ROZDZIAŁ V

Vinga otworzyła oczy.

Była głęboka noc. Księżyc wędrował po niebie, schodził coraz bliżej pasa mgły i jego blask przybladł. Teraz wszystko wokół tonęło w zwyczajnej nocnej szarości.

Czy dręczyły ją jakieś złe sny? Nie umiała sobie przypomnieć, ale uczucie okropnego strachu wciąż tkwiło w jej ciele.

W dalszym ciągu leżała na swojej derce, ale otulała ją też druga narzuta.

Czy to Heike ją przykrył?

Z wysiłkiem odwróciła głowę.

O górską ścianę opierała się jakaś postać i patrzyła na Vingę. Serce podeszło jej do gardła. Nadzieja, że wszystko było złym snem, zniknęła jak rosa w promieniach słońca. To jakiś wysoki, kościsty mężczyzna w ciemnym, nędznym ubraniu. Był dziwnie niewyraźny, jakby kontury jego ciała się rozmazywały, lecz szelmowski, ironiczny uśmiech malował się na jego twarzy nader dobitnie.

Vinga dostrzegała coś jeszcze: na szyi obcego wisiała na wpół zgniła pętla z grubego sznura.

Nagle Vinga usiadła przerażona.

– Heike…?

Heike był niedaleko. Tuż koło przeklętego kręgu, całkowicie ubrany, sprzątał swoje rzeczy. Te obrzydliwe przedmioty, których nie chciała już nigdy więcej widzieć, zbierał wszystko z ziemi i upychał w workach i sakwach. Kiedy zawołała, natychmiast się do niej odwrócił.

Vinga potrząsała głową, żeby lepiej widzieć. Czy to wciąż ten sam Heike, którego znała? Teraz, w szarym świetle brzasku, wszystko wydawało się inne. Widziała jednak, że Heike nie jest sam. Las aż się roił od wyczekujących istot, jakieś trudne do określenia postaci kręciły się koło jego nóg, ona sama zresztą też otoczona była liczniejszą niż przedtem gromadą. Tuż obok niej rozległ się stłumiony chichot, stały tam dwie dziewczynki ubrane tak nędznie, że miała ochotę podbiec i przytulić je do siebie. Ale na ich głowach zobaczyła głębokie rany i pojęła, co to. Takich istot nie wolno dotykać, jeśli chce się zachować związki ze światem żywych.

Spojrzała w górę. Na skalnej krawędzi siedziało jakieś indywiduum, przytrzymujące się potężnymi szponami, trudno by je było nazwać ptakiem. Było to coś tak dziwnego i nieokreślonego, że Vinga nie umiałaby nawet znaleźć dla niego porównania, a cóż dopiero nazwę. Zimne oczy wpatrywały się w nią uparcie. Instynktownie otuliła się szczelniej derką.

Heike podszedł do niej. Najpierw zatrzymał się parę łokci przed posłaniem, na którym siedziała, jakby chciał sprawdzić, w jakim jest nastroju i jak odniesie się do niego. Wyglądało na to, że trzyma się na nogach jedynie wysiłkiem woli.

– Dziękuję ci – powiedział. – Uratowałaś mi życie, zdajesz sobie z tego sprawę?

– Naprawdę? – zapytała uszczęśliwiona. – Nie byłam pewna. Bałam się, czy czegoś nie popsułam.

– Nie – zaprzeczył, patrząc gdzieś w dal. – Była taka chwila, że sprawy zaczęły przybierać zły obrót. Okazałem się nie dość silny, choć jestem obciążony.

Vinga skinęła głową. Wciąż otulała się derką, choć podniosła się z miejsca i stała naprzeciw niego. Nie mogła jednak ryzykować, że będą się na nią gapić ci… no, ci wszyscy z tamtego świata. Och, świetnie rozumiała, że Heike mógł być za słaby czy raczej miał zbyt łagodne usposobienie. Choć należał do obciążonych, nie posiadał takiej siły przeciwstawiania się złu jak inni dotknięci. To wiedziała od początku.

