ROZDZIAŁ IV

W bezgranicznej ciszy Vinga usłyszała od strony skały delikatny dźwięk, jakby krople wody padały na ziemię. W ciągu nocy ten dźwięk miał rozbrzmiewać jeszcze wielokrotnie w regularnych odstępach czasu. Może to woda z topniejącego śniegu zbierała się przy jakiejś gałązce, a potem przelewała się przez krawędź skały i spadała w dół?

– Miej się na baczności, Heike – prosiła stłumionym głosem. – Bądź ostrożny!

Skinął jej głową, lecz zbyt był zajęty, by odpowiedzieć. Przygotowania dobiegły ostatecznie końca. Pozostawało mu już tylko mieć nadzieję, że przypomni sobie odpowiednie zaklęcia, kiedy będą potrzebne. Nie było nikogo, kto mógłby go tego nauczyć. Ale kiedyś umiał przecież zaklinać!

Przodkowie moi, błagał w duchu, stojąc nieruchomo i wpatrując się w magiczny krąg. Przodkowie moi, nie opuszczajcie mnie!

Spojrzał pospiesznie na alraunę. I ty mnie nie opuszczaj! Ale przede wszystkim chroń Vingę! Czuwaj nad jej ciałem i duszą!

Popatrzył w górę, trochę przestraszony. Księżyc nie był już taki jasny jak przedtem. Przyczyna była oczywista: kłęby mgły unosiły się znad doliny i chwiały się pomiędzy drzewami niczym pływające w morzu wodorosty.

Vinga także je dostrzegła i przelękła się. Chciała przez cały czas widzieć Heikego, a nie mogła podejść bliżej. Jakąż fantastyczną postacią wydawał jej się teraz Heike! Te jego niesamowite ramiona, zmierzwione włosy, prymitywne niczym u trolla rysy twarzy, te dzikie wilcze oczy, cała wysoka sylwetka, teraz pokryta krwawymi malowidłami, no i nagość, to wszystko robiło ogromne wrażenie. Vinga zauważyła, że Heike już się nie krępuje tym, że jest rozebrany, i porusza się ze swobodą. Stwierdziła też, że podniecenie wywołane jej bliskością wcale jeszcze nie minęło. Ale przecież będzie musiał przejść przez rytuał o silnym zabarwieniu erotycznym. Więc może dlatego jego ciało chce przez cały czas być pobudzone, choć nic pewnego nie wiadomo. Vinga czuła tylko, że obecność Heikego oddziałuje na nią z ogromną siłą i tak chyba musiało być. Jej nastrój także miał niebagatelne znaczenie dla całego przedsięwzięcia.

Heike długo się wahał, koncentrował się, jakby w wyobraźni przechodził przez wszystko, co go czekało, i bał się tego.

W końcu zamknął oczy i przekroczył granice kręgu.

Ból, jakiego doznał, odczuła także Vinga. Widziała, jak Heike wije się i skręca, i miała wrażenie, że ją samą przebija ostra włócznia. A ponieważ jej cierpienie było jedynie odbiciem jego doznań, mogła domyślać się, co on czuje.

Heike klęczał, starał się pokonać boleści. Nagle wyprostował się z wolna i wyciągnął ramiona ku niebu.

Mgła była coraz gęstsza, sylwetka Heikego pojawiała się i znikała. Księżyc świecił teraz wątłym, matowym blaskiem, a wokół jego tarczy pojawił się wieniec; lasu po drugiej stronie polanki Vinga nie widziała wcale.

Wewnątrz kręgu nie działo się prawie nic. Nic zupełnie przez bardzo długi czas…

I nagle Vinga usłyszała słowa. Z ust Heikego padały stłumione, lecz wyraźne. Najpierw nieśmiałe, potykające się, niepewne. Powoli jednak nabierały mocy i Vinga zaczynała je rozróżniać.

Zdań jednak nie pojmowała!

