Geary rzucił okiem w stronę ekranu, na którym ikona oznaczająca wrota hipernetowe mrugała ostrzegawczo czerwienią. Teraz? Cóż to za okrutny żart losu? Czy wszystko ma się skończyć teraz, gdy pokonał wszelkie przeszkody?
– Ile mamy czasu do zakończenia kolapsu?
Brak odpowiedzi. Geary obrócił się i zobaczył, że wywoływany podoficer stoi jak wmurowany i podobnie jak pozostali wachtowi gapi się na wyświetlacze.
Głos Desjani, mocniejszy i ostrzejszy niż zazwyczaj, przeciął ciszę panującą na mostku.
– Admirał zadał pytanie o przewidywany czas kolapsu wrót hipernetowych!
Porucznik powrócił do rzeczywistości.
– Przepraszam, kapitanie. Piętnaście minut, sir.
– Piętnaście minut? – powtórzył zaskoczony Geary.
– Tak, sir. Tylko tyle. Wrota zapadają się z ogromną szybkością.
Admirał przymknął oczy, zaczerpnął tchu i spojrzał ponownie na wyświetlacze.
– W tym czasie nie zdążymy sformować szyku ochronnego.
– Nie zdążymy, sir – przyznała Desjani już znacznie ciszej.
Geary sięgnął do klawiatury komunikatora.
– Do wszystkich jednostek Sojuszu, mówi admirał Geary. Jak zapewne już wiecie, wrota hipernetowe zaczęły się zapadać. Zostaliśmy poinformowani, że aparatura umożliwiająca zwiększenie mocy implozji została wyłączona, ale nie mamy potwierdzenia, że uczyniono to naprawdę. Nie wiemy też, czy system zabezpieczeń jest sprawny. W związku z tym nie potrafimy ocenić mocy fali uderzeniowej. Ustawcie się natychmiast prostopadle do wrót i wzmocnijcie do maksimum tarcze dziobowe. – Powinien powiedzieć coś jeszcze, jeśli to miała być jego ostatnia wiadomość. – Jeśli dojdzie do najgorszego, resztki sił Syndykatu oraz jego rząd zginą razem z nami. Nasze poświęcenie nie pójdzie na marne, a nasze dzieci będą mogły żyć w pokoju.
Rione wpadła na mostek i zanim usiadła, wbiła spojrzenie w ekrany wyświetlaczy przy fotelu obserwatora. Wzrok miała jednak nieobecny. Geary się zastanowił, co może widzieć oczami wyobraźni.
– Jak przebiegały negocjacje? – zapytał, dziwiąc się, że zdołał zawrzeć w tym zdaniu więcej sarkazmu niż goryczy.
Rione pokręciła szybko głową i skupiła wzrok na admirale.
– Syndycy byli równie zszokowani jak my. Gdy wychodziłam, darli się, że to nie oni, że nikt nie wysłał rozkazu zniszczenia wrót, i zapewniali, że algorytm zagłady na pewno został wyłączony.
Co miał na to powiedzieć?
– Dziękuję.
– Pięć minut do kolapsu – zameldował zduszonym głosem wachtowy z operacyjnego.
– Tarcze czołowe ustawione na maksimum – dodał podoficer obsługujący systemy bojowe.
– Doskonale. – Desjani masowała czoło czubkami palców jednej dłoni, starając się zasłonić twarz. Rzuciła spojrzenie na Geary’ego i posłała mu pełen zadumy uśmiech. – Jeśli ma się wydarzyć najgorsze, chciałabym, żeby pan wiedział, że bardzo się cieszę, iż mogłam pana poznać.
– Ja także się z tego cieszę.
Mieli jeszcze kilka minut życia przed sobą, a nie mogli sobie nawet uścisnąć dłoni. Skoro zdołali obronić honor do tego momentu, mogą umrzeć godnie, jeśli tego właśnie chce los.
Wrota hipernetowe zapadły się już ponad siedem godzin temu. W tym momencie światło przyniosło obraz tej katastrofy, a zaraz za nim powinna dotrzeć fala uderzeniowa. Geary obserwował wyświetlacz, myśląc o tym, że wszystko, co znajdowało się bliżej wrót, w tej chwili już nie istnieje.
– Jedna minuta. – Wachtowemu załamał się głos.
– Dobrze – odparła Desjani z pełnym spokojem, choć znowu głośniej. – Stawimy temu czoło jak każdemu innemu zagrożeniu, z którym „Nieulękły” miał do czynienia, z honorem i odwagą.
Chór potwierdzeń dobiegł z kolejnych stanowisk. Uśmiechnęła się do Geary’ego raz jeszcze. Skinął jej głową. Rione znów zapatrzyła się w przestrzeń.
– Trzydzieści sekund do przewidywanego nadejścia fali uderzeniowej… Dziesięć sekund… pięć sekund, cztery, trzy, dwie, jedna…
Nadszedł ten moment i minął zupełnie jak na Lakocie.
– Poruczniku, proszę o szacunkową ocenę sytuacji – rozkazała Desjani.
– Tak, kapitanie! Ja… – Wachtowy z operacyjnego pochylił się nad ekranami. – Wydaje mi się, że fala już przeszła. Tak. Sekundę po szacowanym czasie. Energia implozji była tak niewielka, że nasze przyrządy z trudem ją zarejestrowały. Mamy czysty obraz miejsca, w którym były wrota, i przestrzeni między nami. Wrót już nie ma, ale poza tym wszystko jest w najlepszym porządku.
– A niech mnie!… – Zaszokowana Desjani spojrzała na Geary’ego. – Ci DONowie mówili prawdę.
Ależ był szczęśliwy, gdy kiwał głową w odpowiedzi!
– Na to wygląda. Wciąż żyjemy.
– To cud – mruknęła Tania. – Tak, wiem, żyjemy, ale czy pan zdaje sobie sprawę, że oni nas nie okłamali? Nie wierzyłam, że dożyję takiego momentu.
– Wydaje mi się, że powinniśmy podziękować żywemu światłu gwiazd za to ocalenie. – Geary nacisnął klawisz komunikatora. – Do wszystkich jednostek floty Sojuszu, mówi admirał Geary. System zabezpieczeń na wrotach hipernetowych zadziałał. Niebezpieczeństwo minęło. Kontynuujcie wyznaczone zadania. – Odwrócił się do Rione. – Zdaje się, że może pani prowadzić dalej negocjacje.
Wiktoria wstała z uśmiechem.
– Oczywiście, admirale. Zapalę też dzisiaj świecę w intencji kapitan Cresidy.
Gdy wyszła, Geary spojrzał na Desjani.
– Proszę mi przypomnieć, że mam zrobić to samo.
– O tym nie muszę chyba panu przypominać – odparła tym samym tonem, jakim łajała wachtowych. – Ale zrobię to, a potem sama zapalę jej świecę. Ciekawe, dlaczego te wrota się zapadły?
– Ktoś lojalny wobec obalonej władzy i na tyle zdesperowany, by zginąć, mógł wysłać ten rozkaz – kombinował Geary. – Albo…
– Tak. Albo stoją za tym nasi tajemniczy nowi wrogowie. Jakoś się domyślili, gdzie jesteśmy, i wysłali rozkaz samozniszczenia wrót. – Desjani odchyliła się, lecz wciąż widać było, że jest spięta. – Gdyby wysłali ten rozkaz wcześniej, zanim Syndycy skasowali algorytmy zagłady, unicestwiliby życie w Systemie Centralnym i zlikwidowali flotę Sojuszu.
– To miłe z ich strony. – Geary potarł brodę, rozmyślając o kolejnej sprawie do załatwienia. – Coś czuję, że na tym się nie skończy.
– O nie, sir.