Twarz Heikego była straszna. Przypominała trupią maskę.

Mówił dalej, wciąż jakby wpatrzony w przestrzeń ponad jej głową:

– Byłem daleko, daleko, na tamtym świecie, Vingo. I szedłem wciąż dalej, aż ciemności zamknęły się wokół mnie. I wtedy ty mnie obudziłaś.

– Ale i tobie należą się podziękowania, bo, jeśli się nie mylę, to i ty uratowałeś mi życie.

– Tak, rzeczywiście. Bo teraz ja mam wielką siłę, Vingo. Udało nam się. Potrafimy utrzymać szary ludek w ryzach! Z pomocą alrauny mogłem cię uwolnić. Ale ciebie wiele to kosztowało.

Choć wiedziała, co Heike ma na myśli, patrzyła na niego pytająco, bo chciała usłyszeć to od niego. Na próżno starała się opanować drżenie ciała.

– Jesteś tylko zwyczajnym człowiekiem, Vingo. Nie powinnaś była się znaleźć w obrębie magicznego kręgu. Teraz masz zdolność widzenia, prawda? Poznaję to po spojrzeniach, jakie rzucasz na wszystkie strony.

– Tak, widzę ich, ale niezbyt wyraźnie. Choć, oczywiście, wiem, kim są. Z wyjątkiem tego na skale, który sprawia wrażenie, jakby za chwilę miał na mnie skoczyć.

Heike spojrzał w górę.

– To mara – powiedział. – Nie bój się, ona jest całkowicie pod moją kontrolą i nie zrobi ci nic złego.

Vinga zadrżała.

– One czatują na mnie. Wszystkie!

– To prawda – przyznał. – Ale ja mam nad nimi władzę.

Zrobił krok w jej stronę.

– Vinga, co teraz myślisz o mnie? – zapytał niepewnie.

– Jesteś taki sam jak dawniej? – odpowiedziała pytaniem.

– W stosunku do ciebie, tak. I chyba kocham cię jeszcze bardziej niż przedtem, jeśli to możliwe… I szacunek też zachowałem… Tak, jestem tego pewien, Vingo. Ale nie wiem, może jestem… nie, nie wiem. Ale nie odpowiedziałaś na moje pytanie.

– Mam dla ciebie chyba jeszcze większy respekt niż dawniej. Trochę się ciebie boję. Jesteś jakiś inny. Ale wyglądasz na tak okropnie zmęczonego, że wciąż budzisz we mnie czułość.

Uśmiechnął się.

– Tak, jestem zmęczony. Wyczerpany. Chodźmy stąd! Nigdy więcej nie chcę oglądać tego miejsca!

Vinga stwierdziła, że oczy Heikego są czerwone i suche ze zmęczenia, a on dygocze jak w gorączce. Nie umiała jednak powiedzieć, czy to z zimna, czy z długotrwałego napięcia. Prawdopodobnie i jedno, i drugie.

Heike był odmieniony, choć nie umiałaby określić, na czym to polega. Dostrzegała w jego oczach dumę, że dokonał tego, co wydawało się niemożliwe, lecz widziała w nich także niepewność. Czy poradzą sobie w przyszłości?

Właśnie, jaka będzie przyszłość, zastanawiała się Vinga, ubierając się pospiesznie, drżącymi rękami. Co teraz poczną z tymi wszystkimi istotami? Przecież nie mogą jeszcze ulokować ich w Grastensholm! A ona w żadnym razie nie chciała udzielić im schronienia w Elistrand. O, Boże, to zbyt straszne, po prostu niepojęte!

Kiedy już się ubrała i poczuła się nieco pewniej, odważyła się rozejrzeć pospiesznie wokół siebie.