To musi być język naszych najdawniejszych przodków, pomyślała, a włosy zjeżyły jej się na głowie. Język owych potężnych czarowników ze Wschodu! Wciąż jeszcze ziarno ich dziedzictwa żyje w duszach dotkniętych potomków Ludzi Lodu. Ulvhedin także znał zaklęcia. I Mar. Oni przynoszą to ze sobą na świat, słowa kryją się w największych głębiach ich dusz.

Teraz te słowa przychodzą także do Heikego. Nieznane pieśni jego dzieciństwa.

Zdołali dojść tak daleko! Ona i Heike. O tym jednak, co miało stać się później, Heike wiedział niewiele, a Vinga w ogóle nic.

Heike mógł jedynie podążać za rytuałem, który przedstawili mu opiekunowie.

Długo, bardzo długo trwały zaklęcia, a księżyc toczył się swoim zwyczajnym torem po nieboskłonie. Mgła już nie gęstniała, może nawet przeciwnie: zrzedła nieco. Tak więc Vinga widziała przez cały czas Heikego w błękitnej poświacie księżycowej nocy.

Widziała też coś jeszcze, co sprawiło, że poczuła na plecach lodowaty chłód. Wydawało jej się, że coś czy ktoś czai się w ciemnym lesie. Coś, co pojawiło się na świecie przywołane przez postać na polance. Jakby tysiące par oczu obserwowało Heikego i ją z tajemniczych kryjówek pośród cieni na skraju lasu. To nie ludzie, ludzie nie zdobyliby się na tyle wyobraźni, by tu przyjść. Nie były to też zwierzęta.

Innych możliwości Vinga nie chciała rozważać.

Uciekaj! szeptał jakiś ostrzegawczy głos. Uciekaj co tchu! Ratuj życie!

Zmusiła się jednak, by pozostać na miejscu. Ze względu na Heikego.

Nagle zaklęcia umilkły. Heike opuścił swoje wyciągnięte ręce.

Zaczęła się kolejna, jeszcze straszniejsza część tej długiej ceremonii.

Wraz z innymi magicznymi przedmiotami w obrębie kręgu, wyznaczonego krwią i cmentarną ziemią, znajdowało się także siedem niewielkich naczyń. Heike wziął pierwsze z nich, a Vinga je rozpoznała. W naczyniu znajdował się jeden z czarodziejskich wywarów, które wspólnie przyrządzili.

Nie była to najgroźniejsza z mikstur, składały się na nią jedynie nalewki z kilku gatunków rytualnych ziół i wódki.

Heike ujął oburącz naczynie i pił zawartość powoli, wstrzymując dech. Widziała na jego twarzy grymas niesmaku, musiało to być dość gorzkie. Puste naczynie Heike odstawił na ziemię.

Vinga doznawała dziwnego wrażenia. Choć na polance nie widziała nikogo, to jednak zdawało jej się, że dziwne istoty z głębi lasu wychodzą z cienia na otwartą przestrzeń i powolutku zbliżają się do skalnej ściany, pod którą ona się schroniła.

Cóż za szalony pomysł!

Heike wziął drugie naczynie. To także Vinga poznawała, ale tym razem trochę się przestraszyła. Nigdy jej się nie podobały zioła, które wchodziły w skład tej mikstury. Były wśród nich trucizny, dzieciom zabraniano brać je do ust, a nawet w ogóle dotykać. Jagody leśne i ogrodowe, korzenie trujących roślin.

Chciała go przestrzec. Heike jednak lepiej niż ona znał zawartość naczynia, więc milczała. On dobrze wiedział, co robi, choć spostrzegła, że waha się dłużej niż poprzednio.

O, Heike, Heike, czy to wszystko konieczne?

Napój został przełknięty. Nie było odwrotu.

Niewidoczny tłum zbliżył się jeszcze a krok z szelestem, jakby leciutki wiatr poruszył trawę.

Vinga zobaczyła, że Heike z trudem łapie powietrze.

Ręce przyciskał do żołądka.

