11

To, co Luis właśnie zrobił, było poważnym pogwałceniem zasad Strażników i wiedziałam dlaczego; Strażnicy Ziemi – ci naprawdę potężni – potrafili manipulować pamięcią. Gdy robili to odpowiednio dyskretnie, ofiara mogła w ogóle nie podejrzewać, że coś zaszło.

Była to moc, której przerażająco łatwo można było nadużywać i trudno wykryć. Wydaje mi się, że Luis nigdy by się nią nie posłużył w normalnych okolicznościach, ale teraz, kiedy Strażnicy zajmowali się własnymi sprawami czy też potencjalnymi zagrożeniami, nie mógł liczyć na ich pomoc.

Ani na mnie.

– Dlaczego ich nie zabiłeś? – zapytałam Luisa. Znajdowaliśmy się na tyle daleko od Sylvii i kierownika zakładu pogrzebowego, stojących obok drzwi, że nas nie słyszeli. Luis pokręcił głową. Poruszał się bardzo powoli, koncentrując się na miarowym ruchu swoich stóp, jak gdyby była to w tym momencie najtrudniejsza rzecz na świecie.

– To sprawa honoru. Zabijesz jakiegoś Norteño, to ukatrupią ciebie albo i kogoś z twoich bliskich. Nie ma końca, kiedy się to zacznie. Może się ciągnąć przez lata. Doprowadzić do wybicia całych rodzin.

Krwawe waśnie rodowe. Ta niezdolność do przebaczania lub puszczania czegoś w niepamięć stanowiła jedno z największych zagrożeń dla ludzkiej kultury. Było to coś wspólnego dla ludzi i dżinnów. Kiedy usłyszałam wcześniej, jak tamten chłopak mówił o skrzywdzeniu Isabel, omal go nie zabiłam. Nie zawahałabym się, gdyby Luisa tam nie było. Po prostu spełniłabym swoją groźbę bez względu na konsekwencje. Bez poczucia winy wyszłabym cało z wojny, jaka by się rozpętała.

Musiałam przyznać przed sobą, że metoda Luisa była prawdopodobnie lepsza.

Kierownik zakładu pogrzebowego zastąpił nam drogę i rzekł niskim, łagodnym głosem:

– Czy wszystko w porządku, panie Rocha?

– Tak – odparł Luis zachrypniętym głosem. – Moich przyjaciół trochę poniosło z rozpaczy. Zapłacę za szkody.

Kierownik wytrzeszczył oczy i ruszył korytarzem z pośpiechem, który mógł się wydać niestosowny. Luis popatrzył za nim.

– Kolejny powód, żeby nie zabijać – stwierdził. – Zwłaszcza że sala jest zarezerwowana na moje nazwisko.

Sylvia stała przy wyjściu, przygnębiona i zła. Mięła nerwowo chusteczkę w rękach, a gdy podeszliśmy, spojrzała nieprzychylnie na Luisa.

Starałam się pamiętać, że straciła dziecko, ale w tamtej chwili było to trudne.

– Ty i twoi przyjaciele – powiedziała niskim, zjadliwym głosem – lepiej nie pokazujcie się na pogrzebie mojej córki. Niech Bóg ma cię w opiece, jeśli to zrobisz.

– Sylvio…

Jej oczy błysnęły, ale łzy w nich bardziej wydawały się zbroją niż wyrazem żalu.

– Ściągnąłeś gang Norteño tutaj? I potem pozwoliłeś im odejść? Co z ciebie za mężczyzna, skoro nie potrafisz bronić swego?

Otworzyła z hukiem drzwi i wyszła sztywnym krokiem. Luis pospieszył za nią – tak prędko, jak zdołał w tej chwili – i otworzył drzwi furgonetki od strony pasażera. Musiał pomóc Sylvii wejść na stopień.

Nie wyglądała na wdzięczną.

Droga do domu przebiegała w ciszy i drętwej atmosferze, a Sylvia siedziała sztywno między nami. W blasku świateł przejeżdżających samochodów nadal wydawała się wyniosła i wściekła. W końcu odłożyła chusteczkę i wyciągnęła sznur czarnych błyszczących koralików. Pocałowała srebrny, zwisający z nich krucyfiks i zaczęła przesuwać paciorki w palcach, poruszając cicho wargami. Paciorki różańca. Byłam zdziwiona, że ten zwyczaj nie zmienił się od tak dawna.

Wydawało się, że Luis nie ma problemów z kierowaniem wozem, ale wyczuwałam jego zmęczenie. Ziewnął rozdzierająco, parkując dużą czarną furgonetkę przed domem Sylvii, który roztaczał wokół siebie ciepły blask. Luis otworzył drzwi od strony kierowcy i wysiadł.

Wyskoczyłam z wozu i wyciągnęłam ręce do starszej kobiety. Spojrzała na mnie z dezaprobatą, po czym najwyraźniej doszła do wniosku, że w danej chwili jestem jej mniej niemiła niż Luis.

Podniosłam ją z łatwością i postawiłam na betonowym chodniku. Zrobiła krok do tyłu, chwilowo zbyt zaskoczona, by się gniewać, a Luis okrążył samochód. Spoglądał to na mnie, to na Sylvię i westchnął.

– Dzięki – rzekł do mnie. Ale nie tak, jakby naprawdę był mi wdzięczny. – Sylvio, chciałbym powiedzieć Isabel dobranoc. Jeśli nie masz nic przeciwko temu.

Nie odpowiadało mu takie pytanie o pozwolenie, ale chyba zrozumiał, że naleganie wywoła jedynie w tej kobiecie większy opór.

Sylvia posłała nam kolejne nieufne spojrzenie i skinęła niechętnie.

– Nie obudź jej, jeśli śpi – powiedziała. – To wszystko było dla niej bardzo trudne, no i jeszcze te jej złe sny.

Siostra Sylvii, Veronica, siedziała w saloniku i robiła na drutach w świetle cicho grającego telewizora. Wstała, by uściskać Sylvię, a następnie, już bardziej powściągliwe, Luisa. Ta duża, niemłoda kobieta o twarzy bardziej życzliwej od oblicza swojej siostry nie objęła mnie, lecz skinęła mi głową i się uśmiechnęła.

Mała była bardzo spokojna – powiedziała. – W ogóle się nie budziła.

Luis ruszył korytarzem, pozostawiając Sylvię szepczącą z Veronicą, a kiedy doszedł do drzwi pokoju Isabel, coś mnie tknęło.

– Zatrzymaj się – szepnęłam. Luis przystanął z ręką zawieszoną w powietrzu; kilka centymetrów od klamki.

– Co się stało?