Wszędzie widziała tłoczące się niewyraźne istoty, szary ludek! Nie wszystkich chyba można by nazwać ludźmi. Widziała jakieś gnomy, upiory, strzygi. Nigdy by nie przypuszczała, że tamten świat zaludniony jest istotami tak różnorodnymi! Znajdowały się tu potworki z ludowych wierzeń, różne mary, wabiące młodych mężczyzn piekielne panny, dziwaczne małe, szare istoty, niektóre z nich musiały pewnie być skrzatami, inne, nazywane pukami, to małe diabełki, wrogie ludziom, a poza tym trolle, dzikie i kosmate, niektóre podobne do kotów, inne znowu do zajęcy, różne skrzaty, które złośliwie gospodarowały w oborach, kradły krowom mleko i tym podobne. Nie, wprost nie mogła uwierzyć w to, co widzi!

Dostrzegała też wiele duchów zmarłych. Takich, których spotkała zła, nagła śmierć i którzy pochowani zostali potajemnie. Owe dwie dziewczynki należały zapewne do nich właśnie. Widziała wiedźmy i czarowników z odległych czasów, wiedziała jednak, że obciążonych dziedzictwem zła potomków Ludzi Lodu wśród nich nie ma. Było natomiast mnóstwo takich, których lud nazywa upiorami. Strzygi, olbrzymy, demony. Były też niezwykle piękne elfy, zwiewne i przezroczyste, budzące wyłącznie sympatię. Elfy jednak w ludowych wierzeniach zaliczane są do najbardziej podstępnych istot, pewnie właśnie z powodu urody i próżności. Niezliczone są opowieści i baśnie o ludziach, którzy zostali zwabieni i znaleźli się we władzy elfów.

Vinga przystanęła z na wpół uniesionym workiem. Ludowe wierzenia…? Tu miała aż nazbyt wiele dowodów na ich prawdziwość. I przypomniała sobie teraz, co wyczytała w książkach o Ludziach Lodu. O spotkaniu Shiry z Shamą i jego poglądach na religię.

Shama uważał przecież, że to nie bogowie stworzyli ludzi, lecz że było odwrotnie. To bogowie żyją dzięki temu, że ludzie w nich wierzą. A przestają istnieć, gdy ludzie utracą wiarę.

Czy te same zasady mogły odnosić się także do przesądów? Czy wszystkie te istoty z innego świata zrodziły się jedynie w wyobraźni ludu? I czy znikną, jeśli nadejdą czasy, kiedy ludzie zaczną myśleć bardziej racjonalnie?

A może jednak te istoty były pierwsze? Może to one zaludniały ziemię, zanim pojawili się ludzie, i dopiero później zostały zepchnięte do świata cieni? Są powody, by tak myśleć. Ludzie z Bagnisk na przykład, których Ulvhedin starł z powierzchni ziemi. Zamieszkiwali oni Danię przed wieloma tysiącami lat.

No właśnie! Albo alrauna? Mówiono przecież, że była ona pierwszym modelem człowieka. I że została wyrzucona dopiero po stworzeniu Adama i Ewy.

Zdenerwowany głos Heikego wyrwał ją z zadumy:

– Chodźmy stąd! Czym prędzej!

– Tak, tak, oczywiście!

Udawało im się rozmawiać prawie normalnie, zachowywać się tak jak przedtem. Ileż ich to jednak kosztowało! Vinga widziała, że Heike ledwo panuje nad sobą. Ona sama drżała jak galareta, bolało ją wszystko, ręce i nogi dygotały.

Zebrali swoje rzeczy i zapakowali do worków. Vinga jednak wciąż nie znała odpowiedzi na najważniejsze dla niej pytanie: Co stanie się teraz z szarym ludkiem?

Nie miała przy tym ochoty zapytać o to Heikego. Zamiast tego powiedziała:

– Widzę, że z trudem trzymasz się na nogach. Masz boleści?

– Straszne!

– Mdli cię?

– Przez cały czas. Bez przerwy.

– Rozumiem cię. Ja także, choć niczego nie piłam, mam mdłości na samą myśl o tych napojach. I boję się, bo przecież tam było tyle trucizn!