– Och, nie – szeptała ledwo dosłyszalnie. – Nie możesz się rozchorować! Nie ty, mój ukochany! Światło mojego życia! Moja tęsknoto!

No, Bogu dzięki, Heike się wyprostował. Ale wciąż nie wstawał z klęczek. Sięgnął po kolejne naczynie.

Zrozumiała teraz, że zamierza wypić zawartość wszystkich siedmiu. Poczuła się chora, wiedziała bowiem, co mieści się w dwóch ostatnich. Były to rzeczy tak obrzydliwe, że nie mogła o tym myśleć. Przedostatni napój miał związek z grobami, a ostatni zawierał śmiertelne trucizny.

Wszystko, co je poprzedzało, też mogło człowieka przyprawić o mdłości i ciężką chorobę. Wiele składników pochodziło ze skarbu Ludzi Lodu, a w każdym z siedmiu naczyń znajdował się maleńki okruch alrauny i już samo to by wystarczyło do zabicia człowieka.

Teraz Heike wziął naczynie z wywarem z narkotycznych ziół. Alrauna też jest narkotykiem. Heike, nie oddalaj się ode mnie, błagała Vinga w duchu. Jeśli wypijesz ten wywar, stracisz przytomność, nie będziesz nic wiedział o świecie ani o mnie.

Tymczasem coraz wyraźniej czuła, że na polanie aż się roi od niewidzialnych istot. Miała wrażenie, że tylko niewielka przestrzeń wokół kręgu jest od nich wolna.

Heike cierpiał, widziała to. Miała ochotę krzyknąć, czy potrzebuje pomocy, ale przecież zabronił jej mówić cokolwiek, bo to mogłoby wyrwać go z transu.

Kolejna flaszeczka, tym razem z afrodyzjakami, środkami na wzmocnienie podniecenia erotycznego. Jakby to było potrzebne!

Heike jest już całkowicie otoczony, stwierdziła.

Po opróżnieniu każdego kolejnego naczynia Heike wygłaszał inne zaklęcia. A może były to za każdym razem te same? Vinga odnosiła wrażenie, jakby kogoś nawoływał, wabił, przyzywał.

Ogarniała ją coraz bardziej dojmujące uczucie grozy.

Słyszy coś, czy może jej się tylko zdaje? Głosy, stłumione mamrotanie? Nie, cóż za głupstwa! Na polanie panuje grobowa cisza.

Heike musiał zrobić przerwę. Vinga widziała, że pot pozlepiał mu włosy i strumieniami spływa po twarzy. Całe ciało lśniło od potu, Heike dyszał ciężko, najwyraźniej miał boleści, co zresztą jej nie dziwiło.

Czy Grastensholm naprawdę warte jest takiej ofiary? zastanawiała się. Ho ta była ofiara, ofiara wiosenna, choć tej nocy żadna dziewica nie zostanie oddana siłom natury.

Uff, co za pomysły!

Ale Grastensholm odzyskać musieli. Nie ze względu na jego materialną wartość, to nie interesowało ani jej, ani Heikego, lecz ze względu na to, że cała przyszłość Ludzi Lodu od tego zależy: uwolnienie rodu od ciążącego na nim przekleństwa. Teraz tylko Vinga i Heike mogli tego dokonać. Musieli się poświęcić dla dobra rodu.

Nie ona, oczywiście. To Heike musiał cierpieć. I cierpiał. Było mu bardzo trudno, to widziało się z daleka, zbolałymi wargami szeptał zaklęcia. I…

Och, nie! Zawartość poprzedniej butelki musiała fatalnie na niego podziałać. Męskość Heikego nabrała niesamowitych rozmiarów! Vinga wpatrywała się jak zaczarowana w klęczącego mężczyznę, który wznosił do księżyca zaciśnięte pięści.

Nie zastanawiając się nad tym, co robi, odrzuciła derkę i ona także padła na kolana. Wstrzymała dech i nie spuszczała oczu z Heikego.

