PIĘĆ

Wyjście w punkcie skoku było znacznie gwałtowniejsze, jakby nawet studnia grawitacyjna została uszkodzona podczas kataklizmu. Zdaniem Geary’ego to musiało mieć jakiś związek z masą tutejszej gwiazdy, bowiem tunele tego rodzaju były silnie zależne od tego właśnie czynnika. Wszechobecna szarość zniknęła w jednym momencie i flota Sojuszu przybyła na Kalixę.

Nikt się nie odezwał słowem, wszyscy przyglądali się temu, co zostało z zaludnionego systemu gwiezdnego. Po kilku minutach Geary oderwał wzrok od wyświetlaczy, by porównać stan aktualny z zapisami w syndyckich atlasach, które zdobyli na Sancere.

Stare zapisy nie oddawały rzeczywistości w najmniejszym stopniu. Już nie. W atlasie opisywano Nogaty, gęsto zaludniony system gwiezdny z jedną planetą typu ziemskiego nadającą się do zamieszkania przez człowieka. Na pozostałych oraz na ich satelitach mieściły się kolonie i podziemne miasta. Populacja systemu zbliżała się do granicy stu milionów mieszkańców, większość z nich zamieszkiwała w pobliżu wrót hipernetowych, które najpierw były kluczem do bogactw Kalixy, a potem przyniosły jej zagładę, implodując z mocą porównywalną do wybuchu supernowej. Wbrew relacjom naocznych świadków, z którymi Geary zdążył się wcześniej zapoznać, zniszczenia nie były tak wielkie, jak mówiono. Chociaż gdyby system przestał istnieć, ta wizja byłaby może łatwiejsza do zniesienia. Niestety, miał teraz przed oczami wiele śladów po dawnej świetności tego miejsca.

– Na żadnej z planet nie wykrywamy śladów życia – zameldował zdławionym głosem wachtowy z operacyjnego. – Po stronie wystawionej na działania impulsu widać tylko ruiny, ale miejsca osłonięte przed działaniem fali uderzeniowej, na przykład przeciwległe półkule planet, także nie wyglądają lepiej. Zostały zniszczone przez trzęsienia ziemi i inne kataklizmy będące efektem implozji. Na jedynej nadającej się do zamieszkania planecie pozostała tylko cieniutka warstwa rozrzedzonej atmosfery. Chyba dlatego trawiące ją ogromne pożary uległy gwałtownemu wygaszeniu.

Geary zrobił zbliżenie na jedno z dawnych miast. Z morza gruzu wyłaniało się zaledwie kilka stojących jeszcze ścian. To był iście księżycowy krajobraz, bardzo dobrze widoczny, jako że rzadka atmosfera nie zakłócała ostrości przekazu.

– Jesteśmy w stanie określić, ile okrętów przebywało w tym systemie?

– Nie, sir. Nasze sensory wykrywają chmury szczątków na orbitach, ale są zbyt rozdrobnione i rozproszone, żeby określić ich pochodzenie. Dowódca syndyckiego ciężkiego krążownika, którego przekaz słyszeliśmy, twierdził, że jego okręt był jedyną cięższą jednostką w tym systemie. Sądząc po rozmiarach zagłady, lżejsze krążowniki i ŁZy musiały zostać zniszczone. A jednostki cywilne, pozbawione pancerzy i porównywalnych z naszymi tarcz energetycznych, też nie miały szans wyjść z tego cało.

Desjani wskazała palcem na Kalixę.

– W jakim stanie jest ta gwiazda?

– W bardzo niestabilnym, ale utraciła podczas implozji tak wielką część masy, że nie grozi jej zamiana w supernową. Tyle że w tym systemie nie da się żyć jeszcze przez bardzo długi czas, kapitanie.

Spojrzała na Geary’ego, twarz jej stężała.

– Sto milionów. Ci dranie zabili sto milionów ludzi jednym uderzeniem. I nie obchodzi mnie, że to byli Syndycy. To się nie może powtórzyć!

Ciekawe, czy Obcy wiedzieli, co się mieściło na Kaliksie. I czy ich to w ogóle interesowało?

– Na pewno nie uda im się powtórzyć czegoś takiego w systemach, które posiadają zabezpieczone wrota hipernetowe.

– O ile nie znajdą jakiegoś sposobu na ominięcie zabezpieczeń. – Desjani zdała sobie nagle sprawę, że wachtowi spoglądają na nią podejrzliwie, nie mogąc rozszyfrować, o czym mówi. Pochyliła się w kierunku Geary’ego, by następne słowa pozostały między nimi. – Nie możemy pozwolić, by Obcy myśleli, że coś takiego ujdzie im płazem. Na Lakocie było źle, ale tam sami sobie zgotowaliśmy ten los. A tutaj oni są odpowiedzialni za wszystko.

– Zgoda. Musimy ich powstrzymać. – Zaczerpnął głęboko tchu, wiedząc, że obrazy zniszczonego systemu gwiezdnego pozostaną w jego pamięci już na zawsze. – Pani współprezydent, proszę zadbać, by senatorowie Costa i Sakai dobrze się przypatrzyli temu widokowi. Chciałbym, aby dotarło do nich, czym kończy się użycie wrót jako broni.

– Oczywiście, admirale Geary – odparła Rione dziwnie zduszonym głosem.

– Kapitanie Desjani, proszę obrać kurs na punkt skoku na Indrasa. Nie zamierzam spędzić tutaj więcej czasu, niż to konieczne.

– Ja też wolałabym się pokręcić przy czarnej dziurze – przyznała Tania.

Kalixa była dobrym przykładem losu, jaki mógł spotkać niezliczone systemy gwiezdne, w których zainstalowano wrota hipernetowe, ale nie tylko. Widok tak ogromnych zniszczeń miał spory wpływ na morale ludzi. Przypomniał załogom, o jaką stawkę idzie ta gra i co może się stać, jeśli przegrają. Obserwując reakcję swoich podwładnych, Geary zastanawiał się, co by zrobili, gdyby wiedzieli, że ten kataklizm nie był wynikiem przypadkowych działań Syndyków, tylko zaplanowanym aktem agresji. Mimo wielkiego wzburzenia z powodu wymordowania ludności Kalixy wciąż kalkulował, czy uda mu się odeprzeć Obcych, nie wywołując fali uderzeń odwetowych i nowej wojny ludzkości. Załogi zapewne zareagują podobnie jak on przed chwilą, uznając, że Obcy muszą za to zapłacić. A każdy kolejny zniszczony system będzie prowadził do odwetu i tak niekończąca się wojna rozgorzeje na nowo. Dopóki się nie dowie, czy Obcy są potężni czy też Desjani ma rację co do ich słabości, musi przyjąć założenie, że dysponują innymi równie niszczycielskimi broniami, zdolnymi do unicestwiania całych systemów gwiezdnych. W takim wypadku każda odpowiedź na zniszczenie Kalixy zaowocuje kolejnymi atakami i liczonymi w miliardach ofiarami.

Mimo że bardzo pragniemy, aby ktoś zapłacił za tę tragedię – pomyślał – jedyny sposób, żeby zapobiec podobnym kataklizmom w przyszłości, to dowiedzieć się jak najwięcej o sprawcach tej zbrodni. Może nasz syndycki jeniec posiada nieco więcej ciekawych informacji na ich temat?