– Obcy mogli się dowiedzieć o naszej obecności w tym systemie za pośrednictwem wirusów w systemach okrętów Światów Syndykatu. – Geary zabębnił palcami po podłokietniku fotela. – Niektóre z nich, głównie pancerniki, są mocno uszkodzone, ale nadal sprawne. Powinniśmy wysłać w ich pobliże nasze jednostki, aby „niosły im pomoc”. – Desjani aż uniosła brew ze zdziwienia. – Umieścimy na ich pokładzie ludzi, czy się to komuś podoba czy nie. Uczynimy humanitarny gest, opatrzymy rannych i ewakuujemy tych, którzy nie mogli skorzystać z kapsuł ratunkowych. W tym samym czasie nasi specjaliści przeskanują ich systemy operacyjne w poszukiwaniu wirusów zostawionych przez Obcych.
Desjani się rozchmurzyła.
– Jeśli systemy są zawirusowane, upewnimy się, że Syndycy nie mieli o tym pojęcia.
– Właśnie. I sprawdzimy, w jaki sposób Obcy dowiedzieli się o naszej obecności w tym systemie. Jeśli wirusów nie znajdziemy, będzie to znaczyło, że albo Syndycy także sobie z nimi poradzili, albo Obcy nie mieli zamiaru ich szpiegować.
– Na pana miejscu nie postawiłabym złamanego grosza na to drugie rozwiązanie. Kimkolwiek oni są, wykorzystują każdą okazję do zdobycia nad nami przewagi. – Desjani pokręciła głową. – W każdym razie skorzystamy z przykrywki, że to pomoc niesiona rozbitkom. Obawiam się, że nawet pan nie zdoła znaleźć wystarczającej liczby ochotników do oddziałów abordażowych.
– Wiem. – Geary się uśmiechnął. – Ale mam przecież całą masę komandosów.
Generał Carabali zaakceptowała jego rozkazy bez problemu, uśmiechnęła się tylko z satysfakcją, gdy wyjawił jej prawdziwe cele misji.
– Admirale, sugerowałabym, aby pancerniki i liniowce, na których stacjonują moi ludzie, podeszły jak najbliżej wyznaczonych celów. Mając nad głową tak potężną siłę rażenia, Syndycy nie powinni się nam stawiać, dzięki czemu nie dojdzie do dalszych zniszczeń w ich systemach.
Nie mówiąc już o tym, że sami nie zostaną wystrzelani.
– Świetny pomysł. Włączę go do naszego planu. Powiadomię panią natychmiast po ustaleniu listy okrętów biorących udział w akcji, aby mogła pani wprowadzić swoich ludzi w jej szczegóły. Jeśli będzie pani potrzebowała wsparcia ze strony specjalistów floty, proszę dać mi znać. Wyznaczę wystarczającą liczbę „ochotników”.
– Dziękuję, sir. Mam dość informatyków w naszych szeregach, powinni sobie poradzić z tym zadaniem. Ktoś musi im jednak wyjaśnić, czego mają szukać. Z tego co pan mówił, te programy działają na zupełnie innej zasadzie niż nasze.
– Zdecydowanie innej, generale. Zadbam o to, by oficerowie odpowiedzialni za bezpieczeństwo systemów na okrętach, z których pochodzić będą oddziały abordażowe, podzielili się z wami całą wiedzą, jaką posiadają na ten temat.
Raz jeszcze spróbował się odprężyć. Nic już nie powinno zagrozić flocie Sojuszu, chyba że tutejsza gwiazda zapragnie nagle przejść w fazę nowej. Gdy liniowce Duellosa dopadły ostatni sprawny pancernik, Geary połączył się z politykami.
– Proszę zasugerować członkom nowej Egzekutywy, że nie będziemy niszczyli okrętów, które ocalały z pogromu, jeśli ich załogi powstrzymają się od otwierania ognia do naszych jednostek.
Rione uśmiechnęła się ponuro.
– Zapewniam pana, że z największą ochotą zgodzą się na wszystko, co pozwoli im na ocalenie resztek floty. Gratuluję kolejnego zwycięstwa, admirale.
– Dziękuję. Liczę na to, że przekuje je pani w trwały pokój.
– Zrobię co w mojej mocy.
Następne kilka godzin minęło jak z bicza strzelił. Okręty Sojuszu podeszły do wraków syndyckich pancerników i rozpoczęto zrzuty oddziałów wsparcia, które niemal niczym się nie różniły pod względem uzbrojenia i opancerzenia od oddziałów szturmowych korpusu.
– OWy mają do wykonania zadania o charakterze pokojowym, natomiast OSy są wykorzystywane do prowadzenia walk – wyjaśniła generał Carabali. – Ale ich wyposażenie jest tak konfigurowane, aby w każdej chwili mogły się zamienić rolami.
– Czyli mamy do czynienia z oddziałami, które różnią się wyłącznie nazwą – podsumował Geary.
– Nie, sir – zaprzeczyła z pełną stanowczością Carabali – to zupełnie różne jednostki posiadające identyczne wyposażenie. Instrukcje taktyczne mówią to bardzo wyraźnie.
Debatowanie o semantyce z komandosami, którzy dysponowali dokumentami potwierdzającymi ich tezy, było zwykłym marnowaniem czasu, dlatego Geary przyjął do wiadomości sposób rozumowania swojej rozmówczyni i powrócił do obserwowania operacji przeczesywania syndyckich wraków. Kilka razy ulegał pokusie i przełączał się na obraz z kamer osobistych dzięki którym mógł widzieć to samo co żołnierze przez wizjery hełmów. Niestety, wnętrza pancerników wyglądały tak samo, wszędzie było widać ślady potwornych zniszczeń. Gdy oddziały natykały się na Syndyków żywych, ale uwięzionych z dala od czynnych kapsuł ratunkowych, zmuszano ich do opuszczenia wraku pod eskortą komandosów, co jednak (jeśli wierzyć zapewnieniom generał Carabali) nie było równoznaczne z wzięciem ich do niewoli.
– Większość systemów tych pancerników uległa całkowitemu zniszczeniu, a te, które ocalały, zostały skasowane przez ewakuujące się załogi – zameldowała po jakimś czasie Carabali. – Niemniej wasi informatycy twierdzili na odprawie, że te wirusy są tak odmienne, że zwykłe kasowanie nie powinno ich usunąć, i jak się okazuje, mieli rację. Znaleźliśmy ślady wirusów w wielu miejscach.
Zatem DON Boyens nie zataił informacji o istnieniu wirusów zaimplementowanych przez Obcych. Wyglądało na to, że Syndycy naprawdę nie zdawali sobie sprawy z ich istnienia.
– Które systemy były zainfekowane?
– Tego nie jesteśmy do końca pewni – przyznała Carabali. – Pancerniki są tak pokiereszowane, że systemy musiały wielokrotnie przekierowywać strumienie danych na obwody zapasowe i wykorzystywać wciąż czynne fragmenty sieci do zastępowania całości. Z tego też powodu nie potrafimy powiedzieć, które podsystemy były zainfekowane od początku.
– Dziękuję, generale. Doskonała robota.
– Czy mamy kontynuować te prace, admirale? Na przykład na powierzchni planety rządowej?
– Jeszcze nie wiem, generale. Ale dam pani znać, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Geary potarł raz jeszcze oczy, marząc choćby o chwili prawdziwego odpoczynku. Zszedł do kajuty, lecz wydawała mu się teraz bardziej więzieniem niż schronieniem. Jak długo jeszcze potrwają negocjacje? Właśnie się dowiedział, że politycy wyciągnęli z celi Boyensa, aby im pomagał w rozmowach, co mogło, choć nie musiało być dobrym znakiem.
