2

Reszta dnia upłynęła mi na poznawaniu swojego ludzkiego ciała, a im lepiej je poznawałam, tym mniej mi się ono podobało. Ta cielesna maszyneria była zbyt delikatna i na dodatek wymagała tylu zabiegów. Jedzenia Oddychania. I wreszcie snu. Upokarzająca procedura wydalania produktów odpadowych przemiany materii wystarczyła, bym nabrała szczerej ochoty do zapadnięcia się w nicość.

Joanne, okazująca mi w trakcie tego chłodne współczucie, zapewniła mnie, że wkrótce się przyzwyczaję. I tak też zrobiłam – z konieczności. Nazajutrz zaczynały mi już nawet smakować pewne potrawy i napoje, które mi podsuwała, i przekonałam się, których z nich lepiej unikać. Kawa miała mocny aromat i była dobra. Czosnek raczej nie, póki Joanne nie uświadomiła mi, że lepiej używać go do przyprawiania innych produktów, a nie zjadać w dużych kawałkach. (Próbowałam także przyprawić jedzenie kawą, ale efekt tego mnie rozczarował).

Lody okazały się rewelacyjne. Po raz pierwszy w ludzkiej postaci poznałam ciepłą falę czegoś, co uznałam za prawdziwą przyjemność. Musiało się to wyraźnie odmalować na mojej twarzy, ponieważ Joanne, siedząca po drugiej stronie stołu, uśmiechnęła się i wskazała łyżką na okrągły pojemnik, wciąż zmrożony i parujący lekko w ciepłym pokoju.

– To lody Ben and Jerry – powiedziała. – Przypuszczałam, że jeśli cokolwiek nauczy cię uśmiechu, to właśnie lody.

Czy się uśmiechnęłam? Raczej nie. Zerkałam na nią, czując, jak ściągają mi się brwi w minie wyrażającej – jak się dowiedziałam – niechęć i wzięłam następną łyżkę zamrożonego czekoladowego deseru.

– Niezłe – stwierdziłam, siląc się na obojętność. Nie zdało się to na nic, bo przymknęłam oczy, rozkoszując się delikatną wspaniałością lodów topniejących mi w ustach.

– To dobra oznaka – rzuciła Joanne. – Gdybyś nie polubiła czekolady, mogłabym cię już zacząć spisywać na straty.

Otworzyłam oczy, żeby na nią spojrzeć.

– Tak? Oblizała łyżeczkę.

– Chcesz znać prawdę?

– Spisałabyś mnie na straty? Naprawdę? – Było to istotne pytanie i uważałam, że zasługuję na odpowiedź.

Joanne przypatrywała mi się uważnie swoimi niebieskimi oczami, nie mrugając przy tym, i równocześnie oczyściła łyżkę z resztek lodów.

– Tak – odparła. – Przykro mi, ale to prawda. Gdybyś nadal upierała się, żeby pozostać dżinnem, nigdy nie przeobraziłabyś się w pełni w istotę ludzką. Ja tam byłam. Wiem, jakie to uczucie być tak blisko Boga, a potem powrócić tutaj. Ale ja się tam nie narodziłam, a ty owszem. Więc najlepiej pogodzić się z obecnym stanem i żyć dalej, bo inaczej wcześniej czy później ta tęsknota cię zabije.

– Albo ty to zrobisz – podsunęłam.

Lekko przekrzywiła głowę na bok. Być może stanowiło to przytaknięcie. A może po prostu usiłowała w ten sposób zlizać ostatni kawałek czekolady z łyżeczki.

– Musimy cię stąd zabrać – powiedziała w końcu i uznałam, że zamknęła w ten sposób wcześniejszy temat. – Sporo się tu dzieje w świecie śmiertelników. David i ja, my… – Przez chwilę wydawała się całkiem zagubiona. – Dobra, nie mam pojęcia, jak ci wyjaśnić, co tu się dzieje, poza tym że ludzie chcą nas dopaść.

Nabrałam całą łyżkę lodów.

– A czy to coś niezwykłego? – Słyszałam o tym wielokrotnie od Ashana.

– Cóż, właściwie nie. Ale tym razem… – Pokręciła głową, jej oczy patrzyły gdzieś w dal i stały się ciemniejsze. – Tym razem David znalazł się w poważnym niebezpieczeństwie. Powiedz, czy wiesz coś o antymaterii?

Nie znałam tego słowa. Ściągnęłam brwi i spojrzałam na nią.

– Anty… materii? Czy nie chodzi przypadkiem o. nicość?

– Mogłoby się tak wydawać – odpowiedziała. – Ale nie. Chodzi o przeciwieństwo materii. O coś, co ją niszczy.

– Coś takiego nie może tu istnieć. – Ani w żadnej sferze eterycznej, jaką znałam.

– Hm, może, jeśli zawiera się w czymś innym. Jednak częściowo masz rację. – Joanne machnęła łyżeczką w powietrzu. – Rzecz w tym, że dzieje się coś naprawdę poważnego. Dżinny… są zbyt pomocne. Nawet ekipa Davida. Liczyłam, że może ty nam coś wyjaśnisz.