Nakazał przeniesienie DONa Boyensa z aresztu do pokoju przesłuchań.

– Wiemy, że flotylla rezerwowa zaatakowała Varandala w odpowiedzi na kolaps wrót Kalixy – zaczął Geary. – Przecież musieliście wiedzieć, że Sojusz tego nie zrobił.

– Nie wiedzieliśmy – zaprzeczył Boyens. – Zresztą kto inny mógł tego dokonać?

– Obcy, z którymi mieliście problem od tylu lat.

DON spoglądał na admirała takim wzrokiem, jakby dopiero teraz zaczął kojarzyć kolaps z taką wersją zdarzeń.

– Oni nigdy się nie wdarli tak głęboko na terytorium Światów Syndykatu. Widzieliśmy nagrania dostarczone na Heradao przez krążownik C-875. Nie widzieliśmy śladu Obcych w pobliżu wrót. Nie mogli tego zrobić. Wiedzieliśmy za to, że wy odpowiadacie za podobny kolaps na naszym terytorium.

– Mówi pan o Sancere? – zapytał Geary. – O systemie, gdzie usiłowaliśmy zapobiec podobnemu kataklizmowi, który zapoczątkował ostrzał waszych jednostek? Czy może o Lakocie, na której wasze okręty zniszczyły wrota, gdy nasza flota znajdowała się w odległości kilku godzin świetlnych od nich?

Boyens uniósł wyzywająco głowę.

– Widziałem nagrania waszych okrętów ostrzeliwujących wrota na Sancere.

– Zrobiliśmy to, by osłabić moc kolapsu. A skoro mowa o nagraniach dostarczonych na Heradao: przecież na nich nie ma okrętów Sojuszu.

– To prawda – przyznał Boyens, wbijając wzrok w podłogę. – Ale byliście w stanie to zrobić. Tak wtedy uważaliśmy. Wspomniał pan Obcych, tyle że oni nigdy nie doprowadzili do kolapsu wrót w sektorach przygranicznych. Skoro chcieli nas zaatakować, dlaczego wybrali cel leżący tak daleko od ich terytorium?

Tu chodzi o coś poważnego, uznał Geary po zakończeniu przesłuchania. O coś poważniejszego nawet od oskarżania Sojuszu o spowodowanie kolapsów wrót na Kaliksie i Sancere. Sprawa dotyczyła sposobu myślenia Syndyków o obcej rasie. Nie potrafił tego jeszcze sprecyzować, lecz idea zaczynała mu się już krystalizować w zakamarkach umysłu.

Potrzebowali trzech i pół doby na dotarcie do punktu skoku na Parnosę. Gdy zniknęły przerażające obrazy zniszczeń i zastąpiła je wszechobecna szarość, Geary nieomal wyczuł falę ulgi, jaka przetoczyła się przez wnętrze „Nieulękłego”. On także się odprężył, wiedząc, że mają przed sobą bardzo długi skok. Osiem i pół dnia, niemal tyle, ile wynosi maksymalny zasięg przeciętnych napędów nadprzestrzennych. Zanim ten tydzień dobiegnie końca, szara rzeczywistość przytłoczy wszystkich członków załogi, nie przypuszczał jednak, by wyniknęły z tego powodu jakieś poważniejsze problemy.

Siedem dni później, gdy Geary spoglądał w bezmiar szarości, czując coraz dokuczliwsze swędzenie, które towarzyszyło każdemu człowiekowi przebywającemu zbyt długo poza normalnymi wymiarami, do jego uszu dobiegły dziwnie natarczywe dźwięki brzęczyka przy włazie.

Moment później do jego kajuty wkroczyła Tania. Sądząc z wyglądu, mogłaby porozrywać grodzie gołymi rękami.

– Nie będę dłużej tolerować obecności tej kobiety na pokładzie mojego okrętu.

– Jakiej znowu kobiety? – zapytał Geary, choć z góry wiedział, jaka będzie odpowiedź. – I co ona znowu zrobiła?

– Pani współprezydent! Sam pan wie najlepiej, jak ona się zachowuje! Widział pan na własne oczy, z jaką uprzejmością mnie traktowała!

Geary spojrzał na nią ze zdziwieniem.

– No tak, widziałem.

– Nie zastanawiał się pan, dlaczego ona to robi? – Nie czekając na odpowiedź, Desjani perorowała dalej: – W końcu zapytałam ją wprost, o co tu chodzi, i wie pan, co mi odpowiedziała? No wie pan?

– Nie. – Monosylabowa odpowiedź wydawała się w tym momencie najrozsądniejsza.

– Że to dlatego, że jestem dla pana bardzo ważna! Tak właśnie mi powiedziała. Jestem dla pana niezwykle ważna, więc ona robi co może, żebym miała dobre samopoczucie.

Najwyraźniej dobre chęci Rione obróciły się wniwecz. Geary skinął głową, nie mówiąc ani słowa. Wolał nie ryzykować.

Desjani uniosła z wściekłością zaciśnięte pięści, twarz płonęła jej z rozemocjonowania.

– To tekst tej samej miary co uwagi o tym, że mogłabym się panu oddać w nagrodę za przyjęcie propozycji zostania dyktatorem! Nie jestem zabawką ani pionkiem, którym mogą się bawić pańscy wrogowie i przyjaciele! Jestem kapitanem okrętu wojennego Sojuszu. Zdobyłam to stanowisko potem, krwią i honorową służbą! Nie pozwolę, by ktoś mną manipulował albo mnie wykorzystywał, aby mieć wpływ na pana!

Spojrzał jej prosto w płonące furią oczy.

– Rozumiem.

Nie spuściła wzroku.

– Naprawdę? Rozumie mnie pan? Chciałby pan żyć w moim cieniu?

– Nigdy bym…

– Tu nie chodzi o pana, tylko o wszystkich innych zamieszkujących ten wszechświat ludzi, którzy patrząc na nas, będą widzieli tylko pana! Nie zmarnowałam tylu lat na osiągnięcie swojej pozycji, żeby stać się teraz niezauważalnym dodatkiem do czyjegoś życia!

O tym aspekcie sprawy nigdy wcześniej nie pomyślał, co go mocno zmartwiło. A przecież to było takie oczywiste: Black Jack musiał przyćmić dokonania życiowe Tani Desjani.

– Nie będzie pani niezauważalnym dodatkiem.

– Proszę to oznajmić całemu wszechświatu! – Desjani zatoczyła krąg ręką, jakby chciała mu pokazać wszystkie żywe istoty.

– Tak zrobię. Wybacz. Wiem, że sprawiam ogromne problemy.

– Przecież już mówiłam, że tu nie chodzi o pana, tylko o wszystkich innych i o to, jak będę przez nich postrzegana! A raczej nie dostrzegana. – Zacisnęła obie dłoni. – Dlaczego to zawsze musi się przydarzać mnie? Dlaczego serce nigdy nie słucha rozumu? Gdy ta wiedźma powiedziała mi, czym się kieruje, musiałam to z siebie wyrzucić, w przeciwnym razie eksplodowałabym chyba i rozwaliła cały ten okręt na atomy! Pan jest jedyną osobą, przed którą mogę… a równocześnie jedynym człowiekiem, przed którym nie powinnam… A niech to szlag trafi! – Desjani cofnęła się i chwyciła obiema rękami za głowę. – Niewiele brakowało, a poruszyłabym to, o czym nie wolno nam rozmawiać.

