TRZYNAŚCIE

Ciernia wlekli siłą do gabinetu inkwizytora. Wielkie drzwi, otworzyły się ze skrzypieniem i oto ją zobaczył: stała przy oknie, odwrócona plecami do wejścia. Patrzył na nią spod opuchniętych powiek. Nie spodziewał się, że jest tak drobna i młoda — dziewczyna w stroju dorosłej kobiety. Była ubrana w ciemne spodnie, ciemną skórzaną, zapinaną z boku bluzę, sięgającą prawie do kolan i trochę za dużą. Na nogach miała wysokie lśniące buty, a na dłoniach rękawiczki. Czarne włosy zaczesane do tyłu na karku poskręcały się w małe loczki, przypominające odwrócone znaki zapytania. Ponieważ stała zwrócona do niego bokiem, zobaczył, że ma lekko garbaty nos. Jej karnacja była o ton ciemniejsza niż jego.

Odwróciła się i rzekła do strażnika w drzwiach:

— Możesz nas zostawić samych.

— Proszę pani…

— Powiedziałam, że możesz odejść.

Strażnik zostawił więźnia i wyszedł. Cierń lekko się chwiał. Widział kobietę raz wyraźnie, raz jak za mgłą. Długo patrzyła na niego. Potem przemówiła; ten głos słyszał już z głośnika.

— Dojdziesz do siebie? Przykro mi, że cię pobili.

— Mnie jest dużo bardziej przykro.

— Chciałam się z tobą tylko spotkać.

— W takim razie może powinnaś uważać na to, co się przytrafia twoim gościom — odparł, czując w ustach smak krwi.

— Przejdźmy, proszę. — Wskazała wejście do prywatnego pokoju. — Musimy coś przedyskutować.

— Dziękuję, tu mi dobrze.

— Cierniu, to nie było zaproszenie, nie interesuje mnie twoje samopoczucie.

Zastanawiał się, czy odczytała jego reakcję — minimalne zwężenie źrenic, zdradzające winę. Albo może miała przymocowany do karku laser, próbkujący poziom soli na jego skórze? Z pewnością dobrze się orientowała, co on sądzi o jej zapewnieniach. Może nawet gdzieś w budynku znajdował się trał — mówiono, że w Domu Inkwizycji jest przynajmniej jeden trał, doskonale konserwowany od początku istnienia kolonii.

— Nie wiem, za kogo mnie uważacie.

— Ależ wiesz. Po co te gierki? Chodź ze mną.

Wszedł do mniejszego pokoju bez okien. Rozejrzał się, ale nie zauważył żadnej pułapki, nic nie świadczyło o tym, że to zakamuflowany pokój przesłuchań. Pomieszczenie wyglądało dość przeciętnie. Przy trzech ścianach półki zapchane papierzyskami, na czwartej mapa Resurgamu upstrzona szpileczkami i lampkami. Inkwizytor wskazała mu krzesło przy wielkim biurku, zajmującym znaczną część pokoju. Po drugiej stronie biurka siedziała z lekko znudzoną miną inna kobieta, starsza od inkwizytor. Na szczupłe, ale muskularne ramiona miała narzucony ciężki szarobury płaszcz z kutnerowymi mankietami i kołnierzem. Była w czapce. Uderzyło go to, że obie kobiety mają nieco ptasie cechy — są chude, a jednocześnie zwinne i grubokościste. Nieznajoma za biurkiem paliła papierosa.

Usiadł na krześle, które wskazała mu inkwizytor.

— Kawy?

— Nie, dziękuję.

Kobieta pchnęła ku niemu paczkę papierosów.

— A może zapalisz?

— Bez tego też się obędę.

Podniósł jednak pudełko, odwrócił je i przyjrzał się dziwnym napisom i pieczęciom. Nie wyprodukowano ich w Cuvier. W ogóle nie wyglądały na towar z Resurgamu. Przesunął pudełko z powrotem w stronę kobiety.

— Mogę już iść?

— Nie. Nawet nie zaczęliśmy. — Inkwizytor usiadła na swoim krześle, obok drugiej kobiety, i nalała sobie kawy.