– Ja też się boję. Naprawdę nie czuję się dobrze.

To było widoczne. Głęboko wpadnięte oczy płonęły gorączkowo. Blada jak ściana twarz poorana była głębokimi bruzdami, Heike wyglądał o dziesięć lat starzej. Ręce, a właściwie całe ciało nie przestawało dygotać.

Głos Vingi brzmiał łagodniej i było w nim więcej troski niż zazwyczaj:

– Teraz pójdziesz ze mną do domu i zostaniesz tam, dopóki całkiem nie wydobrzejesz i nie odpoczniesz.

W odpowiedzi Heike skinął tylko głową. Nawet nie próbował protestować.

Gdy ruszyli w dalszą drogę, Heike zatoczył się i z trudem odzyskał równowagę. Vinga podbiegła natychmiast, by go podtrzymać.

– Dziękuję – szepnął, prostując się. – Nic takiego nie może mieć miejsca. Muszę być silny, przynajmniej do chwili, kiedy zostaniemy sami, ty i ja.

Więc jednak zostaną sami? Brzmiało to uspokajająco. Vinga miała nadzieję, że nastąpi to wkrótce!

Znajdowali się na dole w lesie. Teraz trudniej było wyszukiwać drogę, ponieważ księżyc schodził już ku zachodowi. Heike poprosił Vingę, by się nie odwracała, ale nawet nie musiała tego robić. Czuła wyraźnie, że tamci nieustannie depczą im po piętach. Ogromny tłum cieni z przeszłości parafii Grastensholm. W ciągu dziejów zebrało ich się naprawdę dużo. Nie, nie, ona śni! Coś takiego może być jedynie snem! Albo…?

Musiało więc paść nieuchronne pytanie:

– Heike… Dokąd oni teraz pójdą?

– Do Grastensholm, przecież wiesz.

– Wiem. Ale dziś jeszcze nie możemy ich tam wprowadzić! Bo to ty musisz tam z nimi wejść, prawda?

– Tak. Gdy tylko znajdą się we dworze, będę mógł ich zostawić samych. Bo oni dobrze się tam czuli i wiedzą, co teraz mają robić.

– Opowiedziałeś im o Snivelu?

– Tak. Rozmawiałem z nimi, kiedy ty leżałaś nieprzytomna, moja mała bohaterko.

– Och, cóż za słowa! Bohaterka! Akurat bohaterką czułam się najmniej!

– Właśnie dlatego nią byłaś. Ale, jeśli chcesz, mogę znaleźć inne określenie. Ty mała, wierna towarzyszko. Lepiej tak?

– Owszem, to uznaję. Och, Heike, nie mdlej znowu! Heike! Trzymaj się na nogach – szeptała i podtrzymywała go z rozpaczliwą determinacją. – O, tak, Bogu dzięki, nie upadłeś. Nie wolno ci mnie tak straszyć! Oni nie mogą widzieć, że jesteś słaby, wiesz o tym. Ja, cóż za okropna myśl, ale ja nie mogę zostać z nimi sama w lesie. Oni natychmiast by się na mnie rzucili!

– Ja także się tego boję. Ale znowu czuję się nieźle, to był tylko napad bólu brzucha. Już więcej cię nie zawiodę.

Ponownie ruszyli w drogę.

– Och, jak to wszystko się skończy? – jęczała Vinga cichutko, tak by idący z tyłu jej nie słyszeli. – Ale ty chyba nie zamierzasz włamać się do Grastensholm dziś w nocy? Nie byłbyś w stanie tego zrobić.

– Nie – przyznał. – Akurat teraz marzę tylko o łóżku.

– I pewnie o balii wody przedtem. Wygląda na to, że bardzo ci to potrzebne.

– Nie, nic podobnego. Woda nie jest niezbędna.

– No dobrze, więc co zamierzasz zrobić z nimi na razie? – powtórzyła, wyraźnie zniecierpliwiona. – Nie sądzę, bym zniosła sytuację, gdy oni będą mi biegać po pokojach w Elistrand.