– Przynajmniej na razie.

– Do chwili… Przemyślał pan ponownie tę sprawę? Zrzeknięcie się stopnia admiralskiego? Zdanie dowodzenia flotą? Zdecydował pan, że jednak nie warto tego robić?

– Nie – odparł szeptem Geary.

– Czy ja jestem tu jedyną osobą przy zdrowych zmysłach?

– To zależy, jak je pani definiuje.

Gdy na niego spojrzała, w jej oczach dostrzegł frustrację i gniew.

– Naprawdę nie zdawałam sobie sprawy… Muszę raz jeszcze porozmawiać z przodkami. – Desjani stanęła na baczność, teraz mówiła już spokojniej, z większą rezerwą. – Czy to wszystko, admirale Geary?

Powstrzymał się od uwagi, że to ona wtargnęła do jego kajuty, przychodząc ze swoją sprawą, on jej na pewno nie wzywał.

– Tak, to wszystko.

Zasalutowała z wielką starannością i wyszła. Pół godziny później pojawiła się Rione.

– Chyba powinnam poinformować pana o pewnym wydarzeniu – zaczęła.

– Już o nim wiem. Nie zauważyła pani wypalonych we mnie dziur po wzroku Desjani?

– Widzę, że oprócz tego wszystko w porządku? – Wiktoria wzruszyła ramionami. – Po prostu starałam się być dla niej miła. Nie wiem, co ją tak ubodło.

– Może nietypowość pani zachowania? – zasugerował admirał.

– Domyślałam się, że to musi wzbudzić jej podejrzliwość. – Rione się nie rozgniewała, można było nawet sądzić, że jest rozbawiona tą uwagą. – Jak rozumiem, przybiegła do pana się wyżalić?

– To nie było zabawne.

– Wiem. Dla niej z pewnością musiało być katorgą. Ale proszę mi wierzyć, naprawdę chciałam załagodzić sytuację… – Rione zamilkła na moment. – Kiedy nieco ochłonie, proszę jej powiedzieć, że nie powiedziałam niczego, w co bym głęboko nie wierzyła. Szkoda tylko, że ona nie potrafi tego zaakceptować.

– Spróbuję jej przekazać tę pierwszą opinię. – I to by było wszystko, jeśli chodzi o pogodzenie Rione i Desjani. Pomimo dzielących ich różnic obie były jak bryłki pierwiastków promieniotwórczych. Wystarczyło je połączyć, by osiągnąć masę krytyczną. Jedyny sposób, by zapobiec detonacji, to trzymać je jak najdalej od siebie. – Miała pełne prawo wściec się na swój los.

– Pan też – stwierdziła Rione, wolno cedząc słowa. – Spróbuję nie komplikować bardziej waszych wzajemnych relacji.

– Dlaczego? Ponieważ są tak ważne dla mnie? Wiem przecież, jak bardzo pani jej nie cierpi.

– Ma pan rację w obu kwestiach. – Przez dłuższą chwilę miał nadzieję, że doda coś jeszcze, i doczekał się. Wiktoria zaczęła mówić zniżonym głosem: – Zrobię tak, ponieważ kobieta, którą kiedyś byłam, nie potrafiła przyznać nawet przed sobą, jak łatwo przychodzi jej wykorzystywanie innych ludzi i zmuszanie ich, by robili, co chce. Przez długi czas uważałam, że oddałam duszę sprawie, w którą wierzyłam, a potem nagle pewnego dnia zrozumiałam, że nadal mam ją w sobie. Jeśli pan kiedykolwiek wspomni o tym, co teraz powiedziałam, zaprzeczę temu, choćby pod przysięgą, i nikt panu nie uwierzy.

– Pani tajemnica jest bezpieczna.

Rione zmierzyła go ironicznym spojrzeniem.

– Lepiej nie mówić ludziom, że politycy też mają dusze. A skoro już mowa o bezduszności tej klasy ludzi… Senator Costa, szukając jakiegoś haka na pana, zajęła się relacjami łączącymi pana z kapitan Desjani. Do szewskiej pasji doprowadza ją fakt, że nikt z personelu nie chce podać choćby jednego pikantnego szczegółu na ten temat.

– Nic dziwnego, skoro ich nie ma. – Zaczął się zastanawiać, jakie wiadra pomyj wylaliby na jego głowę ludzie pokroju Kili, Faresy czy Numosa, gdyby nadal zajmowali swoje dawne stanowiska.

– To prawda. Z tego co słyszałam, wszyscy marynarze i oficerowie zgodnie chwalili was za honorową postawę. A z tego nie da się ukręcić bicza szantażu.

Ta wiadomość była tyleż pocieszająca, co denerwująca. Czuł spore zawstydzenie, gdy pomyślał, że ktoś wypytuje jego ludzi o stosunki z Tanią, zwłaszcza że plotki o ich romansie zaczęły krążyć na długo przed tym, nim pojawiły się jakiekolwiek podstawy do ich szerzenia.

– Sakai też bierze w tym udział?

– Sakai nie działa w taki sposób. On zamierza bazować na tym, że też pochodzi z Kosatki. Nie powiedział panu o tym?

– Nie. – Desjani, podobnie jak większa część załogi „Nieulękłego”, pochodziła z tej planety.

– Sakai już dawno zrozumiał, że nastawienie tych ludzi przeciw panu nie ma szans powodzenia. Próbował więc zagrać na nucie lokalnego patriotyzmu, ale też wiele więcej nie wskórał.

Geary odchylił się, pozwalając, by Rione zauważyła jego nieszczęśliwą minę. Wbrew zdrowemu rozsądkowi miał nadzieję, że dwoje senatorów obdarzy go zaufaniem, jeśli nie da im żadnych powodów do nieufności.

– Ale pani jest po naszej stronie?

– Jestem po stronie Sojuszu, admirale Geary – odparła zdecydowanym tonem Wiktoria. – Jeśli zacznie pan działać przeciw niemu, zrobię co trzeba. Wprawdzie nie spodziewam się już, aby coś takiego nam groziło, proszę jednak nie uważać, że zawsze będę wobec pana lojalna. Nie jestem zafascynowana pana osobą – stwierdziła i wyszła.

Parnosa. Geary poczuł niepokój, gdy flota wynurzała się z nadprzestrzeni na obrzeżach systemu. W odległości sześciu godzin świetlnych od miejsca, w którym się znajdowali, po drugiej stronie gwiazdy, widać było konstrukcję wrót hipernetowych.

– Proszę o raport na temat stanu wrót. Chcę go mieć tak szybko, jak to tylko możliwe. Zanim flota za bardzo się oddali od tego punktu skoku. Chcę wiedzieć, czy zainstalowano na nich system zabezpieczeń.

Dla sensorów optycznych jego okrętu sześć godzin świetlnych było śmiesznie małą odległością. Kilka sekund później Geary miał na ekranach wyświetlacza dane dotyczące wszystkiego, co było w granicach Parnosy. Przeglądał je, z trudem hamując niecierpliwość, w oczekiwaniu na te najważniejsze.

– Na wrotach jest system zabezpieczeń – zameldował jeden z wachtowych, gdy sensory zakończyły analizę. – Wygląda chyba identycznie jak nasze.

