DZIESIĘĆ

Na sali odpraw panowała lekka atmosfera. Było znacznie spokojniej; niż Geary się spodziewał. Ale czy powinien się dziwić, że ci ludzie są tacy odprężeni i spokojni? Przecież wieści już się rozeszły i na każdym okręcie znano treść podpisanych porozumień.

A teraz miał ich powiadomić, że to jeszcze nie koniec roboty. Kiedy wstał, wszystkie rozradowane twarze obróciły się w jego stronę. Widział, jak uśmiechy rzedną na twarzach, gdy kolejni dowódcy zauważali jego ponurą minę.

– Domyślam się, że wszyscy już słyszeliście informację o tym, iż nowi przywódcy Światów Syndykatu zgodzili się na natychmiastowe zakończenie działań wojennych. Ustalono także wszystkie procedury kontrolne. Uzyskaliśmy też obietnicę wydania wszystkich jeńców wojennych oraz list osób, które zmarły bądź zostały zabite w niewoli.

Na twarzach zasiadających przed nim kobiet i mężczyzn widział falę radości pomieszanej z melancholią. Ci, którzy polegli w walce, nigdy nie powrócą, ale żywi nie muszą się już obawiać śmierci w kolejnych bitwach. Ci, których uważano za straconych na zawsze, będą mogli opuścić syndyckie obozy pracy, lecz wielu z pewnością nie doczekało spóźnionego wyzwolenia i zmarło z głodu albo wycieńczenia. Wielu radujących się oficerów wspominało o śpiewającej czarownicy, słyszał to wyraźnie mimo głośnego gwaru.

– To była dobra wiadomość – ciągnął Geary nieco ostrzejszym tonem. Mówił tak, jak się czuł, a był wściekły na to, że koniec wojny nie oznacza końca walk. – Zła natomiast jest taka, że Światy Syndykatu się rozpadają. Będziemy mieli do czynienia z długotrwałymi problemami związków, które je zastąpią. Niewykluczone, że część z nich trzeba będzie przymusić do przestrzegania ustaleń traktatu.

Komandor Landis z „Walecznego” wpadł mu w słowo.

– Ale mówimy tutaj o działaniach nie mających porównania z dotychczasową wojną, sir?

– Można tak powiedzieć – przyznał Geary. – Tych działań jednak może być tak wiele, że dla osób biorących w nich udział różnica nie będzie aż tak bardzo zauważalna.

– Pilnowanie gnijącego trupa Światów Syndykatu – burknął Armus.

Komandor Neeson pokręcił głową.

– Nawet to gnijące ciało może jeszcze drgnąć na tyle mocno, że da nam się we znaki. To istna wylęgarnia robactwa, ale wiedziałem, że tak się to skończy. Syndycy utrzymywali spokój w swoich systemach gwiezdnych za pomocą okrętów wojennych, a musieliśmy je zniszczyć, żeby wygrać.

– Gdyby Syndycy mieli wystarczająco rozumu we łbach, już dawno by sobie odpuścili tę wojnę i uniknęli takich problemów. – Badaya prychnął pogardliwie. – Ale skoro woleli się napinać do samego końca, niech teraz spijają piwo, którego sobie nawarzyli.

– Mówisz o takich systemach jak Heradao? – zapytał kapitan Vitali ze „Śmiałego”. – Jego mieszkańcy zapłacili wysoką cenę za udział w tej wojnie.

– A co to kogo obchodzi? – zbył go Badaya. – To my wygraliśmy. Zagrożenia militarne ze strony tych systemów będą minimalne.

– Z wyjątkiem jednego – poprawił go Geary. Zauważył zdziwienie na wielu twarzach, gdy wywołał hologram przedstawiający systemy graniczące z terytorium Obcych. – Syndycy przyznali się, że po drugiej stronie ich terytoriów, za tą granicą, żyje nieznana nam inteligentna obca rasa.

Na kilka chwil zapadła tak kompletna cisza, że Geary zaczął się obawiać, czy nagle nie ogłuchł.

– Jak oni wyglądają? – zapytał kapitan Duellos takim tonem, jakby on także dowiedział się tego w tym momencie.

– Syndycy nie wiedzą. Obcy potrafili ukryć przed nimi swoją tożsamość. Pilnują się do tego stopnia, że w ciągu minionych stu lat Syndykom nie udało się dowiedzieć niczego konkretnego o rasie zwanej przez nich Enigmami.

Generał Carabali westchnęła ciężko.

– Niech zgadnę. Są do nas wrogo nastawieni.

– Na to wygląda, aczkolwiek nie wiemy jak bardzo.

Badaya zebrał się w końcu na tyle, że odzyskał zdolność mówienia.

– Czy Syndycy przedstawili jakieś dowody na istnienie Obcych?

– Przedstawię je w odpowiednim czasie, ale jeden z nich sami znaleźliśmy. Pamiętacie zapewne o znalezieniu w naszych systemach operacyjnych wirusów kwantowych? Okazało się, że nie dysponujemy technologią potrzebną do ich stworzenia. Dzisiaj wiemy już, że Syndycy także jej nie posiadali. Odkryliśmy też, że nasi wrogowie nie zdawali sobie sprawy z zainfekowania ich oprogramowania. Generał Carabali może poświadczyć, że znaleźliśmy ślady tych wirusów w systemach operacyjnych syndyckich pancerników uszkodzonych podczas ostatniej bitwy. Nie mam wątpliwości, że są one dziełem obcej rasy. Zainstalowano je w naszych systemach, by te istoty mogły śledzić każdy nasz ruch.

– Czy oni są nam wrodzy, czy tylko nas monitorują?

– Są wrogo nastawieni. Potrafią doprowadzić do zdalnego kolapsu wrót hipernetowych. To właśnie wydarzyło się na Kaliksie, a potem w tym systemie.

– Chcieli nas unicestwić? – zapytał Neeson.

– Na to wygląda. Pozwólcie, że przekażę wam wszystko, czego udało nam się dowiedzieć na temat tej rasy i sytuacji, jaka panuje w systemach granicznych.

Wyłuszczył im wszystko, prezentując dowody, pokazując nagranie z prośbą o pomoc i referując, jak niewiele można powiedzieć o potencjale militarnym Enigmów. Gdy skończył, nikt nie ważył się odezwać jeszcze przez dłuższą chwilę.

W końcu głos zabrał dowódca „Smoka”.

– Czy my tu mówimy o zawarciu sojuszu z Syndykami przeciw tym obcym istotom?

– Nie. – Geary zauważył, że to krótkie oświadczenie uspokoiło wielu uczestników odprawy. – Nikt im nie obiecał, że będziemy bronić ich terytoriów. Takie porozumienie pozwalałoby im na kolejne kombinacje. – Wielu oficerów pokiwało głowami po tych słowach. Nikt dzisiaj nie ufał Syndykom. – Ale powstrzymanie tej inwazji to zupełnie inna sprawa. Nie wiemy, jakie cele przyświecają Obcym. Nie wiemy też, jak wielkie terytorium zechcą zagarnąć, jeśli padnie dotychczasowa granica ze Światami Syndykatu.

– Nie mówi pan chyba o realnym zagrożeniu dla Sojuszu? Oni są zbyt daleko od nas.

– Granicę Sojuszu dzielą od wspomnianych systemów tylko cztery tygodnie lotu hipernetem – wtrąciła Desjani.

– Czy oni korzystają z hipernetu? – zapytał kapitan „Gniewa”.

– To możliwe – odparł Geary. – Mamy powody, by przypuszczać, że to właśnie oni podrzucili skrycie technologię potrzebną do stworzenia wrót zarówno naszym, jak i syndyckim naukowcom.

Znów wszyscy utkwili w nim spojrzenia. Komandor Neeson odezwał się cicho, jakby mówił do siebie:

– To by tłumaczyło… Tak wielu rzeczy dotyczących tej technologii jeszcze nie rozumiemy do końca… Czy te wirusy kwantowe mogły trafić do naszych systemów z kluczy hipernetowych?