Nie wiedziałam. To było jakieś przeczucie – czegoś złego. Nic, co potrafiłabym rozpoznać, czy to w świecie ludzkim, czy w sferze eterycznej. Tak jakby ktoś tutaj był i zniknął, pozostawiając jedynie swój drażniący, gorzki eteryczny zapach.

– Czy jakiś Strażnik pilnował domu?

– Ma'at, mówiłem ci. Oczywiście, że tak.

Odsunęłam Luisa i sama otworzyłam drzwi do pokoju.

Początkowo nie dostrzegłam nic przerażającego; pokój wyglądał tak, jak wtedy, gdy go opuściliśmy, tylko było w nim ciemniej. Połyskująca nocna lampka migotała delikatnym światłem na odległej ścianie, rzucając różowy blask na róg pokoju i łóżeczko.

Aura była tutaj mocniejsza. Nie przestrasz dziecka, powiedziałam do siebie i zmusiłam się, by podejść powoli i cicho.

Pod kołdrą widać było bezkształtne zgrubienie. Różowe światło układało się w połączone zwoje pomiędzy cieniami w fałdach koca.

Powoli odgarnęłam koce i usłyszałam stłumiony okrzyk Luisa.

W łóżku znajdowały się tylko wypchana poducha i szmaciana lalka, której włosy z czarnej przędzy leżały na poduszce. Położyłam rękę w miejscu, gdzie wcześniej leżała Isabel.

– Zimne – stwierdziłam. – Nie ma jej od dawna.

Być może nie było jej już wtedy, gdy zaglądała do niej Veronica. Przysiadłam na piętach, przyglądając się starannie łóżeczku. Nie widać było żadnych oznak szamotaniny, niczego nie porozwalano. Żadnego eterycznego śladu agresji.

Isabel nie stało się nic złego.

W każdym razie nie tutaj.

Przyprawiające mnie o szaleństwo widmo śladu umykało mi. Wyczuwałam je już wcześniej, ale nie mogłam zmusić pamięci, by objawiło się wyraźniej. Unosiło się jak mgła na krawędzi świadomości, ale nigdy nie na tyle blisko, by ukazać się w pełnym świetle.

Trzymałam rękę w łóżku Isabel, tam, gdzie dziewczynka wcześniej spała. Wyczuwałam każde pojedyncze włókno chłodnej bawełnianej pościeli. Czułam słodki zapach włosów na poduszce.

Znikła.

Luis podszedł do szafy i metodycznie przeszukiwał pokój, wołając Isabel po imieniu cichym głosem, który stopniowo stawał się coraz głośniejszy i coraz mniej spokojny, gdy kolejne kryjówki okazywały się puste.

Ręce mu się trzęsły. Nie tylko drżały, ale trzęsły się jak u człowieka zmarzniętego na kość.

Zajrzał pod łóżko, a potem spojrzał na mnie ponad nim.

– Nie ma jej tutaj, Luis – powiedziałam. Poczerwieniał, a potem zbladł.

– Musi być, tylko się schowała. Isabel! – Tym razem wrzasnął, zerwał się na równe nogi i wypadł z pokoik Słyszałam jego kroki, nawoływania, odgłos drzwi otwieranych i zamykanych. Gniewne pytanie Sylvii o to, co on wyczynia. Nieco cichsze protesty Veroniki.

I krzyki, kiedy Luis w końcu oznajmił, że dziewczynka znikła.

Stałam bez ruchu, milcząc, wpatrywałam się w brudną szmacianą lalkę. Tę samą, którą Isabel trzymała, kiedy zobaczyłam ją po raz pierwszy na frontowym podwórku. Lalce brakowało jednego oka z czarnego paciorka, a szew pod prawym ramieniem był rozpruty. Wychodził z niego wypłowiały, miękki wypełniacz.

Isabel przepadła.

Ktoś ją porwał. To nie był gang Norteño; znałam teraz ich zapach i wiedziałam, że nie zawracaliby sobie głowy uprowadzaniem dziecka, nie oczekując okupu albo nie spodziewając się zemsty. Lolly nie zachowywał się jak człowiek, który zleciłby coś podobnego, chociaż pewnie mógłby, gdyby został zmuszony. Nie posunąłby się aż tak daleko, nie w takiej sytuacji.

Zrobił to ktoś inny. Ktoś czerpiący z mocy. Strażnik. A może dżinn. Ktoś, z kim prawdopodobnie się zetknęłam, komu może nawet ufałam.

Nasi wrogowie popełnili właśnie straszliwy, przerażający błąd w wyborze ofiar. Ja sama w szoku i napadzie szału zabiłam w odwecie za śmierć Manny'ego i Angeli. Tym razem, zrobiłabym to w sposób zimny i wyrachowany, aby odzyskać dziecko.

Z drugiego pokoju dobiegł mnie głos Sylvii dzwoniącej na policję. Usłyszałam, jak Luis osuwa się po ścianie na podłogę pod wpływem rozpaczy, ale jego żal różnił się od mojego. Mój był czymś zimnym i obcym.

Wyprostowałam się i wyszłam na korytarz, gdzie Luis siedział jak kukła. Przykucnęłam, by spojrzeć mu w oczy.

– Nie ma jej – powiedziałam – ale chyba wiem, dokąd trzeba się wybrać.

– Śladem gangu Norteño…

– Nie. Oni potrafią ostrzelać dom, ale nie są tak głupi, żeby ściągać na siebie śledztwo policji w sprawie porwania dziecka. To by ich zniszczyło.

Ręce Luisa wciąż gwałtownie się trzęsły. – W takim razie to jakiś porywacz. Jakiś inny cholerny bandzior.

– Nie – odparłam powoli. – Nie wydaje mi się. Myślę że to ma coś wspólnego z nami.

– Z nami? – Obezwładniający lęk znikł z oczu Luisa.

– Co masz na myśli?

– Ktoś chce nas powstrzymać; mamy na to sporo dowodów. Razem i osobno wzięto nas na celownik. Jaki lepszy sposób od odebrania nam dziecka mógł ktoś wymyślić, żeby nas przystopować, wiedząc, że obojgu nam zależy na bezpieczeństwie Ibby? – Chciałam, by mnie zrozumiał. Gdy nie byłam pewna, czy to do niego dotarło, wyciągnęłam ręce i objęłam jego zimne dłonie. – Luis. W tym pokoju jest ślad mocy. Strażnika lub dżinna, trudno mi stwierdzić, ale musimy się tego dowiedzieć. Wypytać Ma'ata, który miał strzec Isabel. Może kogoś tu przekupiono albo obezwładniono. Musimy się dowiedzieć, co się stało.

Wykręcił palce i chwycił mnie mocno za nadgarstki.