Geary wypuścił z płuc powietrze. Nie zdawał sobie nawet sprawy, że wstrzymał oddech. Wiedząc, że najgorsze im nie grozi, zaczął się przyglądać pozostałym umocnieniom Syndyków.

– Wykryliśmy lekki krążownik i sześć ŁeZ, sir – zameldowała Desjani. – Wszystkie oddalone co najmniej o cztery godziny świetlne od naszych pozycji.

– Do tego zwyczajowe pasmo fortyfikacji. – Nagle admirał uświadomił sobie, czego mu brakuje. – Nie mają żadnych ŁeZ ani jednostek kurierskich w pobliżu punktów skoku.

– Za to jest jedna przy wrotach hipernetowych – poinformowała go Tania. – Wiedzą, gdzie chcemy stąd polecieć, albo przynajmniej tak im się wydaje. Ta ŁZa odleci do Systemu Centralnego, jak tylko nas zauważą, co nastąpi za jakieś sześć godzin. – Desjani się skrzywiła. – Stawiam dwa do jednego, że nie rozwalą wrót.

Geary posłał jej pytające spojrzenie.

– Tego najbardziej się obawiałem. Dlaczego tak pani uważa? Próbowali tym sposobem powstrzymać nas w przeszłości, a mają zainstalowany system zabezpieczeń, więc nie muszą się obawiać zniszczenia całego systemu.

– Syndyckie władze dbają o interesy korporacji – wyjaśniła Desjani. – Zniszczenie tych wrót może doprowadzić do załamania gospodarki całego sektora. Tutejsze władze z pewnością będą miały to na uwadze, kiedy przyjdzie do podejmowania decyzji. A Egzekutywa Światów Syndykatu, jak pan sam uważa, jest już przygotowana na nasze przybycie do Systemu Centralnego. To może oznaczać, że będą woleli, byśmy wykonali ostatni skok stąd, a nie po rozwaleniu połowy ich terytorium. No i co chyba najważniejsze, zastawili pułapkę przy wrotach hipernetowych, czyli może im zależeć, byśmy z nich skorzystali.

– Słuszna uwaga. Powinniśmy zrobić wszystko, by Egzekutywa nie musiała na nas czekać.

Odwołał bombardowanie kluczowych instalacji w systemie, czekając na ruch ze strony Syndyków. Gdy okręty Sojuszu zagłębiły się w obrzeża systemu, zmierzając w kierunku wrót, czekająca przy nich ŁZa weszła w hipernet zgodnie z przewidywaniami Desjani. Władze Parnosy nie wysłały jednak żadnego komunikatu. Nie chciały skapitulować, lecz nie nakazały także zniszczenia wrót. Pozostałe okręty wojenne trzymały się od nich z dala.

– Możemy już rozpocząć uderzenie na tutejsze instalacje obronne – ponagliła admirała Desjani.

Geary pokręcił głową.

– Kamyki niewiele kosztują, ale ich zapasy nie są nieskończone. Mam przeczucie, że w Systemie Centralnym będzie tak wiele celów, iż będziemy się modlili, by nam amunicji wystarczyło.

Kiedy flota znajdowała się około doby lotu od wrót, syndyckie władze zdecydowały się na nawiązanie kontaktu z Gearym. Na ekranie wyświetlacza pojawił się samotny wiekowy już DON, który powiedział wprost:

– Przemawiam w imieniu niewinnej ludności cywilnej tego systemu. – Desjani prychnęła, słysząc te słowa. – Zdajemy sobie sprawę, że dysponujecie siłą ognia pozwalającą na zniszczenie naszych wrót hipernetowych, co przyniosłoby nam niewyobrażalne cierpienia. Prosimy was zatem, w imię humanitaryzmu, abyście zaniechali tego czynu. Jeśli to kapitan Geary dowodzi waszą flotą, kieruję te słowa bezpośrednio do niego i przysięgam, że nie podejmiemy żadnych wrogich działań wobec waszych okrętów, jeżeli obiecacie nie niszczyć wrót.

– A to ciekawe – odezwała się Rione, gdy wiadomość dobiegła końca. – Przesłał tę wiadomość wiązką kierunkową. Syndyckie okręty znajdujące się w tym systemie nie mają o niej pojęcia.

– Jakie to dla nich typowe – prychnęła Desjani. – Zdradzają nawet swoich obrońców.

– Nikt ich nie zbombarduje, jeśli zdołają utrzymać w tajemnicy, że złamali rozkazy władz centralnych Syndykatu – przypomniał jej admirał, a potem spojrzał na Rione. – Dlaczego tak bardzo się boją zniszczenia tych wrót? Przecież założyli system zabezpieczeń. – Odwrócił się do Desjani. – Czy to mogą być jakieś atrapy?

Wiktoria odpowiedziała, zanim Tania zdołała otworzyć usta.

– Ludność tego systemu z pewnością widziała nagrania, które rozpowszechniliśmy po wydarzeniach na Lakocie. Słyszano tu też zapewne o zagładzie Kalixy, więc wszyscy wiedzą, czym się kończy kolaps wrót. Władze z pewnością zapewniły, że system zapobiegnie zniszczeniom na taką skalę, ale szczerze powiedziawszy, wątpię, by ci ludzie w to uwierzyli.

Geary skinął głową.

– Zakładają, że rząd może ich okłamywać.

– To chyba dość powszechny pogląd w dzisiejszych czasach? – rzuciła Rione nie bez sarkazmu.

Admirał wolał nie spoglądać w stronę Desjani. Oficerowie floty nie ufali za grosz przywódcom politycznym. Wolał nie myśleć, ilu z nich zaufałoby skuteczności systemów ochronnych, gdyby nie fakt, że ich projektantką była osoba z kręgów władzy.

– Dobrze. Proszę mi powiedzieć, czy mogę zająć się tą sprawą sam czy raczej przekazać negocjacje w ręce senatorów Costy i Sakaiego?

– Znajdujemy się na terytorium wroga podczas akcji bojowej – odparła Rione. – Ma pan pełne prawo podjąć te rozmowy, admirale floty.

– Kapitanie Desjani, proszę polecić komunikacyjnemu ustanowienie kierunkowego połączenia z tym DONem.

Gdy łączność została nawiązana, Geary zrobił minę służbisty i nacisnął klawisz nadajnika.

– Admirał Geary do DONa Światów Syndykatu i ludności systemu Parnosa. Flota Sojuszu nie doprowadziła do kolapsu wrót w żadnym z waszych systemów gwiezdnych. Wręcz przeciwnie, kilka okrętów mojej floty naraziło się na poważne niebezpieczeństwo, aby zminimalizować skutki implozji na Sancere. Nie mamy też zamiaru niszczyć waszych wrót. – To należało wyjaśnić na samym początku. Nie chciał, aby ci ludzie pomyśleli, że chociażby rozważa możliwość skorzystania z takiej broni. – Jeśli powstrzymacie się od ataków na moje okręty, nie zniszczymy kluczowych instalacji ani nie będziemy zabijać ludzi w waszym systemie… – Przerwał na moment, a potem dodał to, co wciąż z trudem przechodziło mu przez usta, ponieważ wspominał o zagrożeniu, które nie powinno nigdy mieć miejsca, zwłaszcza ze strony Sojuszu. – Ta flota nie atakuje ludności cywilnej. – Już nie atakuje, odkąd on objął dowodzenie, lecz był pewien, że większość oficerów poparłaby te słowa. – Uderzamy tylko w cele militarne. Domyślam się, że już o tym wiecie choćby z przekazów dotyczących naszych działań w innych systemach. Trzymajcie się z dala od naszej floty, nie atakujcie, a nikomu nie spadnie włos z głowy. Zaklinam się na honor moich przodków.