— Poznajmy się. My wiemy, kim jesteś, ale ty chyba niewiele wiesz o nas. Oczywiście masz jakieś informacje na mój temat, ale chyba niezbyt dokładne. Nazywam się Vuilleumier. A to moja współpracownica…

— Irina — wtrąciła starsza kobieta.

— Tak, Irina. A ty jesteś Cierń, człowiek, który ostatnio narobił tyle szkód.

— Nie jestem Cierniem. Władze nie mają pojęcia, kim jest Cierń.

— Skąd wiesz?

— Czytam gazety, jak wszyscy.

— Masz rację. Wydział Zagrożeń Wewnętrznych niezbyt się orientuje, kim jest Cierń, ale tylko dlatego, że bardzo się starałam, żeby ten wydział zmylić. Wyobrażasz sobie, ile wysiłku mnie to kosztowało? Ile starań?

Wzruszył ramionami, usiłował nie okazywać ani zainteresowania, ani zdziwienia.

— To wasz problem, nie mój.

— Oczekiwałam większej wdzięczności. Ale jakoś to przeżyjemy. Rozumiemy twoje uczucia, bo nie masz szerszej perspektywy.

— Szerszej perspektywy?

— Wkrótce do tego dojdziemy. Ale przez chwilę porozmawiajmy o tobie. — Poklepała gruby segregator leżący na brzegu biurka i przesunęła go ku Cierniowi. — Otwórz, proszę, i rzuć okiem.

Patrzył na inkwizytor przez kilka sekund, potem otworzył segregator w przypadkowym miejscu i zaczął chaotycznie przeglądać wpięte kartki. Miał wrażenie, że uchylił wieko koszyka pełnego węży. Była tam cała jego biografia ze szczegółowymi przypisami i odsyłaczami. Prawdziwe imię — Renzo. Życie osobiste, publiczna działalność z ostatnich pięciu lat, ważniejsze akcje antyrządowe, w których uczestniczył, zapisy wypowiedzi, fotografie, ekspertyzy, rozwlekłe raporty.

— Jest co poczytać, prawda? — zauważyła starsza kobieta.

Przerzucił resztę papierów, czując przerażenie, żołądek podszedł mu do gardła. Na podstawie tych materiałów mogliby go wielokrotnie skazać w dziesięciu oddzielnych procesach pokazowych.

— Nie rozumiem — rzekł niepewnie. Nie zamierzał się od razu poddawać, po tak długim czasie, ale nagle wszystko wydało mu się daremne.

— Czego nie rozumiesz, Cierniu? — spytała Vuilleumier.

— To Wydział… Zagrożeń Zewnętrznych, a nie Wewnętrznych. Tobie powierzono znalezienie triumwira. Nie jestem… Wy się nie interesujecie Cierniem.

— Teraz się interesujemy — odparła i upiła łyk kawy.

Druga kobieta zapaliła kolejnego papierosa.

— Chodzi o to, Cierniu, że wraz ze współpracowniczką prowadziłyśmy sabotaż działalności Wydziału Zagrożeń Wewnętrznych. Robiłyśmy wszystko, żeby cię nie schwytano. Dlatego musiałyśmy wiedzieć o tobie przynajmniej tyle co oni, jeśli nie więcej.

Miała dziwny akcent. Nie potrafił go zidentyfikować. Chyba… słyszał go już kiedyś w młodości. Przeczesał swą pamięć, ale bezskutecznie.

— Po co ten sabotaż? — spytał.

— Ponieważ chcemy cię żywego, a nie martwego. — Wykrzywiła twarz w krótkim uśmieszku.

— To mi dodaje otuchy.

— Zaraz ci wyjaśnię, dlaczego — powiedziała Vuilleumier. — Teraz musimy cię wprowadzić w temat, więc słuchaj uważnie.

— Zamieniam się w słuch.

— To biuro, część Domu Inkwizycji zwana Wydziałem Zagrożeń Zewnętrznych, pełni zupełnie inną rolę, niż się wydaje. Tropienie przestępcy wojennego Volyovej zawsze było tylko przykrywką znacznie ważniejszej operacji. W istocie Volyova nie żyje od lat.