Włączył wyświetlacz, by przyjrzeć się sytuacji w pełnej skali. Gromada frachtowców przenoszących JSR-y nadal wisiała w bezruchu w pobliżu wrót hipernetowych, jakby czekała na kolejne rozkazy, mimo że wydarzenia w systemie uczyniły ich misję całkowicie niepotrzebną, nie wspominając już o takim szczególe jak unicestwienie wrót, których jednostki te strzegły, by zaskoczyć nadlatującą flotę Sojuszu. Samotna kurierska ŁZa ruszyła obrzeżami systemu w kierunku punktu skoku na Mandalona, ale sądząc z prędkości, jaką rozwijała, jej załoga nie spodziewała się w najbliższej przyszłości otrzymania rozkazu skoku.
Kapitan Smyth z „Tanukiego” uwijał się jak w ukropie, kierując jednostki pomocnicze w pobliże najmocniej uszkodzonych okrętów wojennych, aby zapewnić im niezbędną pomoc w najpilniejszych naprawach.
Geary połączył się z dowodzącą „Sprytnym” komandor Lavoną, formalnie przekazując jej tymczasowe dowodzenie nad liniowcem. Zasugerował jej przy okazji, że liczy na szybkie zakończenie dochodzenia w sprawie śmierci kapitana Kattniga, i zasugerował, jakimi wnioskami powinno się ono zakończyć. Jego podejście do sprawy mocno ucieszyło Lavonę.
– Nie wiem, dlaczego kapitan zachował się tak a nie inaczej podczas ostatniej bitwy, ale do tej pory był naprawdę dobrym oficerem, admirale.
– I tak zostanie zapamiętany – obiecał jej Geary.
Po tej rozmowie wrócił do obserwacji ekranów wyświetlających aktualne dane o stanie jednostek, poniesionych stratach i przeprowadzanych naprawach. Mógł tylko czekać, nic więc dziwnego, że poczuł się dziwnie bezsilny jak na admirała floty.
Gdy zaproszono go w końcu do udziału w negocjacjach, nie opuścił od razu kajuty. Najpierw poświęcił kilka chwil na poprawienie munduru, potem niespiesznym krokiem przemierzył korytarze „Nieulękłego”, schodząc do sali w najmocniej zabezpieczonej części flagowca, tuż obok pomieszczeń sekcji wywiadu. Przed wejściem stali komandosi. Niektórzy pełnili wartę, inni czekali na zakończenie obrad, by odprowadzić Boyensa. Gdy wszedł do pomieszczenia, zobaczył siedzących wokół stołu senatorów i syndyckiego DONa. Nie było hologramów nad blatem ani ekranów z wizerunkami członków rady i negocjatorów drugiej strony. Costa miała wojowniczą minę, jakby się z czymś nie zgadzała, Sakai wyglądał na lekko niezdecydowanego, a Rione, jak zwykle zresztą, doskonale maskowała swoje uczucia. Boyens z kolei nie krył złego humoru.
Kiedy Geary zajął miejsce, Wiktoria podsunęła mu komunikator.
– Doszliśmy do porozumienia. Nowi przywódcy Światów Syndykatu przystali na prawie wszystkie warunki pierwotnej wersji proponowanego traktatu.
Miny siedzących wokół ludzi zdawały się przeczyć treści słów, które właśnie mu przekazano. Musiał więc zastanowić się dwa razy, zanim uznał, że słuch go nie myli.
– To chyba dobrze?
Sakai pokiwał głową.
– To bardzo dobrze, admirale. – Skrzywił się nieco, gdy Geary spojrzał mu prosto w oczy. – Widzi pan na naszych twarzach niedowierzanie. Nie potrafimy jeszcze przyjąć do wiadomości, że wojna pomiędzy Sojuszem a Światami Syndykatu formalnie dobiegła końca. Od urodzenia żyliśmy w świecie, w którym toczono zacięte walki.
Jedno ze sformułowań zwróciło uwagę Geary’ego.
– Formalnie dobiegła końca?
– Tak. – To słowo wystarczyło, by pokazać, jak wielka gorycz przepełnia Costę. – Przywódcy Światów Syndykatu, ci poprzedni, rzecz jasna, doprowadzili wiele systemów na skraj bankructwa. Członkowie nowej rady przyznali, że to co widzieliśmy na Atalii, Parnosie i tutaj, dzieje się także we wszystkich pozostałych sektorach ich przestrzeni. Bunty, rewolucje, w kilku przypadkach totalna anarchia.
– Światy Syndykatu są w rozsypce – dodała Rione. – A my wbiliśmy ostatni gwóźdź do ich trumny, niszcząc resztki floty, którą mogła wykorzystać nowa rada do zaprowadzenia porządku.
– Ta flotylla nie podporządkowywała się rozkazom wydawanym przez nowe władze – zauważył ze zbolałą miną Boyens.
– To prawda. Co nie zmienia faktu, że flotylla dowodzona przez Shalina była ostatnim zgrupowaniem, dzięki któremu władze centralne mogłyby zahamować proces rozpadu. W niektórych regionach sytuacja wygląda nieco lepiej niż w innych, ale musimy spojrzeć prawdzie w oczy: Egzekutywa nie kontroluje już sytuacji w Światach Syndykatu. To może utrudnić na przykład wymianę jeńców wojennych. Niewykluczone, że nasza flota będzie musiała zadbać o to, by niektóre systemy zaczęły respektować ten zapis.
W końcu zrozumiał, skąd te miny.
– Zatem traktat niczego nam nie gwarantuje.
Sakai zaprzeczył ruchem głowy.
– Nie, admirale. Aż tak źle nie jest. Nie musimy się już obawiać ataków ze strony sił lojalnych wobec władz Światów Syndykatu.
– Ale ich spadkobiercy to już zupełnie inna sprawa – wtrąciła Costa. – Tutejsi Syndycy nie mają wpływu na przebieg wydarzeń w innych sektorach przestrzeni Syndykatu, to znaczy dawnej przestrzeni Syndykatu, wiedzą jedynie, które systemy i bloki odłączyły się od macierzy. Spróbują odtworzyć Światy Syndykatu, ale szanse na to, że będziemy mieli do czynienia z mocarstwem na miarę dawnych Światów Syndykatu, są mniej niż marne.
– Jedyna pociecha w tym, że żaden z odłamów nie będzie dysponował tak wielką siłą, by realnie zagrozić Sojuszowi – zauważył Sakai.
– Na razie – odparła Costa. – Jest kilka naprawdę bogatych systemów, które mają pieniądze i infrastrukturę. Za jakiś czas dorobią się pokaźnych flot do obrony i ekspansji.
Zamyślony głęboko Geary pocierał czoło obiema dłońmi.
– Zatem wojna dobiegła końca, ale musimy sobie jeszcze poradzić z mniejszymi zagrożeniami istniejącymi na terytorium Światów Syndykatu.
– Ponieważ nie możemy dopuścić, aby stały się większe i z czasem zagroziły Sojuszowi. – Costa spojrzała spode łba na drugi kraniec stołu. – Nie mówiąc już o tym, że mamy na głowie znacznie poważniejsze niebezpieczeństwo. – Uderzyła palcami w leżącą przed nią klawiaturę. – Niedawno przybył do tego systemu okręt kurierski. Nowi przywódcy Światów Syndykatu udostępnili nam wiadomość, którą przywiózł, i równocześnie poprosili o pomoc. W jednej chwili chcą nas wymordować, a zaraz potem błagają o pomoc.
Nad stołem pojawiła się twarz kobiety w mundurze syndyckiego DONa. Na jej twarzy nie było widać typowej dla wysokich przywódców arogancji, tylko czyste przerażenie.
– Wysłaliśmy całą serię próśb o pomoc, ale nie otrzymaliśmy żadnej odpowiedzi. Sytuacja uległa znacznemu pogorszeniu. Właśnie otrzymaliśmy ultimatum od przywódców Enigmów. Żądają, by ludzie całkowicie opuścili ten system gwiezdny.