Desjani pokręciła głową.

– Lecimy przez jeden z najbogatszych systemów Syndykatu, a flota nie odda ani strzału. – Spojrzała z rozbawieniem na Geary’ego. – Za dawnych czasów mielibyśmy sporo zabawy z rozwalaniem wszystkiego.

– Mówi pani o czasach sprzed kilku miesięcy?

– Minęło już więcej niż kilka miesięcy, admirale. – Nagle spoważniała. – Ale jeszcze rok temu nie uwierzyłabym, gdyby ktoś mi powiedział, jak wielkie zajdą zmiany.

Zamierzał odpowiedzieć, lecz przypomniał sobie, gdzie sam był niespełna rok temu: szybował w uszkodzonej kapsule ratunkowej, wciąż pogrążony w śnie hibernacyjnym w samym środku wrakowiska na Grendelu. Nie zdawał sobie sprawy, że ogniwa zasilające były na wyczerpaniu, i brakowało już tylko miesięcy, by nie doczekał ratunku.

– Co się stało? – zapytała zaniepokojona Desjani, widząc jego minę.

– Przez chwilę znów czułem ten chłód – wymamrotał w odpowiedzi, zastanawiając się, czy kiedykolwiek zdoła się pozbyć tego uczucia.

Obserwowała go bacznym wzrokiem przez kolejną minutę, a potem pochyliła się i raz jeszcze naruszyła jego osobistą sferę.

– Bez względu na to co powiedziałam albo uczyniłam w ciągu minionych tygodni, może być pan pewien, że nieustannie dziękuję żywemu światłu gwiazd za to, że pozwoliło panu przeżyć, że trafił pan na mój okręt i udało nam się spotkać.

Skinął jej głową, uśmiech na jego ustach także pojawił się bez specjalnego wysiłku.

– Dziękuję.

Desjani pochyliła się raz jeszcze i dodała:

– Za dzień przekonamy się, czy ten klucz nadal działa. – Uśmiechnęła się złowieszczo. – Nie mogę się doczekać powrotu do Systemu Centralnego. Nasza flota ma tam spory dług do spłacenia.

Na dwie godziny przed dotarciem do wrót hipernetowych Geary udał, że musi odpocząć. Atmosfera na mostku była wystarczająco napięta i bez jego nerwowej krzątaniny. Miał zamiar wrócić na swoje miejsce mniej więcej po godzinie, aby być świadkiem ostatniej fazy podejścia do wrót na Parnosie i odbyć drugą podróż hipernetową w swoim życiu. Tę pierwszą ledwie pamiętał, tkwił wtedy wciąż w stresie pourazowym, tak psychicznym, jak i fizycznym.

Brzęczyk komunikatora zwiastował mile widzianą chwilę zajęcia.

– Tutaj Geary.

– Otrzymaliśmy prośbę o połączenie z panem, admirale – zameldował wachtowy z komunikacyjnego. – Z „Dreadnaughta”.

Geary zerwał się z fotela, obciągnął mundur.

– Łączcie.

Chwilę później w jego kajucie pojawił się hologram kapitan Jane Geary, jego krewniaczki. Stała przed nim jak żywa osoba. Z wyrazu jej twarzy nie dało się wiele wyczytać, mówiła, kontrolując głos.

– Kapitan Jane Geary prosi o możliwość odbycia prywatnej rozmowy, admirale.

– Zezwalam. – Nadal nie potrafił powiedzieć, co Jane myśli i o czym zamierza rozmawiać. – Proszę siadać.

Dowodząca „Dreadnaughtem” kobieta zajęła miejsce na fotelu znajdującym się w jej kajucie. To samo uczyniło jej holograficzne odbicie. Jane spoglądała na niego stanowczym wzrokiem, on także mierzył ją, wciąż nie mogąc wyjść z podziwu, że wnuczka jego brata, sądząc po śladach widocznych na twarzy, jest nieco starsza od niego. Widział wcześniej jej zdjęcia, ale dopiero teraz, gdy siedziała przed nim, zaczął dostrzegać, że jest podobna do jego brata.

– O czym chce pani ze mną rozmawiać? – zapytał, przerywając w końcu ciszę.

– Po pierwsze, chciałabym wiedzieć, dlaczego przydzielił pan „Dreadnaughta” i „Niezawodnego” do trzeciego dywizjonu pancerników i mianował mnie dowódcą tego zespołu.

Na to pytanie mógł odpowiedzieć z łatwością.

– Trzeci dywizjon miał sporo problemów. Z dowodzeniem, morale i skutecznością. Jednostki, które przetrwały, potrzebowały dobrego przykładu i kogoś, kto nad nimi zapanuje. Sądziłem, że to co pokazały „Dreadnaught” i „Niezawodny” podczas bitwy o Varandala, pozwala mieć nadzieję na spełnienie wymogów pierwszego warunku, a pani idealnie nadaje się na dowódcę.

Jane Geary potrzebowała dłuższej chwili, by przemyśleć jego słowa. Potem znów zabrała głos.

– Z tego co wiem, dysponuje pan wiadomością od mojego brata Michaela – rzekła bez cienia emocji.

– Tak. Chciałem pani przesłać jej kopię jakiś czas temu.

– Może mi pan powiedzieć, jaka jest jej treść?

– Oczywiście. – Oboje równie mocno obawiali się tego spotkania, jak go pragnęli, i nadal nic się w tej kwestii nie zmieniło. – Prosił, abym pani przekazał, że przestał mnie nienawidzić.

Jane przyglądała mu się uważnie przez dłuższą chwilę, a potem opuściła wzrok i głośno westchnęła.

– I to wszystko?

– Nie mieliśmy zbyt wiele czasu. Co pani wie na temat tamtych wydarzeń?

– Czytałam oficjalne raporty i rozmawiałam z kilkoma oficerami pańskiej floty, admirale.

Geary oparł się wygodniej, kręcąc głową z irytacji.

– Jak powinienem się teraz zachować, Jane? Jesteś tu jako moja krewna czy podwładna? Do cholery, tylko ty mi zostałaś z bliższej rodziny.

– Wielu z nas poległo w trakcie tej wojny. – Spojrzała mu prosto w oczy. – Proszę mi powiedzieć prawdę. Czy Michael naprawdę zgłosił się na ochotnika do tej straceńczej misji? Nie sugerował mu pan tego rozwiązania?

– Sam się zgłosił. Ja dopiero objąłem dowodzenie, jeszcze w niczym się nie orientowałem. Nie byłem gotowy na wydawanie ludziom… takich rozkazów.

Jane Geary przygarbiła się nieco, przymknęła oczy.

– Był wszystkim, co miałam. A pan go zostawił w syndyckim Systemie Centralnym.

– Tak, zostawiłem go tam. – Nie zamierzał tłumaczyć tej decyzji presją i obowiązkiem ocalenia reszty. Niczym nie mógłby jej wytłumaczyć. – Ale nadal mam nadzieję, że przeżył i zdołamy go uwolnić.

