Holograficzne odzwierciedlenie admirała Timbale’a zasalutowało niezdarnie. Ku wielkiemu zdziwieniu Geary’ego nawet tak wysoki przedstawiciel admiralicji zdawał się czerpać czystą przyjemność z wykonywania gestu przywróconego we flocie za sprawą komodora.
– Nie zdołamy wzmocnić pańskich sił wystarczającą liczbą jednostek pomocniczych na tyle szybkich, by były zdolne do wykonania tak dalekiego wypadu na terytorium wroga. Bloch zabrał ze sobą dziesięć okrętów tej klasy, czyli niemal wszystkie, jakie posiadaliśmy w tamtym czasie. Pan odziedziczył po nim cztery, ale jakim cudem udało się panu doprowadzić do przestrzeni Sojuszu aż trzy z nich, tego naprawdę nie rozumiem. Dysponuje pan teraz „Tytanem”, „Wiedźmą” i „Dżinnem”. Przydzielamy panu dodatkowo „Tanukiego” i „Alchemika”, obie jednostki powinny dotrzeć wkrótce na Varandala.
– Pięć to i tak więcej niż trzy. Dziękuję, sir. – Geary sprawdził dane na wyświetlaczu. „Tanuki” był bliźniaczą jednostką „Tytana”, a nieco mniejszy od niego „Alchemik” plasował się w klasie, z której pochodziły „Wiedźma” i „Dżinn”.
– Zapewnimy panu też takie wsparcie ogniowe, na jakie możemy sobie dzisiaj pozwolić – kontynuował Timbale. – W drodze jest już pięć nowych okrętów liniowych klasy „Sprytny”.
– Te z pewnością mi się przydadzą. – Geary sprawdził ich nazwy.
„Sprytny”, „Patron”, „Stanowczy”, „Zręczny” i „Dominujący”. Nowiuteńkie okręty, świeże załogi, zapewne na ich pokładach znajduje się zaledwie garstka prawdziwych weteranów. Nieustannie musiał wbijać sobie w głowę, że straty na tej wojnie były tak ogromne, iż załogi składające się w całości z doświadczonych w boju ludzi muszą należeć do rzadkości. W każdym razie tak było do tej pory. Geary zdołał zachować swoich ludzi przy życiu, aby mogli uczyć innych, jak naprawdę powinno się walczyć.
– Dostanie pan także nowego „Niezwyciężonego” – dodał Timbale. – Właśnie zakończyliśmy ostatnie próby, a skoro stary okręt o tej nazwie już nie istnieje, postanowiliśmy, że nie będziemy zmieniać tymczasowego miana. – Ironia wynikająca z faktu, że „Niezwyciężony” ponownie pojawi się w szeregach jego floty, nie umknęła Geary’emu. Nie skomentował tego, lecz Timbale musiał coś zauważyć, uśmiechnął się bowiem krzywo. – Być może nie wie pan jeszcze, że okręty noszące tę nazwę mają tendencję do szybkiego kończenia służby. Nikt nie potrafi wyjaśnić, dlaczego tak się dzieje. Marynarze twierdzą, że to przez zbyt dumną nazwę, która stanowi wyzwanie wobec żywego światła gwiazd.
– Mimo to nadajecie ją kolejnym jednostkom?
– Zdaje się, że nasi biurokraci postanowili przełamać ową rzekomą klątwę, nie bacząc na to, ile okrętów o tej nazwie zostanie zniszczonych w trakcie tego procesu – stwierdził oschłym tonem Timbale.
Geary się skrzywił.
– Przed bitwą na Grendelu mówiono, że przejdziemy na system, w którym nazwy okrętów będą pochodzić od ludzi i planet.
– Dzisiaj też się o tym czasem wspomina. Ale za każdym razem idea upada, ponieważ nikt nie potrafi wymyślić idealnego klucza doboru nazw. Wokół tej sprawy narosło już tyle nieporozumień i złośliwości, że pozostajemy ciągle przy starym systemie nazywania naszych pancerników i okrętów liniowych, czerpiąc z ludzkich przymiotów i zdolności. W tej materii przynajmniej oficjalnie nie ma żadnych kontrowersji. – Timbale wzruszył ramionami. – Tak więc otrzyma pan następujące okręty liniowe: pięć jednostek klasy „Sprytny”, nowego „Niezwyciężonego” oraz „Niepohamowanego” i „Natarczywego”. No i jeszcze pancerniki – dodał admirał. – Dostał pan już „Dreadnaughta” i „Niezawodnego”. W drodze są jeszcze „Głośny”, „Doświadczony” i „Ingerent”. Oprócz wspomnianych okrętów najwyższych klas otrzyma pan dwanaście nowych ciężkich krążowników, dziesięć lekkich i dziewiętnaście niszczycieli. – W tym miejscu admirał rzucił Geary’emu przepraszające spojrzenie. – Wielka Rada zdecydowała, że pozostawi większość niszczycieli na pograniczu, by pełniły służbę kurierską i zwiadowczą.
– Nie szkodzi. Jestem wdzięczny za każde wsparcie udzielone mojej flocie – zapewnił go komodor.
– Czy potrzebuje pan czegoś jeszcze? Czegokolwiek?
Geary sprawdził raz jeszcze odczyty na wyświetlaczach, a potem wzruszył ramionami.
– Na razie nic innego nie przychodzi mi na myśl. Sojusz przydzielił mi większość tego, co mu jeszcze zostało.
Admirał Timbale skinął głową.
– Gdybyśmy tylko mieli więcej doków remontowych w tym systemie… – Zawahał się. – Panie admirale floty, muszę wspomnieć o czymś jeszcze. Gdy przybył pan do tego systemu, mógł mnie pan załatwić. Mógł mnie pan nawet ośmieszyć na oczach całego wszechświata, ale nie zrobił pan tego. Potraktował mnie pan z szacunkiem, jakiego mogliby sobie tylko życzyć inni przełożeni. I dlatego cieszę się, że mogę pod panem służyć, sir. Dziękuję.
Geary poczuł się niezręcznie, słysząc takie pochwały i wypowiedziany z namaszczeniem nowy stopień, lecz uśmiechnął się do starego sztabowca.
– To był mój obowiązek, admirale.
– Miał pan wybór – zaprzeczył Timbale. – Kiedy zamierzacie wyruszyć?
– Za dwa dni, jeśli uzupełnienia dotrą do tego czasu.
– Na pewno dotrą.
Kiedy hologram admirała zniknął, Geary odwrócił się do wyświetlaczy przedstawiających aktualny stan floty. Wykonano już zdecydowaną większość prac remontowych. Wszystkie stocznie Varandala zajmowały się jego okrętami na okrągło, ale zadanie nie należało do najłatwiejszych. Większość jego jednostek odniosła jakieś uszkodzenia w ostatnich bitwach.
Na przykład taki „Niesamowity” – czyż ten liniowiec nie zasługiwał w pełni na swoją nazwę? Jakimś cudem udało się go odremontować mimo naprawdę poważnych uszkodzeń odniesionych w całej serii potyczek w drodze do domu. Albo dowodzona przez kapitana Duellosa „Inspiracja”. Tę jednostkę także przywrócono już do pełnej sprawności bojowej, mimo iż nie wszystkie naprawy przeszły pomyślnie przez inspekcje floty, a Roberto donosił, że załoga wciąż jeszcze nie potrafi się otrząsnąć po śmierci byłego dowódcy. Czym innym jest utracenie kapitana w boju, a czym innym popełnienie przez niego samobójstwa po ujawnieniu udziału w spisku i zdradzie.
Pozostałe pancerniki i okręty liniowe także dochodziły już do dawnej formy albo osiągały stan pozwalający im wyruszyć z resztą floty. Przy tak dobrym zaopatrzeniu w surowce, jakie mieli na Varandalu, wszystkie jednostki, które nie zostały doszczętnie zniszczone, powinny wkrótce osiągnąć stan pełnej gotowości bojowej. Zadbały o to nawet sąsiednie systemy gwiezdne.
Geary zmarszczył brwi, gdy dotarł wzrokiem do „Oriona”. Ten pancernik nie zapisał się złotymi zgłoskami w historii floty za czasów, gdy dowodził nim kapitan Numos, a i potem nie było wcale lepiej. Plany rozwiązania jego załogi i zastąpienia jej nową, przesuniętą z innych jednostek, ciągle się opóźniały, głównie z powodu obawy przed chaosem, jaki by zapanował wśród ludzi, gdyby dokonano masowych przesunięć w szczytowym okresie remontowym.