– Na to wygląda.

– Ale dlaczego? – zapytał Badaya, mrużąc niebezpiecznie oczy. – Dali obu stronom konfliktu tę samą technologię? Co chcieli tym sposobem osiągnąć?

Duellos zapatrzył się gdzieś w przestrzeń.

– Hipernet przyspieszył wzrost gospodarczy Sojuszu i Światów Syndykatu w chwili, gdy obie strony nie nadążały już z finansowaniem wojny. Poza tym ułatwił w znacznym stopniu samą walkę, poprawiając logistykę i umożliwiając szybsze przerzuty i koncentrację sił.

– Chcieli, abyśmy nie przestawali walczyć? – Badaya odchylił się w fotelu. Twarz mu poczerwieniała, lecz gniew nie wziął góry nad rozsądkiem. – Chcieli nas osłabić. I to obie strony. Abyśmy nie mogli im się potem przeciwstawić.

– Tak to mogło wyglądać – przyznał Geary. – Zamierzam uświadomić Obcym, że takie mieszanie się w nasze sprawy jest niedopuszczalne, a wewnętrzny konflikt nie przeszkodzi nam we wspólnym odparciu inwazji z zewnątrz.

– A to oznacza kolejną bitwę – wtrąciła Jane Geary. – Walkę z wrogiem, którego sił i liczebności nie znamy, podobnie jak uzbrojenia czy systemów obrony.

– Zgadza się. Ale jeśli nie ruszymy do walki teraz, zmuszą nas do tego za jakiś czas, gdy będziemy jeszcze słabsi, a oni silniejsi. Mamy szanse na narysowanie linii biegnącej wzdłuż tej granicy i uświadomienie im, że nie zmuszą ludzkości do ustępstw.

To do nich dotarło. Widział, jak się spinali, gdy usłyszeli, że ktoś chce ich zmusić do odwrotu. Wierzyli wciąż, że nie uciekli przed Syndykami. Nie zaakceptowaliby więc myśli o tym, że ktokolwiek inny mógłby ich do tego zmusić.

– Powiedział pan, że oni wcześniej zajęli jakieś systemy należące do Syndyków – zauważył kapitan Parr z „Niesamowitego”. – Czy na tamtejszych planetach zostali jacyś ludzie? Czy wiemy, co się z nimi stało?

– Nie wiemy. Z terenów zajętych przez Obcych nie dotarła nigdy żadna wiadomość. – Widział, że to ich zaniepokoiło. I nie chodziło tutaj wyłącznie o historyjki o Obcych, którzy tylko czyhają, aby zniewolić albo zniszczyć ludzkość. Takie opowieści krążyły od tysiącleci, a ostatnio, gdy podbito sporą część galaktyki, nie natrafiając na żadne ślady inteligentnego życia, coraz częściej były odkładane między bajki. Nie, pomyślał Geary, tutaj chodziło o rzucenie ludzi na pastwę losu. Flota nigdy nie pozostawiła nikogo, jeśli nie była do tego zmuszona. A jeśli dochodziło do tak przykrych zdarzeń, przysięgano, że okręty wrócą, by ratować towarzyszy broni. W praktyce rzadko udawało się dotrzymać słowa, co jednak nie znaczyło, że ci ludzie byli pozbawieni serca.

Badaya zapatrzył się na holograficzną mapę sektora.

– To Syndycy, ale także ludzie, którzy może nie zechcą dłużej należeć do Światów Syndykatu. Mogli już wystrzelać albo wywieszać starych DONów i ustanowić nowe władze, z którymi będziemy mogli się dogadać. Niektóre z tych systemów trzeba będzie ewakuować, a Syndycy nie dysponują wystarczającą liczbą jednostek, by to zrobić.

– Nie dysponują – przyznał Geary. – Mają za mało statków i jeszcze mniej czasu. Wiecie, jak trudno ewakuować pojedynczy system, nawet przy wykorzystaniu wszystkich sił i środków, jakimi dysponuje Sojusz. Miliony ludzi pozostaną na tamtejszych planetach.

– Musimy tam lecieć i powstrzymać Obcych! Może i dali sobie radę z Syndykami, ale zobaczą, że flota Sojuszu atakująca z pełną mocą jest nie do powstrzymania. Nawet przez nich!

Spontaniczny ryk aprobaty wypełnił salę po tych słowach Badai.

Gdy odprawa dobiegła końca, Geary pozostał na swoim miejscu, stojąc i zastanawiając się, jak długo jeszcze ci ludzie będą czuli entuzjazm na myśl o nowej kampanii i jeszcze gorszym wrogu.

Duellos także został, kręcił teraz głową, uśmiechając się krzywo.

– Zdaniem kapitana Badai flota jest jak młot. Największy młot, jaki ktokolwiek zdołał stworzyć. I dopóki każdy problem będzie mu się kojarzył z gwoździami, mamy jak w banku, że zażąda jego natychmiastowego użycia.

– Tak – przyznał Geary. – Badaya był przyczyną wielu bólów głowy, które nękały mnie w przeszłości, ale muszę przyznać, że jego bezpośredniość czasami się przydaje. – Zdanie to zabrzmiało dziwnie podobnie do tego, co zwykła mówić Rione.

Desjani roześmiała się niespodziewanie. Widząc zdziwione spojrzenia Geary’ego i Duellosa, wskazała na mapę pogranicza.

– Przywódczyni z Midway czeka na przybycie odsieczy. W każdej chwili spodziewa się przylotu Obcych, ale zamiast spodziewanej syndyckiej flotylli zobaczy, że z wrót hipernetowych wynurzają się okręty Sojuszu. Możecie to sobie wyobrazić? Z wrażenia podskoczy tak wysoko, że gotowa dolecieć do próżni.

Przeprowadzenie koniecznych napraw zajęło im kilka dni. W lepszych czasach Geary odesłałby najmocniej uszkodzone jednostki do domu, lecz mimo że produkcja kopii syndyckich kluczy hipernetowych została już rozpoczęta, do chwili wylotu floty na Varandalu nie było jeszcze gotowych egzemplarzy. Tylko „Nieulękły” mógł poprowadzić otaczające go jednostki przez hipernet, dlatego uszkodzone okręty musiały pozostać z flotą i przydzielono je do osłony eskadry pomocniczej. Kapitan Smyth rozdysponował świeżo wyprodukowane ogniwa paliwowe, rakiety i kartacze. Części zapasowe i narzędzia także płynęły szerokim strumieniem na pokłady najbardziej potrzebujących okrętów.

Do wyboru mieli skok na Mandalona albo Zevosa. Wybrali to drugie rozwiązanie, ponieważ ten system także miał wrota hipernetowe. Mimo że Światy Syndykatu i Sojusz nie były już w stanie wojny, Geary wciąż czuł się jak okupant, gdy prowadził swoją flotę do punktu skoku, wiedząc, że wszyscy mieszkańcy tych terytoriów będą spoglądali na okręty Sojuszu ze strachem i nieufnością.

Jeśli Desjani była poruszona nieufnym podejściem Syndyków, nie okazywała tego ani miną, ani zachowaniem.

– Wracamy na Zevosa przez punkt skoku, a potem lecimy hipernetem prosto na Midway. Jeśli wierzyć danym dostarczonym przez nową Egzekutywę, powinniśmy dotrzeć na miejsce na dobę przed upływem terminu ultimatum.

– Wątpię, aby Syndycy mieli nam to za złe.

– Oby tak było.

Połączył się z Carabali.

– Generale, chciałem się tylko upewnić, że pani ludzie odesłali już wszystkich jeńców podjętych z uszkodzonych pancerników.

– Wszyscy nasi goście trafili do wyremontowanych kapsuł ratunkowych i zostali wystrzeleni w kierunku planet – poinformowała go Carabali. – Z danych systemowych wynika, że jest jeszcze jeden Syndyk na pokładzie „Nieulękłego”, ale on ponoć jest traktowany na specjalnych zasadach.