Miał wrażenie, że Vuilleumier kłamie, ale mimo to jej słowa zbliżają go do prawdy.

— Po co więc to udawanie, że się jej poszukuje?

— Bo nie o nią cały czas chodziło, tylko o jej statek czy sposoby dostania się na niego. A skupiając się na Volyovej, osiągaliśmy ten sam cel, bez koncentrowania publicznej uwagi na sprawie statku.

Irina skinęła głową.

— W zasadzie ten cały wydział zajmuje się wyłącznie odzyskaniem jej statku. Wszystko inne to zasłona dymna. Bardzo skomplikowana gra pozorów, która już spowodowała wewnętrzne konflikty z kilkoma innymi wydziałami.

— Dlaczego to taka tajemnica?

Kobiety wymieniły spojrzenia.

— Ja ci to wyjaśnię — wtrąciła Irina. — Poszukiwanie statku należało utajnić, bo gdyby informacja wyszła na jaw, sprowokowałaby wielkie niepokoje społeczne.

— Nie rozumiem.

— Ludzie wpadliby w panikę. — Irina machała papierosem. — Oficjalna polityka rządu zawsze wspierała terraformowanie, od czasów Girardieau i dawnych Potopowców. Po kryzysie związanym z Sylvestem jeszcze się to pogłębiło. Obecnie rząd i terraformowanie to jedność. Krytycy programu uważani są za wywrotowców. Tobie na pewno nie trzeba tego wyjaśniać.

— A co ma do tego statek?

— Można go wykorzystać do ucieczki. Część ludzi w rządzie odkryła bardzo niepokojące fakty. — Irina wydmuchnęła dym nosem. — Kolonii zagraża zewnętrzne niebezpieczeństwo, ale nie takie, jak sobie pierwotnie wyobrażano. Badania nad tym zagrożeniem prowadzi się od dłuższego czasu. Wnioski są jednoznaczne: Resurgam trzeba ewakuować w ciągu roku czy dwóch. Optymistycznie licząc — w ciągu pięciu lat, ale to już nadzwyczajny optymizm.

Obserwowała go, sprawdzając, jakie wrażenie wywarły na nim jej słowa. Może przypuszczała, że nie wszystko zrozumiał. Pokręcił głową.

— Przepraszam, ale musisz mi to wyjaśnić dokładniej.

Irina miała zbolałą minę.

— Nie wierzysz mi?

— Nie ja jeden.

— Ale przecież zawsze chciałeś opuścić Resurgam — rzekła inkwizytor — i twierdziłeś, że kolonia jest w niebezpieczeństwie.

— Chciałem stąd wyjechać. Kto by nie chciał?

— Posłuchaj — zaczęła ostro Vuilleumier. — Tysiące ludzi uważają cię za bohatera. Większość z nich zupełnie nie ufa rządowi. Spora grupa od dawna wierzy, że wiesz, gdzie jest prom, i przygotowujesz masowy exodus swoich wyznawców w kosmos.

Wzruszył ramionami. — I co?

— Oczywiście to nieprawda, promy nigdy nie istniały, ale mogłyby istnieć, nie jest to takie nieprawdopodobne, wziąwszy pod uwagę wszystko, co zaszło. — Pochyliła się ku niemu. — Rozważ następującą hipotezę. Tajna agencja rządowa odkrywa, że Resurgamowi zagraża globalne niebezpieczeństwo. Ta sama agencja ustala pozycję statku Volyovej. Inspekcja statku wykazuje, że statek jest uszkodzony, ale nadaje się do lotu i, co najważniejsze, do przewozu pasażerów. Bardzo wielu pasażerów. Mógłby ewakuować całą planetę.

— Jak arka? — spytał.

— Tak — odparła, wyraźnie zadowolona z jego odpowiedzi. — Dokładnie jak arka.

Irina trzymała papierosa w dwóch palcach. Jej nadzwyczaj chude dłonie kojarzyły się Cierniowi z kośćmi rozłożonego ptasiego skrzydła.