Komodor zastanawiał się, jacy będą ci nowi kapitanowie i jak bardzo trzeba będzie ich podszkolić, żeby mogli walczyć równie dobrze jak jego weterani. Idąc za tą myślą, wywołał dane nowych liniowców, chcąc sprawdzić, co sobą reprezentują. Przeglądając kolejne plany, miał ochotę walnąć pięścią w wirtualne ekrany. Pod pozorem wyprodukowania nowej klasy okrętów Sojusz zredukował w nich wszystko, od wymiarów przez uzbrojenie aż po koszty produkcji. Jednostki te były krótsze i lżejsze od „Nieulękłego”, miały na pokładach znacznie mniej baterii piekielnych lanc, widm, nie mówiąc już o mniejszej liczbie przenoszonych min i kartaczy. Tyle dobrego, że ich jednostki napędowe dorównywały mocą poprzednim liniowcom.
Czytając specyfikacje nowych okrętów, Geary zaczynał rozumieć, dlaczego marynarze darzą rządzących tak wielką niechęcią. Mimo że sam dobrze wiedział, jak kosztowna jest ta wojna, nie potrafił opanować złości na myśl o redukcjach wprowadzonych do programu budowy nowych liniowców. Zdążył się jednak nauczyć, że musi walczyć tym, czym dysponuje. Pięć nowych okrętów liniowych, nawet słabiej uzbrojonych, to i tak o pięć jednostek więcej, niż miał do tej pory.
Oderwał wzrok od wyświetlacza, słysząc brzęczyk przy włazie.
– Wejść!
Do wnętrza kajuty wparowała Tania Desjani. Sądząc po minie, z jej oczu lada moment mogły się posypać gromy. Geary wstał, a ona zamknęła za sobą właz i ruszyła prosto na niego.
– Co się stało?
– Ta baba! Ta politykierka! Sprowadziła na pokład mojego okrętu Syndyka i nawet mnie o tym nie poinformowała!
Geary poczuł znajomy ból głowy.
– Po kiego czorta Rione miałaby sprowadzać nam na pokład Syndyka?
– O tym nie raczyła mnie poinformować! – Jeszcze nigdy nie widział Desjani w takim stanie, ale miała powody do złości: zlekceważono ją, i to nie jako człowieka, lecz jako oficera dowodzącego „Nieulękłym”. – Zwracam się do pana, admirale floty, ponieważ pani senator nie należy do mojej załogi!
W tym momencie miał milion ważniejszych spraw na głowie. Wiedząc o złej krwi, jaka nagromadziła się między tymi kobietami, wcale się nie dziwił, że Wiktoria nie raczyła poinformować o tym fakcie Tani. Dlaczego jednak on nie miał pojęcia o obecności Syndyka na pokładzie? Właśnie sięgał do komunikatora, by wywołać senator Rione, gdy alarm przy włazie uaktywnił się po raz drugi.
– Wejść!
W kajucie pojawiła się pani współprezydent we własnej osobie, udając oczywiście, że nie dostrzega gromów w oczach Desjani.
– Świetnie, że zastałam was tutaj oboje. Właśnie miałam przekazać pani kapitan, iż w ostatniej chwili dokonano transferu na pokład bardzo ważnego jeńca. Przepraszam, że nie przekazałam wam wcześniej tej informacji.
– Pani współprezydent – odezwała się Tania, z trudem panując nad zachowaniem obojętnego tonu – żaden więzień nie może wejść na pokład tego okrętu ani z niego zejść bez mojej uprzedniej wiedzy i zgody.
– Przecież powiedziałam już, że tę decyzję podjęto w ostatniej chwili. Musiałam zareagować błyskawicznie, aby ten człowiek nie trafił do transportu odlatującego do kolonii karnej na Tartarusie.
Uprzedzając nieuchronny w tych okolicznościach wybuch Desjani, Geary wtrącił:
– A cóż w nim jest takiego specjalnego?
– Chciał rozmawiać z panem.
Geary wbił wzrok w Rione.
– Liczbę tych, którzy chcieliby ze mną porozmawiać, można szacować na miliardy. Pytałem, co wyróżnia tego Syndyka z tłumu jemu podobnych.
Obrzuciła go obojętnym spojrzeniem.
– To DON, który był zastępcą dowódcy flotylli rezerwowej. Schwytaliśmy go po tym, jak jego okręt został zniszczony podczas ostatniej bitwy.
– Doprawdy? – Gniew Geary’ego zmalał, gdy dotarło do niego znaczenie tej informacji. – A czego on może ode mnie chcieć?
Wiktoria oparła się plecami o gródź i założyła ręce na piersiach.
– Mówi, że chce dobić z panem targu.
– Targu? – Nieliczne kontakty z syndyckimi DONami za każdym razem pozostawiały Geary’emu w ustach poczucie niesmaku. Z drugiej jednak strony kilku dotrzymało danego słowa.
Desjani, której zaufanie wobec Syndyków, nawet mimo ostatniego ocieplenia wizerunku, nadal oscylowało w okolicach zera absolutnego, nie odpuściła.
– Jakiego rodzaju targu?
– Czy to nie oczywiste? – odparła pytaniem Rione. – Mamy do czynienia z wysokim rangą oficerem flotylli rezerwowej, który wie o Obcych więcej niż jakikolwiek przedstawiciel jego nacji, może poza członkami Egzekutywy. Chce od nas czegoś w zamian za tę wiedzę.
Geary spojrzał na nią z niedowierzaniem.
– Co pani może o nim powiedzieć?
– Zbyt mało o nim wiem, by go oceniać.
– Ale uważa pani, że powinienem z nim porozmawiać.
Wiktoria przewróciła oczyma.
– Tak, panie Black Jack. Masz się spotkać z tym człowiekiem.
– Admirale floty Geary – wtrąciła ze ściśniętym gardłem Desjani – sugerowałabym daleko idącą ostrożność w kontaktach z wrogiem, zwłaszcza z tym, który nie ma już nic do stracenia.
Rione, nie czekając na odpowiedź Geary’ego, skinęła głową w kierunku Tani.
– Popieram. Zechce pani towarzyszyć nam podczas tego przesłuchania, kapitanie?
Desjani obrzuciła ją podejrzliwym spojrzeniem, nie spodziewając się tak grzecznej odpowiedzi, lecz po namyśle skinęła głową.
– Tak, dziękuję.
Geary sięgnął po środki przeciwbólowe i ruszył w stronę włazu.
– Idziemy.
Syndyk został umieszczony w pokoju przesłuchań, w głębi sekcji wywiadu, gdzie można było monitorować wszystkie reakcje – zarówno zewnętrzne, jak i wewnętrzne. Geary potrzebował chwili na przyswojenie sobie wszystkiego, co było wiadomo o tym DONie.
Nazwisko – Jason Boyens.
Stopień – DON trzeciego poziomu.
Ostatni przydział – zastępca dowódcy flotylli rezerwowej.
Nowe dla niego było tylko nazwisko jeńca.
– Dobrze, miejmy to już za sobą. – Rzucił okiem na Desjani i zauważył, że wciąż wygląda na wkurzoną. – Co znowu?
– Pragnę panu przypomnieć o tym syndyckim zdrajcy, który zaproponował nam poprzedni układ – oświadczyła ostrym tonem. – Dał nam wtedy klucz hipernetowy pozwalający na dotarcie do Systemu Centralnego.
– Mhm. – Ta odpowiedź nie zabrzmiała zbyt profesjonalnie, a nawet można ją było uznać za lekceważącą. – A przesłuchaliście go przynajmniej w takim pomieszczeniu? – Geary nie pałał specjalną ochotą do poznawania kulisów wydarzeń, które o mały włos nie doprowadziły do zagłady tej floty.
Odpowiedziała mu Rione, nie spuszczając wzroku z ekranów wyświetlaczy.
– Przesłuchaliśmy. Albo był niezwykle utalentowany i umiał udzielać odpowiedzi w tak pokrętny sposób, że nie dostrzegliśmy ukrytej w nich prawdy, albo Syndycy wrobili go w tę sytuację i nie zdawał sobie sprawy, że pracuje dla nich.
– Co się z nim stało? Sądziłem do tej pory, że okręt, na którym się znajdował, został zniszczony w Systemie Centralnym.
Rione nie odpowiedziała, wykonała za to znaczący gest, wskazując oczami Desjani.
Tania miała niewyraźną minę.
– Był na pokładzie „Nieulękłego”, sir.
– I co się z nim stało? – wydusił z siebie kolejne pytanie, wiedząc z góry, jaką usłyszy odpowiedź.