Odepchnął mnie. Zakołysałam się do tyłu, ale nie jest łatwo przewrócić dżinna, nawet tak niewysokiego jak ja. Moja zwinność zdawała się jeszcze bardziej wprawiać go w złość.

– To twoja wina. – Niemal plunął mi tym w twarz. – To się zaczęło od ciebie, zjawiasz się tutaj i wywołujesz kłopoty. Jeśli coś stanie się Isabel…

– Jeśli coś stanie się Isabel – wpadłam mu w słowo – wtedy winni przypłacą to krwią i bólem. A potem możesz się na mnie odegrać. Nie będę z tobą walczyć. Już dostatecznie dużo namieszałam.

Oczywiście, miał rację. To wszystko zaczęło się od mojego pojawienia się w Albuquerque. Nieumyślnie wywołałam te wypadki, ale faktycznie je wywołałam. Byłam winna Luisowi Rosze przysługę, za którą nie mogłam się odwdzięczyć, nawet jeszcze przed uprowadzeniem jego bratanicy.

Ktoś uderzał we mnie i niszczył wszystkich obok mnie.

Tego nie mogłam darować.

Jako dżinn nie wybaczyłabym tego nigdy.

Luis nie był w stanie złapać tego z Ma'atów, który miał pilnować Isabel. Ja nie mogłam odnaleźć go w sferze eterycznej.

To był bardzo zły znak.

– Nie dał się przekupić – stwierdził Luis. – Nie Jim. To niemożliwe, do licha. Był moim kumplem i to dobrym.

A więc pewnie zginął. Nasi wrogowie zamordowali go po cichu, nie przyciągając niczyjej uwagi, a potem przyszli po dziewczynkę. Wszystko starannie zaplanowali i przeprowadzili.

Zastanawiałam się tylko, dlaczego nie zrobili tego samego z nami.

Zjawili się policjanci. Nie ci sami, którzy zajmowali się dochodzeniem w sprawie śmierci Manny'ego i Angeli, ale dostrzegli te same powiązania – dawną przynależność Luisa do gangu i śmierć obojga rodziców Isabel. Luisa zabrano na przesłuchanie, chociaż zarówno Sylwia, jak i ja twierdziłyśmy uparcie, że nigdy nie zniknął nam na tak długo z widoku, aby mógł porwać to dziecko.

Gdy przybyli detektywi – uświadomiłam sobie, że różnica w sposobie działania między wyższymi rangą zwykłymi policjantami była taka jak między dżinnami a Wyroczniami – pytania nabrały osobistego charakteru. Luis doprowadził do oczyszczenia mnie z podejrzeń w sprawie zniknięcia Scotta Sandsa, ale już po raz trzeci w ciągu zaledwie kilku dni znalazłam się pod lupą dochodzenia w sprawie o przestępstwo.

Wydało mi się naturalne, że uważają to za dziwne, ale też miałam wrażenie, że tracimy cenny czas, gdy policja skrupulatnie zbiera ślady, robi zdjęcia, przesłuchuje podejrzanych i przeprowadza dokładne oględziny w domu, na podwórzu i w sąsiedztwie.

Wciąż jest możliwe, że dziewczynka sama uciekła – powiedziała do mnie kobieta detektyw, kiedy stałam na ganku w blasku przenośnych reflektorów. Żółta taśma otaczała cały dom. Wozy z dziennikarzami parkowały teraz przy obu końcach ulicy, zatrzymane tam przez policyjne bariery, a sąsiedzi Sylvii przybyli tłumnie, by się gapić i szeptać między sobą. – Czy wydawała się zdenerwowana?

– Oczywiście, że tak – odparłam. – Przecież zginęli jej rodzicie. Nie sadzę jednak, żeby uciekła.

Kobieta detektyw uniosła idealnie wydepilowaną brew. Była to niewysoka blondynka, a jej uśmiech nosił znamiona wyższości, co nieznośnie mnie irytowało.

– Dlaczego?

– Bo zostawiła swoją walizeczkę – odparłam. Widziałam ją wcześniej w kącie pokoju, z kwiecistym deseniem i nalepkami z lalką Barbie. – I lalkę.

Udało mi się zetrzeć z jej twarzy uśmiech.

– Rozumiem.

– Gdyby postanowiła uciec, możliwe, że wróciłaby do swojego domu – powiedziałam. – Ale to za daleko jak na takie małe dziecko, nawet gdyby znała drogę.

W świecie czyhało wiele niebezpieczeństw, wielu napastników gotowych zaatakować bezbronne istoty. Taka perspektywa przyprawiała mnie o mdłości, ale w głębi duszy wiedziałam – cóż to za ludzkie uczucie – że Ibby nie uciekła. Została porwana.

Byłam coraz bardziej przekonana, że policja, choć ma dobre intencje, nie potrafi nam pomóc w tej sprawie, a im dłużej będziemy tkwić w miejscu, próbując się wpasować w policyjne hipotezy, tym gorszy obrót przyjmie sytuacja. Podobnie jak śledczy wiedziałam, że ślady szybko znikają, zwłaszcza tak subtelne jak te, za którym miałam podążać.

Gdyby aresztowano mnie jako podejrzaną, bardzo pokrzyżowałoby to moje plany.

– Nie sprawia pani wrażenia zbyt zmartwionej – powiedziała do mnie detektyw.

Zastanawiając się nad tym, przechyliłam lekko głowę, ponieważ zauważyłam, że ludzie często tak robią.

– Nie sprawiam takiego wrażenia? Pewnie jestem w szoku.

– Nie. To pani przyjaciel, Luis, jest w szoku. I babcia Sylvia. Ale nie pani.

– Pewnie dlatego wydaję się podejrzana.

– Tak pani myśli? – Kobieta uśmiechnęła się ponownie, co sprawiło, że dreszcz silnego zaniepokojenia przebiegł mi po kręgosłupie. – Porozmawiamy gdzie indziej.

Wzięła mnie za ramię. Z drugiej strony podwórza Luis przyparty do muru przez innego detektywa zauważył, co się dzieje. Nie wiedziałam, co robić – współpraca z policją wydawała mi się stratą czasu, a gwałtowny sprzeciw mógłby przynieść efekt przeciwny do zamierzonego – Luis jednak wyciągnął rękę, położył ją na ramieniu detektywa i uśmiechnął się do niego ciepło i serdecznie. Potem wymienił z nim uścisk dłoni i ruszył w moją stronę.

– Nie może pan teraz z nią rozmawiać – oświadczyła policjantka, która się mną zajmowała. Ton jej głosu nie zachęcał do sprzeciwu i trzymała mnie za ramię tak samo mocno jak wcześniej. – Proszę pozostać ze swoją rodziną.