– Nic nie wiem – powiedziałam. I było to prawdą. – Myślisz, że ta antymateria jest w stanie zaszkodzić Davidowi? – Coś takiego wydawało się niemożliwe. Zadać mu ból mógł wyłącznie inny dżinn albo coś równie potężnego.

– Sądzę, że może go nawet zniszczyć – stwierdzała Joanne trzeźwo. – I nie wiem, jak to powstrzymać. Jeszcze nie wiem.

Poczułam przypływ energii jak nadciągające wyładowanie atmosferyczne, i zerwałam się w jednej chwili, zwracając ku drzwiom. Joanne tego nie zrobiła. Nadal siedziała, spokojnie zanurzając łyżkę w pojemniku z lodami.

Jednak wyczułam, że pod maską spokoju była spięta i czujna.

– Goście zwykle pukają do drzwi – odezwała się w końcu. – Czy to jakiś twój przyjaciel, Cassiel? Bo jeśli tak, trzeba będzie z nim pogadać o naruszaniu prywatności.

Rzeczywiście znałam dżinna, który stał w progu, choć nie wiedziałam, czy powinnam go określać ludzkim mianem przyjaciela, czy raczej wroga. Bordan był w stosunku do mnie usposobiony… gorzej od wielu innych. Przybrał ludzką postać, młodzieńca z kruczoczarnymi włosami i oczami ciemnymi jak węgle, chociaż z błękitnym poblaskiem, który przydawał jego spojrzeniu nieziemskiego, niepokojącego charakteru. Wszedł w aksamitnozfocistą skórę i ubrał się na czarno. Różnił się od dżinna, którego znałam, a jednak przy tym… pozostał sobą. Stanowił fizyczne wcielenie tego wszystkiego, co się na niego składało. Nie mogłam go pomylić z nikim innym.

I choć wcześniej rzadko ze sobą współdziałaliśmy, to wyraz chłodnej pogardy w jego ludzkich oczach stanowił dla mnie wstrząs.

Obrzucił mnie krótkim przeszywającym spojrzeniem, a następnie zwrócił się do Joanne, wyraźnie mnie ignorując.

– Gdzie David? – spytał. Było jasne, że Bordan także nie ma ochoty na kontakty z Joanne, ale wolał już to od zadawania się ze mną.

Zrozumiałam z jej uśmiechu, że ona również o tym wiedziała.

– Wyszedł – odparła. – Chcesz na niego zaczekać przy kawie? Może trochę lodów? Ben and Jerry, pycha. No, daj spokój. Nawet dżinn może sobie od czasu do czasu pozwolić na mrożony deser.

Nie zaszczycił tego odpowiedzią. Stał tylko, milczący i nieruchomy, gapiąc się na nią. Żaden człowiek nie był w stanie wytrzymać zbyt długo spojrzenia dżinna, ale Joanne próbowała to zrobić. Zdobyła się na podziwu godny wysiłek. Przypuszczam, że to fakt, iż przez pewien dość krótki okres sama była niegdyś dżinnem, częściowo ją uodpornił.

– W porządku – powiedziała wreszcie. – A więc przybyłeś tutaj, żeby zabrać swoją zagubioną owieczkę z powrotem do stada?

Wydawał się oburzony taką sugestią.

– Mówisz o Cassiel? Nie chcemy jej. Możesz z nią zrobić, co tylko chcesz.

Nigdy dotąd nie byłam wrogiem Bordana, ale w owej chwili poczułam narastającą złość.

– Nie pozwolę sobą tak pomiatać – powiedziałam. – Nie jestem niczyją własnością.

Bordan zachowywał się tak, jakby w ogóle mnie nie usłyszał.

– Ona nie jest już jedną z nas. Nie jest już dżinnem.

– Grozi jej śmierć – stwierdziła Joanne. – Wiedziałeś o tym?

– Sama dokonała wyboru. – Oczy Bordana stały się przez moment błękitne jak płomień gazu. – I wie, jak odzyskać przychylność Ashana. Jeśli zrobi to, co jej kazał, z radością przyjmiemy ją znowu do naszego grona.

– Ach, tak? – Joanne w zadumie oblizała łyżeczkę. – Czyli co takiego?

Bordan tylko się uśmiechnął. Joanne musiała się zorientować z wyrazu mojej twarzy, że staram się rozpaczliwie uniknąć tego tematu.

– Cassiel, nie zapytam cię, o co chodzi. Spytam tylko, czy chcesz to zrobić.

– Nie – odpowiedziałam. Poczułam, że zaschło mi w ściśniętym gardle. – Nie chcę tego zrobić.

– W takim razie sprawa załatwiona. – Joanne znów zwróciła się w stronę dżinna. – Możesz przekazać Ashanowi, żeby nas pocałował w tyłek. Koniec i kropka. A teraz zabieraj się stąd, chyba że zmieniłeś zdanie na temat lodów.

Bordan sprawiał takie wrażenie, jak gdyby nie wiedział, czy ma ją wyśmiać, czy też zabić.

– Nic nie rozumiesz – oświadczył. – Wcale nie znasz Cassiel. Ona nie jest jakimś bezpańskim kotem, który się z tobą zaprzyjaźni, gdy go nakarmisz.