Flota, którą przejął, nie robiła wielkiego halo z zabijania jeńców wojennych. Nietrudno było więc zgadnąć, co się stało z człowiekiem, który okazał się podwójnym zdrajcą, gdy wszyscy zrozumieli, że wpadli przez niego w pułapkę. Na to pytanie odpowiedziała Desjani.
– Został rozstrzelany na miejscu na rozkaz admirała Blocha – wyjaśniła ledwie słyszalnym głosem. – To znaczy na mostku, trzy metry za fotelem admiralskim i półtora metra na lewo od niego.
Geary dopiero po chwili zrozumiał, o czym mówiła.
– Siedział w fotelu obserwatora? – Mimowolnie zerknął na Rione, która zajmowała to samo miejsce, od czasu gdy objął dowodzenie flotą. Wiktoria nie wyglądała jednak ani na zaskoczoną, ani na poruszoną tą wiadomością.
– Spaliliśmy pokrycie tego fotela – dodała Desjani. – Plamy krwi dałyby się wywabić, ale nikt nie chciał na nim potem siadać. – Zamilkła, widząc wzrok Geary’ego. – Nie, sir. Byłam zbyt zajęta przygotowaniem okrętu do walki. Egzekucję wykonał komandos pilnujący zdrajcy.
Odwrócił wzrok na moment.
– To był legalny rozkaz. Nie mógłbym pani winić, gdyby pani go wykonała. – Do tej pory nie zapomniał widoku wystraszonych twarzy członków załogi, gdy dotarło do nich, że wpadli w pułapkę zastawioną przez Syndyków. Nie dziwiło go to zupełnie, wiedział bowiem, jak wiele okrętów wtedy stracono. Każdy z tych ludzi dokonałby bez wahania aktu zemsty na osobie, która się do tego mogła przyczynić. – Nie pozwolimy Syndykom na powtórzenie tej sytuacji – dodał.
– Nie możemy mu ufać – zaznaczyła znowu Desjani.
– Nie mam zamiaru mu ufać.
Wydawało mu się, że po tych słowach nieco się uspokoiła, więc odwrócił się i wszedł do pokoju przesłuchań, zostawiając Tanię i Wiktorię z oficerami wywiadu, aby razem z nimi obserwowały odczyty.
DON Boyens zerwał się na równe nogi, widząc wchodzącego oficera. Wyglądał na mocno zdenerwowanego, co było zrozumiałe. Na nodze miał wciąż lekki opatrunek, znak, że rany odniesione w ostatniej bitwie jeszcze się na dobre nie zagoiły. Wahanie wzrosło, gdy jeniec dostrzegł insygnia na mundurze komodora.
– Admirał Geary?
– Tak – odparł komodor ostrym tonem. – Czego pan chce ode mnie?
Syndyk mocno zaczerpnął tchu, zanim przemówił po raz drugi.
– Mam informacje, których pan potrzebuje. W zamian za nie chcę, aby zgodził się pan bronić pogranicza Światów Syndykatu przed atakami obcej rasy.
Chwilę trwało, zanim Geary przetrawił jego słowa.
– Jest pan pierwszym Syndykiem, który przyznaje otwarcie, że wie o ich istnieniu. Chce pan zatem, abym bronił Światów Syndykatu przed Obcymi?
– Tak.
„Do tej pory nie skłamał” – Geary usłyszał szept porucznika Igera w słuchawce komunikatora.
Zaraz po nim odezwała się Rione.
„Ile on naprawdę wie?”
To było dobre pytanie. Geary zmarszczył brwi, spoglądając w kierunku DONa.
– Czy wie pan wystarczająco dużo na ten temat?
Boyens uśmiechnął się krzywo.
– Od dziesięciu lat piastowałem funkcję zastępcy dowódcy flotylli rezerwowej. Wiem tyle, ile powiedziała nam Egzekutywa, plus to, co sam widziałem i słyszałem.
„Dziesięć lat?” – zapytała Desjani.
Geary od razu zrozumiał, o co jej chodziło.
– Dziesięć lat to strasznie długo jak na jeden przydział. Dlaczego nie odwołano pana stamtąd wcześniej?
Tym razem Boyens wzruszył ramionami.
– Zostałem tam zesłany, ponieważ pragnąłem lepszego świata. Jestem inżynierem z wykształcenia. Założyłem dobrze rokującą firmę, ale znacznie większa korporacja zapragnęła ją przejąć. Zarządzający nią DON miał dostęp do ucha rządzących Światami Syndykatu. Odebrano mi firmę. Zamiast przyjąć to do wiadomości, nie wychylać się i czekać na odpowiedni moment do zemsty, który nadarzyłby się z pewnością po kilku dekadach wspinaczki po szczeblach kariery kierowniczej, uznałem, że zrobię z tym porządek. Odwołałem się, cytując przepisy prawa Światów Syndykatu, ale zostałem olany. Zanim się zorientowałem, że popełniłem błąd, byłem już w drodze do flotylli rezerwowej. – DON wzruszył ramionami raz jeszcze. – To było stanowisko na odległej granicy bez możliwości zarobienia na awans. Nie mogłem nikomu powiedzieć, co tam robimy, jako że oficjalnie nasza formacja miała stanowić zaplecze w razie ewentualnej ofensywy Sojuszu. Nie mogłem także liczyć na przeniesienie, co zawdzięczałem ludziom, których wkurzyłem swoim odwołaniem.
„Na razie odczyty wskazują, że mówi tylko prawdę” – zameldował Iger.
Geary usiadł naprzeciw Boyensa i odchylił się lekko do tyłu, mierząc go wzrokiem.
– A teraz prosi pan flotę Sojuszu, by pomogła panu wziąć odwet na sprawcach pańskiej niedoli?
DON pokręcił głową.
– Nie. Wcale mi o to nie chodzi. Mówimy o ludziach rządzących Światami Syndykatu, po części odpowiedzialnych za uwikłanie nas w wojnę, której nie potrafią zakończyć. Wątpię, aby pan mi uwierzył, ale powiem i tak: po części chodzi mi o ocalenie ojczyzny przed zepsuciem i głupotą osób zarządzających teraz Światami Syndykatu.
– Zatem uważa pan siebie za patriotę? – zapytał Geary.
– Czy ja wiem? – odparł wymijająco Boyens. – Jedno za to jest pewne: na skutek błędnych decyzji naszych władz i serii pańskich zwycięstw jesteśmy teraz narażeni nie tylko na ataki ze strony Sojuszu, ale i Obcych. A wiem, że oni potrafią wykorzystać taką okazję. Najbardziej martwi mnie jednak to, że nikt z nas ich nie rozumie.
– Mówiąc: oni, kogo ma pan na myśli? – zapytał Geary. – Obcych czy przywódców Światów Syndykatu?
DON uśmiechnął się pod nosem.
– I jednych, i drugich. Idę o zakład, nawet stawiając na szali swoje życie, że Egzekutywa Światów Syndykatu gromadzi w tej chwili wszystkie okręty, jakie jeszcze posiada, aby bronić Systemu Centralnego.
Geary prychnął.
– Owszem, stawia pan na szali swoje życie.
– Domyślałem się tego.
Jak na razie słowa DONa brzmiały dość otwarcie i szczerze. Geary przerwał rozmowę na chwilę, w zamyśleniu pocierał palcami brodę, słuchając głosu Rione sączącego się prosto do jego ucha.
„Wszystkie odczyty wskazują, że do tej pory nie kłamał. Boi się, ale moim zdaniem to strach wynikający z obaw o siebie, a nie o losy obywateli Światów Syndykatu”.
„Potrzebujemy więcej odczytów, sir – dodał porucznik Iger. – Proszę go wypytać o Obcych”.
– Chciałbym usłyszeć więcej na temat pańskiej oferty – oświadczył Geary. – Proszę mi opowiedzieć o Obcych.
Boyens się zawahał.
– Moja wiedza jest elementem przetargowym. Jeśli powiem za dużo, może pan uznać, że nie dobijemy targu.
– Panie Boyens – rzucił lodowatym tonem Geary – nie mam zamiaru układać się z panem bez względu na to, jakie informacje pan posiada, dopóki nie będę miał pewności, że czynię to dla dobra Sojuszu i ludzkości jako całości. Radzę więc, by zaczął mnie pan do tego przekonywać, i to szybko.
DON spoglądał na Geary’ego przez kilka sekund, potem skinął głową.
– Ta reakcja pasuje do naszej wiedzy o pańskich zachowaniach. Co pana interesuje?
– Jak wyglądają ci Obcy? – Może nie była to najważniejsza kwestia, ale nurtowała go od jakiegoś czasu.