– Nie, co do tego już się z nimi umówiłem – uśmiechnął się, ale, mój Boże, jakiż to był żałosny uśmiech! Jakby nie był w stanie nawet poruszyć wargami.

– Umówiłeś się? Możesz się z nimi porozumiewać? Zadawać pytania i otrzymywać odpowiedzi?

– Owszem! Oni mają nawet coś w rodzaju przywódcy.

– Naprawdę? A zresztą, poczekaj, ja chyba nawet wiem, kogo masz na myśli.

– No właśnie, to ten wysoki wisielec.

– Tak, natychmiast zauważyłam, że on cieszy się autorytetem. Sprawia zresztą wrażenie inteligentnego, ale chyba nie jest specjalnie miły. Taka roztrwoniona inteligencja, która zeszła na manowce.

– Cii! – syknął Heike surowo. – On ci depcze po piętach.

Ciarki przeszły jej po plecach. Od krzyża po korzonki włosów.

– O, ale to on sam musi wiedzieć – odparła głośno, z uporem. – Ludzie inteligentni na ogół zdają sobie sprawę ze swoich błędów. I na ogół są do nich bardzo przywiązani.

Heike zdenerwowany poprosił ją, by umilkła. Ale ona nie chciała. Wszystko, przez co przeszła, wzbudziło w niej agresję.

– No więc w końcu są oni po naszej stronie, czy nie? Skoro są, to wiedzą, że nie chcemy im wyrządzić krzywdy.

– Tak, to prawda, ale nie należy ich bez potrzeby drażnić.

– Nie odpowiedziałeś mi jeszcze, co zamierzasz z nimi zrobić teraz!

– Nie odpowiedziałem, bo ktoś mi wciąż przerywa – syknął.

Vinga zrozumiała, że tak nie wolno. To, że ona straciła odwagę, to nic, ale Heike nie może sobie na to pozwalać. I ze względu na własne dobro, i ze względu na tych tam, którzy tłoczą się za ich plecami. On musi nad nimi panować. Ujęła więc rękę Heikego i poprosiła o wybaczenie. Otrzymała je, oczywiście, natychmiast.

– No dobrze, jak się z nimi umówiłeś?

– Będą czekać na skraju lasu do jutra, do północy. Snivel wyjeżdża dzisiaj do Christianii, wiem o tym od kilku dni. Czyli dom w Grastensholm będzie pusty.

– Ale jak się tam dostaniesz?

– Czyż my oboje kiedyś tam nie weszliśmy?

– Przez dach? Z całą tą gromadą? Oszalałeś? W takim razie na mnie nie licz!

– Wcale też nie zamierzałem cię zabierać.

– Ach, tak? – Vinga znowu stała się agresywna.

– Tak. Ja też nie wejdę do domu, muszę im tylko pokazać drogę.

– To świetnie! Ale oni… Czy oni nie umieją przenikać przez ściany, wchodzić przez dziurki od klucza i tym podobnie? Koniecznie potrzebują pomocy?

– Niektórzy pewnie umieją, nie wiem. W każdym razie nie wszyscy. Poza tym muszą mieć moje pozwolenie na wejście do dworu.

– Dlaczego?

– Dlatego, że ktoś z naszego rodu rzucił kiedyś zaklęcia na Grastensholm, Lipową Aleję i Elistrand, co sprawiło, że żadne takie istoty nie mogą się tutaj osiedlić. Mówi się, że zrobił to Ulvhedin w latach młodości. Potem, jak wiesz, żałował tego i nawet pozwolił Ingrid posługiwać się szarym ludkiem. Ale pozwolenie miało moc tylko za jego życia. Teraz potrzebne jest moje.

Vinga zastanawiała się przez chwilę.

– To znaczy Elistrand jest wolne?

– Owszem. Żadne z nich nie może tam wejść.

Vinga głośno odetchnęła. Cudownie jest mieć jakieś schronienie. I Heike także się z tym zgadzał.