– Zgadza się, generale. Zabieramy DONa Boyensa do domu.

– A co z naszymi jeńcami wojennymi, admirale? – zapytała Carabali. – Oni także chcieliby wrócić do domów.

– Nie chciałem ich zabierać teraz – wyjaśnił Geary. – Nie dość, że zrobiłby się tłok na pokładzie, to jeszcze zabralibyśmy świeżo uwolnionych ludzi na kolejną bitwę, bo może do niej dojść. Gdy skończymy załatwiać sprawy na Midway, wrócimy tutaj, zabierzemy ich z obozów i dostarczymy do przestrzeni Sojuszu. Rozmawiałem już z oficerami, którzy nimi dowodzą, i wytłumaczyłem im, że nowe władze będą traktowały ich znacznie lepiej niż dotychczas. – Geary się uśmiechnął. – Zapewniłem DONów osobiście, że jeśli któremuś z naszych chłopców spadnie włos z głowy, po naszym powrocie mają zagwarantowane spotkanie twarzą w twarz z komandosami.

Carabali roześmiała się po raz pierwszy od chwili, gdy ją poznał.

Dwa i pół tygodnia później flota Geary’ego wyłoniła się ze studni grawitacyjnej na Midway. Okręty Sojuszu jeszcze nigdy nie dotarły tak daleko. Miały wprawdzie w systemach nawigacyjnych mapy tego systemu, lecz nikomu nie przyszłoby do głowy, że będą kiedyś potrzebne.

Pierwszą rzeczą, jaką wykryły sensory, były długie sznury transportowców i frachtowców niosących dodatkowe moduły pasażerskie. Rozciągały się łagodnym łukiem od zamieszkanych planet aż po rejon wrót hipernetowych i wszystkich punktów skoku prowadzących na terytoria skolonizowane przez ludzi. Odczyty i transmisje nadchodzące z samych planet były jednoznaczne – zdecydowana większość mieszkańców tego systemu nadal na nich przebywała, nie mając szans na ewakuację przed upływem ultimatum.

Były tu także okręty wojenne Światów Syndykatu, ale bardzo nieliczne. Niewielka flotylla Syndyków orbitowała w odległości pięciu godzin świetlnych od miejsca, gdzie pojawiły się siły Geary’ego.

– Sześć ciężkich krążowników, cztery lekkie krążowniki, piętnaście ŁeZ – wyliczała Desjani. – To prawdopodobnie wszystko, co zdołali zgromadzić z okolicznych systemów.

– Kapitanie? – zawołał jeden z wachtowych. – Z odczytów wynika, że nie wszystkie okręty są w pełni sprawne. Wygląda na to, że sprowadzili tu jednostki, które były dopiero w ostatnich stadiach budowy.

– W takim razie ich załogi nie są warte złamanego grosza. Niewyszkolone i bez doświadczenia. – Desjani posłała Geary’emu tęskne spojrzenie. – Moglibyśmy ich rozwalić bez wysiłku.

Uniósł brew ze zdziwienia.

– Wydawało mi się, że woli pani uczciwe walki.

– No… tak. Ale to i tak nie ma znaczenia. Nie bylibyśmy w stanie dopaść ich, chyba żeby przypuścili atak w naszym kierunku, choć wątpię, aby byli aż tak niewyszkoleni.

– Albo żeby mieli samobójcze myśli. Ale nie z ich powodu tutaj przylecieliśmy. – Z czasem obraz nadlatującej floty docierał coraz dalej, budząc panikę wśród załóg i pasażerów jednostek ewakuacyjnych. Geary ogarnął się i sięgnął do klawiatury komunikatora. – Do ludności systemu Midway. Mówi admirał Geary, głównodowodzący sił Sojuszu. Podpisaliśmy traktat pokojowy z władzami Światów Syndykatu. Wojna dobiegła końca. Nie przybyliśmy tutaj, by z wami walczyć. Nowi członkowie Egzekutywy poprosili nas, abyśmy uniemożliwili wszelkie próby wymuszenia ewakuacji tego systemu gwiezdnego. Powtarzam, przybyliśmy tutaj, aby bronić tego systemu przed agresją Enigmów. Nie podejmiemy żadnych działań zaczepnych wobec jednostek cywilnych, instalacji i baz, jeżeli sami nie zostaniemy zaatakowani, a i w takich przypadkach ograniczymy się tylko do obrony. Na honor naszych przodków. Bez odbioru.

Zakończył transmisję i natychmiast otworzył kolejny kanał. Tym razem użył nadajników kierunkowych ustawionych na miejsce, gdzie zdaniem Boyensa mieściło się główne centrum dowodzenia.

– Do DON Iceni, mówi admirał Geary, głównodowodzący floty Sojuszu. Przybywamy na prośbę i za zgodą Egzekutywy, aby bronić was przed agresją ze strony Enigmów. Prześlijcie nam natychmiast aktualne dane o sytuacji w systemie. Chodzi zwłaszcza o dane dotyczące Obcych, potrzebujemy wszystkiego, czego waszym zdaniem jeszcze o nich nie wiemy.

Geary przywołał skinieniem ręki Boyensa. DON natychmiast wszedł w pole widzenia kamer.

– Znasz mnie, Gwen. Zostałem schwytany, gdy rozbito flotyllę rezerwową. Nasze okręty już tu nie wrócą. Straciliśmy je wszystkie. Światy Syndykatu nie dysponują już niczym, co mogłoby ci pomóc. Admirał Geary mówi prawdę. Wojna dobiegła końca, a Sojusz zgodził się bronić waszego systemu. To człowiek honoru. Możesz mu zaufać. Współpracuj z nim, proszę. Jest ostatnią nadzieją na ocalenie tego systemu gwiezdnego i wszystkich innych, które także będą musiały być ewakuowane, jeśli to miejsce wpadnie w łapy Enigmów.

Boyens cofnął się, pozwalając Geary’emu kontynuować.

– Żądamy, aby wasza flotylla i pozostałe jednostki obrony nie wykonywały prowokujących ruchów. Ponawiam także prośbę o dostarczenie nam informacji, które mogą być przydatne do obrony systemu. Na honor naszych przodków. Bez odbioru.

Desjani obserwowała ekrany z niepewną miną.

– Jesteśmy na miejscu. Gdzie teraz mamy lecieć?

– Sugerowałbym pozostanie w tym rejonie – wtrącił się Boyens, wskazując palcem na hologram. – Ta strona systemu sąsiaduje z terytoriami Obcych. Jeśli przylecą, pojawią się gdzieś tam.

– Dziękuję. – Geary odczekał, aż komandosi wyprowadzą Boyensa z mostka, potem rozkazał flocie obrać kurs na miejsce wskazane przez DONa.

Wiedząc, że jest jeszcze czas, Geary pozwolił załogom na dokończenie kolejnych prac remontowych w trakcie lotu przez system. Po drodze mijali dziesiątki wypełnionych uciekinierami frachtowców, wiedząc, że wszyscy wpatrują się we flotę Sojuszu z lękiem, ale i nadzieją.

Odpowiedź Syndyków była natychmiastowa, licząc oczywiście nieuniknione opóźnienia w transmisji.

– DON Iceni nadal tu jest – zauważyła Rione. Pojawiła się właśnie na mostku. Jakimś cudem udało jej się tak ustalić harmonogram zmian z Costą i Sakaim, że trafiała idealnie na ważniejsze momenty wyprawy. – Wydaje mi się, że to godne pochwały. Pozostała na posterunku, mimo że mogła znaleźć sto pretekstów do ewakuowania się w pierwszej kolejności.

Desjani mruknęła coś, co zabrzmiało jak:

– Ale nie z moich ust.

DON Iceni wyglądała na zdziwioną i zaszokowaną.