– Wie pan, że szanse na to są naprawdę niewielkie.

– Wiem. – Poczuł niesmak w ustach. – Wielu ludzi, którymi teraz dowodzę, także nie wróci do domu. Przykro mi.

Pochyliła się ku niemu, oczy znów miała szeroko otwarte, wpatrzone w niego intensywnie.

– Oboje pana nienawidziliśmy. Nie mieliśmy własnego życia. Czasami, jako dzieci, bawiliśmy się w pewną grę. Jedno z nas stawało się Black Jackiem, straszydłem, które chciało złapać drugie i zaciągnąć je na wojnę. I dopadł pan najpierw Michaela, a potem i mnie…

– Nie jestem Black Jackiem. I chcę zakończyć tę wojnę. Przykro mi, że tak wiele złego spotkało Michaela i ciebie, a także resztę rodziny, którą zmuszano do walki i pójścia w moje ślady. Przysięgam na honor naszych przodków, że nigdy bym nie dopuścił do czegoś podobnego, gdyby to ode mnie zależało. A przede wszystkim nie pozwoliłbym na stworzenie legendy na temat tego, kim to niby byłem. Ale to nie ja ją wymyśliłem i bardzo żałuję, że przez nią cierpią ludzie tacy jak ty czy Michael.

Jane znów zamilkła na dłuższą chwilę.

– Czy mówił pan komukolwiek, co było w tej wiadomości?

Chciał ją zapewnić, że nie, lecz nie potrafił.

– Tylko jednej osobie.

– Niech zgadnę, kto to mógł być… – Rozejrzała się po kajucie, jakby spodziewała się znaleźć w niej Tanię Desjani. – I co ja mam teraz zrobić, admirale?

– Pytasz jako wnuczka mojego brata czy jako kapitan Jane Geary?

– Jako pańska krewna. Kapitan Jane Geary wie, jak zachować poprawne relacje z przełożonymi.

Zmarszczył brwi, wyczuwając, że piła do Desjani.

– Nie ty jedna wiesz, jak to się robi.

Wyprostowała się ponownie.

– Przepraszam. Nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało. Nie słyszałam o niczym, co by świadczyło o pańskim niestosownym zachowaniu wobec innej osoby. Za chwilę wchodzimy w hipernet, co ograniczy naszą łączność do minimum. Później może nas czekać walka. Dlatego chciałam porozmawiać z panem teraz, bo potem jednego z nas albo obojga może nie być wśród żywych.

– Dziękuję. – Admirał rozluźnił się nieco. – Proszę cię, zachowuj się jak moja krewna przez chwilę. Wiem, że nie jestem w stanie wyobrazić sobie, co znaczy dorastanie w cieniu Black Jacka i tej wojny, ale nie mogę tego zmienić. Nie mogę odwrócić niczego, co się wydarzyło w czasie mojej hibernacji. Niemniej chciałbym naprawić wasze krzywdy tam, gdzie to jest jeszcze możliwe. Musisz zrozumieć, że ja… – Nie potrafił wykrztusić słowa przez dłuższą chwilę. Błądził wzrokiem po jej twarzy, doszukując się podobieństw z bratem. Od chwili wybudzenia niemal przez cały czas starał się trzymać myśli, że wszystko wokół jest takie jak kiedyś, mimo iż na każdym kroku widział ogromne zmiany, choćby w samej flocie. Wydawało mu się, że brat nadal pracuje gdzieś tam na Glenlyonie i rodzice jeszcze żyją. Ale teraz, gdy patrzył na Jane, nie mógł już dłużej okłamywać samego siebie.

Chyba to zauważyła, bo zmieniła nagle temat.

– Służyłam kiedyś z kapitan Kilą. Byłyśmy wtedy dopiero porucznikami.

Na wspomnienie jej nazwiska natychmiast zapomniał o przepełniającym go smutku.

– Moje kondolencje. To musiała być dla ciebie przykra wiadomość.

– Była – przytaknęła Jane. – Kazałbyś ją rozstrzelać?

– O tak. Miała krew marynarzy Sojuszu na rękach.

– Znałam też kapitana Falco – dodała.

Geary się skrzywił.

– On przynajmniej… zginął z honorem.

Chyba zadowoliły ją te odpowiedzi. Znowu skinęła głową.

– Chcę ci coś powiedzieć. Też mam wiadomość dla ciebie. Mam nadzieję, że nie będziesz się na mnie złościł za to, że przekazuję ci ją dopiero teraz.

Czegoś takiego naprawdę nie spodziewał się po tej rozmowie.

– Wiadomość?

– Kiedy byłam małą dziewczynką, pewnej nocy odwiedziliśmy twojego brata, a mojego dziadka. Stał przed domem i spoglądał w gwiazdy. Zapytałam go, co robi, a on odparł, że szuka czegoś. Gdy zapytałam czego, powiedział: „Mojego brata. Tak mi go brakuje. Jeśli go kiedyś spotkasz gdzieś tam, w przestrzeni, powiedz mu, że bardzo za nim tęsknię”.

Gapił się na nią przez chwilę zbyt przejęty, by poczuć nowy atak żalu.

– Tak ci powiedział?

– Tak. Zapamiętałam każde słowo, aczkolwiek nie sądziłam, bym mogła je kiedyś przekazać adresatowi. – Westchnęła. – Powinnam ci to powiedzieć już dawno. Dziadek zawsze nam powtarzał, że byłeś dokładnie taki, jak mówi legenda. Perfekcyjny w każdym calu, po prostu chodzący bohater wszech czasów.

– Mike tak mówił? Mój brat twierdził, że byłem chodzącym ideałem?

– Tak.

Nie potrafił się powstrzymać od śmiechu.

– Mnie nigdy tego nie powiedział, kiedy… rozmawialiśmy. A niech to. On już nie żyje. I to od tak dawna. Wszyscy pomarli. – Budowane miesiącami bariery poddały się i Geary ugiął plecy pod ciężarem świadomości, kryjąc twarz w dłoniach.

Jakiś czas później Jane zdecydowała się przerwać ciszę.

– Przepraszam. Muszę ci powiedzieć o jeszcze jednej sprawie. Nigdy nie wierzyliśmy w ciebie, ani ja, ani Michael. Black Jack był dla nas kolejnym mitem. Ale myliliśmy się.

Te słowa wyrwały go z objęć żalu.

– O, nie. Black Jack jest mitem. A ja tylko człowiekiem.

– Czytałam logi floty od momentu, kiedy objąłeś dowodzenie, i rozmawiałam z oficerami, którzy wykonywali twoje rozkazy! Nigdy nie dokonałabym rzeczy, które tobie przychodziły z taką łatwością. Nikt inny by tego nie zrobił… – Zamilkła, aby moment później wymamrotać kolejne pytania. – Rozmawiałeś z przodkami po swoim powrocie? Czy nie miałeś wrażenia, że Michael nadal żyje?

Geary zacisnął dłoń i walnął nią w poręcz fotela.

– Nie wiem. Przodkowie nie dali mi wyraźnej odpowiedzi na żadne pytanie.

Skinęła głową, napięcie ją opuściło.

– Mnie też nie dali. A wiesz, co to znaczy.

– Nie, nie wiem.

– Poważnie? To może oznaczać, że życie zaczyna nabierać równowagi. Że decyzje i działania, które podejmiesz, mogą wiele zmienić i zadecydować o tym, czy dany człowiek umarł albo jeszcze żyje.