On zauważył, co się stało. Patrzył na nią przez chwilę, głęboko wciągał powietrze i zdawało się, że otrząśnie się z transu. Zaraz odwrócił wzrok, Vinga zdążyła jednak dostrzec, że nie jest na nią zły. Co więcej, odniosła wrażenie, że ta krótka chwila wspólnoty i silnego seksualnego napięcia między nimi miała niezwykle pozytywny wpływ na ów mistyczno-erotyczny rytuał, w którym uczestniczyli.

Jego późniejsze zachowanie też było dziwne. Położył się mianowicie na brzuchu dokładnie w miejscu, gdzie przedtem leżała ona.

O Boże, on zapładnia dziewicę, pomyślała. Symbolicznie, rzecz jasna, ale ja odczuwam to tak, jakby wszystko działo się naprawdę. Powinnam tam być, Heike! Powinnam być z tobą!

Działo się z nią coś strasznego. Chociaż już i przedtem zauważyła, że jego doznania odbijają się jakby echem w jej zmysłach. Z jękiem skuliła się na derce, po chwili ułożyła się na plecach, a gdy zamykała oczy, czuła, że Heike bierze jej ciało. Czuła ciężar na piersiach, czuła… och, jak to opisać? Czuła go w sobie, bez bólu, kręciło jej się w głowie, paliło ją pożądanie tak wielkie, że mimo woli krzyknęła. I nagle zrozumiała, że te narkotyczne środki, które zażywał Heike, miały wpływ także i na nią. Była lekka, oszołomiona, zobojętniała na wszystko poza tą cudowną świadomością bliskości Heikego. Roześmiała się cicho, lubieżnie, i coraz bardziej pogrążała się w oszołomieniu. Na wpół przytomna uświadamiała sobie, że ogarnia ją gorąca fala jakiegoś pozazmysłowego, a mimo to bardzo rzeczywistego napięcia, narastającego aż do bólu, a potem opadającego w cudownym spełnieniu.

Powoli dochodziła do siebie.

Księżyc… Ta blada twarz wpatrująca się w jej nagie ciało. Głosy? Szepczące, podniecone głosy wokół niej. Ciekawskie, wszechobecne oczy.

Nie, to przywidzenie! Nikogo tu nie ma.

Powietrze zdawało się naładowane jak przed burzą. Wyraźnie słychać było jakiś dźwięk, przypominający brzęk rozedrganej struny, jakby nad polanką rozpięto cięciwę ogromnego łuku.

Czuła się tak, jakby została zgwałcona. Ale przez kogo? Oto pytanie! Bardzo chciała wierzyć, że to był Heike czy też – dokładniej biorąc – myśl Heikego. Jednego była pewna: rytuał zbliża się do punktu kulminacyjnego.

Jej zamroczenie nie musiało trwać długo. Kiedy spojrzała na Heikego, stwierdziła, że znowu klęczy, teraz już odprężony. Usiadła i otuliła się derką. Cokolwiek się stanie, ona go nie opuści. Będzie czuwać!

Heike był bardzo skupiony. Ujął przedostatnie naczynie. To, którego zawartość budziła grozę. Wypicie jej, tak jak wypicie ostatniego napoju, mógł przypłacić życiem, gdyby przygotowując wywary popełnili jakiś błąd.

Vinga odwróciła głowę, wiedziała przecież, co naczynie zawiera. Składniki napoju symbolizowały śmierć, wszystkie więc miały ze śmiercią jakiś związek. Wiedziała, że Heike odwiedzał bardzo stare, ale też i całkiem świeże groby, musiał robić ohydne rzeczy, by zdobyć to, czego potrzebował. Czuła się okropnie i raz po raz przełykała ślinę. Nie chciała patrzeć na Heikego, kiedy pił.

Mimo wszystko musiała mu towarzyszyć i odczuwać to samo, co on.