– Nie mam pojęcia. I jestem pewien, że nikt z naszych ich nie widział. – Boyens uśmiechnął się krzywo, widząc reakcję komodora. – Mówię prawdę. Jeśli jakikolwiek człowiek miał okazję zobaczyć Obcych, nie zameldował o tym władzom. Jakiś czas temu zaczęły nam znikać statki w przygranicznych sektorach, a jeszcze wcześniej utraciliśmy kontakt z kilkoma jednostkami zwiadowczymi wysłanymi za systemy graniczne. Ich załogi mogły zostać schwytane albo wymordowane. W każdym razie nikt stamtąd nie powrócił.
– Wasze władze nie rozmawiały z Obcymi?
– Tylko przez komunikatory. Takie negocjacje były bardzo rzadkie, ale miałem okazję uczestniczyć w nich dwukrotnie. – Boyens rozłożył ręce w geście bezradności. – Nie mówię tutaj o wirtualnych kontaktach, tylko o tradycyjnych, kiedy obie strony widzą się na ekranach wyświetlaczy. Tyle że pokazywali nam ludzkie awatary. Podróbki wyświetlane na fałszywym tle.
„Skąd on wie, że te przekazy były sfałszowane? – zapytał Iger. – Przekaz cyfrowy nie pozwala na sprawdzenie, kiedy widzimy prawdziwy obraz, a kiedy obrabiany”.
– Fałszywki? – zapytał z kolei Geary. – Skąd pan wie, że to były fałszywki?
– Te przekazy wyglądały na pierwszy rzut oka jak prawdziwe. Normalny człowiek dałby się na nie nabrać, ale po dłuższej obserwacji zacząłem wychwytywać pewne niedoróbki, a nawet niekonsekwencje, na przykład w zachowaniach. Proszę sobie wyobrazić, że chce pan naśladować… miauczenie kota. Gdyby miał pan w tym wprawę, pewnie udałoby się panu oszukać ludzi, ale inne koty od razu wychwyciłyby różnicę.
„Wierzy, że to prawda” – podpowiedział porucznik Iger.
Geary skupił wzrok na twarzy Boyensa.
– Ludzie bardzo różnią się od siebie. Skąd u pana taka pewność, że oni nie wyglądają jak my?
DON zaskoczył komodora, wybuchając głośnym, choć gorzkim śmiechem.
– Gdyby pan ich zobaczył, zrozumiałby pan, o czym mówię. Rozmawiałem z ludźmi należącymi do rozmaitych kultur. Wiem, jak bardzo różne potrafią być ich reakcje. Ale ci Obcy zachowywali się zupełnie inaczej, mimo że bardzo starali się ukryć swoją odmienność. Może mi pan za… – Zaśmiał się raz jeszcze, przez zęby. – Chciałem powiedzieć: może mi pan zaufać, ale to raczej niemożliwe w tej sytuacji.
– To prawda. Proszę mi powiedzieć, czego oni chcą? Tego musi się pan przynajmniej domyślać.
DON zmarszczył brwi.
– Mam na ten temat raczej ogólne pojęcie. Z zapisów, do których udało mi się dotrzeć, a jest ich naprawdę niewiele i w dodatku opatrzone zostały klauzulami najwyższej poufności, wynikało, że z początku chcieli od nas wyłącznie zaprzestania eksploracji należących do nich terytoriów. Po kilku dziesięcioleciach okazało się jednak, że to oni wchodzą na nasz teren, aczkolwiek bardzo ostrożnie i powoli. Jakieś siedemdziesiąt lat temu niespodziewanie zaprzestali działań ofensywnych i tylko od czasu do czasu sprawdzali czujność naszych systemów obronnych. Nikt nie wie, dlaczego tak się stało, za to wszyscy, którzy mieli okazję rozmawiać z Obcymi, odnosili wrażenie, że zależy im bardzo na zajęciu kilku należących do nas systemów gwiezdnych. Niemniej przez ostatnie pięć albo sześć miesięcy przed odlotem z granicy i zaatakowaniem sił Sojuszu nie zaobserwowaliśmy żadnego śladu ich aktywności.
Nie powiedział Geary’emu niczego, czego ten już by nie wiedział.
– Jak wyglądają ich okręty?
– Nie wiemy. Posiadają coś w rodzaju aktywnego kamuflażu. Są niewidzialne. Ta technologia wyprzedza naszą o miliony lat świetlnych. Nawet sensory wychwytują jedynie blade echo, z którego niewiele da się odczytać. – Boyens spojrzał na komodora, najwyraźniej oczekując jakiejś kontry. – Próbowaliśmy wszystkiego, by chociaż raz przyjrzeć się którejś z ich jednostek. Wiele dziesięcioleci temu wysłaliśmy ochotników wyposażonych w skafandry z najlepszymi systemami kamuflażu w kierunku obcych okrętów, które przybyły do naszego systemu gwiezdnego na negocjacje. Mieliśmy nadzieję, że uda im się dotrzeć wystarczająco blisko, by przeniknąć za otaczające je pole siłowe czy co to tam jest, i zobaczyć na własne oczy, co się pod nim kryje, ale wszyscy zostali zabici, zanim dotarli na miejsce.
– Syndycy nigdy nie zniszczyli któregoś z ich okrętów i nie zdobyli wraku do zbadania? – zdziwił się Geary.
– Nie. – DON wbił wzrok w pokład.
„On coś ukrywa” – zameldował porucznik Iger.
– Nigdy z nimi nie walczyliście? – dopytywał się dalej komodor.
– Nie.
Ta odpowiedź zaskoczyła Geary’ego. Czekał nawet na potwierdzenie ze strony porucznika Igera, że to czyste kłamstwo, lecz go nie otrzymał. Zaczął się więc zastanawiać nad kolejnym pytaniem, a wtedy odezwała się Rione:
„Proszę go zapytać, czy Syndycy kiedykolwiek walczyli z Obcymi. Nie on, tylko Syndycy”. – Wiktoria wyczuła niedomówienie i wskazała je z wielką precyzją.
Geary nie musiał udawać złości, gdy ponownie wbił wzrok w oczy DONa.
– Czy Syndycy kiedykolwiek walczyli z Obcymi?
Boyens zacisnął zęby na moment, lecz zaraz skinął głową.
– Kilkadziesiąt lat temu.
– Co się wtedy wydarzyło?
– Nie byłem obecny podczas tego starcia.
„To unik” – ocenił Iger.
– Ale wie pan, co się wtedy stało? – Syndyk nie odpowiedział, więc Geary wstał. – Chce pan, abyśmy panu ufali, a ukrywa pan przed nami najistotniejsze informacje. Może jednak powinienem pozostawić syndyckie pogranicze waszym okrętom?
Twarz DONa zapłonęła, po części z gniewu, ale też ze wstydu.
– Oni zawsze wyprzedzają nas o krok. Kiedyś uczestniczyłem w programie, który powinien zadziałać. Wykonaliśmy skok do systemu gwiezdnego znajdującego się o mniej niż rok świetlny od terytorium należącego do Obcych, skąd wystrzeliliśmy wydrążone asteroidy w kierunku zamieszkanych przez nich planet. Nawet przy prędkościach, jakie im nadaliśmy, powinny dotrzeć do celu dopiero po paru latach, wyglądały za to na autentyczne kosmiczne śmiecie. Zainstalowano na nich wyłącznie pasywne sensory, a cała aparatura była potężnie ekranowana. Nic to jednak nie dało. Sensory obserwujące trajektorię wszystkich asteroid zaobserwowały ich zniszczenie na długo przed wejściem do systemu Obcych.
„Ciekawe – mruknęła Rione – choć to tylko kolejny unik z jego strony. Wciąż nie chce powiedzieć, co się wydarzyło podczas starcia Syndyków z obcą rasą”
Geary pocierał nerwowo brodę, zastanawiając się, czy nie wspomnieć DONowi o wirusach Obcych i możliwościach wrót hipernetowych.
– Zakładam, że Światy Syndykatu wysyłały załogowe misje do systemów zamieszkanych przez Obcych.
– Zgadza się. Żadna jednak nie powróciła. Nie dostaliśmy od nich żadnego przekazu.
– A co z systemami, które im odstąpiliście? Nie zostawiliście na nich niczego, co mogłoby przesyłać informacje?
Boyens wytrzeszczył oczy.