– Enigmowie? – zapytał Geary. – Tak Syndycy nazywają Obcych?
Boyens skinął głową.
– Nie wydawało mi się to zbyt ważne, dlatego o tym nie wspominałem. Jeśli to pana w jakiś sposób uspokoi, do dzisiaj tylko trzech członków nowej rady cokolwiek wiedziało na temat obcej rasy. Inni nie mieli dostępu do informacji na ten temat. Tak na marginesie, kobieta na hologramie nazywa się Gwen Iceni i pochodzi z systemu Midway. Jeśli wolno mi coś powiedzieć: jest naprawdę prawa i uczciwa, mimo że nosi mundur DONa.
Wspomniana Gwen Iceni mówiła tymczasem dalej:
– To ultimatum nie pozostawia żadnego miejsca na negocjacje i kompromis. Wszelkie próby kontaktu z Enigmami zakończyły się niepowodzeniem. Otrzymaliśmy w odpowiedzi wyłącznie powtórzenie żądań. Dysponujemy tylko kilkoma mniejszymi okrętami wojennymi i siecią stałych instalacji obronnych. Powiedziano mi, że flotylla broniąca naszego sektora odleciała jakiś czas temu. Wcześniej pogranicze zostało ogołocone ze wszystkiego, co mogło się przydać na froncie walki z Sojuszem. Nie pozostało nam nic, czym moglibyśmy się bronić. Nie mamy też środków, które umożliwiłyby ewakuację chociażby połowy naszych obywateli w wyznaczonym przez Enigmów terminie. Prosimy o pomoc, wyślijcie nam wszystko, czym dysponujecie. W przeciwnym razie większość naszego społeczeństwa pozostanie w systemie praktycznie bez szans na obronę, gdy nadlecą Obcy, by objąć ten system we władanie. Będziemy walczyć, ale nie mamy szans na zwycięstwo, jeśli nam nie pomożecie.
Obraz zniknął, zastąpił go widok dokumentu tekstowego, na którym spisano żądania obcej rasy i termin upływu ultimatum. Do wyznaczonego czasu pozostało zaledwie trzy tygodnie.
Rione przerwała ciszę, jaka zapadła po wyemitowaniu wiadomości z Midway.
– Mamy do czynienia z kolejną sytuacją, której się obawialiśmy. Obcy zamierzają przejąć część terytorium Światów Syndykatu, wykorzystując osłabienie tutejszych władz.
– Zamierzają przejąć terytoria należące do człowieka – poprawił ją Sakai. – Część ludzkości popadła w tarapaty, ale Obcy zapłacą ogromną cenę za wszystko, co teraz odbiorą Syndykom, kiedy się zjednoczymy przeciw nim.
– Tę granicę dzieli od Sojuszu spora odległość – burknęła Costa.
– To zależy, jak mierzyć – wtrąciła Rione. – W latach świetlnych? Tak. W skokach? To nadal sporo. Ale przez hipernet? Tylko cztery tygodnie lotu.
– Czyli całkiem blisko – zgodził się Sakai.
Costa zachmurzyła się jeszcze bardziej.
– Wielka Rada rozpatrzy sytuację i zadecyduje, co robić.
– Nie ma na to czasu – upierał się Sakai. – Termin ultimatum upłynie, zanim zdążymy wrócić na nasze terytorium.
– W takim razie tym gorzej dla Syndyków. Wielka Rada…
– …udzieliła admirałowi Geary’emu pełnomocnictw do działania w obliczu zagrożenia ze strony obcych istot rozumnych – przerwała jej Rione. – Możemy służyć mu radą, ale to on będzie decydował o naszych działaniach zgodnie z prerogatywami udzielonymi mu przez radę.
I znów wszyscy spoglądali na niego. Geary zatęsknił do dawnych dobrych czasów, kiedy sam był najzwyklejszym w świecie oficerem i mógł patrzeć spokojnie na innych, bo to oni musieli decydować, co zrobić w danej sytuacji. Niestety, od czasu niespodziewanego ataku na Grendela, kiedy to narodziła się jego legenda, wszyscy wciąż kierowali wzrok na niego, do czego, ku swojemu największemu zdziwieniu, nie potrafił przywyknąć.
Mógł się domyślić, że Obcy wykonają w tym momencie jakiś ruch. A teraz miał do czynienia z konkretnym zagrożeniem, miał też flotę, która wygrała jedną wojnę tylko po to, aby się dowiedzieć, że czeka ją starcie z kolejnym wrogiem, kto wie, czy nie groźniejszym.
W tej sali był jednak ktoś, kogo Geary musiał o coś zapytać. Odwrócił się więc do Boyensa.
– Dlaczego tam? Dlaczego ten właśnie system? Dlaczego Obcy chcą go dostać w pierwszej kolejności?
– Ze względu na położenie. – Boyens wywołał hologram sektora syndyckiej przestrzeni i wskazał palcem gwiazdę przy granicy z terytorium Obcych. – System Midway otrzymał taką nazwę, ponieważ znajduje się w połowie drogi pomiędzy wieloma gwiazdami. Można z niego wykonać skok aż do ośmiu sąsiednich układów planetarnych. To doskonały punkt tranzytowy.
Geary zacisnął mocno zęby, gdy przyjrzał się bliżej mapie sektora.
– Z tego powodu jest najistotniejszym punktem obrony tamtejszego sektora. Jeśli Obcy go zajmą, mogą zagrozić uderzeniem na osiem kolejnych systemów i wymuszą ich ewakuację. Tym sposobem padnie cała linia obrony granicy.
– Jeden z tych ośmiu systemów już jest w ich rękach, ale to było nieuniknione. Mamy do obrony zbyt wiele systemów położonych w zasięgu jednego skoku. Musimy się wycofać stamtąd i stworzyć nową linię obrony, opierając ją na systemach, z których nie ma aż tak wielu połączeń.
– My? – zapytała ostro senator Costa.
Boyens natychmiast się spłonił.
– Miałem na myśli nas, Światy Syndykatu.
– Nie ma już żadnych Światów Syndykatu.
– To jeszcze nie takie pewne, zwłaszcza na terenach przygranicznych. Jeśli będzie trzeba, utworzymy nowe stowarzyszenie systemów gwiezdnych. Nie możemy pozwolić, aby chaos zapanował w tym regionie. Pojedyncze systemy nie są na tyle bogate, by się obronić.
– Tym razem „my” to ludność zamieszkująca tamte systemy gwiezdne – rzuciła Rione.
– Zgadza się. – Boyens zapatrzył się w hologram. – A w każdym razie ta część, która przetrwa obecne zamieszanie. Posłuchajcie, wiem, co myślicie o nas jako narodzie i o mnie w szczególności, ale tam jest nasz wspólny wróg, a to chyba powód, żeby zjednoczyć siły.
– A dlaczego oni zostali waszymi wrogami? – zapytał Sakai. – W jaki sposób Światy Syndykatu podeszły do nowo odkrytej rasy?
– Nie znam szczegółów tamtych wydarzeń – zapierał się Boyens. – Przecież pierwsze kontakty miały miejsce ponad sto lat temu. Wiem tylko, że chcieliśmy poznać ich sekrety, ale do tej pory nam się to nie udało.
– Sprowokowaliście ich – przycisnęła go Costa. – A teraz chcecie, żebyśmy was ratowali przed losem, który sami sobie zgotowaliście.
– Ja naprawdę nie wiem, co się wtedy działo! Ale jakie to ma teraz znaczenie? Cokolwiek się wydarzyło, to już historia. Stało się, koniec, kropka. Dzisiaj miliony niewinnych ludzi mogą ucierpieć, jeśli im nie pomożecie.
Rione muskała przez moment palcami klawisze komunikatora, a gdy skończyła pisać, spojrzała na Boyensa.