– Hm, to prawda, bardziej przypomina tygrysicę. Ale ufam jej o wiele bardziej, niż kiedykolwiek zaufałabym Ashanowi. A to dlatego, że go dobrze znam, stary.

– To bezsensowna strata czasu – oświadczył Bordan. Ogień przygasł w jego oczach, a on sam wydawał się nieco zaskoczony zachowaniem Joanne Baldwin. Najwyraźniej też nie przebywał wcześniej zbyt często pośród ludzi – a jeśli nawet było inaczej, to nikt go nie przygotował na starcie ze Strażniczką Pogody. Przyznam zresztą, że mnie samej także nie. – Ona zginie, jeżeli nie zastosuje się do jego życzeń. Nie ma wyboru – wydusił z siebie po chwili milczenia.

– Bzdura – odrzekła Joanne z nieprzyzwoitym rozbawieniem. – Ona nie zginie. W każdym razie nie wtedy, kiedy będę nad nią czuwała. Oto ważna wiadomość, którą powinieneś przekazać Ashanowi szeptem na ucho: Cassiel może czerpać moc ze Strażników tak jak każdy inny dżinn. A to sprawia, że twój szantaż jest tak samo skuteczny jak blokada uliczna pośrodku parkingu, prawda? Zmiataj więc stąd.

– Co takiego? – Bordan wyglądał teraz na kompletnie skołowanego.

Ton jej głosu stał się chłodny.

– Wynoś się z mojego domu – powiedziała. – I to już. I poinformuj Ashana, żeby umawiał następnych gości za pośrednictwem mojej sekretarki. Och, chwileczkę… zapomniałam, że nie mam sekretarki. A więc powiedz mu, żeby się przymknął, zanim sama się do niego nie zgłoszę.

Skóra Bordana zaczęła lśnić, zupełnie jak szron na pojemniku z lodami, a w jego oczach pojawił się obsydianowy błysk tak ostry, że mógłby nim ciąć.

– Kpisz sobie ze mnie.

– Gdyby tak było, na pewno byś nie zauważył, bo nie wyglądasz na kogoś z poczuciem humoru, choć trzeba przyznać, że jesteś spostrzegawczy. – Najwyraźniej nie wiedział, jak na to zareagować. Joanne przewróciła oczami. – Idź stąd albo zaraz się przekonasz, jaka naprawdę jestem mocna. Grasz mi na nerwach. Lepiej tego nie robić. Jestem wkurzona jak diabli już od kilku tygodni.

Popatrzyłam na nią, wciąż milcząc. W owej chwili wydała mi się inna – silna, asertywna i bardzo pewna siebie. Nie jak dżinn, który unikał podobnej bezpośredniości. Jednak jak na istotę ludzką… wprost potężna. Nawet bez dostępu do sfery eterycznej czułam moc wibrującą w pokoju i wiedziałam, że unosi się ona wokół niej, otaczając ją aureolą gorącego, wirującego światła.

Bordan może i był od niej silniejszy, lecz liczyłoby się to wyłącznie wtedy, gdyby wolno mu było ją zaatakować. A zorientowałam się ze sposobu, w jaki się skłonił, że wcale nie miał w tym względzie wyboru.

– Jak chcesz – powiedział. – Zatrzymaj sobie tę zdrajczynię. Ale wiedz, że ryzykujesz. W przyszłości możemy nie okazać się tacy wyrozumiali.

– Zobaczymy – odrzekła Joanne. – To musiała być jakaś paskudnie brudna robota, skoro tak wam zależało, żeby zmusić Cassiel do jej wykonania.

Mogłabym jej wszystko wyjawić, jednak było to coś, co starałam się zdusić w sobie. Nie zniosłabym wstydu, towarzyszącego takiemu wyznaniu, chyba że dozując go w małych, choć i tak bolesnych dawkach.

Bordan nie mógł odpowiedzieć, bo sam nie znał szczegółów sprawy. Ashan nie rozpowiadał takich rzeczy, nawet innym dżinnom. Przynajmniej to mi sprzyjało; moja spektakularna eksmisja ze świata dżinnów mogła wywołać wątpliwości i plotki. A Ashana nie stać na coś podobnego. Może i był potężny, lecz nikt za nim nie przepadał.

– Skoro tak zadecydowałaś – wycedził Bordan – to wolna wola. Ale z czasem tego pożałujesz.

Nie patrząc już w moją stronę, ulotnił się, a wraz z nim rozwiały się moje ostatnie nadzieje. Nie mogłam już wrócić do grona starych dżinnów ani stać się jednym z nowych, od Davida; Ashan postarał się, by zamknąć mi drogę do eterycznych sfer tego świata.

Nigdy nie będę także prawdziwym człowiekiem.

przytłaczającą ciszę, jaka zapadła, przerwała w końcu Joanne.

– Nie znam cię za dobrze, ale myślę, że sytuacja wymaga, żeby przejść od lodów do alkoholu.