Przez las i przez polanę przeszedł jakiś szmer czy szum, a Heike boleśnie krzyknął. Po jego przerażonym spojrzeniu, po wyciągniętych rękach, jakby chciał coś od siebie odepchnąć, Vinga poznawała, że „oni” przekroczyli granicę, weszli do wnętrza kręgu.

Heikem także wstrząsały mdłości. Był śmiertelnie blady, prawie zielony, wił się z bólu i obrzydzenia. Zaczął się czołgać na czworakach, a zaklęciom, które wygłaszał, towarzyszyły jęki podobne do szlochu.

Vinga czuła rwący ból w żołądku, bo doznawała tego wszystkiego, co Heike.

Tym razem potrzebował bardzo dużo czasu, by dojść do siebie. W końcu wstał. Ze zwieszoną głową, wstrząsany bólami, przedstawiał sobą prawdziwy obraz nędzy i rozpaczy. Serce Vingi skurczyło się boleśnie z pragnienia, żeby podbiec do niego, objąć i pocieszyć.

Ale to było zabronione.

Heike dyszał ciężko i pociągał nosem.

Pozostało jeszcze jedno naczynie.

Jego zawartość miała przeprowadzić go przez granicę, ostatecznie i nieodwołalnie.

Na myśl o tym Vingę przenikał lodowaty dreszcz.

Kiedy patrzyła na udręczoną, samotną postać w krwawym kręgu, musiała myśleć o małym Heikem, opuszczonym dziecku, zamkniętym w klatce. Nie rozumiejącym ojcowskiego okrucieństwa, pozbawionym przyjaciół, nieszczęśliwym i samotnym. Teraz twarz Heikego przypominała twarz małego, skrzywdzonego chłopca. Vinga zagryzała wargi, żeby powstrzymać płacz, to by nie miało dobrego wpływu na Heikego. On potrzebował teraz jej siły, a nie współczucia.

Drżącymi dłońmi ujął ostatnie naczynie. Nie, Heike, nie rób tego! Skończmy z tym! Wracajmy do domu!

Wiedziała jednak, że zabrnęli już za daleko. Przerwanie rytuału teraz byłoby brzemienne w skutki. Taka na wpół wykonana praca mogłaby się okazać śmiertelnie niebezpieczna.

Ledwo był w stanie utrzymać naczynko, tak bardzo drżały mu ręce.

Podjął decyzję ostatnim wysiłkiem. Jednym haustem przełknął wszystkie groźne trucizny, które powinny być zneutralizowane przez magiczne środki ze zbioru Ludzi Lodu. Vinga nie bardzo w to wierzyła. Tak strasznie się bała, bo przecież gra toczyła się o życie Heikego!

On tymczasem upuścił naczynie, które potoczyło się po ziemi. Vinga słyszała, że Heike z trudem łapie powietrze, że jęczy z bólu, i jej ciało także przeszywał ból.

– Heike – zawodziła, nie mogła już milczeć.

On tylko machnął ostrzegawczo ręką.

To było straszne, patrzeć na jego cierpienie i nie móc nic zrobić.

I nagle, nieoczekiwanie, dokonała się ogromna zmiana w atmosferze.

Pojawił się jakiś ton, wprost ogłuszająco silny, głęboki, jakby pochodził z grobu, i Vinga zrozumiała, że te właśnie dźwięki Heike określił kiedyś tak dziwnie: „wibracje śmierci”.

Teraz czuła się tak, jakby ziemia się trzęsła, choć to przecież niemożliwe, jakby sucha trawa na polanie zaczęła drżeć, sosny w lesie dygotały, a księżyc chwiał się na niebie.

Wtem rozległ się przejmujący krzyk Heikego i Vinga zobaczyła, że leży on na ziemi, jakby został do niej przybity. Echo jego krzyku powróciło do niej tysiącem różnych głosów, wyjących, huczących, podnieconych, przeciągłych.

Zdawało jej się też, że dostrzega cienie, wszędzie mnóstwo cieni, które kłębiły się na polanie, pochylały nad Vingą, ale większość gromadziła się w pobliżu magicznego kręgu.