– Z tego co widzę, jeśli zostaniecie wyparci z tego systemu, będziecie musieli opuścić także ze dwadzieścia innych, żeby utworzyć jakąś sensowną linię obrony.
DON przyjrzał się mapie i skinął głową.
– Mniej więcej. Trzeba będzie przesiedlić kilka miliardów ludzi.
– Macie wystarczająco dużo statków?
– Na pograniczu? Nie. Na całym terytorium Światów Syndykatu? Nie wiem, chociaż wątpię, aby ich tyle było. Ale i tak nie moglibyśmy z nich teraz skorzystać.
– Co się stało z ludźmi pozostawionymi na planetach, które zajęli Obcy?
– Nie mam pojęcia. Nikt tego nie wie. Nigdy więcej nie mieliśmy z nimi kontaktu. Nie przesłali żadnej wiadomości. A wszystko co wysyłaliśmy na drugą stronę, także znikało bez śladu.
Przez dłuższą chwilę nikt się odzywał, dopiero Rione przerwała ciszę, zwracając się do Geary’ego:
– Mamy jakiś wybór?
– A co pani myśli o tym ultimatum? – odpowiedział pytaniem na pytanie. – Czy tamten DON określił je tak samo?
– Tak. Jest jasne, zwięzłe i jednoznaczne. Nie sposób wywnioskować z jego treści, jaki jest tok myślenia Obcych. Mogło zostać napisane przez człowieka.
– Mogło. Przecież Syndycy nie mają pojęcia, co się stało z całą masą ich obywateli.
Sakai zapatrzył się na treść pisma.
– Więźniowie? Niewolnicy? Słudzy? Goście? Pupile? Gdybyśmy tylko wiedzieli, jak wygląda prawda.
– Pominął pan słowo „trupy” – zauważyła Rione obojętnym tonem. – Musimy znaleźć odpowiedź na to pytanie. W jakikolwiek sposób. Bez tego nie będziemy wiedzieli, czy nasze pokojowe współistnienie jest możliwe.
– Pokojowe? – prychnęła Costa. – Bez względu na to, kim są, pokój nie wchodzi w grę. Widziała pani, co zrobili z Kalixą! Są tacy nieludzcy!
Rione wytrzymała jej spojrzenie i odpowiedziała podobnym.
– Ja jeszcze pamiętam, kto gardłował za tym, żeby wykorzystać wrota hipernetowe jako broń, choć było wiadomo, do czego to prowadzi. Poprzedni przywódcy Światów Syndykatu podjęli taką decyzję. Gdyby ci Obcy okazali się ludźmi, nie spałabym z tego powodu spokojniej.
Costa się zaczerwieniła i natychmiast odwróciła do Geary’ego.
– Co pan zamierza zrobić, admirale?
Pójdę się pomodlić w podzięce za to, że nie zostałem politykiem, pomyślał, wskazując ręką na hologram sektora i ultimatum.
– Muszę przedyskutować tę sprawę z kilkoma oficerami, zanim podejmę ostateczną decyzję. – Już miał się podnieść z fotela, lecz zrezygnował. Znów skupił uwagę na Boyensie. – Czy o czymś jeszcze powinniśmy wiedzieć? Im więcej będę wiedział, tym bardziej wzrośnie prawdopodobieństwo, że pomogę tym ludziom.
– Moim ludziom – mruknął DON. – Powiedziałem wszystko, co wiem. Poza jednym. Oskarżyliście nas o sprowokowanie Enigmów, o to, że jesteśmy winni ich wrogości wobec ludzi. Odparłem na to, że nie mam pojęcia, co robiły władze Światów Syndykatu w pierwszych dekadach tego konfliktu, i nie kłamałem. Niemniej wiem, że nasze rozkazy, przynajmniej od dziesięciu lat, nakazywały unikanie wszelkich sytuacji, które mogłyby ich sprowokować. Mieliśmy się zachowywać tak, by nie dochodziło do wzrostu napięcia i tarć. Zawsze wierzyłem, że chodziło o to, by nie walczyć na dwa fronty. Ale może istniał także inny powód? Jedno jest pewne: od bardzo dawna nic im nie zrobiliśmy.
– Może ci Obcy mają bardzo dobrą pamięć – podpowiedział Sakai.
Boyens spojrzał mu prosto w oczy i skinął głową.
– Może. Nie mogę przysiąc, że nic im nie zrobiliśmy. Ale nigdy też nie słyszałem, by doszło do jakichś ataków z naszej strony. A już na pewno w ciągu ostatnich dziesięciu lat.
– Mieliście ścisły podział ról w tamtym rejonie – stwierdziła Rione. – Ludzie służący na tym samym terenie nie wiedzieli, co robią inne oddziały. Czy wiedziałby pan o tym, co robili inni?
Geary zauważył wyraźne wahanie Boyensa. Nie potrzebował sprzętu do przesłuchań, by wiedzieć, że syndycki DON zastanawia się teraz, czy skłamać, czy raczej wyznać prawdę. W końcu zobaczył przeczący ruch głowy. – Nie. Raczej nie. Ale dlaczego ktoś miałby robić coś takiego?
– A dlaczego Światy Syndykatu rozpoczęły wojnę z Sojuszem? – zapytał Geary.
Boyens popatrzył mu w oczy.
– Nie wiem. Wydaje mi się, że uważano, iż możemy szybko wygrać. Ale dlaczego tak myślano, nie wiem.
– Wśród DONów musiało krążyć wiele domysłów na ten temat – rzuciła Rione.
– Nie aż tak wiele, jakby się wydawało. To teraz nie ma znaczenia. I nie miało. Może sto lat temu, kiedy decydowano się na wypowiedzenie tej durnej wojny, ktoś to jakoś umiał usprawiedliwić. Ale kiedy my o tym rozmawialiśmy we własnym gronie, zawsze dochodziliśmy do wniosku, że to była czysta głupota. Powody do wypowiedzenia wojny przestały mieć znaczenie już dawno temu. Byliśmy w nią uwikłani i nikt nie wiedział, jak ją zakończyć. – Syndycki DON zwiesił głowę, lecz zdążyli dostrzec wcześniej jego zbolałą minę. – Wierzcie mi, byli wśród nas tacy, którzy chcieli jej zakończenia, ale nie mając na to szans, po prostu dalej walczyli.
– Dziękuję za okazaną pomoc. Admirale, rozkaże pan komandosom, aby odstawili pana Boyensa do celi? – Rione poczekała, aż żołnierze wyprowadzą więźnia, a potem westchnęła ciężko. – Moim zdaniem powinniśmy się przyłączyć do obrońców syndyckiej granicy. Jeśli pozwolimy ją przerwać i oddamy Obcym tak wiele systemów gwiezdnych, zapanuje taki zamęt, że nawet wszystkie siły Sojuszu będą wobec niego bezsilne.
Sakai skinął głową.
– Ja też bym to radził.
– A ja nie. Już wystarczająco się wykrwawiliśmy z powodu Syndyków – oświadczyła Costa. – Sami sobie ten los zgotowali, więc niech sobie sami z tym radzą.
– A jeśli nie zdołają? – zapytał senator. – Czy Sojusz nie będzie musiał stawić czoła temu problemowi prędzej czy później?
– Syndycy odpierali nas przez całe stulecie – zbyła go Costa. – Gdyby naprawdę chcieli się zmierzyć z tymi Obcymi, zrobiliby to, a nie prosili nas o posprzątanie bałaganu. Straciliśmy wystarczająco dużo mężczyzn, kobiet i dzieci podczas tej wojny. Mało brakowało, a Sojusz by zbankrutował. Stało się tak, ponieważ oni nas do tego zmusili. I dlatego uważam, że nie powinniśmy się wtrącać w zatargi Syndyków z niewiadomej maści Obcymi, zwłaszcza że nie mamy pojęcia, jakie są przyczyny takiego stanu rzeczy. Nie podejmujmy pochopnych decyzji, które mogą zaowocować kolejną wojną. – Nawiązanie do głupoty przywódców Światów Syndykatu sprzed stulecia było aż nadto czytelne, by je przegapić.
