JEDEN

Często stawiał czoło śmierci, ale z największą radością uczyniłby to po raz kolejny, byle nie brać udziału w czekającej go odprawie.

– Nie staje pan przed plutonem egzekucyjnym – przypomniała mu kapitan Desjani – tylko przed Wielką Radą Sojuszu.

John Geary odwrócił lekko głowę, aby spojrzeć na kobietę dowodzącą „Nieulękłym”, jego okrętem flagowym.

– Może mi pani przypomnieć raz jeszcze, czym różnią się te dwa ciała?

– Politycy nie powinni mieć przy sobie broni, a poza tym oni bardziej obawiają się pana niż pan ich. Spokojnie. Jeśli zauważą, jak bardzo jest pan spięty, gotowi jeszcze pomyśleć, że rzeczywiście przygotowuje pan zamach stanu. – Skrzywiła się. – Powinien pan też wiedzieć, że przy spotkaniu będzie obecny admirał Otropa.

– Admirał Otropa? – Geary miał niemal stuletnią lukę, i to dosłownie, w wiedzy o świecie współczesnym. Znał wyłącznie nazwiska oficerów dowodzących okrętami tej floty.

Desjani uśmiechnęła się, lecz w tym zwykłym z pozoru grymasie twarzy kryła się ogromna doza pogardy. Geary wiedział jednak, że nie była to reakcja na jego niewiedzę.

– To wojskowy doradca Wielkiej Rady, ale proszę się nie obawiać, propozycja, aby to on przejął od pana dowodzenie, nigdy nie padnie. Nie ma chyba takiego człowieka, który poparłby wniosek o mianowanie Kowadła, przepraszam, Otropy na stanowisko głównodowodzącego floty.

Geary spojrzał po raz kolejny na swoje odbicie w lustrze i nagle poczuł się bardzo niewygodnie w mundurze wyjściowym. Nigdy nie lubił takich odpraw, a za jego czasów, czyli przed stu laty, nie marzył nawet o tym, by stanąć oko w oko z członkami Wielkiej Rady.

– Kowadło? To dość mocne przezwisko.

– Zyskał je tylko dlatego, że zazwyczaj zbierał tęgie baty na polu bitwy – wyjaśniła Desjani. – Facet ma lepsze rozeznanie w polityce niż wojskowości, doszedł więc w końcu do wniosku, że doradzanie Wielkiej Radzie będzie dla niego o wiele mniej ryzykowne.

Mało brakowało, by Geary się zakrztusił, hamując atak śmiechu.

– Widzę, że można mieć gorsze przezwiska niż Black Jack.

– O wiele gorsze. – Geary dostrzegł kątem oka, że Desjani przygląda mu się z wyraźnym zaciekawieniem. – Nigdy mi pan nie powiedział, skąd wziął się nick Black Jack, nie wspomniał pan też, dlaczego nie lubi go pan tak bardzo. Uczyłam się tej historii z pańskiej oficjalnej biografii, jak każde dziecko dorastające na terytoriach Sojuszu, ale nie znalazłam w niej niczego, co usprawiedliwiałoby taką niechęć do przezwiska.

– A co mówi na ten temat moja oficjalna biografia?

Od czasu podjęcia z uszkodzonej kapsuły ratunkowej Geary robił co mógł, aby unikać lektury wszelkich oficjalnych dokumentów na temat swoich dawnych, ponoć heroicznych wyczynów.

– Że pańskie oceny zawsze były „trafne albo bardzo zbliżone do prawdy” i dlatego zyskał pan miano odnoszące się do najlepszego układu kart.

– Akurat. – Geary próbował powstrzymać śmiech. – Każdy kto zajrzy do mojej kartoteki, od razu zauważy, że to nieprawda.

– Jak więc wygląda prawda?

– Powinienem mieć chociaż jeden sekret, którego pani nie zna.

– Pod warunkiem, że byłoby to coś osobistego. Jako kapitan pańskiego flagowca powinnam wiedzieć o wszystkich sekretach zawodowych… – przerwała na moment. – A jeśli chodzi o spotkanie z członkami rady… Czy powiedział mi pan wszystko na ten temat? I zachowa się pan tak, jak ustaliliśmy?

– Odpowiedź na oba pytania brzmi identycznie: tak. – Stanął twarzą do niej, aby mogła zobaczyć, jak bardzo jest zatroskany. Jako głównodowodzący tej floty musiał cały czas robić dobrą minę bez względu na to, w jak ciężkiej sytuacji się znajdowali. Desjani była jedną z niewielu osób, przed którymi nie musiał udawać. – To będzie niezwykle trudne zadanie. Najpierw muszę ich przekonać do mojego planu, potem do wydania mi rozkazu jego wykonania, a wszystko to trzeba zrobić w taki sposób, żeby nie wzbudzić w radzie podejrzeń, że zamierzam dokonać zamachu stanu.

Desjani skinęła głową. Nie wyglądała przy tym na specjalnie przejętą.

– Poradzi pan sobie, sir. Sprawdzę w dokach, czy wahadłowiec, którym ma pan lecieć na stację Arabaru, jest już gotowy. Ma pan jeszcze chwilę na poprawienie munduru. – Zasalutowała, zrobiła przepisowy w tył zwrot i odmaszerowała.

Geary jeszcze przez dłuższą chwilę po jej wyjściu wpatrywał się w zamknięty właz. Nawiązał z Tanią Desjani niemal idealne stosunki zawodowe, jeśli nie liczyć totalnie nieprofesjonalnego zachowania, jakim było zakochanie się w niej. Nigdy jej o tym nie powiedział i nie miał zamiaru tego robić. W każdym razie dopóki nie przestanie być jego podwładną. I fakt, że ona także go kochała, niczego tutaj nie zmieni, ponieważ regulamin zakazywał im nie tylko mówienia o uczuciach, ale i okazywania ich w jakiejkolwiek formie. Niemniej był to naprawdę niewielki problem w skali wszechświata, do którego powrócił po całym wieku spędzonym w hibernacji, by stać się mitycznym zmartwychwstałym bohaterem Sojuszu i podjąć nie przynoszącą decydujących rozstrzygnięć, trwającą od stu lat walkę pomiędzy jego ojczyzną a Światami Syndykatu. Wrócił tu tylko po to, by odkryć, że umęczeni obywatele mają dość dotychczasowych rządów i z największą radością widzieliby go w roli dyktatora. Czasami jednak ten maleńki osobisty problem wydawał mu się o wiele trudniejszy do zniesienia niż myśl o losie rasy ludzkiej.

Raz jeszcze skupił się na odbiciu w lustrze. Szczerze mówiąc, mundur leżał na nim idealnie, ale znając Desjani, wiedział, że nie rzuciłaby na odchodnym uwagi o poprawieniu munduru, gdyby wszystko było w porządku. Mrużąc oczy, Geary poprawił materiał w kilku miejscach, dosłownie o ułamki milimetrów, a potem spojrzał na lśniącą Gwiazdę Sojuszu wiszącą tuż pod kołnierzykiem. Nie cierpiał nosić tego odznaczenia przyznanego mu po domniemanej śmierci za walkę do samego końca w starciu, które miało miejsce niemal sto lat temu. We własnym mniemaniu nie zasługiwał na taki zaszczyt, ale regulamin mówił wyraźnie, że wkładając mundur wyjściowy, oficer ma obowiązek nosić na nim „wszystkie ordery i medale, jakimi został odznaczony”. Mógł wprawdzie wymigać się od stosowania tego czy innego przepisu, ponieważ sam stanowił tutaj prawo, lecz wiedział też, że jedno odstępstwo prowadziłoby do drugiego i czort wie, czym by się to wszystko skończyło.

Właśnie zbierał się do wyjścia, gdy zadźwięczał brzęczyk interkomu. Geary odebrał połączenie i zobaczył przed sobą hologram rozradowanego kapitana Badai. Jego wirtualny wizerunek był tak doskonały, że można by zaryzykować stwierdzenie, iż osobiście pojawił się w kajucie komodora.

– Dzień dobry, kapitanie. – Badaya wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.