– Jestem najstarszą stopniem przedstawicielką Światów Syndykatu w tym systemie. Nie mieliśmy pojęcia o podpisaniu traktatu pokojowego, ale dokumenty, które nam przesłaliście, przeszły pomyślnie autoryzację i wydają się prawdziwe. Nie byliśmy przygotowani na przybycie floty Sojuszu. To… takie nieoczekiwane. Ale… jesteśmy… wdzięczni za chęć pomocy. Nie liczyliśmy już na zwycięstwo albo przetrwanie. Mój sztab gromadzi wszelkie informacje, które mogą być wam przydatne. Najważniejsza jest taka, że okręty Enigmów powinny się pojawić przy punkcie skoku z systemu noszącego nazwę Pele. Przekazałam DONowi dowodzącemu tutejszą flotyllą Światów Syndykatu, aby skontaktował się bezpośrednio z wami, i zakazałam mu podejmowania jakichkolwiek działań zaczepnych, jeżeli sam nie zostanie zaatakowany. Wszystkie instalacje obronne w systemie otrzymały rozkaz pozostawienia waszych okrętów w spokoju. Byłabym wdzięczna za możliwość osobnej rozmowy z DONem Boyensem.

– Nie licz na to – burknęła Tania, lecz jej twarz zaraz pojaśniała. – Możemy monitorować wszystko, co powiedzą.

– Zgadza się – odparł Geary. – Proszę przygotować stosowne połączenie, kapitanie Desjani. I niech pani zadba, aby porucznik Iger dołączył do grona obserwatorów tej rozmowy.

Wiadomość z niewielkiej syndyckiej flotylli nadeszła dopiero po trzech kolejnych godzinach.

– Mówi DON czwartego poziomu Kolani, dowódca flotylli Światów Syndykatu numer siedem trzy cztery. – Głos i postura Kolani wydały się Geary’emu nienaturalnie sztywne. Brakowało jej standardowego fałszywego uśmieszku i arogancji cechującej DONów Syndykatu. Wyglądała młodo jak na tak wysokie stanowisko, co jednak nikogo nie powinno dziwić. Było bowiem jasne, że wszyscy dowódcy posiadający jakie takie doświadczenie bojowe już dawno zostali przeniesieni na front walk z Sojuszem. Niemniej admirał musiał przyznać, że pod kilkoma względami nie różniła się od innych wysokich funkcjonariuszy Syndykatu. Miała na sobie nieskazitelnie skrojony mundur i absolutnie doskonałą fryzurę. Zdaje się, że trzeba było czegoś więcej niż tylko kryzysu gospodarczego, by zmienić nawyki kadry oficerskiej, nawet tak niskiego stopnia.

– Rozkazano mi skontaktować się z wami w sprawach bezpieczeństwa tego systemu.

– I jestem z tego powodu strasznie nieszczęśliwa – skomentowała jej słowa rozbawiona Desjani.

– Proszę… – kontynuowała DON Kolani, z trudem wyduszając z siebie to słowo – o sugestie… dotyczące rozmieszczenia… – znowu musiała przerwać na chwilę – naszych i waszych sił w systemie. – Oczy jej zapłonęły, widać było, że się spięła. – Jesteśmy gotowi zginąć za naszych obywateli. Bez odbioru.

Wyraz rozbawienia na twarzy Desjani zmienił się w kpiący uśmieszek.

– A to ci twarda sztuka. Zmierzyłabym się z nią z największą przyjemnością.

– Nie wątpię – mruknął Geary.

– Zamierza pan ich poprosić, aby walczyli u naszego boku?

Spojrzał na nią.

– To chyba nie jest najlepszy pomysł. A pani co o tym sądzi?

– Nie chcę nawet o tym myśleć – oświadczyła zdecydowanym tonem Tania. – Mam iść do boju, mając za plecami uzbrojonych Syndyków? Nie obchodzi mnie, co napisano w tym traktacie. Mam też gdzieś, że walczymy tutaj po jednej stronie. Nadal istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że wiele naszych jednostek mogłoby „przypadkowo” ostrzelać tę ich flotyllę… – Zamilkła, aby coś sobie przemyśleć, a potem wzruszyła ramionami. – Szczerze mówiąc, w wirze walki naprawdę możemy namierzyć Syndyków, stare nawyki potrafią być trudne do opanowania. Mało kto w takiej sytuacji będzie się zastanawiał, z kim mamy podpisany traktat pokojowy. Przez całe życie wpajano nam, że Syndycy to wróg i cel. Nie uda się tego wykorzenić w jeden dzień.

Desjani spoglądała mu przez chwilę prosto w oczy. Na tyle długo, że zdążył w nich wyczytać ukrytą wiadomość. Jeśli jakiś syndycki okręt znajdzie się w polu rażenia „Nieulękłego”, to w wirze walki mogę go namierzyć, ponieważ to nasz odwieczny wróg. Na pewno nie zrobię czegoś takiego celowo, ale jeśli dojdzie do podobnych wypadków, nie będę miała specjalnych wyrzutów sumienia.

Skinął jej głową na potwierdzenie, że zrozumiał oba przekazy, i słowny, i wyczytany w oczach.

– Dziękuję za szczerość. To, że mogę liczyć na tak dobre rady, jest dla mnie niezwykle ważne. Sam też uważałem, choć z innych powodów niż te, które pani przedstawiła, że współpraca z Syndykami byłaby niepożądana. Nie mamy żadnych procedur na takie okazje ani pewności, że będziemy wykonywali wydane przez drugą stronę rozkazy.

– To też racja. Zamierza jej pan powiedzieć, żeby się trzymała jak najdalej od nas?

– Zrobię to, choć w krótszej formie. – Geary postarał się, by i jego słowa, i wygląd odebrano jako neutralne, gdy odpowiadał kobiecie dowodzącej syndycką flotyllą. – Dziękujemy za ofiarowaną pomoc, ale uważam, że ze względu na niedawną wrogość pomiędzy naszymi stronami i brak stosownych procedur mogłoby dojść do wielu groźnych w skutkach nieporozumień. Proponujemy więc, by wasza flotylla zajęła pozycje mniej więcej w jednej trzeciej drogi pomiędzy zamieszkaną planetą tego systemu a punktem, w którym powinni się pojawić Obcy. My udamy się dalej i zajmiemy miejsce na orbicie w odległości około dwóch trzecich od planety. Na honor przodków. Bez odbioru.

Desjani pokręciła głową z niedowierzaniem.

– Nie rozumiem, dlaczego pan się tak z nimi cacka.

– Chodzi pani o to, jak dobieram słowa? Miałem już do czynienia z ich jednostkami dawno temu, przed stu laty, kiedy jeszcze panował pokój. Wtedy musiałem się tego uczyć.

– Nie o to mi chodziło. – Desjani zacisnęła zęby, zagłębiając się we wspomnieniach. – Nie rozumiem, dlaczego pan przemawia do nich tak łagodnie, zamiast grozić i żądać. Ja bym tak nie umiała. Wątpię, aby ktokolwiek z dowódców tej floty potrafił to zrobić. – Skupiła na nim taksujące spojrzenie. – Żywe światło gwiazd wie więcej, niż my umiemy sobie wyobrazić. Wiedziało, że będziemy pana potrzebowali, aby ocalić tę flotę, aby wygrać wojnę, ale nie tylko: ono przewidziało, że teraz będzie nam potrzebny ktoś, w kim nie ma głęboko zakorzenionego gniewu, który cechuje wszystkich ludzi zmuszonych do walki z tymi sukinsynami dosłownie od urodzenia. Kogoś, kto będzie umiał rozmawiać z Syndykami.

I znowu powraca kwestia jego misji. Miał nadzieję, że gdy wojna dobiegnie końca, upadnie także idea głosząca, iż został zesłany ludziom przez żywe światło gwiazd. Aczkolwiek Desjani cały czas wierzyła w to głęboko. I na pewno nie tylko ona uważa, że to wszystko jest sprawką jakiejś siły wyższej. Z tego też powodu postanowił nie komentować jej słów.