– Nigdy o czymś takim nie słyszałem. – Zdaje się, że w ciągu ostatnich stu lat nawet wiara uległa sporym zmianom. Co było nawet zrozumiałe, zważywszy, jak wielu ludzi było jeńcami wojennymi, a że między wojującymi stronami nie było wymiany informacji, nikt nie wiedział o losie krewnych.

Jane Geary skinęła stanowczo głową.

– Wszyscy w rodzinie mieli to samo zdanie na twój temat. Wszyscy rozmawiali z przodkami, ale nikt nie odniósł wrażenia, że byłeś między nimi. Przysięgam. To dlatego dziadek kazał mi przekazać ci tę wiadomość, kiedy cię spotkam. Gdybyś nie żył, zapewne uważałby, że zobaczy cię pierwszy, gdy umrze i wstąpi w szeregi przodków. Mówię ci, nikt z nas nie wierzył, że jesteś między nimi. – Na jej twarzy pojawił się wyraz zawziętości. – Nie powiedzieliśmy o tym nikomu spoza rodziny. A potem pojawiła się legenda mówiąca, że powrócisz, by uratować Sojusz, ale nie dlatego, że ktoś dowiedział się od nas, że możesz żyć. Nie wiem, kto wymyślił tę historię. Jak widać, okazała się prawdziwa. Sporo czasu minęło, zanim przyjęłam to do wiadomości.

– Jane, proszę, przestań. Mam na głowie wystarczająco wiele oczekiwań od ludzi, którzy nie są ze mną spokrewnieni. – Rozłożył ręce. – Cieszy mnie ogromnie, że są jeszcze ludzie, którzy uważają mnie za zwykłego człowieka. Nie wiesz nawet jak bardzo.

Zamyśliła się, a potem skinęła głową.

– Wydaje mi się, że rozumiem, o co ci chodzi. Ale muszę zapytać rodziny o to, jaka jest prawda. Czy byłeś tutaj przez wszystkie te lata? A może między tymi błyskami w nadprzestrzeni albo wśród żywego światła gwiazd?

Zadawała te pytania z pełną powagą, więc Geary nie skwitował ich śmiechem, by jej nie urazić.

– Nie pamiętam. Naprawdę niczego nie pamiętam. Wiem tylko, że zapadłem w sen i obudziłem się na pokładzie „Nieulękłego”.

– Nie miałeś żadnych snów? – zapytała z wyraźnym rozczarowaniem.

– Nie… chyba nie, w każdym razie żadnego nie zdołałem zapamiętać – poprawił się Geary. – Czasami wydaje mi się, że przypominam sobie urywek, jakiś obraz. Lekarze twierdzili, że podczas snu hibernacyjnego funkcje życiowe są spowalniane do absolutnego minimum. Procesy myślowe także. Mój umysł zamarł, więc nic dziwnego, że nie miałem snów. Tak właśnie mi mówiono. Gdyby nawet coś się działo, i tak bym tego nie zapamiętał. – Spojrzał na Jane, czuł się skrępowany tego rodzaju pytaniami i chciał zmienić temat. – Co byś robiła, gdybyś nie musiała wstąpić do floty?

Uśmiechnęła się.

– Pewnie zajęłabym się projektowaniem, architekturą. Ludzie rysowali z natury od tysiącleci, ale wydaje mi się, że prawdziwym wyzwaniem jest tworzenie z wyobraźni. – Uśmiech zniknął z jej twarzy. – Michael miał córkę i dwóch synów. Ona ma za sześć miesięcy iść na kurs kadetów.

Wiedział o tym, lecz wolał nie podejmować tego tematu, bowiem od pewnego czasu dręczyła go myśl, jak te dzieciaki zareagują na Black Jacka, człowieka, który zostawił ich ojca w Systemie Centralnym.

– Czy ona wstępuje do wojska z własnej woli?

– Może będziesz miał okazję zadać jej to pytanie.

– O ile nie została zmuszona do służby we flocie.

Jane skinęła głową.

– Może dzięki tobie zyska możliwość wyboru. Wybacz, że tak długo zwlekałam z tą rozmową. Muszę już kończyć, nie chcę ci przeszkadzać w przygotowaniach do skoku.

Spojrzał na zegarek i pokiwał niechętnie głową.

– Dziękuję. Nie wiesz nawet, jak wiele to dla mnie znaczy.

– Może obojgu nam będzie dana szansa rozmowy z Michaelem. – Jane wstała i zasalutowała w sposób charakteryzujący ludzi, którzy się tego dopiero uczą. – Za pozwoleniem, sir.

– Zezwalam.

Odpowiedział salutem. Stał jeszcze długo, gapiąc się na miejsce, w którym przed chwilą widział jej hologram, a potem wrócił na mostek.

Ekrany wyświetlaczy wiszących przed Gearym wypełniały obrazy wrót hipernetowych. Właściwe wrota były energetyczną matrycą, niewidoczną dla ludzkich oczu, ale setki urządzeń zwanych pętami, których zadaniem było utrzymanie owej energii w ryzach, tworzyło gigantyczny krąg – przed jego środkiem znajdował się teraz „Nieulękły”. Od czasu Sancere admirał nie był tak blisko wrót, tych samych, które zapadły się na skutek ostrzału syndyckich jednostek walczących o to, by flota Sojuszu nie skorzystała z hipernetu. Pamiętał wciąż dziwne wibrowania przestrzeni poprzedzające moment kolapsu. Nawet dzisiaj musiał wziąć głęboki wdech, by się uspokoić.

– Nie natrafiliśmy na żadne problemy, sir – zapewniła go Tania, uśmiechając się szeroko.

– Kapitanie Desjani, pamiętam tylko jedno podejście do wrót hipernetowych, a jak pani sama wie, nie należało ono do najprzyjemniejszych doznań.

– Jakoś to jednak przeżyliśmy.

Musiał przyznać, że po stuleciu wojny nawet takie błahe osiągnięcie można uznać za wielki sukces.

Desjani spojrzała na niego.

– Za moment się przekonamy, czy wszystko działa jak należy.

Skinął głową, wiedząc, że ta uwaga dotyczy tego, o czym nie powinni rozmawiać w obecności wachtowych. Usunęli wszystkie wykryte wirusy z systemów hipernetowych, manewrowych i komunikacyjnych. Na każdym okręcie floty. Mieli więc nadzieję, że Obcy nie zdołają ich przekierować jak wcześniej syndycką flotyllę. Ale nie będą wiedzieli, czy skok jest bezpieczny, dopóki go nie wykonają.

– Proszę mi przypomnieć, jak działają te wrota i klucz.

– Gdy wejdziemy w pole magnetyczne wrót, klucz zostanie uruchomiony automatycznie. Ustawimy parametry pola przenoszenia na taki obszar, by objął całą flotę, upewnimy się, że kod wprowadzony do klucza odpowiada wybranemu celowi, i aktywujemy go, przekazując systemowi sterującemu wrotami. To proste.

Skinął głową.

– Zbyt proste. Zna pani człowieka, który opracowałby równie nieskomplikowany system dostępu?