— Ale statek-arka to dopiero połowa problemu — powiedziała. — Gdyby rząd ogłosił, że taki statek istnieje, czy uwierzono by mu? Oczywiście ludzie byliby sceptyczni. — Dźgnęła papierosem w jego stronę. — I tu jest zadanie dla ciebie. Ludzie zaufają tobie w sprawach, w których nie zaufają nam.

Cierń mocno odchylił się do tyłu wraz z krzesłem, które teraz stało tylko na dwóch tylnych nogach. Zaśmiał się i pokręcił głową. Kobiety obserwowały go beznamiętnie.

— To dlatego skatowano mnie tam na dole? Żebym zmiękł i uwierzył w te bzdury?

Irina wzięła do ręki paczkę papierosów.

— To pochodzi z tego statku.

— Czyżby? To miłe. Chyba powiedziałyście, że nie ma sposobu dotarcia na orbitę.

— Nie było, ale teraz jest. Włamałyśmy się zdalnie do systemów komputerowych statku i kazałyśmy wysłać prom na planetę.

Skrzywił się, ale nie mógł przysiąc, że to bzdura. Owszem — trudne, owszem — mało prawdopodobne, ale nie niemożliwe.

— I tym jednym promem zamierzacie ewakuować całą planetę?

— Dwoma. — Vuilleumier zakasłała i wyjęła drugi segregator. — Ostatni spis wykazał, że ludność Resurgamu liczy nie całe dwieście tysięcy. Większy z statków może zabrać pięćset osób na orbitę, gdzie mogą się przesiąść na statek śródukładowy o czterokrotnie większej pojemności. Musielibyśmy wykonać czterysta lotów z Resurgamu na orbitę. Statek śródukładowy odbyłby około stu lotów w tę i z powrotem do statku Volyovej. To jest rzeczywiste wąskie gardło. Każda z tych podróży zajmie co najmniej trzydzieści godzin, nie licząc czasu załadunku i wyładunku po obu końcach. Przyjmijmy bezpiecznie czterdzieści godzin. Razem dostajemy prawie sześć standardowych miesięcy. Możemy zaoszczędzić trochę czasu, włączając dodatkowy statek na trasie planeta — orbita, ale i tak nie zejdziemy poniżej pięciu miesięcy. A i to przy założeniu, że co czterdzieści godzin nowa grupa dwóch tysięcy osób będzie przygotowana na wylot z Resurgamu. — Vuilleumier uśmiechnęła się. Podobał mu się ten uśmiech, nic nie mógł na to poradzić, choć powinien mu się kojarzyć z bólem i strachem. — Rozumiesz teraz, dlaczego cię potrzebujemy.

— A co zrobi rząd, jeśli odmówię współpracy?

— Zostałby tylko powszechny przymus — odparła z powagą Irina. — Stan wyjątkowy, obozy internowania; niemiła perspektywa. Spodziewamy się aktów społecznego nieposłuszeństwa. Prawdopodobnie wiele osób by zginęło.

— I tak wiele osób zginie — stwierdziła Vuilleumier. — Niemożliwe jest zorganizowanie masowej ewakuacji bez ofiar. Chciałybyśmy to jednak zminimalizować.

— Z moją pomocą? — spytał.

— Pozwolisz, że przedstawię ci plan. — Dźgała palcem blat biurka. — Zaraz cię zwolnimy. Możesz iść, gdzie ci się podoba. Nadal będziemy robiły wszystko, żeby Wydział Zagrożeń Wewnętrznych nie siedział ci na karku. Doprowadzę również do ukarania tych drani, którzy cię pobili, przyrzekam. W zamian prosimy cię o rozpowszechnienie informacji, że zlokalizowałeś promy. Oraz że odkryłeś zagrożenie dla Resurgamu i znasz sposób uratowania wszystkich. Twoja organizacja rozpowszechni informacje, że ewakuacja zacznie się wkrótce, oraz da wskazówki, gdzie powinny się zbierać grupy zainteresowanych. Równocześnie władze wydadzą oświadczenie dyskredytujące twój ruch, ale nie będzie to zupełnie przekonujące. Ludzie zaczną przypuszczać, że natknąłeś się na coś, co rząd chce przed nimi ukryć. Czy na razie jest to jasne?