Ale ona i tak zauważyła jego reakcję.

– Przepraszam. Wiem, że pan bardzo nie lubi, kiedy mówię na ten temat.

– Jestem tylko człowiekiem – przypomniał jej.

– Tylko? – Desjani wyszczerzyła zęby w uśmiechu. – Tak jest. – Już jakiś czas temu zrozumiał, że zwykłe „tak jest” w jej ustach niekoniecznie musi oznaczać, że się z czymś zgadza. Jej uśmiech zniknął tak szybko, jak się pojawił. – Chodzi o to, że jest pan nam wciąż potrzebny.

– Nie mogę być przecież jedynym, który potrafi rozmawiać z Syndykami. Będziecie się musieli tego nauczyć, bo ja się nie rozerwę i nie będę wszędzie na raz. Kiedyś was w końcu opuszczę.

– Rozumiem. – Skrzywiła się. – Spróbuję.

– Do tej pory robiła pani wiele dla naszej sprawy, kapitanie Desjani. I jestem pani za to bardzo wdzięczny. No dobrze, mamy jeszcze sześć godzin, zanim się przekonamy, jak ta syndycka flotylla zareagowała na nasze propozycje. Do tej pory powinniśmy dotrzeć na wyznaczoną pozycję. A jeśli pojawią się Obcy, będziemy gotowi na ich powitanie.

– A jeśli się nie pojawią?

– Będziemy improwizowali, kapitanie.

Roześmiała się.

– Tak zrobimy.

Odpowiedź z flotylli dotarła do nich, gdy znaleźli się już na orbicie. DON Kolani wyglądała identycznie jak za pierwszym razem, nadal była sztywna i spięta. Gdy się odezwała, zabrzmiało to, jakby czytała wcześniej ustalony tekst.

– Flotylla Światów Syndykatu wykona wydane przez was rozkazy. Udajemy się na wyznaczoną pozycję, z której będziemy mogli reagować na dalszy rozwój wydarzeń. W imieniu ludu, DON Kolani.

Zaciekawiony senator Sakai pochylił się mocno w kierunku Geary’ego.

– Użyła formalnego, aczkolwiek uprzejmego zakończenia transmisji. Syndycy przestali to robić całe pokolenie temu. Znam ten tekst tylko z przekazów historycznych. Może to znak, że chcą znowu z nami rozmawiać w bardziej cywilizowany sposób.

Desjani wyglądała przez chwilę na zaniepokojoną, ale zaraz wzięła się w garść.

– Nie zrobią tego kroku pierwsi. Nie nauczą się rozmawiać z nami, jeśli i my nie nauczymy się rozmawiać z nimi – oświadczyła.

Czekali. Flota Sojuszu zawisła na orbicie naprzeciw punktu skoku prowadzącego do systemu Pele. Syndycy na podobnej orbicie zatrzymali się w miejscu oddalonym o godzinę świetlną od zamieszkanej planety. Transportowce wiozące uchodźców nadal zmierzały w kierunku wrót, planety, księżyce i asteroidy krążyły wokół tutejszej gwiazdy w niezmiennym tempie, za to wszystkie okręty wojenne wisiały nieruchomo w przestrzeni. Syndycy nie odezwali się po raz kolejny do floty Sojuszu, a Geary zauważył, że jego oficerowie z rozmysłem ignorują ich obecność, jakby woleli bronić systemu pustego niż zamieszkanego przez ludzi, których wciąż postrzegali jak wrogów.

Geary, nie mogąc zasnąć, wybrał się na kolejną przechadzkę korytarzami „Nieulękłego”. Rozmawiał z marynarzami i oficerami czekającymi z niepokojem na rozwój wydarzeń, ale tylko jeden z nich, starszy mat, odważył się zadać pytanie, które zapewne nurtowało teraz wszystkich.

– Jacy oni są, admirale?

– Nie wiemy – odparł Geary. – I właśnie dlatego tutaj jesteśmy. Musimy się dowiedzieć, kim są i czego od nas chcą.

– Ludzie mówią, że chcieli odebrać Syndykom część ich terytorium.

– To prawda. Nie wiemy jednak, ile systemów chcą zająć i czy przypadkiem nie zapukają potem do bram Sojuszu. Jeśli okażą się naprawdę wrogo nastawieni, będziemy musieli powstrzymać ich tutaj, zanim zaatakują nasze systemy.

Mat i otaczający go marynarze pokiwali głowami. Ten rodzaj logiki docierał do nich najszybciej.

– Czy to oni odpowiadają za zniszczenie Kalixy?

– Tak sądzimy.

Teraz wszyscy zaczęli się krzywić.

– Paskudna sprawa – podsumował starszy mat. – Nie chcemy, żeby zrobili coś podobnego z naszymi systemami.

– Nie chcemy – przyznał admirał. – Nie chcemy, żeby myśleli, że uda im się zrobić coś takiego w naszej przestrzeni.

– To trochę tak jak z Grendelem, sir – zauważył starszy mat. – Tylko że tym razem nie Syndycy planują zaatakować znienacka. Powinniśmy dziękować żywemu światłu gwiazd, że jest pan znowu tam gdzie trzeba.

Kolejne pomruki aprobaty.

– Dziękuję. Ja jestem wdzięczny żywemu światłu gwiazd za to, że wy wszyscy jesteście ze mną. – Nie miał pojęcia, jak radzić sobie w podobnych sytuacjach, gdy podwładni mówili takie rzeczy, dlatego uznał, że prosta, a zarazem szczera odpowiedź będzie najlepszym rozwiązaniem. Marynarze wyglądali na zadowolonych, gdy ruszał dalej.

Rozmyślał nad słowami starszego mata, kiedy przemierzał kolejne korytarze. W pewien sposób dzisiejsza sytuacja przypominała wydarzenia z Grendela. Siły syndyckiej flotylli były bardzo zbliżone do tych, którym musiał stawić czoło, dowodząc załogą ciężkiego krążownika „Merlon”. Dzisiaj flota Sojuszu pojawiła się w tym systemie gwiezdnym równie niespodziewanie, ale tylko po to, by przynieść pokojowe przesłanie, a nie atakować jak Syndycy na Grendelu. Dzisiaj też to siły Sojuszu miały ogromną przewagę liczebną nad niedawnym wrogiem, nie wspominając już o tym, że przybyły tutaj na zaproszenie legalnych władz i nie zagrażały mieszkańcom. Podobieństw z Grendelem było tyle samo co różnic.

Ludzie wierzyli do dzisiaj, że Geary wygrał starcie na Grendelu, mimo że jego okręt został zniszczony. Ciekawe, co powiedzą potomkowie tych marynarzy, kiedy będą opowiadać za sto lat o bitwie, która niebawem zostanie stoczona. I jaką cenę trzeba będzie tym razem zapłacić.

W końcu Geary dotarł z powrotem na mostek, sprawdził odczyty na ekranach wyświetlaczy, nie dostrzegając na nich żadnych istotnych różnic, mimo że termin ultimatum Obcych minął już kilka godzin temu. Desjani nadal siedziała w swoim fotelu, nic nie wskazywało na to, by go opuściła choć na chwilę. Była spięta, jak drapieżny kot czekając na pojawienie się ofiary. Podobnie zachowywali się wszyscy wachtowi pełniący służbę na mostku. Byli czujni, ufni w stosunku do przełożonych, ale niepokoiło ich spotkanie z nieznanym. Za plecami Geary’ego senator Costa ustąpiła niechętnie miejsca Wiktorii. Rione siedziała spokojnie, milcząc, jakby zupełnie się nie przejmowała powagą sytuacji.