Nigdy wcześniej nie próbowałam wina i jego mocny aromat przyprawił mnie o mdłości. Umoczyłam usta w trunku i odstawiłam go na bok z obrzydzeniem. Nagle wszystko wydało mi się nie na miejscu. Skóra jakby skurczyła się na moim ciele, a pożyczone ciuchy zrobiły się szorstkie i chropowate jak papier ścierny. Światło było zbyt dokuczliwe, a pokój zagracony i pełen ostrych krawędzi. Podążyłam na ślepo w stronę krzesła i usiadłam na nim, przesłaniając oczy. Drżałam i narastało we mnie ciśnienie, jakby grożąc rozerwaniem mnie w niewytłumaczalny sposób.

Zamiast tego poczułam tylko wilgoć w oczach, która spłynęła po policzkach. Otarłam ją zmieszana i ujrzałam na swoich bladych dłoniach łzy.

– Nie – zaprotestowałam. – Nie jestem człowiekiem. Nie płaczę jak jakieś bezradne… zwierzę!

A jednak szlochałam nadal, bezsilna wobec własnej rozpaczy, co irytowało mnie jeszcze bardziej. Kiedy Joanne nachyliła się i chciała coś do mnie powiedzieć, odepchnęłam ją gwałtownie.

Wymierzyła mi mocny policzek, aż zapiekła mnie twarz. Krzyknęłam pod wpływem bólu i popatrzyłam na nią w zdumieniu. Ciekło mi z nosa. Czułam się żałośnie – żałośnie ludzko.

– Przestań zachowywać się jak kretynka – rzuciła.

– Przecież żyjesz. Nie zginęłaś i nie umierasz. Ashan nie zabierze cię z powrotem? Też mi powód do płaczu. Poznałam gościa i szczerze mówiąc, uważam, że powinnaś się z tego cieszyć. Jeśli chcesz przeżyć, to będziesz nas potrzebowała. Strażnicy są ci potrzebni. Przestań być idiotką.

Czy byłam idiotką? Czułam się jak idiotka, ale tylko dlatego, że brakowało mi sił, aby się na niej odegrać. Łypałam na nią, pragnąc, by odczuła moją złość. Nie wydawała się tym zbytnio poruszona, ale przecież słyszałam różne historie… Joanne postawiła się Ashanowi i wygrała. Pokonała Demony.

Mój żałosny gniew niezbyt ją więc przeraził.

– Nie potrzebuję twoich Strażników – oznajmiłam stanowczo. – Ludzie nie są mi potrzebni. I nigdy nie będą.

– Wiesz co, sieroto? Potrzebujesz nie tylko Strażników… zacznij się przyzwyczajać powoli do myśli, że potrzebujesz także ludzi, bo teraz jesteś człowiekiem – powiedziała Joanne. – Z krwi i kości. Lepiej weź to pod uwagę.

Sięgnęła po pudełko z jednorazowymi chusteczkami i rzuciła mi je zręcznie na kolana. Powoli wyciągałam z niego chusteczki i niezdarnie ocierałam spływające łzy i zasmarkany nos.

Joanne przewróciła oczami.

– Masz – powiedziała i wzięła świeżą chusteczkę. Przyłożyła mi ją do nosa. – Wydmuchaj.

– Co?

– Wysmarkaj sobie nos. No, już, ale z ciebie tępy dżinn… nawet dwuletnie dziecko potrafi się wysmarkać.

Wydmuchałam nos, czując się upokorzona, brudna i rozpaczliwie wściekła na to wszystko. A potem wzięłam kolejną chustkę wysmarkałam się znowu, już samodzielnie, czując przy tym, że oczy pieką mnie nieco mniej.

Joanne patrzyła na mnie w milczeniu przez kilka sekund. Ja też na nią spojrzałam, zupełnie nie wiedząc, co powiedzieć.

– Lody się topią – zauważyła. Przyniosę wino. później podejrzewałam, że celowo nie uprzedziła mnie o wpływie alkoholu na ludzki organizm.

Nazajutrz po raz pierwszy opuściłam dom Joanne jako że tak powiem, człowiek. Wyszukała dla mnie ubrania – kierując się własnym gustem, niekoniecznie zgodnym z moim, choć uprzejmie ustąpiła, gdy zamiast ubrań o lodowato niebieskim kolorze, jakie początkowo wybrała, zażądałam innych, jasnoróżowych. Miałam już dosyć zimna. Spodnie były długie, wąskie i białe, wystarczająco dobrze dopasowane do konturów mojego ciała. Joanne znalazła dla mnie sięgające kostek buty z miękkiej białej skóry oraz białą jedwabną koszulę pod dopasowaną jasnoróżową kurtkę. Moje włosy wyglądały dość niezwykle, ale uznałam, że podoba mi się, gdy są takie rozwichrzone. Pasowały do mnie, choć zdaniem Joanne przypominały worek piór. Zrezygnowała jednak z modelowania czegoś na kształt ludzkiej fryzury, uznając, że przynajmniej nie sprawią mi kłopotów na wietrze. A jednak…

– Czuję się głupio – powiedziałam, gdy otworzyła drzwi swojego wozu.

– Niepotrzebnie – stwierdziła. – Wyglądasz dość egzotycznie, ale naprawdę dobrze. Poza tym przejedziesz się moim wspaniałym kolekcjonerskim mustangiem, więc humor ci się zaraz poprawi.