Odwzajemnił jej uśmiech.

— Na razie tak.

— Teraz zaczyna się najciekawsze. Gdy te informacje zakorzenią się w świadomości społecznej i część ludzi zacznie je traktować poważnie, zostaniesz aresztowany. Albo przynajmniej ludzie zobaczą, jak jesteś aresztowany. Po pewnym czasie rząd przyzna, że rzeczywiście istnieje zagrożenie i że twój ruch uzyskał dostęp do statku Volyovej. W tym momencie operacja ewakuacji znajdzie się pod kontrolą rządu, ale ty będziesz postrzegany jako ktoś, kto niechętnie daje tej akcji swoje błogosławieństwo, i na żądanie ludności dostaniesz władzę — pozorną. Rząd wyjdzie na durnia, ale u ludzi zwiększy się zaufanie do całej operacji. Zostaniesz bohaterem. — Popatrzyła mu prosto w oczy przez chwilę dłuższą niż poprzednio. Potem odwróciła wzrok. — Wszyscy na tym wygrają. Planeta zostanie ewakuowana bez paniki. W efekcie zostaniesz zwolniony i uhonorowany, oskarżenia zostaną od dalone. Kusząca propozycja, prawda?

— Byłaby kusząca, ale ma dwie małe wady.

— Mianowicie?

— Zagrożenie i statek. Nie wyjaśniłyście, dlaczego trzeba ewakuować Resurgam. Powinienem to chyba wiedzieć. I uwierzyć. Nie zdołam nikogo przekonać, jeśli sam nie będę przekonany.

— Słusznie. A statek?

— Powiedziałyście, że potraficie się dostać na statek. Dobrze.

Spojrzał na obie kobiety, najpierw na młodszą, potem na starszą. Czuł — choć nie miał na to dowodów — że o ile każda z nich jest bardzo niebezpieczna, gdy działa sama, to w zespole są niebezpieczne wyjątkowo.

— Dobrze… co? — spytała Vuilleumier.

— Pokażcie mi go.


* * *

Znajdowali się sekundę świetlną od Matczynego Gniazda, gdy stało się coś osobliwego.

Felka obserwowała, jak kometa ginie za „Nocnym Cieniem”. Początkowo znikała tak wolno, że odlot miał w sobie coś z dziwnego snu, jak odbijanie się od brzegu samotnej, zalanej księżycowym światłem wyspy. Pomyślała o swojej pracowni w zielonym jądrze komety, o cyzelowanych drewnianych zabawkach, przypominających rzeźby w kości słoniowej. Potem myślała o ścianie twarzy, o świecących myszach w labiryncie; nie miała pewności, czy jeszcze je kiedyś zobaczy. Nawet jeśli wrócę, myślała, okoliczności ulegną zmianie, Clavain będzie albo uwięziony, albo martwy. Wiedziała, że bez jego pomocy wycofa się w siebie, w bezpieczną jaskinię przeszłości, gdy jedyną najważniejszą dla niej rzeczą był ukochany Mur. To straszne, ale taka perspektywa w ogóle jej nie przerażała, raczej wywoływała wrażenie dręczącego oczekiwania. Co innego gdyby żyła Galiana albo gdyby przynajmniej Clavain nadal dotrzymywał Felce towarzystwa. Kotwiczyłoby ją to w realnym świecie, pełnym przytłaczającej prostoty.

Po zamknięciu pracowni i wyznaczeniu serwitora, który pod jej nieobecność miał dbać o myszy, Felka poszła odwiedzić Galianę w krypcie — po raz ostatni pożegnać się z zamrożonym ciałem. Drzwi do krypty jednak nie chciały się otworzyć. Nie miała czasu szukać kogoś do pomocy, bo spóźniłaby się na start „Nocnego Cienia”. Wyleciała więc bez pożegnania i teraz zastanawiała się, dlaczego ma w związku z tym poczucie winy.