– Ma pan rację. Powinniśmy byli zacząć podejrzewać, że to może być robota Obcych, kiedy tylko zrozumieliśmy, że aktywowanie wrót nie wymaga wprowadzania szeregu skomplikowanych poleceń, i to w ściśle określonej kolejności, nie mówiąc już o tym, że cel wyznaczałoby się za pomocą zwykłej nazwy, a nie skomplikowanego kodu. To prawda, żaden człowiek nie stworzyłby urządzenia tak przyjaznego dla użytkownika. – Desjani wyszczerzyła zęby w uśmiechu i wskazała na okręty. – Czy taka formacja jest odpowiednia?

– Tak. Dzięki niej poradzimy sobie ze wszystkim, co Syndycy mogliby zgromadzić na nasze powitanie na Zevosie. Aczkolwiek wątpię, by tam byli.

Desjani przeniosła wzrok na inną część wyświetlacza.

– Klucz został uaktywniony. Czy chce pan wprowadzić dane?

– Nie. Proszę czynić swoją powinność.

Jej palce zatańczyły na klawiaturze, nagle spojrzała na ekran i zmarszczyła brwi.

– Operacyjny, sprawdźcie, czy pole transportowe ma właściwe rozmiary.

Wachtowy skinął głową moment później.

– Potwierdzam, kapitanie. Pole obejmuje wszystkie jednostki floty.

– Sprawdźcie, czy wybrano Zevosa.

– Potwierdzam, cel podróży to Zevos.

Desjani spojrzała na Geary’ego.

– Proszę o pozwolenie na aktywowanie kodu skoku na Zevosa, sir.

– Udzielam.

Desjani nacisnęła jeszcze kilka klawiszy i nagle gwiazdy zniknęły.

Geary nie pamiętał prawie w ogóle, jak wygląda lot w kanale hipernetowym.

– Tu naprawdę nic nie widać.

– Nie widać. – Desjani rozłożyła szeroko ręce. – Nasi naukowcy twierdzą, że znajdujemy się w bańce, do której nie dociera światło w fizycznym tego słowa znaczeniu. Dlatego wokół jest tak czarno. Nie czuje się pędu ani ruchu, zupełnie nic.

– Jak długo to potrwa?

– Osiem dni, czternaście godzin i sześć minut. W przypadku lotu na Zevosa. Im dalsza trasa, tym większa szybkość poruszania się względem normalnej przestrzeni. Wiem, że to dziwne. Lecimy na dużą odległość, więc pokonamy ją szybciej niż w przypadku lotu wewnątrzsektorowego.

– Krótsze loty trwają tyle samo co dłuższe?

– Tak. A nawet dłużej. – Desjani machnęła ręką w kierunku otaczającej ich czerni. – Jak już wspomniałam, to dość dziwna zależność. Jeśli chce pan posłuchać wyjaśnień, powinien pan zapytać naukowców, chociaż prawdę powiedziawszy, nie sądzę, by naprawdę wiedzieli, o czym mówią. Aczkolwiek nadali tym procesom kilka nader imponujących nazw. Gdyby istniała możliwość wykonywania skoków na taką odległość, zwykłe napędy nadprzestrzenne potrzebowałyby wielu miesięcy na pokonanie tej trasy. Ale dzisiaj, w obliczu bitwy, która może zakończyć tę wojnę, osiem dni, czternaście godzin i sześć minut mogło się wydawać wiecznością.

– Chciałbym, żebyśmy mieli to już za sobą.

– Ja też, sir. Niech pan tylko pomyśli, ile czasu my na ten moment czekaliśmy.

Wojna rozpoczęła się prawie sto lat temu. Desjani i wszyscy pozostali ludzie na pokładach tych okrętów, z wyjątkiem Geary’ego, czekali na jej zakończenie przez całe życie.

Patrząc na problem z ich perspektywy, osiem dni nie wydawało się zbyt długim czasem.

Jeśli Obcy nadal mieli możliwość przekierowania floty, tym razem powstrzymali się od takiego ruchu. Zevos okazał się systemem posiadającym dwie gęsto zaludnione, choć ledwie nadające się do zamieszkania planety i mnóstwo kolonii oraz innych instalacji rozmieszczonych na niemal wszystkich księżycach, większych asteroidach i orbitach gazowych gigantów. Gdy flota Sojuszu wynurzyła się z wrót hipernetowych, jej sensory nie wykryły obecności choćby jednego okrętu wojennego.

– Wycofali wszystkie dostępne siły do obrony Systemu Centralnego – stwierdziła Desjani. – Zapewne rozmontowano też wiele z istniejących tu stałych instalacji obronnych.

– Zapewne. – Syndycka boja kierunkowa przy wrotach zaczęła nadawać piskliwe sygnały alarmowe, starając się zmusić nadlatujące okręty do zmiany kursu na zgodny z przepisami tego systemu. – „Diament”, zlikwidujcie tę szczekaczkę!

– Tu „Diament”, wykonuję. – Dowódca ciężkiego krążownika potwierdził przyjęcie rozkazu. – Zniszczenie boi nastąpi za trzydzieści pięć sekund.

Punkt skoku, do którego zmierzali, mieścił się zaledwie półtorej godziny świetlnej od wrót hipernetowych. Geary skierował flotę w jego stronę, wiedząc, że władze tego systemu dostrzegą jego okręty dopiero za kilka godzin, tuż przed tym, gdy rozpoczną one przygotowanie do procedury skoku z Zevosa. Syndycy zapomnieli już o tym, że można przesterowywać napędy nadprzestrzenne, więc z pewnością uznają, że Geary zmierza na Marchena, nieco dalej położonego od Systemu Centralnego niż Zevos.

– Co mamy zrobić z frachtowcami znajdującymi się w pobliżu wrót hipernetowych? – zapytała Desjani.

Mimo tej ogromnej zmyłki Geary nie chciał, by wieści o jego przybyciu do systemu Zevos rozniosły się zbyt szybko po tym sektorze Światów Syndykatu. Sprawdził szybko na wyświetlaczu możliwe rozwiązania tego problemu i wyznaczył pospiesznie kilka jednostek, przydzielając im zadanie przechwycenia frachtowców.

– Dwudziesta eskadra niszczycieli, macie dogonić i zniszczyć wskazane statki handlowe. Nie wdawajcie się w pogoń i walkę z innymi celami. Wróćcie na wyznaczone pozycje przed wykonaniem skoku.

– Tu dwudziesta eskadra niszczycieli, potwierdzam przyjęcie rozkazu.

Dowódcy szybkich jednostek promienieli ze szczęścia, mogąc ruszyć na łowy, kiedy reszta floty posłusznie kierowała się prosto na punkt skoku.

Geary przyglądał się przyspieszającym okrętom, potem wrócił wzrokiem do głównej formacji. Podejrzewał, że wroga nie będzie w pobliżu studni grawitacyjnej, z której wynurzą się w Systemie Centralnym, ale wolał być przygotowany na każdą ewentualność.

– Kapitanie Smyth, proszę natychmiast rozpocząć operację uzupełniania ogniw paliwowych. Chcę, aby wszystkie jednostki miały także pełne magazyny amunicji. Proszę dać mi znać, jeśli napotka pan problemy, które uniemożliwią zakończenie tej operacji przed dotarciem do punktu skoku.

Byli piętnaście godzin lotu od celu. Potem czeka ich dziesięć dni w nadprzestrzeni. I wrócą do miejsca, gdzie objął dowodzenie nad tą flotą.

Загрузка...