Nie wiedziałam zupełnie, co ma na myśli. Rozumiałam doskonale, że auto to taki pojazd, środek transportu, ale nie znałam się na subtelnościach motoryzacji. Usadowiłam się niezgrabnie na miejscu dla pasażera, gmerając przy pasach bezpieczeństwa, które Joanne kazała mi zapiąć.

Uruchomiła pojazd, który zagrzmiał niemiło, a swąd rozgrzanego metalu sprawił, że poczułam się jak w pułapce, klaustrofobicznie. Na szczęście szyby zjechały w dół Zamknęłam oczy podczas jazdy, a wiatr owiewał mi skórę i włosy. Jego dotyk był prawdziwie uwodzicielski. Rejestrowałam tak wiele różnych tonów i barw.

– W porządku? – zapytała Joanne. Otworzyłam oczy i skinęłam głową. Auto pędziło, zbyt szybko, bym mogła na czymkolwiek skupić uwagę. Kierowanie nim wydawało się skomplikowane. Poczułam niespodziewane zdenerwowanie; tyle było rzeczy, których nigdy dotąd nie robiłam i nie byłam pewna, czy zdołam je opanować. Ludzie najwyraźniej pokonywali przeszkody z taką łatwością, jakby chodziło o oddychanie. Powątpiewałam, czy i ja mam podobny instynkt.

Joanne nie odzywała się więcej. Jazda tam, dokąd mniej wiozła, nie trwała długo. Przemieszczałyśmy się przez pewien czas wzdłuż wybrzeża, a widok roziskrzonego, bezkresnego morza sprawił, że zapragnęłam zatrzymać tę ludzką machinę na kółkach, usiąść na piasku i pogapić się na przybrzeżne fale. Matka tu jest, pomyślałam. W wodzie, w ziemi. W powietrzu. Unikałam myślenia o tym, że zostałam odcięta od pulsu Ziemi, jednak widok wielkiego poruszającego się oceanu wprawił mnie znowu w poczucie izolacji. Mogłam stąpać po powierzchni tej planety, ale nie znałam jej, nie tak jak kiedyś. Już nie byłam dzieckiem Ziemi; znaczyłam dużo, dużo mniej.

Ogarnęło mnie zarówno zadowolenie, jak i rozczarowanie, kiedy szosa odbiła od morza, które straciłam z oczu pośród samochodów, ulic i betonowych kanionów wzniesionego przez ludzi miasta.

Joanne zaparkowała na zadaszonej przestrzeni przed jakimś wielkim wieżowcem i wysiadła, nie wyłączając silnika. Człowiek w uniformie wręczył jej skrawek papieru, a potem usiadł za kierownicą i popatrzył na mnie zaskoczony. Odwzajemniłam jego spojrzenie.

– Hej! zawołała Joanne, otwierając drzwi z mojej strony. – Ten gość odprowadzi wóz na parking, wysiadamy tutaj.

Znów zrobiło mi się głupio, kiedy uzmysłowiłam sobie, ilu ludzi – obcych – zaczęło na mnie patrzeć, gdy tylko wysiadłam z auta. Wielu; mężczyźni i kobiety. Nie robiłam nic, by przyciągnąć ich uwagę, a mimo to gapili się na mnie. Większość szybko odwracała wzrok, kiedy nieprzychylnie na nich zerkałam.

Joanne wprowadziła mnie do wnętrza budynku, gdzie owiało mnie sztucznie chłodzone suche powietrze i nagle ucieszyłam się, że mam na sobie kurtkę. Jak ludzie radzili sobie z tak drastycznymi zmianami? To wydawało się jakimś obłędem. Dlaczego po prostu nie akceptowali panującej temperatury?

Przeszłyśmy wąskim korytarzem, który prowadził do dużej, półotwartej klatki, sunącej ku niebu. Przystanęłam i patrzyłam. Wiedziałam, że ludzie budują z wielkim rozmachem, ale wiedzieć to jedno, a zobaczyć na własne oczy to coś zupełnie innego.

Kolejne koncentryczne kondygnacje wznosiły się jedna na drugiej, i trwało to chwilę, zanim zdałam sobie sprawę, że każdy z metalowych prostokątów na kolejnych piętrach to w rzeczywistości drzwi. Drzwi do pomieszczeń. Ludzie tak ochoczo się od siebie odgradzali. Dziwne, jak to wszystko mogło do siebie pasować.

W centralnej części atrium znajdowała się wielka kolumna z rzędami przeszklonych pokojów. Nie, nie pokojów: wind – urządzeń, którymi ludzie przemieszczali się z piętra na piętro. Joanne wprowadziła mnie do jednej z nich, wcisnęła guzik i oparła się o drewnianą ściankę, by przyjrzeć mi się z zaciekawieniem. Moje stopy zapadły się w grubo tkany dywan, a do uszu dobiegała muzyka – cicha niczym szept eterycznej sfery.

– Radzisz sobie nieźle – powiedziała. – Jak na pierwszy pobyt w miejscu publicznym.