– Witam. Właśnie wychodziłem na spotkanie z członkami Wielkiej Rady. – Geary musiał traktować tego człowieka z wielką ostrożnością.

Badaya był dowódcą „Znamienitego”, jednego z liniowców, ale przewodził także frakcji oficerów, którzy bez mrugnięcia okiem poparliby militarną dyktaturę Geary’ego. Wiedząc, że kapitan zdołał przekonać do swojego zdania prawie każdego dowódcę tej floty, komodor musiał zrobić wszystko, by odwieść go od rozpoczęcia rebelii. Gdy obejmował stanowisko głównodowodzącego, jego głównym problemem była obawa, czy ci ludzie nie zbuntują się przeciw niemu, a dzisiaj, zaledwie kilka miesięcy później, niepokoiło go wyłącznie to, czy nie zechcą obalić Sojuszu w jego imieniu.

Badaya pokiwał głową, jego uśmiech przestał być tak radosny.

– Kilku kapitanów zamierzało podprowadzić swoje eskadry bliżej stacji Ambaru, aby pokazać Wielkiej Radzie, kto naprawdę tu rządzi, zdołałem ich jednak przekonać, że to nie byłoby w pana stylu.

– I słusznie – powiedział Geary, dbając o to, aby w jego głosie nie dało się wyczuć zbyt wyraźnej ulgi. – Powinniśmy zachowywać pozory, że to rada wciąż rozdaje karty.

Taką właśnie przykrywkę zastosował w rozgrywce z frakcją Badai. Jeśli jednak rada wyda mu rozkazy sprzeczne z jego przekonaniami, o czym ci ludzie dość szybko się dowiedzą, zostanie zmuszony do ślepego posłuszeństwa legalnie wybranemu rządowi albo do złożenia natychmiastowej rezygnacji, a wtedy, bez względu na jego decyzję, rozpęta się istne piekło.

– Rione pomoże panu w zapanowaniu nad nimi – dodał dowódca „Znamienitego”, pogardliwie machając ręką. – Ma pan ją w garści, a ona zadba już o to, by ustawić pozostałych polityków. A skoro mowa o spotkaniu, robi się późno, powinien pan już iść. – Hologram Badai wyszczerzył się na pożegnanie, zasalutował i zniknął.

Geary pokręcił głową, zastanawiając się, co by powiedziała współprezydent Republiki Callas i członkini senatu Sojuszu, Wiktoria Rione, gdyby usłyszała, że Geary ma ją w garści. Na pewno nie byłoby to nic dobrego, uznał.

Szedł korytarzami „Nieulękłego” w kierunku doków, odpowiadając na energiczne saluty mijanych członków załogi. Ten okręt był jego flagowcem od momentu objęcia stanowiska głównodowodzącego floty, jeszcze w syndyckim Systemie Centralnym, w głębi terytorium wroga, gdzie uwięzione siły Sojuszu czekały na – jak się wtedy wydawało – nieuniknioną zagładę. Tymczasem wbrew wszystkiemu zdołał doprowadzić do przestrzeni Sojuszu zdecydowaną większość tych jednostek, dzięki czemu ich załogi zaczęły święcie wierzyć, że może dokonać wszystkiego, jeśli tylko zechce. Nawet wygrać wojnę, w której walczyli zarówno rodzice, jak i dziadkowie podległych mu marynarzy. Robił więc co mógł, by wyglądać pewnie mimo dręczącego go wciąż niepokoju.

Nie potrafił się jednak powstrzymać przed zmarszczeniem brwi, gdy dotarł w końcu do wrót doków. Desjani i Rione już tam były. Stały obok siebie i jak zauważył, rozmawiały ściszonymi głosami. Na ich twarzach nie dostrzegł śladu emocji. Nie potrafił zrozumieć tej jakże nagłej zmiany nastawienia wobec siebie – przecież te dwie kobiety porozumiewały się do tej pory tylko wtedy, gdy było to absolutnie niezbędne, ale nawet w takich przypadkach mogły skoczyć sobie do gardła, chwytając za każdą broń, jaką miałyby pod ręką – zwykły nóż, pistolet albo piekielną lancę.

Gdy zobaczyły Geary’ego, Desjani natychmiast ruszyła w jego stronę, a Rione minęła właz i weszła do doków.

– Wahadłowiec i jednostki eskorty są już gotowe – zameldowała Tania. Skrzywiła się lekko, taksując jego wygląd, i przygładziła szybkim ruchem kilka baretek. – Reszta floty pozostanie w stanie podwyższonej gotowości.

– Taniu, liczę, że z pomocą Duellosa i Tuleva zdołasz zapanować nad resztą oficerów i nie dojdzie tutaj do kolejnego kataklizmu na skalę supernowej. Badaya powinien współpracować z wami, on także zadba, aby żaden z dowódców nie reagował zbyt nadpobudliwie, ale to na waszej trójce spoczywa odpowiedzialność, żeby on nie przeholował w którymś momencie.

Skinęła głową z pełnym spokojem.

– Oczywiście, sir. Niemniej mam nadzieję, że zdaje pan sobie sprawę z tego, że nie zdołamy powstrzymać naszych ludzi, jeśli rada zareaguje zbyt przesadnie. – Desjani podeszła jeszcze bliżej i chwyciła go za nadgarstek, jakby chciała podkreślić wagę kolejnych słów. – Proszę jej słuchać. To jej terytorium i jej zasady walki.

– Chodzi pani o Rione? – W życiu by nie pomyślał, że Tania każe mu słuchać rad Wiktorii.

– Tak. – Cofnęła się i zasalutowała, tylko w jej oczach widział wciąż niepokój. – Powodzenia, sir.

Odpowiedział tym samym gestem i wszedł na teren doków. Przed widocznym w oddali kadłubem wahadłowca wzdłuż rampy stał szpaler komandosów. Był ich tam cały pluton, wszyscy w pełnych zbrojach i z kompletnym wyposażeniem bojowym.

Zanim Geary zdążył cokolwiek powiedzieć, z szeregu wystąpił major sił desantowych i zasalutował sprężyście.

– Kapitanie Geary, wyznaczono mnie na dowódcę pańskiej straży przybocznej. Mamy pana odprowadzić na spotkanie z członkami Wielkiej Rady.

– Dlaczego pańscy ludzie noszą pełne pancerze? – zapytał komodor.

Major odpowiedział bez chwili wahania.

– W systemie Varandal nadal istnieje wysokie ryzyko zagrożenia atakiem, sir. Regulamin nakazuje, aby oddziały wykonujące zadania w sytuacjach alarmowych posiadały pełne wyposażenie bojowe.

Wygodna wymówka. Geary spojrzał w kierunku Rione; nie wyglądała na zaskoczoną takim wyglądem żołnierzy. Podobnie jak Desjani. Wszystko wskazywało na to, że pułkownik Carabali, dowodząca siłami specjalnymi floty, także zgadza się z ich stanowiskiem. Geary postanowił zaufać jednomyślnemu osądowi trzech tak rozsądnych osób jak Tania, Wiktoria i pani pułkownik Carabali mimo wciąż żywych obaw o reakcję członków rady na widok towarzyszącego mu w pełni uzbrojonego oddziału.

– Rozumiem. Dziękuję, majorze.

Komandosi prezentowali broń, gdy przechodził między nimi z Rione u boku, zmierzając w górę rampy. Podziękował im za te honory nieustającym salutem. Przy okazji takich wydarzeń zaczynał się zastanawiać nad sensownością przywrócenia we flocie owego prastarego obyczaju. Od godziny nie robił nic innego, tylko salutował.

Przeszedł z Wiktorią do kabiny dla VIP-ów znajdującej się tuż za kokpitem pilotów. Komandosi zajęli wszystkie miejsca w głównym przedziale wahadłowca. Geary zapiął pasy, nie odrywając wzroku od umieszczonego przed jego fotelem wyświetlacza. Widniała na nim upstrzona gwiazdami niekończąca się czerń kosmosu. To samo mógłby widzieć przez okno, gdyby jakiś szaleniec zaprojektował wahadłowiec z przeszklonymi otworami w opancerzonym kadłubie.

– Zdenerwowany? – zapytała Rione.