– Ona należy do mojej rodziny – odparł Luis, Policjantka spojrzała na niego z takim niedowierzaniem, że nawet ja się uśmiechnęłam. – To daleka krewna.

– Tak? Z jakiej galaktyki? – Policjantka ponownie ujęła mnie za ramię. – No już, proszę pani. Idziemy.

– Chwileczkę, pani władzo. – Luis wciąż się uśmiechał, serdecznie i szeroko, ściągając jej obojętne spojrzenie. – Dziękuję za wszystko, co pani robi, żeby nam pomóc.

Wyciągnął rękę. Wiedziałam, co kombinuje – była to sztuczka Strażników Ziemi, która sprawiała, że ktoś wydawał się sympatyczny i godny zaufania – ale stwierdziłam, że nie podziała na tę kobietę. Policjantka miała smugę nieufności tak ciemną jak rdza w swojej kruchej, zgorzkniałej aurze.

– Wykonuję swoje obowiązki – odparła krótko i przyłożyła drugą rękę, by pociągnąć mnie za ramię. – Ruszamy.

Zerknęłam na jej stopy i wyszeptałam kilka słów w stronę ziemi. Widząc, jak Luis w starannie kontrolowany sposób posługuje się swoimi umiejętnościami, przekonałam się, że subtelności Strażników Ziemi są równie skuteczne, jak brutalna siła.

Splątane pasma zielonej trawy wyskoczyły w górę, oplatając kostki policjantki i oblepiając jej miękkie buty. Gdy próbowała zrobić krok, straciła równowagę i na moment przylgnęła do mnie, zanim przykucnęła, żeby zobaczyć, co ją trzyma.

– Co u diabła…?

Luis również się pochylił, kładąc dłoń na jej ramieniu, jakby chciał pomóc, i poczułam, jak przepływa przez nią silna fala mocy. Trawa odpadła, ale kobieta nie poruszyła się od razu.

– Sprawdziliście nas – odezwał się Luis bardzo cichym głosem. – Nie mamy nic wspólnego ze zniknięciem Ibby. Wiecie, że to prawda. Musimy pojechać gdzieś w ważnej sprawie, a pani pozwoli nam odejść.

Widziałam, że kobieta usiłuje się mu sprzeciwić. Wszystko zawisło na włosku, a wpływ Luisa wydawał się w tym momencie bardzo słaby zarówno w sensie czysto ludzkim, jak i tym związanym z mocą.

Nie miałam wiele do dodania, ale zbliżyłam się i położyłam rękę na jego dłoni. Podniósł wzrok, świadomy napływu mocy, i pokierował nią z chirurgiczną precyzją, kształtując odpowiedź kobiety.

To też było niedozwolone. Strażnicy za takie postępowanie wyrzuciliby go ze swego grona lub odebrali moce, czyniąc z niego pustą skorupę. Ale oczy Strażników były teraz zwrócone gdzie indziej, a my walczyliśmy o coś więcej niż tylko o przetrwanie. Chodziło o życie Isabel.

Cokolwiek Luis robił, działał na zbyt subtelnym poziomie, bym mogła się przekonać, na czym polegają jego metody, ale kiedy cofnął rękę, detektyw zamrugała, spoglądając na niego, skinęła głową i powiedziała:

– W porządku, dziękuję za pomoc. Możecie oboje iść. Wiem, że się spieszycie.

Odeszliśmy razem. Kiedy dotarliśmy do taśmy otaczającej teren, jeden z policjantów odwrócił się na swoim stanowisku, marszcząc brwi, i wyciągnął rękę, żeby nas powstrzymać. Luis spojrzał ponad ramieniem na kobietę detektywa, która stała ze złożonymi rękami w miejscu, gdzie ją pozostawiliśmy. Machnęła ze zniecierpliwieniem w stronę policjanta na obrzeżu i przeszliśmy pod trzepoczącą taśmą, po czym ruszyliśmy dalej ulicą. Mieliśmy szczęście, że dziennikarzy z gazet i programów informacyjnych zatrzymano za barierkana. Wyczuwałam presję ich niezdrowego zainteresowania i zobaczyłam skierowane na nas kamery. Nie było to przyjemne.

Ustawiłam Luisa tyłem do kamer w taki sposób, aby zasłonił również i mnie, i spytałam:

– Nie sprawiłeś, żeby nam zaufała?

– Nie mogłem – odparł. – Ib jest jak hipnoza; można sprawić, żeby ludzie zrobili coś, co normalnie robią, ale ta kobieta nie ufa nikomu, a nawet jeśli komuś uwierzyła, z pewnością nie zaufałaby mnie. Było łatwiej po prostu pchnąć ją dalej na drodze, którą szła. W każdym razie spadajmy stąd. Ona zaraz zacznie przeglądać swoje notatki i stwierdzi, że nie skończyła nas przesłuchiwać, a więc nie mamy za dużo czasu.

– Mogłabym je zniszczyć – zaproponowałam.

– Cassiel, chcemy, żeby policja nam pomogła. Nie chodzi tylko o to, żeby przestali zwracać na nas uwagę. Zniszczenie ich notatek zaprowadzi nas donikąd – Dotarliśmy do zaparkowanej furgonetki, ale otaczali ją technicy pobierający próbki do ekspertyz laboratoryjnych. Pewnie na wypadek, gdyby się okazało, że wszyscy kłamiemy, świadkowie mówią nieprawdę, a Luis sam porwał Isabel. – Cholera – mruknął Luis. – No cóż, wykonują po prostu swoją pracę. Zbyt wielu ich tutaj, żeby można było na nich wpłynąć.

– To głupie marnowanie czasu.

– Nie – zaoponował poważnie. – Według statystyk dzieci częściej bywają porywane przez członków rodziny niż przez obcych. To ma sens. Nie mam nic przeciwko temu, żeby badali każdy możliwy trop.

Zauważyłam, że mój motocykl stoi porzucony przy chodniku, niezbyt daleko od nas. Luis dostrzegł go w tej samej chwili i wymieniliśmy w milczeniu pytające spojrzenia, po czym ruszyliśmy w jego stronę.

– Nie mamy kasków – zauważyłam, wsiadając na motocykl.

– Teraz mało mnie to obchodzi.

Poczułam dociążenie, kiedy Luis usiadł za mną i objął mnie, nisko przy biodrach. Uruchomiłam silnik. W cichym warkocie motoru było coś, co koiło we mnie lęk i złość.

Luis przesunął się, aby złapać równowagę i wyjechałam na pustą jezdnię.