Naprawdę? Czułam się nieswojo, podenerwowana i skołowana. Postanowiłam spojrzeć na atrium, kiedy winda sunęła wysoko w górę. Przycisnęłam twarz do szyby, zafascynowana, i doznałam pewnego rozczarowania, gdy zwolniła bieg i zatrzymała się u szczytu budynku. Zmiana perspektywy przypominała mi o tym, jak patrzyłam na świat jako dżinn. O lataniu. O eterze.

– Idziesz? – spytała Joanne, wychodząc z windy. Nie byłam pewna, czy mam na to ochotę, jednak w końcu ruszyłam za nią. Przeszłyśmy łukowatym korytarzem, otwartym na atrium poniżej, gdzie Joanne przystanęła przed jednymi z metalowych drzwi, w które zapukała. Poza wygrawerowanym numerem nie różniły się od pozostałych.

Otworzyły się i stanęłam twarzą w twarz z kolejnym człowiekiem, którego także znałam, przynajmniej z wyglądu. Nazywał się Lewis i również był Strażnikiem. Ulubieńcem Jonathana, z tego co pamiętałam. Nigdy dotąd nie zetknęłam się z nim osobiście, lecz widywałam go wcześniej w sferze eterycznej.

Spojrzałam na niego na nowo ludzkimi oczami. Byliśmy oboje zbliżonego wzrostu, ale na tym podobieństwo między nami się kończyło. Jego włosy miały ciemnokasztanowy kolor, z rudymi i złocistymi kosmykami, skóra była mocno opalona, a oczy piwne – bardzo głębokie i tajemnicze. Zauważyłam, że obecnie wśród ludzi płci męskiej zapanowała moda na golenie zarostu na twarzy; on jednak nie golił się co najmniej od doby.

Ciuchy miał dość zwyczajne – ciemną koszulę, dżinsowe spodnie, solidne buty z twardej skóry.

I niewątpliwie dało się wyczuć moc, która przylgnęła do niego niby dym i cień.

Wejdźcie – zaprosił nas Lewis i odsunął się na bok, by wpuścić mnie do środka. Weszłam, a za mną Joanne. Zauważyłam, że pokój jest mały, ale dobrze wyposażony, podobnie jak te w jej domu. Większość miejsca zajmowało łóżko. Na kanapie obok okna siedziały dwie osoby. Jedną z nich był David, wyglądający bardziej ludzko niż wcześniej.

Drugiej z nich nie znałam. Był to mężczyzna o cerze ciemniejszej, bardziej śniadej od skóry Lewisa, oraz czarnych krótko przystrzyżonych włosach. Zauważyłam, że jest gładko wygolony. Miał na sobie luźną koszulę i ciemne spodnie – nic, co by go wyróżniało.

– W porządku – stwierdził Lewis. – Usiądź, Cassiel. Wiesz, kim jestem?

Wskazał na krzesło obok biurka. Joanne usadowiła się na kanapie przy Davidzie, a Lewis zajął miejsce na skraju łóżka, naprzeciwko mnie.

Powoli usiadłam na krześle.

– Lewis – odpowiedziałam. – Przywódca Strażników. On i Joanne wymienili szybkie spojrzenia.

– Na razie tak. – Skinął głową. – Nie wiadomo, jak długo coś może potrwać w dzisiejszych czasach. Ty jesteś Cassiel. Do niedawna byłaś dżinnem.

Przytaknęłam.

– A teraz potrzebna ci pomoc Strażników, żebyś mogła czerpać energię do przeżycia.

Nie miałam innego wyjścia i znowu skinęłam głową, choć wcale mi się nie podobało to, co słyszałam. Miałam wrażenie, że ciemnym oczom Lewisa nie umknęło moje wahanie.

Zamiast zadać mi następne pytanie, zerknął na Davida.

– Co jej się przydarzyło? – spytał go.

David nie spieszył się z udzieleniem odpowiedzi, ale i nie popatrzył na mnie. Najwyraźniej uważał, że nie potrzebuje prosić o zgodę na słowa, które miał zamiar wypowiedzieć, ani przepraszać za to, że je w ogóle wypowie.

– Cassiel od zawsze trwała u boku Ashana – powiedział. – Jest prawdziwym dżinnem, bardzo starym. W przeszłości nie zawsze sprzyjała ludziom. Nie opowiem ci o niej za wiele. Wśród dżinnów była znana z surowości, zaciętości i arogancji, ale to, że Ashan odciął ją od eteru, trochę ją zmiękczyło. Nieznacznie.

Zmiękczyło? – Rzuciłam mu gniewne spojrzenie. Ze wszystkiego, co powiedział, to ubodło mnie najbardziej.

– Czy potrafi dotrzymać słowa? – chciał wiedzieć Lewis.

– Nie pytaj jego – wtrąciłam. – Spytaj mnie. To ja mam złożyć jakąś obietnicę.

Wszyscy popatrzyli w moją stronę. David się uśmiechnął.

– Ona ma rację – zgodził się. – Ale jeśli mogę coś powiedzieć, Cassiel nigdy nie kłamała. Nie oszuka cię. To byłoby… – jego brwi się poruszyły -…jej niegodne.