– Nie widać?

– Nie bardzo. Dobrze się maskujesz.

– Dzięki. Co kombinowałaś z Desjani, kiedy pojawiłem się przed dokami?

– Takie tam babskie gadanie – odparła beztrosko, machając od niechcenia ręką. – O wojnie, losach ludzkości, naturze wszechświata i innych tego rodzaju sprawach.

– Doszłyście do jakichś konkluzji, które powinienem poznać?

Spojrzała na niego z rezerwą, ale zaraz uśmiechnęła się uspokajająco.

– Sądzimy, że poradzisz sobie, jeśli do końca pozostaniesz sobą. Masz nasze gorące wsparcie. Pomogło?

– I to bardzo. Dzięki.

Zapalenie kolejnych kontrolek poinformowało go, że zejściówka została już podniesiona i zabezpieczona. Uszczelniono też wewnętrzną śluzę doku, aby otworzyć główne wrota. W końcu wahadłowiec oderwał się od pokładu, zawrócił w miejscu z wielką gracją i pomknął w przestrzeń. Geary uśmiechnął się mimowolnie. Autopilot mógł prowadzić tego rodzaju maszyny równie dobrze jak człowiek, a czasami sprawował się w tej roli o wiele lepiej od żywych istot, lecz tylko ludzka ręka potrafiła nadać manewrom wahadłowca prawdziwy styl. Prom przyspieszył. Sylwetka „Nieulękłego” zaczęła błyskawicznie maleć na ekranie wyświetlacza.

– Po raz pierwszy opuściłem pokład okrętu. – Geary nagle zdał sobie z tego sprawę.

– Od czasu podjęcia cię z kapsuły ratunkowej – uściśliła Rione.

– Tak.

Po jego dawnym życiu nie pozostał zapewne nawet ślad, jego bliscy także już nie istnieli. Zdążyli wymrzeć w ciągu minionego stulecia. „Nieulękły” stał się jego nowym domem, a członkowie załogi rodziną. Czuł dziwny niepokój, oddalając się od nich.

Podróż trwała nadspodziewanie krótko, wokół wahadłowca pojawiły się ogromne kształty struktur zewnętrznych stacji Ambaru i pilot zaczął zwalniać, aby posadzić prom w wyznaczonym doku. Chwilę później płozy maszyny dotknęły ziemi. Geary obserwował kontrolki, czekając, aż ciśnienie w doku osiągnie maksimum, potem zaczerpnął głęboko powietrza, wygładził raz jeszcze mundur i skinął głową Rione.

– Chodźmy.

Wiktoria odpowiedziała mu podobnym gestem. Zauważył w niej pewną odmianę – niby zachowywała się jak zawsze, coś tu jednak było nie tak. Geary przypomniał sobie, że widywał podobne przemiany u Desjani. Na moment przed zaatakowaniem Syndyków. Rione, jej wzorem, także szykowała się do walki, tyle tylko że na niwie politycznej.

Dok stacji był o wiele większy niż jego odpowiednik na „Nieulękłym”, ale komodor zwrócił uwagę głównie na swoich komandosów, którzy otaczali rampę szczelnym kręgiem, kierując przygotowaną do strzału broń na zewnątrz. Żaden z nich nie prezentował przed nim blastera, jak podczas powitania. Zbroje także mieli uszczelnione. Gdy Geary oderwał od nich wzrok, dostrzegł, że pod trzema grodziami doku znajdują się szeregi żołnierzy sił powierzchniowych. Wszyscy byli uzbrojeni, lecz nie mieli na sobie pancerzy bojowych. Spoglądali teraz z niepokojem na mierzących do nich komandosów.

Czyżby Rione miała rację? Ostrzegała go przecież, że rada, jeśli jej członkowie uwierzyli, iż chce zostać dyktatorem, podejmie stosowne kroki wyprzedzające i każe go zaaresztować natychmiast po przybyciu na stację, aby stracił kontakt z resztą swojej floty.

Geary ruszył w dół rampy, czując wielki żal wobec tych ludzi. To była ogromna obraza dla jego honoru. Szedł w kierunku czekającego na niego człowieka, który wyglądał znajomo. Nigdy wcześniej nie spotkał osobiście admirała Timbale’a, ale miał z nim parę razy kontakt przez holo. Dość zdawkowy zresztą. Nigdy nie udało mu się porozmawiać dłużej z tym człowiekiem.

Stanął przed Timbale’em i zasalutował, na co admirał zareagował sporym zdziwieniem. Chwilę trwało, zanim w jego oczach pojawił się blady błysk zrozumienia i salut został pospiesznie, choć niezdarnie odwzajemniony.

– Ka-kapitanie Geary. Wi-witam na stacji Ambaru.

– Dziękuję, sir. – Pozbawiona emocji odpowiedź Geary’ego odbiła się echem od ścian pogrążonego w kompletnej ciszy doku.

Rione stanęła obok niego.

– Sugerowałabym, admirale, aby odwołał pan wartę honorową, skoro mamy już za sobą formalne powitanie kapitana Geary’ego.

Timbale spojrzał na nią, potem na krąg komandosów. Po jego policzku spłynęła kropelka potu.

– Ja…

– Może pan przewodniczący Navarro zmieni pańskie rozkazy, jeśli się pan z nim teraz skontaktuje – zasugerowała Wiktoria.

– Tak, tak. – Admirał cofnął się z wyrazem nieskrywanej ulgi na twarzy, wyszeptał coś do komunikatora, poczekał, potem znów coś dodał. Z wymuszonym uśmiechem skinął głową w stronę Rione i odwrócił się do żołnierzy rozstawionych wzdłuż grodzi.

– Pułkowniku, proszę zabrać swoich ludzi do koszar. – Oficer dowodzący oddziałami wystąpił z szeregu, otwierając usta, jakby chciał zaprotestować. – Wykonajcie rozkaz, pułkowniku! – Timbale zdołał go ubiec.

Gdy żołnierze otrzymali nowe rozkazy, wykonali przepisowy zwrot i ruszyli w stronę wyjścia. Kilku z nich odwróciło głowy, zerkając ciekawie w stronę Geary’ego. On natomiast zastanawiał się, co by było, gdyby sam zwrócił się do tych ludzi. Czy wykonaliby rozkaz padający z ust Black Jacka? Na tę myśl znów poczuł narastający niepokój. Zrozumiał bowiem jasno, do czego może dojść, jeśli nie zdoła przeprowadzić tych rozmów właściwie.

Kiedy ostatni żołnierze opuścili dok, spojrzał na dowodzącego komandosami majora. I co teraz? Czy powinien zabrać ze sobą całą eskortę? A może tylko część oddziału? Przecież nie może mieć pewności, że ci żołnierze znowu nie spróbują go aresztować natychmiast po opuszczeniu doków. Zwykła ostrożność nakazywała zabranie ze sobą przynajmniej kilku komandosów.

Ale to by oznaczało, że stanie przed obliczem rady, mając za plecami oddział uzbrojonych po zęby i opancerzonych ludzi. Każdy, kto będzie tego świadkiem, może dojść do dwóch tylko wniosków: albo Geary przeprowadza właśnie pucz, albo okazuje daleko idący brak zaufania wobec politycznych przywódców Sojuszu. Każda z tych ewentualności oznaczała definitywny krach jego planów i mogła stać się zarzewiem zamachu stanu, którego tak się obawiał.

Jeśli jednak zostanie aresztowany, jego flota zareaguje nawet wbrew jego woli.

Rione obserwowała go bacznie, lecz nie wyglądała na zdenerwowaną. Na pewno nie powie mu teraz, jak powinien postąpić, nie zrobi tego za nic przy tylu świadkach, ale jej postawa stanowiła dość czytelną podpowiedz. Pewność siebie. Spokój.

Geary zaczerpnął tchu i skinął głową w stronę dowódcy komandosów.

– Zostańcie tutaj. I zachowajcie cierpliwość. Nie wiem, jak długo może potrwać to spotkanie.

– Możemy wysłać z panem drużynę… – Major wskazał stojących najbliżej żołnierzy.