– Skąd pan…? Tak, opuściliśmy kilka granicznych systemów, żeby nie zaogniać konfliktu w tamtych sektorach. I tak, zostawiliśmy w nich wiele sensorów. Na obrzeżach czekały zautomatyzowane jednostki kurierskie, które miały przechwycić informacje i natychmiast wykonać skok. Nigdy jednak nie dotarły do nas. Wydawać by się mogło, że ci przeklęci Obcy od razu wiedzą o tym, co robimy. A nawet wcześniej.
– Czy to właśnie miało miejsce, kiedy wasze siły starły się z nimi? – naciskał Geary.
Syndyk dłuższą chwilę zastanawiał się, co powiedzieć, lecz gdy jego wzrok skrzyżował się ze spojrzeniem Geary’ego, przyznał:
– Tak. Nawet gdy nasze okręty jakimś cudem zdołały namierzyć cel, strzały trafiały w próżnię. Ich pola ochronne absorbowały piekielne lance i nic się nie działo. Kartacze po prostu wyparowywały w zetknięciu z tarczami Obcych, a rakiety były niszczone, zanim dotarły do celu.
Geary uśmiechnął się pod nosem.
– Dlaczego nie chciał pan nam o tym powiedzieć?
– Ponieważ zależało mi na tym, żebyście z nimi walczyli. Bałem się, że jeśli się dowiecie, że są nietykalni, odlecicie i pozostawicie Światy Syndykatu na pastwę Obcych.
– Sądzi pan, że naprawdę potrafimy dokonać tego, czego wy nie potrafiliście zrobić?
Twarz Boyensa poczerwieniała.
– Proszę ze mną nie igrać w taki sposób. Niszczyliście jedną naszą flotyllę za drugą, nawet jeśli miały nad wami ogromną przewagę liczebną. Nie wiem, jakim cudem tego dokonaliście, ale nie jestem ślepy, więc zrozumiałem, że zyskaliście nad nami niewyobrażalną przewagę.
Rione odezwała się raz jeszcze, sądząc po głosie, była mocno rozbawiona:
„Wątpię, aby wiedział, że ma przed sobą jedyne źródło tej niewyobrażalnej przewagi”.
Nie mogąc zgromić jej wzrokiem, Geary skupił całą uwagę na Syndyku.
– Co jeszcze może pan nam o nich powiedzieć?
DON zawahał się, a potem rzekł chrapliwym głosem:
– Niewiele. W zasadzie mogę wam zaoferować wyłącznie swoje doświadczenie. W kontaktach ze starszymi DONami i Obcymi. Mogę pomóc. Proszę jedynie o powstrzymanie Obcych.
– Dlaczego?
Boyens westchnął, po czym rozłożył ręce w geście bezradności.
– Pomagałem bronić tych systemów przez całą dekadę. Poznałem je dobrze w tym czasie. Czuję się za nie… odpowiedzialny.
– Powiedział pan to takim tonem, jakby chciał przeprosić za tę opiekę – zauważył Geary.
Syndyk nie odpowiedział, odwrócił wzrok, lecz po chwili znów spojrzał na komodora.
– DONowie korpusów ekspedycyjnych, podobnie jak wszyscy oficerowie w nich służący, mają zakaz utrzymywania kontaktów z ludnością miejscową… aby nie mieli momentów zwątpienia, gdy trzeba będzie podejmować wymierzone przeciw niej akcje porządkowe.
– Akcje porządkowe… Na przykład bombardowanie własnych planet?
– Tak.
– Co może skłonić istotę ludzką do zrobienia czegoś tak potwornego? – zapytał Geary.
Raz jeszcze DON nie odpowiedział od razu.
– Chęć zapewnienia bezpieczeństwa innym. Wiem, jak to zabrzmiało. Groziliśmy śmiercią własnym obywatelom, żeby zapewnić im bezpieczeństwo. Ale dzięki temu mieliśmy porządek. Byliśmy wystarczająco silni, by przeciwstawić się zagrożeniu z zewnątrz. Dla dobra większości. Nie mogliśmy pozwolić, by wyskoki marginalnych grup odebrały poczucie bezpieczeństwa całemu społeczeństwu.
Jak widać, Obcy nie byli jedynymi istotami, których nie sposób zrozumieć. Geary zastanawiał się właśnie, czy powinien zadać Boyensowi jeszcze jakieś pytania, czy po prostu odesłać go z pokładu „Nieulękłego”, gdy usłyszał po raz kolejny głos Rione:
„Proszę go zapytać o senatora Navarro i brak ataków na Abassasa”.
Dlaczego Wiktoria chciała to wiedzieć? Może odpowiedź na to pytanie udowodni jej coś ważnego?
– Jeszcze jedna sprawa, panie Boyens. Powiem panu szczerze: jeśli nie spodoba mi się odpowiedź na to pytanie, każę usunąć pana z pokładu tego okrętu. Dlaczego nie atakowaliście od pewnego czasu systemu Abassas?
DON wyglądał na zakłopotanego.
– Abassas? Czy ten system leży w pobliżu granicy ze Światami Syndykatu?
– Tak. Stamtąd pochodzi nowy przewodniczący Wielkiej Rady Sojuszu.
Syndyk przez chwilę wyglądał na zdziwionego, a potem niespodziewanie wybuchnął śmiechem.
– Daliście się na to nabrać? Poważnie? Przecież to najstarsza sztuczka z podręcznika wojowania.
– Czyli? – zapytał Geary.
– Pozostawienie w spokoju terytorium należącego do przywódcy przeciwnika. Dzięki temu wróg zaczyna się zastanawiać, jakiego rodzaju układ zawarł ten człowiek. Nie wiem nic o systemie Abassas, ale to jedna z najprostszych technik siania zamętu w szeregach przeciwnika. – Boyens przestał się uśmiechać i rozłożył ręce. – Nie wiem, czy spodobała się panu ta odpowiedź czy nie, ale tylko tyle wiem na ten temat.
Geary skinął szybko głową.
– Dziękuję. Zostanie pan osadzony w areszcie. Posiedzi pan tam do czasu, aż dokonamy ostatecznej oceny pańskiej propozycji.
Po tych słowach odwrócił się i wyszedł, tłumiąc chęć wydarcia się na tego Syndyka. W pokoju obserwacyjnym zatrzymał się przed ekranami pokazującymi wyniki przesłuchania.
– I co o tym myślicie? – zapytał wszystkich tam obecnych.
Rione odpowiedziała pierwsza, nie odrywając wzroku od odczytów:
– Prosząc o pomoc, niczego nie ukrywał, ale w kilku innych miejscach starannie dobierał słowa, żebyśmy nie mogli się zorientować, że nie mówi nam wszystkiego.
Porucznik Iger potwierdził skinieniem głowy.
– Ja także doszedłem do podobnych wniosków, sir. Prośba o pomoc wydaje się szczera. Nie skłamał ani razu podczas przesłuchania, co nie znaczy, że powiedział całą prawdę. Mógł ukryć kilka niezwykle istotnych szczegółów.
Zamyślona głęboko Desjani nie spoglądała w stronę Syndyka, wpatrywała się za to mocno zmrużonymi oczami gdzieś w przestrzeń.
– Nie zachowują się, jakby byli o wiele potężniejsi od nas.
Geary dopiero po chwili zrozumiał, do kogo odnoszą się te słowa.
– Mówi pani o Obcych.
– Tak. – Odwróciła głowę, by skupić wzrok na nim. – Ukrywanie liczebności, faktycznej siły ognia i możliwości należy do podstaw stosowanej przez nas taktyki, ale czasami o wiele sensowniej jest pokazać wrogowi, czym naprawdę dysponujemy i jak bardzo go przytłaczamy. A oni po prostu cały czas się czają.
Przysłuchująca się temu wywodowi Rione przytaknęła.
– Pokaz siły się przydaje. Zwłaszcza gdy trzeba rozpocząć negocjacje.
– Ale – dodała Desjani – czasem warto przekonać wroga, że dysponuje się większą potęgą niż w rzeczywistości. Żeby zaczął wątpić w swoje siły. To doskonała taktyka, zwłaszcza gdy nie ma się znaczącej przewagi nad przeciwnikiem.
Wszyscy milczeli, przyswajając sobie tę wiedzę.
– Nie wiemy, czy oni myślą podobnie jak my – oświadczył w końcu Geary. – Może takie ukrywanie się jest ich standardowym zachowaniem.
– I dlatego nie pokazują nawet kształtu swoich okrętów? – Desjani pokręciła głową. – Jeśli to wszystko, co powiedział Syndyk, jest zgodne z prawdą, to Obcy wkładają ogromny wysiłek w to, abyśmy się nie dowiedzieli niczego na ich temat. Może i mają świra na tym punkcie i ukrywają się, kiedy to tylko możliwe, ale gdyby ludzie zachowywali się w ten sposób, zaczęłabym się zastanawiać, dlaczego tak bardzo zależy im na tej aurze tajemniczości.