Księżyc zniknął za horyzontem, więc z największym trudem odnajdywali drogę w ciemnym lesie. Szli po omacku, potykając się co chwila, a Vinga doznawała nieprzyjemnego wrażenia, że horda za nimi ma pyszną zabawę, patrząc na nieporadne wysiłki dwojga żywych.

Chciało jej się płakać.

Nareszcie znaleźli się na równinie! Przez chwilę bała się, że zabłądzili i będą tak krążyć do końca świata, a za nimi chmara duchów. Ale w takiej okolicy jak ta trudno było zabłądzić. Jedyne, co mieli do zrobienia, to zejść w dół po zboczu, a tam już nic nie przesłaniało widoku w dolinę. I tam też w końcu trafili.

Heike wyglądał nędznie. Musiała go podtrzymywać wielokrotnie w ciągu tej wędrówki. Teraz jednak wyprostował się i władczym głosem przemawiał do postępującej za nimi gromady.

Po raz pierwszy Vinga zdobyła się na spojrzenie za siebie. Ale było tak ciemno, że nie dostrzegała nic poza… tak, poza cieniami. Przyjęła to z prawdziwą ulgą. Chyba teraz nie byłaby w stanie znieść widoku szarego ludku. Zresztą kiedy indziej też chyba nie. Była śmiertelnie zmęczona, bliska histerii.

Heike nakazał postępującej za nimi gromadzie zostać w lesie, dokładnie w tym miejscu, do jutra do północy. Co będą w tym czasie robić, nie pytał, to nie jego sprawa. A jutro zaprowadzi ich do Grastensholm, jak obiecał.

Potem podniósł głos i objął Vingę ramieniem.

– A jej nie wolno wam tykać, ona jest moja! Rozumiecie? Dobrze widziałem, że dziś w nocy chcieliście ją złapać. To się nie może powtórzyć! Zostawcie nas w spokoju, a jeśli zrobicie, jak mówię, dostaniecie o wiele większą i tłustszą zdobycz.

Nie brzmiało to zbyt miło.

Vinga musiała się odwrócić. Akurat teraz nie chciała widzieć wyrazu twarzy Heikego. I tamtych także nie.

Heike pożegnał towarzyszący im tłum i obiecał wszystkim, że pobędą jakiś czas w Grastensholm, jeśli tylko w spokoju tam dotrą. Sądząc po radosnych szeptach i zadowoleniu, jakie Vinga u nich wyczuwała, obietnica ich ucieszyła.

Jakiś czas, owszem, myślała. Ale przecież Grastensholm nie może zostać zamienione w jakiś zamek duchów. A przynajmniej nie na zawsze. Zresztą nie ma takiego niebezpieczeństwa, szary ludek będzie musiał opuścić dwór po śmierci właściciela, jeśli już nie wcześniej.

Na myśl o tym poczuła bolesne ukłucie w sercu. W żadnym razie nie chciała, żeby Heike umarł. Mowy nie ma. Jak by ona potem mogła żyć, gdyby ją opuścił Heike, on, który był sensem jej życia?

W ten sposób mogą myśleć tylko bardzo młodzi ludzie, którzy nie nauczyli się jeszcze akceptować śmierci, zwłaszcza myśli, że oni też będą kiedyś musieli umrzeć.

Heike wziął ją za rękę i poszli w stronę Grastensholm. Pragnął być dla niej pomocą i oparciem, w rzeczywistości jednak to on potrzebował jej przyjaznej dłoni. Jakim sposobem w ogóle był w stanie się poruszać, pozostanie tajemnicą. Musiał posiadać niezmierną siłę woli.

Histeria, którą Vinga długo w sobie tłumiła, teraz objawiła się w niespodziewany sposób. Vinga zaczęła chichotać i nie mogła tego powstrzymać. Musiała dłonią zasłaniać usta, by nie obrazić tłumu wśród drzew, który wciąż jeszcze mógł ich słyszeć; szare cienie tłoczyły się na skraju lasu.