Nie mogłam temu zaprzeczyć. Wbiłam w Lewisa długie, wyzywające spojrzenie, na co on trochę gorzko się uśmiechnął.

– Nie przychodzisz prosić, co? – stwierdził. – Jesteś głodna?

Przez chwilę sądziłam, że ma na myśli ludzkie jedzenie, lecz szybko się zorientowałam, co mi proponuje. Nie popatrzyłam na Joanne czy Davida. I wytrzymałam jego spojrzenie.

– Bardzo – odpowiedziałam rzeczowym tonem.

– Chcesz spróbować?

Lewis wyciągnął do mnie rękę. Wstałam i zerknęłam na niego z góry, próbując rozszyfrować wyraz jego twarzy. Był to na pewno jakiś test, ale jaki – nie umiałam powiedzieć.

Powoli wyciągnęłam rękę i ujęłam jego dłoń, zupełne jakbyśmy się po ludzku witali. Ogarnęła mnie fala sprzecznych emocji. Na początku, co było najdziwniejsze – strach. Dopiero potem głód. Tęsknota. I niemal nieopanowane pragnienie, by czerpać, czerpać, czerpać…

Pozwoliłam sobie ledwie tknąć jego mocy, wciągając w siebie cienką jej nić. Wpłynęła w moje żyły niczym złoto i mimo wszystko nie umiałam powściągnąć powolnego, drżącego westchnienia.

A potem go puściłam, odstąpiłam od niego i usiadłam z powrotem na krześle.

Lewis położył rękę na kolanie. W wyrazie jego twarzy nie zaszła żadna zmiana, ale nagle wiedziałam już, co myśli i czuje. Moc, którą od niego wzięłam, otworzyła to przede mną, a ta intymność była trochę zatrważająca, gdyż tak się różniła od tego, czego doświadczyłam wcześniej z Joanne. Zupełnie jakbym przez moment stała się Lewisem. Ujrzałam całą jego przeszłość… jego tęsknotę za Joanne, nigdy tak naprawdę niezaspokojoną. Jego samotne życie. Niepokój z powodu odpowiedzialności, jaką go teraz obarczono. Jego głębokie, trwałe pragnienie, aby po prostu być.

– Powinieneś być dżinnem – powiedziałam, zaskakując tym samą siebie.

Lewis zamrugał.

– Pewnie tak – przyznał, – Ale jest, jak jest. A więc najwyraźniej masz kontrolę nad tym, co robisz. Wiem, że mogłaś zaczerpnąć tyle mocy, ile zdołałabyś wchłonąć, a jednak tak nie postąpiłaś. Dlaczego?

Bo to był rodzaj testu. Wiedzieliśmy o tym oboje, ale nie chodziło tylko o próbę.

– Nie jestem potworem – stwierdziłam. – Potrafię zapanować nad swoimi pragnieniami, podobnie jak ty.

Nie spojrzałam w kierunku Joanne, wyczułam jednak, jak przeszyła go iskra, drobny dreszcz, który oznaczał, że Lewis dobrze zrozumiał, co mam na myśli.

Jak mógłbym się o tym przekonać? – zapytał, nieco ostrzejszym tonem. Nie spodobało mu się, że ktoś obcy poznał jego sekrety.

– Masz moje słowo – złożyłam obietnicę. – Nigdy nie wezmę więcej, niż będę potrzebowała, i nigdy świadomie nie skrzywdzę ani nie osłabię przy tym żadnego Strażnika, chyba że sam spróbuje mi zaszkodzić. – Wcześniej miałam do czynienia z Joanne, ale wtedy byłam jeszcze zielona i pełna obaw. Teraz rozumiałam wszystko lepiej.

– I poprosisz najpierw o pozwolenie – uzupełnił Lewis.

– Tak. Poproszę, chyba że sprawa będzie gardłowa.

– Zdajesz sobie sprawę, że to oficjalna obietnica – powiedział Lewis. – Jesteś pewna, że jej dotrzymasz?

– To nic poważniejszego od obietnic, jakie składają sobie ludzie, zapewniając, że będą razem żyli w zgodzie.

– Ludzie łamią je bez przerwy – odezwała się cicho Joanne.

Wiedziałam o tym dużo lepiej od niej.

– Z pewnością tak postępują, kiedy coś im zagraża. Złożyłam takie samo przyrzeczenie, z takim samym zastrzeżeniem. Jeśli nic mi nie zagrozi, będę żyła z wami w pokoju. Ale nie dam się po cichu załatwić. – Nie próbowałam się tłumaczyć ani nalegać. Po prostu czekałam. Mogli mi zaufać lub nie; nie byłam w stanie uczynić nic, by ich przekonać. Lewis zerknął na Davida, a potem na Joanne. Nie dostrzegłam, by dawali sobie jakieś oczywiste znaki, jednak coś do niego dotarło i z ukłuciem zazdrości zdałam sobie sprawę, że porozumiewali się na poziomie, jakiego sama nigdy już ponownie nie osiągnę.

Komunikowali się bez słów, poprzez eter. Skupiłam uwagę na czwartej osobie w pokoju, milczku, który dotąd nie wziął udziału w rozmowie. Obserwował mnie, ale tak jak Lewis, starał się nie zdradzać niczego miną.