– Kapitanie, przedstawiła pani problem z ludzkiej perspektywy – wtrącił z pełnym szacunkiem porucznik Iger. – Na Ziemi i wielu innych planetach dominujące gatunki używają rozmaitych sztuczek, aby zniechęcić prześladowców. W tym celu ptaki na przykład stroszą się, żeby wyglądać na większe. Ludzie w pewnym sensie przejęli te zachowania. Aczkolwiek znamy także wiele form życia, które postępują w zupełnie odmienny sposób. Na przykład są takie ryby, które zakopują się w piasku i czekają w ukryciu, aż ofiara sama wpłynie im do pyska, i połykają ją, zanim zdąży zareagować.
Rione prychnęła pogardliwie.
– Jestem pewna, że Syndycy musieli się dowiedzieć o wiele więcej, mając od niemal stu lat kontakt z tymi istotami. Moim zdaniem ten DON ukrywa przed nami niektóre informacje. – Nagle coś wpadło jej do głowy. – Kiedy Światy Syndykatu i Sojusz odkryły technologię pozwalającą na instalowanie wrót hipernetowych?
Desjani wklepała pytanie do komunikatora i odczytała odpowiedź:
– Pierwsze połączenia hipernetowe pojawiły się po obu stronach mniej więcej sześćdziesiąt dziewięć lat temu.
Wiktoria skrzywiła się ze złości.
– Nasz DON twierdził, że Obcy byli dość aktywni w przeszłości, ale około siedemdziesięciu lat temu nagle ucichli. Te gnoje potrzebowały kilkudziesięciu lat na rozpracowanie tajemnic ludzkości, a potem dały nam technologię hipernetową i usiadły na tyłkach, czekając, aż sami się unicestwimy.
– A do czego służyły im te późniejsze rzadkie ataki? – zastanawiał się na głos Geary.
– Sprawdzali, czy nie poczyniliśmy większych postępów technologicznych w dziedzinie obserwacji i uzbrojenia – zasugerowała Desjani.
– To prawdopodobne – zgodził się Iger.
Potrzebowali jeszcze tak wielu odpowiedzi, lecz nie zanosiło się na to, że wyciągną je z syndyckiego jeńca.
– Warto trzymać go dalej na pokładzie? – zapytał komodor.
– Ja bym radziła tak zrobić – odparła Rione. – Uwierzyłam w wyjaśnienie braku ataków na Abassasa. Przyrządy nie wykazały kłamstwa, a według mnie to naprawdę doskonały wybieg. Może uda mi się go wykorzystać w przyszłości.
– Ja też radziłbym pozostawić go na pokładzie, sir – poparł ją Iger. – Może mieć jeszcze kilka cennych informacji w zanadrzu, a na dodatek przyznał, że zna kilka osób w granicznych systemach, i to na stanowiskach dowodzenia. Przydadzą się nam takie kontakty.
Desjani nie wyglądała na zadowoloną, ale w końcu skinęła powoli głową.
– Potrzebujemy każdej przewagi, jaką możemy uzyskać, ponieważ zbyt mało wiemy na temat tych Obcych. A gdyby to miał być kolejny podstęp, zadbam, żeby zawsze towarzyszył mu komandos z odbezpieczoną bronią.
Dwa i pół dnia później Geary wydał flocie rozkaz wyruszenia na misję. Przyglądał się rojowi okrętów lecących w pojedynczym zwartym szyku, jaki nakazał uformować na czas pierwszego etapu podróży. Gdyby nie jarzące się dysze jednostek napędowych, pancerniki i liniowce wyglądałyby jak stado rekinów rozmaitej wielkości. Może te pierwsze były zbyt pękate i za krótkie jak na ten gatunek podwodnego drapieżnika, ale reszta okrętów bardzo je przypominała. Ze skonstruowanych z myślą o odbijaniu pocisków opływowych kadłubów wyrastały płetwy mieszczące sensory, stanowiska uzbrojenia i generatory pól siłowych. Najszybsze, najsmuklejsze i najmniejsze były niszczyciele udające się właśnie na stanowiska wokół „Nieulękłego”. Lecące wśród nich lekkie krążowniki odznaczały się podobną gracją. Ciężkie krążowniki sunęły przez przestrzeń znacznie bardziej majestatycznie, spora ilość uzbrojenia, grubsze opancerzenie i masywniejsze kadłuby od razu zdradzały, że te okręty mają służyć do niszczenia jednostek eskorty wroga.
Pancerniki wydawały się przy nich potworami – wielkie, napakowane wyrzutniami, ale też wolniejsze i mniej zwrotne ze względu na gigantyczne rozmiary. Były najbardziej wytrzymałymi konstrukcjami, jakie zbudował kiedykolwiek człowiek. Za nimi leciały klucze okrętów liniowych. Miały niemal taką samą długość oraz siłę ognia jak pancerniki, lecz były od nich znacznie smuklejsze i szybsze. Za cenę mniejszych osłon zyskały na zwrotności i przyspieszeniach.
W samym środku szyku znajdowały się tak zwane szybkie jednostki pomocnicze, choć ta nazwa była myląca – z szybkością nie miały nic wspólnego. Nie były też smukłe ani opływowe. Ich kanciaste kadłuby przypominały z wyglądu to, czym naprawdę były – czyli gigantyczne samobieżne fabryki przewożące ogromne ilości rzadkich metali i innych surowców potrzebnych do produkcji części zamiennych, amunicji i ogniw paliwowych na potrzeby całej floty. Gdy dochodziło do walki, stawały się istnym utrapieniem. Nie potrafiły manewrować z taką szybkością jak okręty wojenne i nie miały odpowiednio wytrzymałych tarcz, ale bez ich pomocy, bez możliwości uzupełniania paliwa i amunicji Geary nigdy by nie zdołał sprowadzić swojej floty na terytorium Sojuszu. Miał więc nadzieję, że tym razem nie będzie ich potrzebował aż tak bardzo.
Na moment jego uwagę przykuły sylwetki nowych okrętów liniowych, lecz starał się nie robić zbyt smętnej miny, gdy oglądał je na ekranach wyświetlaczy. Wiedział, że wszyscy wokół zaczęliby się zaraz zastanawiać, skąd takie oblicze, ponieważ pamiętał doskonale z dawnych czasów, że każdy podwładny wpatruje się z uwagą w twarz dowódcy, starając się odgadnąć, w jakim może być nastroju. To jedna z pierwszych rzeczy, jakich uczy się młody oficer, który ma odrobinę oleju w głowie.
Tyle że on nie był niezadowolony z podlegających mu ludzi ani okrętów. Przypływ złego humoru zawdzięczał wirtualnej wycieczce po modelowym okręcie liniowym klasy „Sprytny”, jaką odbył kilka godzin wcześniej. Już jakiś czas temu przyzwyczaił się do myśli, że dzisiejsze jednostki nie są dopracowanymi do najmniejszego detalu konstrukcjami, które powinny przetrwać dziesięciolecia służby w przestrzeni. Teraz produkowano szybko, bez dodatków i prosto. Sto lat działań wojennych nauczyło ludzi, że nie warto cyzelować broni, która nie przetrwa zbyt długo na polu walki.
Niestety, klasa „Sprytny” przerastała wszystko, co do tej pory widział. Było gorzej, niż sądził po przeczytaniu ich statystyk. Wędrując korytarzami takiej jednostki, musiał się bardzo pilnować, by na jego holograficznym obliczu nikt nie zauważył ogromu rozczarowania cięciami w budżecie i kompromisami będącymi ich efektem. Oszczędność czasu i pieniędzy sprawiła, że „Sprytny” i bliźniacze okręty były o wiele słabsze niż ich starsze odpowiedniki. Sądząc z licznych przeprosin i wyjaśnień kapitana Kattniga, on także zdawał sobie sprawę z tych ograniczeń, podobnie jak pozostali weterani przydzieleni do jego załogi. Geary nie widział jednak sensu w skupianiu się na niedoróbkach i otwartej krytyce nowej polityki produkcyjnej. Przechodził przez podobne sytuacje w przeszłości, gdy zgłaszał wykryte wady sprzętu, później zaś znosił ostrą krytykę ze strony komisji, którym wydawało się chyba, że zarówno on, jak i podlegli mu ludzie są cudotwórcami i bez problemu załatają wszelkie braki powstałe na etapie projektowania, produkcji i prób.