Nieoczekiwanie wszystko ucichło.

Żadnego krzyku, żadnych cieni. Nic nawet nie drgnęło. Ani jedno źdźbło trawy, ani jeden strzęp mgły. Wszystko zamarło i w lesie, i na polanie. Bez tchu, przerażone i przerażające.

A na skalistej ziemi leżał Heike, wciąż w tej samej pozycji, nieruchomy, blady jak kość słoniowa. Vinga nie wiedziała, czy oddycha, bo jego pierś się nie poruszała.

– Heike! – wrzasnęła, a jej krzyk odbił się echem od porośniętych lasem skał.

Nie zastanawiając się co robi, wypadła na polankę. Myślała tylko o jednym: ratować Heikego! Przywrócić go do życia!

– Heike, nie opuszczaj mnie! – załkała i jednym skokiem pokonała granicę magicznego kręgu.

W tej samej chwili głuchy ton powrócił, nasilał się aż do grzmotu, Vinga miała wrażenie, że zaraz bębenki w uszach jej popękają.

Heike wsparł się na łokciu i krzyknął:

– Uciekaj stąd! Natychmiast! Uciekaj czym prędzej!

Sam jednak wyglądał na oszołomionego, jakby Vinga zawróciła go z drogi do tamtego świata. Taką przynajmniej miała nadzieję, że jej szaleńczy postępek nie jest daremny.

Bo to było szaleństwo! W ułamku sekundy mignęły jej raz jeszcze cienie. I tym razem było to coś więcej niż tylko cienie. Były… Były prawie rzeczywiste. Ale tylko prawie, myślała, przedzierając się przez tę czarną masę, a potem rzuciła się na ziemię dokładnie w momencie, kiedy nieforemne ręce wyciągały się, by ją powstrzymać, nie pozwolić jej uciec.

Tu chodzi o moje życie, myślała, wyszarpując się. Upadła, potoczyła się po ziemi, jak najdalej od kręgu, pod opiekę alrauny. Jestem tylko zwyczajnym człowiekiem, bębniło jej w głowie. Nigdy, nigdy nie zdobędę władzy nad „nimi”. W każdym razie takiej, jaką być może będzie posiadał Heike. Ale ja jestem dziewicą. Zaczynała się domyślać, że ten fakt ma istotne znaczenie. Musi uciec, musi!

Przerażona jęczała rozpaczliwie. Dziwaczne ciała przyciskały się do niej, wyciągały ręce, próbowały ją schwytać. Spoza ogłuszającego dudnienia zaczynało do niej docierać jakby mamrotanie, a potem podniecone szepty, jakieś przeciągłe, żałosne zawodzenie duchów, a wreszcie głos Heikego:

– Puśćcie ją! Ona jest moja! Nakazuję wam, pozwólcie jej odejść!

Vinga dopadła derki. Półżywa ze strachu przywarła do skalnej ściany, musiała się uwolnić od tych istot, które podchodziły i podpełzały ze wszystkich stron i próbowały ją złapać. Wyciągała błagalnie ręce do alrauny.

– Pomóż mi! Ratuj mnie!

Jedną ręką udało jej się pochwycić amulet, gwałtownym szarpnięciem ściągnęła go z gałęzi i zawiesiła sobie na szyi. Zauważyła, że alrauna kurczy się i wygina z obrzydzeniem. Chyba nie Vinga była tego przyczyną, raczej jej prześladowcy. W tym samym momencie bowiem poczuła, że drapieżne, czepiające się ręce opadają, tłum wokół niej parskał i pluł zawiedziony, ale zaczął się cofać. Wtedy też ustało dudnienie.

Vinga miała jednak dość. Wszystko krążyło i wirowało jej w oczach, opadła bez świadomości na posłanie, nadal zaciskając dłoń na alraunie.

Z uczuciem wdzięczności zanurzyła się w otulającym ją miłosiernie mroku.

Загрузка...