Zdałam sobie sprawę, że mamy pewien problem: bez względu na to, jaki kierunek wybierzemy, będziemy musieli przejechać między dziennikarzami, ponieważ blokowali oba krańce ulicy. W wysokiej furgonetce z zamkniętymi oknami byłoby nam łatwiej. Na victory nie mogliśmy zachować anonimowości, zwłaszcza że nie mieliśmy kasków.

– Alejka – powiedział mi Luis do ucha. – Tędy.

Skręciłam we wskazaną przez niego stronę, wjeżdżając żwirową dróżką za sąsiedni dom w wąską brukowaną uliczkę, pełną powywracanych kubłów na śmieci i odpadów.

– Jedź! – zawołał Luis. – Ruszą za nami, jeśli tylko zdołają!

Dodałam gazu i motocykl wyskoczył do przodu. Luis objął mnie mocniej i pognałam alejką, po czym skręciłam pod kątem prostym w następną, która prowadziła na ulicę. Szybko pokonałam zakręt i ponownie przyspieszyłam, ledwo zdążając na światłach i wymijając wolno jadącą ciężarówkę.

– Tutaj, w lewo! – krzyknął Luis, więc posłusznie przejechałam trzy pasy na pełnym gazie, niemal przeskakując zakręt. – Dobra, w porządku, zwolnij. Myślę, że wszystko gra.

Maszyna wydawała się rozczarowana powrotem do swojej roli zwykłego środka transportu, ale gdy ruch na drodze nabrał tempa, motocykl poszybował gładko, lśniący jak rekin. Przyciągaliśmy zaciekawione spojrzenia. Niemal zaczynałam się do tego przyzwyczajać.

– Do twojego hotelu – zakomenderował Luis. – Weźmiesz swoje rzeczy. Nie dam głowy, że policja nie będzie chciała przesłuchać nas znowu, więc lepiej, jeśli stąd zwiejemy.

– Musimy jechać – odparłam. Usłyszałam echo głosu Wyroczni z Sedony. Musisz jechać.

– Tak, ale dokąd? – zapytał. Usłyszałam frustrację w jego głosie, zdradzały ją też jego ręce zaciskające się na moich biodrach. – Jak ją odnajdziemy?

– Chyba wiem jak – powiedziałam i skierowałam motocykl w stronę motelu.

Przebrałam się; czarne żałobne ubrania zamieniłam na biały skórzany strój do jazdy, który włożyłam na różową koszulkę z długimi rękawami. Zostawiłam ciemne spodnie na sobie, ale pogrubiłam splot materiału, by przybrał wygląd dżinsów. Moje buty stały się solidne i mocne jak klasyczne obuwie do jazdy na motorze.

Tym razem zrobiłam to niemal bez trudu, wchodząc do ciemnego, cichego pokoju. W chwili gdy zamykałam drzwi za Luisem, przeobraziłam strój zupełnie. Jeśli to go zdziwiło – jeżeli w ogóle coś zauważył – to nic nie powiedział. Usiadł na brzegu starannie posłanego łóżka i spytał:

– Co teraz?

Otworzyłam szufladę szafki stojącej obok łóżka i wyciągnęłam mapy, które kupiłam wraz z motocyklem. Były twarde, pokryte plastikiem, i przedstawiały Nowy Meksyk oraz kilka innych stanów, także Kolorado.

Rozłożyłam obie na dywanie, po czym usiadłam po turecku z jednej strony. Wskazałam Luisowi miejsce po drugiej stronie.

– W jaki sposób nam to pomoże? – Był rozdrażniony i tracił cierpliwość. – Nie potrzebujemy map, tylko…

Chwyciłam go za rękę, wyciągnęłam mały srebrny nóż z kieszeni kurtki i jednym szybkim pociągnięciem nacięłam mu palec.

– Hej! – krzyknął, próbując mi się wyrwać. Nacisnęłam przecięcie. Pojawiły się rubinowe krople, które skapnęły na mapę. Przesunęłam jego palec, aż krople zawisły nad drugą mapą. Dwie wystarczyły. Puściłam go.

– Potrzebna nam krew – powiedziałam. – Ty i Isabel jesteście spokrewnieni. Związek nie jest taki silny jak z krwią Manny'ego lub Angeli, ale myślę, że to wystarczy.

Luis ssał zraniony palec, rozmyślając, po czym powoli pokiwał głową.

– Mówisz o znajdywaniu podobieństw w sferze eterycznej.

– Strażnicy to robią?

Bez ranienia i puszczania krwi – odparł. – Następnym razem zapytaj, zanim mnie skaleczysz.

Złożyłam nóż i odłożyłam go na bok.

– Wątpię, czy będę musiała pytać następnym razem.

Krople krwi utworzyły bezkształtne plamy na mapach i bez zastosowania woli i energii nie oznaczały nic. Wyciągnęłam rękę, a Luis westchnął i podał mi dłoń, tę nieskaleczoną.

Skupiliśmy uwagę na mapach.

Tak naprawdę to, co robiliśmy, było o wiele trudniejsze, niż się wydawało; mapy były jedynie reprezentacją ziemi, a nie eterycznego ducha. Gdyby same mapy zostały przeniesione przez tereny, które na nich widniały, odwzorowałyby się pełniej w sferze eterycznej. I rzeczywiście trasa, którą pokonałam z Albuquerque do Sedony, jasno widniała na sklepieniu niebios, kiedy wzleciałam tam, żeby zbadać i ocenić efekty naszych starań. Reszta planów, z wyjątkiem pewnych części miasta Albuquerque, była jasna i upiorna – ale potem Luis dotknął mapy w świecie rzeczywistym i skonfrontował ją z własnymi przeżyciami. Mapa nabrała głębi, wymiarów i życia. Stała się miniaturką tego fragmentu świata. Luis, podobnie jak jego brat, dużo podróżował po tej części kraju.

Krople jego krwi błyszczały w sferze eterycznej jak ogniste kule, ale ich blask szybko miał zblednąć w wyniku naturalnych procesów rozkładu. Zadziwiające, że to samo paliwo, które ożywiało komórki krwi – tlen – również powodowało ich rozpad. Zawarte we krwi żelazo już ulegało zmianom na poziomie chemicznym.

W wymiarze matematycznym powiązanie Isabel z Luisem było słabe. Miała połowę DNA odziedziczoną po swoim ojcu, a drugą połowę po matce; połowa DNA Manny'ego była identyczna z DNA Luisa. W najlepszym razie można było liczyć na dwudziestopięcioprocentowe powiązanie między Luisem a Isabel.

Mimo wszystko stanowiło to dość silną więź. Podobieństwa się przyciągają. To jedna z podstawowych zasad obowiązujących na tym świecie.