Z tego też powodu starał się ukryć niezadowolenie, wiedział bowiem, że załoga „Sprytnego” natychmiast wzięłaby to do siebie. A to byłoby naprawdę dalekie od prawdy. Ci ludzie mieli szczerą chęć wykazania się w boju, czuli się nawet niepocieszeni, że ominęła ich tak dramatyczna eskapada jak ta, w której wzięły udział okręty powracającej floty. Dlatego zrobiliby wszystko, by dobrze wypaść w oczach Black Jacka Geary’ego.
Kapitan Kattnig znał Tuleva.
– Służyliśmy razem jako oficerowie na „Zdeterminowanym”. Obaj otrzymaliśmy awanse na stanowiska dowodzenia po bitwie o Hatterę. – W oczach kapitana pojawiła się na moment zaduma. – To było wiele okrętów i bitew temu, ale i ja, i Tulev nadal walczymy.
– Cieszę się, że mam was obu pod swoją komendą – odparł Geary. – Z tego co słyszałem, „Sprytny” wszedł do służby zaledwie dwa miesiące temu.
– Mniej więcej, sir, ale zapewniam, że jesteśmy gotowi do akcji – odparł Kattnig. – Nadążymy za flotą.
– W to nie wątpię – stwierdził Geary na tyle głośno, by usłyszeli go także stojący w pobliżu marynarze. – „Sprytny” wygląda mi na weterana wielu bitew. Wiem, że będziecie walczyli jak lwy.
Kapitan Kattnig skinął głową, widać było, że zżerają go nerwy.
– Tak będzie, sir. Niestety nie było nam dane wracać z panem na terytorium Sojuszu, czego naprawdę szczerze żałujemy.
Absurdalność tego stwierdzenia nie pozwoliła Geary’emu na zachowanie powagi. Uśmiechnął się, lecz w taki sposób, by wyglądało to jak aprobata dla słów kapitana. Do pewnego stopnia był w stanie zrozumieć, dlaczego ci ludzie chcieliby dzielić los swoich towarzyszy broni.
– Przydalibyście się nam i wtedy, ale najważniejsze, że mam was teraz pod swoimi rozkazami.
– Rozumiem, że kapitan Tulev spisał się nieźle – dodał Kattnig, zniżając głos. – To znakomity oficer.
– To prawda. Kapitan Tulev to człowiek zdolny i godny zaufania. Cieszę się, że miałem okazję z nim współpracować.
– Miło mi to słyszeć, sir. Służyłem razem z nim w przeszłości.
– Już mi pan o tym wspominał.
– Naprawdę? W takim razie proszę przyjąć moje przeprosiny, admirale. – Kapitan Kattnig rozejrzał się wokół, jakby dokonywał inspekcji swojej jednostki. – Ludzie mówią, że może pan zakończyć tę wojnę. Że to może być ostatnia kampania.
– Jeśli żywe światło gwiazd nam pobłogosławi, ta wyprawa zakończy działania bojowe – potwierdził Geary.
– Tak. To dobrze. – W głosie dowódcy „Sprytnego” dało się jednak wyczuć niepewność. – Nie mogłem wtedy polecieć z flotą. Mój okręt, „Wzór”, został poważnie uszkodzony w bitwie o Valdisię. Musieliśmy lecieć do stoczni na T’shimie.
– Rozumiem.
– Potem wróciliśmy do służby i broniliśmy przestrzeni Sojuszu, kiedy flota była… nienamierzalna. W czasie walk o Beowulfa nasza jednostka została tak poważnie uszkodzona, że spisano ją na straty.
– To musiała być straszna rzeźnia – stwierdził Geary, zastanawiając się, czemu Kattnig tak desperacko próbuje usprawiedliwić swoją nieobecność podczas pierwszej wyprawy do Systemu Centralnego.
– O tak, sir. Była. – Głos kapitana załamał się nagle, przechodząc w ledwie słyszalny szept, jego wzrok także stał się na moment mglisty, lecz zaraz znów skupił się na admirale. – Zażądałem przydziału nowego okrętu… aby tym razem móc dołączyć do reszty floty.
Admirał odpowiedział mu spokojnym, rzeczowym tonem:
– Obrona przestrzeni Sojuszu podczas nieobecności głównych sił była niezwykle ważnym zadaniem. Gdyby nie to, po powrocie zastalibyśmy tylko dymiące ruiny. Dobrze się spisaliście.
– Dziękuję, sir. Zobaczy pan, co potrafi mój okręt – obiecał Kattnig.
Geary zrobił co mógł, by pomóc utrzymać wysokie morale na pokładzie „Sprytnego”, ale podczas inspekcji zrozumiał, że ci ludzie mogliby zdziałać o wiele więcej, gdyby mieli do dyspozycji lepszy sprzęt. Nadmierne redukcje najważniejszych systemów zmniejszyły bezpieczeństwo tej jednostki poza wymagane minimum. Cięcia budżetowe odbiły się także na uzbrojeniu. Baterie piekielnych lanc miały znacznie mniejszą moc, a magazyny rakiet mieściły o wiele mniej głowic, nie mówiąc już o tym, że ich wymiary uniemożliwiały porządne składowanie amunicji. Okręty klasy „Sprytny” miały też tak mocno okrojone systemy obserwacji, że musiały w walce polegać na sensorach innych jednostek. W sytuacji gdy do walki staje cała flota, nie miało to większego znaczenia, lecz każdy z tych okrętów pochwycony przez wroga w pojedynkę miałby spory problem. Nie mogły też wykonywać misji tylko w otoczeniu jednostek eskorty, ponieważ systemy krążowników i niszczycieli nie były w stanie skompensować tych braków.
Konstrukcje tych liniowców uzmysłowiły mu po raz kolejny, i to boleśnie, jak zła sytuacja musiała panować w Sojuszu. Koszty stuletniej wojny były tak wysokie, że nawet międzygwiezdne imperium nie mogło im podołać, co widziało się wyraźnie po upadającym przemyśle i gospodarce. Jeśli Geary nie zdoła zwyciężyć i zakończyć przemocy, rozkład będzie postępował nadal, prowadząc w prostej linii do upadku, jakby ta wojna była czarną dziurą zasysającą ludzkość i wszystko, co stworzyła pośród gwiazd. Zaczynał powoli rozumieć, dlaczego Desjani tak bardzo nalegała, by nie porzucał misji, jaką jej zdaniem powierzyło mu żywe światło gwiazd. Docierało do niego, dlaczego ci ludzie patrzyli na niego z taką nadzieją. Nie wiedział tylko jednego – czy zdają sobie sprawę, jaką tym wywierają na niego presję.
Desjani na pewno wiedziała. Tego był całkowicie pewien. Była gotowa poświęcić własny honor dla niego, gdyby tylko poprosił albo zażądał. A on czerpał siły do dalszego działania z faktu, że powstrzymał się przed tym krokiem, że potrafił odmówić. Cywilizacja stworzona przez człowieka może chwiać się w posadach, lecz póki ludzie podobni do Tani żyją i walczą, istnieje nadzieja na powstrzymanie tego procesu.
I dlatego też Geary zasiadł ponownie w fotelu admiralskim na mostku „Nieulękłego”, gdy wszystkie jednostki jego floty zajęły pozycje w szyku, aby wydać rozkaz wykonania skoku do Atalii, syndyckiego systemu leżącego po drugiej stronie granicy. Setki okrętów wojennych ruszyły w tym samym momencie, jakby były jednym ciałem.
Zauważył, że Desjani bacznie go obserwuje, choć z pewnością nie mogła wiedzieć, co dzieje się teraz w jego głowie. Taką przynajmniej miał nadzieję. Czasami wydawało mu się, że ta kobieta potrafi czytać w myślach.
– Słucham?
– Piękny widok, nieprawdaż, sir? – stwierdziła. – Nigdy wcześniej nie widziałam podobnego manewru. Zazwyczaj wszyscy ruszali własnym tempem, liczyło się tylko to, by dopaść jak najszybciej wroga. Nikt nie zwracał uwagi na piękno formacji. Nikomu nie przyszło do głowy, że można by to połączyć w całość.
– Ta flota pięknie wygląda. I jest piekielnie dobra. Ale wiele z tych jednostek nie wróci do swoich portów – rzucił Geary, nie podnosząc głosu.
– Wiem. Nasze okręty od stu lat nie wracają do macierzystych portów, admirale Geary. Może panu uda się to w końcu zmienić.
– Na pewno nie zdołam dokonać tego w pojedynkę, kapitanie Desjani.
Flota wyruszyła, odprowadzana spojrzeniami wszystkich mieszkańców Varandala.