Po chwili Przywódca Strażników przekazał mi podjętą decyzję:

– W porządku. – I podniósł się z łóżka. Ja także wstałam, odruchowo robiąc krok w tył, zupełnie jakby było dokąd uciekać, gdyby Lewis postanowił się mnie pozbyć. – Zostajesz na okres próbny, ale chcę, żebyś trzymała się z daleka od tego miejsca: mamy tu aż za dużo kłopotów. Zajmie się tobą jeden ze Strażników. Będziesz mu pomagała w robocie, a w zamian on zapewni ci regularny dostęp do sfery eterycznej.

Milczący mężczyzna, który siedział na kanapie, podniósł się teraz. Lewis skinął głową w jego stronę.

– To Manny Rocha – przedstawił go. – Manny będzie twoim partnerem, przynajmniej przez kilka pierwszych miesięcy. Jeśli przebrniesz przez ten okres, zobaczymy, co dalej. Jeżeli Manny kiedykolwiek uzna, że trudno z tobą współpracować albo że nie wykonujesz zadań lub nie dotrzymujesz słowa, zostaniesz odcięta od eteru i więcej już ci nie pomożemy. Umowa stoi?

Nie znałam tego Strażnika, Manny'ego Rochy. Wydał mi się mdły i bez wyrazu – był niższy od Lewisa i Davida, szczupły, niczym się nie wyróżniał. Żaden znajomy dżinn nigdy nie wypowiedział jego imienia; ani go nie pochwalił, ani nie potępił.

– Nie – odparłam i dostrzegłam błysk zdumienia na twarzach wszystkich obecnych w pokoju. – Nie tak szybko. Żaden Strażnik nie służy za darmo. Otrzymujecie wynagrodzenie, prawda?

Lewis zorientował się pierwszy, w czym rzecz, i wybuchnął głośnym śmiechem.

– Co, do licha…? – zapytała Joanne chłodno.

– Ona domaga się posady – powiedział Lewis. – Co jasno świadczy o tym, że naprawdę stała się człowiekiem. Dobra, załatwione, dostaniesz pensję jak początkujący Strażnik. Sprawą zakwaterowania i całego innego szajsu zajmiemy się później. Zgoda?

Nie miałam pojęcia, czy taka umowa jest uczciwa, ale nie sądziłam, by Lewis chciał mnie oszukać. Wiedział, jak ważne są uczciwe układy z dżinnami. Skinęłam głową i wyciągnęłam rękę do Manny'ego Rochy. Zawahał się. Chyba wiedziałam dlaczego.

– Nie wezmę od ciebie mocy, jeśli się na to nie zgodzisz – przypomniałam. – I zawsze wcześniej poproszę, chyba że sprawa będzie pilna. – Po posileniu się ze źródła Lewisa, wcale nie kusiła mnie teraz moc Manny'ego Rochy. Wyglądał tak, jakby nieco mu ulżyło, i wymienił ze mną krótki, formalny uścisk dłoni. Było to tylko zetknięcie ciał, nic ponadto.

– Miło cię poznać. – To pierwsze słowa, jakie przy mnie wypowiedział. Miał neutralny głos, z lekkim obcym akcentem: spokojny i kojący. – Nie pokpij sprawy. Inaczej ucierpimy na tym nie tylko my dwoje. Chodzi o wszystkich ludzi, którym moglibyśmy pomóc.

Patrzyłam na niego przez dłuższą chwilę, ściągając brwi. Powiedział to szczerze. Altruistyczny Strażnik? Przypuszczałam, że czasem zdarzają się tacy, ale zaszokowało mnie, że Lewis zdołał tak szybko znaleźć kogoś takiego.

Oczywiście, najgorszych z nich odsiano w ciągu minionych kilku lat, za sprawą powstania dżinnów i innych rzeczy. Lewis osobiście rozpoczął czystkę, by pozbyć się łapowników. A więc może Manny był uczciwym gościem, na jakiego zresztą wyglądał.

To byłoby interesujące, pomyślałam.

Uniosłam brew.

– Ja niczego nie pokpię, jeśli i ty tego nie zrobisz – powiedziałam. – Czy jesteś pewien, że chcesz ze mną pracować?

Jego uśmieszek mnie zaskoczył. Odmienił go całkiem, powodując, że Manny stał się prawdziwszy. Wyglądał teraz jak ktoś, kto ma swoje sekrety i nie pali się, by je zdradzać.

– Lubię wyzwania – stwierdził. – To dlatego mnie wybrano. Poza tym moja dotychczasowa praca była dosyć nudna. Może ty to zmienisz. A w ogóle to chyba tylko ja byłem na tyle szalony, żeby się na to zgodzić.

Wcześniej nic nie skłaniało mnie do śmiechu. Do uśmiechu, owszem, ale śmiech stanowił dla mnie nowość i kiedy w nieopanowany sposób zabulgotał we mnie, aż mnie to zaniepokoiło. Tyle dziwnych rzeczy wiązało się z życiem w ludzkiej skórze.

Jednak jakoś poczułam, że może nie być aż tak źle, jak wcześniej się tego obawiałam.

Загрузка...