– Nie. – Geary spojrzał na nich, starając się grać rolę człowieka, który nie ma nic na sumieniu i nie obawia się w związku z tym reakcji przełożonych. – Znajdujemy się na własnym terytorium, majorze. To nasi przyjaciele. Obywatele Sojuszu nie powinni się lękać własnego rządu ani siebie nawzajem. – Nie wiedział, kto ich teraz podsłuchuje, ale kimkolwiek byli ci ludzie, musieli jasno zrozumieć, co ma im do przekazania.

Major zasalutował.

– Tak jest!

Timbale nie spuszczał wzroku z Geary’ego. W jego oczach zdziwienie mieszało się z niepokojem.

– Czy raczy mnie pan poinformować, kapitanie, z jakimi intencjami pan tutaj przybywa? – zapytał, nie podnosząc głosu.

– Otrzymałem rozkaz stawienia się przed przedstawicielami Wielkiej Rady. Zamierzam go wykonać. – Ciekawe, czy admirał pojmie we właściwy sposób znaczenie tego ostatniego zdania.

– Nie możemy pozwolić, admirale, aby Wielka Rada czekała na nas – dodała Rione, wskazując ręką w kierunku wnętrza stacji.

Timbale przeniósł wzrok z niej na Geary’ego. Wyglądało na to, że nie potrafi podjąć decyzji.

– Jedną chwileczkę – poprosił i znów oddalił się na bok. Przemówił pospiesznie do komunikatora, poczekał chwilę i dodał coś gniewnym tonem. W końcu usatysfakcjonowany odwrócił się do Geary’ego. – Nie powinien pan napotkać żadnych przeszkód w drodze na spotkanie z radą, kapitanie. Proszę za mną.

Komodor przepuścił Rione i ruszył za nią w kierunku wyjścia. Przestał się już denerwować. Był wściekły na członków rady za to, że uznali, iż zachowa się wobec nich niehonorowo. Stracił też wszelkie wątpliwości co do ich nastawienia. Idąc za Timbale’em pokonał istny labirynt korytarzy. Stacja Ambaru, podobnie jak wiele innych obiektów przestrzennych tego rodzaju, rozrastała się systematycznie, co jakiś czas dodawano jej kolejne poziomy i moduły. Fakt, że rada wybrała na miejsce spotkania samo centrum, najbardziej oddalone od doków, ale i najmocniej chronione, zupełnie go nie dziwił.

Gdy Geary znalazł się w końcu u celu i wszedł do wybranej sali, zauważył, że jedna z jej ścian imituje ogromne okno pokazujące czerń przestrzeni kosmicznej, jakby byli nie w głębi, lecz na samym obrzeżu stacji. Nad sporym stołem konferencyjnym unosił się hologram systemu gwiezdnego. Naniesiono na nim miniaturowe znaczniki pozycji okrętów jego floty i wszystkich pozostałych jednostek znajdujących się w granicach Varandala. Za stołem siedziało siedmioro ludzi w cywilnych strojach, za nimi stał generał sił naziemnych i admirał.

Od momentu mianowania głównodowodzącym floty Geary brał udział w wielu odprawach, ale ta różniła się od wszystkich poprzednich, i to pod wieloma względami. W odróżnieniu od narad prowadzonych z pokładu „Nieulękłego”, miał przed sobą żywych ludzi, a nie ich hologramy, do których zdążył już przywyknąć. Co jeszcze ważniejsze, stali przed nim oficerowie przewyższający go stopniem. Do tej chwili nie zdawał sobie nawet sprawy, że w ciągu tych kilku miesięcy, jakich potrzebował na ocalenie floty od zagłady, tak bardzo zdążył się przyzwyczaić do niekwestionowanego przywództwa podczas publicznych wystąpień. Najgorsze było jednak to, że nie miał u swojego boku kapitan Desjani. A przecież tak często liczył na jej rady i wsparcie w krytycznych sytuacjach.

Geary podszedł do miejsca dokładnie przed środkiem stołu i zasalutował zebranym.

– Kapitan Geary, tymczasowy dowódca floty Sojuszu, melduje się na rozkaz – obwieścił formalnym tonem.

Wysoki szczupły cywil zasiadający pośrodku członków rady skwitował jego słowa skinieniem głowy i machnięciem dłoni.

– Dziękuję, kapitanie Geary.

– Kto mianował pana głównodowodzącym naszej floty? – zapytał inny mężczyzna.

Geary odpowiedział, nie odrywając wzroku od grodzi:

– Admirał Bloch wyznaczył mnie na swojego tymczasowego następcę w Systemie Centralnym Syndykatu na chwilę przed tym, zanim opuścił pokład okrętu flagowego, aby udać się na negocjacje z Syndykami. Gdy został zamordowany, przejąłem jego obowiązki jako najstarszy stażem oficer floty.

– Przecież wiedziałeś już o tym. – Niska korpulentna kobieta półgłosem zganiła pytającego.

Mężczyzna, który odezwał się pierwszy, spróbował uciszyć pozostałych, unosząc rękę, a gdy i to nie pomogło, posłał rozmawiającej nadal parze znaczące spojrzenie.

– Przewodniczący rady zabiera głos – warknął, co spotkało się z kilkoma wyzywającymi spojrzeniami zebranych polityków. Gdy zmierzył się z nimi, znów przeniósł wzrok na Geary’ego i zapytał: – W jakim celu przybywa pan do nas, kapitanie?

– Aby zdać raport z działań floty pod moim dowództwem w czasie, gdy nie mieliśmy kontaktu z władzami Sojuszu – wyrecytował komodor. – Chcę także prosić o pozwolenie na przeprowadzenie kolejnych operacji.

– Pozwolenie? – Wysoki mężczyzna odchylił się mocno na fotelu, mierząc badawczym spojrzeniem Geary’ego. Nagle jego wzrok powędrował w stronę Wiktorii. – Pani współprezydent, czy jest pani gotowa przyznać pod przysięgą na wierność Sojuszowi, że ten człowiek mówi prawdę?

– Tak.

W tym momencie wtrącił się generał sił powierzchniowych:

– Senatorze Navarro, w tej chwili nie ma z nim tych zdrajców z sił specjalnych. Możemy go aresztować. Zabrać z tej stacji i wywieźć z Varandala, zanim ktokolwiek…

– Nie! – Senator pokręcił głową. – W chwili gdy podejmowaliśmy te, jak nam się wydawało, niezbędne środki ostrożności, nie byłem pewien motywów, jakimi może się kierować ten człowiek. Teraz widzę wyraźnie, że myliliśmy się, i to strasznie.

– Taką decyzję powinna podjąć cała rada – zauważyła jedna z kobiet.

– Zgadzam się z opinią senatora Navarro – stwierdziła przysadzista dama, ściągając na siebie kilka zdziwionych spojrzeń, co zdaniem Geary’ego oznaczało, że nie zawsze wspiera przewodniczącego.

Jeden z dotychczas milczących mężczyzn pokręcił buńczucznie głową.

– Wylądował na pokładzie tej stacji w asyście plutonu gotowych do walki komandosów…

– Co było całkiem rozsądnym zabezpieczeniem z jego strony – skontrowała przysadzista.

– Możemy zakończyć tę sprawę już teraz! – nalegał generał. – Możemy powstrzymać tego człowieka!

Senator Navarro walnął pięścią w stół. Uczynił to z taką mocą, że echo odbiło się od ścian, uciszając momentalnie wszystkie głosy. Przewodniczący zmierzył wzrokiem siedzących wokół senatorów, potem spojrzał na wojskowych.

– Może pan się w końcu zamknąć, generale Firgani? Jest pan w stanie wytłumaczyć mi, dlaczego kapitan Geary zostawił owych komandosów w dokach, skoro planował zaatakowanie nas tu i teraz? – Generał milczał, wpatrując się intensywnie w twarz Geary’ego. Navarro podążył jego śladem. – Widzę, kapitanie Geary, że niewiele brakowało, a popełnilibyśmy poważny błąd. Sojusz nie ma w zwyczaju zamykać ludzi za zbrodnie, których nie popełnili, zwłaszcza jeśli nie wykazywali żadnych chęci ich popełnienia, nie wspominając już o tym, że wcześniej wiernie mu służyli. Proszę o wybaczenie. – Navarro wstał i pochylił głowę przed Gearym.