– Vinga! Co z tobą?

– Och, Heike, ledwie udało mi się zachować powagę. Kiedy powiedziałeś: „zostawcie nas w spokoju, to dostaniecie o wiele większą i bardziej tłustą zdobycz”, o mało nie zaczęłam chichotać.

– Naprawdę tak powiedziałem? – zapytał Heike, najwyraźniej rozbawiony. – Tak, rzeczywiście, chyba coś podobnego mi się wymknęło!

I oboje wybuchnęli niepowstrzymanym śmiechem.

Brzmiał on jednak cokolwiek nerwowo, wyczuwało się w nim i bezradność, i przerażenie.

Poszli trochę za bardzo na skos przez równinę i musieli brnąć przez gliniaste, rozmokłe pola, zanim znaleźli się na wąskiej dróżce. Nie mieli jednak czasu ani siły okrążać doliny, chcieli jak najszybciej znaleźć się w domu.

Kiedy Heike nie musiał już przed szarym ludkiem udawać silnego, bliski był załamania. Vinga, także zmęczona do ostatnich granic, przez cały czas go podtrzymywała. Ale było to też niezwykle wzruszające uczucie, świadomość, że jest potrzebna, pomagała więc z największą ochotą. Heike wyglądał tak źle, że bała się o niego. Te wszystkie trucizny, nie mówiąc już o innych paskudztwach, które wypił, mogły kosztować go życie!

Ożywili się trochę, kiedy nareszcie znaleźli się na dworskim dziedzińcu, i bardzo szybko skierowali się ku domowi. Niebo na wschodzie poróżowiało już i wschód słońca był niedaleki. W izbie czeladnej jednak nadal panowała cisza, wyglądało na to, że wszyscy śpią mocno. Jakiś nadgorliwy kogut zapiał głośno i przejmująco.

– Stul dziób – syknęła Vinga i ostrożnie otworzyła drzwi.

Oboje na chwiejnych nogach przekroczyli próg.

Vinga natychmiast zabrała Heikego na górę do dużej sypialni. Poprosiła, by się rozebrał, a tymczasem ona przygotuje kąpiel i jakąś odtrutkę na to, co Heike wypił. Nie protestował. Padł na szerokie łoże Vemunda i Elisabet, skulił się z rękami przyciśniętymi do obolałego brzucha i tak leżał.

Vinga gorączkowo krzątała się w kuchni, napaliła w piecu i nastawiła wodę, a potem podgrzała trochę mleka i zaniosła do sypialni.

Heike leżał w tej samej pozycji co przedtem i widać było, że cierpi. Próbował jednak zdjąć ubranie i buty, co mu się udało zaledwie w połowie. Vinga pomogła mu się rozebrać.

– A tu masz gorące mleko. Wypij! Nie, nie jest gotowane, nie rozumiem, dlaczego wszyscy nierozumni chłopcy i mężczyźni tak nie cierpią gotowanego mleka. Pij, póki ciepłe. Twoje przemarznięte ciało tego potrzebuje.

Ręce Heikego drżały tak bardzo, że Vinga musiała mu przytrzymać kubek. Teraz, w bezlitosnym świetle poranka, wyglądał gorzej niż kiedykolwiek. Był ruiną człowieka.

– Czy możesz się utrzymać na nogach? Musimy zmyć z ciebie tę krew. Nie chcę myśleć, co mogłoby się stać, gdybyś wciąż chodził wymalowany jak wojownik. Mógłbyś nam tu sprowadzić Bóg wie kogo. Tylko mnie do siebie nie zwabisz, nie byłabym w stanie ścierpieć tego paskudztwa na tobie.

Heike posłusznie wstał i pozwolił sobie umyć plecy.

Z przodu chciał umyć się sam.

