triumwira?
Inkwizytor odniosła wrażenie, że słyszy uśmiech w odpowiedzi agenta operacyjnego.
— Kogóżby innego?