Generał nie miał jednak zamiaru ustąpić, co widać było wyraźnie po jego oczach. Także kilku członków rady nie wyglądało na zachwyconych takim obrotem sprawy.

– Dziękuję, sir – odparł Geary, czując, że jego gniew maleje z każdym słowem wypowiedzianym przez tego człowieka. – Odczuwałem spory niepokój z powodu podawania w wątpliwość mojego honoru.

Senator, który przed momentem wyrażał sprzeciw, prychnął pogardliwie, słysząc odpowiedź komodora, ale przewodniczący zbył go milczeniem, zwracając się do generała i stojącego obok niego admirała:

– Kapitan Geary przedstawi nam teraz raport ze swoich działań. Generale Firgani, admirale Otropa, admirale Timbale, zajmijcie się, proszę, monitorowaniem sytuacji w systemie Varandal. My w tym czasie zaznajomimy się z relacjami kapitana i senator Rione.

Wymienieni oficerowie zebrali się do wyjścia, nie kryjąc nawet zawodu, jaki poczuli z powodu tak bezceremonialnego potraktowania przez przewodniczącego. Geary odezwał się, zanim zdążyli opuścić salę. Nie żywił przyjaznych uczuć wobec generała Firganiego, nie obchodziły go także opinie admirała Otropy, ale Timbale nie naraził mu się niczym, przynajmniej do tej pory. Co więcej, to on zadbał o dostarczenie na pokłady okrętów floty wszystkiego, o co go poproszono, a przed kilkoma chwilami wynegocjował wycofanie wojska, dzięki czemu Geary mógł dotrzeć na miejsce spotkania, nie narażając się na większe nieprzyjemności.

– Jeśli mogę pana prosić, sir… Byłbym wdzięczny, gdyby admirał Timbale mógł być obecny przy składaniu przeze mnie raportu. Jako czynny oficer floty, na dodatek będący naocznym świadkiem starcia z flotyllą Syndykatu w tym systemie, może uzupełnić moją relację cennymi uwagami.

Navarro uniósł brew ze zdumienia, ale gestem ręki nakazał admirałowi pozostać w sali.

– Dobrze, kapitanie Geary.

Admirał Otropa wodził wybałuszonymi oczyma pomiędzy Timbale’em, Navarrem i Gearym.

– Uważam, że ja także powinienem być obecny podczas tego spotkania, skoro ten przywilej jest dany mojemu podkomendnemu.

Jeden z senatorów otworzył usta, by coś powiedzieć, lecz przewodniczący natychmiast go uciszył, nie kryjąc znużenia.

– Oczywiście, admirale. Proszę zostać. A pan, generale – dodał, widząc, że dowódca wojsk powierzchniowych także zamierza protestować – powinien zająć się kontrolą wydarzeń w systemie, skoro tak bardzo zależy panu na bezpieczeństwie członków tej rady. Dziękuję.

– Ależ, senatorze… – zaczął Firgani.

– Powiedziałem: dziękuję.

Generał spłonił się lekko i wymaszerował z sali. Admirał Timbale odsunął się o krok od Otropy. Obaj zamarli w bezruchu, gdy Navarro, odzyskując spokój, odezwał się ponownie do Geary’ego:

– Zapoznaliśmy się z zarysami pańskiego raportu, kapitanie, ale jak się domyślam, wielu rzeczy jeszcze nie wiemy. Zatem proszę, może pan zaczynać.

Geary sięgnął do panelu kontrolnego na stole i wpiął do niego swój komunikator. Nie ufał zabezpieczeniom urządzeń bezprzewodowych, mimo że byli w bazie wojskowej na własnym terytorium. Holograficzny system gwiezdny ustąpił miejsca obrazowi, który tak mocno wrył mu się w pamięć. Sfera pokonanych jednostek Sojuszu kryjąca się za murem lżej uszkodzonych okrętów wojennych i naprzeciw nich przytłaczająca w swej liczebności flota wroga. Tak wyglądała sytuacja w Systemie Centralnym Syndykatu, gdy obejmował dowództwo nad niedobitkami, którym udało się ujść cało z pułapki zastawionej przez wroga. Wspomnienia wydarzeń z tamtego okresu nie były zbyt ostre. Geary wychodził dopiero ze stresu powybudzeniowego. Kilka dni wcześniej dowiedział się, że przespał niemal sto lat w głębokiej hibernacji. Ale po objęciu dowodzenia szybko doszedł do siebie, może stało się tak za sprawą ogromnej odpowiedzialności, jaką zrzucono na jego barki. Zaczerpnął głęboko tchu i zaczął mówić.

Głos załamał mu się, gdy dotarł do wiadomego miejsca.

– Nakazałem flocie wycofanie się do punktu skoku na Corvusa. W czasie wykonywania tego manewru okręt liniowy „Obrońca” pozostał na zajmowanej pozycji i tym samobójczym gestem opóźnił atak czołowych jednostek Syndykatu, uniemożliwiając im doścignięcie, a co za tym idzie, zniszczenie większej liczby okrętów Sojuszu przed wykonaniem skoku.

Dowódcą „Obrońcy” był wnuk jego brata, Michael Geary. Człowiek starszy niż on, ogromnie nienawidzący legendy Black Jacka, w której cieniu musiał przeżyć tyle lat.

– Nie wie pan, czy komandor Michael Geary przeżył zagładę swojego okrętu? – zapytała przysadzista kobieta, wpadając mu w słowo.

– Nie mam pojęcia, proszę pani.

Skinęła głową, wyrażając mu przesadne współczucie. W tym samym momencie inny z senatorów zadał pytanie wyniosłym tonem:

– Czy macie syndycki klucz hipernetowy dostarczony nam przez podwójnego zdrajcę?

– Tak, sir – potwierdził Geary, zastanawiając się, dlaczego pytanie zostało zadane w tak obcesowy sposób.

– Dlaczego więc nie użył go pan ponownie? Dlaczego nie wróciliście do przestrzeni Sojuszu najszybszą drogą? – naciskał polityk.

– Ponieważ Syndycy mogli bez problemu wzmocnić obronę systemów posiadających wrota hipernetowe. W każdym razie tych, które musielibyśmy mijać po drodze – wyjaśnił mu Geary, mając nadzieję, że nie okazał przy tym rozdrażnienia. – Wiedzieliśmy, że naszym nadrzędnym zadaniem jest dostarczenie klucza do przestrzeni Sojuszu, lecz ominięcie syndyckiej sieci hipernetowej wydawało nam się najpewniejszym sposobem na wykonanie tej misji. Spróbowaliśmy skorzystać z ich wrót raz, na Sancere, ale ostrzelali je, doprowadzając do kolapsu.

– Zatem ten klucz nie przyda się nam do niczego. – Senator spojrzał po zabranych, jakby oczekiwał, że ktoś ośmieli się z nim nie zgodzić.

– Wręcz przeciwnie – zaprotestował Geary, mając nadzieję, że zabrzmiało to wystarczająco stanowczo, a zarazem uprzejmie. – Sądzę, że ma dla nas ogromną wartość. Jego zawartość została przeanalizowana, ale wytworzenie odpowiedniej liczby kopii musi zająć sporo czasu. Oryginał powrócił już na pokład „Nieulękłego”, gdzie będzie nam nadal służył, umożliwiając nieograniczony dostęp do sieci hipernetowej wroga. Jedynym sposobem zablokowania go byłoby zlikwidowanie przez Światy Syndykatu całej sieci wrót, tyle że w tym wypadku Sojusz zyskałby nad wrogiem gigantyczną przewagę technologiczną i militarną. Z tą sprawą łączą się jednak inne problemy, o których wspomnę…

– Wolałbym dowiedzieć się o nich teraz, jeśli… – zaczął senator.

Jemu z kolei przerwał Navarro, podnosząc znacząco głos.

– Pozwólmy kapitanowi składać raport w taki sposób, jaki uzna za stosowny. Odpowie na nasze pytania, kiedy przyjdzie na to pora.