Minęła kolejna godzina. Geary wracał w tym czasie myślami do poprzednich bitew, podczas których dowodził tą flotą. Przypominał sobie ludzi i okręty, które przetrwały, oraz wszystkich tych, których utracił. Skoro wydawał rozkazy, odpowiadał też za ich skutki. Przypomniał sobie słowa Carabali wypowiadane do któregoś z podległych jej oficerów. Dość już mam decydowania, kto ma umrzeć, a kto przeżyje.

Nagle pojawili się, wyrywając Geary’ego z zamyślenia. Przestrzeń była kompletnie pusta, a już moment później wypełniały ją okręty.

Mrowie okrętów.

Admirał zauważył, że napięcie na mostku gwałtownie sięgnęło zenitu. Sam też miał problem z zachowaniem spokoju.

– Wygląda na to, że mają przewagę liczebną.

– Mniej więcej dwa do jednego – przyznała Desjani równie wyważonym tonem. Zaczął się zastanawiać, czy udaje, podobnie jak on przed momentem. Chociaż Desjani zawsze wydawała się spokojniejsza, gdy w grę wchodziła perspektywa walki.

– Są oddaleni od nas o jakieś dwie i pół godziny świetlnej, ale pojawili się znacznie dalej punktu skoku niż powinni. Komandorze poruczniku Kosti, co mówią na ten temat systemy pokładowe?

Zapytany, ciesząc się, że ktoś powierza mu zadanie, dzięki któremu nie będzie się skupiał na liczeniu jednostek wroga, natychmiast pochylił się nad wyświetlaczem.

– Wyszli z punktu skoku dalej, niż my zazwyczaj wychodzimy. System nie potrafi określić, czy to efekt korzystania z zupełnie odmiennego systemu napędowego, czy też Obcy posiadają silniki działające na tej samej zasadzie co nasze, tylko uzyskują lepsze osiągi.

– Dziękuję. – Desjani skinęła mu głową. – To może oznaczać, że potrafią dokonywać skoków na większe odległości niż my.

– Tak, kapitanie. Może nawet na o wiele większe odległości, ale to na razie tylko teoria.

Geary skupił się na obserwacji obcych jednostek, które nadlatywały, tworząc sześć zgrupowań w kształcie dysków. Tworzyły one dwa szyki w kształcie litery V. Dysk znajdujący się u podstawy wyprzedzał nieco pozostałe dwa. Obie trójczłonowe formacje ustawione były w pionie, z tym że lecąca wyżej wyprzedzała nieco niższą.

– Nie mam pojęcia, jakie manewry można stosować przy takim ustawieniu. Czy to najlepsza rozdzielczość, jaką możemy osiągnąć z tej odległości? – Na ekranach wyświetlaczy obce jednostki wyglądały jak bezkształtne bąble.

– Tak, admirale – zameldował komandor porucznik Kosti. – Wiemy tylko, że oni tam są, ale nie potrafimy określić ani wielkości, ani kształtu tych jednostek. Nie mam pojęcia, jakim cudem potrafią maskować obiekty tej wielkości.

– Połączcie mnie z Boyensem. Chcę, żeby to zobaczył, ale nie może słyszeć, co mówimy, chyba że będą to słowa skierowane do niego.

– Mówiłem przecież, że oni dysponują znakomitym kamuflażem – oświadczył holograficzny DON, gdy zapoznał się z danymi na wyświetlaczach. Nie miał wstępu na mostek, zwłaszcza że szykowała się bitwa. – To najlepszy obraz ich okrętów, jaki kiedykolwiek widziałem. Czasami pozostawali zupełnie niewidzialni do momentu, kiedy chcieli się ujawnić.

– Widział pan kiedyś tak wielką liczbę ich jednostek? – zapytał Geary.

– Nie. Zazwyczaj jest ich o wiele mniej. – Syndyk zmarszczył brwi, zamyślając się głęboko. – Dlaczego przylecieli w takiej sile? Przecież wiedzieli, że my, Syndycy, nie jesteśmy w stanie przeciwstawić im podobnej armady.

– Czy oni nie atakowali was tylko wtedy, gdy mieli sporą przewagę liczebną? – zapytała Rione.

– Trudno powiedzieć. W ciągu ostatnich dekad doszło tylko do kilku kontaktów z nimi, ale nigdy do walki, przynajmniej z tego co mi wiadomo.

– Zobaczymy, jak będzie tym razem – mruknął Geary. Chociaż miał na pokładzie „Nieulękłego” senatorów, uznał, iż to on powinien przemówić do Obcych jako pierwszy. Jego zdaniem Obcy dążyli do konfrontacji militarnej, a nie do rozmów dyplomatycznych. – Do niezidentyfikowanych jednostek przybyłych do systemu Midway, mówi admirał Geary, głównodowodzący sił Sojuszu. Zidentyfikujcie się i zatrzymajcie natychmiast swoje jednostki. Nie chcemy z wami walczyć, ale flota Sojuszu podejmie stosowne działania, aby uniemożliwić wam zaatakowanie mieszkańców tego systemu.

Rione spoglądała z nieprzeniknioną miną na otaczające ją ekrany wyświetlaczy.

– Zatem będziemy mieli bitwę, a potem następną wojnę.

– Możliwe. Zrobię wszystko, by tego uniknąć.

– Wiem, że ma pan dobre chęci, ale oni zobaczyli nas w momencie przylotu do tego systemu i mimo to nadal lecą w naszym kierunku. Miałam nadzieję, że będziemy mogli z nimi negocjować, niestety, przy tak przytłaczającej przewadze liczebnej nie muszą się nami przejmować. – Widoczne na ekranach okręty Obcych nadal zbliżały się do pozycji zajmowanych przez flotę.

– Dostaną moją wiadomość dopiero za dwie i pół godziny, zobaczymy, jak na nią odpowiedzą.

– Przecież wiedzą od dawna, że tu jesteśmy, ale lecą nadal prosto na pańskie okręty.

– Fakt. – Na ten temat nie było za wiele do powiedzenia.

Rione podeszła do niego, zniżając głos do szeptu:

– Może pan pokonać tak wielką armadę Obcych, admirale Geary?

– Pojęcia nie mam. Za mało o nich wiemy.

W tym momencie odezwała się Desjani, o wiele głośniej niż Wiktoria.

– Jeśli ktokolwiek może ich pokonać, to tylko admirał Geary.

Rione nie spuszczała z niego oczu.

– Wybaczy pan, ale znowu muszę się z nią zgodzić.

– Proszę tylko o jedno: żeby wam to nie weszło w nałóg. Zaczyna mnie to niepokoić.

– To jest akurat najmniejszy powód do pańskich zmartwień – stwierdziła wyniośle Rione, a Desjani, nie odrywając wzroku od wyświetlaczy, poparła ją skinieniem głowy.

Odpowiedź od Obcych nadeszła po pięciu godzinach z kawałkiem, z czego Geary wywnioskował, że musieli ją najpierw dobrze przemyśleć. Cała trójka senatorów pojawiła się wcześniej na mostku, wszyscy bowiem chcieli być świadkami tak epokowego wydarzenia, jakim był pierwszy kontakt z obcą cywilizacją. Na razie politycy zachowywali się spokojnie, więc Geary nie widział potrzeby wypraszania ich zza swoich pleców.

Na przekazie zobaczyli mostek przypominający wyglądem wnętrza syndyckich okrętów. Widać też było istoty przypominające ludzi, lecz noszące dziwne, trudne do opisania szaty. Boyens od razu wskazał na ekran.

– Widzicie? To zwykły fotomontaż. Nasze pierwsze przekazy do nich były pełne, z dźwiękiem i obrazem, ale oni odpowiadali tylko nagraniami audio, i to bardzo krótkimi, czasami było to tylko jedno albo dwa słowa. Potem zaczęli przysyłać także obrazy niewiele różniące się od tego. Kiedy przeprowadziliśmy analizy obrazu, okazało się, że te „wnętrza” odpowiadają wyglądowi mostków jednostek, które się z nimi wcześniej kontaktowały. Pozmieniali tylko kilka szczegółów. To samo dotyczy ludzkich postaci, które tam widzicie. To cyfrowo przetworzone hologramy członków załóg naszych okrętów.