Z Galianą łączyło ją przecież tylko nieco wspólnego materiału genetycznego.

Felka zaszyła się w swojej kwaterze, gdy Matczyne Gniazdo stało się zbyt niewyraźne i małe dla obserwacji nieuzbrojonym okiem. Godzinę po odlocie statek podniósł grawitację do jednego g, co natychmiast określiło „górę” — tam gdzie znajdował się ostry dziób długiego stożkowatego kadłuba. Po dwóch godzinach, gdy Matczyne Gniazdo pozostało sekundę świetlną za „Nocnym Cieniem”, ze statkowego interkomu przyszła wiadomość, uprzejmie skierowana do Felki. Felka była jedynym na statku Hybrydowcem, niepodłączonym standardowo do ogólnej sieci komunikacji neuronalnej.

Polecono jej się wspiąć, zgodnie z kierunkiem lotu, do pomieszczeń na dziobie, który teraz był nad jej głową. Gdy się ociągała, jeden z techników Skade, Hybrydowiec, łagodnie ją przynaglał, aż pokonała wiele poziomów od swej kwatery. Nie chciała, by do pamięci krótkoterminowej wgrano jej plan „Cienia” — taka gotowa wiedza pozbawiłaby ją przyjemności samodzielnego badania rozkładu statku, co łagodziło nieco nudę lotu. Bez trudu rozpoznała, że teraz znajduje się bliżej dziobu. Krzywizna ścian była tu większa, a kajuty mniejsze. Felka szybko doszła do wniosku, że statkiem leci tylko kilkanaście osób, w tym ona i Remontoire. Poznała, że wszyscy są ze Ścisłej Rady, choć nawet nie próbowała odczytać ich umysłów.

Kajuty, zwykle bez okien, były spartańsko urządzone — statek tworzył je w zależności od aktualnych potrzeb załogi. Pokój, w którym znalazła Remontoire’a, umieszczony przy zewnętrznej warstwie kadłuba, miał owalną kopułę obserwacyjną w jednej ze ścian. Remontoire siedział na ławce-wyprasce. Miał spokojny wyraz twarzy, dłonie złączył w piramidkę na kolanie. Konwersował z białym mechanicznym krabem, wiszącym tuż pod brzegiem kopuły.

— Co się stało? — spytała Felka. — Dlaczego musiałam opuścić swoją kwaterę?

— Nie wiem dokładnie — odparł Remontoire.

Potem usłyszeli serię kilkunastu głuchych trzasków, gdy w górze i dole statku zamykały się metalowe, zbrojone źrenicowate grodzie.

— Wkrótce będziesz mogła wrócić do swej kajuty — oznajmił krab. — To tylko środki bezpieczeństwa.

Felka znała ten głos, choć zapamiętany przez nią ton był nieco inny.

— Skade? Myślałam, że…

— Pozwolili mi zawładnąć tym proksym — odparł krab, kręcąc małymi segmentowymi manipulatorami między przednimi szponami.

Był przyczepiony do ściany za pomocą okrągłych poduszeczek na końcach nóg. Spod białego, błyszczącego pancerza wystawały kolce, lufy oraz narzędzia do cięcia i kłucia. Był to najwyraźniej stary robot-zabójca.

— Miło z twojej strony, że chcesz nas pożegnać — stwierdziła Felka, czując ulgę, że Skade nie będzie im towarzyszyła.

— Pożegnać?

— Z odległości kilku sekund świetlnych nie będziesz mogła sterować proksym.

— Sekund świetlnych? Jestem na statku, Felko. Moja kwatera znajduje się parę pokładów pod twoją.

Felce powiedziano, że obrażenia Skade są tak poważne, że do utrzymania jej przy życiu niezbędny jest gabinet doktora Delmara z pełnym wyposażeniem.

— Myślałam, że…

Krab lekceważąco machnął manipulatorem.

— To nie ma znaczenia. Przyjdź później do mnie, to pogadamy.

— Z przyjemnością, Skade — odparła Felka. — Jest wiele do omówienia.