Krople krwi Luisa zabłysły jaśniej, gdy skąpałam je w esencji Ziemi. Potoczyły się bardzo powoli po plastikowej powłoce mapy, wytyczając drogę strużkami z Albuquerque…

…w kierunku północnym, prosto na północ, wijąc się wzdłuż autostrady prowadzącej do Kolorado.

Krople krwi na mapie Nowego Meksyku zadrżały i zatrzymały się tuż przed miastem o nazwie Counselor.

Na drugiej mapie krople pokazały to samo.

– Jicarilla, rezerwat Apaczów – powiedział Luis. – Ona tam jest.

Krople i teraz już ledwie błyszczące w sferze eterycznej – przesunęły się do przodu.

– Tam właśnie się teraz znajduje – przyznałam. – Ale się przemieszcza.

Porzuciliśmy sferę eteryczną i wytarłam krew z zafoliowanych map, a potem złożyłam je i schowałam do wewnętrznej kieszeni swojej kurtki.

Spoglądaliśmy na siebie w milczeniu przez długą chwilę, wreszcie Luis spytał:

– Czujesz się na siłach?

– Żeby odnaleźć Isabel? Tak. – Nie trzymałam go już za rękę, miałam więc jedynie niewielki dostęp do sfery eterycznej, ale jego aura zrobiła się wyraźnie ciemna. – Ty nie.

Zamrugał.

– Co takiego?

– Potrzebujesz odpoczynku. Nie możesz spać na motocyklu. Musisz być przytomny i czujny.

Pokręcił głową.

– Nie ma na to czasu. Liczy się każda minuta, Cassiel. Co będzie jeśli… jeśli oni ją skrzywdzą… – Nie chciał myśleć o wszystkich tych strasznych rzeczach, które mogłyby przydarzyć się dziecku, i ja też nie.

– Jeśli zrobią jej coś złego – wpadłam mu w słowo – dowiemy się o tym. – Czułam, że to prawda. Więź, którą utworzyliśmy, była dostatecznie silna, a moce Luisa jako Strażnika Ziemi jedynie wzmacniały to powiązanie.

– Luis, musisz odpocząć. Jeśli tego nie zrobisz, nie będziesz mógł przekazać mi energii i ta podróż pójdzie na marne. Nic nie osiągniemy.

Nie chciał spać. Kiedy ułożyłam go na łóżku i położyłam mu rękę na czole, wciąż walczył z ogarniającym go snem. Był zbyt zmęczony, by mógł dalej działać – wyczuwałam to – ale jakaś inna jego część nie chciała się odprężyć. W ciągu ostatniej doby zużył mnóstwo energii i nie rozumiałam jego oporu.

Schwycił mnie za nadgarstek, ale nie odsunął mojej dłoni z czoła. Nawet z bliskiej odległości, w półmroku, jego ciemne oczy wyglądały jak cieniste kręgi.

– Obiecaj mi – powiedział. – Obiecaj, że sprowadzisz ją z powrotem, nawet jeśli coś mi się stanie. Przyrzeknij.

– Zrobię to – odparłam.

– Powtórz.

– Zrobię to.

Jego palce się zacisnęły.

– Jeszcze raz.

– Obiecuję – rzekłam. Pochyliłam się do przodu, by przesunąć palcami po jego rozchylonych wargach. – Śpij.

Zamknął oczy, a jego dłoń zaciśnięta na moim nadgarstku rozluźniła się i osunęła.

Zamierzałam musnąć go tylko, ale jego usta były tak ciepłe i miękkie pod moimi palcami, że dotykałam ich dłużej.

Aż do chwili, kiedy upewniłam się, że usnął, a wtedy podeszłam do niewielkiego poplamionego fotela przy oknie. Wyjrzałam na parking. Niewiele się tam działo i zdawało się, że nikt nie interesuje się naszym pokojem.

A jednak jakiś złodziej podszedł do mojego motocykla, rozglądając się dookoła, żeby sprawdzić, czy ktoś go nie widzi. Gdy próbował przetoczyć maszynę, rozmiękczyłam asfalt pod jego stopami, unieruchamiając go, i otworzyłam okno. Gapił się na mnie, próbując wyswobodzić się z pułapki, która musiała mu się wydać jakimś koszmarem.

– Zostaw to! – zawołałam i sprawiłam, że odzyskał twardy grunt pod nogami. – Nie przychodź tu więcej. – Zdawało mi się, że chyba powinnam powiedzieć coś bardziej konstruktywnego. – I nie kradnij.

Spojrzał na swoje poplamione naftą sportowe buty i uciekł.

Wróciłam na fotel i zanim nastał świt, zapadłam w lekki sen pełen marzeń.

Obudził mnie zapach parzonej kawy i płynącej wody. Prysznic. Luis się mył. Czułam się zesztywniała i obolała, ale było mi dość ciepło. Spojrzałam na siebie i stwierdziłam, że Luis przykrył mnie kocem, kiedy spałam. Wstałam, złożyłam przykrycie i podeszłam do dzbanka z kawą. Nalałam dwie filiżanki i zaniosłam je do łazienki.

Za plastikową zasłoną było widać zarys sylwetki Luisa. Postawiłam filiżankę na blacie.

– Cassiel? – Odgarnął zasłonę na bok, wystawiając tylko głowę. – Co ty wyprawiasz, do diabła?

– Przyniosłam ci kawę – odparłam.

– Dobra, dzięki, ale… – Westchnął. – Nie wiesz, co to takiego prywatność, prawda?

Obdarzyłam go niespiesznym, lekkim uśmiechem.

– Myślisz, że chciałam zobaczyć cię nagiego?

Nie odpowiedział, gdy tak to ujęłam. Zaciągnął zasłonę z powrotem.

Oparłam się o blat i popijałam kawę, patrząc jak cień sylwetki Luisa się porusza, a kiedy woda przestała lecieć, wróciłam do sypialni.

Luis ubrał się szybko i zajęłam jego miejsce w mocno nagrzanej łazience. Chłodniejsze powietrze sypialni miło owiało moją wilgotną skórę, kiedy po kąpieli wyszłam z ubraniami na ramieniu.

Naga.

Luis spojrzał na mnie, jakby mimowolnie dokonywał inspekcji, potem jednak odwrócił się ode mnie. Nie odzywałam się, wciągając bieliznę i ubranie, warstwa po warstwie, a na koniec wkładając skórzaną kurtkę.

– Nie jestem nieśmiała – zapewniłam go. – To nie jest cecha dżinnów.