– Jeśli podejmiemy dzisiaj decyzję o zaniechaniu interwencji w tamtym systemie – odparła Rione – zawęzimy sobie pole działania w kwestii Obcych. Nie będziemy mogli nawiązać z nimi bezpośrednich kontaktów, jeśli Syndycy nie wyrażą na to zgody. Lecąc tam, zyskujemy pełną swobodę ruchu. Pozostawienie spraw swojemu biegowi będzie oznaczało, że dajemy wolną rękę jednym i drugim, a osobiście nie mam za grosz zaufania do żadnej ze stron. Sojusz musi być obecny przy rozwiązywaniu tego konfliktu, a jedynym na to sposobem jest lot na Midway.
– Już sama nasza obecność może zażegnać niebezpieczeństwo ze strony Obcych – przyznał Sakai. – Jeśli zdecydowali się na ten ruch, licząc na osłabienie Syndyków, zwykły pokaz siły może ich zniechęcić do dalszego działania.
– Poczytaj naszą historię! – burknęła Costa. – Niezliczone wojny wybuchały tylko dlatego, że ktoś uznał, iż pokaz siły jest wszystkim, czego mu trzeba!
– Nie twierdzę, że lot na Midway wszystko załatwi. Zasugerowałem jedynie, że takie przedsięwzięcie może pomóc w rozwiązaniu naszego problemu. Jeśli nie pomoże, zawsze będziemy mieli kilka innych rozwiązań na podorędziu. Nie musimy od razu walczyć.
– Sądzisz, że flota Sojuszu cofnie się w obliczu wroga?
– To będzie zależało wyłącznie od tego, kto wyda rozkaz – stwierdziła Rione. – Admirał Geary nie wypowiedział się jeszcze w tej sprawie, ale wie już, jakie my mamy zdanie. Proponuję, abyśmy dali mu trochę czasu na rozważenie wszystkich opcji i skonsultowanie się z najbardziej zaufanymi doradcami. – Skinęła głową Geary’emu, potem to samo zrobił Sakai. Costa po chwili wahania poszła ich śladem, aczkolwiek z wyraźną niechęcią.
Odpowiedział im podobnym grzecznym gestem, starając się ukryć własne myśli. Był przekonany, że lot na Midway będzie konieczny, lecz przed podjęciem decyzji chciał jeszcze zasięgnąć rady kilku doświadczonych oficerów. Najpierw wszakże musiał poruszyć jeszcze jeden istotny temat.
– Czy Syndycy domyślają się, kto mógł przesłać sygnał samozniszczenia wrót?
Sakai potrząsnął głową.
– Twierdzą, że nie mają pojęcia. Mówią też, że w ich systemach nie ma żadnego śladu, by taki sygnał nadszedł z zewnątrz, a zwłaszcza z tej flotylli, zanim została zniszczona.
– Kto inny chciałby zniszczyć naszą flotę? – zapytała buńczucznie Costa.
– Zdaje się, że właśnie zakończyliśmy dyskusję o tym kimś, pani senator – odparł Geary. – Wrota hipernetowe zapadły się, mimo że nie zarejestrowano żadnego sygnału. Byliśmy już świadkami podobnego wydarzenia. To samo mogło się wydarzyć tutaj, gdyby implozja nastąpiła przed wyłączeniem algorytmu zagłady. Mamy potwierdzenie, że w systemach syndyckich okrętów były wirusy Obcych. Dzięki nim mogli ustalić miejsce naszego pobytu, ale na całe szczęście nie zdążyli doprowadzić do zniszczenia wrót przed ich ponownym zabezpieczeniem.
– A to oznacza – dodał Sakai ściszonym głosem, widząc, że Costa spogląda hardo w oczy Geary’ego – że już jesteśmy z nimi w stanie wojny, tak samo jak Syndycy, mimo że zdecydowana większość ludzi nie ma pojęcia o istnieniu innej rasy rozumnej.
– Każdą wojnę można zakończyć, senatorze – rzucił Geary, zanim opuścił salę.
Piętnaście minut później w towarzystwie Desjani siedział na sali odpraw naprzeciw hologramów kapitanów Duellosa i Tuleva. Zaczął od poinformowania ich o treści zawartego traktatu, lecz zaraz zamilkł, widząc reakcję całej trójki.
Duellos przymknął na moment oczy.
– Nie wierzyłem, że dożyję tego dnia.
– Długo to trwało – mruknął Tulev. – Zbyt długo, ale wreszcie się skończyło. Czarownica zaśpiewa.
– Słucham? – zdziwił się Geary. – Jaka znowu czarownica?
– Czarownica może zaśpiewać – powtórzyła Desjani, mrugając oczyma, jakby starała się powstrzymać łzy. – To znaczy: już po wszystkim.
– Nie, nie. Prawidłowo mówi się: „Czarownica nie żyje”, albo: „Nic się nie skończy, dopóki gruba baba nie zaśpiewa”.
Duellos otworzył oczy i spojrzał sceptycznie na Geary’ego.
– Gruba baba?
– Tak.
– Jaka znowu gruba baba?
– Pojęcia nie mam. Tak się mówi.
– A czarownica? – zapytała Desjani. – Dlaczego nie żyje?
– Tego też nie wiem. Sto lat temu to były dwa różne powiedzenia, które wy połączyliście w jedno z nieznanych mi powodów.
– Może żyła kiedyś jakaś gruba czarownica, która bardzo lubiła śpiewać? – zasugerował Roberto i roześmiał się. Desjani poszła za jego przykładem. Nawet Tulev rozpogodził się nieco.
A Geary w końcu zrozumiał. Zachłysnęli się radością, gdy dotarło do nich, że wojna się skończyła. Senatorowie Sojuszu wydawali się przytłoczeni tym faktem, ponieważ wiedzieli o wynikających stąd problemach. Dla nich wojna była czymś bardzo odległym i nierealnym. Oficerowie floty, w odróżnieniu od polityków, dzień w dzień stykali się ze śmiercią i zniszczeniem.
Teraz musiał ich poinformować o tym, że chociaż wojna dobiegła końca, całkowity pokój wydaje się wciąż odległy. Musiał mieć w tym momencie nieciekawą minę. Desjani natychmiast spoważniała na jej widok.
– O co chodzi? O Obcych?
– Tak. Wszystko wskazuje na to, że musimy lecieć do podzielonego sektora, w którym się znajdują. Zamieszkujący go ludzie mają ostatnio sporo problemów, a Obcy postanowili to wykorzystać. – Radość znikała z twarzy słuchaczy, w miarę jak wypowiadał kolejne słowa. Teraz skupiali się na dokładnej ocenie informacji, które im podawał. – Kapitanie Tulev, chciałbym usłyszeć, co pan o tym myśli, ale tak szczerze.
Zapytany spojrzał w jego kierunku jak zwykle z niewzruszonym spokojem. Trudno byłoby odgadnąć, patrząc na niego, że kilka dekad temu podczas bombardowania rodzinnej planety stracił wszystko: dom, rodzinę, znajomych.
– Pyta mnie pan o to, czy pomógłbym ludziom, którzy uczynili nam tak wiele zła? – Zamarł na dłuższą chwilę w bezruchu, a potem westchnął ciężko. – Moi przodkowie poprosili mnie dawno temu, bym strzegł naszych obywateli przed Syndykami, ale bym umiał też przebaczać, bowiem nienawiść może odebrać mi duszę tak samo skutecznie, jak wojna odebrała mi wszystko, co kochałem.
– Taniu?
– Słucham? – zapytała. Wyglądała na rozeźloną.