Geary przyjrzał się dokładniej widokowi na ekranie i skinął głową.

– Te wnętrza wyglądają na bardzo stare. Rozpoznaję kilka elementów, które widywałem za młodu na mostkach znanych mi syndyckich okrętów. Obcy nie zadali sobie trudu, by uwspółcześnić te obrazy.

– Ma pan rację – przyznał Boyens. – Zastanawialiśmy się nawet, czy fakt, że nie dokonali w przekazach żadnych zmian, oznacza, że mają gdzieś to, czy odkryjemy ich maskaradę, czy po prostu nie rozumieją, że projekcja starych obrazów jest dla nas tak oczywista.

„Człowiek” siedzący na fotelu kapitańskim obcej jednostki uśmiechnął się nieszczerze, zupełnie jak syndycki DON, którego naśladował.

– Ciekawe, czy oni wiedzą, że ten uśmiech także jest fałszywy? – zapytała Rione, zniżając głos.

– Zabijcie mnie, nie wiem – odparł Boyens. – Ale naśladowanie fałszywych gestów wychodzi im znacznie lepiej niż prawdziwych.

– Do okrętów Sojuszu – zaczął mówić awatar. Wyraz jego twarzy zmienił się nieco, aczkolwiek nie do końca pasował do treści wypowiadanych słów. Była to naprawdę subtelna różnica, lecz Boyens miał rację: jeśli patrzyło się uważnie, można ją było od razu wychwycić. – Ten system nie należy do was, nie pochodzicie z niego. Będziemy rozmawiali z tymi, którzy go zajmują, ale nie posiadają. Opuśćcie ten system, a zostawimy was w spokoju. Zniszczymy każdego, kto tu zostanie. Na mocy dawnego traktatu ten system należy do nas.

Geary spojrzał na hologram Boyensa. DON od razu pokręcił głową.

– Światy Syndykatu nie zawarły z nimi żadnych traktatów.

– Te słowa równie dobrze mogą oznaczać, że oni uważają, iż otrzymali Midway od swoich bogów czy kogo tam czczą – wtrąciła Rione. – Albo że rościli sobie prawa do tego systemu od bardzo dawna, od czasów, kiedy nie mogli nad nim panować. – Spojrzała na pozostałych senatorów. – Stwierdzili, że nie chcą walczyć, a potem ogłosili, co się stanie, jeśli nie zrobimy tego, czego żądają.

Costa wyglądała na wściekłą.

– Proponują pokój, ale oferują go dopiero po spełnieniu wszystkich żądań.

– Zgadzam się z pani opinią – poparł ją Sakai. – Aczkolwiek może to być tylko straszenie, abyśmy chętniej przystąpili do negocjacji.

– Możliwe. Myślicie, że zaskoczyliśmy ich swoją obecnością w tym systemie? – zapytał Geary.

Zastanowili się w trójkę, po czym Rione skinęła głową.

– Może to nie do końca zaskoczenie, ale ewidentnie spodziewali się tutaj tylko Syndyków.

– Dzięki wirusom mogli śledzić ruchy naszych i syndyckich okrętów. Może naprawdę zaskoczyliśmy ich, przylatując tutaj, i teraz blefują, by nas odstraszyć. Nie zaszkodzi rozmawiać dalej i sprawdzić, czy sami nie zmiękną, kiedy zobaczą, że my nie zamierzamy ustąpić. – Geary zastanowił się, co powiedzieć, i nacisnął klawisz komunikatora. – Mówi admirał Geary, głównodowodzący floty Sojuszu. Wojna pomiędzy nami a Światami Syndykatu dobiegła końca. Zostaliśmy poproszeni o zażegnanie niebezpieczeństwa grożącego temu systemowi gwiezdnemu. Nie ma traktatu, który dawałby wam kontrolę nad nim. Nie widzimy żadnych podstaw prawnych do stawiania przez was żądań. Nie chcemy z wami walczyć, ale odeprzemy wszelkie próby zajęcia tego systemu, a także każdego innego, który został skolonizowany przez ludzi albo leży na terytoriach po tej stronie granicy. Wycofajcie się, abyśmy mogli podjąć rozmowy i ustalić warunki pokojowej koegzystencji między naszymi rasami. Na honor naszych przodków. Bez odbioru.

– Nie ma szans na to, że się wycofają – mruknęła Desjani.

– Wiem, ale warto było spróbować.

Ponieważ Obcy lecieli nadal w kierunku floty Sojuszu z prędkością .1 świetlnej, następna odpowiedź nadeszła po niespełna czterech godzinach. Tym razem wstęp do niej wyglądał jak demonstracja siły.

Formacje okrętów Obcych wykonały zwrot w górę, potem w bok i wróciły do dawnego szyku. Każdy manewr został przeprowadzony w idealnej koordynacji. Szybkość i precyzja, z jaką te jednostki wykonywały zwroty, była zadziwiająca, a nawet przerażająca. Geary zmrużył oczy, przyglądając się ekranom.

– Czy oni naprawdę to zrobili?

– Tak, sir – odparła Desjani, nie odrywając oczu od wyświetlaczy. Tak mocno zaciskała zęby, że widział, jak mięśnie tańczą jej pod skórą na policzku.

– Kapitanie – zameldował wachtowy z manewrowego – okręty obcej rasy posiadają jednostki napędowe o znacząco wyższym stosunku ciągu do masy niż nasze. Muszą też dysponować kompensatorami lepszymi o kilka rzędów.

Pozostali wachtowi przyglądali się tej prezentacji w niemym podziwie, co widać było po postawach, które przybrali.

Desjani zdołała się opanować, co było w oczach Geary’ego równie zadziwiające jak niedawne ewolucje obcej armady, i spojrzała w kierunku stanowiska uzbrojenia.

– Mamy szansę trafić tak zwrotne okręty?

Wachtowy potrzebował chwili, by zrozumieć, o co pytała.

– Tak, kapitanie. Nasze systemy celownicze mogą namierzyć okręty wykonujące manewry podobne do tych, które przed momentem widzieliśmy.

– A co z widmami? – zapytała nadal spokojna Desjani.

– To też możliwe, kapitanie. Jeśli odpalimy je z minimalnego dystansu. – Odpowiadając na to pytanie, wachtowy też zaczął się uspokajać, podobnie jak reszta obsługi mostka.

– Nie są w stanie ominąć piekielnych lanc i widm – podsumowała Tania.

– Nie, kapitanie – odparł z uśmiechem na twarzy wachtowy.

– No to niech sobie dalej tańczą – uznała i puściła Geary’emu ukradkiem oko, gdy uśmiechnięci wachtowi zaczęli się żywiej krzątać wokół wyświetlaczy.

Spojrzał na nią z niekłamanym podziwem i pochylił się, by szepnąć:

– Jest pani niesamowitym dowódcą, kapitanie Desjani. Doskonała robota. Chce pani przekazać te spostrzeżenia na pozostałe okręty?

Tania się uśmiechnęła.

– Nie muszę, moi ludzie mają pełne ręce roboty, żeby każdy z ich kolegów o tym wiedział. Tym razem nieoficjalne kanały łączności działają na naszą korzyść.

Usiadł swobodniej, pragnąc dorównać nonszalancją Desjani, jako że wszystkie oczy były teraz zwrócone na niego. Zastanawiał się, jak dobrze Obcy potrafią oceniać reakcje emocjonalne ludzi. Czy dostrzegają niewzruszony spokój i pewność siebie czy tylko silne emocje? A może akurat ta sfera ludzkich zachowań jest dla nich kompletną niewiadomą?

– Kolejna transmisja – zameldował wachtowy z komunikacyjnego. – Nadeszła z wiodącej podformacji dolnego zgrupowania obcych okrętów.

Ludzkie awatary wyglądały tym razem bardziej sztywno, miały też poważniejsze miny.