– Tak – przyznał. – Zauważyłem. – Jego głos brzmiał bardzo dziwnie. Zerknął na mnie przez ramię, zobaczył, że się ubrałam, i ponownie zwrócił się do mnie twarzą. – Straciliśmy dużo czasu.

– Nie więcej niż gdybyśmy pojechali dalej w takim stanie jak wczoraj, natknęli się na naszych wrogów i dostali od nich w skórę – odparłam. – Natrafiłam na ślad Ibby w sferze eterycznej. Już ich nie zgubię.

Chyba że odkryją sztuczkę, którą się posłużyłam, żeby stworzyć powiązanie, i znajdą sposób, by je przerwać.

Miałam nadzieję, że porwali dziecko z jakiegoś konkretnego powodu, gdyż najłatwiejszym sposobem na przecięcie wspomnianego łącza było zabicie Ibby.

Luis dopił kawę.

– Chodźmy.

Zatrzymaliśmy się na krótko, żeby kupić kaski i ruszyliśmy w dalszą drogę. Do rezerwatu nie było zbyt daleko. Za Albuquerque krajobraz Nowego Meksyku zdominowały przykurzone barwy ochry i czerwieni. Lokalna roślinność była bardziej wytrzymała, niewymagająca i odporna na surowe warunki.

Poczułam z nią dziwną więź.

Podczas jazdy oceniłam kondycję Luisa. Nabrał sił, a jego zasoby mocy się odnowiły. U Strażników zasoby te napełniały się energią z otaczającego świata; był to rodzaj osmozy asymilacji, z którą, jak mi się wydawało, sama nie potrafiłam sobie radzić. Łatwiej byłoby wchłonąć część tej mocy poprzez kontakt ze skórą, ale odkryłam, że jeśli się skoncentruję i zachowam ostrożność, mogę ściągać niewielkie dawki energii nawet przez warstwy odzieży w miejscu, w którym ręce Luisa obejmowały mnie w pasie.

Zadrżałam z ulgą, kiedy jego ciepła energia wniknęła w moje zgłodniałe tkanki, ale nie sądziłam, żeby Luis to odczuł. Doznanie to prawdopodobnie zagubiło się gdzieś wśród drgań motocykla, gdy pędziliśmy, pokonując długie kilometry po pustej szosie.

Mapa pokazała nam trasę, którą podążała Isabel, ale analizując inne możliwości dojazdu, znaleźliśmy drogi o lepszej nawierzchni, gdzie mogłam dodać gazu, i pognaliśmy o wiele szybciej. Łamaliśmy przepisy, ryzykując w ten sposób, lecz podobnie jak Luis rozpaczliwie chciałam skrócić czas dotarcia do celu.

Porywacze Ibby mogli być tymi samymi ludźmi, którzy wcześniej tak brutalne zaatakowali Manny'ego, mnie i Luisa. Najpewniej nie mieli litości i względów dla niewinnych i nie byłam pewna, czy młody wiek Isabel ma dla nich jakieś znaczenie.

Po dwóch godzinach przekroczyliśmy granicę rezerwatu Jicarilla. Niewiele wskazywało na to, że wjechaliśmy na jego teren – tylko wyblakłe znaki; surowy krajobraz specjalnie się nie zmienił. Przebiegała przez niego autostrada stanowa numer 537.

Zatrzymałam się na poboczu zakurzonej szosy, w miękkim piachu, żeby wejść do sfery eterycznej. Isabel była już gdzie indziej, przemieszczając się dalej, ale zbliżaliśmy się do celu… Pozostały nam najwyżej jeszcze dwie godziny jazdy.

Zastanawiałam się, czemu nasi wrogowie poruszają się tak wolno. Z pewnością pięcioletnie dziecko nie mogło aż tak ich spowolnić.

Chyba że… chodziło im właśnie o to, żebyśmy za nimi podążali. Po co mieliby nas atakować, trwoniąc energię, skoro mogli zmusić nas do marnotrawienia naszych własnych zasobów w pogoni – i w końcu nas złapać?

Nie rozmawiałam o tym z Luisem, lecz wiedziałam, że doszedł do takich samych wniosków. Technika, jaką się posługiwaliśmy, by wytropić dziewczynkę, była dość niezwykła, niemniej znana Strażnikom Ziemi. Prawdopodobnie zastosowaliśmy oryginalną taktykę pościgu, jeśli jednak nasi przeciwnicy byli tak zdeterminowani, jak przypuszczałam, pewnie zaplanowali jakiś kontrmanewr.

A rezerwat Jicarilla rozciągał się przez granicę, od Nowego Meksyku do Kolorado.

– Co ty wyczyniasz? Musimy jechać dalej! – zawołał Luis zdziwiony, że się zatrzymałam. Zawczasu załatwił swoje potrzeby fizjologiczne, a ja mogłam z tym zaczekać. – Coś nie tak?

– Nie wiem – odparłam. – Ilu jest Strażników Ziemi między tym miejscem a granicą stanu Kolorado?

– Żaden. Mamy kłopoty kadrowe, jak wiesz, a poza tym z tego, co słyszałem, pozostał tylko jeden czy dwóch w całym stanie. Większość najwyższych rangą wyjechało na wezwanie Lewisa. Nie ma ich teraz w kraju.

Pokręciłam lekko głową.

– Czy tobie też kazali wyjechać?

– Tak. – Jego ton nie zachęcał do dalszej rozmowy na ten temat. – Czemu tak nagle martwisz się o Strażników?

Wbiłam wzrok w daleki, drgający horyzont, gdzie czarna wstęga szosy wznosiła się pod niebo na widnokręgu, i wyciągnęłam rękę do Luisa. Ujął ją po chwili wahania' i tym razem to ja prowadziłam, gdy wznosiliśmy się do sfery eterycznej. Nie poszybowaliśmy zbyt daleko. Nie musieliśmy.

Kiedy powróciliśmy na ziemię, Luis zadrżał, wchodząc ponownie w swoje ciało, i powiedział:

– Do licha, miałem nadzieję, że nie będą wiedzieli o naszym pościgu.

– Ja też na to liczyłam – odparłam. – Kaski.

– Kaski utrudniają widoczność – zauważył. – Będziesz jechała prawie na ślepo.

– Połóż mi rękę na plecach – poprosiłam. – Na gołej skórze. Mogę posłużyć się nadnaturalnym eterycznym superwzrokiem, jeśli mnie nie puścisz.

– Myślisz, że uda ci się tak jechać?

Na ślepo? Posługując się jedynie dezorientującymi informacjami w sferze eterycznej? Być może. Jaki miałam wybór?

Patrzyłam, jak widnokrąg staje się coraz bardziej zamglony, po czym zanika jak brudna smuga, rozmazująca się na jasnym błękitnym niebie w nierówną, powiększającą się krechę.