– Potrzebuję twojej rady. Chcę wiedzieć, co ty o tym wszystkim myślisz.
– Myślę, że coś tu nie gra, sir. – Desjani pochyliła się, dysząc z irytacji. – Nie potrafię znaleźć błędu w analizie. Tu chodzi o co najmniej dwadzieścia systemów gwiezdnych. To sporo, zważywszy, że część z nich to główne centra cywilizacyjne. Chciałabym się dowiedzieć nieco więcej na temat tej obcej rasy. Jak to możliwe, że Syndycy, mając z nią kontakt od ponad stu lat, nadal nie potrafią powiedzieć nic konkretnego?
– Dobrze byłoby wiedzieć, jaką bronią Obcy dysponują – przyznał Geary. – Albo poznać szczegóły budowy ich okrętów.
– Obawiam się, że bardzo nas zaboli, kiedy się tego dowiemy. – Spojrzała na niego gniewnie. – Ale alternatywą jest oddanie bliżej nam nieznanej rasie sporej części terytoriów należących do ludzkości.
– Tak. – Geary skupił wzrok na wiszącym nad stołem holograficznym wyobrażeniu systemu Midway. – Jak waszym zdaniem zareaguje na to reszta floty?
– To będzie zależało od tego, co pan powie. Zaznaczenie, że lecimy na pomoc Syndykom, może wywołać negatywne reakcje.
– A jak flota zareaguje na obronę ludzkości?
Desjani się skrzywiła.
– Już lepiej, ale w tym wypadku ludzkość równa się Światy Syndykatu. I wracamy do punktu wyjścia. Ochrona, obrona, jakkolwiek patrzeć, te same działania pasywne. A my jesteśmy stworzeni do atakowania.
Skinął głową.
– Zatem lecimy skopać tyłki Obcym?
Nagle uśmiechnęła się szeroko.
– Obcym, którzy zadarli z ludzkością. Musi pan przedstawić dowódcom dowody, że ci Obcy, Enigmowie czy jak ich tam zwać, stali za atakami na Sojusz. I za wysadzeniem tutejszych wrót hipernetowych. – Znów spoważniała. – Jeśli jednak ludzie pomyślą, że to początek kolejnej niekończącej się wojny, mogą nie podejść do tego zbyt entuzjastycznie.
Duellos przestudiował tekst ultimatum.
– Kimkolwiek są, potrafili pojąć zawiłości języka prawnego, jakiego używamy. Ten dokument niczym się nie różni od setek oficjalnych pism urzędowych, z jakimi wcześniej miałem do czynienia.
– Politycy także to zauważyli – poinformował go Geary.
– Może schwytali kilku naszych prawników – zasugerowała Desjani.
– Nic dziwnego, że chcą nas zniszczyć – poparł ją Duellos. – Co my byśmy zrobili, gdyby obcy prawnicy zaczęli nas gnębić?
– Myślę, że oni już tu są. Może nawet wszyscy nasi prawnicy są Obcymi?
– Znam kilku takich, którzy mogą być przedstawicielami innej rasy.
Desjani prychnęła, potem pokręciła głową.
– Pyta pan, admirale, czy będziemy chcieli walczyć z tymi istotami, ale przecież my już mieliśmy z nimi do czynienia. Sporo nas kosztowali na Lakocie, jak pan pamięta.
– Tak… – Nigdy nie zapomni widoku „Niestrudzonego”, „Nieposłusznego” i „Najśmielszego”, których załogi poświęciły życie, aby uratować resztę floty. – Wydaje mi się, że jesteśmy to winni tym wszystkim, którzy stracili przez Obcych życie. To kolejny powód, by tam lecieć.
Duellos przytaknął.
– Więcej nawet. Z tego co pan mówił, ten Boyens jest człowiekiem, na którym nie można polegać.
– Z grubsza mógłbym go porównać do naszych polityków.
– A to z pewnością nie jest pochwała – mruknęła Desjani.
– W każdym razie – kontynuował tymczasem Duellos – gdybyśmy zdołali ocalić syndycką granicę i pomogli tamtejszym systemom utworzyć związek niezależny od nowych władz Światów Syndykatu, zdobylibyśmy konkretnego sojusznika. Może niezbyt potężnego, ale i tak lepszego niż masa pojedynczych, niezależnych systemów nadgranicznych.
– Mając władzę nad tymi terenami, mogliby wyrazić zgodę na naszą obecność w regionie – poparł go Tulev. – A to byłoby znaczącym osiągnięciem dla obrony terytorium Sojuszu w dalszej przyszłości. Musimy mieć możliwość bezpośredniego dostępu do Obcych.
– Oni nie kontaktują się bezpośrednio z ludźmi – burknęła Desjani.
– Może uda nam się zmienić ten ich nawyk – stwierdził Geary. – Czy mogę uważać, że osiągnęliśmy jednomyślność w tej sprawie? – Duellos i Tulev skinęli głowami, Desjani także to zrobiła po chwili, ze zrezygnowaną miną. – Dziękuję. Może być ciekawie, kiedy przedstawię ten problem podczas najbliższej odprawy. Nadal nie wiem, jak ludzie przyjmą te informacje.
– Pójdą za panem – oświadczył zdecydowanie Tulev. – Wyciągnął ich pan z piekła. Dowodząc tą flotą, doprowadził pan do zakończenia wojny.
– Ale teraz muszę się przyznać, że zatajałem przed nimi niezwykle istotne informacje o bardzo poważnym zagrożeniu dla floty i całego Sojuszu.
Desjani i Duellos zawahali się. Widać było, że zastanawiają się nad treścią odpowiedzi. Tulev za to natychmiast pokręcił głową.
– Tak rzadko mam okazję powiedzieć naszemu admirałowi, że się myli. A jaką to niezwykle ważną informację pan zataił? Przecież to były do tej pory jedynie niesprawdzone domysły, podejrzenia. Nie wiedzieliśmy, czy rasa zwana Enigmą naprawdę istnieje, dopóki nie potwierdzili nam tego Syndycy.
– Ale unikaliśmy systemów posiadających wrota hipernetowe z obawy przed ich atakiem – sprecyzował Geary.
– Omijaliśmy te systemy, zanim zaczęliśmy podejrzewać istnienie Obcych, admirale, ponieważ Syndycy mogli tam stosunkowo szybko przerzucać swoje siły. – Tulev machnął ręką w stronę hologramu. – Czy którykolwiek z pańskich rozkazów różniłby się od wydanego albo czy polecielibyśmy inną drogą do domu, gdyby pan nie miał podejrzeń, że istnieje jakaś obca inteligentna rasa?
Geary zapatrzył się w wirtualne gwiazdy, wspominając długi odwrót do przestrzeni Sojuszu.
– Szczerze mówiąc, nie potrafię wskazać żadnych różnic. Wpadlibyśmy nawet na stworzenie zabezpieczeń dla wrót hipernetowych, aby uchronić nasze systemy przed atakami Syndyków. Widzieliśmy przecież, jakie zagrożenie stworzyli, niszcząc swoje instalacje hipernetowe.
– No właśnie. Nie ukrył pan przed nami niczego, co miało wpływ na pańskie działania i wydawane rozkazy. – Tulev odchylił się i uśmiechnął przelotnie. – Jeśli o to chodzi, nie ma pan niczego zdrożnego na sumieniu.
Duellos spojrzał z uznaniem w jego stronę, po czym skinął głową.
– Kapitan Tulev ma rację, admirale. Nawet na Lakocie dowiedzieliśmy się o działaniach Obcych dopiero po pewnym czasie, więc nie można mówić o wpływie tych informacji na nasze reakcje.
Geary w zamyśleniu potarł dłonią policzek.