– Ale pytania o kolapsy wrót hipernetowych…

– Zostaną zadane po zapoznaniu się z treścią całego raportu – upierał się Navarro.

Jego interlokutor rozejrzał się po pozostałych, jakby szukał wśród nich wsparcia, lecz najwidoczniej nie znalazł go, bowiem umilkł na dobre i tylko gapił się spode łba na przewodniczącego.

Geary kontynuował przemowę. Wyświetlacz nad stołem pokazywał sytuacje w kolejnych systemach gwiezdnych, odtwarzając przebieg stoczonych tam bitew. Komodor informował w tym czasie o malejących zapasach ogniw paliwowych, amunicji i żywności, wspominał też o nieustannych podchodach Syndyków, którzy zmierzali do wciągnięcia floty Sojuszu w kolejną pułapkę.

Admirał Otropa nie przywykł do tego, by milczeć tak długo, gdy inny oficer znajduje się w kręgu reflektorów, wykorzystał więc pierwszą nadarzającą się okazję, by wtrącić swoje trzy grosze. Kiedy Geary zamilkł na moment, stwierdził:

– Szanowni członkowie Wysokiej Rady, obawiam się, że kapitan Geary nie przedstawia nam rzeczywistego przebiegu wspomnianych bitew.

Zgromadzeni na sali senatorowie spojrzeli w jego stronę, ale odpowiedziała mu Rione:

– Doprawdy, admirale? Naprawdę uważa pan, że wszystkie dzienniki pokładowe oraz osobiste raporty dowódców zostały sfałszowane, aby kapitan mógł się przed panem pochwalić? – zapytała myląco łagodnym tonem.

– Oczywiście! – Admirał pokiwał zdecydowanie głową. – Nasi przodkowie wiedzieli, że kluczem do zwycięstwa jest równoczesny atak wszystkich jednostek, a także bohaterska postawa biorących w nim udział dowódców, którzy uderzają na wroga bez wahania i z całą stanowczością. A te zwycięstwa odnoszono z pogwałceniem wszystkich zasad! To nie może być prawda, jeśli szanujemy pamięć naszych przodków.

Geary spoglądał na Otropę, nie kryjąc niedowierzania. Dopiero po chwili dotarło do niego, że wszyscy pozostali wpatrują się w niego, czekając, co odpowie uśmiechniętemu pogardliwie admirałowi. Stojący za nim Timbale nie wykazywał chęci wsparcia przełożonego, co więcej, błądził wzrokiem po najdalszych zakamarkach sali, jakby się odcinał od wygłoszonych przed momentem opinii.

– Czy posiada pan, admirale, jakikolwiek dowód na to, że dziennik pokładowy, którego zapis mamy okazję oglądać, został sfałszowany? – zapytała kpiącym tonem przysadzista senator.

– Nie, pani senator – przyznał admirał zduszonym głosem. – Ale przecież te wyniki… Zniszczenie tak ogromnej liczby okrętów wroga przy niewiarygodnie niskich stratach własnych…

– Może w takim razie uda się pan na poszukiwanie owych dowodów i przestanie przeszkadzać kapitanowi Geary’emu w składaniu raportu? – zaproponowała.

Twarz Otropy poczerwieniała, lecz senator Navarro poparł koleżankę z rady i wskazał mu drzwi skinieniem głowy.

Gdy Otropa wyszedł, Geary odczekał chwilę, po czym zaczął referować dalsze wydarzenia, dodając do treści raportu jego najbardziej tajną część, którą stanowiła dobrze udokumentowana wiadomość o istnieniu obcej rasy zamieszkującej terytoria za granicami Światów Syndykatu. Na twarzach polityków widział najpierw kompletne zaskoczenie i niewiarę, a potem rosnący szybko niepokój. Gdy wyjaśnił im, w jaki sposób Obcy usiłowali doprowadzić do zagłady jego floty w systemie Lakota, jedna z kobiet pokręciła głową.

– Gdyby istniało jakiekolwiek inne wytłumaczenie, wystarczyłoby mi pięć sekund, żeby odrzucić pańskie rewelacje.

Geary skrzywił się lekko.

– Może mi pani wierzyć, pani senator, że gdyby istniało jakiekolwiek inne wytłumaczenie, sami porzucilibyśmy rozważania o Obcych w jeszcze krótszym czasie.

Kiedy opowiedział im o wirusach w systemach nawigacyjnych i komunikacyjnych jego okrętów, zobaczył, że admirałowi Timbale’owi opada szczęka. W tym samym momencie Navarro pochylił się nad stołem.

– Znaleźliście te wirusy? Nasze jednostki wysyłają informacje o miejscu swojego pobytu tym… tym… obcym istotom?

– Nie wiemy jeszcze, jak one działają – przyznał Geary. – Zdołaliśmy oczyścić z nich systemy naszych okrętów, ale domyślamy się, że pozostałe jednostki I instalacje wojskowe Sojuszu wciąż mogą być nimi zarażone. Podobnie jak syndyckie.

– Ciekawe, dlaczego nikt ich nie znalazł wcześniej? – zapytał szczupły senator.

Twarz przewodniczącego w jednej chwili stężała, mimo iż zdanie zostało wypowiedziane w bardzo łagodny sposób.

– Bo nikt ich nie szukał – odparła Rione. – Nikt nie wpadł na to, że trzeba szukać czegoś, co jest o wiele bardziej zaawansowane technologicznie niż to, czym mogą dysponować Syndycy.

– A może jednak istnieje inne wytłumaczenie – wtrąciła szczupła kobieta. – Może nie szukano ich także z innych powodów?

Przysadzista zachichotała.

– Czyżbyś piła, Suvo, do stanu intelektualnego i moralnego naszych kolegów z rady?

Navarro zdołał je w końcu uciszyć, lecz widać było, że jest coraz mocniej zniesmaczony występami podległych mu senatorów.

– Proszę kontynuować, kapitanie Geary – powiedział.

Wszyscy wzdrygnęli się jak jeden mąż, gdy komodor odtworzył im obrazy zniszczeń w systemie Lakota, jakie nastąpiły po zniszczeniu wrót przez eskadrę strzegących ich syndyckich okrętów.

– Mieliśmy tam ogromne szczęście. Jak już wspominałem we wcześniejszej części raportu, moi eksperci obliczyli, że siła eksplozji kolapsu wrót może osiągnąć stopień porównywalny z powstaniem nowej. – Politycy zadrżeli raz jeszcze. – Mamy powody, by uważać, że Obcy posiedli technologię pozwalającą im na zdalne dokonywanie implozji wrót znajdujących się w przestrzeniach Sojuszu i Światów Syndykatu. Tylko tym można wytłumaczyć kataklizm w systemie Kalixa.

Timbale pokiwał szybko głową.

– Udało nam się wysłać na Kalixę jednostkę zwiadowczą. Dopiero co wróciła. Podobno system został całkowicie zniszczony.

Senator Navarro powoli opuścił dłoń, którą przed momentem zasłonił oczy.

– Jak rozumiem, w pierwszym komunikacie nadanym tuż po pojawieniu się floty w systemie Varandal nie chodziło panu o możliwość samoistnego kolapsu naszych wrót, tylko o zagrożenie ze strony Obcych.

– Tak jest. Bałem się, że mogą zrobić to samo co na Kaliksie. Aczkolwiek uważałem, że rozpowszechnienie informacji o prawdziwych przyczynach zagrożenia nie byłoby zbyt rozsądne.

Chuda kobieta pokręciła głową.

– I tak wywołał pan ogromną panikę, rozsyłając tę wiadomość do wszystkich. Obrazy zagłady Lakoty wystraszyły na śmierć każdego, kto je oglądał.

– Chodziło nam o to, by ludzie zyskali motywację do jak najszybszego wprowadzenia zabezpieczeń – odpowiedziała jej Rione.

– I to wam się udało – stwierdził Navarro, wzdychając ciężko. – Tuż przed rozpoczęciem spotkania otrzymałem informację, że zapadły się wrota hipernetowe w systemie Petit Star. Trochę trwało, zanim jednostka z tego systemu dotarła do najbliższego systemu posiadającego łączność z hipernetem, ale w końcu dostarczono nam wiadomość o tej katastrofie. Na szczęście, dzięki założonym niespełna dwanaście godzin wcześniej zabezpieczeniom, implozja osiągnęła zaledwie moc silniejszego rozbłysku słonecznego.