– Odejdźcie. Uciekajcie stąd. Nie jesteś właścicielem tego systemu, admirale Geary. My rozmawiamy tylko ze Światami Syndykatu. Twoja flota ma odlecieć. Jeśli dojdzie do walki, zostaniecie zniszczeni. Negocjacje będą możliwe, jeśli dostaniemy to, co zostawią Światy Syndykatu.

– Admirale? – odezwał się znów wachtowy z komunikacyjnego. – Odbieramy przekaz od DONa zarządzającego tym systemem.

Znowu ujrzeli DON Iceni. Sądząc z wyglądu, starała się zachować spokój.

– Admirale Geary, Enigmowie skontaktowali się z nami. Powiedzieli, że nie chcą mieć z panem do czynienia i żądają natychmiastowego oddania systemu. Na razie im nie odpowiedziałam. Sądząc z liczby okrętów i tonu wiadomości, wygląda na to, że oni naprawdę zamierzają walczyć o władzę nad Midway. Nie wiem, na jakich warunkach zgodził się pan pomóc w obronie tego systemu, ale już sam fakt, że próbował pan powstrzymać Enigmów, wydaje nam się wystarczająco satysfakcjonujący. Nie prosimy was o to, byście rozpoczynali tak beznadziejną walkę. Jeśli zdecydujecie się wycofać teraz, nikt z nas nie będzie was o to winił. Prosimy tylko o jedno: skupcie jak najdłużej uwagę Obcych na swojej flocie podczas wychodzenia z tego systemu, abyśmy mogli ewakuować jak najwięcej ludzi.

Desjani przerwała ciszę zapadłą po tych słowach.

– Ona naprawdę uważa, że uciekniemy? – Była nie mniej wściekła niż pozostali członkowie załogi obecni na mostku.

Geary rozumiał dlaczego.

– Obcy wysłali wiadomość do niej w tym samym czasie co do nas. A ona nie ma powodów sądzić, że chcemy oddawać życie w obronie Syndyków zamieszkujących syndycki układ planetarny, i nie wini nas za to.

– Ale za kogo ona nas uważa? – nie odpuszczała Desjani. – Ta flota nigdy nie ucieka przed wrogiem.

Prawdę powiedziawszy, ucieka, przynajmniej odkąd Geary objął jej dowodzenie. Uciekła z pułapki zastawionej na nią za pierwszym razem w Systemie Centralnym i wielokrotnie uczyniła to samo później. Wiedział jednak, co Desjani miała na myśli, i cieszyło go, że spora część jego podwładnych podzieli jej zdanie, kiedy usłyszy, iż Syndycy zaproponowali wycofanie sił Sojuszu na honorowych warunkach. Może nie pałali chęcią obrony niedawnego wroga, lecz gdy jedyną alternatywą była ucieczka, zawsze wybierali walkę.

Rione obserwowała reakcję Desjani z wyrazem zaskoczenia na twarzy, a potem zwróciła się półgłosem do pary stojących obok senatorów.

Geary posłał Tani melancholijny uśmiech.

– Nie. Nie będziemy przed nimi uciekali.

Ta walka nie miała najmniejszego sensu. Obcy przewyższali ich liczebnie, ich okręty były z pewnością o wiele nowocześniejsze i zwrotniejsze niż te, którymi dysponowali ludzie, co zademonstrowały przed chwilą, wykonując skomplikowaną ewolucję. Tyle że stawienie im czoła w jakimkolwiek innym miejscu i czasie nie zniweluje tej przewagi. Wręcz przeciwnie, szanse na sukces będą maleć z każdym utraconym przez ludzkość systemem. Najlepszym rozwiązaniem byłoby – uzmysłowił sobie Geary – gdybyśmy zdołali zadać im dzisiaj na tyle wysokie straty, by zaniechali dalszych podbojów. Ale jak wiele z tych okrętów musielibyśmy zniszczyć, by osiągnąć ten cel?

Najpierw odpowiedział Syndyczce.

– Odnotowałem pani troskę o dobro naszego personelu, skoro jednak wyraziliśmy zgodę na obronę tego systemu gwiezdnego, nie mamy zamiaru się z niej wycofywać. Zamierzamy walczyć, jeśli okaże się to konieczne, i zrobimy wszystko, by wygrać to starcie. Mam pewne doświadczenie z radzeniem sobie w sytuacjach bez wyjścia i zapewniam panią, że nigdy nie jest aż tak beznadziejnie, jak się pani wydaje. Powtarzam, flota Sojuszu będzie walczyła o Midway, jeśli zajdzie taka konieczność. Na honor naszych przodków. Bez odbioru.

Teraz kolej na Obcych.

– Ta flota nie opuści Midway, dopóki wy stąd nie odlecicie. Będziecie rozmawiać z nami albo dojdzie do bitwy. Nie odbierzecie nam tego systemu. Nie pozwolimy, by wasze okręty minęły pozycję zajmowaną przez flotę Sojuszu. Chcemy się z wami porozumieć, ale będziemy walczyć, jeśli nas do tego zmusicie.

Geary zamyślił się na moment, potem znów nacisnął klawisz komunikatora.

– Do wszystkich jednostek floty Sojuszu. Próby porozumienia z armadą Obcych nie przyniosły do tej pory żadnych efektów. Przygotujcie się do walki. Kimkolwiek są te istoty, pożałują, że stanęły na drodze okrętów Sojuszu.

Senatorowie zaczęli się kłócić. Wprawdzie nie podnosili głosu, lecz w ich głośnych szeptach kryło się wiele złości. Zwracali na siebie uwagę zarówno Desjani, jak i wachtowych. Wszyscy rzucali w ich stronę ukradkowe spojrzenia.

– Czy możecie dokończyć tę dyskusję w innym miejscu? – poprosił w końcu Geary.

– Nie ma takiej potrzeby – burknęła Rione, obrzucając pozostałą dwójkę pogardliwym spojrzeniem. – I tak nie wymyślimy niczego lepszego niż pan.

– Musimy z nimi walczyć? – zapytał Sakai.

– Senatorze – odparł admirał – nie chcę walczyć z tymi istotami, zwłaszcza że to one mają przewagę. Nie wiem jednak, co innego moglibyśmy zrobić, jeśli nadal będą lecieć prosto na nas. Musimy ich nauczyć, że ludzie będą stawiali im opór, żeby nie doszło do podobnych okrucieństw jak na Kaliksie.

– Strata floty w tym systemie nie przysłuży się w niczym Sojuszowi – stwierdził Sakai, a Costa szybko mu przytaknęła. – Wygląda na to, że nie zdołamy powstrzymać Enigmów.

Geary wciąż szukał właściwej odpowiedzi, gdy Desjani zmarszczyła brwi i powiedziała:

– Flotylla rezerwowa.

Spojrzał na nią, nie mając pojęcia, co znaczą te słowa, i nagle zrozumiał.

– Obcy nie zaatakowali i nie żądali oddania im tego systemu, dopóki stacjonowała tutaj syndycka flotylla rezerwowa, której zadaniem była ochrona pogranicza.

– A była ona o wiele słabsza od naszej floty – dodała natychmiast Desjani.

Costa i Sakai wciąż wytrzeszczali na nią oczy, lecz Rione już kiwała głową.

– A to znaczy, że można ich powstrzymać. Przecież nie czekaliby tak długo, skoro dysponują tak wielką potęgą.

Rozległy się dzwonki alarmowe. Geary natychmiast przeniósł wzrok na ekrany wyświetlaczy. Zobaczył, że na Midway pojawiły się kolejne okręty Obcych. Nie przy punkcie skoku, ale tuż obok armady. Trzy kolejne podformacje dołączyły do dotychczasowych sześciu, tworząc kolejną literę V ponad i nieco przed pozostałymi.

W jednej chwili przewaga liczebna Enigmów wzrosła z dwu– do trzykrotnej.

Загрузка...