— Oczywiście. Teraz muszę już iść. Czekają mnie pilne sprawy.

W ścianie powstała zmarszczka, a po chwili powstała w niej szczelina. Krab wślizgnął się w nią i zniknął w statkowych trzewiach.

Felka spojrzała na Remontoire’a.

— Skoro wszyscy jesteśmy ze Ścisłej Rady, mogę chyba mówić swobodnie. Czy powiedziała coś więcej o eksperymentach Osnowy, gdy byliście z Clavainem?

— Nic. Skłamała nawet, mówiąc o okolicznościach wydania edyktu o zaprzestaniu budowy statków.

Remontoire mówił bardzo cicho, niemal szeptał. Zakładali, że Skade słyszy wszystkie rozmowy na statku i że potrafi czytać ich umysły. Ale Felka rozumiała, dlaczego Remontoire uznał za konieczne porozumiewanie się szeptem.

Utkwiła wzrok w ścianie, zmuszając ją do dostarczenia jakiegoś siedziska. Ze ściany naprzeciwko Remontoire’a wypchnęła się ławeczka i Felka usiadła z ulgą. Ostatnio spędziła zbyt wiele czasu w bezciążeniowym środowisku swej pracowni i teraz czuła znużenie grawitacją statku.

Spojrzała przez kopułę w dół i dostrzegła przypominający ucho cień jednego z silników, wyrysowany przez poświatę zimnego płomienia.

— Co mu powiedziała? — spytała Felka.

— Tę samą historyjkę o tym, jak na podstawie rozmaitych raportów o zaginionych statkach Ścisła Rada uzyskała dowody na ataki wilków.

— Niewiarygodne.

— Nie sądzę, by Clavain jej uwierzył. Ale nie mogła wspomnieć o Osnowie. Naturalnie, musiała mu przekazać minimum konieczne do wykonania zadania, ale jednak nie mogła pominąć sprawy edyktu.

— Osnowa to samo sedno — stwierdziła Felka. — Skade musiała wiedzieć, że jeśli wskaże Clavainowi trop, to on dojdzie aż do Wewnętrznego Sanktuarium.

— Dotarłby najwyżej tam.

— Znając Clavaina, nie byłabym taka pewna. Skade chciała mieć w nim sojusznika, bo on nie zwykł cofać się przed drobnymi trudnościami.

— Ale dlaczego nie powiedziała mu prawdy? To, że Ścisła Rada odebrała wiadomości z przyszłości nie jest wcale tak szokujące, jeśli się chwilę zastanowić. A z tego, co wiem, te przekazy były dość ogólnikowe, zaledwie jakieś mgliste ostrzeżenia.

— Jeśli się nie siedziało w środku, trudno jest opisać, co się stało. Ja brałam w tym udział tylko raz. Nie wiem, co się wydarzyło w innych doświadczeniach.

— Czy Skade miała związek z tym programem, gdy ty brałaś w nim udział?

— Tak — odparła Felka. — Ale to było po naszym powrocie z głębokiego kosmosu. Zakaz wydano znacznie wcześniej, długo przed zwerbowaniem Skade do Hybrydowców. Ścisła Rada musiała już zainicjować projekt Osnowa, zanim Skade do nas dołączyła.

Felka znów patrzyła w ścianę. Rozważania o Osnowie to rzecz całkiem naturalna, Skade nie mogła mieć tego za złe, tym bardziej że to była zasadnicza sprawa w bieżących wydarzeniach. Felka o tym wiedziała, a jednak czuła się tak, jakby się dopuszczali jakiejś nieopisanej zdrady.

Remontoire w dalszym ciągu niemal szeptał.

— Zatem Skade do nas dołączyła i dość szybko została członkiem Ścisłej Rady, po czym aktywnie zaangażowała się w Osnowę. Przynajmniej jeden z eksperymentów zbiegł się w czasie z edyktem, więc możemy założyć, że nadeszło bezpośrednie ostrzeżenie na temat efektu neutrin tau. Ale jakie ostrzeżenia pojawiły się w innych doświadczeniach? I czy w ogóle były to ostrzeżenia? — Remontoire wpatrywał się uporczywie w Felkę.