Admirał Timbale spojrzał na Geary’ego.

– W ciągu minionego półwiecza zbudowaliśmy tam wiele stoczni. Właśnie dlatego ten gęsto zaludniony system jest tak ważny dla naszej machiny wojennej. Gdyby na Petit Star miał miejsce kataklizm porównywalny z tym na Kaliksie, ponieślibyśmy ogromne straty w ludziach i sprzęcie.

– Czy wszystkie systemy Sojuszu mają już założone zabezpieczenia wrót hipernetowych? – zapytała Rione.

– Powinny mieć – odparł Navarro. – Nie otrzymaliśmy jeszcze odpowiedzi ze wszystkich miejsc, ale jeśli harmonogram prac został dotrzymany, w tym momencie nawet Układ Słoneczny powinien nimi dysponować, a to najdalej położony punkt dostępu do naszego hipernetu.

– W końcu otrzymaliśmy broń, która zapewni nam zwycięstwo w tej wojnie! – zawołała szeroko uśmiechnięta przysadzista. – Mamy systemy zabezpieczeń, których Syndycy nie posiadają! Możemy doprowadzić do implozji ich wrót hipernetowych i wymazać z mapy galaktyki całe systemy…

– Czy pani zupełnie postradała zmysły? – przerwała jej szczupła kobieta imieniem Suva. – Widziała pani, co implozja wrót zrobiła z Lakotą?

– Ale dzięki temu możemy w końcu wygrać wojnę – broniła się przysadzista.

Geary widział, że się wahają, podobnie jak kiedyś jego najbardziej zaufani oficerowie. Przywódcy sojuszu, zgodnie z przewidywaniami Rione, naprawdę rozważali możliwość zaatakowania systemów zamieszkanych przez ludzkość za pomocą broni dostarczonej przez Obcych, licząc na to, że zdołają wygrać trwającą od stulecia wojnę. Wiktoria zabrała głos, zanim którykolwiek z senatorów zdążył podjąć temat.

– Nie wygramy. Syndycy też już wiedzą, czym grozi kolaps wrót, i z pewnością wynaleźli analogiczne systemy zabezpieczeń.

– Z pewnością? – zapytał jeden z polityków.

– Tak – odparła Rione z pełnym spokojem. – Wiemy, że je posiadają.

– Ze swojej strony chciałbym dodać – wtrącił Geary – że wolałbym złożyć dymisję, niż wydać rozkaz zniszczenia wrót hipernetowych w systemie zamieszkanym przez ludzi.

– Złożyłby pan dymisję? – Navarro pokręcił głową. – Nie prościej byłoby odmówić wykonania rozkazu?

– Regulamin floty Sojuszu nie dopuszcza możliwości odmówienia wykonania rozkazu, sir. Pragnąłbym jednocześnie uzmysłowić panu, że zniszczenie wrót hipernetowych wymaga podprowadzenia pod nie okrętu wojennego, aby mógł ostrzelać pęta. Nie muszę dodawać, że to oznacza jego zniszczenie.

– Czyli misja samobójcza – sprecyzował przewodniczący rady.

– Pomyślcie jednak, ile możemy dzięki temu zyskać! – odezwał się kolejny senator. – Obywatele Sojuszu i jego żołnierze oczekują od nas podjęcia zdecydowanych kroków zmierzających do wygrania tej wojny! Jeśli więc możemy osiągnąć ten cel, niszcząc wrota hipernetowe za cenę kilku naszych okrętów…

– Obywatele oczekują od nas przede wszystkim rozsądnych decyzji, a nie szafowania ich życiem – skontrował Navarro. – Pan może uważać, że posłanie ludzi na pewną śmierć jest ciężkim przeżyciem natury moralnej, ale może mi pan wierzyć, że ludzie mający wykonać taką misję mają po stokroć gorzej.

– Musimy zwyciężyć! Może niektórym nie zależy na zwycięstwie…

– Nie ma pan prawa rzucać takich oskarżeń na pozostałych członków rady – zgasił go siedzący obok.

– Raczej dowodów – prychnął kolejny polityk.

– Zaczynam się zastanawiać – stwierdził przewodniczący – czy sprowadzenie tutaj komandosów kapitana Geary’ego nie byłoby rozsądniejszym rozwiązaniem dla całego Sojuszu. – W szokującej ciszy, jaka zapadła po tych słowach, Navarro zmierzył twardym spojrzeniem każdego z obecnych członków rady. – Mielibyśmy zwyciężyć, niszcząc całe systemy zamieszkane przez ludzi? Za taką cenę? Mamy się wyrzec wszelkich podstaw humanizmu? – Senatorowie spoglądali na siebie, żaden nie potrafił znaleźć odpowiedzi na tak postawione pytania. W końcu przewodniczący wzruszył ramionami. – Rozumiem, że kwestia wykorzystania wrót hipernetowych jako broni przestała istnieć. Dobrze. Dyskusję na ten temat uważam zatem za skończoną. Ze swojej strony muszę przyznać, że wdzięczny jestem przodkom, iż nie muszę wydawać podobnych rozkazów, i żywemu światłu gwiazd za ukazanie nam sposobu zażegnania tego niebezpieczeństwa… – Navarro zamilkł, skupiając ponownie wzrok na Gearym. – Mam świadomość, że wiedza o zagrożeniach, jakie niosą ze sobą wrota, nie mówiąc już o możliwości wykorzystania ich jako broni, dałaby ogromną przewagę osobie, która chciałaby zdobyć władzę nad Sojuszem, choćby przez to, że pozwalałaby wykorzystać panikę spowodowaną kolapsami na naszym terytorium. Ale pan mimo wszystko postanowił nam ją wyjawić.

– Kapitanowi przez myśl nie przeszło, że mógłby zachować tę wiedzę dla siebie – wtrąciła Rione. – Pragnął, by politycy mogli się zająć rozstrzygnięciem problemu, który budził w nim tak wielką odrazę.

– I całe szczęście – odparł zwięźle przewodniczący rady. – Jeszcze dzisiaj podziękuję za to przodkom. Mógł pan też zatrzymać dla siebie syndycki klucz hipernetowy, on także daje naszym siłom ogromną przewagę. Dzięki temu, kapitanie, stałby się pan człowiekiem niezastąpionym.

– Taka rola jest ostatnim, czego naprawdę pragnę, sir – zapewnił Geary, zastanawiając się równocześnie, czy politycy mogą wyczytać z wyrazu twarzy jego prawdziwe myśli.

– Dla wielu ludzi to jedyna nadzieja na zachowanie posady, kapitanie Geary. Proszę kontynuować.

Niewiele zostało już do omówienia. Komodor zreferował przebieg ostatnich potyczek i dotarł do bitwy o Varandala, już na terytorium Sojuszu.

– Jest pan pewien, że Syndycy zamierzali dokonać kolapsu tutejszych wrót hipernetowych w rewanżu za kataklizm, który spustoszył Kalixę? – zapytała przysadzista.

– Tak przypuszczamy, pani senator. Wszystkie posunięcia Syndyków w tym systemie zdają się na to wskazywać. Chciałbym tutaj nadmienić, że bohaterska postawa jednostek broniących Varandala przyczyniła się w znacznym stopniu do niepowodzenia syndyckiego planu.

Navarro odwrócił się do admirała Timbale’a.

– Co mówią na ten temat jeńcy z podjętych kapsuł ratunkowych? Te okręty należały do flotylli rezerwowej?

Timbale zacisnął usta, zastanawiając się nad właściwym doborem słów.