Tymczasem Vinga napaliła w piecu, bo Heike powinien mieć ciepło. Ona zresztą także. Teraz, kiedy nie musiała się już zajmować Heikem, stwierdziła, że dzwoni zębami, i to od tak dawna, że rozbolała ją szczęka. Przyniosła swoją nocną koszulę, bo nie chciała opuszczać Heikego, zmyła starannie również z siebie tę okropną magiczną dekorację. Poprosiła Heikego, by umył jej plecy, co uczynił niepewnie, ale z czułością. Starł z jej łopatek mistyczną figurę nie podnosząc się z łóżka, bo taki był wyczerpany.

Vinga przyniosła też kołdrę ze swojego pokoju i rozłożyła ją na szerokim łóżku w sypialni rodziców. Zapytała, czy Heike chciałby nocną koszulę jej ojca, ale on potrząsnął przecząco głową. Włożenie jej na siebie wydało mu się niewykonalne.

W końcu Vinga wślizgnęła się na posłanie i ułożyła za plecami Heikego. Przez cały dzień nikt nie zakłóci im spokoju, to wiedziała. Służba dostała odpowiednie polecenia już wcześniej, Vinga bowiem liczyła się z tym, że wrócą bardzo zmęczeni.

Przytuliła się do Heikego, by go ogrzać i by sama ogrzać się jego ciepłem. Żadne z nich nie miało siły nawet pomyśleć o czymś takim jak pieszczoty, były to sprawy tak odległe, jakby nigdy nie istniały. Jedyne czego oboje rozpaczliwie pragnęli, to przestać myśleć o tym, co się właśnie dokonało.

Ale nie było to takie łatwe, przynajmniej dla Vingi. Dopiero teraz zaczynała rozumieć, co przeżyli. Dopiero teraz docierało do niej, jakie to wszystko jest niepojęte! Nawiązali kontakt z tamtym światem, ze światem, którego istnienia wielu ludzi w ogóle nie przyjmuje do wiadomości lub śmieje się z niego. Ten świat istnieje i mało brakowało, a Vinga zostałaby do niego wciągnięta na zawsze. I Heike także, bo, jak sam powiedział, zaszedł zbyt daleko.

Wiosenna ofiara! Vinga była tą ofiarą! W dalszym ciągu mogła sobie przypomnieć palce przesuwające się po jej ciele, pamiętała, jak Heike podniósł ją wysoko, jakby chciał ją ofiarować księżycowi i gwiazdom, i wszystkim mistycznym siłom natury. Najlepiej jednak zapamiętała tę chwilę, w której, ratując Heikego, znalazła się w magicznym kręgu. Owo triumfujące, dalekie wycie, które usłyszała, i tłum, który niczym nieforemna masa rzucił się na nią…

Były to myśli tak przerażające, że znowu zaczęła drżeć, i to bardziej niż przedtem, a Heike uspokajającym gestem położył jej dłoń na biodrze. Jakby rozumiał jej przerażenie i chciał ją pocieszyć.

O, kochany, kochany Heike! Jesteś przy mnie, żyjesz! I tylko to się liczy.

Ciepło pieca wypełniało pokój, pościel nie wydawała się już taka lodowata. Brzuch Heikego też chyba już mniej bolał po ciepłym mleku. Przez chwilę nasłuchiwała jego spokojnego oddechu. Dłoń Heikego zsunęła się z jej biodra. Zasnął.

Bogu dzięki, pomyślała. Przynajmniej trochę odpocznie.

Ale ja nie zasnę już chyba nigdy w życiu! Nikt nie może tego ode mnie wymagać, nie po tej nocy, która minęła.

Ciepło zaczynało ją jednak rozmarzać, czuła się coraz bezpieczniejsza i coraz bardziej senna, a gdy słońce wzeszło i bezskutecznie starało się przebić przez ciężkie pluszowe zasłony, Vinga także zasnęła z ręką na piersi Heikego. Ona, taka pewna, że już nigdy oka nie zmruży.

Trzeba jej to jednak wybaczyć: przez całą dobę, jeśli nie dłużej, żyła w potwornym napięciu.

Загрузка...