– Naszym pierwszym celem jest Atalia. – Geary potwierdził wiadomość słuchającym go oficerom. – Dokonamy skoku w szyku bojowym, aczkolwiek nie spodziewam się, byśmy napotkali tam znaczący opór. Jeśli jednak Syndycy zechcą walki, dostaną ją bez dodatkowego proszenia.
Sala odpraw floty wyglądała na jeszcze większą, wokół stołu ciągnęły się niekończące rzędy foteli zajmowanych przez dowódców wszystkich okrętów uczestniczących w wypadzie. Oprócz nich znajdowała się tam także świeżo upieczona generał korpusu komandosów, współprezydent Rione i dwoje reprezentantów Wielkiej Rady – przysadzista senator Costa i jej kolega nazwiskiem Sakai, czyli najmniej rozmowny uczestnik pamiętnego spotkania z Gearym.
Większość oficerów jawnie ignorowała obecność wspomnianej pary. Rione została powitana zdawkowo, ale tylko dlatego, że ludzie ci wiedzieli, iż jest zaufaną ich admirała. Dowódcy okrętów należących do Republiki Callas i Federacji Szczeliny od początku traktowali ją jako swoją przedstawicielkę i zawsze stawali po jej stronie, aczkolwiek widać było, że nie są zbyt szczęśliwi, gdy każe im się wybierać pomiędzy Gearym a Wiktorią.
Na miejscu zajmowanym do niedawna przez kapitan Cresidę siedział teraz dowódca jednego z nowych liniowców. Człowiek z uzupełnień, który nie mógł zastąpić poległej, gdyby nawet bardzo tego chciał. Na szczęście solidni i godni zaufania kapitanowie, tacy jak choćby Duellos i Tulev, wciąż znajdowali się tam gdzie trzeba. No i komodor miał obok siebie Desjani we własnej osobie.
– Dla bezpieczeństwa tej misji kolejne rozkazy zostaną wam przekazane dopiero po dotarciu na Atalię – kontynuował Geary. – Nie podoba mi się, że muszę trzymać was tak długo w niewiedzy, ale doszliśmy do wniosku, że zachowanie planów w ścisłej tajemnicy ma decydujące znaczenie dla tej misji. Czy są jakieś pytania?
Większość zebranych miała zawiedzione miny, lecz wszyscy kiwali głową, przyjmując to do wiadomości. Tylko ci, którzy dołączyli do floty po bitwie o Varandala, rozglądali się ze zdziwieniem po otaczających ich kolegach. Geary wiedział, że spodziewali się przedstawienia planu pod rozwagę wszystkich oficerów i próby zdobycia ich akceptacji, która pozwoli na uzyskanie większości wystarczającej do jego zatwierdzenia w głosowaniu. Geary zrezygnował z takiego trybu prowadzenia obrad tak szybko, jak to tylko było możliwe. Jego zdaniem nawet teraz odprawy trwały zbyt długo.
– Admirale floty Geary – odezwał się kapitan Olisa z liniowca „Dominujący”. Sądząc po tonie, rozdarty pomiędzy posłuszeństwem a chęcią protestu. – Oficerowie floty przywykli do pełniejszego informowania o planach.
Geary spojrzał na niego grzecznie, choć stanowczo.
– Ja nie poddaję moich planów pod głosowanie podwładnych, kapitanie. Ustalam, co ma być zrobione. I dam panu znać, kiedy przyjdzie na to pora.
– Ale my powinniśmy je omówić…
W tym momencie wtrącił się Tulev, przemawiając jak zwykle beznamiętnym głosem.
– Admirał floty Geary zawsze jest otwarty na sugestie i komentarz, Iswanie. Zapewniam cię, że zostaniesz wysłuchany, ale powinieneś wiedzieć, że on walczy metodami, jakich nie znasz. Podąża szlakiem wytyczonym przez naszych przodków.
– Przez naszych przodków? – Olisa skrzywił się, lecz skinął głową. – Słyszałem, że postępujecie tutaj inaczej. Sądzę, że przywyknięcie do tego musi trochę potrwać.
– Rozumiem – odparł Geary. – Sam musiałem przywyknąć do wielu zmian.
– Czy może pan chociaż potwierdzić cel naszej misji, admirale floty? – zapytał kapitan Armus z „Kolosa”. – Czy naprawdę chce pan wymusić na wrogu zakończenie działań wojennych?
Geary nie od razu odpowiedział. Armus potrafił być momentami trudnym przeciwnikiem i chociaż nie należał do grona wybitnych oficerów, nie brakowało mu odwagi, wykonywał też posłusznie wydane mu rozkazy. W tym momencie zadał pytanie z odpowiednim szacunkiem, więc należałoby go potraktować w podobny sposób. Dlatego Geary w końcu skinął głową.
– Tak. Zamierzam zapędzić Syndyków do narożnika i trzymać ich tam, dopóki się nie zgodzą na zakończenie wojny. Nie mówię o zwykłym zawieszeniu broni, tylko o prawdziwym końcu tej wojny.
Kapitan Badaya, który wyglądał na mocno zadowolonego od momentu promocji Geary’ego, pokiwał głową, jakby dzielił z głównodowodzącym jakiś sekret.
– Dzięki zastosowaniu pańskiego planu, admirale floty.
– Tak. Jego szczegóły poznacie po przylocie na Atalię. Daję wam słowo.
Gdy hologramy oficerów uczestniczących w odprawie zniknęły, admirał zauważył, że politycy nadal tkwią na swoich miejscach, jakby na coś jeszcze czekali.
– Słucham państwa?
Costa uśmiechnęła się do niego przelotnie.
– Może nam pan powiedzieć, o co chodzi, skoro reszty już nie ma.
Widział, że Desjani musiała dosłownie ugryźć się w język, by nie powiedzieć, co myśli. Sam potrzebował chwili, aby znaleźć wystarczająco dyplomatyczną odpowiedź. Uprzedziła go jednak Rione.
– Ja wprowadzę kolegów senatorów w tę sprawę, admirale.
Ciekawe jak? Przecież nie wyjawił jej szczegółów swojego planu. Czyżby znowu udało jej się złamać zabezpieczenia? W tym momencie zauważył, że odwróciła się tak, by politycy nie widzieli, że puszcza do niego oczko.
– Dobrze – powiedział. – Kapitanie Desjani?
Opuścił pospiesznie salę, przepuszczając przed sobą Tanię. Interesowało go, w jaki sposób Rione zaspokoi ciekawość pozostałych senatorów.
– Nie ma jakiegoś sposobu, żeby ci dwoje nie mogli uczestniczyć w naszych odprawach?
– Ma pan przynajmniej polityka, który może ich neutralizować – burknęła Desjani. – Niech mi przodkowie wybaczą, ale muszę przyznać, że ucieszyłam się przed chwilą, że mamy ją na pokładzie.
– Przejdzie to pani.
– I to szybko – zgodziła się od razu. – Będzie pan na mostku podczas wykonywania skoku na Atalię?
– Oczywiście… – Geary zamilkł na moment. – Mamy jeszcze chwilę, zanim to nastąpi. Myślę, że najpierw wstąpię w pewne miejsce.
– Ja też tam idę.
Zeszli w głąb kadłuba „Nieulękłego”, do jego najbardziej umocnionej części, gdzie znajdowały się komnaty, w których załoga mogła rozmawiać z przodkami. Desjani pożegnała go uniesieniem dłoni przed jedną z nich, szukając ostatniego kontaktu wzrokowego, zanim zniknął za drzwiami.
Geary usiadł na tradycyjnej drewnianej ławeczce. Dzisiaj po raz pierwszy zaczął się zastanawiać, na której planecie ją wykonano. Na wielu z nich rosły drzewa albo przypominające je rośliny. Ludzie przewozili z sobą wiele gatunków ziaren, wędrując przez bezkresną pustkę. Komodor zapalił samotną świecę, a potem usiadł i wpatrywał się przez dłuższą chwilę w migoczący płomyk. Trudno mu było zwerbalizować tak skomplikowane myśli, lecz w końcu zdołał dobrać odpowiednie słowa.
– Nie proszę o ten sukces dla siebie, tylko dla tych wszystkich ludzi, którzy na mnie liczą. Pomóżcie mi zakończyć tę wojnę, a jeśli mam polec podczas tej misji, pozwólcie Tani powrócić bezpiecznie do domu.
Pół godziny później był już na mostku „Nieulękłego”, mając Desjani u boku. Jego flota, podzielona na trzy mniejsze zgrupowania i gotowa do boju, wykonała skok na Atalię.