– Większość z nich nie ma bladego pojęcia, po co tu przylecieli i dlaczego trzymano ich tak długo na przeciwległym krańcu Światów Syndykatu. Słyszeli plotki o tajemniczym nowym przeciwniku, ale nikt nigdy nie widział go na oczy. W czasie przesłuchań kilku oficerów przyznało, że ich celem było doprowadzenie tutejszych wrót do kolapsu, co miało być zemstą za zniszczenie Kalixy. Wydawali się także zaniepokojeni możliwością istnienia obcej inteligentnej rasy za granicami terytoriów Syndykatu. Udało nam się ustalić, że ich misja mogła polegać na strzeżeniu przed nią granic. Niestety, nie potrafili powiedzieć niczego na temat domniemanego wroga. W każdym razie nie potrafiliśmy wydobyć z nich jakiejkolwiek informacji na ten temat.

– Ale potwierdzili, że owa rasa istnieje? – zapytał któryś z polityków.

– Tak, senatorze, potwierdzili. To znaczy reakcje ich mózgów na zadawane przez nas pytania zdawały się potwierdzać taką tezę.

– Czy ta rasa jest nam wroga?

Timbale zawahał się, zanim odpowiedział:

– Wprawdzie jeńcy nie powiedzieli nam tego wprost, ale wiemy, że bardzo się jej obawiają. – Admirał spojrzał na Geary’ego i uśmiechnął się doń. – Już sam fakt, że trzymali z dala od frontu tak ogromne siły, jest wystarczającym dowodem na to, z jaką nieufnością podchodzą do Obcych.

Senator Suva pokręciła głową.

– Dlaczego przesłuchania wcześniej schwytanych oficerów nie ujawniły istnienia obcej rasy? Przecież zdarzało nam się dopaść nawet DONów.

– Nikt ich o to nie pytał, bo i dlaczego miałby to robić? – odparła od razu Rione. – Nie mieliśmy powodu, aby podczas przesłuchań drążyć temat, czy za terytoriami podbitymi przez Światy Syndykatu jest jakaś obca rozumna rasa.

– Ale pan jakimś cudem do tego doszedł – zauważył Navarro, spoglądając na Geary’ego.

– Tyle że nie sam – uściślił Geary. – W trakcie ucieczki uzyskaliśmy dostęp do syndyckich danych z terytoriów, na których nigdy wcześniej nie widziano sił Sojuszu. O tej sprawie dowiedzieliśmy się niejako przypadkiem.

– I wierzy pan w to, że Obcy są odpowiedzialni za wybuch wojny pomiędzy nami a Światami Syndykatu? – Navarro, zadając to pytanie, utracił wiele z niedawnego animuszu.

– Uważam, że to bardzo prawdopodobne. Dzięki tej teorii wszystko zaczyna się układać w logiczny ciąg.

W tym momencie odezwał się kolejny senator. W jego głosie bez trudu można było wyczuć ogromną gorycz.

– Nic nie usprawiedliwi Syndyków i ogromu okrucieństw, jakich się na nas dopuścili, nawet fakt, że zostali zmanipulowani przez Obcych.

– Nie twierdzę, że to ma ich usprawiedliwiać, senatorze – odparł Geary. – To przywódcy Syndykatu podjęli decyzję o wypowiedzeniu wojny. Proszę jednak pamiętać, że fakt, iż Obcy nakłonili ich w jakiś sposób do zaatakowania Sojuszu, oznacza, że uznali nas za zagrożenie, którym należy się zająć. Podobnie było zapewne w przypadku przekazania nam technologii hipernetowej. Tym sposobem nie tylko Syndycy, ale i my umieściliśmy w swoich najważniejszych systemach gwiezdnych miny o niewyobrażalnej wręcz mocy.

– Czy nasi eksperci wyrazili już opinie na ten temat? – zapytał Navarro. – Czy zgadzają się z teorią, że technologia wykorzystywana przy wrotach jest pochodzenia obcego i została celowo przekazana obu stronom konfliktu? Czy ich zdaniem kolaps wrót na Kaliksie nie był spontaniczny?

– Tak, sir. Konsultowałem to zagadnienie ze specjalistami służącymi we flocie. Nie kontaktowałem się z nikim z zewnątrz ze względu na ogromną wagę tej sprawy i brak autoryzacji zwierzchników. – Geary na moment spuścił wzrok. – Niestety, kapitan Cresida, najlepsza specjalistka w tej dziedzinie, jaką miałem pod swoimi rozkazami, poległa w bitwie o Varandala, kiedy „Gniewny”, jej okręt liniowy, został zniszczony.

– Jaylen nie żyje? – mruknął senator, który do tej pory nie zabierał głosu. – Nie wiedziałem. A niech to. Znam jej rodzinę. Powiedział pan, że przed śmiercią otrzymała stopień kapitana?

Geary skinął głową.

– Awansowała na polu walki. Musiałem podjąć cały szereg podobnych decyzji na własną rękę, a teraz zamierzam poprosić przełożonych o ich zaakceptowanie i zatwierdzenie. Mam nadzieję, że rada także odniesie się do nich z wyrozumiałością. Niestety, zaszła również konieczność wymierzenia szeregu kar, a nawet zwołania sądu polowego, o czym informuję z przykrością, licząc jednocześnie na usankcjonowanie jego wyroków.

Członkowie rady spoglądali na Geary’ego przez dłuższą chwilę z mieszanymi uczuciami. Ciszę przerwał dopiero wybuch śmiechu przeglądającego dokumenty przewodniczącego Navarro.

– Wybaczy pan, kapitanie Geary, ale czasami wyraża się pan w bardzo… staroświecki sposób. Oczywiście w dobrym tego słowa rozumieniu. Dlaczego uważa pan, że przełożeni powinni zatwierdzać pana decyzje o degradacjach i awansach?

Komodor spojrzał senatorowi prosto w oczy.

– Wydawało mi się, że taki właśnie tryb obowiązuje przy załatwianiu podobnych spraw.

– Dzisiaj flota ma o wiele więcej autonomii – poinformował go zwięźle Navarro. – Zobaczmy, co my tu mamy. Prosi pan o zatwierdzenie kilku awansów, na przykład komandor Cresidy na stopień kapitana. Nie widzę problemu. Sugeruje pan, aby pułkownik Carabali została awansowana na stopień generalski w uznaniu zasług pod pańskimi rozkazami. Rozpatrzymy uważnie pańską sugestię.

W tym momencie wtrąciła się senator Suva:

– Pragnę przypomnieć, że komandosi w pełnym rynsztunku bojowym przeciwstawili się naszym oddziałom, uniemożliwiając im wykonanie rozkazów! Zachodzi zatem pytanie, wobec kogo jest lojalna pułkownik Carabali.

– Wobec Sojuszu – odparł zdecydowanym tonem Geary.

– Taka odpowiedź może mieć dzisiaj wiele znaczeń – zauważyła z goryczą przysadzista senator.

– Owszem… – Navarro zgodził się z jej opinią, aczkolwiek uczynił to z pewną rezerwą. Zamilkł potem na chwilę, wczytując się w listę rekomendacji. – Numos, Falco. Spotkałem kiedyś tego drugiego, ale to było bardzo dawno temu. Kila. Wymknęła nam się z rąk, niestety. Oby żywe światło gwiazd potraktowało ją, jak na to zasłużyła. – W tym momencie Navarro spojrzał na Geary’ego raz jeszcze. – Szukam w tych dokumentach czegoś, ale nie potrafię znaleźć.

– Czego pan szuka, sir? – zapytał natychmiast komodor zaniepokojony, że mimo staranności mógł coś przeoczyć.

– Nie ma tu nawet słowa o panu.

Geary zmarszczył brwi mocno zaskoczony.

– Nie rozumiem, sir.

– Nie prosi pan o nic dla siebie, kapitanie. Nie widzę prośby o awans albo odznaczenie.

– Składanie takich żądań byłoby nietaktem z mojej strony – zaoponował Geary.

Niektórzy z polityków wybuchnęli śmiechem. Admirał Timbale wyglądał za to na zmieszanego.

Navarro uśmiechnął się pod nosem, lecz natychmiast spoważniał.

– Dokonał pan zadziwiających rzeczy, kapitanie. Pańskie czyny, w połączeniu z legendą Black Jacka, którą nasz rząd tak pieczołowicie pielęgnował, czynią z pana niezwykle potężnego człowieka. Czego pan zatem oczekuje od nas, kapitanie?

Загрузка...