– Celna uwaga, ale potem wyczyściliśmy systemy naszych okrętów z wirusów podrzuconych przez Obcych. Oficerowie i marynarze, którzy uczestniczyli w tych operacjach, mogą się zastanawiać, dlaczego zataiłem przed nimi, iż mają do czynienia z dziełem obcej cywilizacji. Nie mówiąc już o tym, że nikt ich nie poinformował o tym, że za przestrzenią należącą do Światów Syndykatu może żyć obca rozumna rasa.
– Nie będą się nad tym zastanawiali – wtrąciła Desjani. – Wszyscy od dawna wiedzą, że władza nigdy nie dzieli się sekretami. I nie będą mieć panu tego za złe. Zrzucą całą winę na polityków, bo zawsze tak robią. I kto wie, czy nie będą mieli racji. Czy nasz rząd naprawdę nie zdawał sobie sprawy z istnienia Obcych? Przecież Syndycy trzymali tę wiedzę w tajemnicy nawet przed własnym wojskiem. Flota na pewno nie będzie miała panu czegoś takiego za złe.
– Ale… – Zamilkł, gdyż nagle coś sobie uświadomił. Rione twierdziła, że nie miała pojęcia o Obcych, aczkolwiek kiedy indziej powiedziała, że okłamałaby go bez wahania, gdyby chodziło o dobro Sojuszu. Od niej też wiedział, że Wielka Rada może znać wiele tajemnic niedostępnych zwykłym senatorom. – Niech będzie. To całkiem prawdopodobne. – W tym momencie zauważył, że Desjani uśmiecha się bardzo tajemniczo. – O co znowu chodzi?
Nie odpowiedziała, za to Duellos westchnął dość głośno.
– Kapitan Desjani powiedziała prawdę: flota nie będzie miała do pana pretensji o to zatajenie. Ani o nic innego. Ci ludzie wierzą w pana, i to mocno. Ale ktoś musi być winny, kiedy nie wszystko układa się po naszej myśli. Czasami są to politycy. Czasami ci, którzy panu doradzają.
Chwilę trwało, zanim zrozumiał.
– Czyli wy?
– Dziwi to pana? – zapytała Desjani. – Słyszał pan, co wygaduje ten pajac Badaya. Dopóki ja robię co trzeba, pan może być zadowolony i skupiony na działaniu. Kto więc będzie winien temu, że poczuje się pan niezadowolony? – Mało brakowało, by wykrzyczała ostatnie zdanie, głos jej się jednak załamał. Zwiesiła głowę i wbiła wzrok w blat stołu.
– Albo jeśli poniesie pan porażkę? – dodał Duellos, przerywając denerwującą ciszę. – Ode mnie nikt nie oczekuje pilnowania, by był pan szczęśliwy.
– Jesteś bardzo jowialnym człowiekiem, Roberto. Może udałoby ci się i to, gdybyś spróbował – zasugerował Tulev. Była to najbardziej żartobliwa wypowiedź, jaka padła z jego ust w obecności Geary’ego. – Admirale, to po prostu druga strona medalu. Wielu oficerów widzi, jak bardzo nam pan ufa. I zazdrości nam tego. Dlatego jeśli poniesie pan porażkę, my zostaniemy obarczeni całą winą.
Cudownie. Robił co mógł, by nie faworyzować nikogo, a mimo to wszyscy mieli mu za złe, że dobrał sobie doświadczonych doradców. Ciekawe, co jeszcze jest tajemnicą poliszynela?
Desjani, nie odrywając wzroku od blatu, odezwała się ostrym tonem:
– Nie boję się oskarżeń o to, że doradzałam admirałowi w sprawach służbowych.
– I nie powinnaś – poparł ją Duellos.
Po raz kolejny zapanowała niezręczna cisza. Tym razem to Geary zdecydował się ją przeciąć:
– Dziękuję. Zwołam odprawę dowódców za mniej więcej godzinę i przekażę im wszystkie informacje na ten temat. Jestem dumny, że doradza mi trójka tak znakomitych oficerów.
Hologramy Duellosa i Tuleva zasalutowały. Roberto zrobił to bardzo sprężyście, a jego starszy kolega z właściwą mu flegmą. Chwilę później obaj zniknęli.
Desjani wstała od stołu, nadal nie patrząc w jego kierunku.
– Odmeldowuję się, sir.
– Oczywiście. – Chciał jej powiedzieć z milion rzeczy, z których co najmniej kilkaset tysięcy miałoby katastrofalne skutki. Nie mógł tego jednak zrobić, nawet gdyby uważał to za słuszne.
Ona wszakże posunęła się dalej. Nie odrywając wzroku od blatu, powiedziała:
– Wprawdzie nie wspomniał pan o tym nawet słowem, ale zakładam, że ma pan zamiar dotrzymać danego mi przyrzeczenia. Flota wróciła do domu, wojna dobiegła końca. Nie musi się pan przejmować całą resztą, Obcymi i bajzlem, jaki zapanował na dawnych terytoriach Światów Syndykatu.
– Nie mogę teraz odejść. Nie teraz, kiedy tak wielu ludzi mnie potrzebuje. – Sam nie wiedział, kiedy nastąpiła w nim ta zmiana, kiedy zdał sobie sprawę, że ucieczka od odpowiedzialności nie może być honorowym wyjściem. Nie mógł udawać, że wykona jeszcze jedną misję i odejdzie, bowiem każde działanie wymuszało kolejne i tak bez końca. – Mam zobowiązania wobec Sojuszu i towarzyszy broni z tej floty.
– Wobec wszystkich?
– Wobec wszystkich. Nie chciałbym jednak, aby moja obecność komplikowała komuś życie. Zwłaszcza że jest to osoba, która nie powinna przeze mnie cierpieć.
– Ja też nie jestem bez winy, skoro już o tym mowa. Może to, z czym muszę się uporać, jest ceną, jakiej żąda żywe światło gwiazd w zamian za rzeczy, o których nie możemy nawet rozmawiać. – W końcu spojrzała mu prosto w oczy. – Co uległo zmianie? Dlaczego nie upiera się pan już przy odejściu?
Wzruszył ramionami. Czuł się niezręcznie, słysząc takie pytania.
– Nie jestem pewien. Zmiana ta wynika po części z przemyśleń, które poczyniłem, obserwując ludzi takich jak pani, Duellos czy Tulev. Wy nigdy się nie poddajecie, wypełniacie sumiennie obowiązki, mimo że ta wojna się zaczęła, zanim przyszliście na świat. Jesteście dla mnie cholernie dobrym przykładem wzorowego zachowania. Udowodniliście mi, że powinienem trwać na tym stanowisku wbrew wszystkiemu.
Znowu odwróciła wzrok.
– Zatem… pozostanie pan dowódcą tej floty, admirale?
– Do czasu powrotu na terytorium Sojuszu. Potem zdam dowodzenie i wystąpię o cofnięcie tymczasowego awansu na admirała floty. Będę pod ręką, gdyby mnie potrzebowano, ale przynajmniej na jakiś czas sytuacja ulegnie diametralnej zmianie.
– Jest pan straszliwie uparty. I szalony. Ale komu ja to mówię!… – Ruszyła w stronę wyjścia, lecz zaraz obejrzała się przez ramię. Na jej ustach pojawił się ironiczny uśmieszek. – Proszę zrobić mi tę przysługę i wyglądać na szczęśliwego.
– Tak jest, kapitanie.
– Byle nie na zbyt szczęśliwego.
Wszyscy od razu by wiedzieli, co zaszło między nim a Desjani, gdyby nagle zaczął tryskać radością.
– Oczywiście, kapitanie.
– I proszę przestać zwracać się do mnie per „kapitanie”.
– Dobrze, Taniu.
Rzuciła poirytowane spojrzenie w jego kierunku, potem pokręciła głową, nie potrafiąc powstrzymać uśmiechu, i opuściła salę odpraw.