Już miała odpowiedzieć, gdy ławeczka pod nią ruszyła do góry tak gwałtownie, że Felce zaparło dech. Spodziewała się, że nacisk zaraz ustanie, ale nie ustał. Oceniała, że jej ciężar — już i tak dokuczliwy — podwoił się.

Remontoire wyjrzał na zewnątrz, w dół, tam gdzie poprzednio patrzyła Felka.

— Co to? Chyba mocniej przyśpieszyliśmy — powiedziała.

— Tak, na pewno — odparł Remontoire.

Felka spojrzała tam gdzie on, spodziewając się nowego widoku, ale zobaczyła to samo co przedtem. Nawet niebieska poświata za silnikami nie wydawała się jaśniejsza.


* * *

Stopniowo przyśpieszenie coraz mniej jej doskwierało, Felka wręcz skłonna byłaby je uznać za przyjemne. Postępując przezornie i oszczędzając siły, mogła wrócić do poprzednich zajęć. Statkowe serwitory starały się współpracować, pomagały wstawać ludziom z miejsc, zawsze gotowe do działania. Pozostali Hybrydowcy, lżejsi i chudsi od Felki, dostosowali się łatwo, choć i tak narzekali. Wewnętrzne powierzchnie statku twardniały i miękły na żądanie, by wspomóc ruchy człowieka i zapobiec ewentualnym obrażeniom.

Po godzinie przyśpieszenie znów się zwiększyło do dwóch i pół g. Wtedy Felka poprosiła o pozwolenie powrotu do własnych kwater, ale dowiedziała się, że nadal nie można przejść do tamtej części statku. Statek wydzielił jednak dla niej osobne pomieszczenie, w którym stworzył koję-wypraskę do spania. Remontoire pomógł jej wspiąć się na koję. On również nie miał pojęcia, co się dzieje.

— Nie rozumiem — stwierdziła Felka, świszcząc. — Właśnie przyśpieszaliśmy. Wiedzieliśmy, że musimy przyśpieszyć, jeśli mamy dogonić Clavaina.

Remontoire skinął głową.

— Tu chodzi o jakieś inne zjawisko. Silniki już pracowały z maksymalną wydajnością, gdy osiągnęliśmy jedno g. „Nocny Cień” jest może mniejszy i lżejszy od innych światłowców, ale ma również mniejsze silniki. Tamte statki miały według założeń projektowych wytrzymać lot z nie więcej niż jednym g, aż do osiągnięcia prędkości podświetlnej. Zgoda, na krótkich odległościach możliwe jest większe przyśpieszenie, ale tu mamy do czynienia z czymś innym.

— Mianowicie?

— Aż tak duże zwiększenie przyśpieszenia nie jest możliwe. A już na pewno nie trzykrotnie. Nie widzę żadnych pomocniczych napędów podczepionych do kadłuba. Innym sposobem osiągnięcia tego efektu byłoby zrzucenie dwóch trzecich masyz tej, którą zabraliśmy z Matczynego Gniazda.

Felka z pewnym trudem wzruszyła ramionami. Zupełnie nie interesowała się mechaniką lotów kosmicznych — dla niej statki były tylko środkiem do celu — ale bez problemu zrozumiała wywód Remontoire’a.

— Czyli silniki potrafią osiągnąć większą moc, niż zakładałeś?

— Tak, tak sądzę.

— A wnioski?

— To niemożliwe. Oboje wyglądaliśmy przez okno. Widziałaś to żarzenie? Rozproszone światło z promienia odrzutu. Powinno być znacznie intensywniejsze. Felko, powinniśmy byli zauważyć wzrost jasności. Ale go nie było. — Remontoire zamilkł na chwilę. — Światło nawet osłabło, jakby silniki zostały nieco przygaszone. Jakby pracowały mniej intensywnie niż wcześniej.

— To jest bez sensu.

— Właśnie — przyznał Remontoire. — Zupełnie. Chyba że ma z tym coś wspólnego tajna maszyneria Skade.

Загрузка...