To, co pokazywałam Luisowi w sferze eterycznej, było zbliżającą się burzą piaskową. I to groźną.

Włożyłam kask. Nie mógł uchronić mnie przed wszystkimi zagrożeniami, ale przynajmniej umożliwiał oddychanie podczas piaskowej burzy – dopóki plastik się nie uszkodzi. Wolałam nawet nie brać pod uwagę takiej możliwości. Poczułam, jak siedzący z tyłu Luis wkłada swój kask, po czym wsuwa mi ręce pod kurtkę, wyciąga mi koszulę ze spodni i kładzie ciepłe dłonie po obu stronach talii, na gołej skórze.

Powiązanie między nami stało się mocniejsze i odetchnęłam głęboko.

– Nie wychylaj się – powiedziałam. – Nie mam pojęcia, na co jeszcze możemy się natknąć w ciemności.

Dodałam gazu, wyrzucając piach w nieruchome powietrze, zjechałam na twardą nawierzchnię szosy i victory prawie wrył się w asfalt, wydając z siebie ryk. Pędziłam coraz szybciej. Przypominało mi to dawne czasy, konie pędzące w stronę linii nieprzyjaciela i rycerzy walczących na kopie – aby zabić lub samemu zginąć.

Czerwona wstęga nad horyzontem kipiała jak atrament wlany do wody. Wyczuwałam siły, które nią kierowały – energie nie Ziemi, lecz Pogody, współdziałanie mas zimnego i ciepłego powietrza, tworzącego ten zabójczy i wybuchowy huragan. W wilgotniejszym klimacie przyniósłby on pioruny i deszcz, lecz tutaj tylko smagał ziemię, wznosząc drażniący piach i żwir, które ścierały się, wzbudzając w burzy piaskowej własną energię.

Pierwszy podmuch wichru zatańczył na prerii, kierując się wprost na nas. Tornado – taka nazwa przyszła mi najpierw do głowy, ale wiedziałam, że nie jest właściwa. Gustnado. Nie miało znaczenia, jak to się nazywa, ważne było tylko, że potężny podmuch uderzył w nas z całą siłą. Tylne koło motocykla zakołysało się przez moment, po czym znowu odzyskało przyczepność. Zbliżająca się ściana piasku stawała się coraz ciemniejsza – wciąż była czerwonawa, lecz teraz stopniowo przechodziła w brąz, przesłaniając coraz więcej światła. Wkrótce miała całkiem zaćmić słońce.

– Nie damy rady! – krzyknął za mną Luis. Nie miałam czasu na odpowiedź. To prawda: nie mogliśmy poskromić burzy piaskowej, ale ja nawet nie próbowałam tego osiągnąć. Chciałam tylko znaleźć w niej względnie spokojniejsze pasmo, przez które udałoby się przejechać. Mogliśmy to zrobić. Byłam pewna, że się uda.

Nie miałam wątpliwości do momentu, w którym uświadomiłam sobie, jak potężna jest w rzeczywistości ta burza. Z daleka wyglądała groźnie, ale teraz wydawała się monstrualna i wciąż się nasilała. Zakrywała horyzont czerwono – brązowymi falami, marszcząc się niczym jedwab i rozciągając pod niebo.

Zakurzona, rozklekotana furgonetka z hukiem wyjechała z bocznej drogi, skręciła i, minąwszy nas, popędziła w przeciwnym kierunku. Usłyszałam, jak kierowca woła coś, chcąc nas ostrzec. Uciekał.

Działał rozważnie. Ale po drugiej stronie tej ściany znajdowało się dziecko, którego szukaliśmy, i nie zamierzałam przyznać się do porażki. Jeszcze nie.

– Zatrzymaj się! – wrzasnął Luis. Ledwo go usłyszałam przez nasze dwa stykające się ze sobą kaski, mając wrażenie, jakbyśmy znajdowali się w próżni, w przestrzeni kosmicznej, a nie na bezpiecznym gruncie. – Nie damy rady!

– Damy! Uważaj! – poleciłam. Pochyliłam głowę, zacisnęłam mocniej ręce na kierownicy motocykla i dalej mknęłam przed siebie.

Uderzyliśmy w ścianę piachu, czy też raczej ona uderzyła w nas, z taką siłą, jakby w poprzek drogi ktoś rozciągnął sieć. Gdybym nie przywarta kurczowo do motocykla, spadlibyśmy z maszyny na łeb, na szyję i pewnie byśmy zginęli. Victory wpadł w poślizg i próbowałam nad nim zapanować, ale w otaczającej nas ciemności i smagającym piasku nie dostrzegało się kierunków ani kształtów. Którędy naprzód? Nawet intuicja mnie zawodziła i poczułam się bezradna. Burza osiągnęła takie nasilenie, że skwierczała od własnej energii i mocy, stając się potworem, niemal żywym, którego celami były ekspansja, pochłanianie wszystkiego i narastanie. Życie w najbardziej pierwotnej formie.

Nadnaturalny, eteryczny superwzrok trochę pomagał. Zaczerpnęłam nieco mocy z rąk Luisa obejmujących mnie w pasie i przelałam ją przez ciemność w postaci linii prostej jak promień lasera w kierunku, który, jak mi się zdawało, wiódł na północ. Nawet dzięki mocy Luisa i swojej zdolności do wzmacniania jej i kontrolowania osiągnęłam zaledwie tyle, że w nawałnicy pojawiła się wąska szczelina, w której piach był tylko gęsty, a nie dławiący.

Znowu przyspieszyłam, podążając za tą linią. Wokół wirowały i smagały nas ściany ciemności. Osłona na twarz w moim kasku najpierw popękała, a potem zaszła mgłą od nieubłaganych podmuchów wiatru. Poczułam ostry ból w nodze i w ramieniu. Kamienie. Nasilająca się burza piaskowa podrywała z podłoża coraz więcej różnych szczątków i przedmiotów. Niekiedy bywają to kawałki metalu, druty kolczaste i drewniane słupy.

Kawałek drutu kolczastego mógłby odciąć mi głowę z taką łatwością jak miecz i na moment opuściła mnie odwaga. Doprowadzę do tego, że oboje zginiemy. Co się wtedy stanie z Isabel?

Przed nami coś zamigotało w mroku. Posługując się eterycznym superwzrokiem, ujrzałam dezorientującą plątaninę kolorów, z trudem rozpoznawalnych wzorów; nie było tam nic, co mogłabym zidentyfikować…

I wtedy nagle, zupełnie niespodziewanie, wzory te rozłożyły się w szare linie, nabierając kształtów. Był to samochód i jechał prosto na nas.

Загрузка...